Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 332
Data ważności licencji: 7/17/2026
Masz w ręku historię, której długo nie zapomnisz. Mroczna, bezwzględna i trzymająca w napięciu. To opowieść o drzemiących w nas demonach i o tym, co pozwala je uciszyć. Nie wahaj się i przeczytaj. Warto! – Natalia Miśkowiec, instagram.com/prostymislowami
Pochłania bez reszty! Podążanie wraz z bohaterami ścieżką wspomnień, tych ukrytych głęboko w podświadomości, wyłaniających się jak duchy z przeszłości, o której lepiej byłoby zapomnieć, i zakopanych równie głęboko ciał ofiar seryjnego mordercy, jest niczym spacer po linie zawieszonej nad przepaścią. Mocniej szokuje bezdenna perfidia manipulacji emocjami nieświadomego dziecka, łaknącego uczucia rodzica, niż sama zbrodnia. Takie thrillery chcę czytać! – Jolanta Bugała-Urbańska, instagram.com/czytanie.na.platanie
Znajdź mnie to mój czytelniczy ulubieniec ostatnich miesięcy. Fenomenalny thriller kryminalny, powieść niezwykle intensywna, obfitująca w fabularne niespodzianki. Dawno nie czytałam tak fascynującej, mrocznej historii, z absolutnie mistrzowsko wykreowaną główną bohaterką i cudownie posępnym, niepokojącym klimatem. Na myśl o pustyni Mojave już zawsze będę czuła mrowienie pod skórą. Polecam piekielnie mocno! – Małgorzata Tinc, ladymargot.pl
Jak bezwzględnym trzeba być, aby wykorzystać i skrzywdzić własne dziecko? Reni została wplątana przez ojca w brutalne zbrodnie i nawet po latach nie może poradzić sobie z traumą. Musicie poznać jej historię. Nie mam wątpliwości, że ten thriller wywoła u Was ogromne emocje. Tutaj nic nie jest oczywiste, a autorka skutecznie wodzi za nos do samego końca. Polecam! – Joanna Ćwiertka, instagram.com/panda_zksiazka_
Osobliwe trio – seryjny morderca, jego córka i detektyw z wydziału zabójstw – wyrusza szlakiem zbrodni, których dopuścił się ten pierwszy. Spalona słońcem pustynia, okrutne morderstwa, niepokojący i trzymający w napięciu klimat – mocny początek świetnie zapowiadającej się serii. – Joanna Wójciak, instagram.com/zupa.czyta
Jak to jest być dzieckiem seryjnego zabójcy? Z takim brzemieniem ciężko żyć, o czym na własnej skórze przekonuje się bohaterka Znajdź mnie Anne Frasier. To doskonały, zawiły pod względem psychologicznym thriller, któremu – na ten moment – brakuje tylko polskiej kontynuacji! – Paula Sieczko, instagram.com/ruderecenzuje
Czy można kochać seryjnego mordercę i jednocześnie go nienawidzić? Nawet jeśli jest on twoim ukochanym ojcem? Reni dorastała jako córka skazanego za liczne zbrodnie, a także nieświadomie współwinna tych tragedii. Teraz tylko ona może pomóc policji odkryć ciała ofiar. Cóż za obiecujący początek nowej serii. Znajdź mnie wciąga już od pierwszej strony i rozbudza apetyt na więcej! – Katarzyna Jarosińska, instagram.com/kejti.reads
Już po pierwszych przeczytanych stronach Znajdź mnie wiedziałam, że będzie to nietuzinkowa historia. Nie spodziewałam się jednak, że będzie dla mnie jedną z lepszych pozycji tego roku. O takich mordercach, o takich bohaterach chcę czytać. Genialna, mroczna atmosfera! – Pamela Olejniczak, instagram.com/polish.bookstore
Znajdź mnie to jedna z tych książek, których się nie czyta, a pochłania każdą cząstką ciała i umysłu. Anne Frasier w niezwykle wyrazisty sposób kreśli obraz relacji rodzic–dziecko. Takich relacji, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Relacji, które nie tylko mrożą krew w żyłach, ale także skłaniają do wielu przemyśleń. Zdecydowanie polecam! – Katarzyna Cupak, instagram.com/katka_reads26
Znajdź mnie to pozycja obowiązkowa dla każdego fana gatunku. Jest mroczno, zagadkowo i momentami wstrząsająco. Ostrzegam tylko, że rozwiązanie zagadki szokuje i wywołuje ciarki. Przygotujcie się na to! – Marta Sarnecka, instagram.com/bookholiczka_poleca
Anne Frasier to mało znane nazwisko na polskim rynku książki. Teraz się to zmieni! Znajdź mnie to niebanalny thriller psychologiczny, który na pewno zaskoczy Was przemyślaną, rozbudowaną fabułą pełną retrospekcji, świetnymi kreacjami bohaterów walczących z przytłaczającymi emocjami oraz naprawdę oryginalnym miejscem akcji, jakim jest gorąca pustynia Mojave, zmuszająca do spojrzenia na życie z innej perspektywy. A to dopiero początek! – Martyna Chmiel, kryminalnatalerzu.pl
Tytuł oryginału: Find Me
Projekt okładki: Tomasz Majewski
Redakcja: Dorota Kielczyk
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lilianna Mieszczańska
Copyright © 2020 by Theresa Weir
All rights reserved.
This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with Graal, SP. Z.O.O.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Grażyna Woźniak
ISBN 978-83-287-1872-2
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
Było już ciemno, kiedy Cathy Baker wybrała się, by pobiegać południowokalifornijskim szlakiem, niedaleko miasteczka Redlands. Wiedziała o zaginionych biegaczkach. Prawdę mówiąc, została przydzielona do pracy przy tej sprawie i właśnie dlatego uprawiała wieczorem samotny jogging. Włosy miała ściągnięte w koński ogon, na nogach buty do biegania. Za pasek szortów zatknęła pojemnik gazu pieprzowego, pod koszulką ukryła gwizdek, żeby w razie czego wezwać wsparcie.
Celowo upodobniła się do typowej ofiary.
Operacja nosiła nazwę „Pułapka na myszy”. Niezbyt oryginalną, za to trafną. Dziesięć przeszkolonych policjantek z wydziałów rozrzuconych po całej południowej Kalifornii zgodziło się być przynętą dla Mordercy z Inland Empire. Operacja ściśle tajna, do przeprowadzenia w kilku różnych miejscach. Cathy Baker zaliczyła rozszerzony kurs samoobrony i była pewna, że zdoła odeprzeć atak napastnika.
Po dziesięciu minutach biegu zauważyła coś na szlaku. Od samego początku była bardzo skupiona, ale teraz jej czujność sięgnęła zenitu. Namacała pojemnik z gazem i ukryła go we wnętrzu dłoni. Z zaskoczeniem wypuściła powietrze z płuc, gdy zobaczyła przed sobą płaczące dziecko. Mimo chłodu dziewczynka nie miała butów, kurtki ani swetra. Jej proste kasztanowe włosy sięgały ramion.
Cathy kucnęła przed nią.
– Zgubiłaś się?
Pięcio-, może sześciolatka pociągnęła nosem i otarła go grzbietem dłoni.
– Pomoże mi pani odnaleźć mamusię?
Skąd ona się tu wzięła? Odeszła za daleko od domu i się zgubiła?
Dziewczynka wyciągnęła rękę w kierunku mrocznej gęstwiny.
– Poszła tam.
