Złe Miasta. Córeńki - Magdalena Szydeł - ebook

Złe Miasta. Córeńki ebook

Szydeł Magdalena

4,1

Opis

Każde miasto skrywa jakieś zbrodnie. Do czasu.

Tuż przed Bożym Narodzeniem znikają bez śladu dwie aktorki warszawskiego teatru. Ciało jednej z nich zostaje wkrótce znalezione w parku Szczęśliwickim. Zaniepokojony dyrektor, będąc pod wrażeniem umiejętności śledczych Alicji Ruckiej, prosi ją o pomoc. W zamian oferuje informacje, których Rucka poszukuje. Zaintrygowana dziennikarka opuszcza przysypany śniegiem Poznań i wkracza w artystyczny światek stolicy, w którym namiętności są silne, ambicje wygórowane, a motywacje nieczyste. Czy Ruckiej uda się na czas rozpoznać, co jest teatralną fikcją, a co prawdziwą rozgrywką?

Córeńki to drugi tom serii ZŁE MIASTA. Alicja Rucka powraca, a wraz z nią kobiece spojrzenie na zbrodnie i nasze najgłębsze lęki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 477

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (22 oceny)
8
9
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Dobrze spędzony czas

Po świetnym "Krawcu" kolejna bardzo dobra lektura, przemyślana, w której autorka zadbała o szczegóły. Jest inteligentna fabuła, morderstwo, intryga, zagadka, śledztwo i mylenie tropów, czyli wszystko, czego oczekuję od dobrego kryminału. Jedyne czego było za dużo to bohaterowie. Muszę się przyznać, że w którymś momencie trochę się pogubiłam. Jak zauważyłam pani Magdalena lubi towarzystwo, nawet jeśli jest ono tylko na papierze.
20
lsmedowski

Całkiem niezła

Zdecydowanie ciekawsza niż 1sza część serii
00
paulciaaa92_2

Dobrze spędzony czas

Książka "Córeńki" swoją premierę miała w czerwcu tego roku i jest to drugi tom serii Złe miasta, której autorką jest Magdalena Szydeł. Co ciekawe, jest o niej dość cicho, tylko czy słusznie? Osobiście pierwszy tom, czyli "Krawiec" czytałam w zeszłym roku i to dość długo po premierze, bo wpadła mi w oko na Legimi lub Empik Go, już nie pamiętam. Nigdzie wcześniej nie widziałam o niej opinii czy zdjęć na Instagramie, a uważam, że była to świetna lektura. U mnie wpływ na wybór tego co czytać ma często też fakt, że w danych wydawnictwach, jak w Dolnośląskim, niektóre ich serie są oznaczane jak właśnie ta wyżej, czyli jako ślady zbrodni. Wtedy wiem, że to są moje klimaty czytelnicze i muszę koniecznie sprawdzić co tam się kryje za okładką, a ta jest również genialna. Zanim opowiem o niej nieco, to wspomnę jeszcze, że trzeba czytać w kolejności, bo naprawdę można odebrać sobie przyjemność z odkrywania pewnych smaczków w treści. Więc o czym jest ta książka? Przede wszystkim,...
00
natiszon

Nie oderwiesz się od lektury

Zbliżający się okres Świąt Bożego Narodzenia to nie tylko pyszne zapachy wydobywające się z kuchni babci Wandy i ogromna choinka przywieziona przez Stanisława. Alicja Rudzka zostaje poproszona o pomoc przez dyrektora warszawskiego teatru w odnalezieniu dwóch aktorek. W tym celu opuszcza okryty białym puchem poznański Łazarz i wyjeżdża do Warszawy. Wkrótce w parku zostają odnalezione zwłoki jednej z zaginionych kobiet. Alicja trafia pod dach przebojowej Zuzy, aktorki w teatrze i pozytywnie zakręconej ekolożki, której nie straszne manifestacje w folii bąbelkowej. Śledztwa nie ułatwia, że podejrzani żyją głównie z gry aktorskiej, więc ciężko rozszyfrować komu wierzyć. Wraz z Rudzką wkraczamy na deski teatru, w którym bierzemy udział w spektaklu pełnym intryg, niedomówień i prowokacji. Uwielbiam talent autorki w tworzeniu niepowtarzalnych kreacji bohaterów. Już podczas czytania "Krawca" przywiązałam się do postaci szczególnie moje serce skradła babcia Wanda. Wielkim plusem jest wprowa...
00

Popularność




Zapraszamy na www.publicat.pl
Projekt okładki NATALIA TWARDY
Fotografie na okładce© Formatoriginal/AdobeStock
Koordynacja projektuKONRAD ZATYLNY
RedakcjaIWONA GAWRYŚ
KorektaIWONA HUCHLA
Redakcja technicznaLOREM IPSUM – RADOSŁAW FIEDOSICHIN KRZYSZTOF CHODOROWSKI
Polish edition © Publicat S.A., Magdalena Szydeł MMXXII (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
All rights reserved.
ISBN 978-83-271-6269-4
Konwersja: eLitera s.c.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected]

Moim Rodzicom. I wszystkim Córkom

Sometimes I feel like a motherless child

[...]

