Żar prawdy - Emilia Kubaszak - ebook + audiobook + książka

Żar prawdy ebook i audiobook

Kubaszak Emilia

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Anita jest wykształcona, zdolna i całkowicie aspołeczna. Nie umie budować relacji, nie potrafi także wyjaśnić, dlaczego trwa zawieszona w przestrzeni pełnej pretensji i frustracji. Wyzwoleniem staje się dla niej "Żar prawdy" - książka, której bohaterką jest Barbara. Szuka ona prawdy o swoim pochodzeniu i z każdym dniem wpada w coraz większą obsesję. Zarówno Anita, jak i Barbara próbują znaleźć swoje miejsce na ziemi, a zdarzenia mające miejsce w ich życiu wiodą je ku prawdzie.

Emilia Kubaszak - absolwentka Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Kocha podróże, dobre jedzenie, beletrystykę, w tym powieści sensacyjne i kryminalne. "Żar prawdy" jest jej debiutem literackim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 266

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 14 min

Lektor: Masza Bogucka

Oceny
3,5 (2 oceny)
1
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1

Pogoda nie sprzyjała spacerom. Anita uchyliła okienko w łazience i mocno zaciągnęła się papierosem. Nienawidziła w tym momencie świata jeszcze bardziej niż dotychczas. Rany, mam dwadzieścia pięć lat i ukrywam się przed rodzicami z ćmikiem. Paranoja – mruknęła, puszczając jednocześnie szary dymek.

W głębi mieszkania usłyszała trzask drzwi. To matka, wściekła jak osa, zamknęła się w sypialni i rzucała ciuchami po pokoju. Anita nie znosiła matki. Kiedyś, w dzieciństwie, umiała się z nią dogadać. Bawiły się razem, matka pozwalała jej się przebierać w dorosłe kobiece łaszki, jeździły na wspólne wycieczki rowerowe. A potem? Kiedy zrezygnowana Anita nie potrafiła ogarnąć swojego życia, rozpoczęła się seria wyrzutów. Skończyła co prawda renomowane studia rok wcześniej, ale nie umiała zmusić się do sfinalizowania ich pracą magisterską. Brak tytułu przed nazwiskiem odstraszał potencjalnych pracodawców. Po paru miesiącach odbijania się od drzwi przedsiębiorstw, które miały zapewnić Anicie świetlaną przyszłość, kolejne szczeble kariery i pieniądze gwarantujące niezależność, ów brak stopnia naukowego nawet nie miał już kogo odstraszać. Po jakimś czasie Anita na dobre porzuciła aplikowanie na jakiekolwiek stanowiska. Matka nie umiała jej zmotywować, no chyba że w jej mniemaniu ciągłe docinki i wyzwiska miały być zachętą do samorealizacji.

Ojciec nie był lepszy. Matka chociaż coś osiągnęła – miała trzy całkiem nieźle prosperujące sklepy odzieżowe, więc mogła pozwolić sobie na fryzjera i kosmetyczkę raz w tygodniu. Miała znajomości, których oczywiście chciała użyć, by załatwić marnotrawnej córeczce pracę, ale Anita zapierała się rękoma i nogami, by nie korzystać z protekcji mamusi. Ojciec natomiast był niedojdą. Trzeba było to otwarcie przyznać. Odkąd spadł na niego w fabryce karton z elementami ceramicznymi i roztrzaskał mu dłoń, tak że trzeba było amputować dwa palce u lewej dłoni, siedział na rencie w domu. Jego rozrywką były wyjścia z kolegami na piwo albo wielogodzinne spotkania brydżowe w jakimś osiedlowym domu kultury, które wynalazł trzy lata temu. Nie miał ambicji, nic go nie interesowało, jednym słowem był nudny jak flaki z olejem. Nie umiał (a może nie chciał) przeciwstawić się swojej żonie, a jego milczenie i beznamiętny wyraz twarzy jeszcze bardziej ją irytował.

Tak było i dziś. Matka najpierw wrzeszczała, więc wszyscy sąsiedzi dowiedzieli się o toczącej się na Dąbrowskiego awanturze. Brak reakcji u ojca zagnał ją w spazmach do sypialni. Anita nienawidziła tych momentów. W ogóle wiele rzeczy mogła określić jako znienawidzone. Wyjrzała prze okienko i zastanawiała się, czy można się zabić, skacząc z drugiego piętra. Nie bez zawodu szybko oceniła, że od trawnika dzieli ją jakieś osiem metrów wysokości. Szkoda zachodu, tylko nogi połamię – pomyślała. Porzuciła więc swoje cotygodniowe rozważania, dokończyła papierosa, cisnęła peta przez lufcik i wyszła z łazienki. Z przedpokoju zobaczyła ojca rozpłaszczonego w fotelu w salonie i wpatrującego się bezmyślnie w telewizor. Był nijaki. W tłumie ginął niczym mrówka w wysokiej trawie. Miał pospolitą twarz, zwyczajne ubrania, zmęczony wzrok i zero ambicji. Był przeciwieństwem wszelkich cech, które świadczyły o męskości. Był też przeciwieństwem faceta, którego Anita chciała w nim widzieć. Lubiła myśleć, że całe jej nieudacznictwo wynika z trudnej sytuacji rodzinnej. Z ciągłych awantur, braku autorytetu, miłości i zrozumienia. Często irracjonalnie wyobrażała sobie, co mówi opiece społecznej, która zjawiła się, by zainterweniować po kolejnej awanturze zgłoszonej przez życzliwych sąsiadów. Ale wiedziała, że obraz jej rodziny nie jest do końca jednoznaczny i żaden z jej członków nie jest nieskazitelny. Sama też była sobie winna. W pewnym momencie dopadła ją twórcza niemoc, a ona pozwoliła jej rozlać się po całym ciele i umyśle. Pierwotna kreatywność i radość życia uszły pewnego dnia jak powietrze z dmuchanego materaca turystycznego. Stan odrętwienia mógł rozpocząć się, gdy zostawił ją Marek. Ale on był idiotą, więc to nie miało większego znaczenia. Może to się stało, gdy zrozumiała, że nie ma więcej pieniędzy, by nadal wynajmować mieszkanie w ukochanym Gdańsku. Tak długo szukała tam idealnego lokum dla siebie, aż w końcu trafił się jej śliczny pokoik w Oruni. Bardzo szybko wprowadził się do niej Marek, choć z tego, co sobie przypominała, był on lokatorem widmo. Nie opłacał rachunków, nie dokładał się do jedzenia. Mimo to Anita była tam szczęśliwa – uwielbiała to miejsce, milion razy wybierała się stamtąd na Starówkę, by przespacerować się urokliwą Mariacką, która przywodziła Anicie na myśl Wenecję, choć nigdy w tym mieście nie była. Chodziła czasem bez celu ulicą Długą, by tylko poczuć klimat Gdańska – mijać ludzi, którzy mieli jakiś cel w swojej wędrówce albo włóczyli się po prostu, tak jak ona chłonąc niesamowitą atmosferę gdańskiej starówki. A potem?

Stanęła przed koniecznością powrotu do rodzinnego gniazda. Lubiła co prawda Poznań, ale wyrwała się z niego na studia do Gdańska, bo w Poznaniu skazana była na mieszkanie z matką i ojcem. Może dało się to znieść, mając lat osiem, ale teraz gdy Anita znała już dobrze smak niezależności, seksu i papierosów, stacjonowanie w domu było jak pobyt w więzieniu. Być może winą za wszelkie porażki należało obarczyć zbyt niskie przeceny zeszłego lata, niesmaczny chłodnik w knajpie na rogu albo światowy kryzys gospodarczy. Tak czy owak, stało się. Anita śmierdziała z daleka bezczynnością, nie miała celu w życiu i z przerażeniem odkryła, że coraz bardziej przypomina swojego ojca. Zawsze to lepsze być nijakim, niż krytycznym wobec wszystkiego jak matka – pomyślała z nutą goryczy. Musiała jednak stawić czoła okropnej prawdzie – gniła w miejscu, bezsilna i samotna jak nigdy dotąd. Najgorsze było to, że mało ją to obchodziło. Nie czuła wyrzutów sumienia, trwała w letargu, który był na tyle bezpieczny, by tłamsić wszelkie porywy buntu już w zarodku. Jedyną pociechą dla duszy Anity były książki. Z nadmiaru wolnego czasu połykała jedną za drugą, a przeczytane lektury dawały jej otuchę, że co prawda jest śmierdzącym leniem i darmozjadem, ale przynajmniej świadomym kulturalnie. Wybór książek był zawsze poprzedzony wnikliwą analizą potencjalnych korzyści bądź zawierzeniem intuicji. Anita ceniła książki, od których nie potrafiła się uwolnić. Uwielbiała, gdy autor zmuszał do zastanowienia się nad jakimś fragmentem albo nie pozwalał posunąć się w lekturze dalej bez cofnięcia się do konkretnego fragmentu czy odnalezienia ważnego szczegółu. Anita była zdania, że dobrze napisaną książkę czyta się szybko i przyjemnie, a mimo to ma się poczucie, że jest ona głęboka, prawdziwa i dotyka bardzo ważnych kwestii w życiu – upływu czasu, poszukiwania sensu istnienia, wartości, podstaw ludzkiej egzystencji i znaczenia własnej tożsamości.

Deszcz za oknem nieustająco bębnił w parapety, ale grobowa cisza w mieszkaniu stawała się nie do wytrzymania, więc Anita narzuciła na siebie kurtkę, naciągnęła adidasy, włożyła do buzi miętówkę i zatrzasnęła za sobą drzwi. Szybko zbiegła po schodach – zresztą nigdy nie umiała wolno chodzić – i ruszyła przed siebie. Miała w planie krótki spacer po mieście. Wybrała ulicę Dąbrowskiego, skąd planowała dojść do Mostu Teatralnego, skręcić w prawo i dalej Roosevelta, Grunwaldzką, Zwierzyniecką, pójść kawałek Kraszewskiego, by znów znaleźć się na Dąbrowskiego. Była to idealna trasa, żeby przejść niezauważonym. Tu, na poznańskich Jeżycach, nikt nie zwracał uwagi na dziewczynę w dresach, mknącą przed siebie. Ulica była zatłoczona, ludzie wracali z pracy albo z zajęć. Mijana grupa młodzików szła najpewniej na imprezę, bo byli nienaturalnie zadowoleni, najwidoczniej wspomogli się wcześniej paroma browarami. Anita lubiła smak piwa. Czasem zaczynała od owocowego, by po dwóch butelkach rozkoszować się smakiem chmielu w czystej postaci. Znajomi śmiali się, że jak nie ma z kim wypić, to można dzwonić do niej. Tak było – do czasu, gdy zdała sobie sprawę, że ten układ nie działa w obydwie strony. Kiedyś siedziała w łazience z żyletką w dłoni. Nie miała odwagi, nie chciała być sama, szukała wsparcia. Chwyciła telefon komórkowy, wysłała parę niezobowiązujących wiadomości do znajomych. Pamięta, jak pomyślała, że jeśli ktoś się odezwie, to będzie to znak, że nie jest taka wyautowana jak myślała. Że ktoś chce się z nią spotkać, że żyletka dzierżona w dłoni jest najgorszym wyjściem z możliwych. Siedziała na łazienkowym dywaniku i wpatrywała się w ekran telefonu, który zbyt długo uparcie milczał. Do oczu napłynęły jej łzy, bo choć nikt nie wiedział, co się z nią właśnie dzieje, oczekiwała odrobiny zainteresowania. Od kogokolwiek. Po dziesięciu minutach odezwała się Viola. Poczciwa Viola – była tak naprawdę jedyną osobą, która znajdowała dla niej czas, a co więcej wykazywała się cierpliwością i nadludzką wyrozumiałością, by znosić humory Anity. Tylko że Viola wyszła za mąż i miała swoje życie. Pracowała, więc jak każdy normalny człowiek znikała w pracy na całe osiem godzin. Anita nie chciała jej zadręczać. Nie chciała absorbować jej uwagi, by nie stanąć pomiędzy Violą i mężem, który skądinąd był facetem porządnym i zaprzeczał Anitowej teorii o wyginięciu prawdziwych mężczyzn w czasie okupacji hitlerowskiej. Żyletka znalazła się na powrót w ojcowskiej kosmetyczce, a Anita z pogardą dla swojego braku odwagi porzuciła na zawsze pomysł podcinania sobie żył.

Tymczasem szła z pochyloną głową, gdy na chodniku dostrzegła błyszczącą monetę. Schyliła się, by podnieść pięciogroszówkę, i uśmiechnęła się na myśl, że może właśnie odkryła sposób na zarabianie. Podnosząc się, spojrzała na witrynę naprzeciwko. Księgarnia wystawiła parę obiecujących pozycji, które określone były mianem „drzemiących wulkanów”. Anita przeleciała wzrokiem po okładkach i jedna pozycja zwróciła jej uwagę. Czarna okładka stanowiła idealne tło dla tytułu wymalowanego niczym języki ognia rozlewające się w mrocznej otchłani. Żar prawdy – przeczytała, a nazwa wbiła jej się natychmiast w pamięć. Na pewno odszukam ją w którejś z miejskich bibliotek, pomyślała. Nie miała, niestety, w kieszeni trzydziestu złotych, co było przywilejem bezrobotnych na utrzymaniu rodziny. Dzięki Bogu ktoś kiedyś wymyślił instytucję bibliotek. Czas iść – zreflektowała się i ruszyła żwawo dalej, bo deszcz przerodził się w ulewę, wpływając strumieniem w adidasy i mocząc nieprzyjemnie drobne, przemarznięte już stopy kobiety.

2

Kim jesteś? Kim chcesz być? Dokąd zmierzasz? Obojętnie, na jakim etapie życia jesteś, co już osiągnąłeś i kim byłeś do tej pory, musisz postawić sobie te pytania, by być tak naprawdę tym, kim chcesz. By zdefiniować siebie, stań przed lustrem, spójrz sobie w oczy i jeśli tego potrzebujesz, wyzwij się od najgorszych. Jeśli zasłużyłeś w swoim mniemaniu na pochwałę, powiedz sobie parę miłych słów. Oczekuj szczerości od siebie samego, bo tylko wtedy możesz uzyskać szczerość od innych. Świat jest szambem, a ludzie toną w nim niczym niestrawiony pokarm. Ale da się pływać po powierzchni, a kluczem do tego jest poznanie prawdy. Prawda nas wyzwoli, bo prawda to ogień. Jeśli jej nie poznasz, strawi cię bez litości. Natomiast prawda oswojona, ujarzmiona, poznana i zgłębiona oczyszcza. I choćbyś musiał budować wszystko na zgliszczach, będzie to kamień węgielny pod nowe życie. Dlatego właśnie powinien palić cię żar – żar prawdy.

Mawia się, że życie zaskakuje. Ale ja wiem, że nic cię nie zaskoczy, gdy będziesz stać w miejscu. Przychodzi moment, kiedy orientujesz się, że jesteś zwykłą marionetką w teatrze życia. Marną kukłą, pociąganą za sznurki przez rodziców, nauczycieli, plastikowe panie z telewizji czy kolegów z podwórka. Karmi się nas sztuczną moralnością, zasadami dobrymi dla ogółu, bajkami o zwycięstwie sprawiedliwości i równości wszystkich obywateli świata. A jednocześnie dostajemy po dupie, stojąc w kolejce do supermarketu, gdy inni klienci wpychają się bezczelnie przed nasz wózek. Ideały ulegają weryfikacji, gdy pracodawca nie potrafi docenić naszych atutów i ambicji, żądając minimalnego wieku, minimalnych oczekiwań płacowych i maksymalnego doświadczenia oraz chęci poświęcenia się dla dobra firmy. Świat to ułuda, bańka spekulacyjna, która pęka za każdym razem, gdy jakaś doza kłamstwa przekracza próg obecnej absorpcji. Ale za każdym razem owa granica tolerancji dla coraz większego steku bzdur, którymi jesteśmy bombardowani, przesuwa się o kawałek dalej. W końcu człowiek dwudziestego pierwszego wieku jest taki elastyczny! Raz rozwód jest niedopuszczalny, bo łamie przysięgę małżeńską złożoną z założenia „na zawsze”. Następnym razem jest całkowicie akceptowalny, a nawet i pożądany, bo każdy zasługuje przecież na szczęście i skoro się pomylił, to nie oznacza wcale, że w owej pomyłce ma trwać. Relatywizacja wartości prowadzi nas do zagłady. Ale jeśli sam wypracujesz normy określające twój osobisty system wartości, którego będziesz się trzymać, staniesz się człowiekiem z zasadami. Rozpocznij więc już dziś – znajdź swoje wyjście ewakuacyjne, własną porcję tlenu i kawałek powierzchni. Zagospodaruj je zgodnie z własnym sumieniem i życzeniem, a następnie broń wypracowanych reguł, jakby od nich zależało twoje życie. Jeśli bowiem w nie uwierzysz, tak właśnie będzie.

Czemu ma służyć ta książka? Przede wszystkim ma skłonić cię do refleksji nad twym marnym losem. Skoro zauważyłeś ją drogi czytelniku wśród miliona innych pozycji prezentowanych w internecie, promowanych w gazetach czy za szybą mijanej księgarni, oznacza to, że jej potrzebujesz. Jesteś zapewne taki jak ja przed moją Wielką Przemianą. Może rozśmieszył cię sposób, w jaki nazwałam dzień, w którym sięgnęłam do swej głębi i pozbyłam się nagromadzonych przez lata zaszłości. Ale potrzebujesz owego katharsis tak samo mocno, jak ja w owym czasie. Musisz podciąć swoje korzenie, by skupić się na głównym pędzie określającym kierunek dalszego rozwoju. Musisz sprecyzować, skąd biorą się twoje słabości i gdzie upatrywać swoich atutów. Ale zacznijmy od początku…

Mam na imię Barbara i mam dwadzieścia cztery lata. Mój wiek nie gra tu żadnej roli, spotkałam już w życiu młodych geniuszy i głupich starców. Wiek nie determinuje mądrości, jest ona wypadkową charakteru, pracy i doświadczeń. Jestem świadomą siebie kobietą. Nie staraj się odnaleźć mnie na Facebooku, by spojrzeć mi w twarz. Spróbuj przeczytać tę książkę, uważając mnie za przewodniczkę. Dla ciebie mogę być przygarbionym starcem, młodym wysportowanym atletą albo szarą kobietą po pięćdziesiątce. Mój wygląd nie ma kompletnie żadnego znaczenia – liczy się to, co zamierzam uczynić z twoim życiem. A jeśli nie chcesz go zmieniać, zastanów się dobrze i najwyżej odłóż tę książkę na półkę. Wiem bowiem, że kto przeczyta Żar prawdy już nigdy nie będzie tą samą bezbarwną osobą. Czy jesteś więc gotów, drogi czytelniku, oddać mi swoją duszę i myśli, bym mogła cię wyzwolić?

3

Anita odłożyła książkę na bok. Nie wiedziała, co o niej myśleć, a ostatnie przeczytane zdanie wywołało u niej niepokój. Autorka była przekonywująca, i to bardzo. Była w podobnym wieku, więc w jakiś magiczny sposób stała się Anicie bliższa, niż ta mogła się spodziewać. Natomiast Anita nienawidziła momentów, gdy ktoś próbował kierować jej życiem, a z pierwszych stron Żaru prawdy wynikało jasno, że właśnie taki jest zamiar autorki. Ze złością wstała z łóżka, wygrzebała papierosa z wymiętego opakowania upchanego gdzieś na dnie szuflady i otworzyła okno. Zaciągnęła się raz za razem tak mocno, że poczuła ból w płucach. Muszę rzucić to świństwo, bo inaczej mnie zabije, a nie chcę umierać w takich męczarniach – pomyślała i na przekór swojemu rozumowaniu paliła dalej.

Popatrzyła obojętnym wzrokiem na dzieci bawiące się na placu zabaw. Życie jest do dupy, im szybciej się o tym przekonacie, tym lepiej dla was – rzuciła bezgłośnie do siebie, a komentarz okrasiła ironicznym uśmiechem. Dzieciaki jadły właśnie ubrudzonymi paluchami parówki wyrwane matce jednego z nich z siatki z zakupami. Anita również poczuła głód, postanowiła więc porzucić na chwilę swój malutki, zapyziały pokoik i udać się do kuchni. Nigdy nie była wyśmienitą kucharką, ale nie zależało jej na tym. Nie miała drygu do pichcenia, ale kanapki wychodziły jej świetnie. Lodówka jednak świeciła pustkami. Szybki rekonesans wykazał, że na ostatniej półce leży ser pleśniowy, a na drzwiczkach stoi słoik z ogórkami małosolnymi. Dało się z tego coś sensownego zrobić. Anita zabrała się do dzieła. W międzyczasie stwierdziła, że dobrą ideą będzie wciśnięcie plasterków czosnku pomiędzy ser a chleb. Całość została zwieńczona warstwą musztardy i majonezu. Dzieło nie ostało się długo na talerzu, a nasycony brzuch wołał, by położyć się na łóżku, więc kobieta obrała ponownie kierunek na pokój.

Usiadła z powrotem na łóżku. Odgarnęła walający się pomiędzy kołdrą a prześcieradłem sweter, którego wcześniej nawet nie zauważyła. No tak, nigdy nie była pedantką, więc w jej pokoju panował artystyczny nieład. Włączyła telewizor. Milion programów oferował milion nudnych opcji, więc Anita zdecydowała się na zwyczajowy czerwony guzik na pilocie. Pomyślała, że to okropne gnić w wieku dwudziestu pięciu lat we własnym pokoju i zastanawiać się, czym zapełnić sobie czas. Inni narzekali na jego permanentny brak, natłok zajęć i napięte terminy. Natomiast Anita lawirowała pomiędzy kuchnią, książkami, telewizją i lenistwem niczym wytrawny gracz. Popatrzyła ponownie na okładkę czytanej książki. Biła się z myślami – nie po to przecież wykształciła swoje maleńkie suwerenne wewnętrzne państewko, by pozwolić komuś wejść z butami w obszar jej myśli, wartości i percepcji świata. Z drugiej strony jałowe bytowanie doprowadzało ją już do szału. Nie umiała sobie poradzić z godzinami spędzanymi bezsensownie w domu. Nie była zadowolona z tego, kim się stała i jak głębokiej retardacji uległ proces jej samorealizacji. Pod naporem restrykcji narzucanych przez rząd, nauczycieli, rodziców czy mentorów moralnych oraz różnych oczekiwań jej stawianych przestała być sobą. Zatraciła ambicje i umniejszyła rolę, jaką ma tu do odegrania. Sposobem reagowania na wszystkie zdarzenia w jej życiu stał się kompromis. Nie zawsze była takim obrzydliwym nierobem. Na studiach szło jej całkiem nieźle, a w niektórych dziedzinach wykazywała się nawet ponadprzeciętnymi zdolnościami, co bynajmniej nie wynikało z włożonego nakładu pracy, lecz było raczej wynikiem preferencji. Po prostu te kwestie, które interesowały Anitę, były naturalnie przez nią zgłębiane, ale potem... Tak, zatraciła wiele z cech, które tak w sobie ceniła – pęd do wiedzy, wrażliwość literacką czy nieustanną potrzebę ewolucji. Były to chyba wystarczające powody, by wreszcie coś zmienić. Albo chociaż dać szansę nieznajomej Barbarze, przekonanej o własnej możliwości wywierania wpływu na innych.

4

Moja przygoda z rewidowaniem swojej postawy, postępowania i autopercepcji rozpoczęła się dwa miesiące temu. Stałam przed drzwiami Uniwersytetu Gdańskiego z dyplomem magistra w dłoni, a rodzice ściskali mnie ze łzami wzruszenia w oczach.

– Basiu, udało się. Jesteś taka mądra! – powtarzała jak mantrę mama.

– Oczywiście, że mądra, po tatusiu – ripostował ojciec.