Ach, czyli matka jest gdzieś w pobliżu. Cathy z ulgą wstała i wsunęła gaz z powrotem za pasek. Raczej nie schwytają dziś Mordercy z Inland Empire, ale i tak dobrze, że się tu znalazła. Aż strach pomyśleć, że to biedne dziecko miałoby spędzić noc samo, w ciemności i zimnie. Wzięła małą za rękę.
– Znajdziemy ją.
– A jeśli nie, pójdziemy do pani?
Dziwnie to zabrzmiało.
– Oczywiście. Jak masz na imię?
– Nie mogę powiedzieć.
– Dlaczego?
Weszły między drzewa.
– Imion nie ma w tej grze, prawda?
– Jakiej grze?
– Tej, w którą się teraz bawimy.
Na te niepokojące słowa Cathy ponownie wsunęła palce za pasek.
– Uciekaj! – rozległ się nagle męski głos.
Dziecko rzuciło się biegiem.
Cathy dostała w głowę i padła jak długa na ziemię. Pojemnik wypadł jej z ręki. Przetoczyła się na plecy, przyciągnęła kolana do podbródka i zrobiła mocny wykop. Krew zalewała jej oczy, kiedy chwyciła gaz pieprzowy i skoczyła na równe nogi. Cały czas zastanawiała się nad tym, dokąd pobiegła dziewczynka, i usiłowała zrozumieć, co się dzieje. Czy dziecko odgrywało w tym wszystkim jakąś rolę, czy znalazło się tu przypadkiem?
Wycelowała pojemnik w twarz napastnika i nacisnęła przycisk aerozolu, ale nic się nie zadziało. Ze środka psiknęło tylko trochę powietrza.
Mężczyzna powalił ją na ziemię. Błysnął nóż. Poczuła piekący ból, kiedy napastnik poderżnął jej gardło. Wydała z siebie gulgoczący odgłos i znów zobaczyła ostrze wysoko nad swoją głową.
– Tatusiu, nie!
Tatusiu?
Mężczyzna uniósł wzrok, zdumiony. Potem Cathy poczuła, że już na niej nie leży, i usłyszała odgłos oddalających się pospiesznie kroków.
Przyłożyła gwizdek do ust, ale nie wydobył się z niego żaden dźwięk.
Dziecko wróciło i zatrzymało się niedaleko niej.
Policjantka szarpnięciem zerwała sobie gwizdek z szyi i, przyciskając jedną ręką do krwawiącego gardła, wyciągnęła go w stronę dziewczynki. Ta jednak nie ruszyła się z miejsca. Kobieta przywołała ją do siebie gestem; starała się nie okazywać strachu. Dziecko w końcu podeszło bliżej i nieśmiało wzięło gwizdek. Cathy uniosła dłoń do ust, zwinęła ją w trąbkę i pokazała, że niby gwiżdże.
Nie odrywając spojrzenia od nieznajomej, dziewczynka powoli uniosła gwizdek do ust. Policjantka na zachętę skinęła głową.
Dziewczynka dmuchnęła w gwizdek raz, drugi. Odgłos eksplodował, wystrzelił w gwiazdy.
Policjantka oderwała rękę od gardła. Z oddali dobiegało wycie syren. W pewnym momencie otworzyła oczy i zobaczyła dziewczynkę, która jeszcze stała nad nią przez chwilę, a później – tak samo jak wcześniej mężczyzna – uciekła, gdy tymczasem z Cathy ulatywało życie.
Obecnie
Detektyw wydziału zabójstw Daniel Ellis wszedł do San Quentin, jedynego w całej Kalifornii więzienia dla mężczyzn skazanych na karę śmierci. Odetchnął z ulgą, czując przyjemny cień i podmuch klimatyzowanego powietrza; psychicznie próbował się przygotować na to, co miało go zaraz spotkać. Został wezwany (inaczej nie dało się tego nazwać) przez osadzonego tu Benjamina Wayne’a Fishera, znanego również jako Morderca z Inland Empire. Droga z siedziby wydziału w San Bernardino do San Quentin zabrała Danielowi aż osiem godzin. Był spocony, zmęczony po podróży i podejrzewał, że ma do czynienia z kolejnym osadzonym, który marzy o towarzystwie, choćby policjanta. Zdarzało się to dosyć często. Oczywiście liczył na coś więcej, ale nie robił sobie wielkich nadziei.
Zgłosił się na dyżurkę, gdzie wydano mu specjalną przepustkę ze zdjęciem. Kiedy wyjmował zawartość kieszeni przed kontrolą wykrywaczem metalu, a później wkładał przedmioty osobiste i broń do schowka, rozmyślał nad wysokim odsetkiem seryjnych morderców, którzy na drugie imię mieli Wayne. Ktoś zadał sobie nawet trud przygotowania uzupełnianego na bieżąco zestawienia i do tej pory na liście znalazły się dwieście dwadzieścia trzy nazwiska. Było to po prostu jedno z tych dziwnych opracowań w całym morzu bezsensownych analiz, związanych z obsesją zabijania. Fenomen ten dotyczył zresztą nie tylko seryjnych morderców. Jak zdołali ustalić wyznawcy „teorii Wayne’a”, czterdzieści jeden setnych procent skazanych za morderstwo miało tak na drugie imię.
Strażnik przeprowadził go przez ciąg kolejnych drzwi wyposażonych w system interkomowy zarządzany przez ludzi siedzących przed monitorami. System wprowadzono po krwawych zamieszkach, w wyniku których ranne zostały czterdzieści dwie osoby. Obecnie gdy jakiegoś strażnika zaczepiano, drzwi pozostawały zamknięte. Chociaż osadzeni o tym wiedzieli, i tak od czasu do czasu próbowali kogoś zabić, żeby stąd uciec.
W więzieniu wszystkie powierzchnie odbijały i potęgowały dźwięki. A na każdej twarzy, czy to skazanego, czy strażnika, malowała się nadzwyczajna czujność, połączona z gotowością do walki na śmierć i życie w razie konfliktu. W miejscu takim jak to ludziom zwykle wystarczyło jedno nieproszone spojrzenie, żeby stracić nad sobą panowanie, a bezustanne napięcie odciskało piętno w równej mierze na strażnikach, co na osadzonych.
Więziennego zapachu nie dało się pomylić z żadnym innym. Daniel wyczuł go od razu; nawet z zawiązanymi oczami domyśliłby się, że jest w pierdlu. W tym posępnym ekosystemie, w zasadzie pozbawionym naturalnego światła i świeżego powietrza, spod gryzącego odoru przemysłowych środków czystości, które nie były w stanie zamaskować smrodu uryny i fekaliów, przebijała woń oddechu mężczyzn skazanych na karę śmierci. Daniel miał wrażenie, że kroczy przez wilgotne wyziewy okrytych złą sławą morderców, takich jak nieświętej pamięci Charles Manson czy Sirhan Sirhan. Fetor wgryzał się w ubrania i we włosy; Daniel był pewien, że nie zdoła się go pozbyć przez kolejnych kilka dni.
Nigdy wcześniej nie spotkał Mordercy z Inland Empire, ale pewnie wiedział na jego temat więcej niż ktokolwiek inny w całym hrabstwie. Po raz pierwszy o zbrodniach Fishera usłyszał jako dziecko; pozostawiły w nim trwały ślad, który odmienił bieg jego życia. Podczas studiów na Uniwersytecie George’a Masona poświęcił mnóstwo czasu na zbadanie sprawy Fishera i nawet napisał pracę magisterską na jego temat. Jakie to dziwne, że właśnie miał się z nim spotkać. Życie potrafi czasem spłatać figla.