Sometimes I feel like I’m almost done

(Czasem jestem dzieckiem pozbawionym matki

[...]

Czasem wszystkiego mam dość)

Fragment tradycyjnej pieśni śpiewanejprzez czarne osoby zniewolonew Stanach Zjednoczonych

Od autorki

Opisana przeze mnie historia nigdy się nie zdarzyła. A jednocześnie wydarza się stale. Tak jak stale wydarzają się wokół nas miłość i nienawiść, od których wszystko się zaczyna i na których wszystko się kończy.

DZIEŃ WCZEŚNIEJ

NIEDZIELA, 10 GRUDNIA

Prolog

Szymon Hurko miał dość bycia frajerem. Z natury pokorny i wyrozumiały, zaczynał już tracić cierpliwość. W przeciwieństwie do tego, co myśleli o nim inni, on sam nie czuł się ofermą. Znał swoją wartość i wiedział, na co go stać. Chyba prawie na pewno tak.

Poprawił legginsy, które nieprzyjemnie piły go w kroku, i nacisnął przycisk przywołujący windę. Co prawda teraz, kiedy już postanowił popracować nad swoją kondycją, powinien się zmobilizować i zejść z jedenastego piętra schodami, ale na samą myśl o ciemnej, śmierdzącej klatce schodowej cierpła mu skóra. Winda też nie pachniała fiołkami, ale przynajmniej od czasu do czasu rozbłyskiwała krzepiącym światłem psującej się jarzeniówki. No i właśnie podjechała.

Było za późno, żeby się wycofać.

Szarozielone drzwi kabiny otworzyły się zapraszająco i Hurko z ociąganiem wszedł do środka. Westchnął ciężko i wcisnął guzik na samym dole. Ten najbardziej zużyty, z niewidoczną już cyfrą zero, która latami wżerała się w palce mieszkańców bloku przy ulicy Korotyńskiego, by w końcu całkiem zniknąć z kawałka pożółkłego plastiku.

Winda zgrzytnęła, szarpnęła i powoli ruszyła z miejsca.

Szymon obciągnął przykrótki polar i utkwił wzrok w ciemniejącej na podłodze plamie, której pochodzenia wolał się nie domyślać. Poza tym głowę i tak miał zajętą czymś, a raczej kimś innym – sobą.

Spokojnie, dasz radę, powiedział sobie w duchu i dla odwagi poklepał się po galaretowatych udach.

Zakładał, że kilka miesięcy biegania i katorżniczych ćwiczeń na siłowni mu wystarczy. Zbuduje masę, zrobi rzeźbę i zdąży z formą do lata. A wtedy kupi te cholerne rurki, które podkreślą jego nowe, kształtne łydki. To nic, że jeszcze do niedawna Szymon Hurko kpił z reumatycznej mody na noszenie przykrótkich dżinsów i nie odróżniał spinningu od stretchingu. Teraz wszystko się przecież zmieni.

Raz jeszcze wygładził polarową bluzę i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Uśmiechnął się do siebie przychylnie, a chwilę później stał już przed blokiem numer czterdzieści osiem w kolorze jagodowej konfitury.

Ulica Korotyńskiego prowadziła w głąb osiedla na warszawskich Szczęśliwicach. Zazwyczaj naszpikowana tandetą i brzydotą, teraz wydała się Hurce dziwnie czysta i przyjemnie pusta. Szymon przetarł oczy ze zdumienia i rozejrzał się dookoła.

Oblepione brudem śmietniki, pordzewiałe trzepaki, krzykliwe billboardy i inne szkaradzieństwa zniknęły pod śniegiem. W zimowej scenerii nawet ohydny pawilon handlowy na skrzyżowaniu z ulicą Urbanistów wyglądał bajkowo, jak mała, przysypana białym puchem chatka, którą z pewnością nie był.

Jedynie grudniowe powietrze dalekie było od ideału i szczypało mrozem w co tylko się dało.

Szymon Hurko odwrócił się plecami do wiatru i rozmasował zziębnięte policzki. Zrobił kilka niedbałych przysiadów, chwilę pokręcił biodrami, a potem przyciągnął nogę do trzęsącego się z zimna pośladka, najpierw jedną, potem drugą.

