Zabić bogatych - Michał Wojciechowicz - ebook

Zabić bogatych ebook

Michał Wojciechowicz

3,4

Opis

Na całym świecie umierają w niewyjaśnionych okolicznościach kolejni bogacze. Swoje śledztwa prowadzą służby wielu państw, w tym konkurujące ze sobą amerykańska CIA oraz rosyjska FSB. Wydaje się, że odpowiedź na pytanie „dlaczego” zna polski dziennikarz na co dzień mieszkający w warszawskim skłocie Syrena. Świat się zmienia. Bogactwo staje się przekleństwem.

Autor jedzie po bandzie, wymyśla niestworzone rzeczy, ale... to wszystko ma sens. Bardzo lewackie (pozytywnie), bardzo zaangażowane, wariackie. Zaskakujący finał. Polecam. – Czarny, lubimyczytac.pl

Przeczytałam. Nie, nie przeczytałam – pochłonęłam! Jak za dziecięcych lat, gdy czytałam książki od początku do końca na raz, bez odkładania. Na gorąco mogę powiedzieć, że autor namalował naprawdę niezły film! Spędziłam niecodzienne popołudnie w towarzystwie Michała Leca i Eve Northug. Otrzymałam też pozytywny zastrzyk wiary w to, że nawet jeśli tylko gdzieś w podświadomości, ale żyje u kogoś w głowie nadzieja, że świat się ocknie. – Monika, facebook.com/ZabicBogatych

Książka „Zabić bogatych” to lektura niezwykle błyskotliwa. Czyta się ją dosłownie jednym tchem. Jest to znakomita groteska na dzisiejszą  rzeczywistość  zakrawająca na kryminał, którym jednak nie jest. Autor ma niezwykle bogatą wyobraźnię oraz znakomite rozeznanie faktograficzne. Ponadto mimo krotochwilnej formy powieść ta zawiera bardzo poważne przesłanie. – Maja

Na podstawie książki w przyszłym roku ma powstać film.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 216

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (8 ocen)
2
2
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Michał Wojciechowicz

ZABIĆ BOGATYCH

Projekt okładki: Kalina Wojciechowicz

Redakcja: Beata Słama

© Copyright Wydawnictwo Czerwony Pająk

Gdańsk 2019

EBOOK ISBN 978-83-954847-1-1

Wydawnictwo Czerwony Pająk

email: [email protected]

facebook.com/ZabicBogatych

Konwersja do epub i mobi A3M

1.

– Bo chodzi o to, by mieć mniej. Nawet spodni i tiszertów! – oznajmił znad piwa, kiwając się na skrzypiącej drewnianej ruinie, która kiedyś była krzesłem. Michał Lec wyraźnie górował nad rozmówcą i to nie tylko posturą. To on prowadził rozmowę i on prowokował.

– Mniej, ale lepszej jakości – dodał Maduro.

– Niekoniecznie – zaoponował Lec. – Do czego potrzebna ci świadomość, że to co masz jest lepsze od tego, co ma ktoś inny? Żebyś czuł się lepiej od tych, co mają mniej? No pomyśl!

– No tak, no tak… – Maduro się zasępił.

Nie licząc Leca i Maduro, chwilę celebrowało jeszcze jedenaście osób. Każdy z przebywających tu załogantów ubrany był według specyficznego klucza: w sfatygowane i zaplamione bojówki lub szarawary, wytarte koszulki, glany albo trampki. Sznyt ten był, dla zbierających się w skłocie Syrenka ekip, znakiem rozpoznawczym. Na przykład dżinsy – jeśli już, to podarte, ale nie z dziurami, bo to zasadnicza różnica. Grzeczne, fabrycznie potargane levisy można kupić w zwykłej sieciówce, a dżinsów tych arystokratów wolnego ducha nie dziurawiono specjalnie w Bangladeszu. Ich grube wranglery zyskiwały obrażenia w bojach z kibolami bądź w trakcie ucieczek przed policją. Innymi elementami charakteryzującymi ekipę skłotersów były kolczyki, tunele w uszach i tatuaże. Na przykład Leila, barmanka, szczyciła się pokaźnej wielkości kółkiem w nosie i kilkunastoma kolczykami w brwiach i naokoło ust.

Michał Lec wyróżniał się także i w tej materii. Nie miał ani kolczyków, ani tuneli, ani tatuaży. Zwykł powtarzać, że nie będzie się dziargał, bo „nigdy nie wiesz, co przyniesie przyszłość i w co uwierzysz za te kilka lat”.

Klubokawiarnia Kryzys, otwarta w Syrence rok wcześniej, była miejscem, w którym Michał Lec czuł się świetnie. Albo raczej adekwatnie. Anarchiści, lewacy, wszelkiej maści odszczepieńcy, czarni, śniadzi, żółci mieszkańcy stolicy, emigranci z Trzeciego Świata lub po prostu robotnicy… W nich trzydziestodwuletni dziennikarz widział swych pobratymców. „Godne płace i przyziemne ceny” – to była nie tylko reklama skłotu. Takie poważne podejście do życia charakteryzowało zarówno to miejsce, jak i jego bywalców. Nie był to jeden z miliona coffee barów dla znudzonych hipsterów z szotami, piwem i snobistycznym śledzikiem przebitym palemką. Cafe Kryzys była autentyczną proletariacką speluną, przygarniającą wszystkich wkurwionych na polityczną i społeczną rzeczywistość. Była oazą zrozumienia dla prawdziwych przyjaciół: working class people, uchodźców, niepełnosprawnych, bezdomnych, a także dla psów, kotów, papug i kanarków.

W pomieszczeniu prócz kilkunastu różnej proweniencji stolików, do których przydzielone były po dwa, trzy chyboczące się krzesła, stało jeszcze kilka kanap z podartymi obiciami. Po lewej stronie kontuaru, wciśnięty w róg, tkwił stół z lewackimi i anarchistycznymi publikacjami, fanzinami i płytami.

Ekipa skłotu trudniła się przede wszystkim rozdawnictwem. Nie masz pieniędzy, a jesteś głodny? Po prostu powiedz – dostaniesz ciepłą strawę. Nie masz gdzie spać i jesteś bez kasy? Luz. Dawaj do nas! Dlatego obsługa Syrenki na każdym kroku podkreślała, szczególnie tym płacącym i lepiej ubranym, że fajnie by było, gdyby się podzielili tym, co mają w portfelikach. Dlatego na każdym stoliku stała puszka z dziurką czekającą na datki. Jedynym zwyczajem celebrowanym w tym miejscu, który męczył Leca, była dystrybucja tylko wegańskiego jadła. Rozumiał, ale nie podzielał. Lubił zjeść tłusto i treściwie, o czym świadczył jego brzuch i to, ile ważył. Do dwóch metrów wzrostu brakowało mu pięciu centymetrów, a gdy wchodził na wagę, wskazywała nie mniej niż sto piętnaście kilogramów.

– Bo widzisz, bracie, nie potrzebujesz wcale tyle mieć! – spuentował Lec, poprawił gumkę na kucyku i poszedł po następnego browara.

– No bezwzględnie – tym razem zgodził się z nim Maduro, dwudziestodwuletni, wąsaty i pucułowaty student politologii, wyglądający jak wypisz wymaluj człowiek, po którym dostał ksywkę.

2.

Władimir Władimirowicz obudził się tuż przed dziesiątą. Skorzystał z toalety i umył zęby. Zamienił piżamę na spodenki bokserskie, wsunął stopy w skórzane klapki i z ręcznikiem na ramieniu ruszył niedługim korytarzem na basen. Dokładnie dwie godziny i siedemnaście minut wcześniej teren kąpieliska został dokładnie skontrolowany przez agentów ochrony. Badano nie tylko samo pomieszczenie, lecz także wykonano szybki test na zawartość różnych podejrzanych substancji i związków chemicznych w wodzie. Oczywiście sprawdzono też jej temperaturę, która musiała wynosić dokładnie dwadzieścia dwa stopnie Celsjusza. Władimir Władimirowicz dwudziestopięciometrowy basen przepłynął dwukrotnie szybkim kraulem. Po wyjściu z wody wytarł się, zdjął mokre kąpielówki i włożył przygotowany i sprawdzony przez agentów strój do ćwiczeń, po czym zniknął w przylegającej do basenu siłowni i przez kilkadziesiąt minut wyciskał mniejsze i większe ciężary. Poranny rytuał Władimir Władimirowicz kończył sauną przeplataną kilkukrotnie zimnymi prysznicami. Po odnowie biologicznej przeszedł do pokoju kąpielowego, gdzie się ogolił, po czym w puszystym szlafroku zasiadł do śniadania. Jak zwykle zjadł twaróg i omlet z kilku przepiórczych jaj, który popił ulubionym sokiem ze świeżych jabłek. Wszystkie produkty, sprawdzone przez specjalnego testera, pochodziły z gospodarstwa patriarchy moskiewskiego Cyryla, chronionego przez państwowe służby przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Tym razem jednak Władimir Władimirowicz po posileniu się nie rozpoczął pracy od czytania codziennej prasy, zarówno krajowej, jak i zagranicznej. Nie spotkał się też ze swoimi ministrami, którzy normalnie czekaliby na niego już od kilku godzin w wyłożonej boazerią i wyposażonej w kamery poczekalni, podglądani co jakiś czas przez gospodarza.

Kilka minut po włożeniu jednego z czterdziestu pięciu garniturów uszytych specjalnie dla niego, gospodarz rezydencji w Nowo-Ogarjowo wsiadł do limuzyny, która miała go zawieźć na lotnisko Szeremietiewo, gdzie czekał prezydencki samolot. Dwadzieścia pięć kilometrów kolumna złożona z dwunastu aut pokonała w niecałe dwadzieścia minut. Było to możliwe dzięki wyłączeniu z ruchu całego pasa, co było w takich sytuacjach standardem.

Zagraniczne wizyty prezydenta Putina planowane są z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Grupa przygotowująca jest na miejscu miesiąc wcześniej. Hotel, w którym zatrzyma się prezydent, jest gruntownie sprawdzany, łącznie z tym, czy nie ma możliwości biologicznego zatrucia łazienki. Duża część prezydenckiej świty przybywa na miejsce tydzień przed nim. Do hotelu przyjeżdżają rosyjscy kucharze, sprzątacze, kelnerzy oraz dwie tony jedzenia.

Osoby towarzyszące carowi Rosji – jak nazywają Władimira Władimirowicza jego poddani – zajmują około dwustu pokoi. Apartament, w którym zatrzyma się Putin, po sprawdzeniu zostaje zaplombowany. Przedtem usuwane są hotelowe ręczniki, przybory toaletowe, przekąski, a ich miejsce zajmują kosmetyki i owoce specjalnie sprowadzone z Kremla. Do pokoju nikt nie ma prawa wejść, dba o to specjalny oddział ochrony. Obowiązują także bardzo rygorystyczne procedury dotyczące samego spotkania. Władimir Putin nie może być częstowany jedzeniem przez gospodarza, nawet jeśli jest nim prezydent czy inny dostojnik. Najwięcej problemów pojawia się w krajach o bogatej tradycji kulinarnej, dlatego zdarza się, że z przywiezionych z Rosji produktów gotują lokalni kucharze, kontrolowani przez FSB i degustatorów.

W drodze powrotnej do Moskwy, a lot miał być długi, prawie siedmiogodzinny, po odprawieniu rzecznika rządu, który przedstawił oficjalny komunikat, oraz po przegnaniu osobistych sekretarzy, Władimir Władimirowicz zerknął na leżące na stoliku książki. Miał ogromną ochotę poczytać Trzecie imperium, ale ponieważ zirytował go drobny incydent z prezydentem Francji, sięgnął po Sańkję Zachara Prilepina. Opowieść o czeczeńskim bohaterze toczącym bój ze skorumpowanym światem możnych za pomocą kałasznikowa miała uspokoić nadwyrężone nerwy prezydenta.

*

Władimir Władimirowicz spał. Tak przynajmniej wydawało się Iljuszynowi, jego osobistemu sekretarzowi. Prezydent siedział w fotelu z głową na oparciu i z książką na piersi. Wyglądał dziwnie spokojnie. Iljuszyn zajrzał do swojego szefa po raz trzeci w ciągu godziny. Z początku nic go nie zaniepokoiło. Władimir Władimirowicz miał prawo zasnąć, zmęczony po wielu godzinach rozmów, parad i ściskania nierosyjskich dłoni. Wielu. Zbyt wielu. I właśnie to ściskanie obcych rąk spowodowało zapalenie się czerwonego światełka w głowie Iljuszyna. Podchodząc do prezydenta czuł, jak uginają się pod nim nogi.

– Panie prezydencie… – szepnął, nachylając się nad nim.

3.

Tylko raz w życiu dostała tę wiadomość na zakodowany telefon. Alert czerwony. Oznaczało to, że niezależnie od tego, gdzie jest we wszechświecie i co akurat robi, musi jak najszybciej dotrzeć do biura. A teraz stało się to po raz drugi. W najgorszym z możliwych momentów. Eve właśnie próbowała ratować swój związek. Wiedziała, że musi być cierpliwa, powinna więc słuchać, nie tylko nie otwierając ust i nie przerywając, ale też skupić się by słyszeć. Nie było to dla niej proste, bo miała ochotę krzyczeć! Emocje targały nią od momentu, gdy przyjechała na ranczo. Do diabła, separacja to nie jest wyjście! Zainwestowała w ten związek szmat czasu! Niepojęte, że ta przygoda, ten piękny sen, ba, miłość jej życia, miała się tak skończyć! Obrażaniem się?! Była zbyt dumna, by takie bzdury, jak ego, wpływały na jej życiowe decyzje. Szczególnie te dotyczące długoterminowych celów. Eve chciała ratować związek, który do tej pory trwał bez poważniejszych zawirowań, dlatego, gdy dostała tę wiadomość, była po prostu nieszczęśliwa. Bo tak się składało, że to właśnie praca, jej praca, była zarzewiem konfliktu między nimi. Niestety każdy pracownik CIA, a tym bardziej tak wysoko usytuowany w strukturach bezpieczeństwa narodowego jak ona, właściwie nie ma wyboru. Tacy jak ona mieli traktować miłość, małżeństwo, a gdyby do tego doszło nawet rodzicielstwo, jak sprawę drugorzędną. Jako agent rządowy powinna być na posterunku zawsze, niezależnie od powiązań i uczuć. Miała tego świadomość, jednak próbowała negować rzeczywistość. Tak troszeczkę, żeby uszczknąć coś dla siebie. Choć odrobinkę rozgiąć te sztywne ramy. Więc zanim dotarła na ranczo, postanowiła, że udowodni, iż jest zdolna do poważnych kompromisów. Znajdzie więcej czasu dla ich związku. Dla ich miłości, do jasnej cholery! I właśnie wtedy, po piętnastu minutach od wejścia do domu i zdawkowych: „Jak się masz?”, „Czego się napijesz?”, „A może coś zjesz?”, „Dobrze wyglądasz”, „Co słychać?” i „Cieszę się, że cię widzę” dostała wiadomość, z jednym słowem: Urgent. Patrzyła spanikowana na ekran służbowego telefonu. A panikowała nie dlatego, że podejrzewała, iż czeka na nią jakieś trudne zadanie czy sprawa dużego kalibru związana z bezpieczeństwem państwa, ale dlatego, że wiedziała, co zaraz będzie musiała powiedzieć. Porażka. Zawiodła po raz kolejny. Milczała przez dłuższą chwilę, po czym wyprostowała się i ze szklącymi oczami, choć prawie beznamiętnym głosem, powiedziała:

– Muszę jechać, Alex. Nie mogę powiedzieć nic więcej ponad to, że bardzo cię kocham.

Dziesięć minut później Eve Northug, szlochając, mknęła autostradą do Langley.

4.

Gdy parę godzin później dotarła do biura, poszła prosto do gabinetu szefa.

– Siadaj – warknął Karl Johanson nie podnosząc głowy znad papierów. Eve usiadła powoli na krześle po drugiej stronie biurka.

– Ściągnij wszystkich, nawet tych, którzy są na urlopach – polecił.

– Oczywiście – odparła. Johanson wreszcie na nią spojrzał.

– Putin nie żyje – oznajmił. – Nie ma jeszcze oficjalnego komunikatu, ale Rosjanie robią to, co my: ściągają wszystkich swoich agentów.

– Jak umarł? – spytała rzeczowo Eve.

– Na razie nie wiadomo. Prawdopodobnie zmarł na pokładzie maszyny Aerofłotu, wracając z Europy. FSB zatrzymała kilkadziesiąt osób z obsługi lotniska Szeremietiewo w Moskwie. Przypuszczamy, że zrobili to, by nikt nie mógł potwierdzić, że Putin nie wysiadł z samolotu.

5.

Umarł Władimir Putin? O, Boże! Ale jak?! Jak to się stało?  Ktoś go zabił? Ale kto? Kto mógł zgładzić najwybitniejszego Rosjanina? Ojca narodu? Może zmarł z przyczyn naturalnych? Ale to przecież niemożliwe! Miliony szły na to, żeby chłop był zdrów jak ryba. Igor Seriuszyn pędził czarnym range roverem do siedziby FSB – z włączoną syreną, pasem zarezerwowanym dla pojazdów uprzywilejowanych. Natężenie ruchu było normalne, przypuszczał więc, że wiadomość o śmierci cara nie dotarła jeszcze do ludu. Inaczej widziałby kolejki na stacjach benzynowych, miasto by stało, a nie ślimaczyło się jak teraz.

– Jedź, kurwa! – pieklił się.

No i dzwony nie biją! Ale jeszcze się rozdzwonią. Jak za Stalina, tak i za Putina, naród zaniesie się płaczem od Władywostoku po Kaliningrad. Kto mógł go zabić? Na pewno swoi. Ktoś z Dużych. Ale jak to? Przecież „Bez Rosji nie ma Putina, bez Putina nie ma Rosji”. Nie na darmo telewizja od dwudziestu lat trąbi, że tylko on może ich obronić przed agresywnym Zachodem. Że bez Putina przepadną! Nikt nie jest wieczny, to prawda, ale gospodarz Kremla nie wyznaczył jeszcze przecież swojego następcy. Niby są jakieś procedury, ale… Jak mówią, prezydentem kraju może zostać tylko ten, kto został nim jeszcze przed wyborami. Borys Jelcyn pełnił funkcję prezydenta Federacji Rosyjskiej, bo był już przywódcą Rosji radzieckiej, Putin szedł do władzy jako pomazaniec Jelcyna, Miedwiediew jako pomazaniec Putina, a potem Putin jako pomazaniec Miedwiediewa. Kto będzie następcą Władimira Władimirowicza? Na pewno ten, kto go zabił. Bez dwóch zdań. I to pod niego – jak to mówią w Rosji – trzeba się będzie teraz podłożyć. A co pieprzył ten zdrajca Chodorkowski, miliarder skazany na łagier, którego Putin uwolnił przed igrzyskami w Soczi? W wywiadzie dla tygodnika „Sobiesiednik” przyznał, że jest w kontakcie z ludźmi bliskimi Putinowi, którzy na wszelki słuczaj szukają sobie zapasowego lądowiska na Zachodzie. I od nich wie, że Putin kandydata na swojego następcę widzi albo w Siergieju Iwanowie, szefie administracji Kremla, albo w Nikołaju Patruszewie, sekretarzu Rady Bezpieczeństwa. To także siłowcy, jastrzębie, tak jak Putin wychowani w szkole KGB. Iwanow też, tak jak car, był rezydentem wywiadu ZSRR na Zachodzie, a służąc ojczyźnie, doszedł do stopnia generała. Patruszew razem z Putinem i Iwanowem służył w KGB w Leningradzie. Nowy prezydent miał jednak nastać dopiero w 2024 roku, po tej kadencji Putina! Kto więc był tak, job twoju mat’, niecierpliwy i naszego Putina zabił?

Tak rozmyślając, Igor Seriuszyn, czterdziestodwuletni major Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji, wjechał na dziedziniec kompleksu budynków na Łubiance.A najbardziej wkurwiało go to, że o niczym wcześniej nie wiedział, nie miał żadnych sygnałów, nikt go nie informował, że coś się dzieje, a to niechybnie oznacza, że nie jest w kręgu tych, którzy przejmą sukcesję. I może zaraz go odstrzelą. Tfu! Job twoju mat’! Napiłby się.

6.

Aleksiej Mordaszow, szef sieci stalowni zrzeszonych w firmie Severstal, przez „Forbesa” został wyceniony na ponad osiemnaście miliardów dolarów, co czyniło go drugim najbogatszym człowiekiem w Rosji. Jego samolot właśnie wylądował na lotnisku w pobliżu Cannes. Była wczesna wiosna, więc po stolicy europejskiego kina kręciło się niewielu turystów. Co dla Modraszowa było bardzo istotne. Planując ten wyjazd, rozważał też pomysł przypłynięcia jachtem, lecz przybycie takiej jednostki (pięćdziesiąt cztery metry) nie uszłoby uwagi dziennikarzy wypatrujących przy kei w Cannes drogich jachtów. Postanowił więc odbyć podróż gulfstreamem G650. Jachtem wysłał żonę i córkę. Wiedział, że będą zadowolone, gdy ich zdjęcia znajdą się na pierwszych stronach brukowców.

Samolot z Mordaszowem wylądował prawie bezgłośnie i zaczął kołować pod terminal vipowski. Maszyna miała do pokonania około dwustu metrów. Mordaszow odpiął pas i wyjrzał przez okno. Po lewej stronie na pasie startowym dostrzegł cysternę z logo Shella. I była to ostatnia rzecz, jaką zobaczył. Potężny wybuch samochodu cysterny rzucił małym odrzutowcem jak zabaweczką na drugi koniec pasa startowego.

Mordaszow zmarł z powodu odniesionych ran, nie odzyskawszy przytomności. Pilot, stewardesa oraz ochroniarz przeżyli.

*

Majątek sześćdziesięciotrzyletniego Leonida Mikhelsona szacowany był na trzeci co do wielkości w Rosji. Głównym źródłem jego zarobków były firmy gazociągowe. Według analityków zasoby sytuowały go mniej więcej w czwartej dziesiątce najbogatszych ludzi na świecie. Mikhelson miał córkę Victorię. Jak ujawnił kiedyś prasie, nie lubiła sztuki „jednak z czasem ją pokochała, a swoją pasją zaczęła dzielić się z ojcem”. W 2009 roku założył fundację V-A-C promującą współczesną sztukę rosyjską. Jej nazwa nawiązywała oczywiście do imienia panny. Nawiązali kontakty z New Museum w Nowym Jorku, galeriami Tate i Whitechapel w Londynie W maju 2017 fundacja otworzyła galerię w Wenecji, rozpoczęto też budowę pierwszego dużego centrum sztuki V-A-C w Moskwie. Leonid Mikhelson miał nadzieję, że córka, studentka historii, w przyszłości przejmie fundację. Tym samym Viktoria Mikhelson była na pierwszym miejscu w rankingu najbogatszych rosyjskich spadkobierców. Przewidywany spadek po śmierci ojca szacowany był na ponad szesnaście miliardów dolarów. Leonid uwielbiał spędzać czas z córką, jedynym człowiekiem, którego bezgranicznie kochał i któremu bezgranicznie ufał. Czuł się najlepiej, gdy pracowali razem, dlatego każda wizyta na budowie centrum sztuki V-A-C była dla niego swoistą nagrodą za czas, który musiał spędzać wśród pochlebców bądź ludzi źle mu życzących. A za takich uważał wszystkich prócz najbliższej rodziny.

Gdy pojawili się na budowie, wręczono im kaski i poproszono o zmianę obuwia na robocze. Dyrektor budowy z wymuszonym uśmiechem starał się, jak mógł, by jego szef i córka szefa byli zadowoleni, chociaż na budowie nic nie przebiegało zgodnie z harmonogramem. Najpierw postanowił zawieźć ich na ostatnie, szóste piętro centrum, by pochwalić się tym, co już zostało zrobione. Poprosił panią Victorię i pana Leonida o przejście do specjalnego podnośnika, który miał ich zawieźć na górę. Gdy wszyscy troje znaleźli się na żelaznym podeście, urwał się kabel zasilający, nieosłonięty miedziany drut spadł na żelazny kosz podnośnika rażąc wszystkich prądem – na nieszczęście mieli specjalne buty z żelaznymi wypustkami. Leonid Mikhelson zmarł na miejscu, jego córka w szpitalu dobę po wypadku. Kierownik miał poparzoną jedną trzecią ciała, amputowano mu prawą rękę.

*

Dwudziestojednoletni Rusłan Nabijew, syn najbogatszego człowieka w Dagestanie, kochał się ze swoją dziewczyną na dachu wieżowca należącego do jego ojca. Nie wiadomo, jak to się stało, ale para przetoczyła się po lekko nachylonej powierzchni dachu i spadła na ziemię. Obydwoje zginęli na miejscu.

*

Syn Wiktora Janukowycza, byłego prezydenta Ukrainy, utopił się w dżipie po tym, gdy postanowił wjechać na lód jeziora Ładoga. Podobno robił to zawsze, nie przypuszczał więc, że tym razem tafla nie wytrzyma ciężaru samochodu.

*

Dwudziestojednoletnia Irina Isimbajewa, siostra słynnej niegdyś tyczkarki, a od niedawna żona jednego ze stu najbogatszych Rosjan, ćwiczyła na siłowni w ekskluzywnym hotelu w Johannesburgu w RPA, dokąd przyjechała z mężem, by poszaleć na Safari. Po piętnastu minutach rozgrzewki stwierdziła, że nie ma nic do picia. Była przekonana, że wystarczy podejść do szybu windy towarowej i głośno zawołać kogoś z obsługi. Gdy się wychyliła, jadąca z góry winda urwała jej głowę.

*

Ośmioletni Sasza, najmłodszy syn pięćdziesięcio-ośmioletniego ojca Aleksandra Asmatowa, jednego z największych udziałowców Narodowego Banku Rosji, bawił się pod opieką niani ze swoim o rok starszym kolegą na plaży w Soczi. Jego młoda mama, trzecia żona Aleksandra, odpoczywała w tym czasie nieopodal, na tarasie willi męża. Chłopcy budowali z piasku zamki, robili fosy, stawiali wymyślne wieże. Po kolejnej kąpieli postanowili pobawić się w chowanego. Sasza położył się na plecach, a Igor zasypywał go piaskiem. Nikt nie zauważył, kiedy piasek zakrył chłopca. Udusił się po kilku minutach.

Aleksander Asmatow o śmierci synka dowiedział się z pierwszego telefonu, który odebrał po tym, gdy wyszedł z ciała swojej ulubionej prostytutki Nadii, której płacił piętnaście tysięcy dolarów miesięcznie, nie licząc opłat za wynajem apartamentu w centrum Moskwy. Gdy informacja o tym, że jego jedyny męski potomek nie żyje, dotarła do jego świadomości – miał jeszcze cztery córki – dostał ataku serca i zmarł.

*

Dwaj synowie oligarchy Telmna Ismainowa, syn miliardera Zii Bażejewa oraz syn byłego marszałka Rady Federacji Rosyjskiej Siergieja Mironowa, ścigali się swoimi drogimi autami po Lozannie. Po kilkunastu minutach szalonej jazdy malowniczymi uliczkami, młodzieńcy wypadli na arterię prowadzącą z miasta na północ. Rycząc ze śmiechu i podniecenia, postanowili zrobić test szybkości. W tym samym czasie kilka kilometrów dalej na drogę wjechała kolumna złożona z czterech czołgów armii francuskiej. Dowódca pierwszego z nich, jak się później okazało w śledztwie, pomylił drogę. Chcąc nadrobić czas, ruszył przez pola i na nieszczęście dla Rosjan wjechał w drogę krajową numer jeden prowadzącą z Lozanny do Moudon. Pozostałe czołgi ruszyły za nim. Dwa ferrari, mclaren i porsche Rosjan nie miały szans w konfrontacji ze sprzętem Forces armées. Pierwszy w oliwkowy ciężki czołg Leclerc uderzył mclaren. Dwa następne auta także nie wyhamowały.

A jeszcze kilka godzin wcześniej młodzieńcy wyrażali swój stosunek do rzeczywistości, sikając na dziesięć tysięcy euro rozłożone na podłodze w pokoju hotelowym, chwaląc się tym na Instagramie i podpisując swój wyczyn: Ej, Giejropo,nie szczam na wasze pieniądze. Tak naprawdę to szczam w wasze dusze! Po kilku godzinach czterej młodzieńcy, przedstawiciele najbardziej uprzywilejowanej kasty matuszki Rosji, nie żyli.

7.

Od śmierci najpotężniejszego człowieka w całej Azji, Władimira Putina, nie minęła doba. Mniej więcej w tym samym czasie zmarło w tragicznych okolicznościach kilkunastu przedstawicieli elity finansowej Rosji. Umierali oligarchowie i członkowie ich rodzin, starzy i młodzi. Umierali nie tylko w kraju, ale na całym globie. Wszyscy zginęli w ciągu mniej więcej dwunastu godzin. Ich śmierć nosiła znamiona nieszczęśliwych wypadków.

– Zamknęliśmy pyski pismakom, ale ta tajemnica długo się nie utrzyma – rzekł Gienadij Guzow, jeden z najstarszych generałów i szef sztabu rosyjskiej armii.

– Pytam was, kto wie, co się dzieje, kto chce przejąć władzę?! Gadać! – podniósł głos. Chodził nerwowo po sali posiedzeń. Tylko on miał na tyle silną pozycję, by nie bać się następcy Putina, kimkolwiek będzie. Uczestnicy spotkania siedzieli ze spuszczonymi głowami.

– Kto to jest, ja się pytam?! – wrzasnął. – Sołncewo? Tambowka? Mogilewicz? Michajłow? Tych skurwysynów podejrzewam o wszystko! Są zdolni rzucić się do gardeł każdemu. Taki charakter worów w zakonie… Ale Putina zabić?! Ktoś oszalał do reszty! – pieklił się generał. Jego twarz tężała ze złości i mieniła się wszystkimi odcieniami czerwieni.

– Mówcie mi zaraz, co wiecie! I nie pierdolcie, że nic nie wiecie!

Mężczyźni jeden po drugim przekazali wszystkie informacje, jakie udało im się zdobyć. Mówili o plotkach, przypuszczeniach, o tym, co gada ulica. Zwracali uwagę na politykę i nastroje, które ostatnio nie były ciekawe. Ludzie ubożeli – mówili – podniesienie wieku emerytalnego i zakręcenie przez Ukrainę kurków z wodą na Krymie, w który trzeba ładować coraz więcej pieniędzy, ale też ostatni oficjalny raport o biedzie w Rosji także świadczyły o kryzysie w kraju.

Gdy przyszła kolej Igora Seriuszyna, przełknął ślinę i udając pewnego siebie, wyrecytował:

– Na pewno to nie Ukraińcy, tam trzymamy rękę na pulsie, w otoczeniu nowego prezydenta umieściliśmy paru naszych ludzi. My też chcielibyśmy wiedzieć, kto to zrobił. – Po chwili dodał: – Ja chciałbym.

Wszyscy pokiwali ze zrozumieniem głowami. Każdy z obecnych na spotkaniu mężczyzn desperacko pragnął mieć choć przypuszczenie, komu należy teraz oddać hołd i czyj pierścień całować.

Generał Guzow przestał chodzić, podszedł do stołu, oparł ręce na blacie i zwrócił się do ministra i wiceministra spraw wewnętrznych:

– Zatrzymać Fridmana, Michaiłowa i Mogilewicza. I się nie pieprzyć! Jak się będą stawiali, przyjedziemy po nich czołgami!

8.

W skłocie sprawy szły zwykłym rytmem. Życie koncentrowało się przede wszystkim na uważności, obieraniu ziemniaków, zagniataniu ciasta, siedzeniu w swoim towarzystwie, gadaniu bądź milczeniu. Magia skłotu polega na akceptacji. Nawet wróg polityczny, naziol, rasista, antysemita, zaciekły kibol, gdy ochłonie i wyluzuje, staje się w skłocie Markiem, Krzyśkiem bądź Waldkiem, którego świat wkurwia, bo coś tam, coś tam. I każdy to rozumie. Dlatego siedzieli, sączyli browary, kminili na Fejsie lub obczajali Instagrama. Ale czasem ciśnienie rosło, tak jak wtedy, gdy do sali wpadł Boniek. Został tak przezwany, bo mimo że miał tylko dwadzieścia cztery lata, wyglądał jak prezes PZPN, szpetnie i staro. Tak przynajmniej twierdzili jego przyjaciele.

– Słyszeliście? Ale jaja! – krzyknął. – Odpalcie komórki! Coś się dzieje, kurwa!

– Gdzie? – spytał Maduro.

– Gdzie? – Leila spojrzała na Bońka wytrzeszczonymi oczami.

– No mów, gdzie? – zniecierpliwił się Piotr.

– No? – Lec podniósł głowę znad szklanki.

– Jak to gdzie? Na świecie! Posłuchajcie! – Boniek zaczął czytać z ekranu komórki:

– „Prezydent Duda, wobec zaistniałej sytuacji związanej ze śmiercią przywódcy Federacji Rosyjskiej, Władimira Putina, zwołał na wieczór Radę Bezpieczeństwa Narodowego”.

Lec się wyprostował. Spośród syrenkowiczów on najbardziej interesował się polityką. Jako jedyny z całej tej zgrai, było nie było, na polityce zarabiał. Co prawda grosze, bo kto by czytał te jego wypociny, ale jednak. Boniek czytał dalej:

– „Wszyscy przywódcy partii politycznych obecnych w sejmie, jak również szef sztabu Wojska Polskiego oraz kierownictwo innych służb, także dostali zaproszenie do pałacu prezydenckiego.” Grubo! – skwitował i popatrzył na przyjaciół z błyskiem w oku.

Niestety oprócz Leca i Maduro newsy dotyczące możnych tego świata nikogo specjalnie nie zainteresowały. Leila wróciła do mycia szklanek, Piotrek, sprzedawca syrenkowych gadżetów, stał z rękami skrzyżowanymi na piersi i patrzył obojętnie na Bońka. Co prawda polityka często była obecna w rozkminkach załogi i zalegała na stole w postaci lewackich i anarchistycznych czasopism, ale żeby słuchać, co ma do powiedzenia ten narciarz Duda? No bez przesady!

– Ej, to tyle? – rzucił Piotrek.

– Reszte se doczytasz – odburknął Boniek i podszedł do baru.

Lec odpalił aplikację gazeta.pl i chłonął newsy. Z każdą chwilą i każdym przeczytanym nazwiskiem jego serce waliło coraz mocniej. Maduro siedział ze wzrokiem wbitym w ekran smartfona.

– Posłuchaj – zwrócił się po chwili do Leca. – Oni tu piszą, że oprócz Putina nie żyje jeszcze kilku ruskich oligarchów. Tych z listy najbogatszych w Rosji.

Lec zmarszczył czoło, podniósł głowę i zaczął świdrować wzrokiem swojego kompana, jakby chciał go przewiercić na wylot. Po chwili wstał, oparł się obiema rękami o rozchwiany stół, pochylił i zbliżył twarz do twarzy Maduro.

– Hej, wszystko dobrze? – spytał przestraszony Maduro, lekko się odsuwając. – O ja pierdolę. Ale cię jebło! – skwitował po chwili, odzyskując rezon. – Coś się stało?

9.

Sześćdziesięciodwuletni Władimir Lisin był spokojnym człowiekiem. Ekscytowanie się czymkolwiek nie leżało w jego charakterze. Nawet gdy magazyn „Forbes” pofatygował się, by wycenić jego majątek, zbytnio się tym nie przejął. Okazało się, że w 2018 roku mógł pochwalić się oficjalnie kwotą ponad dziewiętnastu miliardów, a jeśli policzyć średnią z ostatnich dziesięciu lat, miliardów było ponad czternaście. Lisin jechał z lotniska do swoich kombinatów w Nowolipcku. Prawie wszyscy mieszkańcy tego kilkudziesięciotysięcznego miasta pracowali u niego. Trzy dni wcześniej, w Monachium, podczas Zgromadzenia Ogólnego ISSF, światowego związku sportów strzeleckich, został wybrany prezydentem federacji. O, to dopiero osiągnięcie! Cieszyło tym bardziej, że nie stało się to w następstwie morderstw, łapówek czy dzięki zastosowaniu innych metod tak popularnych na rosyjskim podwórku. Po prostu wybrano najlepszego! Aż się zarumienił na tę myśl. W przemówieniu inauguracyjnym powtórzył swoje motto: „Stabilność przede wszystkim”. Żadnych rewolucji, kluczem do sukcesu jest przewidywalność! Lisinowi bardzo podobało się w nim samym to, że nie ma skłonności do ekstrawagancji. Spośród podobnych mu multimilionerów wyróżniał się tym, że był wręcz nudny. Dom, rodzina, interesy, a nie dziwki, zamki nad Loarą czy inne bzdury. Ale teraz sytuacja się zmieniła. Nie żyje Władymir Putin i  kilku poważanych kontrahentów Lisina. Tak, to był wstrząs. Zastanawiał się, czy to nie jest w jakiś sposób typowe, bo w Rosji walka o władzę wymaga takich właśnie środków. Przez moment rozważał, czy może przeczekać całe zamieszanie w Zurychu lub w Bazylei, doszedł jednak do wniosku, że będzie lepiej, jeśli pojawi się w swoich włościach, dając ludziom do zrozumienia, że przynajmniej w tym mieście sytuację kontroluje on. Nie może pokazać, że  się boi, bo ktoś jeszcze pomyśli, że był w zmowie z  mordercami i spiskowcami. Z drugiej strony, jeśli spiskowcy przejmą teraz władzę, to jak im pokazać, że on jest lojalny wobec każdego, kto w danym momencie rządzi?

Kolumna złożona z pięciu aut mknęła przedmieściami miasta. Lisin, by oderwać myśli od polityki, wyjął z aktówki najnowsze trofeum: insygnium prezydenta federacji strzeleckiej, srebrnego colta 45 z 1887 roku. Nagle na północy niebo pojaśniało i w sam środek kolumny uderzyła kula ognia. W mniej niż sekundę opancerzony mercedes Lisina został doszczętnie zmiażdżony. Gigantyczny podmuch przewrócił auto jadące na przedzie kolumny oraz samochody poruszające się w kierunku przeciwnym. W zderzeniu z meteorytem zginęło szesnaście osób. W tym najbogatszy Rosjanin.

10.

Gdy tylko Johanson otrzymał polecenie stawienia się na naradę w Białym Domu, wiedział, że poleci tam ze swoją najlepszą agentką, Eve Northug. Ten pięćdziesięciolatek od trzech lat zajmował jedno z najbardziej prestiżowych i najwyższych stanowisk w Agencji – był wicedyrektorem do spraw wywiadu. Podlegał bezpośrednio dyrektorowi wykonawczemu CIA i był trzecią decyzyjną osobą w kraju w zakresie bezpieczeństwa wywiadowczego, ale też nieformalnie pierwszą do spraw rosyjskich w CIA. Wszelkie informacje dotyczące Rosji, oraz Europy Wschodniej trafiały do niego.

Johanson, jak na człowieka o skandynawskich korzeniach przystało, miał aryjską urodę: dobrze zbudowany, wysoki, urzekał niebieskimi oczami i kręconymi włosami, które nie były jednak dłuższe niż nakazywał regulamin. Pochlebiało mu, że podoba się kobietom, co nie przeszkadzało mu być –jak o sobie myślał – troskliwym ojcem i wspaniałym mężem. Niedawno wrócił z dziesięciodniowego urlopu na Bahamach, który spędził z żoną Martą i dwiema córkami. W czasie tego wyjazdu trochę eksperymentował ze swoim wyglądem. Jako że wcześniej nosił się z zamiarem zapuszczenia modnej brody, postarał się o wielodniowy zarost, by sprawdzić jak się będzie prezentował. On i Marta prawie umarli ze śmiechu, gdy tę drobną metamorfozę dostrzegła najmłodsza córka, dziewięcioletnia Susan. Po pięciu dniach zorientowała się, że tata wyglądał jakoś inaczej, więc skwitowała to słowami: „Ale głos masz ten sam!” Teraz rodzinne wakacje wydawały się prehistorią.