Wprowadzono detektywa do wąskiej klitki bez okien, ze ścianami z beżowego betonu, oświetlonej tak rzęsiście, że nie zdołałby się w niej ukryć żaden cień. Fisher był już w środku i siedział przy stole. Czas nie okazał się dla niego łaskawy.
Wszystko, co Daniel zobaczył, usłyszał i poczuł do tej pory, przypomniało mu o tym, że więzienie jest najbardziej nienaturalnym miejscem na ziemi. Ogarnęło go niepokojące współczucie dla osadzonych, którzy mieli tu zostać aż do śmierci. Złamane życie to zawsze tragedia, a myśl o spędzeniu go za kratami wydawała się trudna do zniesienia.
Fisher wciąż roztaczał wokół siebie aurę profesora. Należał do tych osób, które wyglądają trochę jak kujonowaty intelektualista albo obleśny dziwak. Daniel wiedział, że to właśnie do Benjamina zwracali się z prośbą o pomoc więźniowie z problemami natury emocjonalnej; podobno udzielał im porad niczym nadworny guru. Zanim Fisher trafił za kratki, wykładał psychologię na wyższej uczelni, co tylko dowodziło faktu, że ludzie wybierają określone ścieżki kariery, próbując się rozprawić z własnymi psychozami.
Daniel zajął miejsce naprzeciwko niego, starając się nie okazać nawet najmniejszej reakcji na to, że właśnie znalazł się w jednym pomieszczeniu z tym, kto zaprzątał jego myśli przez tyle lat. Wyjął z kieszeni opakowanie owocowej gumy do żucia i przesunął je po stole. Przysmak Fishera. Przynajmniej kiedyś tak było.
Skazaniec zanurzył palce w pudełeczku, chciał poczęstować Daniela, a gdy ten pokręcił głową, wrzucił do ust drażetkę, odchylił się i zamknął oczy z błogim wyrazem twarzy. Delektował się smakiem przez kilka chwil, nim znowu spojrzał na policjanta.
– Trenowałem kiedyś żeńską drużynę softballu. Dziewczyny uwielbiały tę gumę. Jej zapach i smak przywołują mnóstwo wspomnień.
Nie taka była intencja Daniela. Wyznanie Fishera sprawiło, że poczuł się nieswojo.
Osadzony przeszedł do rzeczy.
– Dziękuję, że przyjechałeś. – Zabrzmiało to tak, jakby umówił się z kolegą z uczelni na spotkanie albo kawę po pracy. Tylko że zamiast tweedowej marynarki czy blezeru z łatami na łokciach miał na sobie pomarańczowy kombinezon i ciężkie kajdanki na nadgarstkach. Ale nie był przypięty do podłogi ani zabezpieczony łańcuchem w pasie, co świadczyło o jego wyższym statusie w więzieniu.
W Kalifornii jeszcze do niedawna obowiązywała kara śmierci, co może być zaskoczeniem dla wielu osób, które uważają ją za zbyt liberalny stan jak na takie drastyczne metody. Jednak nawet przed przyjęciem zarządzenia[1] wprowadzającego moratorium na karę śmierci, sięgano po nią niezbyt często. Ostatni śmiertelny zastrzyk podano w San Quentin w roku dwa tysiące szóstym, więc prawdopodobieństwo, że Fisher zniknie stąd w najbliższym czasie, było niewielkie. Co najwyżej dokończy żywota za kratami. Zresztą, nawet gdyby w Złocistym Stanie częściej wykonywano egzekucje, Fisher i tak nie dostałby zastrzyku, dopóki nie ujawniłby miejsca, gdzie pochował swoje ofiary. Daniel zawsze podejrzewał, że właśnie dlatego facet milczy jak zaklęty; nieodnalezione ciała stanowiły jego polisę ubezpieczeniową.
Ludzie zachodzili w głowę, dlaczego Kalifornia wydała tak wielu seryjnych morderców. Mieli ich tu więcej niż w jakimkolwiek innym stanie, i to tych najgorszych. Możliwe, że wytłumaczenie było czysto matematyczne – to rozległy stan, na dodatek z największą liczbą mieszkańców. A może to rozliczne trzęsienia ziemi i linie uskoku sprawiały, że ludzie żyli tu w bezustannym napięciu. Wydawało się to jeszcze bardziej zadziwiające, jeśli wziąć pod uwagę nasłonecznienie terenu – wszyscy widzieli w nim krainę szczęśliwości. Być może jednak mieszkańcy pochmurnych miejsc są za bardzo zmarznięci i przybici, żeby ulegać brutalnym obsesjom i fantazjom.
– Miałem nadzieję spotkać się z Franco – odezwał się Fisher.
Czyli detektywem, który od samego początku zajmował się jego sprawą.
– Przeszedł na emeryturę – odparł Daniel. – Przejąłem jego śledztwa.
– Wyglądasz mi raczej na kogoś, kto stoi za barem w przerwach między bieganiem z castingu na casting. Ile ty właściwie masz lat? – Jak to zwykle bywa w zamkniętych pomieszczeniach, niewielką przestrzeń zdominował zapach gumy Fishera. Daniel wiedział już, że nigdy więcej nie weźmie do ust gumy do żucia, szczególnie tej o smaku owocowym.
– Wystarczająco. – Omal nie wypalił, że jest starszy niż kobiety, które mordował Fisher, ale ugryzł się w język.
– Nie sprawiasz wrażenia szczególnie doświadczonego przez życie ani zaprawionego w kontaktach z ludźmi takimi jak ja – stwierdził skazaniec. Jego słowa stanowiły doskonały dowód na to, że osoby narcystyczne, ze swoim brakiem empatii, uważały innych ludzi za niezdolnych do doświadczania życia w taki sam sposób jak one.
– Słuchaj, mogę stąd wyjść i wrócić za pięć lat. Obaj będziemy wtedy starsi. – Złośliwa riposta wymknęła się Danielowi z ust, zanim zdążył się powstrzymać. Skarcił się za to w myślach; nie chciał stracić tego faceta.
Przez te wszystkie lata Fisher wielokrotnie prosił o spotkanie z Franco. Początki zapowiadały się obiecująco – twierdził, że planuje ujawnić miejsce ukrycia zwłok, ale Franco ze swoimi staroświeckimi metodami nie uległ żadnemu z żądań mordercy. Daniel wprost przeciwnie, zamierzał być uległy jak cholera, byle tylko załatwić to, na czym mu zależało. Zbyt długo czekał na tę okazję, żeby teraz wypuścić ją z rąk. Wiadomo było, kto rozdaje karty. Tylko Benjamin znał odpowiedzi i nie miał nic do stracenia. Celem Daniela było podtrzymanie z nim dialogu.
Kącik ust skazańca uniósł się w zardzewiałym uśmiechu.
– Uznajmy to za rozmowę kwalifikacyjną. Chcę wiedzieć, czy nadajesz się do pracy ze mną, więc zadam ci kilka pytań.
Daniel nie zamierzał mu przerywać.
– Ludzie zwracają się do ciebie Dan czy Danny?
– Tylko matka nazywała mnie Danny.
– Czas przeszły. Nie żyje?
Daniel przyjrzał się jego przekrwionym oczom, popękanym naczynkom na twarzy i niezdrowej cerze, którą zawdzięczał wielu latom spędzonym w zamknięciu.
– Tak – odparł bez mrugnięcia okiem.
– Współczuję. Moja zmarła, kiedy siedziałem w więzieniu. Nie jest łatwo znieść stratę ukochanej osoby, tkwiąc za kratkami.
– Na pewno.
– Mieszkała na pustyni i była całkowicie samowystarczalna. Ojciec któregoś dnia wyszedł z domu i już nie wrócił, więc musiała mnie wychować sama. Wtedy jeszcze trzeba było uprawiać ziemię przez siedem lat, żeby jej nie stracić. Matce jakimś cudem to się udało.
Ciekawe, wyglądało na to, że ją podziwiał i szanował. Z rozpoznania Daniela wynikało, że stanowiła dla Fishera dobry wzór do naśladowania, ale publiczny wizerunek często okazuje się fałszywy. Poza tym nie udało mu się znaleźć zbyt wielu informacji na jej temat.
– Żonaty? – zainteresował się Benjamin.
– Rozwiedziony.
– Bycie gliną nie pomaga w małżeństwie.
– To prawda.
– A dzieci? Masz?
– Nie przyszedłem tu rozmawiać o swoim życiu osobistym.
– To pewnie znaczy, że masz.
Daniel wzruszył ramionami.
– To nic nie znaczy. – Wolał nie wspominać o mrocznej i skomplikowanej relacji łączącej Fishera z córką.
– Jest taka ciekawostka związana z więzieniami – odezwał się Ben. – Kiedy przychodzi tu ktoś z zewnątrz, pachnie innym światem. – Nabrał głęboko powietrza.
Daniel nieco się rozluźnił, zadowolony ze zmiany tematu.
– A ja, czym pachnę?
– Wnętrzem stojącego na słońcu samochodu. Autostradą. Spalinami i dieslem. Stałeś w korku?
– To przecież Kalifornia. Droga międzystanowa przytkała się w kilku miejscach.
– Ta knajpa za Santa Claritą wciąż istnieje? Mieli najlepsze na świecie ciasto z masłem orzechowym. Próbowałeś kiedyś?
– Chyba wiem, o którym miejscu mówisz – odparł Daniel. – Co prawda opanowali je hipsterzy, ale nadal funkcjonuje.
– Zjadłbym kawałek tego ciasta.
Strategia Daniela polegała na spełnianiu żądań Fishera, o ile nie będą całkowicie nierealne.
– Mogę to załatwić. – Był gotowy niemal na wszystko, byle tylko odnaleźć ciała młodych kobiet zabitych przez Fishera i zamknąć całą tę sprawę. Dla ich rodzin. Zresztą każdy chciał, żeby się wreszcie skończyła. – Albo cię tam zawieźć – dodał. – Poczułbyś zapach autostrady, może nawet oceanu, przy odpowiedniej sile i właściwym kierunku wiatru. – To mało prawdopodobne, chyba że część Kalifornii zostałaby zmyta przez ocean, ale słone powietrze czyniło ofertę bardziej atrakcyjną. Poza tym zawsze istniał cień szansy, że kawałek stanu rozpłynie się w ciągu nocy.
Fisher sprawiał wrażenie zainteresowanego.
– Zajmę się tym. – Daniel nie był pewien jak, ale wiedział, że to załatwi. Zamknie lokal, obstawi go policjantami i pozwoli Fisherowi zjeść to cholerne ciasto. – Jeśli mi powiesz, gdzie są ciała.
Do większości zbrodni – a przynajmniej tych, o których wiedzieli, ponieważ Daniel był przekonany, że Ben nie przyznał się do wszystkich, jeśli w ogóle je pamiętał – doszło między Los Angeles a pustynią Mojave. Ten teren zwano Inland Empire – właśnie stąd wziął się przydomek mordercy. Fisher został schwytany, ponieważ jednej z niedoszłych ofiar udało się uciec. Była to drobna młoda blondynka, Gabby Sutton, która wiodła teraz całkiem normalne życie, przynajmniej z perspektywy postronnego obserwatora. Życie toczy się dalej.Dla niektórych. O ile nie zostaną zamordowani.
Więzień żuł gumę i nie przypominał już profesora.
– Ja ci nie powiem, gdzie są ciała, ja ci je pokażę.
Daniel liczył na to, że przez koszulę nie widać, jak mocno wali mu serce. Niewiele już brakuje…
– Istnieje taka możliwość – odparł po chwili. Nie chciał sprawiać wrażenia zbyt podekscytowanego.
– Mam kilka warunków.
Na tym etapie rozmowy najczęściej wszystko się psuło. Według teorii Franco Fisherowi zależało wyłącznie na towarzystwie i nie zamierzał się z nikim dzielić informacjami na temat miejsca ukrycia zwłok. Trudno się temu dziwić. Więźniowie czują się samotni. A Daniel zdążył mu już obiecać przejażdżkę autostradą. Istniało całkiem spore ryzyko, że Benjamin będzie ich zwodził przez resztę życia, ciągając Daniela po fałszywych lokalizacjach.
– Zanim mi odmówisz – odezwał się znowu skazaniec – wyjaśnię ci coś: Nie zdołam odnaleźć miejsc pochówku na mapie. Muszę się tam fizycznie znaleźć. A nawet wtedy nie mogę ci obiecać, że trafimy na wszystkie ciała.
Wycieczki. Więźniowie skazani na karę śmierci lubią je prawie tak samo jak wizyty w klinikach. Danielowi nawet nie drgnęła powieka.
– A przybliżona lokalizacja?
– Pustynia Mojave.
Potężny obszar, obejmujący tereny hrabstwa Los Angeles aż do Utah, Arizony i Nevady, o powierzchni stu dwudziestu czterech tysięcy kilometrów kwadratowych. Jeśli się tam wybiorą, prawdopodobnie będą jeździć w kółko i niczego nie znajdą. W końcu Fisher stwierdzi, że nic więcej sobie nie przypomina, a oni odwiozą go z powrotem do więzienia. Gdzieś po drodze będzie musiał skorzystać z toalety i spróbuje uciec.
– Mogę to załatwić – stwierdził Daniel.
– Jeszcze jedno. – Fisher sięgnął do kieszeni koszuli i wyjął ochronne etui na karty kredytowe.
Daniel pamiętał, że mężczyźni korzystali z takich okładek przed pojawieniem się smartfonów. Kolejny znak, że dla Fishera czas się zatrzymał.
Skazaniec otworzył etui i położył je na stole między nimi. W osobnych koszulkach znajdowało się pięć fotografii. Daniel się pochylił.
Zdjęcia były odbarwione, wyblakłe i miały wywinięte brzegi po wielu godzinach dotykania przez Fishera. Wszystkie przedstawiały tę samą osobę: dziewczynkę z prostymi kasztanowymi włosami, grzywką z przedziałkiem pośrodku i słodką niewinną buzią, taką jakby z minionej epoki.
Mężczyzna postukał palcem w blat obok fotografii i przysunął je jeszcze bliżej Daniela.
– Chcę, żeby moja córka też tam była.
Detektywowi serce podeszło do gardła. Nie znał się na mediacjach rodzinnych.
– Da się zrobić – zapewnił z wymuszonym spokojem.
– Zobaczymy. Ona się do mnie nie odzywa.
– Kiedy ostatnio miałeś z nią kontakt?
– Trzydzieści lat temu, gdy mnie aresztowali.
Cierpliwość Daniela została wystawiona na ciężką próbę. Ben Fisher nie tylko próbował manipulować swoją córką, lecz także zamierzał do tego celu wykorzystać jego.
– Słyszałem, że nie najlepiej się ostatnio czuje – powiedział z wahaniem Daniel.
Większość śledczych znała historię Reni Fisher, która dostała pracę w FBI i przez jakiś czas mieszkała gdzieś na Wschodzie. Okazała się tak dobrą profilerką, że prowadziła gościnnie wykłady w Quantico[2]. Jakieś dwa albo trzy lata temu rozeszły się jednak plotki o jej załamaniu nerwowym. Odeszła z FBI albo wzięła urlop i od tamtej pory nikt o niej nie słyszał. Jak na agentkę federalną przystało, potrafiła się ukryć. Zresztą nawet gdyby Danielowi udało się ją namierzyć, pewnie nie chciałaby mieć nic wspólnego z tą sprawą. Świetnie to rozumiał.
Postanowił zaproponować Fisherowi coś innego.
– Możemy się umówić na dodatkowe korzyści, żeby jej w to nie angażować. Nie jestem pewien, czy zgodzi się na współpracę, nawet jeśli ją znajdę.
– Dzieciaki potrafią człowieka zbajerować. Proszą o coś i proszą, aż w końcu im ulegasz.
– Nie rozumiem.
– Błagała mnie, żebym zabierał ją ze sobą. Na nasze rodzinne wyprawy. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Albo załatwisz mi Reni, albo nici z naszej umowy.
Zabrzmiało to tak, jakby mordował dla córki. Wydawało się to mało prawdopodobne, zważywszy na jej wiek w tamtym czasie, ale Ben nie pierwszy zasugerował coś takiego. Podobne teorie pojawiały się od czasu do czasu na różnych stronach poświęconych seryjnym mordercom. Ale zdaniem Daniela to Reni była ofiarą. Ojciec wykorzystywał ją w dzieciństwie do wabienia młodych kobiet, które później zabijał.
Pustynia Mojave nie każdemu odpowiadała. Właściwie nie odpowiadała prawie nikomu i dlatego Reni Fisher tak ją lubiła. Nie był to zresztą jedyny powód. Odkąd tylko sięgała pamięcią, pustynia stanowiła część jej życia. Na długo przed tym, jak została agentką FBI.
Na jakiś czas wyprowadziła się do miasta na Wschodzie, ale wróciła i nie mieściło jej się w głowie, jak mogła zapomnieć o swojej miłości do tego miejsca. W dobre dni woń pustynnych kwiatów i krzewów kreozotowych wystarczała jej za całą terapię. W złe dni wciąż pamiętała, że pustynny krajobraz przyniósł jej ukojenie poprzedniego dnia i zapewne przyniesie również następnego.
Czasami czuła się jak beznadziejna przyjaciółka, skoro porzuciła miejsce, które kiedyś tyle dla niej znaczyło. Pustynia nic sobie jednak nie robiła z jej zdrady. Nie zmieniła się ani na jotę: o wschodzie słońca przybierała barwę pomarańczową, o zachodzie zaś czerwieni. Tkwiła milcząco pod sunącymi po niebie chmurami, nawet pośród burz, pozwalając wiatrowi unosić ziarenka piasku wysoko w górę i wywiewać je daleko poza jej teren. Nie czekała na powrót Reni, ale zawsze tam była.
Akurat zaczęła się wiosna, ulubiona pora roku Reni prawie na równi z jesienią. Latem często panował nieznośny upał, szczególnie w czasie okresu monsunowego, gdy w powietrzu pojawiała się wilgoć, z którą nie radziła sobie nawet klimatyzacja. Mieszkańcy zaciągali kotary i chowali się w domach, przeczekując w nich największy skwar.
Wielu przyjeżdżało na pustynię dlatego, że mieli poranione dusze i chcieli zacząć wszystko od nowa, ukryć się, zapomnieć o przeszłości albo się jej wyprzeć. Reni Fisher mogłaby powiedzieć o sobie wszystkie te rzeczy, a nawet więcej. Pustynia jednak nie czyniła cudów. Ludzie szukający tu wytchnienia najczęściej wyjeżdżali po pewnym czasie, wracali tam, skąd przyszli, w trochę lepszym stanie albo wprost przeciwnie, jeszcze bardziej pokiereszowani i niepocieszeni. Inni zostawali, twierdząc, że znaleźli swój dom, którego nigdy już nie opuszczą. Reni zaliczała się do drugiej kategorii.
Jej miejsce na ziemi znajdowało się trzydzieści dwa kilometry za Joshua Tree[3], kilka godzin jazdy na wschód od Los Angeles, ale znacznie dalej pod względem geologii, pogody, dostępności czy ogólnie warunków życia. Przeprowadzka z miasta na pustynię przypominała podróż na Księżyc.
Niełatwo było znaleźć tę miejscówkę. Nieutwardzona droga, pełna dziur, ciągnęła się pod górę; co jednych zniechęcało, dla innych nie było przeszkodą. Domek stał na stromym wzniesieniu, skąd rozciągał się wspaniały widok na majaczącą w oddali Goat Mountain i płaskie połacie pustyni. Przy ładnej pogodzie Reni lubiła sobie wyobrażać, że widzi wszystko aż po Nevadę. Zresztą może tak było.
Dzięki temu, że jej dom znajdował się na odludziu, czuła się w nim bezpiecznie. A ponieważ miała reputację osoby zdystansowanej, stroniącej od towarzystwa, mało kto ośmielał się ją nachodzić. Dlatego ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała, były odwiedziny mieszkańca świata, który celowo zostawiła za sobą. Gdy usłyszała najpierw odgłos zbliżającego się samochodu, a później pukanie do drzwi, nie chciała otwierać. Niech sobie pomyślą, że nikogo nie ma w domu. Może to ta dziennikarka śledcza, która zjawiła się parę tygodni wcześniej. Młoda kobieta. Zostawiła w drzwiach wizytówkę. Carmel jakaś tam.
Znowu rozległo się pukanie, tym razem bardziej natarczywe.
Reni przystawiła oko do szpary w zaciągniętej zasłonie; dostrzegła sylwetkę mężczyzny w czarnym garniturze. Taki strój nie zapowiadał nic dobrego. W garniturach chodzili: przedsiębiorcy pogrzebowi, agenci FBI, prawnicy, detektywi.
Wstrzymując oddech, odsunęła się od okna i zastygła w bezruchu za zamkniętymi drzwiami, boleśnie świadoma obecności nieznajomego mężczyzny po drugiej stronie. Wyczuwała mrok świata, który ze sobą przywlókł; sączył się przez szpary w ścianach starego domku. Reni nie nosiła już przy sobie broni ani nawet jej nie miała. Broń przestała być częścią jej życia. I dobrze, bo na wspomnienie kojącego ciężaru pistoletu poczuła mrowienie w palcach.
Znowu irytujące pukanie.
I znowu. Nie otworzyła. Ten człowiek na pewno się domyślił, że ona jest w środku, chociaż mógł o tym świadczyć jedynie poobijany i rdzewiejący pikap, zaparkowany przed domem. Mimo wszystko to przecież nie oznaczało, że jego właścicielka musi być na miejscu. Mogła przecież dokądś z kimś pojechać. Albo – już prędzej – wybrać się na przechadzkę, tyle że nie w samym środku upalnego kwietniowego dnia.
Ciemny, nieregularny cień przesunął się za kotarami. Chwilę później Reni usłyszała trzaśnięcie drzwiami samochodu. Zabrakło jednak odgłosu uruchamiania silnika i odjeżdżania.
Ponownie wyjrzała przez szparę w zasłonie. Zobaczyła, że mężczyzna znalazł sobie skrawek cienia i siedział teraz z ramieniem opartym o kolano, plecami przyklejony do szopy, w której stał piec do wypalania glinianych naczyń. Zdążył się pozbyć marynarki, krawata i podwinąć rękawy koszuli. Nie wydawał się już tak groźny jak przedtem. Wyglądał raczej na zmęczonego upałem i przebytą drogą. Bardziej ludzko.
Czy chodziło o jej byłego partnera? Dawną pracę? Którąś ze spraw? Albo jeszcze gorzej, może ktoś jej potrzebował? Była zaskoczona tym, że wciąż ją to interesuje.
Otworzyła drzwi i głośno zapytała, czego od niej chce.
– Napiłbym się wody.
Typowy mieszczuch. Zabawne, ale nie tak dawno temu sama była „mieszczuchem”. Ludzie przyjeżdżali jednak w te rejony po to, by zrzucić z siebie starą skórę, co zresztą następowało bardzo szybko.
– Tylko idiota wybiera się na pustynię bez wody. – Ciągle ktoś tu umierał z powodu odwodnienia albo dezorientacji, która atakowała znienacka.
– Skąd pani wie, że nie jestem stąd?
Na twarzy Reni odmalował się wyraz irytacji, którą dostrzegłby każdy obdarzony choć odrobiną inteligencji emocjonalnej.
Mężczyzna podniósł się zwinnie, choć trochę sztywno od siedzenia na gołej ziemi. Kiedy poszedł i w końcu stanęli twarzą w twarz, sprawiał wrażenie lekko zaskoczonego. Może spodziewał się osoby, którą była dawniej: schludnej profesjonalistki, a nie długowłosej, bosonogiej hipiski z glinianym pyłem na rękach i dżinsach.
– Niełatwo panią odnaleźć – stwierdził.
– Najwyraźniej nie dość trudno.
Zdumiewające, nawet nie zadrżał jej głos. Przyznała sobie za to w myślach kilka punktów. A ponieważ rzadko się odzywała, dziwne, że w ogóle zdołała go z siebie wydobyć.
– To teren prywatny. Kim pan jest i co pan tu robi?
– Próbowałem się do pani dodzwonić.
Sprawdziła telefon, później odwróciła wyświetlacz w jego stronę, żeby mógł zobaczyć ostatni zablokowany numer.
– To właśnie ja. Detektyw Daniel Ellis z Wydziału Zabójstw Hrabstwa San Bernardino. Przyjechałem w sprawie pani ojca.
Reni przyłożyła rękę do piersi i poczuła nagły trzepot serca pod T-shirtem. Zaschło jej w ustach, przeszedł ją dreszcz. Długo broniła się przed tego rodzaju emocjonalnym trzęsieniem ziemi. Właśnie dlatego przeprowadziła się na pustynię.
Nikt nie wydawał poradników dla dzieci seryjnych morderców. Byłby to produkt niezwykle niszowy. A przynajmniej taką miała nadzieję. Usiłowała jednak zrozumieć, dlaczego nie może się otrząsnąć z przeszłości, dlatego sięgała po książki o życiu z traumą. Próbowała pojąć, jak to się dzieje, że niektóre zdarzenia wracają do niej nawet wtedy, gdy wydawało jej się, że dobrze sobie radzi, sprawuje nad nimi kontrolę i ma je już za sobą. Należało się spodziewać, że w końcu taka wizyta się przydarzy, ale kiedy ktoś wznosi wokół siebie mury, niespodzianki uderzają w niego z jeszcze większą mocą.
Próbując się odciąć od zamętu w swojej głowie, Reni skoncentrowała uwagę na stojącym przed nią mężczyźnie. Zaczęła rozkładać jego wygląd na czynniki pierwsze. Wysoki, wzbudzający niepokój młody człowiek, ze zbyt poważną twarzą i z ciemnymi włosami. Zdjął okulary przeciwsłoneczne niemal afektowanym gestem, który mógł świadczyć o uprzejmości. Brązowe oczy patrzyły na nią czujnie. Była do tego przyzwyczajona.
Mężczyzna wyglądał znajomo, więc próbowała go umiejscowić. Zablokowała całe mnóstwo wspomnień, bo tylko w ten sposób mogła żyć dalej. Gdzie się wcześniej spotkali? Na Uniwersytecie George’a Masona? A może w Quantico?
Na wypadek gdyby mu wcześniej nie uwierzyła, błysnął policyjną odznaką i zapytał, czy może wejść.
Po opuszczeniu jakiegoś wnętrza ludzie zawsze zostawiali w nim cząstkę siebie. DNA również, ale Reni chodziło bardziej o energię, która potrafiła się utrzymywać w pomieszczeniu jeszcze przez wiele dni. Nie chciała go tu przyjmować. Kto przewidzi, ile będzie później potrzebowała czasu, żeby oczyścić dom. Tylko że dzień był gorący, temperatura przekraczała trzydzieści stopni. Nie mogła odmówić człowiekowi szklanki wody i odrobiny wytchnienia od upału. Zrobiła więc krok w tył i wpuściła przybysza.
Wentylator dachowy wdmuchiwał zimne powietrze z taką siłą, że mierzwiło włosy i poruszało ubraniami każdego, kto znajdował się w środku. Reni wyczuła ulgę Ellisa, że w końcu jest w jakimś chłodnym miejscu.
– My się znamy? – zapytała, usiłując przypomnieć sobie świat poza granicami pustyni i jednocześnie wzdragając się przed niechcianymi wspomnieniami.
Nie była przygotowana na to, by ktoś wprowadził jej ojca do tej bezpiecznej przestrzeni. Nie tyle jego fizycznie, ile myśli o nim, rozmowy na temat jego życia i obrzydliwych zbrodni, których się dopuścił. Miały one krążyć swobodnie po pokoju, kalając wszystko na swojej drodze: jej glinę, koła garncarskie, a nawet prochy psa. Nic nie było już bezpieczne ani święte.
Gość uważnie się rozglądał. Pewnie uznał wnętrze za nijakie i przygnębiające. Była to bardziej pracownia niż dom, urządzona po spartańsku, nie licząc półek zastawionych ceramiką na różnym etapie produkcji; niektóre naczynia dopiero co zeszły z koła, inne lśniły, czekając na wypalenie. Policjant omiatał wzrokiem każdy element przestrzeni, począwszy od ścian z pustaków, po betonową podłogę, pokrytą glinianym pyłem tak samo jak właścicielka przybytku.
– Quantico – odparł. – Była pani gościem na zajęciach z profilowania kryminalnego, na które uczęszczałem.
Ach, czyli jednak dobrze kojarzyła faceta ze szkołą. Już go sobie przypomniała, łącznie z tym, co powiedział, przedstawiając się razem z innymi studentami na początku fakultetu.
– Zapytał pan, czy czuję się współwinna zbrodni ojca, mimo że wtedy gdy ich dokonywał, miałam kilka lat.
Detektyw się skrzywił.
– Przepraszam. Pytanie było nie na miejscu, a do tego zbyt osobiste.
Pocił się. Reni przypomniała sobie, o co ją wcześniej prosił.
Wyjęła z lodówki dzbanek, napełniła szklankę zimną wodą i podała ją Ellisowi.
– Proszę nie przepraszać za zgłębianie tematu i zadawanie osobistych pytań. Dobrze, że pan to zrobił. Chociaż nie pamiętam, co odpowiedziałam.
Detektyw z wdzięcznością upił solidny łyk wody.
– Że nikt nie powinien czuć się winny z powodu cudzych zbrodni; szczególnie dziecko – przypomniał.
Jej standardowa odpowiedź. Przez te wszystkie lata wielokrotnie jej udzielała. Tylko że mijała się z prawdą; nie pozbyła się wyrzutów sumienia nawet na minutę. Przypomniała sobie kolejne szczegóły ich pierwszego spotkania.
– Czy nie jest pan przypadkiem wybitnym snajperem?
– Ma pani świetną pamięć.
Nie do wszystkiego.
– Chodzę na strzelnicę rzadziej, niżbym chciał, więc pewnie już nie tak wybitnym. – Dopił wodę i odstawił pustą szklankę na stół, po czym zaczął się bezczelnie przechadzać po warsztacie, przyglądając się kołom, wiadrom, mieszarce do gliny, tubkom tejże i półkom zastawionym ceramiką. Szczególnie zainteresowały go wyroby wypalane w bardzo wysokiej temperaturze, w kształcie ptasich piór. W końcu zatrzymał się przed mapą zajmującą połowę ściany. Pustynia Mojave. Jego szczególną uwagę zwróciły obszary zaznaczone na czerwono.
Reni podeszła do niego z rękami wciśniętymi w przednie kieszenie dżinsów.
– W tych miejscach szukałam ofiar mojego ojca.
Niektóre wyprawy obejmowały teren należący dawniej do jej babci, a teraz do Bena, tak rozległy, że potrzeba by kilku lat, aby sprawdzić każdy ukryty wąwóz i kanał. Można było jeździć po tym rejonie przez wiele godzin i nie zobaczyć innego samochodu – odcięte od świata pustkowie. Z biegiem lat szanse na znalezienie którejkolwiek z ofiar stawały się coraz mniejsze. Na terenie pokrytym luźnym piaskiem deszcz potrafił wymyć niejedno, nawet zwłoki.
Mimo to wciąż próbowała.
Inni spędzali wolny czas w kinach, knajpach albo muzeach. Ona szukała kobiet zabitych przez własnego ojca, wiedziona obsesyjną potrzebą ich znalezienia.
– A to ciekawe – stwierdził detektyw. – Według akt sprawy większość poszukiwań przeprowadzono w Lesie Narodowym San Bernardino w pobliżu domu Benjamina Fishera w Palm Springs. Nieduża ekipa spędziła zaledwie parę dni na terenie należącym do pani babci.
Jego wiedza na temat tak starej sprawy wywarła na Reni wrażenie. Grzebanie w tym temacie wydawało się trochę podejrzane, ale przecież wielu detektywów miało swoje ulubione śledztwa, do których czasem wracali. Powszechnie sądzono, że Fisher pozbył się ciał gdzieś w pobliżu rodzinnego domu w Palm Springs, na obszarze Wielkiego Los Angeles, znanego pod nazwą Inland Empire, ale Reni zawsze przeczuwała, że zakopał je na pustyni. Całkowicie odludne miejsce, a upał przyspieszał rozkład zwłok. Świetnie nadawało się na cmentarz.
– Dlaczego skoncentrowała się pani na pustyni Mojave? – zainteresował się detektyw. – Dzieli ją wiele godzin drogi od miejsc, skąd prawdopodobnie pochodziły ofiary. Pani ojciec mógł łatwo skorzystać z dzikich ostępów niedaleko domu. Gdyby zakopywał ciała na pustyni, musiałby je wieźć całkiem sporo kilometrów w upale. Poza tym policja nie znalazła żadnych śladów zbrodni w domu pani babci, która do końca życia utrzymywała, że nie działo się tam nic podejrzanego.
Wszystko to prawda.
– Ojciec uwielbiał pustynię i czuł się na niej jak u siebie – odparła Reni. Dokonania ojca nie splamiły jednak obrazu pustyni w jej oczach. A może to pustynia nie pozwoliła się splamić?
– To nie jest wystarczający powód, a wręcz zaprzeczenie pani teorii, ponieważ mordercy zwykle nie chcą skazić ukochanych miejsc.
– Żaden z elementów wiedzy, które przyswoił pan na fakultecie z profilowania kryminalnego w Quantico i podczas służby w policji, nie sprawdza się w przypadku Benjamina Fishera – powiedziała. – Nie mam najmniejszej wątpliwości co do tego, że mu na mnie zależało, a mimo to bez skrupułów wykorzystał mnie i skaził. Podejrzewam nawet, że czerpał z tego przyjemność, wciągając mnie w swoje mordercze wyprawy.
Daniel najwyraźniej poczuł się skrępowany szczerą odpowiedzią Reni, ale przecież sam zaczął ten temat, kierując jej myśli w stronę Fishera. Czego się spodziewał? Powinien wiedzieć, gdzie przycisnąć, a co lepiej przemilczeć. Może nawet zapomniał na moment o tym, że rozmawia z córką Bena, a nie bierze udział w policyjnej burzy mózgów.
– Od jak dawna zajmuje się pani ceramiką? – zapytał, rozglądając się wokół siebie, chyba dla rozładowania atmosfery.
– Od kilku lat, z przerwami. – Reni cieszyła się, że zmienił temat.
Tworzenie ceramiki stanowiło dla niej formę ucieczki. Wstawała rano i dzieliła glinę na części za pomocą rozpiętego na ramie drutu, sprawdzając jednocześnie, czy w masie nie porobiły się bąble. Po wyrobieniu gliny przenosiła odpowiedni kawałek na koło i wkładała całą swoją energię w to, żeby był równy i gładki; wystarczył bowiem najdrobniejszy błąd, a musiałaby zaczynać wszystko od nowa.
W czasie pracy nigdy nie sięgała do przeszłości; skupiała się wyłącznie na moczeniu palców w naczyniu z wodą oraz stałym i równomiernym uciskaniu plastycznego surowca. Myślała o promieniach słońca, które wlewały się przez okno i grzały ją w plecy. W ogóle nie wspominała ojca. Nie pozwalała, żeby stał się częścią jej sztuki, procesu tworzenia. Postawiła sobie za cel trzymać go jak najdalej od tej kojącej przestrzeni i jak dotąd jej się to udawało.
Robienie ceramiki przynosiło jej również stały dochód. Dzięki bliskości Parku Narodowego Joshua Tree w okolicy kręciło się sporo turystów, a jej unikatowe prace cieszyły się sporym powodzeniem. Napełniały spokojem i były osobliwie delikatne. Kojarzyły się z okolicznym niebem i górami.
Daniel sięgnął do stołu warsztatowego po miseczkę i odwrócił ją, żeby spojrzeć na wybitą na spodzie pieczęć.
– Co oznacza to logo? – zapytał.
– Po prostu mi się przyśniło. – Schematyczny rysunek ptaka, który równie dobrze mógłby zostać skreślony ręką dziecka. Albo odkryty na ścianie jednej z pobliskich jaskiń. – Nic nie oznacza. Nie miałam pomysłu na logo, aż w końcu którejś nocy przyśnił mi się ten ptak.
– Na pani miejscu nikomu bym o tym nie mówił. – Odstawił miseczkę na półkę. – To trochę deprecjonujące.
Reni się roześmiała. Rzadko jej się to zdarzało.
– Postaram się wymyślić coś lepszego.
– Czyli na dobre zrezygnowała pani z zawodu profilerki? I wykładów? Szkoda pani talentu i umiejętności.
– W ciągu ostatnich paru miesięcy przyjęłam kilka spraw, głównie związanych z zaginięciami. Ani jedna nie zakończyła się szczęśliwie, ale lepszy taki finał niż żaden.
– Wygląda pani inaczej – stwierdził szczerze.
Dużo wody upłynęło, odkąd Reni pracowała w wydziale zabójstw i miała szafę pełną czarnych kostiumów, które co do jednego przekazała na cele charytatywne. Chociaż według kalendarza od tamtej pory minęły zaledwie trzy lata, odnosiła wrażenie, że upłynęło z dziesięć. Zupełnie jakby tamto działo się w innym życiu.
Po przejściu załamania nerwowego szybko uświadomiła sobie, że musi uciec od wszystkiego, zwłaszcza od siebie samej i myśli, których nie potrafiła wyłączyć. Istniało jedno oczywiste rozwiązanie, które położyłoby temu kres, ale nie chciała z niego korzystać. Po pierwsze nie mogła tego zrobić swojemu psu, po drugie – matce. Wymienianie psa na pierwszym miejscu uznawała za swój prywatny żart. W końcu postanowiła spakować do pikapa cały dobytek – własny i psa – i ruszyć przed siebie bez żadnego planu czy celu. Każdy dzień był ucieczką, gdy przed oczami i za plecami miało się autostradę; wystarczyło jechać dalej, koncentrując się na bieżących potrzebach – gdzie zatankować benzynę, wyprowadzić czworonoga i spędzić noc – zbliżając się do słońca lub się od niego oddalając.
Tyle że psisko robiło się coraz starsze i Reni zaczęła mieć wyrzuty sumienia, że ciąga je ze sobą, chociaż nigdy się na to nie skarżyło. A kiedy nadszedł czas ostatecznego pożegnania, uświadomiła sobie, że nie ma nawet gdzie przechować jego prochów. Wróciła więc do Kalifornii niespełna rok temu, kupiła ten maleńki dom i postawiła na kominku urnę, a obok położyła obrożę. Uczyniła to miejsce co najwyżej znośnym, bo na nic więcej nie zasługiwała. W studenckich czasach całkiem nieźle radziła sobie z garncarstwem – tej sztuki nauczył ją ówczesny chłopak. Kupiła więc w sieci używane koło i znowu się tym zajęła.
Właśnie wtedy powoli zaczęła dochodzić do siebie.
– Mam nadzieję, że nie zjawił się pan tu po to, żeby krytykować moje życiowe wybory – powiedziała.
– Nie, ale taka zmiana branży to śmiały krok.
Wyglądał na zatroskanego. Matka Reni często miała podobną minę.
– Taka już jestem. Tworzenie uzdrawia. Powinien pan kiedyś spróbować. Ma pan stresujący zawód. Garncarstwo sprzyja medytacji i wyciszeniu.
– Nie bardzo mnie kręcą takie rzeczy.
– Każdy powinien coś tworzyć.
– Ostatnią rzeczą, jaką samodzielnie stworzyłem, była chyba… – urwał gwałtownie, jakby się rozmyślił – jakaś praca z makaronu w podstawówce – dokończył.
Reni była ciekawa, co naprawdę zamierzał powiedzieć.
– Szkoda. Ale wiem, że nie fatygował się pan tu aż z San Bernardino, żeby rozmawiać ze mną o rzemiośle. Jestem gotowa usłyszeć to, z czym pan do mnie przyjechał – dodała, opierając rękę na biodrze.
– Usiądźmy.
Propozycja detektywa nie wróżyła nic dobrego.
Jej ojciec umarł. Pewnie właśnie o to chodziło.
Czekała na tę chwilę od bardzo dawna i, o dziwo, poczuła wzbierające pod powiekami łzy. Nigdy nie odwiedziła go w więzieniu. Nie była w stanie. Jej matka wybrała się tam zaledwie kilka razy. Z tego, co sama mówiła. Jeśli detektyw rzeczywiście przyniósł wiadomość o jego śmierci, Reni będzie miała wyrzuty sumienia. Czy to nie głupie?
Słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, rozsunęła więc zasłony i usiedli przy kuchennym stole. Daniel najwyraźniej nie wiedział, jak ubrać swój przekaz w słowa.
– Ojciec nie żyje – próbowała zgadywać.
– Ależ nie, nic mu nie dolega.
Reni poczuła jednocześnie ulgę i rozczarowanie. Od San Quentin dzieliło ją osiem godzin drogi, przy korkach nawet więcej, ale to i tak za mało. Czy sama bliskość ojca mogła ją ponownie wciągnąć na orbitę rozpadu?
– A to ciekawe – odparła ze spokojem, siedząc w kompletnym bezruchu. Nawet nie drgnęło jej kolano, nie zacisnęła dłoni w pięść. Nie dotknęła dżinsowych spodni. Nie mrugnęła ani nie uniosła brwi.
– Pięć dni temu skontaktował się ze mną i zaproponował, że pokaże, gdzie pochował swoje ofiary.
Zapowiadało się nieźle, ale już wcześniej składał podobne obietnice.
– Świetnie. Rodziny zamordowanych zasługują na to, żeby zamknąć wreszcie tę sprawę. – Spojrzała na półki zastawione naczyniami i nagle odniosła to samo wrażenie niedopasowania, które wcześniej miał Daniel.
Wyroby ceramiczne, dom, zaparkowany przed nim przedpotopowy pikap, czekający na to, aż przeniosą się w zupełnie inne miejsce. Cała ta okolica, nawet ubrania nagle wydały się Reni obce, stworzone przez inną osobę, silną i zrównoważoną.
– Dzięki za informację.
Powinien się natychmiast stamtąd wynieść. Reni chciała zostać sama. Niepewnie zaczerpnęła powietrza i skinęła głową na znak, że wszystko w porządku, chociaż wyglądało to niezbyt przekonująco. Pewnie i tak nie dał się nabrać.
– To dobrze, bardzo dobrze – dodała. Najprawdopodobniej detektyw przyjechał tu z grzeczności, żeby nie dowiedziała się od kogoś innego. – Podzielę się tą wiadomością z matką.
– Ale to nie wszystko – odezwał się.
W takim razie co jeszcze?
– Ben Fisher postawił pewien warunek. – Daniel spuścił wzrok na własne dłonie, po chwili znowu na nią spojrzał. Zauważyła u niego małą okrągłą bliznę obok brwi. Ślad po ospie? Albo po kolczyku? Raczej to drugie. – Zawiezie nas tam, jeśli pani pojedzie z nami.
Umysł Reni się zatrzasnął, a wzrok wyostrzył – organizm próbował odciągnąć jej uwagę od bólu w piersi. Jaskrawa żółć na wiszącym na ścianie obrazie, szklanka, z której pił niespodziewany gość. Będzie musiała ją wyrzucić. Nigdy nie przestałaby jej się kojarzyć z tą chwilą.
– Nie mogę tego zrobić. – Nie widziała się z ojcem od dnia, w którym zabrano go zakutego w kajdanki, gdy wołał swoją „córeczkę” odprowadzany przez policjantów. To było trzydzieści lat temu. – Nie ma mowy.
– Spodziewałem się takiej odpowiedzi – odparł łagodnie. Czy używał tego tonu głosu podczas przesłuchiwania przestępców? Brzmiał dokładnie tak, jak powinien. – Rozumiem.