Rozgrzewka to najważniejszy element treningu, powtórzył w myślach za żylastym biegaczem, którego filmiki oglądał na YouTubie. Hurko zawsze uważał, że na sport lepiej się patrzy, niż w nim uczestniczy. A im dłużej teraz o tym myślał, tym mniejszą miał ochotę na bieganie.

Nie zamierzał jednak się poddawać. Nie był frajerem.

Najpierw potruchtał w miejscu. Poruszał się niezbyt zgrabnie i mało energicznie. Tyle tylko, żeby nie zmarznąć. Gdy poczuł, jak jego tętno zaczyna wchodzić na wyższe obroty, podwinął rękaw bluzy i zerknął na zegarek, w który zainwestował jedną trzecią ostatniej wypłaty. Drżącym palcem dotknął małego ekranu, uruchamiając w ten sposób swój pierwszy w życiu trening. Sekundę później ruszył przed siebie.

Pierwszych kilkadziesiąt metrów było nawet przyjemnych. Zrobiło mu się cieplej i wreszcie przestał szczękać zębami. Szymon pojaśniał z zadowolenia i odrobinę przyspieszył. Po chwili wbiegał już do parku Szczęśliwickiego, który przykrywała gruba jak bita śmietana warstwa świeżego śniegu.

Jego radość nie trwała długo.

Hurko zdążył przebiec zaledwie kilometr, gdy serce zaczęło mu walić z całych sił, a nogi zrobiły się ciężkie i twarde niczym zaschnięty beton. Kiedy na domiar wszystkiego lodowaty wiatr uderzył go prosto w twarz, cały entuzjazm bezpowrotnie zniknął. Pojawiły się za to złe przeczucia.

Początkowe plany Hurki koncentrowały się na Górce Szczęśliwickiej. Miał do niej dobiec, chwilę tam odpocząć i ruszyć z powrotem. Cała trasa, licząca nieco ponad trzy kilometry, jeszcze pół godziny temu wydawała się realna i dawała szansę na sukces. Teraz Szymon zaczął przypuszczać, że jednak się przeliczył. A najgorsze było dopiero przed nim.

Koszmar zaczął się na mostku. Tam powietrze jakby się rozrzedziło i Hurce nagle zabrakło tlenu. Przeciągnął swoje umęczone ciało przez kilka kolejnych metrów, po czym gwałtownie stanął. Pochylił się i oparł dłonie na kolanach. Wciągnął powietrze przez nos, wypuścił je ustami i tak kilka razy, dopóki przed jego oczami nie pojawiła się niewyraźna plama.

– Szymek? – zapytała z troską plama. – Dobrze się czujesz?

Hurko zamrugał, co pomogło mu odzyskać ostrość widzenia i rozpoznać sąsiadkę z piętra.

– Tak, wszystko okej – wysapał, starając się uspokoić oddech. – Trenuję – dorzucił w ramach wyjaśnienia. – A pani co tu robi? Nie za wcześnie na spacer?

– Żebyś wiedział, Szymek, że za wcześnie – mruknęła Michalska i poprawiła bordowy beret, który opadał jej na oczy. – Stopy bym nie wytknęła spod pierzyny, gdyby nie ona. – Kiwnęła głową w niewiadomym kierunku. – Muszka owocówka ma chyba większy pęcherz. O ile w ogóle ma.

Zamyśliła się na chwilę, po czym wróciła do tematu.

– Ty wiesz, że ten mój pies... – znów machnęła beretem w stronę niczego – ...sika piętnaście razy dziennie? Tyle co ja, ale ze mną nie trzeba wychodzić. No i ja nie popuszczam w windzie.

Szymon przypomniał sobie mokrą plamę, którą widział w kabinie windy, i zażenowany wbił wzrok w swoje lśniące nowością adidasy. Ostatnią rzeczą, na jaką miał teraz ochotę, było słuchanie o problemach urologicznych pani Michalskiej i jej czworonożnego pupila. Na przedostatniej pozycji uplasowało się bieganie.

– Utrapienie z tą suką, tyle ci powiem – ciągnęła tymczasem sąsiadka. – Powinnam się jej pozbyć, ale mąż by mi nie darował. – Rozejrzała się dookoła. – Kropka! Kropka, do nogi!

Michalska podciągnęła beret i niechętnie ruszyła w stronę zaśnieżonej Górki Szczęśliwickiej.