Eve Northug znał od czterech lat. Cenił ją za niebywałą skuteczność. Każdy agent podlegał cyklicznej weryfikacji, a Eve od kilku lat miała najlepsze wyniki w całym departamencie. Podziwiał jej chłodny i analityczny umysł. Eve jak nikt inny potrafiła rozłożyć skomplikowaną sytuację na czynniki pierwsze, a potem na podstawie danych przedstawić syntetyczne wnioski z końcowymi zaleceniami typu to do. Johanson lubił też jej elegancję. Na przykład teraz. Jak ona świetnie wygląda! – pomyślał. Siedzieli w śmigłowcu i wobec wszechogarniającego hałasu skazani byli na milczenie. Johanson zerkał ukradkiem na Eve, mając nadzieję, że tego nie zauważy. Podziwiał jej wyrafinowany strój, z jednej strony bardzo konserwatywny, a z drugiej z elementem podkreślającym indywidualność. Eve miała na sobie czarny komplet, żakiet i spodnie, niby taki sam, jaki nosiły prawie wszystkie kobiety zatrudnione w Langley, jednak spodnie były na dole lekko rozszerzane i obszyte delikatną złotą nicią. I jeszcze te seksowne szpilki!Johanson darzył Eve nie do końca profesjonalnym uczuciem, a może lubił ją, bo ich przodkowie przybyli do USA ze Skandynawii? Pocieszał się tą myślą, musiał jednak przyznać, że Eve bardzo mu się podoba. Od zawsze. Tym bardziej że w odróżnieniu do innych pracujących z nim kobiet sprawiała wrażenie zupełnie nieczułej ani na jego pozycję, ani na urok.

Eve siedziała naprzeciwko swojego szefa i starała się odpędzić złe myśli, jednak wciąż widziała twarz Alex. Myślała o tym, co może stracić, jeśli nie zadzwoni do niej jak najszybciej, nie wyjaśni. Z pomocą przyszedł jej pocieszny szef: poczuła, że jej się przygląda, choć robi wszystko, by tego nie zauważyła. Znowu! – pomyślała. Gdyby ten biedak wiedział, jaki ona ma stosunek do mężczyzn. Od trzech lat żyje z kobietą i jest jej wierna, a od ponad dziesięciu lat sypia tylko z kobietami. Ale ten osioł o tym nie wie! I ciągle czegoś próbuje!

Właściwie to były ostatnie chwile – obydwoje wiedzieli to doskonale – snucia wizji na temat niezwiązany z bezpieczeństwem narodowym. Putin nie żyje, więc świat się zmieni. Ich życie, przynajmniej na jakiś czas, również.

*

Eve Northug wkrótce miała skończyć trzydzieści cztery lata. Była piękną wysoką kobietą o wystających kościach policzkowych, bladoniebieskich wielkich oczach i sięgających do ramion kruczoczarnych włosach. Sprawność fizyczną zawdzięczała narciarstwu i snowboardowi. Obydwie te dyscypliny uprawiała, mieszkając z rodzicami w Seattle. Była w tym na tyle dobra, że została rezerwową zawodniczką reprezentacji USA na zimowych igrzyskach w Vancouver w 2010 roku, zarówno w snowboardzie, jak i w narciarstwie alpejskim. Studia na Uniwersytecie Waszyngtońskim w Seattle ukończyła jako najlepsza na roku z dwoma dyplomami: matematyki i biologii. Uparła się, by samodzielnie finansować swoją edukację, więc zapisała się na program stypendialny dla przyszłych oficerów rezerwy. Prawdopodobnie dlatego że była w nieustającym konflikcie z ojcem, zgłosiła się do służby frontowej. Odbyła jedną turę w Afganistanie, gdzie dała się poznać jako sprawny żołnierz i doskonały strzelec. Podziwiano ją także za niesamowite zdolności językowe oraz umiejętność zapamiętywania wszystkiego, co wiązało się z jakimkolwiek nazewnictwem. Znała więc pasztuński i potrafiła zapamiętać niezliczoną ilość pełnych imion i nazwisk dowódców, czy to koalicji, czy talibów, ich żon, dzieci oraz cechy szczególne tych osób, więc została wytypowana do pracy w wywiadzie. Bardzo jej to odpowiadało.

Swoją największą miłość, Alex, poznała w Forcie Bragg w Karolinie Północnej, gdzie została przeniesiona by pomóc w szkoleniu jednostki specjalnej Delta, znanej jako Projekt Atena i złożonej z samych kobiet. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Chcąc być lojalne wobec swoich dowódców, musiały wybierać między miłością a służbą. Zdecydowały, że Alex wróci w swoje rodzinne strony, do Wirginii, a Eve zakotwiczy się blisko swojego nowego pracodawcy – CIA. Dzielił je od siebie dzień jazdy samochodem.

*

Śmigłowiec zbliżał się do siedziby prezydentów USA. Johanson odmówił w myślach modlitwę za powodzenie spotkania.

– Gotowa do akcji?! – krzyknął, starając się przebić przez ogłuszające wycie wirników.

– Yes, sir! – odpowiedziała krótko Eve, przykładając dłoń do czoła.

Po kilku minutach agenci wysiedli z helikoptera na dziedzińcu Białego Domu.

11.

Aleksieja Nawalnego, który do tej pory stał na czele największych protestów w Putinowskiej Rosji, dynamika zdarzeń zdecydowanie zaskoczyła. Nie przewidział takiego obrotu spraw i po prostu został w domu. Mimo jego nieobecności na ulice kilkunastu rosyjskich miast jak na komendę o osiemnastej trzydzieści wyszły tłumy. Dwie godziny wcześniej rosyjska telewizja przerwała nadawanie programu, aby poinformować naród, że Władimir Władimirowicz Putin zmarł na atak serca. Gdy kościelni hierarchowie rozpoczęli przygotowania do nabożeństw żałobnych, internet, a potem lokalne media wypuszczały informację o kolejnych zgonach najpotężniejszych osób w kraju. Tego dla zwykłych Rosjan było za wiele. Poczuli się zagrożeni i wyszli na ulice. Gromadzili się na placach i w miejscach, gdzie zazwyczaj odbywały się wiece poparcia dla polityki rządu i prezydenta. I dość szybko postawili diagnozę: „Ktoś chce przejąć tron po Putinie! A kto? Prosta odpowiedź! Nikt prócz FSB, następczyni osławionej KGB, nie ma takiej władzy, środków i tak wyszkolonej kadry.” Moskwianie przyszli też na plac Łubiański, pod centrum dowodzenia FSB. W ciągu dwóch godzin zgromadziło się tam około dwudziestu tysięcy osób. Byli to głównie emeryci, kobiety i mężczyźni, czyli ci, którzy w państwie rządzonym przez Putina mieli najmniej do stracenia. Nie wiadomo, jak to się stało i kto pierwszy otworzył ogień do tłumu. Może był to prowokator działający na czyjeś zlecenie? Nie ulegało jednak wątpliwości, że strzelano z okien budynku FSB. Po raz pierwszy od początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy w wyniku tak zwanego puczu Janajewa pogrobowcy komunistów chcieli przejąć władzę, tłum nie rozpierzchł się, lecz rozpoczął walkę. Do protestujących szybko dołączyła młodzież z telefonami komórkowymi rejestrująca, co się dzieje i udostępniająca filmy w mediach społecznościowych. To wystarczyło, by Rosjanie się wściekli. Na ulicach były już teraz setki tysięcy zdezorientowanych ludzi. W wielu miastach tłum atakował siedziby lokalnych służb bezpieczeństwa. Po dwóch godzinach od oddania pierwszego strzału w kilkudziesięciu miastach Rosji trwały już regularne bitwy demonstrantów z bezpiecznikami. Byli zabici i ranni. W kilku miejscach ludziom udało się dostać do siedziby bezpieki. Wywlekano funkcjonariuszy i bito na śmierć. Rozbijano witryny sklepów, wynoszono towary, palono samochody i atakowano wszystkich przedstawicieli służb mundurowych, którzy zjawiali się na miejscu wydarzeń. Ludzi na ulicach wciąż przybywało. Było wielu gapiów, lecz mnóstwo wściekłych Rosjan łapało kamienie, metalowe pręty i szło bić się z przedstawicielami władzy. W Moskwie po trzech godzinach od pierwszego strzału z milicją walczyło kilka tysięcy ludzi. Podobna sytuacja była w Petersburgu, Jekaterynburgu i Kaliningradzie. Dopiero po sześciu godzinach pełniący obowiązki szefa rady federacji rosyjskiej, Wiaczesław Tichonow, oraz szef sztabu generalnego, Walerij Gierasimow, zdecydowali się na wysłanie przeciwko demonstrantom wojska. Wydano rozkaz otwarcia do nich ognia. Tamtego dnia w Rosji od kul wojska, milicji i służb bezpieczeństwa zginęły tysiąc dwieście trzydzieści trzy osoby.

12.

W odróżnieniu od pozostałych uczestników spotkaniaprezydent USA tryskał humorem. Spotkanie, zorganizowane o pierwszej w nocy czasu lokalnego, było zamknięte dla prasy. Nawet oficer łącznikowy odpowiedzialny za przekazywanie informacji dla mediów nie został na nie wpuszczony.

Gdy wszyscy zajęli miejsca, prezydent powiedział:

– Giną Rosjanie! Nie żyje nawet Putin! Well, well, well… Mogło by się wydawać, że dobra nasza, punkt dla nas! Niestety z tego, co mówicie, wnioskuję, że to nie my to spowodowaliśmy! Dlaczego, pytam, dlaczego?

Wszyscy się uśmiechnęli, choć nikt nie widział w tym niczego zabawnego. Także Eve Northug poczuła się zmuszona do sztucznego uśmiechu. Prezydent zmierzył wszystkich obecnych wzrokiem, jakby szukał potwierdzenia swoich słów. Po chwili spoważniał, zmarszczył czoło i ciągnął:

– Tak naprawdę jednak to, że nic o zbliżających się wydarzeniach nie wiedzieliśmy, napawa mnie smutkiem.

– Nie żyje kilkadziesiąt najpotężniejszych osób w Rosji – odezwał się Michael Cox, zastępca dyrektora centrali CIA, szef pionu wywiadu i bezpośredni przełożony Karla Johansona. – Wszyscy zginęli w ciągu dwunastu godzin. Jak podkreślają służby państw, w których doszło do zgonów, każdy nastąpił w wyniku wypadku.

– Co to za państwa? – Chciał wiedzieć Red Stilerson, szef Pentagonu, jeden z trzech mundurowych obecnych na spotkaniu.

– Francja, RPA, Niemcy i oczywiście Rosja – odparł Cox. – RPA, jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to niestety kraj upadły – odezwał się Johanson. – Ale Francja i Niemcy to topquality, biorąc pod uwagę poziom prowadzonych dochodzeń. Nie ma podstaw, by przypuszczać, przepraszam za wyrażenie, że spieprzą śledztwo. Poza tym nasi ludzie już tam są. We Francji i w Niemczech. Ich pierwsze wnioski zgodne są z tym, co mówią lokalne służby.

Eve Northug wyprostowała się na krześle, czując, że powinna zabrać głos.

– Nawet jeśli założymy, że są to doskonale przeprowadzone akcje, mające na celu wyeliminowanie człowieka, nie jesteśmy w stanie racjonalnie wytłumaczyć śmierci najbogatszego Rosjanina w wyniku upadku meteorytu. Według szacunków astronomów masa meteoroidu wynosiła około dwudziestu milionów funtów, a średnica około pięćdziesięciu stóp.Lot obiektu od momentu jego wejścia do atmosfery do rozpadu bolidu trwał trzydzieści dwie i pół sekundy. To prawda, że stało się to niedaleko od miejsca, gdzie przebywała ofiara, ale na wysokości prawie siedemnastu mil nad powierzchnią Ziemi! Na podstawie zniszczeń szacuje się, że w chwili wybuchu ciśnienie było dziesięć do dwudziestu razy większe od atmosferycznego. Fala uderzeniowa wywołała fale sejsmiczne, a wstrząs miał siłę dwóch i siedmiu dziesiątych w skali Richtera. Reasumując, według naszej wiedzy nie ma możliwości, by człowiek mógł sterować takim obiektem.

Prezydent uśmiechnął się i pokręcił głową.

– Pani wybaczy, ale… Co wobec tego pani sugeruje? Rozumiem, że wszyscy tutaj jesteśmy wierzący, ale bez przesady…

Kilka osób się roześmiało, jednak na twarzy Eve nie drgnął żaden mięsień. Czuła na sobie karcący wzrok Johansona. Nie podobała jej się ta sytuacja.

– No to w takim razie kto to zrobił? – Głos zabrał milczący do tej pory wiceprezydent Penn. Wszyscy spoważnieli.

– Wydaje się, że sami Rosjanie – powiedział Johanson. Prezydent ściągnął brwi.

– Wydaje się panu?

Johanson jakby się skulił, przynajmniej w oczach Eve. W tej samej chwili do sali weszła asystentka szefa wywiadu. Odnalazła wzrokiem swojego przełożonego, a ten nieznacznie wskazał głową prezydenta. Dziewczyna podeszła do niego szybko i położyła przed nim kartkę.

– Nie mamy na to potwierdzenia – przyznał Johanson. – Mówię to na podstawie tego, co wiem o Rosji. Uważam, że stoi za tym ktoś, kto chce przejąć władzę w kraju. I kto ma za sobą służby bezpieczeństwa.

Prezydent odchrząknął, wpatrując się w kartkę.

– No więc tak, panie i panowie. Rosjanie chyba też uznali, że to sprawka ich służb. W Moskwie, w Petersburgu i gdzie jeszcze? – Zbliżył kartkę do oczu. – Aha, w innych miastach jest tu napisane... Wyszli na ulice i atakują lokalne siedziby tego ich secret service. – Prezydent odłożył kartkę i odczekał chwilę. – No więc, drodzy państwo, do roboty! Oczekuję, że jeszcze dziś przyniesiecie mi nazwisko tego nowego ruskiego pomazańca, któremu pewnie będę musiał pogratulować!

13.

Pułkownik Karl Johanson w związku z wydarzeniami w Rosji wyrósł w agencji na pierwszego po Bogu. Miał najbardziej rozległą wiedzę na temat państwa Putina oraz krajów byłego Związku Radzieckiego i niegdysiejszej radzieckiej strefy wpływów. Generał Michael Cox poprosił go, by nakreślił sytuację w Rosji. Na spotkaniu byli obecni szefowie poszczególnych pionów w CIA.