Wybór - Samantha King - ebook + książka

Wybór ebook

Samantha King

4,0

Opis

Co jeżeli musisz zdecydować, które z twoich dzieci ma żyć, a które umrzeć? Jak to jest, gdy ktoś przystawia ci do skroni pistolet i każe wybierać? Czy skazać na śmierć buntowniczą i niezależną córkę, czy wrażliwego i uległego syna? Które z nich bardziej zasługuje na to, by dalej żyć? Jeżeli Madeleine nie wykona polecenia, zginie i Annabel, i Aidan. Madeleine wybiera, zaraz potem pada strzał, który na zawsze obciąży jej sumienie. Gdy po trzech miesiącach budzi się w szpitalu, próbuje poukładać kolejność tamtych zdarzeń i usprawiedliwić swój Wybór. Jednak pamięć ją zawodzi i podsuwa coraz inne, często sprzeczne obrazy. Co wydarzyło się naprawdę, a co jest jedynie wytworem jej umysłu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 416

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (84 oceny)
35
23
20
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Dobrze spędzony czas

"Wybór" Samanty King to niezwykle poruszająca powieść, która stawia bohaterkę, Madeleine, w trudnym dylemacie – wyboru między życiem dwójki ukochanych dzieci. Autorka skrupulatnie buduje napięcie, eksplorując moralne rozterki głównej bohaterki, której decyzja determinuje losy jej rodziny. King doskonale przedstawia psychologiczne skutki trudnych decyzji, a opowieść o konsekwencjach wyborów uwodzi do ostatniej strony. Zagmatwane wątki emocji i pamięci prowadzą do wielu zwrotów akcji, sprawiając, że sama zaczynałam się zastanawiać, co jest prawdą, a co iluzją. Wątki buntu, niezależności oraz rodzinnych więzi są przeplatającymi się motywami, które nadają historii dodatkowy wymiar. King zręcznie posługuje się narracją, prowadząc przez labirynt uczuć i tajemnic, a zaskakujące zwroty akcji sprawiają, że książka trzyma w napięciu do samego końca. "Wybór" to nie tylko historia rodzinna, ale także psychologiczny thriller, który skłania do refleksji nad granicami moralności i siłą ludzkiej ps...
10
KateMoon-35

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakująca
10

Popularność




Samantha King

Wybór

Tłumaczenie: Katarzyna Ciążyńska

Samantha King jest redaktorem, a także dyplomowaną psychoterapeutką. Wychowała się w południowo-zachodniej Anglii, wczesną młodość spędziła w północno-wschodniej Anglii, zaś studiowała jeszcze gdzie indziej, aż ostatecznie osiadła w zachodnim Londynie, gdzie z satysfakcją zajmowała się wydawaniem cudzych powieści. Po jakimś czasie porzuciła pracę na etacie i zajęła się tym, o czym od dawna marzyła. Ma męża i dwójkę małych dzieci, to właśnie rodzina zainspirowała ją do napisania debiutanckiej powieści zatytułowanej Wybór.

Magister literatury angielskiej i odwieczny mól książkowy, Samantha chętnie pozna opinie czytelników. Możecie się z nią podzielić swoimi wrażeniami po lekturze powieści na Facebooku: www.facebook.com/samanthakingbooks oraz Twitterze: @SamKingBooks.

Dla Paula, Hani i Rafiego – jesteście całym moim światem

Jakie bowiem marzenia w tym śnie śmiertelnym przyjść mogą.

William Szekspir

Hamlet akt 3, scena 1

Tłum. Józef Paszkowski

PROLOG

Loki mojej córki są rudo-złote. Połyskują w porannym słońcu, delikatne jedwabiste kosmyki wymykają się z moich poszukujących dłoni, a ja stoję jak porażona, patrząc, jak unoszą się niczym ognista chmura. Nie chciałam chwycić jej włosów – wyciągałam ręce do jej drobnego ciała, które upadało do tyłu, ten obraz w zwolnionym tempie zaszczepia się w moim mózgu – lecz mój gest był nadaremny, bo usiłując powstrzymać córkę przed upadkiem, objęłam tylko suche letnie powietrze, chwyciłam tylko tańczące w powietrzu kosmyki jej miedzianych loków, tych samych, o których ścięcie tak mnie zadręczała, bo chciała wyprostować włosy i wyglądać doroślej, a nie wciąż tak słodko.

Nigdy już nie będzie wyglądała doroślej; nigdy nie dorośnie.

Ta myśl szarpie mną gdzieś w głębi, jak echo powtarzając głuchy odgłos jej ciała, które uderza o ziemię. Rzucam się na ogrodową ścieżkę, ignoruję ból, jaki beton sprawia moim kolanom, jakby łamał mi kości, pełznę, wbijając paznokcie w podłoże, czołgam się ku niej leżącej pod krzewami róż. Moje drżące palce gorączkowo po omacku rozdrapują kamienistą ziemię, pokaleczone i odarte ze skóry, jak szalona wyciągam przed siebie ręce i brnę naprzód, a obrzydliwa woń krwi na moich dłoniach, na moich nadgarstkach przyprawia mnie o mdłości, które palą mnie w gardle. Tyle krwi. Moje ramiona niemal odskakują od mego ciała, gdy nadmiernie wyprężam ręce, zanurzam dłonie w aureoli włosów Annabel, owijam wokół palców miękkie pukle, jakbym w ten sposób przywiązywała ją do siebie. Przykładam policzek do lepkiej ziemi z nadzieją, że ja też umrę.

Śmierć nie nadchodzi, zamiast tego mój umysł zapętla się i jak zacięta taśma w kółko odtwarza ten koszmar i to wspomnienie…

Na swój wiek Annabel jest drobna, a przy tym nogi ma zadziwiająco długie jak na dziewczynkę liczącą niewiele ponad metr dwadzieścia wzrostu, ręce z kolei ma chude, kościste. „Moje patyki”, tak zawsze o nich mówi. Najbardziej rzucają się w oczy jej włosy – lśniące kasztanowe loki, a może rudo-złote, tak bardzo nieposkromione, a jednocześnie delikatne jak babie lato czy nitki waty cukrowej. Zawsze uważałam, że charakter Annabel kształtował się w taki sposób, by stanowić dopełnienie jej włosów: eterycznych, niespokojnych, na które trudno patrzeć bez uśmiechu i podziwu.

Włosy Aidana wyglądałyby tak samo, gdyby ledwie dziewięć miesięcy temu Nick nie kazał mi ich skrócić. Zabierając syna do fryzjera na głównej ulicy, czułam się jak zbrodniarz, to było tamtej soboty przed ich pierwszym dniem w nowej szkole. Pamiętam łzy, które Aidan usiłował ukryć za encyklopedią, a potem moje łzy, gdy Annabel niecierpliwie machała na mnie ręką, żebym sobie poszła od szkolnej bramy, jednocześnie ciągnąc za sobą młodszego o dwie minuty brata po bujnym trawniku w stronę potężnego budynku z czerwonej cegły. Spojrzałam na eleganckie fioletowe bluzy i serce mi się ścisnęło, gdy Aidan mimo woli uniósł rękę, by podrapać się po głowie z krótko ostrzyżonymi włosami.

Niezadowolenie syna było usprawiedliwione. Fryzjer męski posunął się za daleko, a ja powinnam go powstrzymać, ale zbyt długo się wahałam, gdy się upierał, że wszyscy chłopcy noszą teraz takie krótkie fryzury. Pocieszałam się, że to pomoże Aidanowi odnaleźć się w nowym miejscu, bo nie będzie się wyróżniał. Najbiedniejsze dzieci w ekskluzywnej modnej szkole… Nie mogłam znieść myśli o docinkach, jakie być może będą musieli znosić, choć wiedziałam, że klasy są tam nieliczne, a wyposażenie godne podziwu. A jednak Nick mylił się co do tej szkoły. Bliźnięta były o wiele szczęśliwsze w swojej starej państwowej podstawówce, ze starymi przyjaciółmi, dzieciakami, które nie oczekiwały iPhone’ów ani prywatnych lekcji jazdy na nartach. Ale cóż, przegrałam również i tę dyskusję, tak jak przegrywałam większość dyskusji ostatniego roku, zwłaszcza gdy dotyczyły bliźniąt.

– Ależ oni są niemożliwie podobni, prawda? – rozpływały się nianie w trykotach, zanim pognały na lekcje pilatesu.

Cóż, tak, tyle że wcale nie są. Syn stale był blisko mnie, tak długo, jak to możliwe, chciał trzymać mnie za rękę, za to córka od zawsze mnie odtrącała. Była ambitna i marzyła o wolności.

Czy dlatego go wybrałaś? Bo bardziej cię potrzebował? Bardziej cię kochał?

Te pytania nieraz mnie nawiedzały, ale przecież znałam odpowiedź. Moje dzieci potrzebowały mnie tak samo, jedno i drugie! Oboje mnie kochali. A ja dla każdego z nich miałam tyle samo miłości.

Żwirowata ziemia wwierca się głębiej w policzek, gdy moje myśli wirują, tocząc nieskończony spór. Annabel już nigdy nie będzie mnie potrzebowała, zaś Aidan nie przyzna się do tego, nawet gdyby mnie potrzebował. To kara za to, że pozwoliłam mordercy wejść do mojego domu, za to, że chroniłam mojego nieśmiałego, słodkiego, nazbyt ostrożnego syna, i pozwoliłam mojej pełnej życia, godnej podziwu córce, która zawsze odważnie stawiała życiu czoło, pobiec prosto w objęcia śmierci.

– Ja otworzę, mamo. Nie przeszkadzaj sobie, świetnie ci idzie. – Na dźwięk dzwonka Aidan ruszył spacerowym krokiem w stronę drzwi frontowych.

Ale ja uniosłam rękę, żeby go zatrzymać.

– Zaczekaj, kochanie. Wiesz, że nie lubię, kiedy otwieracie drzwi obcym.

– Kto powiedział, że to obcy? – spytała Annabel, podrywając się z sofy. – Może to wujek Max. Mówił, że ma dla nas superniespodziankę.

– Uhm. – Przewróciłam oczami. – Dajcie mi jeszcze sekundkę.

No właśnie. Świetnie. Nieświadoma czyhającej za rogiem tragedii, nikczemnego szpiega obserwującego naszą bezpieczną, zwyczajną rodzinę, nawet się uśmiechnęłam, wkładając ostatnią świeczkę do niebieskiego lukru na szczycie ogromnego urodzinowego tortu w kształcie basenu pływackiego – dziesięć fioletowych świeczek dla Annabel, dziesięć czerwonych dla Aidana. To miała być fantastyczna dekoracja i największa atrakcja urodzinowego przyjęcia przewidzianego na to popołudnie.

– Już idę! – zawołałam, zlizując z palców lukier i śpiesząc do drzwi.

Annabel mnie wyprzedziła.

– Założę się, że to listonosz. Popatrz tylko na ten wielki cień za szybą. Na pewno przyniósł nam olbrzymiasty wór prezentów!

– Mam nadzieję, że jest wśród nich Xbox – dodał mój syn, maniak gier, i stanął u boku siostry.

– Przecież wiesz, że twój tata nie przepada za grami wideo – powiedziałam, starając się, by nie zabrzmiało to oschle.

– Dlatego że zawsze chce wygrywać i złości się, jak przegrywa – stwierdził słusznie Aidan, tak jak ja wznosząc oczy do nieba, a ja znów się zaśmiałam.

To było niesamowite, bo przez kilka kolejnych sekund miałam wrażenie, jakbyśmy się znaleźli w świecie jednej z pełnych huków wystrzałów gier Aidana. Patrzyłam na moją córkę, dwa kroki przede mną, gdy otworzyła frontowe drzwi i podniosła wzrok na ponurego olbrzyma w polowym mundurze i kominiarce, który jednak nie przyniósł żadnych prezentów, za to przesłaniał piękny słoneczny letni ranek, i wydał mi się jeszcze potężniejszy, gdy chwycił dwoje moich dzieci i ciągnął je wzdłuż bocznej ściany domu do ogrodu na tyłach, a zaraz potem ręką w rękawiczce, w której trzymał wyciągniętą broń, wskazał na jedno, a następnie na drugie z moich niemal identycznych dzieci o twarzach promieniejących radością dnia urodzin, zaś gdy ich dogoniłam, wycelował w moją przerażoną twarz.

– Wybierz jedno, suko.

I tu zapada ciemność.

CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Trzy miesiące później

Włosy mojego syna wymagają strzyżenia. Opadają mu na oczy, a on przez nie spoziera jak stremowany aktor, który przez szparę w kurtynie przygląda się widowni, nim odważy się wyjść na scenę. Tyle że on tylko przede mną się ukrywa. Ilekroć wchodzę do pokoju, odwraca głowę, a gdy się zbliżam, żeby go przytulić, jego drobne ciało robi w tył zwrot. Tak bardzo tęsknię za dotykiem miękkich bladych policzków Aidana, aż czuję mrowienie w palcach, więc obejmuję się ramionami, żeby już nie bolały od ciężaru pustki, bolesnego braku dziecka, które mogłabym przytulić.

