Zbrodnia milczenia - ANNA ROZENBERG - ebook
NOWOŚĆ

Zbrodnia milczenia ebook

Anna Rozenberg

0,0

Opis

Inspektor David Redfern wreszcie natrafia na wyraźny ślad zaginionej ćwierć wieku temu siostry. Jeden z jej porywaczy tuż przed śmiercią wyznaje, że Dominique uciekła prześladowcom.

Dlaczego trzynastolatka nie wróciła do domu? Co spotkało ją między Balerno a Edynburgiem?

W swej wędrówce ku prawdzie inspektor zostawia za sobą Woking, udając się do Szkocji, która tonie w zimowym deszczu i mrocznych tajemnicach. Sekrety gęstnieją niczym szkocka ulewa, a każdy krok Redferna ma swoje konsekwencje. Poważne. Mimo to powoli ze strzępów wspomnień i nowych informacji wyłania się przerażający obraz zbrodni, której tłem jest nie tylko Wielka Brytania w czasach przemian ale i Polska wieś lat 90.

Kalendarz zdarzeń niespodziewanie zmienia się w sekundnik, gdy okazuje się, że Dominique Redfern szukają także ludzie, którzy stoją za handlem dziećmi w Europie. I nie cofną się przed niczym, by ukryć zbrodniczy proceder.

Opowieść o tym, że prawda nie zawsze obroni się sama.

"Fenomenalna opowieść pełna kryminalnego żaru. Gwałtownie chwyta za gardło i szarpie wnętrznościami. Polecam gorąco. Szczególnie tym, którzy nie znają znakomitej serii o inspektorze Redfernie. Bo tę powieść można czytać jako zamkniętą historię!"

 Robert Małecki

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 269

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



ZBRODNIA MILCZENIA

Copyright © by Anna Rozenberg 2025Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Niebieskie 2025

Redaktor prowadzący – Michał ChudzińskiRedakcja – Robert OstaszewskiKorekta – Przemysław Radzyński, Magdalena Białek Okładka – Olga BołdokZdjęcie autorki – Lena RozenbergProjekt typograficzny i skład – Łukasz Pryczkat, pryczkat.com

Wszelkie prawa zastrzeżone.Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie lub elektronicznie, ani odczytywana w środkach masowego przekazu bez zgody wydawcy. W przypadku cytowania należy podać źródło pochodzenia oraz obowiązuje zakaz zmiany treści. Dziękujemy za uszanowanie pracy autora i zespołu redakcyjnego.

Wydanie IKraków 2025

ISBN: 978-83-977429-0-1

Wydawnictwo Niebieskie Sp. z [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Krzysztofowi Kwiatkowskiemu –

Przyjacielowi, który stał się Tatą,

i Tacie, który jest Przyjacielem

4.02.2015, środa

Wieczór

Dover żegnało go granatowym sztandarem chmur. Salwa honorowa rozpoczynającej się właśnie burzy zapowiadała trudną drogę do domu. Wiedział jednak, że prawdziwa nawałnica rozpęta się dopiero, gdy minie granicę rodzinnego miasta.

Nadmiar błękitu na wschodzie przypomniał mu tamto letnie popołudnie. Plusk lodowatej wody jeziora, na którą jego jedenastoletnie wtedy ciało zdawało się nie reagować. Roześmiana twarz przyjaciela i błyszczące oczy trochę starszej siostry. Jej wesołe machnięcie ręką z wąskiej plaży i kaskada włosów migająca między konarami drzew – znikająca, a jednak nieruchoma jak w iluzji optycznej. Krzyknęła coś, ale nie pamiętał co.

Pamiętał natomiast krzyk dziadka Bohdana, jego desperackie próby przeszukania lasu; to, jak raz po raz wbiegał do wody, nie zważając na miliony igieł, które zapewne wbijały się w skórę paraliżującym zimnem. Po ponad dwudziestu pięciu latach inspektor David Redfern wiedział, że starszego człowieka po prostu impregnowało wtedy przerażenie.

Pierwsza błyskawica, która mignęła mu we wstecznym lusterku, przywołała w pamięci migotanie niebieskich świateł odbijających się od pni starych brzóz i pytania policjantów, co się stało. Ale on nie wiedział, co się stało. Wiedział tylko, że Dominique przerwała zabawę i poszła do łazienki położonej w głębi terenu kąpieliska. Wiedział też, że z niej nie wróciła.

Teraz był pewien, że wszystkie elementy tej misternej konstrukcji tajemnic miał na wyciągnięcie ręki.

Musiał je tylko poskładać.

Późny wieczór

Tak jak przewidywał, dojechał do Woking tuż przed dwudziestą. Dom przy Princess Road rozświetlały zasłonięte kotarami kwadraty okien. Redfern domyślał się, że dziadek nie czeka na niego sam. Zastanawiał się tylko, jak liczna jest grupa wsparcia. Rzut oka na podjazd wystarczył, by zrozumieć, że są w komplecie, a może nawet w nadkomplecie, bo oparty o mur rower musiał należeć do kogoś obcego.

Ostatni raz spojrzał na leżące na przednim siedzeniu zdjęcie siostry, które znalazł w domu przyjaciela parę tygodni temu. Z wycinka francuskiej gazety patrzyła na niego dorosła Dominique. A przynajmniej miał nadzieję, że to ona.

Przekręcił klucz w zamku i pchnął drzwi, ale nie był w stanie pokonać progu, bo Bandit naparł na niego z całej siły, szczekając i piszcząc radośnie. Redfern pochylił się, by przyjąć kilka mokrych buziaków od szczeniaka i poczochrać puchatą łepetynę. Z gąszczu kurtek wiszących nad komodą zerkały na niego zaciekawione oczy Armoura. Mimo totalnej obrazy kociego majestatu Redfern był prawie pewien, że słyszy mruczenie. Zagłuszał je jednak gwar rozmowy dochodzący z kuchni.

David zdjął buty i wszedł do pomieszczenia, które natychmiast rozerwała kanonada powitań i gratulacji. Nie mógł się im dziwić. Wcześniej nie mieli okazji, by mu powinszować zamknięcia sprawy zabójstw jedenaściorga dzieci w Surrey. Pochłonięty domykaniem śledztwa i rekonwalescencją nie mógł sobie pozwolić na świętowanie.

Pierwszy rzucił się na niego Tinney. Młody policjant wyciągnął rękę, a gdy ta tylko złapała dłoń Redferna, pociągnął inspektora, by ten wpadł w jego ramiona. David jęknął, wciąż odczuwając boleśnie niedawne spotkanie z mordercą. Każde żebro zdawało się trzeszczeć i błagać o litość.

– Nieźle to rozegrałeś, mistrzu – rzucił Chris, zwany przez wszystkich pieszczotliwie Puszką, bo wyglądał jak drwal ze starej ekranizacji Czarnoksiężnika z Krainy Oz. – Do tej pory nie mogę uwierzyć, że mieliśmy lisa w kurniku.

– Poczciwy Ted Meiklejohn okazał się porywaczem dzieci. – Rozległ się głos Summer Winter. – Nie umiem tego złożyć w całość.

Sierżant odepchnęła lekko Puszkę i przytuliła Redferna, a ten ponownie stęknął, modląc się, by następna osoba ograniczyła czułości do uścisku dłoni.

Sam nie mógł w to uwierzyć. Ted Meiklejohn, policyjny patolog i dobry kolega Redferna, od lat współpracował z dwiema prominentnymi rodzinami, które pod przykrywką kliniki zajmowały się handlem dziećmi. A gdy tylko inspektor zbliżył się do prawdy, Ted nie zawahał się pociągnąć za spust, uprzednio zmieniwszy życie Davida w piekło.

– Ale że zramolały inspektor David Redfern do tego doszedł, to już w ogóle zakrawa na groteskę – dorzucił siedzący przy stole agent Zheng, ograniczając gesty powitania do krzywego uśmiechu i skinienia głową.

Redfern parsknął śmiechem i pokazał przyjacielowi środkowy palec.

– Dobrze, że jesteś – powiedział kpiąco.

– No wiadomo. – Chińczyk wzruszył ramionami, udając, że go to nie rusza.

Summer wypuściła głośno powietrze nosem, co mogło oznaczać zarówno rozbawienie, jak i naganę. Zerknęła na agenta, po czym zajęła się czochraniem za uchem Bandita, który najwyraźniej nie mógł się zdecydować, czyje ręce robią to najlepiej, i dreptał od jednej osoby do drugiej.

Redfern mimo zmęczenia też cieszył się, że tak wiele osób zdecydowało się zrezygnować z własnych zajęć i przywitać go w domu. On mógł sobie pozwolić na nocną nasiadówkę, bo odbierał zaległy urlop, oni będą musieli stawić się jutro na służbę. Poczuł przyjemne ciepło na myśl o tym, że ta najtrudniejsza wachta, przy przyjaciołach, okazała się dla nich ważniejsza.

– Skoro sztab kryzysowy mamy w komplecie – rozpoczął David – to chyba możemy zacząć posiedzenie?

– A pewnie, że możemy! My tu wcale nie próżnowaliśmy – zaperzył się dziadek, który siedział na ulubionym miejscu między stołem a szafką kuchenną. Poklepał wymownie leżącą przed nim teczkę.

Redfern domyślał się zawartości, tak jak domyślał się, że została zdobyta poza granicami prawa. Zerknął na agenta National Crime Agency – NCA, Narodowej Agencji do Spraw Przestępczości – ale ten uciekł wzrokiem na czubki swoich butów.

– Najpierw dajcie chłopakowi zjeść. – Wanda, która do tej pory tylko się wszystkim przyglądała spod okna, przejęła dowództwo. – Chodź, Dawidek – zwróciła się do Redferna po polsku. – Usiądziesz sobie i zjesz ogórkowej, bo te bandyckie policjanty to żyć ci nie dadzą. – Rzuciła oskarżycielskie spojrzenie na zebranych.

I choć żadne z nich, poza Bohdanem, niczego nie zrozumiało z jej słów, to pospuszczali oczy w podłogę i z cichym szemraniem wyszli do salonu.

– Jak droga do domu? – zagadnął dziadek, kiedy ostatni z gości zniknął w przedpokoju.

– Kręta, mroczna i wyboista – rzucił niemrawo Redfern, wciąż nie mogąc wybaczyć starszemu człowiekowi, że nie powiedział mu prawdy o Bonesach.

Ukrył przed nim dokumenty świadczące o tym, że rodzina przyjaciela inspektora jest uwikłana w największą aferę ostatnich dekad. Handel dziećmi rozkręcili jeszcze w latach osiemdziesiątych i gdyby nie ich syn, który odkrył, skąd Bonesowie czerpali swoje bogactwo, z pewnością proceder trwałby do dziś.

David rozumiał, że Bohdan nie chciał go obarczać tym, co stało się z Dominique, ale może gdyby dziadek postawił na prawdę, szybciej poskładaliby zagadkę do kupy i mogliby ruszyć z poszukiwaniami.

– Miałem na myśli autostradę – burknął Siwiaszczyk, śledząc wzrokiem łyżkę wnuka, która w szybkim tempie pokonywała sztafetę między talerzem a ustami.

– Nawet nieźle – odparł David i zagryzł gorycz polskim chlebem.

– Tutaj mam wszystko, czego potrzebujemy, by odnaleźć tych ludzi. – Bohdan ponownie dotknął teczkę. – Możliwe, że oni rzucą światło na to, co się działo w Szkocji. Wiemy, do kogo trafiły dzieci.

– Ale czy my mamy prawo burzyć im życie? – wtrąciła się Wanda, a gdy Redfern podniósł na nią wzrok, dodała: – To są dorośli ludzie. Wielu z nich nie ma świadomości, jak znaleźli się w domu swoich rodziców.

– Już o tym rozmawialiśmy – mruknął Bohdan. – Ci ludzie przede wszystkim zasługują na prawdę. Zostali sprzedani, porzuceni przez rodziców bądź porwani jako dzieci. Moim zdaniem jesteśmy im to winni.

Redfern pomyślał, że Wanda może mieć rację. Uderzyło go jednak coś zupełnie innego, coś, czego nigdy wcześniej nie dostrzegał albo nie chciał dostrzec. Jeśli Dominique faktycznie uciekła z miejsca przetrzymywania, to może był powód, dla którego nie stanęła w progu domu? Może ona wcale nie chce zostać odnaleziona? Może nie ma prawa jej szukać?

Nie zamierzał się jednak podzielić tą myślą z najbliższymi, ale jej ziarno wypuściło pierwszy czarny pęd, który powoli oplatał umysł inspektora.

Prawda była taka, że Ted Meiklejohn, który stał za zniknięciem Dominique, wyznał mu tuż przed śmiercią, że dziewczynka uciekła z miejsca przetrzymywania. Jeśli nie było to ostatnie kłamstwo koronera, to dlaczego Dominique nie wróciła?

Przez chmurę myśli dotarło do niego głębokie westchnienie Wandy. Wiedział, że oznacza niemą kapitulację, choć partyzanci ukryci w zakamarkach jej myśli szykowali nową strategię ataku.

– Nie mamy już na to wpływu – odezwał się Redfern. – Narodowa Agencja do Spraw Przestępczości już zaczęła procedurę poszukiwań tych osób. Dzięki Zhengowi mamy podgląd sprawy.

Odpowiedziało mu tylko ciche mruknięcie dezaprobaty.

David podziękował Wandzie za obiad, po czym obaj z Siwiaszczykiem wstali i przeszli do pokoju, gdzie już rozsiedli się Summer, Puszka i Zheng.

– Zanim zaczniemy, zróbmy szybkie podsumowanie – poprosił Chris.

– Korpodziecko musi mieć agendę i podsumowanie – prychnęła Summer i natychmiast się stropiła, widząc, że Wanda wchodzi do pokoju.

Kobieta zrobiła zaskoczoną minę i usiadła na krześle obok Siwiaszczyka. Ten zerwał się z fotela i ustąpił jej wygodniejszego miejsca, co przyjęła z wdzięcznością.

– Chodzi ci o pikantne szczegóły z NCA, co? – zapytał z przekąsem Zheng, a Summer uśmiechnęła się pod nosem.

– Akurat – bąknął Puszka i zaczerwienił się po końcówki uszu. – Ciebie też skręcało z ciekawości, jak gadałaś z McMahonem. Chciałaś, żeby ci powiedział, co się stało.

– No właśnie, a co z nim? – zainteresował się Siwiaszczyk.

– Chyba szykuje się do objęcia stołka po Knighcie – mruknął Puszka.

Redfern chciał im powiedzieć, że Gregory McMahon był zbyt mocno uwikłany w lokalną aferę zaginionych dzieci, by w ogóle utrzymać swoje stanowisko, a co dopiero zostać komendantem. Uznał jednak, że powinni to usłyszeć od przełożonego, jeśli w ogóle. Bladym uśmiechem starł z twarzy zakłopotanie i zwrócił się do zebranych:

– Okej. W miarę możliwości zaspokoję waszą ciekawość – zaczął i wstał. – Odpuszczam jednak temat zbrodni na dzieciach. Nie dam rady przez to przebrnąć. Teraz chciałbym się skupić na ostatnich wydarzeniach, w które są uwikłane trzy rodziny, a właściwie dwie obrzydliwie bogate rodziny i nasz lokalny patolog, jak się okazuje, także obrzydliwie bogaty. Cała piątka: Sylvia i Oliver Brown, Isabelle i John Bones oraz nasz Ted Meiklejohn, od lat osiemdziesiątych prowadziła klinikę dla krezusów.

– Jednak pod jej przykrywką rozwinęli biznes handlu dziećmi – dopowiedział Zheng. – Tym już zajmuje się Agencja do Spraw Przestępczości.

Redfern skinął w jego stronę głową i kontynuował:

– Na moje nieszczęście byliśmy z siostrą przyjaciółmi dzieci państwa Bonesów, a ja przez chwilę nawet narzeczonym ich córki. I tu dochodzimy do najważniejszego: Bonesowie dostali od kogoś zlecenie uprowadzenia mojej siostry.

– To musieli być ludzie postawieni jeszcze wyżej niż obie rodziny – wtrącił Puszka.

– Tego nie wiemy – powiedział Zheng, wskazując na teczkę spoczywającą na kolanach Siwiaszczyka.

– Dzięki waszej pomocy udało mi się dopaść Teda oraz obie rodziny, a przynajmniej tych ich członków, którzy pozostali przy życiu – poprawił się Redfern i zrobił kilka kroków w stronę okna. – W dziewięćdziesiątym trzecim roku w wyniku otrucia zmarł Oliver Brown, John Bones pożegnał się z życiem kilka lat temu. Natomiast mój przyjaciel Adrian Bones zginął z rąk siostry. Sylvia Brown zajmuje celę w więzieniu w Edynburgu, a Patricia Bones czeka na proces w pudle w Send – zakończył i usiadł z powrotem.

– Nie powiedziałeś najważniejszego – upomniał go Siwiaszczyk.

– Racja. – Redfern założył ręce na klatce piersiowej. – Mój dziadek wszedł w posiadanie części dokumentów świadczących o tej drugiej działalności kliniki Mount Hermon. Z nich wiemy, że moja siostra była w niej przetrzymywana. Jednak jej nazwisko zostało wykreślone.

– Miałem co innego na myśli – mruknął Bohdan i przebiegł wzrokiem po pozostałych.

– Oczywiście. Zapomniałem powiedzieć, że Ted Meiklejohn tuż przed śmiercią powiedział, że Dominique uciekła porywaczom. Jak wiecie, nie odnalazła się po dziś dzień. Ale mamy dowód na to, że przeżyła. – Podniósł zdjęcie, które i tak doskonale już znali.

Wycinek z gazety, który Redfern znalazł w domu zamordowanego przyjaciela. Na fotografii Dominique stała na tle tłumu – jakiejś demonstracji albo parady. Wyglądała, jakby przypadkowo spojrzała w obiektyw w momencie uwalniania migawki. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że patrzyła na nich dorosła Redfern. Wiedział to też Adrian Bones, który jakimś cudem zdobył wycinek, przez który po części zginął.

– Skupmy się zatem na tych, którzy mogli widzieć Dominique – zaproponował entuzjastycznie Siwiaszczyk, wyrywając Davida z zamyślenia. – Mam na myśli tych, którzy zostali uprowadzeni blisko daty jej zniknięcia. – Położył teczkę na stole i zaczął ściągać opasającą ją gumkę. – Są dwie dziewczynki, które zostały przywiezione do Balerno w czerwcu osiemdziesiątego dziewiątego: Angel Smith i Willow Andrews. Miały wtedy po siedem lat, więc może mogły widzieć Dominique.

Zheng pochylił się nad stołem i wziął od Bohdana dokumenty dzieci. Przebiegł wzrokiem po kartkach, pokiwał głową i odezwał się po chwili:

– Rozmawialiśmy już z nimi. Obie najprawdopodobniej pochodzą z jednego z sierocińców, możliwe, że z Irlandii, ale zarówno jednej, jak i drugiej trudno sobie to przypomnieć. Pamiętały jednak, że płynęły statkiem, więc możliwe, że to właściwy trop.

– Myślisz, że będą chciały ze mną rozmawiać? – zapytał Redfern, coraz mniej pewny, czy spotkanie z kobietami jest dobrym pomysłem.

– Myślę, że warto spróbować – odpowiedział Zheng i odłożył papiery na stół. – Przesłuchiwałem tylko Willow. Mimo początkowego szoku wydawała się otwarta. Jej rodzice adopcyjni okazali się wspaniałymi ludźmi. Chyba podobnie było w przypadku tej Angel. Może twój dziadek ma rację i warto je zapytać, czy wiedzą coś na temat Dominique.

– A reszta dzieciaków?

Pani Wanda najwyraźniej nie chciała słuchać o dzieciach. Przeprosiła wszystkich, wstała i wyszła.

– Maluchy, w większości bezimienne – odparł z rezygnacją w głosie agent. – W późniejszych latach w dokumentacji są tylko jakieś pseudonimy i numery klientów. Trudno się połapać, ale pracujemy nad tym – zapewnił agent. – Poza tym trzeba sobie zdawać sprawę, że to jest jakiś maleńki wycinek, który znaleźliśmy w domu Sylvii Brown. Resztę strawił ogień, który podłożyła pod kliniką.

– Wątpię, że to ona – mruknął Redfern.

– To było duże uproszczenie – przyznał Zheng. – To musiała być zaplanowana akcja i to z pewnością nie przez jedną osobę.

– Co jasno pokazuje, że sprawa sięga dużo wyżej. Komuś bardzo zależy, by zatrzeć wszelkie ślady po działalności kliniki – zawyrokowała Summer Winter, która do tej pory milczała.

Zapadła cisza, którą od czasu do czasu przerywał szum samochodów przejeżdżających za oknem. Zegar wybił jedenastą, ale Redfern nie widział choćby śladu zmęczenia na twarzach współtowarzyszy. Każdy błądził we własnych myślach, zapewne starając się opracować jakiś plan działania. Jego samego naszła refleksja, że skoro afera dotyczyła kogoś większego niż rodzina Bonesów, to niebezpieczeństwo, które wisiało nad nim od paru miesięcy, wcale nie minęło.

Niespodziewanie do pokoju weszła Wanda z tacą zastawioną kubkami herbaty i paterą z szarlotką. Redfern obawiał się, że tego wieczora już do nich nie dołączy, nie chcąc słuchać o handlu ludźmi. Postawiła tacę na stole, po czym z uprzejmym „proszę” rozdała każdemu talerzyk i nałożyła po kawałku ciasta. David musiał przyznać, że miała wyczucie czasu.

– Moim zdaniem Sylvia Brown wybrała te akta, by nieco się wybielić – oświadczył, wciąż przeglądając dokumenty. – Jeśli te Angel i Willow są tak szczęśliwe, jak mówią, to mogę się założyć, że reszta z tej teczki – puknął palcem w blat – też uzna swoje nielegalne adopcje za boskie zbawienie. Sylvia w ten sposób pokazała, że w zasadzie jej działanie zakrawało na działalność filantropijną. W świetle znalezionych w jej domu dokumentów ratowała dzieci z ubóstwa, z biduli, by dać im wspaniałe życie w dobrych domach.

– Sprytne – mruknął Puszka.

– Bo prowadząc taki biznes, trzeba być wybitnie sprytnym – podsumował Siwiaszczyk. – W każdym razie moglibyśmy zacząć od tych Willow i Angel. Może one faktycznie widziały Dominique?

– A ja bym raczej zaczęła od tych, którzy są uwikłani w jej porwanie – podpowiedziała Summer, która z zapałem atakowała widelcem szarlotkę.

– Bonesowie? – rzucił Puszka, którego Armour wyjątkowo sobie upodobał i siedział teraz na kolanach posterunkowego, domagając się pieszczot.

– Bliżej jądra ciemności – odparła sierżant Winter i wbiła widelec w ciasto.

– Sylvia Brown – powiedział Redfern, przypominając sobie ostatnią rozmowę z właścicielką szpitala Mount Hermon. – Ona nie puści pary, choćby ją przysmażali w ogniu. Zresztą obstawiła się prawnikami jak ostrokołem. Chyba że jesteś w stanie załatwić mi z nią widzenie w edynburskim więzieniu – zwrócił się do Zhenga.

– To może potrwać – odpowiedział agent, ale w jego oczach można było dostrzec, że zapalił się do tego pomysłu. – W tym czasie może faktycznie odwiedź którąś z pań Bones – poradził mu. – Chyba najlepiej będzie zacząć od Patricii. Możesz wystąpić o widzenie prywatne w Send. Jeśli się zgodzi, a podejrzewam, że tak, to będziesz miał ją jak na widelcu.

– Ją to powinno się trzymać na widłach – bąknęła Summer Winter i wsadziła sobie kawałek ciasta do ust.

Redfern pokiwał głową ze zrozumieniem. Patricia Bones zamordowała brata, spychając go pewnej sztormowej nocy z molo w Dover. I choć inspektor kilka razy natknął się w swojej karierze na bratobójstwo, to zwykle jego motyw był niezwykle emocjonalny. Natomiast Patricia pozbawiła życia najbliższą osobę nie z zemsty, nie dla pieniędzy, ale żeby ochronić własną skórę, by rodzinny, podły interes nie wyszedł na światło dzienne. Na zimno i z rozmysłem. Zrobiła to z tak niskich pobudek, że Redfern wciąż nie mógł w to uwierzyć. Tak jak nie mógł pojąć, że Patricia była kiedyś jego narzeczoną.

– Okej, to zacznę od więzienia w Send – zgodził się niechętnie.

Dalsza część w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Spis treści

4.02.2015, środa

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Spis treści

Dedykacja

Meritum publikacji