Zaśmiałam się wtedy i powiedziałam, że nie jestem pewna, czy mogłam talent do finansów odziedziczyć w genach po matce nauczycielce biologii i ojcu marynarzu. Powiedziałam to lekko, bez najmniejszego zastanowienia i już miałam objąć ramionami ich sylwetki, by skierować nasze kroki ku autu zaparkowanemu nieopodal, gdy zobaczyłam strach w ich oczach. Zrobiło się dziwnie, cicho i nieswojo, jakby wszechświat zatrzymał się na moment na uniwersyteckim dziedzińcu. Rodzice popatrzyli na siebie zmieszanym wzrokiem i zaczęli komentować, że togi były za długie, a niektórym osobom odrywały się frędzle od biretów. Patrzyłam na ich twarze, na oczy wbite w chodnik i słuchałam czczej gadaniny wydobywającej się z ich ust. Coś tu nie pasowało, ta chwila, krótka wymiana słów i spojrzeń dały mi do myślenia. Układanka mego życia nagle stała się nieczytelna. Spytałam, czy mają mi coś do powiedzenia. Gwałtownie, zdecydowanie zbyt gwałtownie, zaprzeczyli. Patrzyłam jeszcze przez chwilę, oczekując wyjaśnień, czekając na słowa, które nie padły. Wiedziałam, że nie spocznę, póki nie dowiem się, w czym rzecz. Ziarno niepokoju zostało zasiane, a prawda musiała wyjść na jaw. Byłam pewna jednocześnie, że od rodziców nie wyduszę nic i w poszukiwaniu prawdy jestem zdana tylko na siebie.

Funkcjonowałam dalej, jak gdybym nie miała żadnych podejrzeń. Dostałam pracę w renomowanym biurze rachunkowym w Gdańsku Wrzeszczu. Zarabiałam dużo, mogłam więc sobie pozwolić na ciuchy ze sklepów, obok których kiedyś tylko obojętnie przechodziłam. Stałam się zadbaną, atrakcyjną kobietą, której z pozoru niczego nie brakowało, a która dusiła się od środka z pragnienia poznania prawdy. Mijały miesiące, a ja niczego się nie dowiedziałam. Rodzice milczeli jak zaklęci, a z przeszukanych dokumentów domowych nic nie wynikało. Odpuściłabym z pewnością, gdyby nie moja wizyta u koleżanki w Gnieźnie. Nie widziałam Arlety odkąd jej rodzice postanowili, ot tak, wynieść się z Gdańska i zamieszkać w Wielkopolsce. Oczywiście nikt nie zapytał o zdanie wówczas czternastoletniej Arlety, dla której przeprowadzka była katastrofą życiową. Pamiętam, jak przepłakałyśmy całą noc poprzedzającą ich wyjazd. Złożyłyśmy wtedy ślubowanie przypieczętowane upuszczeniem z opuszków naszych palców kropli krwi, które następnie roztarłyśmy na liniach papilarnych i odcisnęłyśmy ślad na kartce, którą zachowałam do dziś. Napisałyśmy, że wbrew przeciwnościom losu i na przekór rozłączającym nas rodzicom będziemy zawsze sobie bliskie. Depresja, w jaką wpadłyśmy obydwie tuż po rozstaniu, okazała się jednak chwilowa i w miarę upływu czasu nasze spotkania stały się coraz rzadsze, a tęsknota coraz mniej realna. W myśl reguły, że nie istnieje taka życiowa porażka czy załamanie, z którego nie można wyjść, Arleta otrząsnęła się i poznała nowych przyjaciół, a po latach doszła nawet do wniosku, że dzięki decyzji rodziców ma dwa razy więcej znajomych niż wcześniej – tych w Gdańsku i nowych, z obecnego miejsca zamieszkania. Utrzymywałyśmy kontakt przez cały ten czas, wzbogacając e-maile i telefoniczne wiadomości tekstowe sporadycznymi spotkaniami, kiedy to koleżanka odwiedzała swoją babcię w Gdańsku.

Arleta odezwała się niedługo po moim absolutorium i zaproponowała opijanie tytułu naukowego w gnieźnieńskich pubach. Zgodziłam się ochoczo, po części dlatego, że rodzice Arlety znali się z moimi i łudziłam się, że dowiem się czegoś o swym wczesnym dzieciństwie. Chciałam, by ktoś w końcu potwierdził moje domysły albo im zaprzeczył. Chciałam wiedzieć, czy jestem adoptowana.

Znajoma powitała mnie na dworcu kolejowym z szerokim uśmiechem i od razu przedstawiła mi plan działania. Najpierw zakupy, potem pogaduchy w swoim gronie, a wieczorem impreza z jej przyjaciółmi. Brzmiało sympatycznie, więc zgodziłam się na wszystko z nadzieją, że ten weekend oderwie mnie od ostatniej obsesji.

Czas upływał bardzo szybko i ani się zorientowałam, a już dzierżyłam w dłoni kolejnego kolorowego drinka z serii „jestem tu po to, by zapomnieć”. Usiadłam w rogu kanapy i rozejrzałam się po pubie. Można było go określić jako spelunę – przy wejściu odbywała się co prawda selekcja z okazywaniem dowodu tożsamości włącznie, a byłyśmy z Arletą tymi młodszymi gośćmi klubu. Jednakże osoby bawiące się w tym miejscu były bardzo specyficzne, a nastrój wielu z nich wskazywał na przedawkowanie alkoholu lub proszków niewiadomego pochodzenia. Klimat, w jakim utrzymany był wystrój, można by określić artystycznym. Na ścianach wisiały ogromne obrazy namalowane na materiale przypominającym dywany, co od razu skojarzyło mi się z arrasami. Siedziało się przy niskich stolikach na starych, wytartych już kanapach, a dookoła unosił się lekko odurzający zapach fajki wodnej, a może i czegoś innego. Poczułam się delikatnie oszołomiona i bardzo zmęczona. Rozsiadłam się wygodnie, nie dbając o to, jak wyglądam. Po chwili dołączył do mnie jakiś starszy facet, którego twarz ledwie kojarzyłam, co musiał natychmiast zauważyć. Przedstawił się jako Anton, a ja przez całą naszą rozmowę zastanawiałam się, cóż to za imię sprezentowali mu rodzice. Facet miał w sobie coś, co sprawiało, że chętnie go słuchałam, a po porcji kolejnego drinka dałam się nawet złapać za udo. Trzymał swoją dużą, silną dłoń na mojej nodze, a ja rozważałam posunięcie się o krok dalej. Chciałam porzucić w końcu zahamowania nagromadzone przeze mnie dotychczas. Chciałam zająć głowę innymi myślami niż rozdrapywanie każdego szczegółu mojej twarzy i budowy ciała pod kątem podobieństwa do ojca albo matki. Wreszcie, chciałam się uwolnić, a ostatnią myśl musiałam widocznie wypowiedzieć na głos, bo Anton zamilkł i zaczął wpatrywać się we mnie przenikliwymi oczami. Zdawało mi się, że od ostatniego wydechu po wyrzuconych przez moje usta słowach, minęło mnóstwo czasu. Nagle Anton mnie pocałował. Poczułam falę pożądania. Właściwie nie pamiętam, jak to się stało, że opuściłam lokal zwieszona na ramieniu dopiero co poznanego mężczyzny.

Obudziłam się w obcym mieszkaniu ze straszną suszą w gardle i okropnym bólem głowy. Tyłem do mnie siedział on. Pochylony, trzymał swoją twarz w dłoniach.

– Anton, tak ma na imię – szepnęłam, gdyż moje synapsy widocznie zaczęły przewodzić informacje od jednej szarej komórki do następnej. Proces był powolny, ale w tamtej chwili i tak byłam zadowolona, że w ogóle się odbywa. Poruszyłam się na łóżku, co ocknęło Antona. Popatrzył na mnie i jakby się domyślił, iż nie za wiele pamiętam, rzekł:

– Jesteśmy w kawalerce Arlety. Mieszka z rodzicami, ale kupili jej jakiś czas temu tę klitkę i korzystamy z niej w czasie mityngów. Możesz tu zostać, około południa przyjdzie po ciebie Arleta. Zasiedziałem się, czas na mnie.

Głowa opadła mi na poduszkę i tak potwornie chciało mi się spać, że nawet nie zdołałam mu nic odpowiedzieć, tylko zapadłam w głęboki sen. Śniły mi się zjawy, trzymające mnie za rękę i owiewające przenikliwym chłodem. Była też kobieta, która krzyczała, że zbyt późno zorientowałam się, że to ona jest moją matką. Następnie zobaczyłam moją matkę, a raczej kobietę, która mnie wychowywała, a co do której nie miałam ostatnio pewności, że pochodzę z jej łona. Siedziała w parku i obejmowała inną kobietę ramieniem. Tamta zanosiła się płaczem, a matka głaskała ją po plecach. Na twarzy matki zobaczyłam łzy. Wydawały się one jednak dziwne, więc postanowiłam podejść i przyjrzeć im się z bliska. Jakie było moje zdziwienie, gdy ujrzałam drobne niebiesko-żółte kwiatki sypiące się z jej oczu. I nagle, zamiast na ławce w parku znalazłyśmy się we trzy na ogromnej, ukwieconej łące. Starałam się dostrzec, kim była trzecia postać, którą mama obejmowała, ale widziałam tylko jej tułów. Wychyliłam się bardzo mocno, ale twarzy kobiety nadal nie można było rozpoznać. Ogarnęło mnie przerażenie i musiałam najwidoczniej rzucać się w łóżku, bo ktoś delikatnie złapał mnie za ramię. Otworzyłam oczy, a nad sobą zobaczyłam twarz Arlety.

– Spokojnie, jesteś w Oazie Prawdy. Tu nic ci nie grozi – szepnęła i posłała mi jeden z tych uśmiechów, którymi często obdarzała mnie w dzieciństwie.

5

Anita odłożyła książkę i zaśmiała się do siebie. Po wstępie do Żaru prawdy była przekonana, że będzie to typowy poradnik życiowy. Jedna z wielu pozycji mających motywować do działania, mówiących, co robić, by być lepszym od innych, by osiągnąć życiowy sukces. Już miała rzucić książkę w kąt, ale pierwszy rozdział był zupełnie inny – Barbara okazała się narratorką opowieści prowadzonej niczym pamiętnik, który notabene Anita zawsze chciała pisać, ale do którego też zawsze brakowało jej cierpliwości i systematyczności. Jednocześnie Barbara była główną bohaterką rozgrywającej się akcji. A zaczynało się sporo dziać. Nie to, co u mnie – pomyślała nie bez goryczy Anita i upiła łyk zimnej już herbaty.

Popatrzyła na książkę i zdała sobie sprawę, że musi rozłożyć jej lekturę na raty, bo w innym przypadku za parę godzin znów stanie przed dylematem, co by tu robić, gdy nie ma się absolutnie nic do robienia. Usiadła przy biurku i otworzyła klapę swojego wysłużonego laptopa. Pospiesznie wpisała hasło, nie wyobrażała sobie bowiem w tym psychicznym domu nie mieć zablokowanego dostępu do komputera. Nie zdziwiłby ją fakt, że matka szpieguje na przykład strony internetowe, które Anita odwiedza. Otworzyła przeglądarkę internetową i wstukała adres portalu z ogłoszeniami o pracę. Po wpisaniu Poznania i wyborze branż, które ewentualnie by ją interesowały, kliknęła Enter. Ku jej zaskoczeniu pojawiło się sporo nowych ofert. Nic dziwnego, skoro nie zaglądała tu od dobrych paru tygodni. Wstępny rekonesans zweryfikował większość z ofert, kwalifikując je jako bezużyteczne. W głębi mieszkania Anita usłyszała stukot obcasów, co oznaczało, że wróciła matka.

– Maria, będzie dziś obiad? – krzyknął z pokoju gościnnego ojciec.

– Wiesz co, Janusz? Zapierniczam cały dzień, by nadrobić zaległości pieniężne, jakie generuje twoja renta. Jakoś potrafię ogarnąć trzy miejsca naraz – miała tu zapewne na myśli swoje trzy sklepy – a ty ani jednego. Czy tak trudno podnieść tyłek z kanapy i coś ugotować?

Ojciec zwyczajowo nie rzekł na to nic, a matka rzuciła butami o podłogę i zaszyła się w sypialni. Znowu kanapki – pomyślała z niesmakiem Anita i postanowiła, że choćby nie wiem co, wyszpera dziś ofertę pracy, a co więcej – uczyni z niej nową rzeczywistość. Spojrzała więc powtórnie w ekran laptopa na znane jej dobrze strony z ofertami pracy. Dość szybko jej oczom ukazał się wpis:

Sprzedawca do osiedlowego warzywniaka. Poszukujemy młodych, dynamicznych osób lubiących kontakt z klientem i dobrze organizujących swoje stanowisko pracy. Oferujemy pracę w wymiarze pół etatu na umowę zlecenie. Aplikacje prosimy składać osobiście w sklepie. Adres: Poznań, ul. Niegolewskich 13.

Anita zaśmiała się i mruknęła: „Witajcie ziemniaki”. Po czym zabrała się za drukowanie swojego życiorysu. Zamierzała zanieść go jeszcze dziś na miejsce i zdobyć tę pracę, choćby miała błagać. Nadszedł najwyższy czas, by wyrwać się z tego cholernego domu, przynajmniej na parę godzin dziennie.

Kolejnym krokiem ku spełnieniu swojego postanowienia był wybór ubioru. Kobieta przejrzała swoją szafę, bądź co bądź, to jednak prawie rozmowa kwalifikacyjna. Nie wypadało iść w powyciąganym dresie, do którego notabene zdążyła się przyzwyczaić na tyle, by niezbyt często rozstawać się z nim, nawet na krótką rozłąkę w celu wyprania. Wyciągnęła ciemne jeansy, którym nadała odrobinę nonszalancji, dobierając do nich białą bluzkę szytą na krój koszuli. Przejrzała się ze średnim uznaniem w lustrze, ale nie było co przesadzać, więc postanowiła, że pójdzie tak ubrana. Krytycznie oceniła stan przetłuszczenia włosów, zaczesała je w skromny kucyk i ruszyła na podbój świata. No dobra, warzywniaka – zaśmiała się krzywo i założyła rozczłapane adidasy.

Teraz trzeba było tylko dotrzeć na miejsce i się dobrze zaprezentować. Nadjechała akurat siódemka, więc Anita szybko wskoczyła do tramwaju, by po dziesięciu minutach wysiąść na Hetmańskiej i pieszo pokonać resztę trasy. Kolejny atut pracy w tym warzywniaku – będę mieć całkiem blisko – pomyślała, bo odkąd wyszła z domu, próbowała samą siebie przekonać, że praca w charakterze ekspedientki nie jest poniżej jej aspiracji i kwalifikacji.

Na rozważaniach wszystkich za i przeciw zeszła jej cała droga. W końcu stanęła przed drzwiami buraczanego świata, jak go nazwała w myślach Anita. Przyszło jej do głowy, by sięgnąć jeszcze po papierosa i dla odstresowania puścić dymka. Ale trzeba było ujarzmić nałóg, poskromić pokusę i dobrze wypaść przed potencjalnym pracodawcą. Nacisnęła klamkę. Warzywniak prezentował się całkiem sympatycznie, co ją mile zaskoczyło. Oczyma wyobraźni widziała obskurny ciemny sklepik ze skrzyniami pełnymi brudnych warzyw, a tymczasem powitał ją przyjemny zapach lubczyku z nutką owoców cytrusowych w tle. Lada była zrobiona z płyty drewnopodobnej, niemniej prezentowała się schludnie i aż zachęcała do wykładania na nią pieniędzy. Anita uśmiechnęła się do swoich myśli, nawet nie przypuszczając, że to właśnie ten uśmiech sprawił, iż tego dnia dostała pracę.

6

Byłam oszołomiona, zdezorientowana, a w głowie miałam mętlik. Arleta musiała to zauważyć, bo posłała mnie ze śmiechem do łazienki, abym mogła przywrócić czucie ciału, a umysłowi jasność. Prysznic sprawił, że poczułam się rześko i pozytywnie, a nawet odczułam głód, ruszyłam więc do kuchni. Arleta poczekała, aż przełknę pierwsze kęsy jedzenia, po czym zapytała:

– Dobrze się rozumiesz z Antonem, prawda?

Pomyślałam, że coś właśnie się wyjaśniło – Anton nie był najwidoczniej tworem mojej wyobraźni. Co więcej, nie tylko ja byłam nim niewytłumaczalnie oczarowana, bo w głosie Arlety również wyczułam fascynację.

– Arleto, nie myśl o mnie źle. Nie pamiętam, co się wczoraj dokładnie stało ani jak znalazłam się w łóżku z Antonem. Co to w ogóle za imię? Kim on jest? Czy do czegoś doszło? Za dużo tych znaków zapytania jak na jedną imprezę.

Arleta zaśmiała się, zastanowiła chwilę i z namysłem, wolno i wyraźnie powiedziała:

– Poznałaś wspaniałego człowieka. Ja dzięki niemu przemieniłam swoje ciało i duszę, odkryłam nowe ja i wyzwoliłam się z okowów uprzedzeń, kompleksów i strachu. Nie wiem, czy uprawialiście seks, jeśli o to pytasz. To bardzo prawdopodobne, jesteś w typie Antona. Pokazał mi kiedyś zdjęcie swojej żony. Mówił, że zakochał się w niej bez pamięci. Kilka lat temu… Zresztą, jak będzie chciał, to sam ci opowie. Po prostu jej już przy nim nie ma. Z tego, co pamiętam, miała krótkie czarne włosy i mocno zarysowane kości policzkowe – podobnie jak ty. Poza tym Anton twierdzi, że aby uwolnić duszę, należy zacząć od ciała. Czuł, że jesteś zagubiona. Tak, on wie takie rzeczy. Podać ci wody? Kiepsko wyglądasz.

Skinęłam tylko głową, by nie przerywać przyjaciółce. Arleta ciągnęła więc dalej.

– Masz typowe objawy zażycia GHB, musisz dużo pić, ale z doświadczenia wiem, że i tak nie ugasisz dzisiaj pragnienia. Ale spokojnie, jutro nie będzie po tym śladu. Wnioskuję zatem, że przespałaś się z Antonem. Masz szczęście – wybrał cię, aby cię uzdrowić. Niejedna kobieta chciałaby być na twoim miejscu.

Zszokowana wydukałam tylko:

– GHB?! Podaliście mi pigułkę gwałtu?!

Arleta zignorowało moje oburzenie i z krzywym uśmiechem powiedziała:

– Baśka, znam cię nie od dziś. Pamiętam, jak przyjechałam do ciebie w czasie liceum na wakacje i zamknęłyśmy się w pubie w kiblu, pociągając z butelki wódkę, i to bez popitki. Pamiętam, jak z wypiekami na twarzy opowiadałaś mi o swoim pierwszym razie przeżytym na obozie językowym. I o twych pierwszych próbach masturbacji. Nie oburzaj się teraz, że ktoś postanowił wyzwolić drzemiący w tobie potencjał seksualny, a jednocześnie dać ci w zamian o wiele więcej – nowe doznania, nowe horyzonty, po prostu nowe życie. Anton wie, jak to zrobić. W seksie bywa nachalny i brutalny, ale tylko, gdy czuje, że tego właśnie potrzebujesz. Zwykł mawiać, że uległość należy najpierw zwalczać uległością, by z czasem przekształciła się ona w asertywność. Tak było ze mną – oddawałam się mu z początku z mieszanymi uczuciami. Potem sama prosiłam go o seks, by przejść do obecnego układu – nasze stosunki seksualne należą już do przeszłości, bo jestem wyzwolona. A moje miejsce zajęłaś ty, bo tego potrzebujesz. Jesteś na rozstaju i nie wiesz, komu ufać. Mówię ci – daj nam pół roku, a stara, niepewna Barbara zniknie na zawsze.

Skuliłam się w fotelu, szukając w nim oparcia. Szeroko otwarte oczy z przerażeniem lustrowały twarz siedzącej przede mną kobiety. Miałam wrażenie, że każda komórka mojego ciała drży ze strachu i wściekłości. Ostatkiem odwagi wykrzyczałam:

– A nie pomyślałaś, że się mu znudziłaś? Że cię wykorzystał, a teraz chce wykorzystać mnie?

Arleta zaprzeczyła gwałtownie.

– Nie wiesz, o czym mówisz. Wróć do Gdańska i przemyśl wszystko. Ale jedno wiem – tęsknota za Antonem nie da ci spać spokojnie. On jest antidotum na twoje problemy. Anton jest prawdą, a prawda nie daje o sobie zapomnieć.

7

Anita niechętnie oderwała się od lektury, bo w drzwiach sklepu pojawiła się młoda kobieta z dzieckiem, które potknąwszy się, spadało właśnie ze schodków. Maluch miał rozdziawioną buzię i wymalowane na niej zdziwienie, a kobieta chaotycznie próbowała zaradzić sytuacji, łapiąc dziecko w ostatnim momencie. Jednocześnie upuściła na podłogę otwartą torebkę, z której wysypały się przeróżne przedmioty, począwszy od chusteczek nawilżanych dla niemowląt, kremu do rąk i zapakowanej w pergamin kanapki, aż po różowy, połyskujący błyszczyk, który potoczył się prosto pod nogi Anity. Nieznajoma westchnęła z cichym przekleństwem na ustach i rzuciła się do zbierania swoich rzeczy.

Anita podniosła się niechętnie z krzesła, przypomniała sobie aż nadto dokładnie, dlaczego w ogóle nie chce mieć dzieci, i podała kobiecie błyszczyk z obojętnym wyrazem twarzy. Taka była – uśmiechała się tylko wtedy, kiedy naprawdę kogoś lubiła, a i tak owa osoba musiała na ten uśmiech zasłużyć, choćby inteligentnym żartem. Nigdy nie udawała kogoś, kim nie była, nie bała się też mówić bez ogródek tego, co myśli. Wiele osób nie wytrzymywało „presji prawdy”, jak nie bez złośliwości znajomi nazwali filozofię bycia Anity. Ona nie przejmowała się jednak tym zbytnio i żyła w sposób, który mało powinien obchodzić innych. Dziwiła się, że dostała pracę, w której kontakt z klientem był absolutną koniecznością. Szefowa była jednak zadowolona z poczynań i obrotów, jakie generowała Anita. Dość szybko doceniła także jej bezgraniczną szczerość. W stosunku do klientów Anita nigdy nie była nieuprzejma, zachowywała się poprawnie, a klienci warzywniaka niczego więcej od niej nie oczekiwali. W wolnych chwilach, a zdarzały się takie najczęściej między trzynastą a piętnastą, co Anita określała jako czas obiadowy emerytów i rencistów, którzy byli głównymi klientami sklepu, mogła bez problemu zagłębiać się w książkach. Nie dziś – co chwila bowiem ktoś wchodził, a co nowa osoba, to nowa dziwna sytuacja. Dzień świra – pomyślała Anita.

Klientka uśmiechnęła się do niej z lekkim zażenowaniem, wybrała parę owoców i warzyw, zapłaciła i szybko wyszła ze sklepu z poczuciem winy za zakłócenie ekspedientce rozważań nad lekturą. W drzwiach obróciła się tylko w stronę lady i rzuciła przez ramię:

– Świetna książka. Wciąga jak nurt rwącej rzeki i nieodwracalnie zmienia percepcję świata.

Anita nie zdążyła odpowiedzieć, bo nieznajoma ciągnęła już dziecko w stronę nadjeżdżającego autobusu. Do tej pory myślała, że wyszperała nieznaną nikomu książkę i przeczyta ją, zanim wszyscy inni będą o niej dyskutować. Takie podejście było zgodne z jej sposobem myślenia – nienawidziła wszystkiego, co oklepane, modne, szeroko dyskutowane i popularne. Nie chciała, by świat stał się globalną wioską, a ludzie globalnymi idiotami. Ceniła indywidualności, ciekawe jednostki i pomysły. Z drugiej strony trzymała kciuki za Polskę, by ta w końcu wybiła się z pokomunistycznego marazmu i dała mieszkańcom odrobinę nowoczesności, luzu i nonszalancji. Chciała, by zmienili się ludzie. Przestali narzekać na brak forsy i skończyli z zazdrością, że inni mają lepiej. Żeby poczuli ducha jedności niczym za czasów osiemnastowiecznych zaborów lub okupacji hitlerowskiej. Oczywiście nie pragnęła powtórki z tej marnej rozrywki, jaką ludzie zgotowali ludziom, ale zazdrościła tamtym czasom solidarności i aktów bezinteresownego poświęcania się dla innych. Dziś każdy patrzył na to, żeby jemu było najlepiej, w głębokim poważaniu mając los pozostałych partycypantów ziemskiego bytu. Nie było to regułą, bo zdarzali się ludzie o gołębim sercu, którzy musieli niestety mieć twardy tyłek. No właśnie – oni się tylko zdarzali.

Nieznajoma zniknęła wraz z odjeżdżającym autobusem. Anita wróciła na swoje miejsce za sklepową ladą. Usiadła na krześle i powędrowała myślami do książki. Kurczę, Żar prawdy jest więc poczytną pozycją – pomyślała z nieskrywanym zdziwieniem. Nienawidziła takich bestsellerów, gdyż z reguły budziły w niej wielkie oczekiwania, a później niemiłosiernie rozczarowywały. Nie mogła jednak nie przyznać, że książkę się świetnie czytało. Gnieźnieńskie wydarzenia Barbary i postać Antona zaintrygowały Anitę.

8

Wróciłam do Gdańska w przedziwnym nastroju. Kolejne tygodnie upłynęły, jakby obok mnie. Wykonywałam swoją pracę, rozmawiałam z ludźmi, robiłam zakupy i oglądałam telewizję, ale gdybyście spytali mnie, jakie słowa w tym czasie padały, jakie obroty generowała firma, którą właśnie rozliczałam z podatku, czy co było na obiad w niedzielę, nie miałabym bladego pojęcia. Cały czas roztrząsałam imprezę z Arletą. Analizowałam jej słowa, próbowałam przywrócić w pamięci obraz twarzy Antona. Po głowie kołatały mi się jedynie słowa – GHB, mityng, wolność i odmiana. Mgliste wspomnienia z tamtego wieczoru nie ułatwiały mi trzeźwego osądu. Wpadłam w odrętwienie, ale tłumaczyłam sobie, że nie jest ono wynikiem przeżytej traumy, bo o niej nie mogło być mowy – w końcu prawie nic nie pamiętałam! Nie mogłam po prostu znieść miliona pytań, które dręczyły mnie każdego dnia. Wyparte przez codzienne rutynowe czynności, wracały jak bumerang wieczorem odbierając, spokój i sen. Czy ten facet naprawdę mnie zgwałcił? Czy jestem ofiarą, jeśli nie mam na ciele śladów przemocy? Jeżeli doszło do gwałtu, to chyba powinnam zachowywać się inaczej? Niewiedza zrodziła we mnie poczucie frustracji i bezradności. Chciałam z kimś porozmawiać, ale bałam się, że inni mnie osądzą. Powiedzą, że jestem łatwa lub nieodpowiedzialna, a opisywana sytuacja miała miejsce na moje własne życzenie. Co wieczór siadałam przed komputerem i wpisywałam w wyszukiwarkę hasła gwałt, pigułka gwałtu, następstwa gwałtu. Im więcej czytałam, tym bardziej czułam się nieczysta. Godzinami brałam kąpiel, próbując zmyć z siebie ślady wydarzeń z Gniezna, ale najgorszego nie dało się tak po prostu pozbyć wraz z kręcącą się w odpływie wanny wodą. Poczucie winy zostało stałym towarzyszem mojego dnia. Nie wiedziałam, czy Anton jest winien któremukolwiek z zarzutów, które mu stawiałam. Osobą, którą najbardziej znienawidziłam, byłam ja sama. Prosiłam się o tę sytuację, a niewiedza, z którą przyszło mi się borykać, była karą za moją lekkomyślność. Głos rozsądku podpowiadał mi, że powinnam była pójść na policję. W końcu nafaszerowano mnie narkotykami! Ale to była Arleta – nie chciałam narobić jej problemów. Byłam na nią wściekła i już sama nie wiedziałam, kim ona tak naprawdę jest. Kiedy wyznała mi, co wydarzyło się tamtego wieczoru, patrzyłam na jej twarz i nagle wydała mi się zupełnie obca. Dziewczyna, którą znałam w dzieciństwie, żyła tylko w moich wspomnieniach. Jej miejsce zajęła osoba, której zaczęłam się bać.

Przez ostanie tygodnie źle sypiałam i nie działałam wydajnie, ani na polu zawodowym, ani osobistym. Odmawiałam znajomym spotkań, bo wiedziałam, że mnie nie zrozumieją. Nie chciałam wyjść na wariatkę, a bardzo prawdopodobne było, że za taką mnie uznają. Już sama sobie nie wierzyłam i czasem zastanawiałam się, czy Gniezno w ogóle się wydarzyło w moim życiu. Po dwóch miesiącach płaczu, izolacji i przygnębienia postanowiłam skonfrontować własne odczucia z Arletą i Antonem. Inaczej groziło mi postradanie zmysłów. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do Arlety, a dwie godziny później siedziałam w pociągu do Gniezna.

Już z okna pociągu ujrzałam wysoką sylwetkę Antona. Nie wiedziałam, co myśleć, bałam się tego spotkania, a jednocześnie cieszyłam się, że będę miała okazję porozmawiać z nim w cztery oczy. Żądza poznania prawdy wyparła strach. Gdy pociąg zatrzymał się na peronie, wiedziałam, co chcę osiągnąć i po co tu przyjechałam. Żądałam wyjaśnień. Podeszłam więc pewnym krokiem i spojrzałam w szare tęczówki Antona.

– Witaj. Czy Arleta wie, że po mnie wyszedłeś?

– Tak. Uznaliśmy, że musimy sobie parę spraw wyjaśnić, zanim dołączysz do mityngu – Anton odpowiedział tonem, jakiego się przez cały czas spodziewałam. Opanowanym, niezbyt głośnym, ale też nieznoszącym sprzeciwu. Zakładał również, że będę uczestniczyła w jakimś mityngu, było to dla niego jak najbardziej naturalne i oczywiste.

Wziął ode mnie walizkę i głową wskazał kierunek spaceru. Przy budynku dworca podszedł do nas jakiś młody chłopak i zabrał z rąk Antona i za jego przyzwoleniem mój bagaż.

– Mirek to nasz chłopak – wytłumaczył mi Anton. – Odstawi twoją walizkę do Oazy, a my pójdziemy na spacer.

Nieufnie spojrzałam na nieznanego mi Mirka, ale skinęłam tylko głową i ruszyliśmy w stronę parku miejskiego. Z początku szliśmy szybko i w milczeniu. Gdy doszliśmy na miejsce, Anton wskazał mi ławkę osłoniętą ze wszystkich stron wysokim żywopłotem. Usiedliśmy, Anton przyglądał mi się chwilę, po czym rzucił:

– Pytaj.

Kłębiło się we mnie wiele pytań, nie wiedziałam, od czego zacząć.

– Nie wiem, co się wydarzyło w lipcu. Nie wiem, jak mogłam tak się upodlić i nic nie pamiętać. Podobno nafaszerowałeś mnie prochami. Dlaczego?! Czego ode mnie chcesz? Skąd znasz Arletę i co to za mityngi?

Anton siedział chwilę nieruchomo. Potem odezwał się:

– Potrzebujesz pomocy. Potrzebujesz jej nawet jeszcze bardziej, niż wtedy, na początku lipca. Czekałem, aż to zrozumiesz. Jesteś niezwykła, ale i bardzo stłumiona i stłamszona przez jakiś problem. Widać to w całej twojej postaci, w ruchach, jakie wykonujesz. Jesteś niewolnicą swego ciała. Dlatego postanowiłem ci pomóc. Uprawialiśmy seks i byłaś, kim chciałaś zawsze być. Dominowałaś, uwodziłaś, potem uległaś i wołałaś, żebym cię zaprowadził tam, gdzie nigdy nie byłaś.

Czułam, że moją twarz oblewa rumieniec wstydu. Nic nie pamiętałam. Nie mogłam uwierzyć, że ta wyuzdana osoba, o której mówił Anton, to ja. Zrzuciłam to na pigułkę gwałtu, jaką mi zaserwował, i wzburzona krzyknęłam:

– Ale jakim prawem dałeś mi to świństwo? Zgwałciłeś mnie!

Anton bez cienia emocji wycedził:

– Nie bądź śmieszna. Zrozum w końcu, że tylko pomogłem ci wyzwolić się z agonii. Trwałaś w zaklętym kręgu wstydu, upokorzenia i swoich fantazji. Nie miałaś odwagi wyrwać się z tego marazmu. Nie żyłaś. Ty byłaś, ale przejawy życia powoli zanikały w tobie. GHB było konieczne, byś pozbyła się swoich ograniczeń. Obojgu było nam tej nocy dobrze.

– Uważasz zatem, że masz prawo zaspokajać swoje żądze za pomocą narkotyków tylko dlatego, że wydaje ci się, że ktoś potrzebuje pomocy? Jesteś chory!

– Nie mniej niż ty – odrzekł ze stoickim spokojem mężczyzna. – Ja przynajmniej wiem, czego pragnę, skąd pochodzę i kim jestem.

Poruszyłam się niespokojnie. Wzmianka o pochodzeniu ubodła mnie i przypomniała o trapiącym mnie problemie. Anton musiał to zauważyć.

– Czyżby tu był pies pogrzebany? Mamy problem z tożsamością?

Kurczę, albo facet miał intuicję, albo ja byłam taka przewidywalna. Najgorsze, że mnie wyczuł. Że obnażyłam mimowolnie przed nim swoją twarz, swoje ciało, a teraz i swoje problemy. Nie wiem dlaczego, ale zamiast go nienawidzić, zaczęłam się przy nim czuć dobrze. Wydawał się poczciwym facetem. Matko, co ja mówię?! Poczciwym panem, który rozluźnia nieznajome kobiety, podając im narkotyki? Chyba oszalałam. Nie odzywałam się chwilę, a Anton zrobił w tym czasie coś, co zaskoczyło mnie do granic możliwości. Przyklęknął przede mną i wziął moją twarz w swoje dłonie. Były szorstkie, ale biło od nich ciepło. Spojrzał mi w oczy i powoli, akcentując każde słowo, powiedział:

– Basiu, pozwól mi się poprowadzić. Poradzimy sobie ze wszystkimi problemami. Uczynimy z ciebie nową osobę, wyzwolimy twego ducha, odkryjemy prawdę o tobie i twoim pochodzeniu. Powiedz tylko, że do nas dołączysz. Jesteśmy tu dla ciebie, a wszechświat bez ciebie jest niczym. Musisz tylko zrozumieć, że jesteś jego częścią, która nie może biernie stać, ale musi zacząć oddziaływać na inne jednostki. Ale aby to zrobić, najpierw musisz mi się poddać. Będę twoim przewodnikiem, twoją alfą i omegą. Dam ci siebie, ale ty musisz oddać się nam. Tylko tak sprawimy, że żar prawdy znów zacznie świecić niegasnącym blaskiem.

Patrzyłam na jego twarz, ramiona, posturę. Pomyślałam, że Anton jest przedziwną osobą – z jednej strony miał w sobie tajemnicę, która sprawiała, że wydawał mi się strasznie męski. Z drugiej złapał moją twarz w taki sposób, jakbym była jego córką. Miał w sobie instynkt przywódczy, ale i opiekuńczy, wręcz ojcowski. Zastanawiałam się, czy traktuje tak całą grupę mityngową, o której słyszałam już parokrotnie, czy też ja wybitnie go zaintrygowałam. Ale o tym miałam się przekonać w ciągu następnych tygodni.

9

Anita popatrzyła przez okno na ciemne alejki pomiędzy blokami. Zrobiło się chłodno, a nieprzyjemny wiatr odciskał swe piętno na brzozach zasadzonych wokół placu zabaw dla dzieci. Chwiały się na wąskich pniach, jakby miały za chwilę złamać się wpół. Liście szumiały złowieszczo, a cienie walczących z wiatrem drzew przemykały alejkami niczym tajemniczy przechodnie. Widok idealnie wkomponował się w nastrój, w jakim pogrążyła się Anita po lekturze kolejnych stron Żaru prawdy. Książka stawała się coraz bardziej ciekawa, ale i mroczna. Sama historia wydawała się dość nieprawdopodobna, więc Anita zastanawiała się, czy zdarzyła się naprawdę, czy też jest tworem bujnej wyobraźni Barbary. Jeśli była rzeczywistością, to Barbara wydała się Anicie naiwną idiotką. Jakiś obleśny dziad nafaszerował bohaterkę prochami, wykorzystał seksualnie i miał jeszcze czelność wciągać ją w jakąś sektę, a wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że Barbara błądzi niczym dziecko we mgle, a wyjścia z labiryntu swego życia szuka właśnie w ramionach Antona. Paranoja!

Anita podeszła do drzwi, by zgasić w pokoju górne światło i włączyć lampkę znajdującą się blisko jej łóżka. Matka śpiewała pod nosem Takie tango Budki Suflera, a ojca nie było w domu. Smutną codziennością stał się fakt, iż Janusz coraz częściej nie nocował w domu, a matka bynajmniej nie wydawała się z tego powodu nieszczęśliwa. On wracał, jak gdyby nigdy nic, około południa dnia następnego, a mama mijała go w domu, nie racząc w ogóle na niego spojrzeć. Skończyły się awantury, a nastał czas obojętności – obojgu nie zależało na podtrzymywaniu sztucznej konwersacji, więc w domu panowała nieziemska cisza. Anita nauczyła się lawirować pomiędzy narzekaniami matki a pretensjami ojca. Uważała, by czasem któregoś nie nadepnąć, gdyż czuła, że wisząca nad nimi awantura jest tylko kwestią czasu. Im później, tym więcej spokoju dla mnie – skonstatowała Anita i zachowywała się dalej niczym zwinna pantera na linii ostrzału.

Zapach kakao dobiegający z kuchni zdziwił Anitę, ale też okazał się na tyle kuszący, by poszła sprawdzić, co się dzieje. Jej oczom ukazała się matka ucierająca zamaszyście ciasto w glinianej makutrze.

– Dobrze się czujesz? – Anita nieufnie spytała matkę. – Czy mam halucynacje, czy też naprawdę robisz murzynka?

Maria spojrzała na Anitę ze śmiechem, choć zdanie wypowiedziane przez jej córkę było mocno zabarwione ironią. Odpowiedziała jednak bez cienia zgryźliwości.

– Tak, córeczko. Zawsze lubiłaś murzynka. Pamiętam, że jak byłaś mała, zawsze podjadałaś mi polewę z lodówki i nie starczało później na pokrycie całego wierzchu. – Maria nie przerwała mieszania, a w jej oczach zalśniły łzy. Ciągnęła jednak dalej. – Nie wiem, jak mogłyśmy zatracić tak siebie. Byłaś moim oczkiem w głowie. Przyszłaś na świat niespodziewanie, wiesz przecież, że byłam młodziutka, jak zagnieździłaś się w moim łonie. Ale nigdy nie żałowałam, że ciebie mam. Pamiętasz, jak świetnie się bawiłyśmy, udając modelki na wybiegu?

Anita uśmiechnęła się na to wspomnienie. Przypomniała sobie pamiętny dzień, gdy pokracznie sunąc w maminych szpilkach, zahaczyła o zasłonę i legła jak długa, wybijając sobie mleczaka.

– Pamiętam, mamo – odpowiedziała Anita, zdziwiona faktem, że użyła słowa „mamo”. Od długiego czasu mówiła już do matki bezosobowo, a w myślach nazywała ją zawsze matką. – Ale to było dawno, w czasach gdy spełniałam twoje oczekiwania.

Ostatnie zdanie wypowiedziane było z ogromnym żalem, wywołało też wyraźne poruszenie u Marii. Przyglądała się córce zdziwiona faktem, że stoi przed nią dorosła, dwudziestopięcioletnia kobieta. Tak niedawno przecież…

– Nie mów tak, proszę. Bałam się o ciebie. Bałam się, że zmarnujesz to, na co pracowałaś przez pięć lat studiów. Twoi koledzy i koleżanki obronili się, a ty rzuciłaś swoją magisterkę jak niepotrzebny śmieć w kąt pokoju. Siedziałaś bezczynnie w domu przez ponad rok.

Anita zareagowała na porównanie do znajomych alergicznie:

– No tak, zawsze mnie do kogoś porównywałaś. I bardzo cię przepraszam, że musisz trzymać w domu takiego darmozjada. Daj mi jeszcze trochę czasu, żebym odłożyła pieniądze. I nie bój się, postaram się wyprowadzić jak najszybciej!

– Co ty mówisz, Anitko! To nie tak! Nie chcę, żebyś się wyprowadzała. Może nie umiałam cię wesprzeć, gdy tego potrzebowałaś. Ale chcę dla ciebie jak najlepiej – jesteś moją córką, jedyną osobą, jaka mi została.