Nosiłam w sobie bliźnięta przez trzydzieści sześć tygodni, uderzenia naszych serc brzmiały niczym potrojone echo. Najpierw czułam je wewnątrz, a potem przy piersi, skóra przy skórze, gdy otaczałam troską maleńkie ciała i dusze. Połączył nas węzeł wzajemnej miłości i potrzeby wspólnego istnienia. Tworzyliśmy jedność, i przez pierwszych dziesięć lat ich życia ten węzeł się zacieśniał. Teraz został rozerwany, a moja piękna córeczka odeszła.

Tęsknota za nią w dziwny sposób sprawia, jakby Annabel wciąż była tu obecna, a ja rozpaczliwie się tego trzymam. Porzuciłam moją córkę w tym jednym straszliwym momencie, i nigdy, ale to nigdy nie pozwolę jej odejść w życie wieczne. Jednak ból straty jest paraliżujący zarówno dla mnie, jak i dla mojego męża Nicka, a także dla mojego syna, który nie potrafi odnaleźć się w świecie bez siostry bliźniaczki.

Wciśnięty w róg kanapy, ze wzrokiem wlepionym w konsolę Nintendo DS, Aidan sprawia wrażenie, jakby chciał być niewidzialny, rozpłynąć się w otaczającej go przestrzeni. Zauważam, że znów ma na sobie te same dżinsy i koszulę, które kupiłam z myślą o przyjęciu z okazji dziesiątych urodzin jego i Annabel, i zastanawiam się, jak on to znosi. Jakim cudem materiał nie rani jego skóry bolesnym przypomnieniem. A może o to właśnie chodzi: nosi wciąż te same ubrania, by przypominać mamie, co zrobiła. To działa, i wiem, że na to zasłużyłam, jednak wydaje się to… nieoczekiwane.

Nie jestem całkiem pewna, czego się spodziewałam. Po prostu nie tego… nie tej pustki, nie tego braku wszystkiego innego poza milczącym oskarżeniem. Aidan nigdy nie był okrutny, przeciwnie, jest delikatny i czuły. Pamiętam, że kiedy nasz ukochany kot Disco zginął pod kołami samochodu, tuliłam Aidana godzinami, głaskałam po głowie trzyletniego chłopca, który drżał na całym ciele, podczas gdy Annabel poklepywała go po ręce, patrząc na mnie niepewnie, z zaciekawieniem, z pytaniami, których nie potrafiła zadać. W końcu łzy Aidana obeschły, objął siostrę, a ona znów się uśmiechnęła.

Aidan, jako jedyny z nas, potrafił wywołać uśmiech na twarzy Annabel, kiedy po szkolnym castingu nie została wybrana do głównej tanecznej roli albo gdy z powodu przeziębienia nie wzięła udziału w konkursie pływackim. Uwielbiał ją z taką mocą, z jaką mnie teraz w oczywisty sposób nienawidzi. Nie, nienawiść to zbyt mocne słowo, zakłada jakąś aktywność. A ja zwyczajnie przestałam dla niego istnieć, i on prawie przestał istnieć. Zawsze był cieniem Annabel, teraz jest cieniem samego siebie, zagubionym bez siostry bliźniaczki, która w moim brzuchu wtulała się w niego skulona, która jako niemowlę oplatała się wokół niego, a przez resztę swojego zbyt krótkiego życia trzymała się go ze wszystkich sił.

Moje najdroższe, nadzwyczajne bliźnięta.

Zawsze byli nierozłączni, a zatem ilekroć spojrzę na Aidana, widzę twarz Annabel. Porozmawiałabym z nim – och, jak bardzo chcę z nim porozmawiać – lecz z moich ust nie płyną żadne słowa, bo wiem, że gdyby popłynęły, on i tak mi nie odpowie.

– Aidan, kochanie, tak mi przykro…

Nie, nie powiedziałam tego na głos. Ale przeprosiny – jakże nieadekwatne – wypełniają moje myśli i wibrują w zakończeniach nerwów. Wydaje się, jakbym ostatnio nic innego nie mówiła, a przecież wypowiadam je wyłącznie w myślach, nie pokonują bariery moich ust.

I bez lekarza wiem, że to szok pourazowy skradł mi głos. „Mutyzm selektywny” – ten termin płynie ku mnie z moich uniwersyteckich psychologicznych lektur sprzed tak wielu lat. Wiem, że to wyjaśnia moje milczenie, rozumiem, że trauma spowodowała zaburzenia lękowe, które wygłuszają moją pamięć – a wraz z nią tłumią apetyt, osłabiają doznania fizyczne, obniżają poziom energii…

Wiem to wszystko, lecz nie jestem w stanie tego zmienić. Każdego dnia czuję, jakbym przedzierała się przez gęste chmury. Wszystko jest zamglone, wytłumione. Wszystko poza moimi emocjami, bo te nigdy nie były tak obnażone. Zapisuję je sumiennie po kolei na wyobrażonej tablicy suchościeralnej w mojej głowie – robię wszystko, byle zachować choć wycinkowy kontakt z rzeczywistością, żebym wiedziała, że choć trochę jestem. Bo już mi się zdaje, jakbym w połowie zanikła.

Tablica suchościeralna. Przez większość czasu mam teraz taką tablicę w głowie, z rozmaitymi notatkami, wykresami i komentarzami zapisywanymi na lśniącej powierzchni. Mój osobisty podręcznik. Oczy mam zmęczone, jestem krótkowzroczna, lecz przywołanie w pamięci mojej dawnej uniwersyteckiej tablicy suchościeralnej nie przysparza mi problemu, widzę ją w komplecie z przystojnym Seamusem Jacksonem, niespełnionym aktorem, który został wykładowcą pozującym przed tablicą. Pewnie nie ma w tym nic dziwnego, godzinami gapiłam się na tę parę.

Seamus Jackson. Od lat o nim nie myślałam, ale teraz w mojej głowie rozbrzmiewa jego melodyjny szkocki akcent. Moja pamięć przywołuje obraz „Seamusa-mówcie-do-mnie-Shay”, gdy w swej zwyczajowej pozie, na lekko rozstawionych nogach, wygłasza wykład i z przesadną gestykulacją gryzmoli na tablicy obraz mózgu po poważnej traumie, czyli mnóstwo rozproszonych neuroprzekaźników. Potem z rękami na biodrach Shay zamienia suchy opis w dramatyczną opowieść, jak to na skutek traumy nadmiernie pobudzone ciało migdałowate może „się zablokować w reakcji na zagrożenie, no wiecie, często kompletnie zamrażając zdolność mowy”. Tu następuje dramatyczna pauza, po czym Shay podejmuje: „Nadmierny niepokój albo trauma mogą podkręcić poczucie zagrożenia w ciele migdałowatym do tak wysokiego poziomu, że następuje w nim, jak by to powiedzieć, krótkie spięcie, tworzące nieprzerwane poczucie zagrożenia, które, mówiąc wprost, powoduje, że człowiek po prostu milknie”.

Tak, rozumiem moje milczenie, ale go nienawidzę. Nienawidzę tego, że jestem w stanie przywołać w pamięci wykłady, których słuchałam, ledwie przekroczywszy próg nastoletniości, ale nie jestem w stanie sobie przypomnieć, co się zdarzyło w ogrodzie na tyłach mojego domu tamtego ranka, gdy bliźnięta obchodziły dziesiąte urodziny, tamtego dnia, który całkowicie i na zawsze odmienił nasze życie. Pamiętam przeszywające spojrzenie niebieskich oczy Shaya, lecz szczegóły związane z morderstwem mojej córki – ostatnie chwile jej cennego życia – są dla mnie niewiadomą. Oto paradoks umysłu. A ludziom zawsze się zdaje, że to emocje są skomplikowane.

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że poświęcałam Shayowi tyle uwagi. Spędziliśmy razem tylko jeden tydzień, i to potajemnie:

„Umawianie się ze studentką jest dla wykładowcy jak przycisk autodestrukcji”.

A jednak pamiętam wszystkie jego słowa. Chociaż dopiero teraz je sobie przypominam, a dzieje się to w najgorszym momencie mojego życia. Straciłam ukochaną córkę – co gorsza, z własnej winy – i to właśnie jest dla mnie nie do objęcia rozumem.

„Wybierz jedno, suko”.

Czemu ktoś wpadł na pomysł, żeby wymusić na mnie taką decyzję? To zupełnie tak samo jak w starym filmie z Meryl Streep, przy którym z moją współlokatorką wylewałyśmy tyle łez w deszczowe niedzielne popołudnia. „Wybór Zofii”, tak brzmiał jego tytuł. Ale to nie jest film, to moje życie. Jak ktoś śmiał mi to zrobić? Zrobić to mojej córce?

Złość.

Tak, złość znów się pojawia. Nauczyłam się jej nie opierać. Zamiast tego skrupulatnie odnotowuję ją na mojej mentalnej tablicy suchościeralnej, pozwalając mądrości Shaya raz jeszcze wypłynąć na powierzchnię:

„Wściekłość może dopaść wiele pogrążonych w smutku i żałobie osób. Nie popełniajcie tego błędu i nie sądźcie, że doświadczenie straty to przeżycie jednostronnie pasywne”.

Instynktownie wiem, że mój umysł chroni się, wymazując wszystko, co policja z pewnością powiedziała mi na temat uzbrojonego napastnika. Trauma po stracie Annabel zatrzasnęła okiennice w moim umyśle i niezależnie od tego, ile razy próbuję sobie przypomnieć tamten koszmarny dzień, tamte wstrząsające chwile, wszystko, co się pojawia, to jedynie bezładna mieszanina ułamków wspomnień. Prawdę mówiąc, mój umysł nie zadręcza się tym, kto to zrobił ani nawet dlaczego to zdarzenie skradło mi głos oraz sen, zdolność myślenia czy nawet pokonania większego dystansu.

To nie z powodu JEGO winy trwam jak zawieszona w szoku, ale z powodu MOJEJ winy.

Po raz tysięczny usiłuję odnaleźć w tym jakiś sens:

Czy kocham Aidana bardziej, skoro to jego uratowałam?

A może bardziej kocham Annabel, bo to ją wybrałam?

Byli bliźniętami, a ja zawsze sobie przyrzekałam kochać ich jednakowo, żadnego nie faworyzować. Więc co wtedy myślałam? Czy poświęciłam Annabel przez wzgląd na jej brata? Czy może uchroniłam ją przed męką istnienia w tym ponurym miejscu, gdzie nas troje dryfuje niczym cienie, w milczeniu na palcach obchodząc ziejącą przepaść w naszym życiu… razem… choć już nie tworzymy rodziny?

Nie otrzymuję żadnej odpowiedzi, mój umysł jest zamkniętą księgą.

Nick był niewzruszony niczym góra lodowa, a ja wiem, że to na niego zrzuciłam rozmowy z policją, prawnikami, dziennikarzami, sąsiadami… Nigdy mnie nie obwiniał – i nigdy, przynajmniej w mojej obecności, nie powiedział Aidanowi, że to ja jestem winna.

Wiem, że nie nastawi naszego syna przeciwko mnie, nie zmusi go do wyboru między dwojgiem rodziców, tak jak ja zostałam zmuszona do wyboru między dwójką moich dzieci.

Owszem, kiedyś prowadziliśmy z Nickiem gorące dyskusje na temat szkoły bliźniąt, ale tamte spory dawno odeszły w niepamięć.

Życie po prostu płynie naprzód – to samo, a jednak kompletnie odmienione. Mieszkamy w tym samym wygodnym domu na tej samej spokojnej ulicy w Hamptonie; każdy kolejny dzień naznacza normalna domowa rutyna: szkoła, zajęcia pozaszkolne, lekcje do odrobienia, spotkania Aidana z jego przyjacielem Jasperem. Tyle że ja już nie opuszczam domu. Teraz spędzam czas, obserwując, jak syn i mąż niezmordowanie kręcą się po pokojach, niezdolni usiedzieć w miejscu. Patrzą na mnie, jakby mnie nie widzieli, udają, że są zajęci radzeniem sobie z codziennością, podczas gdy ja niczym duch przemykam gdzieś na marginesie ich życia. Nie mówię, prawie nie sypiam, i nie potrafię spoglądać w przyszłość. Wszystko, do czego jestem zdolna, to oglądanie się wstecz i zadawanie sobie pytań:

– Jak znalazłam się w tym miejscu?

– Czemu ten koszmar się wydarzył?

Nick nie podnosi wzroku znad laptopa, Aidan wlepia wzrok w konsolę. Nie zauważają mnie. A zatem patrzę na Nicka, bacznie przyglądam się mężczyźnie, którego tak kochałam, a który już nie jest nawet w stanie zmusić się do tego, by spojrzeć – na mnie.

Jego twarz jest ściągnięta, marszczy brwi. Zaraz… czy kiedyś był bardziej krępy? Czy stracił na wadze? Ostatnie tygodnie i miesiące dały mu się we znaki, odcisnęły na nim piętno tak samo jak na mnie. Jego twarz zeszczuplała, wygląda na rozpaczliwie zmęczonego, niebieskie oczy są szkliste.

I wtedy zauważam drobną zmarszczkę w kąciku jego oka, która zabiera mnie w przeszłość, daleką przeszłość, do naszego pierwszego spotkania.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Jeżeli otworzysz oczy odrobinę szerzej, gałki wypadną ci z oczodołów.

– Słucham? – Zaczerwieniłam się, gdy dostrzegłam wysokiego przystojnego chłopaka, który opierał się o półkę biblioteczną oznaczoną literami A-C z działu dotyczącego seryjnych morderców. Nieznajomy wlepiał we mnie niebieskie oczy, miałam wrażenie, że już jakiś czas mnie obserwował.

– Od co najmniej trzech minut nie mrugnęłaś. Chcesz ustanowić rekord? A może jesteś tylko pięknym wybrykiem natury? Tak przy okazji, mów do mnie Nick. – Przerwał na moment. – Jestem Dominic Castle. A ty?

– Jestem głęboko urażona. Wybryk? Jezu, dzięki. – Wymownie spojrzałam na zegarek, chociaż na ścianie wisiał duży zegar. – Niedługo zamykają bibliotekę, muszę się pośpieszyć.

– Nie zdradzając mi, jak ci na imię? Jak miałbym rozpuścić wieści o twoim wyjątkowym talencie, skoro nie wiem, kim jesteś? Aha, gdybyś nie zauważyła, to powiedziałem, że jesteś piękna, więc nie uciekaj. Nie gryzę… No, chyba że mnie o to poprosisz.

Zamaszystym krokiem podszedł do biurka, gdzie koczowałam przez ostatnie dwie godziny, i spojrzał na moje podręczniki do psychologii, choć tak naprawdę śledził wzrokiem Shaya. Potem wysunął krzesło i usiadł obok mnie, z uśmiechem splatając palce za głową, a czarny T-shirt naciągnął się na szerokiej klatce piersiowej. Na ten widok włoski na karku stanęły mi dęba.

– Słucham? – spytałam, choć rzecz jasna doskonale go słyszałam.

– Powiedziałem, że miło mi cię poznać, Madeleine Hartley. – Wyciągnął do mnie dużą dłoń.

Moje ciało, i tak już rozgrzane ciepłym popołudniem, zalało gorąco. Pod koniec lata cały Londyn solidarnie zlewał się potem w przytłaczającym uścisku fali upałów, a ja marzyłam o chłodnych rześkich jesiennych dniach, które bez wątpienia nadejdą. Chciałam zamienić ozdobione błyskotkami klapki na miękkie zamszowe botki, koronkowe topy na przytulne kardigany. Po prostu chciałam, żeby lato dobiegło już końca, podobnie jak moje dni na uniwersytecie.

– Skąd ty…? Och.

Zrezygnował z uścisku dłoni, kiedy zignorowałam jego wyciągniętą rękę, i sięgnął po mój skoroszyt z notatkami z psychologii dziecka, powoli przesuwał palcem po naklejce z moim imieniem i nazwiskiem. Palce miał smukłe, opalone. Zastanawiałam się, jak by to było, gdyby mnie dotykał.

– Jesteś Madeleine, Maddie czy po prostu Mad? – spytał, znów się uśmiechając.

Odwrócił się przy tym, szeroko rozsuwając nogi, które zamknęły mnie w pułapce.

– Zależy.

Zdekoncentrowana przez jakiś ruch na skraju pola mojego widzenia, zerknęłam na Shaya. Nie rozmawiał ze mną od trzech dni, a w poniedziałek zaczynały się przygotowania do egzaminów poprawkowych. Wiedziałam, że będę czuła się dość dziwnie, siedząc w tej małej sali z nim i dwoma innymi studentami, którzy jak ja musieli ponownie składać pracę zaliczeniową. Po raz setny żałowałam, że zmarnowałam tyle czasu, marząc o moim wykładowcy, zamiast skupić się na nauce do egzaminów końcowych. Wtedy byłabym już absolwentką, rozpoczęłabym kurs nauczycielski i…

– Zależy od czego? – spytał Nick, gorącymi szorstkimi koniuszkami palców ujął mnie pod brodę i odwrócił ku sobie moją twarz.

Celowo zamknęłam oczy, żeby na niego nie spojrzeć, bo tego ode mnie oczekiwał, lecz obraz ciemnych brwi i wyrazistych kości policzkowych został już wdrukowany w moją pamięć. Był zbyt zadufany w sobie, pewnie w duchu śmiał się z mojej nieżyciowej wstydliwości. Cholera… Z wielkim wysiłkiem zmusiłam się do podniesienia powiek. Nie zamierzałam mu zdradzić, że jego bliskość wytrąca mnie z równowagi.

– Cóż, mama mówiła do mnie Madeleine, zwłaszcza kiedy mnie objeżdżała. Moja współlokatorka nazywa mnie Mads. Dla innych jestem pospolitą Maddie.

– Nie ma w tobie nic pospolitego, Maddie.

– Nie szukam komplementów. – Dzielnie patrzyłam mu w oczy, czując, że się czerwienię.

– A on jak cię nazywa? Ten twój facet? – Wskazał głową Shaya.

– On nie jest moim facetem. Jest moim wykładowcą psychologii, jeśli chcesz wiedzieć. Zresztą nie twój interes.

– Aha, rozumiem. – Jego niski głos złagodniał, a duże ręce okazały się zaskakująco delikatne, gdy ujął moje dłonie i ścisnął je.

– Co rozumiesz?

– Och, nic szczególnego. Tyle że jego strata. I zdecydowanie mój zysk.

Kiedy się uśmiechał, wokół niebieskich oczu pojawiały się drobniutkie i bardzo seksowne zmarszczki, co mnie irytowało. Nie chciałam dać się zauroczyć temu rosłemu i zbyt pewnemu siebie mężczyźnie, który nieproszony naruszył moją prywatną przestrzeń.

Uwolniłam dłonie z jego uścisku.

– Nie jestem niczyją stratą… ani zdobyczą – dodałam z naciskiem. – Nie jestem przedmiotem, który przechodzi z rąk jednego faceta w ręce drugiego. Aha, i na wypadek, gdybyś nie zauważył, przypominam, że to jest biblioteka uniwersytecka. Wiesz, tu się wypożycza książki, a nie dziewczyny.

Mówiłam opryskliwie, głównie dlatego, że byłam na siebie zła, bo cień zaborczości, który w nim wyczuwałam, wydał mi się perwersyjnie podniecający. Widziałam, jak mój ojciec autorytatywnie narzucał mojej matce swoją wolę, a po jego śmierci obserwowałam, jak mama miota się bezradnie bez męża, który ją określał. Nie podobali mi się apodyktyczni i kontrolujący mężczyźni, a Nick wydawał mi się właśnie kimś takim. Facetem, który uwielbia rządzić. Nie rozumiałam, czemu jego arogancja wywoływała motyle w moim brzuchu, dlatego też byłam jak na siebie wyjątkowo zgryźliwa.

– Nawet na krótki termin? Szkoda. W takim razie wypożyczę podręczniki, choć ani trochę nie są tak fascynujące ani miłe dla oka. – Przekrzywił głowę i uniósł brwi.

– Masz rację. Zrób to, bo z pewnością przyszedłeś się tu uczyć. – Znacząco spojrzałam na jedno z pustych biurek, a potem na moje książki.

– A tak przy okazji, masz fantastyczne włosy. – Uniósł kosmyk i pogłaskał go.

Gwałtownie się cofnęłam.

– Nikt cię nie nauczył, że kiedy chcesz czegoś dotknąć, najpierw trzeba grzecznie poprosić o pozwolenie?

– Jesteś naturalnym rudzielcem? – spytał, ignorując moje złośliwości.

– To się nazywa truskawkowy blond. Swoją drogą, zamierzam je ściąć. – Owinęłam długi kosmyk wokół palca, mówiąc sobie, że nie flirtuję, jestem tylko uprzejma. Nic więcej.

– Nie rób tego. Dobrze ci w długich.

– Nie proszę cię ani o radę, ani o pozwolenie. – Uniosłam głowę. – Tak się składa, że dużo biegam, więc włosy mi zawadzają. I są za gęste, gorąco mi.

– Dbasz o figurę, to widać. To znaczy, że łączy nas dużo więcej niż ten lokal, gdzie postanowiliśmy spędzić piątkowy wieczór.

Jego wzrok bezczelnie wędrował po mojej białej cygańskiej spódnicy i turkusowej bluzce bez rękawów, a moje policzki gwałtownie płonęły. Chciałam objąć się bladymi ramionami, które nigdy nie ulegały słońcu, niezależnie od tego, ile godzin razem z moją przyjaciółką Gabrielle wysiadywałyśmy na maleńkim balkonie naszego wynajętego mieszkania na pierwszym piętrze w Kew. Ustawiałyśmy się w taki sposób, by złapać ostatnie promienie słońca, marząc przy tym, by jasna skóra, którą obdarzyła nas natura, przybrała złotobrązowy odcień. Długie szczupłe nogi Gabrielle zabarwiły się na kolor lekko rozbielonego toffi, ale wszystkim, co ja zyskałam, spędzając na słonecznych kąpielach niemal całą letnią przerwę, i udając, że uczę się do powtórkowego egzaminu, były obsypany piegami nos i piekące, wściekle różowe kolana. Przynajmniej dzięki bieganiu utrzymuję całkiem niezłą figurę, pomyślałam. Mimowolnie pociągnęłam w dół spódnicę, kiedy zauważyłam, że Nick gapi się na moje nogi.

– Nie masz nic pożytecznego do roboty? Zrób kilka przysiadów albo sprawdź swój kaloryfer w lustrze. – Prychnęłam i przewróciłam oczami.

– Cóż, muszę skończyć pracę na temat ekonomicznych następstw globalizacji. Cóż, chyba jednak powinienem zasiąść do niej. – Oparł się, z satysfakcją patrząc na moją reakcję.

– Och.

– Niech zgadnę. Myślałaś, że jestem studentem wychowania fizycznego, tak?

– Nie, myślałam tylko… Nie spodziewałam się… – Szukałam jakiejś wymówki, ale w głowie miałam pustkę.

– Przygotowuję się do MBA, żeby uzupełnić dyplom z zarządzania. Pierwsza zasada randek z Dominikiem Castle’em? Spodziewaj się niespodzianek.

Nie mogłam uwierzyć, że to powiedział. Powinnam roześmiać mu się w twarz, a jednak tego nie zrobiłam. Byłam młoda, łatwo było zrobić na mnie wrażenie. Chłonęłam każde słowo.

– Ee, kto mówił o randce? – Byłam tak bardzo zdenerwowana, że nie dało się tego ukryć.

– To jest nasza pierwsza randka, prawda? Dość dobrze znam się na ludziach, a już zwłaszcza takich o kobiecych kształtach, truskawkowych blond włosach, z dużymi niebieskimi oczami i ślicznym piegowatym nosem. Zwykle trafnie odczytuję sygnały.

– Kobiecych kształtach! – Zmierzyłam go morderczym wzrokiem. – I nie wysyłałam ci żadnych sygnałów.

– Och, wysyłasz, Maddie, wysyłasz. Twoje ciało wysyła całą rozmaitość podniecających sygnałów. Twój umysł po prostu jeszcze za nimi nie nadąża. Ale nadrobi to. – Pochylił się ku mnie, a mój umysł uleciał w krainę fantazji, gdzie Dominic porywa mnie z krzesła, przerzuca przez ramię i silny, wręcz mocarny wynosi na słońce.

Shay minął nas, idąc do drzwi, a ja nawet nie podniosłam wzroku.

ROZDZIAŁ TRZECI

Po pierwszym spotkaniu w bibliotece spędzaliśmy z Nickiem wszystkie dni – i niemal wszystkie noce – w ciasnym pokoju na poddaszu eleganckiego czteropiętrowego georgiańskiego budynku na Richmond Hill, gdzie mieszkał Nick, który do tego stopnia oczarował właściciela, że ten wynajął mu lokum po niższej cenie. Radośnie trwoniliśmy czas, leżąc na wąskim pojedynczym łóżku, i rozmawialiśmy do późna w nocy. Podręczniki Nicka leżały w porządnych stosach na nocnym stoliku, a na drugim stały świece i wino. Był pierwszym człowiekiem, jakiego znałam, który tak jak ja stracił oboje rodziców. Zazwyczaj niewiele o tym mówiłam, ale przed Nickiem łatwo było się otworzyć. Naprawdę wiedział, o czym mówię, gdy opisałam moje życie jako chodzenie po linie bez siatki zabezpieczającej, bo nie miałam rodziców, którzy by mnie złapali, gdybym spadła. Był pierwszym mężczyzną, który mnie naprawdę słuchał, co było odurzające.

Choć Nick był tylko o rok ode mnie starszy, sprawiał wrażenie dużo dojrzalszego. To było równie pociągające, co jego mocne ciało i poważne skupione niebieskie oczy, które, kiedy do niego mówiłam, nigdy nie opuszczały mojej twarzy. Opowiadałam o tym, jak zaczęłam biegać, kiedy współlokatorka rzuciła mi wyzwanie, żebym wzięła udział w półmaratonie; o tym, że studiowanie psychologii dziecka skłoniło mnie do wyboru zawodu – postanowiłam zostać nauczycielką; o moich rodzicach, tak powściągliwych i obsesyjnie skupionych na karierze, że zaczęłam marzyć o szczęśliwszej rodzinie. Obawiałam się, że Nick przebiegnie swój półmaraton – oddalając się ode mnie – kiedy to wszystko usłyszy. Z początku wzięłam go za seryjnego flirciarza, który na wspomnienie słowa „zobowiązanie” dostaje pokrzywki; dziwiła mnie tęsknota, z jaką on także mówił o chęci posiadania rodziny, dopóki mi się nie zwierzył, opowiadając o swoim dojrzewaniu.

– Tak naprawdę jedyne, czego żałuję, to że rodzice nie zobaczą mojego dyplomu. Rak ma fatalne wyczucie czasu. Zmarli, zanim mieli szansę przekonać się, że do czegoś doszedłem. Niewiele dzieci z naszego osiedla studiuje na uniwerku. Wiele nie skończyło nawet szkoły, na przykład mój brat.

– Twoi rodzice na pewno byliby z ciebie bardzo dumni.

– Nie chodzi o dumę. Chodzi o rehabilitację.

– Słucham? – Te słowa mnie zdumiały; to był koktajl namiętności i wściekłości.

– Zawsze im mówiłem, że to zrobię, ale ich zdaniem Max był zdolniejszy. Jest inteligentny, nie przeczę, po prostu bystrzak pierwszej klasy. Wiedza na poziomie akademickim łatwo mu wchodzi do głowy. Po prostu nigdy mu na tym nie zależało. W szkole większość czasu zmarnował na wyzywanie nauczycieli od idiotów, a potem, jak skończył piętnaście lat, rzucił szkołę i dostał pracę w londyńskim metrze. Okłamał ich, że jest starszy.

– Wygląda na to, że zmarnował swoje możliwości. Jaka szkoda.

– Tak myślisz? Prawdę mówiąc, rodzice się ucieszyli. Miał prawdziwą pracę, przynosił do domu wypłatę, nie obijał się jak student.

– Nikt nie dostaje dyplomu z bardzo dobrą oceną za to, że się obija – oburzyłam się za niego. – Zawsze chciałam mieć brata albo siostrę, ale być może szczęśliwie uniknęłam przykrych sytuacji. Nie musiałam rywalizować z rodzeństwem. Rodzicom już na oddziale położniczym powinno się wręczać podręcznik wychowania dziecka. Rozdział pierwszy powinien nosić tytuł: „Równe traktowanie dzieci”. – Przewróciłam oczami.

– Nie zawsze rodzice są winni. Max od dnia moich narodzin był zdeterminowany, żeby rządzić. Choć mówiąc szczerze, chyba to nawet nie jego wina. Urodziłem się, kiedy miał dziesięć lat, więc zapewne ich trójka już stworzyła swój mały klub. Po prostu tam nie pasowałem. Dziecko, które nie chciało skończyć jako pracownik kolei, jak jego ojciec. Mój brat nie jest złym człowiekiem. Tylko… powiedzmy, że brak mu samoświadomości. Wielu osobom, nie tylko mnie, nadepnął na odcisk. Było i tak, że próbowałem stawać w jego obronie. Na dowód do tej pory mam blizny.

– Blizny? – spytałam z nadzieją, że Nick nigdy mnie nie zaprosi na swoje stare osiedle. – Więc kiedy poznam tego intrygująco skomplikowanego brata? – Wsunęłam palce między guziki koszuli Nicka, dotykając miękkiego zarostu.

– Rzadko się teraz widujemy. – Nagle usiadł i przygarbił się.

– Czemu? Wciąż gdzieś tu mieszka, prawda?

– Tak, po śmierci rodziców przejął najem ich mieszkania komunalnego.

– Aha. Dla ciebie to musiało być trochę dziwne. – Widziałam, że w napięciu zacisnął zęby, a jego ciało zesztywniało.

– No chyba. Przez całe życie skupiał na sobie prawie całą ich uwagę, a potem jeszcze dostał po nich dom. Nasz dom, powinienem powiedzieć. Nie jestem podrzutkiem, ale wiem, kiedy nie jestem mile widziany. Zresztą tata zostawił mi swoje oszczędności. To też coś. Max żyje teraz swoim życiem, ja swoim, i to mi odpowiada.

– Cóż, cokolwiek myśleli twoi rodzice, ja jestem z ciebie dumna. To wspaniałe, co osiągnąłeś. Mój tata był sędzią, mama adwokatem. Miałam własnego kucyka i fundusz powierniczy, a ledwie kończę studia. Zastanawiam się, ile osób, które starają się o pracę w City, miało tak trudny start jak ty.

– Taa, założę się, że większość ma więcej wspólnego z tobą. Jeszcze nie jest za późno, żebyś sobie znalazła miłego i młodego dżentelmena z Surrey. – Wreszcie się zrelaksował i położył się na plecach, objął mnie i przyciągnął do siebie, pewny mojej odpowiedzi. Na pozór żartował, a jednak nie zdołał do końca ukryć przewrażliwienia na punkcie różnic w naszym pochodzeniu.

– Akurat.

Uśmiechnął się, wsuwając palec w pęknięcie na przedzie mojej sukni w stylu lat czterdziestych, którą kupiłam na naszą pierwszą oficjalną randkę, i połaskotał mnie w żebra, aż zaczęłam się wić i głośno się zaśmiałam. Potem zaczął rozpinać perłowe guziki, a jego duże dłonie były zaskakująco zwinne.

– No, to jest Nick, którego znam i… – Urwałam, przygryzając wargę.

– Co mówiłaś?