– No i gdzie polazło to niewdzięczne psisko? – wymamrotała pod nosem. – Kropka! Kropka, pokaż się! Mam cię cały czas widzieć albo wracamy do domu – zagroziła, po czym krzyknęła w stronę Hurki: – Szymek, weź no popatrz, gdzie ona może być! Oczy masz młode, to lepiej coś uwidzisz.

Hurko pacnął palcem w zegarek, zatrzymując i tak już nieudany trening, i na miękkich z wysiłku nogach poczłapał za sąsiadką. Gdy ją dogonił, przystanął i przesunął wzrokiem po okolicy. To, co początkowo wziął za niewielki kamień, zaczęło się nagle poruszać i zmierzać w przeciwnym do nich kierunku.

– Kropka! – wrzasnęła Michalska. – Kropka, do mnie!

Czarny ratlerek niespodziewanie się zatrzymał.

– Durny pies – syknęła pod nosem sąsiadka.

Z kieszeni płaszcza wyjęła woreczek z psimi smakołykami w kształcie miniaturowych kości. Tania sztuczka okazała się jak zwykle skuteczna. Po chwili Kropka ze zwisającym aż do ziemi pomarańczowym jęzorem stała tuż przy swojej pani.

– Pomóż mi – rzuciła Michalska w stronę Szymona i podała mu dyndającą smycz. Sama schyliła się, żeby przytrzymać nadmiernie pobudzonego psa.

Hurko zawahał się przez chwilę, ale w końcu przykucnął, chwycił ratlerka za obrożę i ze sprawnością, o jaką siebie nie podejrzewał, przypiął go do skórzanego paska. Już miał się podnieść, gdy zobaczył, jak dziwnie owłosiony psi język odrywa się od reszty Kropki i spada na ziemię.

– Fuj! – Skrzywił się z obrzydzeniem.

Sąsiadka obrzuciła ratlerka niechętnym spojrzeniem.

– Utrapienie z tą suką – powtórzyła, po czym chwyciła pomarańczowe coś w dwa palce i zerknęła karcąco na Kropkę. – Mam nadzieję, że go nie zagryzłaś.

– Go? – zdziwił się Szymon.

– Lisa. – Michalska pomachała mu przed nosem poszarpanym rudym futrem. – Tylko tego by brakowało. Pójdziesz sprawdzić? – Skinęła głową w stronę pagórka.

Hurko zmarszczył brwi. Nie sądził, by pies wielkości szczura był w stanie komukolwiek zrobić krzywdę, ale nie chciał teraz o tym dyskutować. Mruknął coś pod nosem i ruszył przed siebie.

Był już na górce, gdy za plecami usłyszał przeraźliwy krzyk.

– Kropka! Wracaj tutaj! Natychmiast wracaj! Do nogi! – darła się znów Michalska.

Hurko niespiesznie się odwrócił. Sąsiadka, nie większa od figurek z klocków Lego, trzęsła się, tupała i machała rękami, nie przestając wrzeszczeć na psa, którego znów nigdzie nie było widać.

Szymon postanowił nie reagować. Zrobił krok do przodu i w tym momencie poczuł, jak skórzana smycz owija się wokół jego kostek.

– Przestań – warknął na Kropkę, która nagle się zmaterializowała i biegała wokół niego jak zepsuta zabawka. – Przestań, słyszysz?!

Zaczynał się irytować. Nie mógł się ani ruszyć, ani wyplątać z zaciskającej się coraz mocniej smyczy. Z całych sił próbował utrzymać równowagę, ale ostatecznie i tak runął na ziemię, zamknąwszy przedtem oczy.

Przez chwilę leżał bez ruchu. Na policzku czuł śnieg i zmarzniętą ziemię, która pachniała błotem i zgniłą trawą.

W końcu uchylił lekko powieki. Na pierwszym planie zobaczył drżącego ratlerka, a za nim but. Damski kozak na wysokim obcasie.

Jakieś pół metra od niego leżała atrakcyjna kobieta w średnim wieku. Jej usta były sine, a twarz biała jak śnieg, który właśnie zaczął padać. Z ciemnymi włosami rozsypanymi na krótkiej rudej futrzanej kurtce przypominała Królewnę Śnieżkę w wersji zimowej. Była zdecydowanie pogrążona w śnie – śmiertelnym.

Szymon Hurko znów zacisnął powieki, a po chwili też usta. Chciał stłumić w sobie wrzask, który zaczynał już wibrować w jego wiotkim i nieumięśnionym ciele.

Wytrzymaj, nie bądź frajerem, pomyślał i wtedy usłyszał dziwne pomruki. Coś jakby mlaskanie.

Otworzył oczy. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył przed utratą przytomności, było ludzkie ucho zwisające z pyszczka zadowolonej z siebie Kropki.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki