Zaklinacz Śmierci - Cinda Williams Chima - ebook

Zaklinacz Śmierci ebook

Cinda Williams Chima

4,6
59,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Królestwa ogarnia chaos, gdy trzy rywalizujące ze sobą armie toczą zaciekły bój o władzę.
Młoda królowa Szarych Wilków walczy o tron z pomocą nieprawdopodobnej grupy złożonej z buntowników, których łączy jeden cel – pokonać bezwzględną cesarzową ze wschodu.

Tajemnice zostają wyjawione, stare zdrady obnażone, więzy krwi i przyjaźni poddane próbie.

Ostatnia część „Starcia królestw” brawurowo zmierza do zapierającego dech zakończenia.

Wymówione posłuszeństwo
Wojownicza Alyssa ana’Raisa zrobiłaby wszystko, by bronić swego domu, Fells, i swego dziedzictwa, linii Szarych Wilków. Uwięziona przez cesarzową Celestynę, została zmuszona do wykorzystywania swoich wojskowych talentów przeciwko ukochanej ojczyźnie. Odmowa groziłaby śmiercią, a jej śmierć oznaczałaby koniec linii Szarych Wilków.

Odwieczne niebezpieczeństwo
Pod nieobecność Lyss na zamku w Fellsmarchu panoszą się intrygi, oszustwa i groźby. Destin Karn, wywiadowca z Południa, który ma własne sekretne plany, może być jedyną nadzieją północnego królestwa na pokonanie sił zagrażających Siedmiu Królestwom… a także wewnętrznych wrogów.

Cena pokoju
W ostatniej części cyklu „Starcie Królestw” Cinda Williams Chima w mistrzowski sposób prowadzi intrygującą akcję – mamy tu pełne emocji ponowne spotkania i wyjaśnienia wielu sekretów.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 627

Oceny
4,6 (57 ocen)
42
8
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Amaris98

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajna cała seria polecam
00
Maja_bzz

Nie oderwiesz się od lektury

Hmmm, spodziewałam się takiego zakończenia aczkolwiek trochę rozczarowało mnie zakończenie sprawy z Celestyną. Ogólnie dużo się dzieje, wszystko się wyjaśnia, wątki się przeplatają. Myślę że jeszcze nie raz przeczytałam całe dwie serie teraz już płynnie bez oczekiwania na następną cześć
00
Sysolek

Nie oderwiesz się od lektury

Aż szkoda, że to już koniec. Polecam.
00

Popularność




Tytuł oryginału: Deathcaster

Copyright © 2019 by Cinda Williams Chima

Cover art by Alessandro Taini

Cover design by Erin Fitzsimmons

Copyright © for the Polish translation by Dorota Dziewońska, 2023

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Galeria Książki, 2023

Opracowanie graficzne okładki na podstawie oryginału d2d.pl

Redakcja techniczna i skład Robert Oleś

Redakcja językowa i korekta d2d.pl

Opracowanie wersji elektronicznej

Fotografia autorki: Augusten Burroughs

Wydanie I

ISBN EPUB: 978-83-67071-84-0

ISBN MOBI: 978-83-67071-85-7

Wydawca:Wydawnictwo Galeria Książki

www.galeriaksiazki.pl

[email protected]

Dla Jen – dziękuję za okraszenie życia każdego z nas wyjątkową magią

1Statek głupców

Adrian sul’Han trząsł się z zimna. Postawił kołnierz peleryny przeciwdeszczowej, wykonanej przez zdolnych górskich rzemieślników. W Królestwach już zaczynała się wiosna, a wody Zatoki Najeźdźców wciąż skute były lodem, z którego tu i ówdzie wyrastały góry lodowe. Kapitan Hadley DeVilliers stała na pokładzie rufowym i wykrzykiwała rozkazy do mieszanej, kartezjańsko-fellsjańskiej załogi. Wilk Morski przedzierał się przez lód w kierunku otwartego morza.

Płynęli na ratunek Lyss, licząc, że jest jeszcze jakaś sprawiedliwość na tym zrujnowanym świecie. Co wcale nie było takie pewne.

To Hadley postanowiła wyruszyć z Morza Lodowatego, z przystani leżącej na północ od Przylądka Czarownika. Powodem owej decyzji było między innymi to, że jedyny port głębokowodny królestwa Fells – w Kredowych Klifach – znajdował się teraz w rękach cesarzowej Celestyny. Poza tym sukces całej misji zależał od absolutnej dyskrecji. Wydawało się mało prawdopodobne, by o tej porze roku spotkali jakieś statki tak daleko na północy. Nikt przy zdrowych zmysłach na pewno nie chciał się tu znaleźć z własnej woli.

Nikt, kto tak desperacko nie pragnął zwycięstwa po poniesieniu tylu strat: Hany, Jenny, ojca. Ash nie chciał przeżyć kolejnej porażki. Uratuje siostrę i linię rodu albo zginie.

Nie dokonywałbym takiej transakcji. Trzymaj się życia.

Wzdrygnął się, rozejrzał, ale nie zobaczył nikogo na tyle blisko, by mógł go usłyszeć poprzez wycie wiatru. Zacisnął palce na wężowym amulecie, aż knykcie mu pobielały, jakby z tego metalu i kamieni potrafił wycisnąć odpowiedź.

– Tato?

Nic.

Ash syknął przez zęby. To się zdarzało, odkąd on i jego ojciec wspólnie sprowadzili matkę z powrotem z martwych. Słyszał szept w uszach albo głos ojca, wymawiającego jego imię pośród huku wiatru i ryku fal, czasem czuł czyjąś obecność niczym muśnięcie piórkiem lub powiewy snu. Wszystko to było jednokierunkowe. Niezależnie od tego, jak bardzo próbował, nie potrafił się dostać do krainy pomiędzy życiem a śmiercią.

„Odwiedź mnie w Edijonie – powiedział jego ojciec. – Ty, twoja mama i siostra macie wrogów na dworze. Wrogów w Radzie. Uważaj, komu ufasz”.

– Może byś pomógł, uzdrowicielu? – Usłyszał zniecierpliwiony głos.

Ash podniósł wzrok. Wysoko w górze magicznie naznaczony pirat Evan Strangward przywierał jak pająk do takielunku i lśnił tam niczym latarnia w ciemnościach nocy. Tkwił tak od wielu godzin, bez skargi znosząc napór wiatru i fal i manipulując pogodą, by przetrzeć Wilkowi Morskiemu szlak przez lód. Jednocześnie pilnował, by w żaglach nie brakło wiatru, aby płynęli tak szybko, jak to tylko możliwe. Może nawet szybciej.

– Przepraszam – powiedział Ash, cofając się na miejsce na dziobie statku, gdzie natychmiast poczuł na skórze lodowate krople i piekący deszcz ze śniegiem. Do niego należało sprzątanie po magu pogodowym: usuwanie przeszkód, które pirat przegapił, rozbijanie gór lodowych, zmiękczanie kry zagradzającej im drogę, żeby kadłub statku mógł ją przecinać, nie ponosząc uszczerbku.

Obserwowanie Strangwarda przy pracy było niczym kontakt z wizualną poezją. Amulet błyszczał w jego dłoni, gdy pirat gromadził moc, szeroko rozrzucał ramiona, wymachiwał, przekonywał, nakazywał, przymilał się, rozkazywał, niczym orator świątynny, dyrygent wiatru, lodu i wody. Zwinny jak kot, przesuwał się po drzewcach, by ustawić się pod odpowiednim kątem, huśtał się między masztami, jakby nieświadomy, że znajduje się ponad trzydzieści metrów nad pokładem. Zdawał się niewrażliwy na złą pogodę. Swoją pelerynę zostawił na pokładzie, oznajmiając, że tylko mu przeszkadza.

Może nie władał taką magią, jaką stosowali czarownicy w Królestwach, którzy potrafili rzucać zaklęcia, lecz specjalizacja miała wyraźne zalety. Ash widział pewną dozę magii pogodowej u przyjaciela rodziców Tancerza Ognia. Jako czarownik pochodzący z górskiego klanu, Tancerz łączył ­bliską więź ze światem natury i surową magię. Jednak magia pogodowa Tancerza była szeptem w porównaniu z rykiem Strangwarda.

Rykiem Evana. Pirat poprosił, by zwracano się do niego po imieniu, lecz z uwagi na ich przeszłość Ashowi nie przychodziło to łatwo.

– Gdybyś mi kiedyś powiedział, że będę pływać pod dowództwem tego pirata krwiopijcy, zaśmiałbym ci się w twarz.

Ash się obrócił. Dwaj marynarze z załogi Hadley skuleni w pobliżu fokmasztu wpatrywali się w Evana z niezadowoleniem.

– Przez tego przeklętego zaklinacza burz statek mojego kuzyna zatonął niedaleko Zatoki Bastońskiej. – Marynarz wzruszył ramionami i splunął.

– Jak tylko jakiś statek tonie, obwinia się jego – powiedział ten drugi, wskazując pirata ruchem głowy. – Niemożliwe, że załatwił je wszystkie. Zresztą nie pływamy pod jego komendą. Póki znajdujemy się na morzu, kapitanem jest DeVilliers.

– Hej, plotkarze! – krzyknął Strangward, aż ci dwaj podskoczyli. – Trymujcie szoty foka… Już!

– Jemu to powiedz – mruknął pierwszy z mężczyzn i zaczął regulować szoty. – Może kapitan DeVilliers formalnie jest kapitanem, ale pójdzie na dno z nami wszystkimi, jeśli on zechce nas zatopić.

Ash westchnął. Mimo że pirat wyraźnie się starał przekonać ich do siebie i udowodnić swoją wartość dla tej misji, jego wysiłki zdawały się przynosić przeciwny skutek. Zaklinacza burz bano się i nienawidzono go wzdłuż całego wybrzeża. Marynarze z reguły byli przesądni. Poza tym tak często zdani byli na łaskę pogody, że umiejętności tego czarownika onieśmielały ich i przerażały – nawet tych, którzy wychowywali się w obecności czarów.

– Robi wrażenie, prawda? Niemal przeraża.

Ash podskoczył i obrócił się w stronę Finna, który stał obok niego ze wzrokiem utkwionym w pirata.

– Jeśli lubi się popisy – rzekł Ash i wsunął ręce do kieszeni.

To wywołałoby śmiech u tego Finna, którego pamiętał. Tymczasem jego przyjaciel wciągnął powietrze i powoli je wypuścił.

– Myślisz, że damy radę to zrobić?

Ash mokrym rękawem otarł twarz z wody.

– Co zrobić?

– Dotrzeć do Celesgrodu i wydostać się stamtąd. Uratować twoją siostrę.

– Nie byłoby mnie tutaj, gdybym w to nie wierzył – odparł Ash. – A czemu pytasz? Czyżbyś miał wątpliwości?

– W zasadzie nie – rzekł Finn. – Próbuję tylko oszacować prawdopodobieństwo powodzenia.

– Chyba lepiej niczego nie kalkulować. – Ash wywrócił oczami. – Trochę mnie zdziwiło, że zgodziłeś się płynąć, skoro musiałeś przez to przesunąć ślub i w ogóle.

– Obowiązek przede wszystkim – stwierdził Finn. – Julianna rozumie, że wszyscy musimy się poświęcać dla większego dobra.

To zabrzmiało sztywno, nawet jak na oczytanego Finna. Coś takiego mówi się do kogoś, kto zamierza się poświęcić.

– Nie chcę nikogo poświęcać, o ile to możliwe – odparł Ash. – Straciłem już ojca i siostrę. Moja mama wciąż nie wyzdrowiała. Zbyt wielu moich przyjaciół zginęło w tej wojnie albo odniosło poważne rany, łącznie z tobą. Myślę, że już wystarczy tych ofiar.

– Tego nigdy dość – powiedział Finn, a przez jego twarz przemknął ból. Potarł czoło nasadą dłoni. Chociaż miał gołą głowę i mokre włosy, wyglądał, jakby nie czuł zimna.

– Wszystko w porządku? – Ash położył dłoń na ramieniu przyjaciela.

– To tylko… Odkąd zostałem ranny, miewam te bóle głowy – stwierdził Finn. – Stają się coraz silniejsze, zamiast słabnąć. A czasami… jakby coś mi umykało. Mam luki w pamięci. – Pokręcił głową. – Chyba tracę zmysły.

Ash się zaniepokoił. Po raz kolejny wypomniał sobie, że kiedy on dokonywał skrytobójczych ataków na Południu, Finn walczył na innym polu bitwy – widział zabijanych przyjaciół i prawdopodobnie czuł się winny, że przeżył. Obaj nosili piętno tego, co widzieli i robili – czynów, o których woleliby zapomnieć.

– Słuchaj – powiedział Ash. – Czasami umysł tak działa. Kiedy jesteśmy w stresie, w ten sposób daje nam moment wytchnienia.

– No cóż – odparł Finn i zaśmiał się gorzko – stres to odpowiednia reakcja na stresujące czasy.

Powinienem był zadawać więcej pytań, pomyślał Ash. Trzeba było dopilnować, żeby Finn wyzdrowiał na tyle, by mógł sobie poradzić z taką misją.

Co z ciebie za uzdrowiciel?

Nie był w stanie się powstrzymać, wysłał wiązkę leczniczej magii w ramię Finna. Ten odskoczył gwałtownie i Ash cofnął rękę, czując pieczenie w palcach.

Finn stał zwrócony plecami do relingu, z dłonią na amulecie.

– Nie próbuj mnie uzdrawiać, Adrianie – wysapał. – Nic mi nie jest.

– Przepraszam – powiedział Ash zawstydzony. – Chciałem tylko…

– Wiem, co chciałeś zrobić – przerwał mu Finn. – Nie rób tego. – Odwrócił się i zniknął na drabinie.

Ash wsunął poparzone palce do ust.

„Przyjdzie taki czas, kiedy pożałujesz, że nie jesteś lepszym uzdrowicielem”.

Wyglądało na to, że klątwa Taliesin będzie mu towarzyszyła do końca życia.

Walczyli z morzem od wielu godzin i w końcu wypływali na otwarte wody. Poza zatoką fale były bardziej wzbu­rzone, a wiatry silniejsze, ale lód cieńszy, co znaczyło, że mogli już odpocząć.

– Możecie zejść, Wasza Wysokość! – zawołała Hadley z pokładu rufowego. – Ty też, Strangward. Dobrze się spisałeś. Teraz idź na rufę się ogrzać.

– Zaraz zejdę – powiedział Evan, chwytając drzewce kolanami i pochylając się nad nią. Wyglądał na przemoczonego i zmarzniętego, czapka, którą zawsze nosił, była mokra, a jednak zdawał się rozpromieniony, jakby kontakt z żywiołami dodawał mu energii. – Zanim to zrobię, jeszcze tylko sprawdzę, czy jesteśmy z dala od płycizn i możliwego ruchu przybrzeżnego.

Ash stał na tyle blisko Hadley, by zauważyć gniew na jej twarzy. Otworzyła usta, jakby chciała mu odpowiedzieć. Gdy zobaczyła Asha, zacisnęła wargi, obróciła się na pięcie i pomaszerowała z powrotem w stronę steru.

Byli na morzu zaledwie kilka dni, a już rosło napięcie między Strangwardem i jego zrodzonymi z burzy a Hadley i jej weteranami.

Evan przywykł wydawać rozkazy, nie je otrzymywać. Chociaż uzgodnili, że podczas przeprawy morskiej to Hadley będzie pełnić funkcję kapitana, pirat traktował jej rozkazy jak wstęp do rozmowy, a nie ostatnie słowo. Członkowie załogi Hadley mieli mu za złe, gdy wydawał im polecenia.

Załoga z Kartezji była niezwykle lojalna wobec Evana – nim wykonali rozkazy Hadley, zawsze spoglądali na niego, by je potwierdził. Ta sytuacja wyraźnie coraz bardziej ją męczyła.

Ash wiedział, że powinien coś z tym zrobić, ale nie był pewien co. Właśnie dlatego to Lyss jest oficerem, a nie ty, pomyślał.

2Wątpliwości

Ash przebrał się w suche ubrania i wszedł na swoją koję, wiedząc, że o tej porze będzie w kubryku sam. Sięgnął do worka marynarskiego i wyjął zniszczoną książkę oprawioną w skórę. Na okładce wytłoczony był nadżarty zębem czasu napis Zaawansowana magia Kinleya.

Jako chłopiec Ash z zaciekawieniem słuchał opowieści ojca o spotkaniach z tajemniczym Krukiem w Edijonie – krainie snów. Kruk okazał się ich przodkiem Algerem Waterlowem, znanym jako Król Demon. Pomagał ojcu Asha odzyskać prawa należne mu z urodzenia.

Najpierw Ash zakładał, że zdolność przekraczania granicy między życiem a śmiercią cechowała tylko ich dwóch, ponieważ Waterlow miał niezałatwione sprawy na ziemi i pałał żądzą zemsty. Kiedy jednak ojciec podarował mu pierwszy amulet, Ash pożerał magiczne teksty w bibliotece. Właśnie w Zaawansowanej magii Kinleya natknął się na rozdział ze wskazówkami dotyczącymi podróży do krainy snów.

Dla kogoś zainteresowanego uzdrawianiem wydawało się to wręcz niezbędną umiejętnością. Ash błagał ojca, żeby pozwolił mu to wypróbować.

Ojciec odmówił, ostrzegając, że graniczna kraina to niebezpieczne miejsce.

– Nigdy nie wiadomo, kto będzie tam na ciebie czekał – powiedział. – Czarownik o większych umiejętnościach niż twoje może zmienić wygląd i otoczenie. Możesz się zgubić w Edijonie i nie trafić z powrotem do swojego ciała.

– Będę ostrożny – zapewniał Ash, lecz nic nie wskórał. – Mógłbyś mi towarzyszyć – przekonywał.

Ojciec jednak był niewzruszony.

– Dość mamy zagrożeń w świecie rzeczywistym. Poczekaj, aż skończysz szkołę. Nie bez powodu uczą tego dopiero na ostatnim roku. Nawet wtedy niewielu się udaje. Gdy przyjdzie czas, popracujemy nad tym.

Niedługo potem ojciec został zamordowany i Ash uciekł do Oden’s Ford. Uczył się tam uzdrawiania i rozpoczął działalność jako skrytobójca. Nigdy nie miał okazji, by opanować umiejętność podróżowania do krainy snów, bo nie ukończył ostatniego roku. Jego naukę przerwało wtargnięcie polujących na niego darianów.

Teraz miał wrażenie, że ojciec nie tylko pozwala mu na odbycie tej podróży, ale wręcz do tego zachęca.

„Odwiedź mnie w Edijonie”, powiedział. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.

Ash otworzył księgę w miejscu zaznaczonym wstążką. Strona 393. Tytuł: Portal do Edijonu. Dalej następował kilkustronicowy opis niebezpieczeństw związanych z podróżą do świata snów – zniechęcający przegląd skutków, jakie mogą odczuć nieostrożni i niewyszkoleni. Wszystko, o czym wspominał jego tata, i jeszcze więcej.

Żadne ostrzeżenia nie są przesadzone, gdy mowa o tym, jak ważne jest dla czarownika pozostawienie swej cielesnej powłoki w bezpiecznym miejscu… Ciało nie tylko będzie narażone na wszelkiego rodzaju drapieżniki i wrogów, istnieje też ryzyko, że zostanie spalone na stosie pogrzebowym.

Było tego więcej. Gdyby został zabity w Edijonie, zmarłby w realnym świecie. Gdyby zabrakło mu mocy – zgromadzonej magii – nie mógłby wrócić.

W krainie snów mogli się czaić wrogowie w przebraniu przyjaciół. Co gorsza, wróg mógł przedostać się do realnego świata i opętać jego ciało.

Ash zaczynał rozumieć, dlaczego ojciec chciał go od tego odwieść.

W Edijonie jedyną skuteczną bronią była bezpośrednia magia. Książka przytaczała kilka przykładów używania mocy wobec przeciwników. Większość tych sposobów Ash już znał. Wyjątkiem była metoda „wdychania” magii – wysysania mocy z przeciwnika, aż ten stawał się pustym naczyniem.

Możliwe jest pozbawienie przeciwnika energii w Edijonie i wykorzystanie jej na własny użytek. Ta metoda powinna być stosowana w ostateczności, istotny jest tutaj bowiem czas i opanowanie zaklęcia.

Ponownie przejrzał wersy zaklęcia – trzy, aby przejść, trzy, aby wrócić. Wymówił je i przećwiczył, aż znał je na pamięć.

Rozumiał, że będzie musiał spotkać się z ojcem w miejscu, które obaj dobrze znają. Ale gdzie? Nie uzgodnili czasu ani miejsca spotkania, jakie więc mieli szanse na połączenie? Nie mógł przecież zostawić swojego ciała i czekać w Edijonie, aż tata się zjawi. Nie teraz, gdy płynął na ratunek Lyss.

Już miał zamknąć książkę i włożyć ją z powrotem do worka, gdy dostrzegł coś, czego nie zauważył wcześniej. Na dole kartki przebijał atrament z drugiej strony.

Obrócił ją. Na odwrocie widniał starannie wykaligrafowany napis: Spotkajmy się w Oberży Pasterskiej. Ash wpatrywał się zdumiony. Przesunął palcem po literach. Była to gospoda w Łachmantargu, w której jedli śniadanie niedługo przed zabójstwem ojca.

Czy ten napis cały czas tam był? Ash nie zaglądał do tej książki od dnia śmierci ojca. Leżała na półce, gdy on był na wygnaniu na Południu, i dopiero teraz zabrał ją na pokład, żeby się uczyć podczas przeprawy.

Analizował napis, próbując stwierdzić, czy to pismo ojca. Tata pisał niestarannie, bazgrolił niemal nieczytelnie. Te słowa napisano drukowanymi literami. Możliwe więc, że to było jego dzieło – chciał, by dało się odczytać.

A jednak to nie mógł być on. Bo zginął tego samego dnia.

Chyba że napisał to wcześniej. Czyżby przeczuwał, że zginie? Chciał przygotować sobie grunt do spotkania po śmierci?

A może to jakaś sztuczka?

Ash wiedział, że będzie musiał się tam udać – albo po to, by spotkać się z ojcem, albo żeby skonfrontować się z jego zabójcami. Na razie jednak ta podróż musiała poczekać, aż misja zostanie wykonana. Nie mógł ryzykować, że znowu zawiedzie swoją siostrę.

Powoli zamknął książkę i wsunął ją z powrotem do worka.

Tego dnia po kolacji udał się na rufę, zszedł po drabinie na śródokręciu na pokład artyleryjski, a potem przeszedł do kwater oficerskich. Hadley udostępniła tę przestrzeń drużynie Asha na prywatne rozmowy. Pozostali członkowie załogi zostali zakwaterowani niżej.

Gdy zbliżał się do kabiny dziennej, słyszał ciche głosy, które jednak natychmiast zamilkły, kiedy otworzył drzwi.

Zobaczył Talbot, Finna i Hadley, którzy spoglądali na niego jak przyłapani na gorącym uczynku spiskowcy.

– Nie zwracajcie na mnie uwagi – powiedział, przysuwając stołek do pękatego pieca i wyciągając ręce, by się ogrzać. – O czym rozmawialiście?

Wszyscy popatrzyli po sobie. Hadley chrząknęła.

– To się nie uda.

– Co takiego? – zapytał, chociaż już się domyślał, o co chodzi.

– To… Uważamy, że nie powinniśmy ufać Strangwardowi i jego ludziom – wyjaśniła. – Już raz cię zdradził. Co trzecie jego słowo jest kłamstwem. Od lat dziesiątkuje nasze statki. Kto nam może zagwarantować, że nie współpracuje z cesarzową i to nie jest pułapka?

– Czy Julianna nie mówiła, że według jej informatorów to mało prawdopodobne? – odparł Ash. – Wszystkie raporty sugerują, że Evan i Celestyna są zażartymi wrogami.

– Informatorzy mają swoje ograniczenia – zauważył Finn, obracając pierścień zaręczynowy na palcu. – Julianna pierwsza by to potwierdziła.

Julianny z nimi nie było, nie mogła więc potwierdzić ani tego, ani niczego innego. Chociaż brała udział w planowaniu na wczesnym etapie, w końcu postanowiła zostać. Królowa wciąż była słaba, a królestwo wymagało dobrego zarządcy, by wszystko sprawnie funkcjonowało. Poza tym jako siostrzenica królowej Julianna znajdowała się w kolejce do tronu, a ktoś taki byłby potrzebny, gdyby ich misja się nie powiodła. Ostatnią rzeczą, jakiej Ash chciał, było dostarczenie cesarzowej kolejnego elementu przewagi.

– Czy nie za późno na wątpliwości? – zapytał Ash, świadomy, że jest teraz osobą z zewnątrz w grupie wieloletnich przyjaciół. – Jeżeli wszyscy mieliście zastrzeżenia, trzeba je było zgłosić, zanim wypłynęliśmy.

– Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, co on potrafi – rzekł Finn. – Ja już nie wiem, co mam myśleć.

– Jakoś wcześniej wam to nie przeszkadzało, nawet go podziwialiście – powiedział Ash, niemile zaskoczony tą nagłą odmianą.

– Owszem, jest niesamowity – przyznał Finn. – I to mnie niepokoi. Może zaprowadzić ten statek, dokąd zechce.

– Nie pomaga nam też to, że stale kręci się po takielunku, gdzie wszyscy widzą, jak pracuje – dodała Talbot.

– Przecież nie może tego robić, siedząc w kabinie – stwierdził Ash. – Musi widzieć, dokąd płyniemy. Może teraz, kiedy już wypłynęliśmy na otwarte morze, będzie mógł zaniechać części obowiązków.

Hadley parsknęła.

– Mogę gopoprosić, mogę wydać murozkaz, ale on się nie kwapi do wykonywania rozkazów.

– W każdej chwili może przywołać burzę, zatopić statek i potopić nas wszystkich – oznajmił Finn.

– W każdej chwili ty, ja albo Hadley możemy spalić ten statek doszczętnie – odpowiedział Ash. – Nie wiem, jak wy, ale ja wolałbym tego nie robić, bo nie pływam najlepiej.

Jego próba poprawienia nastroju spotkała się z ponurymi minami.

– Tylko że tobie ufam – oświadczyła Talbot – a jemu nie.

– Słuchajcie, on jest piratem bez okrętu. Ostatnią rzeczą, jakiej by chciał, jest zatopienie tego statku – przekonywał Ash.

– Popłyniemy więc do Tarvos, on wpakuje nas do więzienia, a potem zabierze nam statek – skwitował Finn.

– Istnieje takie ryzyko. – Ash sam nie wiedział, jak to się stało, że został obrońcą Strangwarda. – Przed opuszczeniem Królestw wszyscy zgodziliśmy się, że zatrzymamy się w Tar­vos i stamtąd na mniejszym statku z mniejszą załogą wyruszymy do Celesgrodu.

Talbot zrobiła niezadowoloną minę.

– Ci jego zaprzysiężeni krwią…

– Zrodzeni z burzy – poprawił ją Ash.

Talbot wywróciła oczami, ignorując tę różnicę.

– Jakkolwiek ich zwać, na ich widok mam gęsią skórkę. Patrzą na niego, jakby byli głodni, a on był obiadem.

– Moja załoga się boi – stwierdziła Hadley. – Boją się, że skończą w ten sam sposób… jako na wpół martwi niewolnicy Strangwarda.

– Całe życie mieli do czynienia z magią – powiedział Ash. – Ty jesteś czarownicą. Skąd nagle taka panika?

– Żeglarze są przerażeni – odparła Hadley. – Mimo że od lat pływają ze mną. Ja rzadko stosuję magię na morzu.

– Słuchajcie – Ash był coraz bardziej poirytowany, może dlatego, że podzielał część tych obaw – ja mam więcej powodów, by nie ufać Strangwardowi, niż ktokolwiek z was, jednak to był konieczny wybór. Potrzebujemy go, żeby znaleźć Lyss.

– Ale… czy nie byłoby sensowne płynąć prosto do Celes­grodu z tą załogą, którą teraz mamy? – zapytała Talbot. – Jeżeli Strangward naprawdę chce nam pomóc, zgodzi się. Im dłużej to trwa, tym większe ryzyko, że… że coś może się stać Lyss.

– Jestem tego samego zdania – oznajmił Finn. – Po co nadrabiać drogi do jego bastionu? Mamy statek i teraz wiemy, że załoga jest wystarczająca, by nim sterować. I wiemy, dokąd zmierzamy. Masz mapy i wykresy, prawda, Hadley? Nawet gdyby Strangward nie chciał współpracować, zaprowadzisz nas do Wysp Północnych bez przewodnika.

– Hmmm… – Hadley poruszyła się na krześle. – Nigdy nie pływałam po tamtych wodach. Znam tylko plotki i opowieści, a mapy i ołowianki, którymi dysponuję, mają po sto lat.

– Mogły aż tak się zmienić? – spytał Finn. – Talbot, ty jesteś połączona z Lyss. Jeśli się zbliżymy, wyczujesz ją, tak?

Talbot wyglądała na zakłopotaną, że zrzucono to na jej barki.

– Oczywiście, zrobię, co będę mogła, ale nie wiem.

– Co więc proponujecie? – Ash zaczynał tracić cierpliwość. – Wyrzucić Strangwarda za burtę?

– Nie – odparła szybko Tabot. – Jasne, że nie. Tylko… to jest nasza misja. On zgodził się nam pomóc, ale czy nie my powinniśmy decydować o tym, jak to przeprowadzić?

Płacę cenę za tak długą nieobecność, pomyślał Ash. Oni od wielu lat toczyli wspólne walki. Czemu mieliby ufać mojemu osądowi? Ostatnio znali mnie jako trzynastoletniego uzdrowiciela, który gdy tylko zaczęły się kłopoty, wziął nogi za pas.

– Póki jesteśmy na statku, Hadley decyduje – powiedział.

– A ty decydujesz na lądzie. – Hadley mu się zrewanżowała.

– Dobrze, teraz jesteśmy na morzu. Jaka jest wasza decyzja, pani kapitan? – spytał Ash.

– Tak czy inaczej, poniesiemy ryzyko – powiedziała Hadley. – Jeśli popłyniemy prosto do Celesgrodu na Wilku Morskim, będzie większe prawdopodobieństwo, że zostaniemy zauważeni i rozpoznani, ale czułabym się znacznie pewniej, wpływając w zaporę sztormową ze swoją załogą niż na małym keczu Strangwarda z jego ludźmi. Jeżeli skierujemy się prosto do Celesgrodu, unikniemy ryzyka jakiegoś podstępu w Tarvos i dotrzemy do celu szybciej, bo Wilk Morski niemal nie ma sobie równych, jeśli chodzi o prędkość. – Urwała, jakby czekając na reakcję Asha. – Decyduję więc, że omijamy Tarvos i płyniemy prosto do Celesgrodu.

– A ja mówię, że to byłby błąd.

Wszystkie oczy zwróciły się w stronę drzwi. Evan Strang­ward opierał się o framugę – jedna jego stopa spoczywała na drugiej, srebrne i niebieskie kosmyki we włosach lśniły w blasku lampy.

Jak długo przysłuchiwał się tej rozmowie? Wystarczająco, pomyślał Ash.

– Jestem tutaj, ponieważ chcę, żeby ta misja się powiodła – oświadczył Evan. – To jedyny powód. Walczę z Celestyną, odkąd miałem trzynaście lat, więc wiem, co robię. Poprosiliście o radę, zatem jej wam udzieliłem. Lepiej z niej skorzystajcie, jeżeli chcecie wyjść z tego żywi.

– Czy to groźba, piracie? – Hadley zmrużyła oczy.

– Grozi wam cesarzowa, nie ja. Ale obiecuję: nie dam się dostarczyć w jej łapska, a to się stanie, jeśli spróbujecie popłynąć do Celesgrodu tym statkiem. Jeżeli taki jest wasz plan, po prostu wysadźcie mnie na najbliższym skrawku lądu i się rozstaniemy.

– Żebyś mógł powiadomić cesarzową, że jesteśmy w drodze? – Hadley pokręciła głową. – Nie mogę ryzykować. Czy nam pomożesz, czy nie, zostaniesz z nami do końca misji.

– Gdybym naprawdę pracował dla cesarzowej, trzymałbym gębę na kłódkę i pozwoliłbym wam płynąć prosto do Celes­grodu – odparł Evan głosem kipiącym od gniewu. – Ona tego właśnie chce.

3Taniec kapitana Barbeau

Kapitan Charles Barbeau szedł szybko znajomymi korytarzami do małej królewskiej sali obrad. Nie chciał się spóźnić. Jako świeżo upieczony kapitan gwardii króla Jarata miał po raz pierwszy wystąpić przed radą królewską i przedstawić wnioski z prowadzonego od wielu tygodni dochodzenia. Będzie miał okazję wziąć odwet za zamordowanie jego przyjaciela Luca Grangera na ulicy w Ardenscourt.

Król Jarat właściwie ogłosił Grangera świętym, który oddał życie w obronie imperium. Charlesowi to pasowało. Może Granger czasem się wywyższał, ale pomógł Charlesowi w potrzebie. Teraz Charles przejął po nim stanowisko i stał się lordem i właścicielem posiadłości opuszczonych przez Grangera. Tak więc nie mógł powiedzieć o nieżyjącym przyjacielu złego słowa.

Wszystko zależało od tego zebrania: jego status jako nowego tana, jego awans, może nawet życie. Przez pół nocy ćwiczył, co powie, aż upił się i głęboko zasnął. Teraz miał kaca, co nie działało na jego korzyść.

Przejrzał się w lustrze u szczytu schodów i wygładził bluzę. Sporo zapłacił za skrojony na miarę czarny mundur odzwierciedlający jego nową pozycję. To twój dzień, pomyś­lał, poprawiając pas z mieczem.

Przed salą stało dwóch gawrońców, którzy odbierali od przybyłych broń. Stół za nimi był już zawalony nożami i amuletami.

Charles skinął głową w stronę strażników i chciał ich wyminąć, lecz jeden z nich zagrodził mu drogę.

– Broń należy zostawiać przed wejściem do sali – powiedział. – Z rozkazu Jego Królewskiej Mości.

– Wiem – burknął Charles. – Podpisywałem ten rozkaz. Nie sądzę, żeby król miał na myśli…

– To dotyczy wszystkich – przerwał mu gawroniec. – Zwrócimy broń zaraz po wyjściu.

Charles niechętnie oddał miecz i sztylet – pięknie dobrany komplet pozostawiony przez poprzedniego lokatora jednej z jego nowych siedzib. Chociaż przybył wcześnie, większość członków rady była już na miejscu. Król Jarat siedział u szczytu stołu i przeglądał stertę papierów. Ten młody jastrząb także wyglądał na zdenerwowanego. Może tak jak Charles obawiał się tej konfrontacji. W każdym razie król zrezygnował z typowych dla siebie wytwornych szat. Był ubrany w brązowy aksamit, twarz miał bladą i zmęczoną. Gdy Charles wszedł, Jarat nalał sobie wina z dzbanka.

Charles rozpoznał większość osób przy stole: ojciec Fosnaught, pryncypus Kościoła Malthusa; lord Botetort, jeden z niewielu tanów, którzy pozostali lojalni królowi.

I oczywiście generał Karn. Z niezadowoloną miną bębnił palcami po stole. Plotki głosiły, że on i jego syn, stojący na czele służb wywiadowczych, się nienawidzą. Z obserwacji Charlesa wynikało, że to prawda. Każda ich rozmowa była serią pchnięć i ripost.

Jak generał zareaguje na to, co Charles ma do powie­dzenia?

Obaj Karnowie byli magami. Obaj byli niebezpieczni.

Przy stole pozostały tylko dwa wolne miejsca. Charles wybrał bardziej oddalone od generała.

Na szczęście wśród zebranych znajdowali się też jego towarzysze od kieliszka, Beauchamp i LaRue. Beauchamp skinął głową, LaRue tylko lekko się uśmiechnął. Żaden z nich nie miał pojęcia, co się za chwilę stanie. Charlesowi przyjemność sprawiało poczucie, że orientuje się w sytuacji. Mimo wszystko chciałby już mieć to za sobą i móc oblewać ­zwycięstwo.

W komnacie było gorąco i duszno. Charles poluzował kołnierz. Zastanawiał się, czy wstać i otworzyć okiennice. Ostatecznie zostawił je zamknięte.

Wszyscy podskoczyli nerwowo, kiedy drzwi gwałtownie się rozwarły i wszedł porucznik Destin Karn. Był w schludnym czarnym mundurze Gwardii Królewskiej. Zatrzymał się w wejściu i obrzucił zebranych wzrokiem. Na krótką chwilę zatrzymał spojrzenie na Charlesie i przesunął je dalej.

Charles zadrżał, poczuł suchość w ustach. Ten wywiadowca musiał być młodszy od niego. Gdzie się nauczył siać taki postrach?

Zerknął na generała Karna, po czym nalał sobie piwa. Klin klinem, jak mawiają.

– Wreszcie jesteśmy w komplecie – burknął król Jarat. – Poruczniku, zapewnijcie nam prywatność.

Porucznik obszedł salę, mrucząc zaklęcia. Kiedy skończył, strażnicy odebrali mu amulet i wyszli, zamykając drzwi.

Król wskazał puste krzesło.

– Proszę usiąść, poruczniku Karn – powiedział. – Liczę, że macie jakieś informacje dotyczące niedawnego ataku na nasze miasto i zniknięcia naszych… gości.

Szef wywiadu złączył koniuszki palców i rozejrzał się po twarzach członków rady. Był tak samo bezwzględny jak malthusjańskie kruki.

– Czy zanim zacznę, są jakieś inne prośby?

Charles przełknął łyk piwa.

– Mam nadzieję, że wyjaśnicie, jak mogło dojść do takiej katastrofy w naszej stolicy i to w obecności przedstawicieli z całego imperium.

Karn uniósł brew, jakby ta wyuczona wypowiedź była trochę przesadzona, lecz nie odpowiedział.

– Pomódlmy się za to, by nasza ukochana królowa matka i księżniczka Madeleine były bezpieczne – zaproponował Fosnaught.

Jarat machnął ręką.

– Zostawmy to kapłanom.

– Czy to dochodzenie naprawdę jest konieczne, Wasza Królewska Mość? – zapytał generał Karn, pocierając sobie gruby kark. – To oczywiste, kto i dlaczego to zrobił. Teraz wiemy, że siły rebeliantów zaatakują raczej wcześniej niż później. Zamiast debatować, powinniśmy się zmobilizować i wybrać najkorzystniejsze dla nas pole bitwy.

– Wasza Królewska Mość, oczywiście popieram dumę i wymachiwanie mieczem tam, gdzie to stosowne – stwierdził porucznik Karn spokojnym, oschłym tonem. Patrzył na króla i ani razu nie spojrzał na generała. Własnego ojca. – Moim zadaniem jest dopilnować, byśmy wybrali właściwy cel.

– Generale Karn, możemy chyba poświęcić kilka minut na wysłuchanie tego, czego dowiedział się porucznik – powiedział Jarat. – Kapitanie Barbeau, możecie wtrącać swoje uwagi w razie potrzeby.

Nie omieszkam, pomyślał Charles. Najpierw oparł się wygodnie, potem pochylił i chwycił podłokietniki. Po chwili znowu usiadł prosto.

– Dziękuję, Wasza Królewska Mość – odparł młody Karn. – Przejdę od razu do sedna. Jak wiecie, na początku zakładaliśmy, że atak na naszą stolicę był dziełem zdradzieckich tanów, którzy chcieli… zapewnić bezpieczeństwo swoim rodzinom, zanim dokonają operacji militarnej. Myliliśmy się. – Urwał i poczekał, aż wszystkie oczy skupią się na nim. – Dowody wskazują, że atak na nasze miasto został zaplanowany i przeprowadzony przez agentów cesarzowej ze wschodu.

Wśród zebranych rozległy się pomruki zaskoczenia i niedowierzania. Fosnaught wykonał znak Malthusa i jęknął:

– Wielki święty, miej nas w swojej opiece.

– Cesarzowa ze wschodu? – odezwał się Botetort. – O ile pamiętam, odesłaliśmy jej emisariusza z kwitkiem.

Generał Karn popatrzył podejrzliwie, lecz w jego postawie nic się nie zmieniło.

– Macie na to dowody, poruczniku? – zapytał znudzonym głosem.

– Uważamy, że wizyta emisariusza Strangwarda była rekonesansem – tłumaczył Karn. – Opowieść o poszukiwaniu magicznie naznaczonej dziewczyny była zmyłką i miała służyć wejściu na teren zamkowy i ocenie możliwości ataku na naszą stolicę. Najwyraźniej widząc nasz system bezpieczeństwa, uznali, że Północ będzie łatwiejszym celem.

– Ale jeśli zaatakowali Północ, to po co wrócili tutaj i porwali nasze kobiety i dzieci? – zapytał Beauchamp.

– Tutaj mogę tylko spekulować – odpowiedział Karn. – Albo dostrzegli okazję i ją wykorzystali, albo myślą już o przyszłości. Kiedy podbiją Północ, przybędą na Południe. Jak lepiej nas zmiękczyć, niż zachęcając tanów, żeby ruszyli na stolicę? Jak lepiej zachęcić tanów, niż usuwając przeszkodę w postaci zakładników?

W jednej chwili wszyscy głośno zaczerpnęli tchu.

– Możliwe też, że cesarzowa działa w zmowie z rebeliantami. – Porucznik pokręcił głową. – Jeżeli tak, to niebawem się przekonają, jakie to ryzykowne.

– Wciąż nie usłyszeliśmy niczego, co by dowodziło, że stoi za tym cesarzowa, a nie rebelianci – zauważył generał. – Po co komplikować sprawę?

– Powiedzcie, generale: czy rebelianci mają marynarkę wojenną? – zapytał Karn i spojrzał na sufit, jakby tam mógł znaleźć odpowiedź.

– A co to ma wspólnego z…?

– Jeśli dacie mi skończyć, dowiecie się – przerwał mu syn. – Wiemy na pewno, że zakładnicy… i prawdopodobnie królowa Marina z księżniczką Madeleine… zostali wyprowadzeni z sali balowej przez wyjście dla służby, spiżarnię i dalej na ulicę. Potem tracimy po nich ślad i znajdujemy go, gdy następ­nego dnia wsiadają na statek w Południowej Bramie.

– Następnego dnia! – Beauchamp potrząsnął głową. – Jakim sposobem prawie pięćdziesiąt kobiet i dzieci dotarło z Ardenscourt do Południowej Bramy w jeden dzień?

– Właśnie, jakim sposobem? – powtórzył porucznik Karn. – Otóż moi informatorzy twierdzą, że ten statek należy do cesarzowej Celestyny.

Wszystkie oczy rozszerzyły się ze zdumienia.

– Trzeba było od tego zacząć – mruknął Botetort.

– Znowu tracimy ślady tego statku, aż dopływa on do północnego wybrzeża gdzieś między Kredowymi Klifami a Bramą Duchów. – Po chwili milczenia dodał: – Na północ od granicy.

Charles rozejrzał się, by ocenić, kto wierzy w to, co sprzedaje im porucznik. Wszyscy wyglądali na skonfundowanych poza generałem, który zrobił się czerwony ze złości. Po plecach Charlesa płynęła strużka potu.

– To nie ma sensu – odezwał się ojciec Fosnaught. – Czemu cesarzowa miałaby prowadzić zakładników do wiedźmy z Północy? Czy zawarły sojusz? – Otrząsnął się, jakby jedyną rzeczą gorszą od wiedźmy były dwie wiedźmy.

– Ponieważ cesarzowa już zajęła te ziemie – wyjaśnił porucznik Karn. – Możliwe, że złożyła królowej Północy tę samą ofertę, którą przedstawiła naszemu nieżyjącemu królowi: sojusz i armię. Król Gerard był na tyle mądry, by to odrzucić. Jakkolwiek do tego doszło, armia cesarzowej zaatakowała Kredowe Klify i teraz miasto i port znajdują się w jej rękach. Wyładowuje żołnierzy, konie i sprzęt, szykując się do inwazji na wielką skalę.

– Królowa piratów z Kartezji zajęła Kredowe Klify? – Generał Karn wywrócił oczami. – Trudno w to uwierzyć. Wasi informatorzy są tak wiarygodni jak pocałunek nierządnicy.

– Właściwie to prawda – powiedział król Jarat. – Mam własnych informatorów na Północy i potwierdzają to, co mówi porucznik. Cesarzowa zajęła Kredowe Klify i wszystko wskazuje na to, że szykuje się do poważnej ofensywy. – Na moment zamilkł. – Jednak nie słyszałem o przybyciu statku z naszymi kobietami i dziećmi.

Obaj Karnowie – ojciec i syn – wyglądali na zaskoczonych. W końcu znaleźli nić porozumienia.

Porucznik Karn doszedł do siebie jako pierwszy. Zaskoczenie opadło z niego niczym skóra z węża. Skinął głową w kierunku króla, jakby dziękował za wsparcie, i ciągnął:

– Celestyna jest kimś więcej niż piratką. Moi agenci ze wschodu twierdzą, że teraz kontroluje całe Pustynne Wybrzeże i Wyspy Północne. W jej rodzinnych stronach nie ma już nic więcej do podbicia. Domyślam się, że poszukuje nowych terenów.

– To nadal nie wyjaśnia, po co ta cesarzowa wysyłałaby swoich agentów, żeby porwać rodziny rebeliantów i członków rodziny królewskiej – oświadczył generał.

– Czy to nie oczywiste? – rzucił porucznik. – Liczy na to, że obwinimy rebeliantów. W tym momencie chciałaby, żebyśmy zwalczali się nawzajem. Dzięki temu nie będziemy zwracali uwagi na jej poczynania i osłabimy nasze siły, przez co będziemy łatwym łupem, gdy ona zwróci oczy na Południe. A na pewno to zrobi.

– A więc – powiedział Jarat – wywrócimy tę ich strategię do góry nogami. Póki Północni są zajęci atakiem na ich port, my ruszymy do Fellsmarchu, zajmiemy stolicę i zetrzemy się z piratami na terenach Północy. Pożałują, że w ogóle postawili stopę w Ardenscourt.

W miarę rozwoju tej dyskusji twarz generała przybierała coraz bardziej ponury wyraz.

– Wasza Królewska Mość, z całym szacunkiem, to nie będzie takie proste. Przez ponad ćwierć wieku nigdy nie dotarliśmy w pobliże siedziby tej wiedźmy.

– Czyja to wina? – zapytał Jarat chłodnym, ostrym tonem. – Może nasz los niedługo się odmieni. Mam powody, by sądzić, że możemy się spodziewać cieplejszego przyjęcia na Północy niż dotychczas. Kiedy Królestwa zostaną zjednoczone, nasze armie odepchną cesarzową do morza.

– Ten, kto podsunął wam takie informacje, wciska wam przysłowiowy kit – powiedział generał. – Jak już mówiłem, utrata zakładników niczego nie zmienia, jeśli chodzi o rebelię. Zresztą lord Matelon i tak nie miał zamiaru negocjować. Nigdy nie ugiął się przed szantażem, by uwolnić jakiegoś więźnia, i nie zmieni tego teraz. Północni nam nie zagrażają. Nie wyściubią nosa poza swoje górskie bastiony, zwłaszcza gdy są atakowani ze wschodu. Największe zagrożenie stanowią dla nas zbuntowani tanowie, którzy potrafią walczyć na nizinach. Na naszą korzyść działa to, że mam doświadczoną w bojach armię między stolicą a Zakono­grodem. Jeśli ruszymy na Północ, rebelianci natychmiast wedrą się do miasta. Dlatego najpierw musimy się zająć nimi.

– Szkoda, że wasza doświadczona w bojach armia nie stanęła między nami a tymi, którzy zorganizowali atak na miasto – zauważył Charles. – Lord Granger nie żyje, zostaliśmy zawstydzeni przed naszymi gośćmi, zakładnicy zniknęli i jak na razie nikt za to nie odpowiedział.

Generał obrzucił Charlesa wzrokiem, od którego ten aż się skulił, po czym przeniósł uwagę na swój zwykły cel.

– W zasadzie bezpieczeństwo wewnętrzne to sfera działań porucznika. – Wysunął podbródek w kierunku syna.

– Traktuję to bardzo poważnie – odpowiedział młody Karn.

– Wasza Królewska Mość – generał zwrócił się do Jarata – wciąż nie jestem przekonany, że piraci… jeśli to byli piraci… mogli przeprowadzić to porwanie bez niczyjej pomocy. Pięćdziesiąt osób tak po prostu nie znika. Ten, kto to zrobił, dobrze znał miasto. – Znowu wbił wzrok w porucznika Karna.

– Cesarzowa na pewno ma tutaj swoich agentów, tak jak ja w Fells – powiedział młody Karn. – Ważne, żebyśmy działali szybko, by zniwelować straty, które…

– Jeśli wyprowadzę armię na północ, miasto pozostanie bezbronne, narażone na atak rebeliantów – przerwał mu generał. – Nie mam wątpliwości, że oni wykorzystają tę okazję. A może właśnie o to chodzi? – Jeszcze raz spojrzał na porucznika.

On zdecydowanie rzuca syna wrogom na pożarcie, pomyślał Charles.

– Co proponujecie, generale? – Botetort przerzucał wzrok z ojca na syna. – Chcecie powiedzieć, że jednak zorganizowali to tanowie?

Generał skinął głową.

– Tanowie… w porozumieniu ze zdrajcami wewnątrz.

To był ten moment, na który czekał Charles.

– Wasza Królewska Mość – powiedział. – Jak wiecie, mam na to dowody. Generał Karn ma rację… w samym środku jest zdrajca.

Członkowie rady poruszyli się niespokojnie na swoich miejscach, unikając kontaktu wzrokowego z innymi. Każdy z nich zastanawiał się, o środku czego jest mowa. Obecnej tu grupy? Terenu zamkowego? Stolicy? Charles z przyjemnością obserwował, jak wiją się ze strachu.

– Kto? – zapytał lord Botetort, podrywając się i z dzikim spojrzeniem sięgając po nieobecny u boku miecz.

Charles popatrzył na niego ze złością, poirytowany, że przerwano mu realizację zaplanowanego scenariusza.

– Gdy przeglądałem rzeczy Luca, znalazłem szkatułkę z listami od agentów cesarzowej. Zwłaszcza od pirata Strang­warda.

Oczy Botetorta rozszerzyły się ze zdumienia.

– Młody Granger był szpiegiem?

– Raczej nie – burknął Charles. – Listy zaadresowano do kogoś innego. Kiedy je przeglądałem, zrozumiałem, że zdrajca pracuje dla cesarzowej od lat i Luc jakimś sposobem to odkrył. Myślę, że dlatego został zabity. Przyniosłem więc swoje znaleziska bezpośrednio Jego Królewskiej Mości.

Jarat rozejrzał się po twarzach zebranych, wyraźnie napawając się tą chwilą.

– Kazałem kapitanowi Barbeau zebrać więcej dowodów, żebyśmy mogli ocenić wagę problemu i zdecydować o dalszych krokach. – Skinął głową na Charlesa, po czym obrócił się i spojrzał prosto na porucznika Karna. – Może teraz wy zabierzecie głos, poruczniku?

4Zmiana pogody

Mieszkańcy mokrego lądu nie słuchali ostrzeżeń Evana. Mimo jego zdecydowanego sprzeciwu następnego dnia kapitan DeVilliers wyznaczyła kurs na wschód, ku Wyspom Północnym. Odmówiła przybicia do brzegu i wysadzenia Evana.

Powinienem się tego spodziewać, myślał Evan, starając się panować nad rosnącym poczuciem bezradności i desperacji.

To okropne, głupie uczucie przypomniało mu dzień, w którym po raz pierwszy zobaczył Celestynę, gdy jeszcze pływał na statku Lathama Strangwarda. Siedział na rei marsla i patrzył w dół na członków załogi, których uważał za swoich przyjaciół. A oni mieli przed nim sekrety. Okłamywali go. Grozili mu śmiercią.

Ufał im, a oni go zdradzili. Wtedy poprzysiągł sobie, że nigdy więcej się to nie zdarzy.

Od tamtej pory jedynymi osobami, które do siebie dopuś­cił, byli Destin Karn i jego matka Frances.

Powinieneś był wiedzieć, że tym tutaj nie należy ufać. Właśnie dlatego w twojej załodze są sami zaprzysiężeni krwią – żeby nie ryzykować, że zdradzą cię pośrodku morza.

Wtedy, będąc dzieckiem, sierotą bez przyjaciół, odsunął na bok zdrowy rozsądek. Tak bardzo pragnął mieć kogoś po swojej stronie, że nie zauważył niebezpieczeństwa. I teraz znowu zmierzał prosto w ręce Celestyny.

Mimo to kiedy Brody i Jorani przyszli pytać o wskazówki, kazał im wypełniać rozkazy fellsjańskiej kapitan.

– Na statku jest tylko jeden kapitan – powiedział. – Tak uzgodniliśmy.

– Czemu mamy dotrzymywać obietnic, skoro oni ich nie dotrzymują? – mruknęła Jorani.

– Bo nie chcę, żebyście zostali ukarani za niesubordynację.

– Chętnie zostaniemy ukarani – powiedział Brody, a Jorani przytaknęła.

– Bo musimy ich do siebie przekonać – tłumaczył Evan.

Odeszli zniechęceni, wiele razy oglądając się przez ramię.

Nie powiedział, że istnieje więcej sposobów, by ich przekonać. A przynajmniej z nimi wygrać. Wcześniej próbował marchewki. Teraz kolej na kij.

Następnego dnia wiatr zmienił kierunek ze wschodniego na północny i znacznie przybrał na sile. Cała załoga uwijała się jak w ukropie: ustawiali żagle, trymowali je, ustawiali statek pod wiatr, obracali go, gdy wiatr się zmieniał, byle posuwać się do przodu. Gdy tylko tracili czujność, statek natychmiast zbaczał z kursu – zawsze na południe.

Na północnych wodach Indio pogoda znana była z kapryś­ności, ale teraz wszędzie wokół tryskały trąby wodne, uderzając w ich burty. Gdy poruszali się po pokładach, żeglarze chwytali się relingów, masztów i innych przymocowanych obiektów, ponieważ raz po raz jakaś gwałtowna fala przelewała się przez nadburcie, grożąc zmieceniem załogi do morza.

Evan w miarę możliwości trzymał się na uboczu, pojawiał się tylko na swoich wachtach i w kambuzie, by odbierać posiłki. Resztę czasu spędzał na czytaniu w kabinie dziennej lub obserwowaniu nieba i ustalaniu pozycji statku przy użyciu map gwiazd i instrumentów nawigacyjnych. Pilnował, by konstelacja Wilka pozostawała po prawej, a Smok Kartezji po lewej.

Po dniu takich zmagań DeVilliers odnalazła Evana w galerii rufowej, gdzie ukrył się przed pogodą. Rozgrywał trzecią partię gry w karby i kości z Brodym.

Nie przebierała w słowach.

– Strangward! Kiedy się na to pisałeś, zgodziłeś się wykonywać moje rozkazy na morzu!

Evan rozejrzał się, jakby nie był pewien, czy pani kapitan nie mówi do kogoś innego.

– Nie wiem, o co chodzi – powiedział. – Nie opuściłem żadnej wachty, a teraz jestem po służbie. Czy coś się stało?

– Kapitan Strangward kazał nam wykonywać wszystkie wasze rozkazy – dodał Brody. – Mówił, że jesteście jedynym kapitanem na tym statku.

Statek zakołysał się gwałtownie, gdy fala uderzyła w śródokręcie, i DeVilliers musiała się chwycić pręta, żeby się nie przewrócić. Wskazała Brody’ego.

– Ty. Wyjdź.

Brody spakował pionki, zasalutował i szybko wyszedł.

– Mówię o tej cholernej pogodzie – powiedziała De­Villiers.

Evan ostrożnie dobierał słowa.

– Wszyscy kapitanowie zdani są na łaskę bogów pogody.

– Szanuję bogów pogody – oznajmiła DeVilliers – ale złoś­liwość czarowników to zupełnie inna sprawa. Nie będę tolerowała niesubordynacji. Powiedz prawdę: czy to ty wywołujesz te porywiste wiatry i niesłabnące sztormy?

Evan zrezygnował z owijania w bawełnę.

– Ustaliliśmy plan, kapitanie – zauważył. – Potem wy go zmieniliście. Mówiłem, że nie pozwolę, byście dostarczyli mnie w ręce cesarzowej, i nie pozwolę.

Kapitan przymrużyła oczy.

– A więc to naprawdę ty nam przeszkadzasz.

– Na pokładzie wasze słowo jest prawem, ale tam, na zewnątrz… – Machnął ręką w kierunku relingu. – Użyję wszystkich dostępnych metod, żeby przeżyć.

– Przewracając statek?

– Nie ma takiej konieczności. Po prostu mnie wysadźcie i możecie płynąć dalej. Będę wam życzył sprzyjających wiatrów i spokojnego morza.

– A co cię powstrzyma przed poinformowaniem cesarzowej, że jesteśmy w drodze?

Evan wzruszył ramionami.

– To, że Celestyna i ja jesteśmy wrogami? To, że dałem słowo i zamierzam go dotrzymać? – W przeciwieństwie do was.

DeVilliers wyciągnęła rękę.

– Daj mi swój amulet.

Evan zacisnął palce na amulecie Destina.

– To niczego nie zmieni. Ja nie używam amuletów w taki sposób jak…

– Daj mi to – powiedziała. – To rozkaz.

Niechętnie przełożył łańcuch przez głowę i jej podał. DeVilliers obróciła się na pięcie i wyszła.

Pogoda ze złej zrobiła się jeszcze gorsza. Po trzech dniach Wilk Morski znalazł się niemal przy Dworze Głębokiej Wody zamiast na północy, dokąd kapitan zmierzała. Wysiłki załogi, by płynąć na północ, nie przynosiły rezultatów. Nawet doświadczeni żeglarze przez większość dnia wymiotowali za burtę.

Teraz DeVilliers zwolniła Evana ze służby i kazała go zamknąć na dolnym pokładzie. Następnego dnia wiatry ustały i morze ucichło. Czekali. Czekali. Unieruchomieni przez flautę. Nawet najmniejszy powiew nie poruszał żaglami, które zwisały na grotmaszcie. DeVilliers była dobrą pilotką i cała załoga miała szczere chęci, ale nic znaczy nic, więc nie mogli dokądkolwiek dotrzeć.

Fellsjanie przewijali się przez kabinę dzienną, wściekli, aż w końcu wpadła DeVilliers, wytrąciła Evanowi książkę z ręki i zawołała:

– Myślisz, że to jakiś żart?!

Evan spojrzał na nią, jakby nie rozumiał, a potem sięgnął po książkę.

– Myślałem, że chcieliście spokojnej pogody, kapitanie – powiedział, szukając strony, na której skończył.

Wyrwała mu lekturę z dłoni i rzuciła w kąt.

– Powiedz, dlaczego nie powinnam cię związać i wyrzucić za burtę – warknęła.

– Jeśli odpowiada wam taka pogoda, jaka jest, proszę bardzo – odparł. – Wasz statek może tu zostać na zawsze. Niedługo zaczniecie pić swój mocz. – W zasadzie nie miał pojęcia, co stałoby się z pogodą, gdyby on zatonął, ale DeVilliers nie musiała o tym wiedzieć.

– Ale stracisz życie.

– To znaczy, że stracę wiele dni okropnej pogody. I picia moczu. – Evan zaczął się wachlować.

– Blefujesz.

– Nie blefuję. Wolę nie żyć, niż trafić w łapska cesarzowej.

To była prawda.

Kapitan rozkazała zamknąć go w brygu i wybiegła.

Później tego samego dnia Evan drzemał w hamaku z książką leżącą na piersi. Obudził go jakiś cichy dźwięk. Otworzył oczy i zobaczył siedzącego na wprost niego uzdrowiciela, który z dłońmi na kolanach obserwował go, jakby był ­jajkiem, z którego za chwilę coś ma się wykluć. Evan podparł się na łokciach.

– O co znowu chodzi?

– Czy naprawdę masz zamiar wywrócić statek, żeby postawić na swoim? – zapytał wilczy książę.

– Mam zamiar wywrócić statek, żebyście nie wydali mnie w łapska cesarzowej.

– O czym ty mówisz? – Uzdrowiciel się skrzywił.

– Słuchaj – powiedział Evan – nie jestem głupi. Cesarzowa ma coś, czego chcecie, a wy macie coś, czego ona chce. Popłyniemy prosto do Celesgrodu, dokonacie wymiany.

W oczach uzdrowiciela pojawiło się zrozumienie.

– Myślisz, że chcemy cię wymienić na moją siostrę.

– Tak właśnie myślę – potwierdził Evan, krzyżując ręce na piersi, gdzie powinien się znajdować amulet. – Wiedziałem, że ryzykuję, decydując się na tę misję, ale zrobiłem to, ponieważ powinniśmy być po tej samej stronie. Zdradzenie mnie może się wydawać najlepszym sposobem, żeby odzys­kać twoją siostrę, ale znam Celestynę i wiem, że w ten sposób z nią nie wygracie.

– Nie zdradzę cię – zapewnił książę Adrian.

– A ja nie wtrącę cię do więzienia, żeby ukraść statek – powiedział Evan.

– Przykro mi, że to słyszałeś – stwierdził uzdrowiciel. Z zażenowaniem było mu do twarzy.

– Tak zbieram informacje – odparł Evan. – Czemu miałbym wierzyć twoim zapewnieniom, skoro ty nie wierzysz mnie? Czy mówisz w imieniu całej załogi?

– Nie – odrzekł książę Adrian – i dlatego nie mogę im nakazać, żeby płynęli do Tarvos, gdzie mogą wpaść w pułapkę.

– To naprawdę piękne miasto – przekonywał Evan. – Dużo wiatru. – Gdy mina uzdrowiciela wciąż była tak samo zmartwiona, westchnął. – Jaki sens ma bycie księciem, jeśli nie możesz mówić ludziom, co mają robić?

– Nie jestem następcą tronu… jestem zapasowy. Zresztą w Fells panuje większa demokracja niż w innych częściach imperium.

– Szkoda. Demokracja nie przywróci ci siostry.

Książę Adrian spojrzał na niego uważnie.

– Powiedz, piracie… jak w takim razie mogę odzyskać ­siostrę?

– Już ci mówiłem. Mały statek, mała załoga, magia pogodowa i ja. Jestem gotów sam jej szukać, jeśli się boisz, że chcę wprowadzić was w pułapkę. Ale kiedy zjawię się u drzwi Celestyny, czemu wasza kapitan Gray miałaby mi ufać?

– Przypomnij mi: dlaczego chcesz ryzykować życie, żeby szukać mojej siostry?

– Potrzebuję sojuszników – powiedział Evan. Z trudem panował nad głosem. – Gdybym mógł sam pokonać Celes­tynę, zrobiłbym to. Całe życie przed nią uciekam. Zakładam, że sprowadziłeś mnie tu z powodu tego doświadczenia. To ci nic nie da, jeśli nie będziesz mnie słuchał. Wybacz, ale chcecie zrobić wielką głupotę. Ja nie mam zamiaru rzucić się w ogień razem z wami. – Urwał, bo rozproszyły go odgłosy kroków biegnącej osoby.

Drzwi do brygu gwałtownie się otworzyły i stanęła w nich kapitan Talbot.

– Strangward, kapitan DeVilliers chce cię natychmiast widzieć na pokładzie. Jakiś statek płynie prosto na nas, może tobie uda się go rozpoznać.

5Niewdzięczność dziecka

– Może teraz wy zabierzecie głos, poruczniku? – powiedział król.

Wszyscy członkowie rady królewskiej wbili wzrok w Destina i czekali w napięciu.

Destin się nie spieszył. Westchnął i spojrzał na drzwi, jakby chciał uciec. Pogładził palcem ciężki złoty pierścień, który nosił na prawej dłoni – z symbolem rodu Chambordów. Ten, który otrzymał od Evana w gospodzie w Zatoce Bastońskiej.

W końcu zwrócił się do króla Jarata:

– Już to mówiłem, ale powiem jeszcze raz. Przykro mi, Wasza Królewska Mość. Czuję się przynajmniej w części odpowiedzialny za śmierć lorda Grangera.

– Rozumiem, poruczniku – odrzekł król – ale proszę kontynuować.

Destin spojrzał po twarzach zebranych.

– Lord Granger pracował dla mnie.

Po tym stwierdzeniu zapadła cisza.

– Pracował… dla was? – powiedział w końcu Beauchamp, krzywiąc się, jakby poczuł brzydki zapach. – Myślałem, że było odwrotnie.

– Obaj podlegaliśmy bezpośrednio Jego Królewskiej Mości – odparł Destin, z trudem zachowując cierpliwość wobec tego wielokrotnie słyszanego pytania – ale oczywiście w niektórych sprawach zakres naszych działań się pokrywał. Ja skupiam się na gromadzeniu informacji z terenów imperium. Granger koncentrował się na ochronie króla, jego rodziny i gości.

– Ale dlaczego młody człowiek z tak wspaniałymi perspektywami miałby się wplątać w… – Botetort się wzdrygnął.

– Właśnie – zgodził się Destin. – Szpiegostwo to paskudne zajęcie, nie nadaje się dla szlachetnie urodzonych. Granger jednak zawsze wychodził poza rolę kapitana Gwardii Królewskiej i komendanta straży więziennej. Bardzo interesował się wywiadem. Może czuł potrzebę rozwiązywania problemów. Może wyrażał w ten sposób swoją chęć ochrony króla wszelkimi możliwymi środkami. Dostarczał mi takich informacji, które jego zdaniem mogły mi się przydać. – Destin pocierał skronie. Wymiatanie brudów zawsze przyprawiało go o ból głowy. – Przysięgam na wszystkich świętych, że próbowałem mu to wyperswadować, przekonywałem, żeby służył królowi w inny sposób, ale on… był uparty. I trzeba przyznać, że nieźle mu to szło. – Znowu spojrzał na Jarata. – Chyba powinienem był przyjść z tym do Waszej Królewskiej Mości i prosić o interwencję.

Jarat westchnął.

– Wiedział, że nie podoba mi się to jego szpiegowskie nastawienie, ale nigdy mu tego nie zabroniłem – oznajmił.

Destin zaczerpnął powietrza, zbierając myśli.

– W końcu dopuściłem go do kilku moich źródeł, bo uważałem, że bezpieczniej dla niego będzie pracować pod moim nadzorem. Powiedziałem, że ma ze mną współ­pracować i przynosić informacje bezpośrednio do mnie, a potem wspólnie zdecydujemy, co dalej. W przeciwnym razie mógł­by się narazić na poważne niebezpieczeństwo. – Przełknął ślinę i mówił dalej: – A więc po śmierci lorda Grangera przyszedł do mnie kapitan Barbeau z listami, które znalazł w jego skrytce. Byłem zdruzgotany. Natychmiast zaproponowałem, że zrezygnuję ze stanowiska, żeby ktoś inny przejął badanie tej sprawy.

– Zapewniłem porucznika Karna, że mam do niego całkowite zaufanie. Jestem pewien, że niezależnie od tego, co wykryje, przedstawi nam wszystkie znalezione dowody – powiedział król Jarat.

– Otóż… to tylko moje domysły… lord Granger musiał się natknąć na prywatną korespondencję między zdrajcą w naszym mieście a emisariuszem cesarzowej. Z powodu… nazwisk osób, których to dotyczy, mógł się obawiać przyjść z tym do mnie. Postanowił sam badać tę sprawę. Teraz myś­lę, że w noc tamtego balu ktoś ostrzegł go o ataku i niejako zmusił do konfrontacji ze sprawcami. – Potrząsnął głową. – Wszyscy wiemy, jak to się skończyło.

Do tego momentu Destin ani razu nie spojrzał na ojca, w obawie, że ten mógłby z wyrazu jego twarzy odczytać, do czego to zmierza. Jednak rozmowy o sekretach, w które nie był wtajemniczony, zawsze sprawiały, że generał czuł się nieswojo. Zwłaszcza gdy sprawą kierował Destin. Starszy Karn niespokojnie poruszył się na krześle i rozejrzał po sali; przymrużył oczy, pod pachami miał wielkie plamy potu.

– Powiesz wreszcie, czego się dowiedziałeś, czy nie? – burknął. – Czy będziemy musieli patrzeć, jak wałkujesz ten temat przez cały dzień?

Destin spojrzał na króla, a ten skinął głową. Wtedy porucznik wstał, podszedł do drzwi i wezwał pół tuzina gawrońców, którzy już czekali na zewnątrz. Weszli do sali i stanęli w półokręgu za plecami Jarata.

Karn junior wrócił na miejsce, sięgnął pod pelerynę i wyciągnął coś owiniętego w zamsz. Położył to na kolanach.

– Oto nóż, który znalazłem przy ciele lorda Grangera – powiedział. Powoli rozwinął zawiniątko i uniósł broń tak, by wszyscy ją dobrze widzieli.

Był to elegancki sztylet z obosiecznym ostrzem, nadający się do wielu zadań. Miał charakterystyczną rękojeść: jelec w formie misternie wykonanej pary pikujących jastrzębi, i głowicę przedstawiającą ryczącego niedźwiedzia. Został wykonany w górskich klanach, w czasach, kiedy wyroby metalowe z Północy były niezwykle trudne do zdobycia.

Botetort pochylił się, by lepiej się mu przyjrzeć.

– Co jest na rękojeści? To wygląda jak… niedźwiedź i… Czy to jastrzębie?

Destin usłyszał ciężkie westchnienie ojca. Popatrzył na niego i bez mrugnięcia wytrzymał spojrzenie generała.

– To chyba należy do ciebie, ojcze. – Zwrócił się do pozostałych. – To był prezent dla generała od mojej matki w dniu ślubu. – Nie do końca prawda, ale blisko. – Niedźwiedź jest symbolem rodziny mojej matki, Chambordów. Jastrzębie symbolizują długą służbę generała dla króla.

Karn był nim zachwycony. Ten sztylet stanowił dowód jego awansu: pogardzany mag i żołnierz dostał się wprost na salony kręgów władzy. To była jedyna piękna rzecz, o którą dbał, jedyna, której nie zniszczył. Nie rozstawał się z tym nożem, często się nim chwalił, wyciągał go przy każdej okazji, aż w końcu porzucił w kałuży krwi w nadmorskim ­domku w Tarvos.

Evan oddał go Destinowi w Zatoce Bastońskiej. Od tamtej pory Destin stale miał go przy sobie, licząc na to, że zwróci go ojcu w odpowiednim czasie. W odpowiedni sposób. Aż do tamtego balu, kiedy podarował go Harper Matelon do samoobrony.

Teraz twarz generała miała barwę świeżej wątroby.

– Ty kłamliwy, parszywy, wredny… Od lat tego nie widziałem. Skąd to masz?

– Jak mówiłem, znalazłem na ulicy obok zwłok lorda Grangera. – Ile osób zginęło od tego ostrza, generale?

Karn rozglądał się po twarzach pozostałych członków rady.

– Czy ktoś z was naprawdę myśli, że jestem na tyle głupi, żeby zamordować jednego z tanów własnym sztyletem… bronią, która natychmiast wskaże na mnie?

– Właśnie tak pomyślałem – rzekł Destin – przynajmniej na początku. Jak wszyscy wiecie, ja i mój ojciec nie we wszystkim się zgadzamy, ale nie mogłem uwierzyć, że zamordowałby jednego z najważniejszych doradców króla. Wszcząłem śledztwo, zakładając, że nóż został skradziony albo że istnieje jakieś inne wyjaśnienie. Jednak kiedy kapitan Barbeau przyszedł do mnie z listami, które znalazł lord Granger, wiedziałem, że nie mam racji.

– Co odkrył Granger? – spytał Botetort.

Destin ruchem głowy dał znak kapitanowi Barbeau.

– Wasza kolej, kapitanie.

Oczywiście, że tak. W końcu to Barbeau znalazł papiery, które Destin podłożył w komnacie lorda Grangera. Dlatego nowy kapitan Gwardii Królewskiej dobrze znał treść tych materiałów i mógł potwierdzić opowieść Destina.

Barbeau napuszył się niczym paw.

– Wydaje się, że generał Karn od lat współpracuje z agentami z Fells – powiedział. – Zaczął jeszcze przed objęciem tronu przez króla Jarata. To w jakiś sposób wyjaśnia, dlaczego nigdy nie mogliśmy zdobyć przewagi nad królową z Północy mimo większych zasobów po naszej stronie.

– Ty łajdaku – mruknął generał, zbyt cicho, by usłyszał go ktokolwiek oprócz Destina.

– Było tam wszystko: listy, wiadomości, opisy map, schematy obrony i tak dalej. Północni wiedzieli, że mamy armatę nad Delphi, znali naszą liczebność i uzbrojenie, i nasze słabe punkty. Kapitan Matelon mógł być zdrajcą, ale utrata Delphi została zaplanowana.

Barbeau spojrzał na Destina, a ten słabo się uśmiechnął. Po wielu dniach szkolenia świeżo upieczony tan wydawał się niemal… bystry.

Generał położył swoje wielkie dłonie na podłokietnikach krzesła i podniósł się. Gawrońce wyciągnęli broń.

Barbeau przerzucił wzrok z generała na strażników, zwilżył wargi łykiem piwa i mówił dalej:

– Mimo wysiłków generała wojna ciągnęła się bez żadnych widoków na zakończenie. Tanowie zaczynali się niecierpliwić, a on obawiał się, że ktoś może go zastąpić na stanowisku dowódcy armii imperium, zwłaszcza po śmierci króla Gerarda. Dlatego zaproponował swoje usługi cesarzowej. – Wydobył pomiętą kartkę. – Tutaj jest data trzeciego tego miesiąca, kilka tygodni przed balem maskowym. – Chrząknął i zaczął czytać: – „Czekajcie na nas w dokach po północy. Potrzebnych będzie pięć wozów z końmi do transportu około pięćdziesięciu osób”. – Podniósł wzrok. – Brak podpisu.

– Dziwne, że nie jest podpisane „Wasz przyjaciel generał Karn” – burknął generał. – Jakbym był na tyle głupi, żeby zostawiać pisemne dowody zdrady. To jakaś farsa, Wasza Królewska Mość, i fałszerstwo. Jeżeli teraz tego nie widzicie, to zobaczycie wkrótce. Tymczasem nie mam zamiaru tu siedzieć i wysłuchiwać kłamstw, które ta kreatura o mnie opowiada.

– Generale – powiedział król Jarat – czy możliwe jest, że lord Granger został zamordowany, ponieważ był rozważany jako kandydat na stanowisko dowódcy armii imperium?

Te słowa zabrzmiały niczym grom w sali, w której nagle zapadła cisza.

Generał stał wyprostowany, z zaciśniętymi pięściami – przypominał rozwścieczonego byka, niezdecydowanego, z której strony zaatakować.

– Nie… nie wiedziałem o tym, Wasza Królewska Mość. – Sztywno ukłonił się przed królem. – Będę w koszarach, przygotuję swoją obronę.

– Generale Karn, nie mogę się doczekać dowodów, które przedstawicie na procesie – odparł król. – Ale wobec tego, co tu zobaczyliśmy i usłyszeliśmy, muszę was zatrzymać w wieży do wyjaśnienia sprawy.

Generał zatrzymał się w pół obrotu i z zaciśniętymi pięściami wpatrywał się w podłogę.

– To chyba nie będzie konieczne, Wasza Królewska Mość.

– Jeżeli jesteście niewinni, ta nieprzyjemna sprawa wkrótce pójdzie w zapomnienie – zapewnił Jarat.

– Służyłem waszemu ojcu przez ponad trzydzieści lat – oświadczył generał. – W czasach, kiedy nikt nie dawał mu szans na zdobycie tronu.

– To wszystko zostanie wzięte pod uwagę.

Po tych słowach tama złości pękła, zgodnie z przewidywaniem Destina.

– Nie pozwolę, żeby wtrącił mnie do więzienia jakiś piękniś, który nawet nie umie się ubrać – warknął generał.

Oczy Jarata zwęziły się do maleńkich szparek. W tym momencie przypominał swojego ojca bardziej niż kiedy­kolwiek wcześniej.

– Strażnicy! Zaprowadzić generała Karna do lochu.

Żyła na czole Karna zaczęła pulsować i Destin wiedział, co się zaraz stanie. Całe życie uczył się odczytywać wskazówki na twarzy ojca.

A jednak eksplozja, która w końcu nastąpiła, zaskoczyła go, jak zawsze. Jeżeli liczył na to, że występ Barbeau przekieruje gniew generała, mylił się. Ojciec Destina poruszał się szybko jak na osobę o takiej posturze. Nie rzucił się ku drzwiom ani na króla, tylko w kierunku syna i natarł na niego z siłą rozpędzonego wozu z węglem. Upadli na podłogę, generał znalazł się na górze.

Chwycił syna za klapy i kilka razy walnął jego głową o kamienną posadzkę, wywołując u niego gwiazdki przed oczami. Budząc znajome uczucie trwogi. Wokół nich zapanował zamęt: król krzyczał na strażników, żeby złapali generała żywego, gawrońce kłębili się, próbując odciągnąć ojca od syna. Mimo tego całego zamieszania wszystko w zasadzie rozgrywało się między dwoma uczestnikami, z których każdy odtwarzał rolę ćwiczoną przez wiele lat.

– Trzeba cię było utopić zaraz po urodzeniu! – wrzeszczał generał, opryskując twarz Destina kroplami śliny. – Jak tylko cię zobaczyłem, wiedziałem, że nie jesteś moim synem! Mogę iść do więzienia, ale ty już będziesz martwy, i obiecuję, że ta suka za wszystko zapłaci!

– Nikt ci nie powiedział? – Destin z trudem zaczerpnął tchu. – Spóźniłeś się. Frances zmarła trzy dni temu.

Rycząc jak wściekły byk, generał oplótł grubymi paluchami szyję syna i ścisnął. Destin widział coraz więcej czarnych plamek. Sięgnął po sztylet matki i obiema dłońmi wbił go w czarne serce generała.

Przez kilka długich chwil nic się nie działo. Wokół ostrza rozlewała się ciepła krew, która wsiąkała w ubranie Destina. Potem oczy generała zaczęły zachodzić mgłą, płonąca w nich złość zgasła. Jego uścisk osłabł i Destin spazmatycznie zaczerpnął powietrza. W końcu strażnicy odciągnęli martwe ciało generała Karna.

6Mały bunt

Po przejściu przez cztery poziomy z brygu na pokład rufowy Ash ledwie zipał i nogi pod nim drżały. Strangward był szybszy od niego, a kapitan Talbot zostawała o jeden poziom za nimi oboma. Kiedy Ash dotarł do celu, Strangward stał na pokładzie z DeVilliers i Finnem i przez lunetę ­obserwował horyzont. Zaraz za obszarem spokojnych wód znajdował się trzymasztowiec, który sunął w ich stronę. Jego żagle wydymał silny północno-wschodni wiatr.

Strangward opuścił lunetę i zaklął pod nosem. Podając ją DeVilliers, wyciągnął swoją czapkę i założył ją na głowę.

– Kto to jest? – zapytała kapitan.

– Nie wywiesili bandery, ale widzę po kształcie i takielunku, że to jeden ze statków cesarzowej – odparł pirat. – Póki się nie zbliży, nie rozpoznam, co to za statek ani kto stoi za sterem.

– Wolałabym, żeby do tego nie doszło. To jest… żeby się nie zbliżył – stwierdziła DeVilliers.

Podparty pod boki Strangward przesuwał wzrok po nieruchomej tafli morza i zwiotczałych żaglach.

– Może już być za późno. Mają nas jak na dłoni.

– I to z twojej winy – powiedziała DeVilliers. – Twój gambit nas wydał.

– Nie, kapitanie. To przez wasz upór, żeby ignorować moje rady i płynąć takim charakterystycznym statkiem tak blisko Wysp Północnych – odparł Strangward.

– Nie obchodzi mnie, czyja to wina – syknął Ash, wbijając wzrok w zbliżający się statek. – Evan, dasz nam trochę wiatru, żebyśmy przynajmniej mogli wykonać jakieś manewry?

Strangward spojrzał w niebo.

– Jeśli kapitan DeVilliers odda mi mój amulet, zobaczę, co da się zrobić.

– Kapitanie? – zapytał Ash, czując się tak, jakby ingerował w bójkę uczniów na boisku.

DeVilliers sięgnęła pod pelerynę, wyjęła wisior na łańcuchu i rzuciła nim w Strangwarda. Ten przełożył łańcuch przez głowę i wsunął amulet pod okrycie. Potem pstryknął palcami i wywołał lekki wiatr, który wytworzył kręgi na wodzie i poruszył żaglami zwisającymi z masztów.

– Potrzebujemy silniejszego wiatru – burknęła DeVilliers.

– Jeśli za bardzo zmienię pogodę, to jakbym wywiesił na maszcie własną banderę – stwierdził Strangward. – Może uda nam się uciec, ale stracimy element zaskoczenia. A tylko zaskoczenie może nam pomóc wygrać. Jeżeli Celestyna dowie się, że tu jestem, to w ciągu kilku dni całe Pustynne Wybrzeże zaroi się od statków, które będą nas szukać.

Obcy statek przekroczył niewidzialną linię, za którą wiatr w jego żaglach osłabł, lecz siła rozpędu nie pozwalała mu zwolnić. Strangward wywołał silniejszą bryzę i marynarze rzucili się do ustawiania żagli, halsując nieco w prawo, by znowu złapać wiatr.

Osłaniając oczy, Ash obserwował kartezjański okręt i szukał wzrokiem błękitnej aury oznaczającej czarowników. Członkowie załogi rozsiewali blask, ale barwy indygo. To musieli być…

– Zaprzysiężeni krwią – powiedziała DeVilliers tonem, w którym słychać było rozczarowanie. Jakby do tej pory miała nadzieję, że Strangward się myli. Tymczasem na maszt wciągnięto banderę z syreną cesarzowej, a zaraz za nią czarną flagę, oznaczającą żądanie poddania się.

– Myślicie, że możemy ich jakoś oszukać? – zapytał Ash.

– Może – odparła DeVilliers w tym samym momencie, w którym Strangward zaprzeczył.

– Nie. Już wiedzą, kim jesteśmy… a przynajmniej, że nasz statek pochodzi z mokrego lądu.

– Nawet jeśli, to czemu mieliby nas zaczepiać? – powiedziała DeVilliers. – Widzą, że jesteśmy uzbrojeni i raczej nie przewozimy nic cennego. Piraci wolą łatwiejsze cele.

– Ale Celestyna ostatnio nie myśli jak pirat – tłumaczył Strangward. – Myśli jak cesarzowa, która broni swojego tery­torium. Będzie chciała wiedzieć, co robimy tak blisko jej stolicy. Jak… i czy uda nam się wywinąć, będzie zależało od tego, czy ona jest na pokładzie. Nie wyczuwam jej… na razie. Popatrzę jeszcze raz.

DeVilliers wsunęła mu lunetę w dłoń. Przyłożył ją do oka.

– No i? – szepnął Ash. – Widzisz ją? – Sam bardzo chciał zobaczyć cesarzową, ale nie w takich okolicznościach.

Strangward potrząsnął głową.

– To Tully Samara, admirał floty cesarzowej. Statek nazywa się Hydra. Na tyle, na ile mogę stwierdzić, nie ma na pokładzie magów, jeśli nie liczyć zaprzysiężonych krwią. Dobra wiadomość jest taka, że Samara nie umie wznosić magicznych barier ani stosować skomplikowanej magii. Tylko że zaprzysiężeni krwią są nie do pokonania w walce wręcz. Nie możemy dopuścić, żeby weszli na pokład.

– Nie możemy się też wdać w wymianę ognia – powiedziała DeVilliers. – Moglibyśmy stracić ludzi, a już dysponujemy minimalną załogą. Ale mamy czterech czarowników, a z tego, co mówisz, oni nie mają żadnego. Myślisz, że jeśli im pokażemy, na co nas stać, odpuszczą?

– Raczej zaczną się zastanawiać, po co płyniemy przy ich wybrzeżu z czterema czarownikami na pokładzie w czasie, kiedy wszyscy czarownicy są potrzebni do walki we własnym kraju – zauważył Ash.

Strangward spojrzał na niego w taki sposób, jakby był zaskoczony tak logicznym myśleniem.

– W takim razie wywiesimy żółtą flagę – stwierdziła De­Villiers. – Spróbujemy wywinąć się w taki sposób. To by mogło wyjaśniać, dlaczego jesteśmy z dala od brzegu i donikąd nie płyniemy.

Strangward pocierał podbródek.

– Każdy pirat od Piaszczystej Przystani po Dwór Głębokiej Wody zna ten takielunek. Nawet jeśli odstraszycie Samarę, zaprzysiężonych krwią to w ogóle nie zaniepokoi.

– Co oznacza żółta flaga? – Ash czuł się prawdziwym dyletantem w kwestiach żeglarstwa.

– Sygnalizuje chorobę na pokładzie. Symbol kwarantanny – wyjaśniła DeVilliers. – To stara sztuczka odstraszania piratów. Może w połączeniu z naszą siłą ognia da im do myś­lenia.

Strangward pokręcił głową. Pochylił się ku DeVilliers i powiedział cicho, lecz niecierpliwie:

– Kapitanie, teraz, gdy już tu jesteśmy, musimy uderzyć szybko i mocno tradycyjną bronią. Przy takiej załodze, jaką mamy, nie obsadzimy dużych dział, więc chyba nie uda się ich zatopić. Najlepsze, co możemy zrobić, to osłabić ich na tyle, żebyśmy mogli odpłynąć, nie ujawniając zbyt wiele. Zalecałbym wznieść magiczne bariery, przez które Samara nic nie zobaczy, a potem otworzyć ogień z dział ośmiofuntowych naładowanych kulami łańcuchowymi i prętowymi, celować w maszty i takielunek. Jeśli spróbują abordażu, użyjemy działek relingowych naładowanych kartaczami.

Uroczy, skromny Strangward zniknął. Jego miejsce zajął twardy i bezwzględny legendarny zaklinacz burz. Po raz kolejny pirat mówił pani kapitan fellsjańskiej marynarki, co robić. Teraz przynajmniej była skłonna skorzystać z jego wiedzy.

DeVilliers przez dłuższą chwilę przyglądała się Strangwardowi, po czym skinęła głową.

– To trochę potrwa. Wywiesimy żółtą flagę, żeby zyskać na czasie. Daj nam silny wiatr z północnego wschodu, żebyśmy mieli przewagę pod tym względem. Baines, ulokuj się na pokładzie artyleryjskim. Kiedy działa będą naładowane, strzelajcie. Teza, jesteś nawigatorem. Finn, ty zajmiesz się barierami. Jorani, wciągnij żółtą flagę, a potem naładuj działka relingowe, ale na razie dyskretnie. Książę Adrianie, rzuć zaklęcie na Kartezyjczyków. Zajmij ich czymś i powstrzymaj, gdyby próbowali abordażu.

– Kapitanie – powiedziała Talbot, która z mieczem w ręku wprost paliła się do działania – co mam robić?

– Pomóż księciu – powiedziała DeVilliers. Sięgnęła do składziku i wyjęła dwa długie pasy żółtego materiału: flagi zrobione z resztek koszul żeglarzy. – Będziecie udawać ostatnich z załogi, którzy przeżyli. – Odwróciła się w kierunku schodów.

Załoga rozprysła się na wszystkie strony niczym wybuchający pocisk. Finn, Talbot, Ash i Strangward pobiegli do swoich zadań. Finn odłączył się od pozostałych i zajął stanowisko przy grotmaszcie na śródokręciu. Po chwili lśniąca magiczna sieć rozpięła się nad statkiem i delikatnie otoczyła maszty i takielunek.

Kiedy doszli do forkasztelu, Ash zobaczył zaprzysiężonych krwią ustawionych wzdłuż relingów Hydry i ściskających bosaki w rękach. Nie trzeba było dobrze liczyć, by zauważyć, że wrogowie mieli przewagę liczebną. Strangward wyjrzał zza fokmasztu.

– Tam jest Samara – mruknął, pokazując palcem. – To ten jedyny, który nie jest zaprzysiężony krwią. – Zaklinacz burz ukrył się po rufowej stronie fokmasztu i oparł o niego plecami. Zacisnął dłoń na amulecie i uniósł drugą rękę, jakby sięgał powietrza.

Statek się zakołysał, a żagle zaczęły się wypełniać wiatrem.

Ash spoglądał ponad falami na admirała wrogiej floty w bogato zdobionej koralikami pelerynie, wysokich butach, z szerokim złotym pasem i uśmiechem zadowolenia. W jednej ręce trzymał wygięty miecz kartezjański.

– Witajcie, przybysze z mokrego lądu! – zawołał. – Nie macie się czego bać! Opuśćcie banderę i poddajcie się, a zobaczycie, jak łaskawa jest cesarzowa!

Ash poczuł przypływ złości. Czy cesarzowa okazałaby im taką samą łaskawość jak mieszkańcom Kredowych Klifów? Czy ten admirał widział jego siostrę? Czy wie, gdzie ona jest? Najchętniej sięgnąłby ponad tymi falami, chwyciłby go za gardło i zażądał odpowiedzi.

– Wasza Wysokość! – Talbot pociągnęła go za rękaw, co wyrwało go z zamyślenia.

Ash wziął się w garść, pochylił w stronę Talbot i mruknął:

– Zyskajmy trochę czasu. – Wyszedł zza masztu i ruszył naprzód, by złapać się relingu, jakby się bał, że nogi go nie utrzymają.

Talbot stanęła obok niego. Ash pomyślał, że on i Talbot nie są dobrym wyborem, by udawać marynarzy. Miał nadzieję, że Samara nie każe mu recytować pirackich zasad ani demonstrować wiązania węzłów żeglarskich.

– Ahoooj! – krzyknął.

Samara wpatrywał się w Asha ubranego w nijaki strój i czapkę marynarską, z chustką na szyi. Przesunął wzrok na Talbot i znowu na Asha. Ich widok wyraźnie odbiegał od jego oczekiwań.

– Coście za jedni? – zapytał w mowie powszechnej. – Spodziewałem się dowódcy marynarki z mokrego lądu. A tu, proszę, mamy parę obdartusów. A może po prostu nie znaleźliście munduru, w który ona by się wbiła? – Ruchem głowy wskazał Talbot.

Ash zasalutował do flagi cesarzowej. Talbot spojrzała zdumiona, lecz zaraz poszła w jego ślady.

– Jesteśmy korsarzami. Mamy list kaperski króla Ardenu – oznajmił Ash. – Pływamy przy brzegach mokrego lądu, z Bruinsport. Przejęliśmy ten statek i chcemy podarować go cesarzowej Celestynie wraz z naszymi wyrazami uznania.

– Ach tak? – Samara obserwował Wilka Morskiego, szukając oznak życia. – A gdzie reszta załogi?

Ash i Talbot wymienili spojrzenia, jakby uzgadniali wspólną wersję.

– Śpią – powiedziała Talbot. – Pod pokładem.

– Cesarzowa zawsze potrzebuje dobrych statków, marynarzy i żołnierzy – stwierdził Samara. – Ale dlaczego chcecie zrezygnować ze swojej zdobyczy?

– Mamy nadzieję, że cesarzowa nas zatrudni – oświadczył Ash z zapałem. – Młody król Ardenu… jest jeszcze gorszy niż jego ojciec. Uważamy, że lepiej nam będzie u was.

Samara obrzucił ich sceptycznym wzrokiem.

– Gdzie wasz kapitan? Chcę z nim pomówić.

– On… odpoczywa – odparł Ash. – Nie można mu przeszkadzać.

– Nie wierzę wam. – Samara wskazał żółtą flagę. – Co to ma być?

Ash spojrzał na flagę, jakby zaskoczony jej widokiem.

– To? To tylko… – Udał, że zakręciło mu się w głowie: mocniej ścisnął reling, żeby się nie przewrócić.

– To chyba jakaś północna bandera – odezwała się Talbot. – Nigdy jej nie opuściliśmy. – Otarła sobie twarz chustką i zadrżała, jakby przeszył ją dreszcz.

Odzyskawszy równowagę, Ash zawołał:

– Może zechcecie wejść na pokład?! Albo rzucicie nam linę i przejdziemy na wasz statek?!