Jego palce znieruchomiały, a potem wciągnął mnie na siebie, a ponieważ był dużo wyższy, mój policzek znalazł się na wysokości jego piersi. Słuchałam rytmicznego bicia jego serca, czekając, aż moje zaczerwienione policzki zbledną. Choć byliśmy ze sobą bardzo blisko, nie powiedziałam mu dotąd, że go kocham. Nie byłam blisko z moim ojcem, który zmarł na atak serca, kiedy miałam szesnaście lat. W ciągu kolejnych dwóch lat po jego śmierci matka, zajęta własnym bólem, bardzo się ode mnie oddaliła. Zupełnie jakby odpuściła sobie życie. Rodzice byli ustosunkowanymi, ale emocjonalnie zdystansowanymi ludźmi, a ja dorastałam, wstydząc się otwartego wyrażania uczuć. Cieszyłam się, że nieskrępowana namiętność Nicka kompensowała moją naturalną rezerwę.

Przytuliłam się do niego mocniej, z nadzieją, że zrozumie, czego chce moje ciało, ale też będzie czytać w moich myślach.

– Przecież wiesz. Muszę to mówić?

– Możesz mi to pokazać na migi. Mogłoby być zabawnie. – Puścił do mnie oko i pocałował w czubek nosa, a ja się uśmiechnęłam. – Ja też jestem z ciebie dumny, kochanie. Będziesz świetną nauczycielką, oczywiście o ile nie uciekniesz z jakimś byczkiem od wuefu, który zasypie cię komplementami.

– Tylko wtedy, kiedy będzie wysoki, ciemnowłosy i przystojny, i okaże się, że jest na studiach podyplomowych.

Na co Nick odparł z uśmiechem:

– Chyba znam kogoś, kto spełnia twoje wymagania.

Jak się okazało, zarówno studia podyplomowe Nicka, jak i mój kurs nauczycielski trzeba było odłożyć. W końcu udało mi się skończyć studia, choć Shay nie wrócił na wydział psychologii, by przygotować spóźnialskich do egzaminów poprawkowych, przeniósł się do Brighton, gdzie pracował jako aktor w restauracji z kabaretem. Chyba nigdy tak naprawdę nie zrezygnował ze swojego prawdziwego powołania.

Dziewięć miesięcy później ja odkryłam swoje: niedługo zostanę matką.

Nick stale przysięgał, że dzień, kiedy dowiedział się, że noszę w sobie bliźnięta, był najszczęśliwszym dniem jego życia. Nieważne, że spotykaliśmy się ledwie parę tygodni; twierdził, że zakochał się we mnie pierwszego wieczoru w bibliotece i niczego tak bardzo nie pragnął, jak się mną zaopiekować i urzeczywistnić nasze wspólne marzenie o szczęśliwej rodzinie. Dwanaście tygodni po naszym pierwszym spotkaniu Nick pożyczył garnitur od jak zawsze uczynnego i oczarowanego nim gospodarza, wysępił tyle grosza, ile tylko się dało, i zarezerwował stolik dla dwojga w restauracji Oxo Tower. Mając za plecami wyjątkowy, niemal surrealnie piękny widok Londynu na tle nieba, oświadczył mi się, ofiarując zaręczynowy pierścionek swojej matki.

– Takie właśnie życie pragnę zapewnić tobie i naszym dzieciom. – Szeroko rozłożył ramiona, jakby pragnął nimi objąć eleganckie otoczenie.

Zaś ja rozejrzałam się wokół, patrząc na przykryte białymi obrusami stoliki, chromowane wiaderka na szampana i dobrze ubranych gości, po czym z tęsknotą przeniosłam wzrok na katedrę Świętego Pawła, majestatycznie rozświetloną na tle nocnego nieba w kolorze indygo. Ten świat tak bardzo różnił się od ciasnej umeblowanej kawalerki Nicka.

– Pięknie tu, ale i bardzo kosztownie – skomentowałam.

– Co z tego? To tylko pieniądze.

– Łatwo powiedzieć, kiedy ma się ich dużo. A my ich nie mamy, Nick.

– Nieważne, czy będę musiał pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu, i tak zamierzam dać ci wszystko, co najlepsze, kochanie. Koniec ze współlokatorami i ciasnymi poddaszami. I zdecydowanie koniec z sukniami z lumpeksów.

– Lubię moje sukienki – zaprotestowałam ze śmiechem. Nick wolał szykowną elegancję, podczas gdy ja kochałam zwariowany oryginalny styl vintage. – A co z twoimi studiami podyplomowymi? Nie dasz rady pracować na pełny etat i tyle się uczyć. Gdy tylko dzieci troszkę podrosną, zacznę kurs nauczycielski, ale do tej pory…

– Jak naprawdę się chce, to zawsze znajdzie się sposób. Patrzysz na człowieka, który ma plan. W przyszłym tygodniu mam ostatnie spotkanie z menadżerem banku i narodzi się Castle Consultancy, jeszcze przed naszymi dziećmi. – Uśmiechnął się.

– Firma konsultingowa?

– To zawsze był mój ostateczny cel. Od lat mam gotowy biznesplan, muszę tylko szybciej wziąć się do dzieła, ale to nie problem. To dużo mniej bolesne niż przechodzenie przez cały ten rekrutacyjny młyn w City. Zamierzam założyć własny biznes, sam dla siebie być szefem. Tak lepiej, a na dłuższą metę również większe zyski.

– Mówisz, jakby to było takie proste…

– Bo to jest proste. Niczym się nie martw, poza tym…

Delikatnie dotknął mojego brzucha ukrytego pod czarną szyfonową suknią bez rękawów, na którą szarpnęłam się na ceremonię rozdania dyplomów, nie zdając sobie jeszcze sprawy, że jej fason w kształcie litery A okaże się idealny, gdy moja talia zacznie się szybko poszerzać. Nie mogłam uwierzyć, w jakim tempie zmieniało się moje ciało.

– Ale ja się martwię. I nie zamierzam być żoną na utrzymaniu męża. – Próbowałam się uśmiechnąć, nie chciałam, żebyśmy się posprzeczali, zwłaszcza w tych nadzwyczajnych okolicznościach. Supernadzwyczajnych, bo przed chwilą Nick poprosił mnie o rękę.

– Chyba chcesz być w domu z dziećmi, prawda? Czy nie o tym zawsze marzyłaś? O prawdziwej rodzinie?

– Tak, to prawda. – Boleśnie pamiętałam, ile razy po lekcjach wracałam do pustego domu, gdzie od ścian echem odbijała się samotność. Pragnęłam być obecna w życiu moich dzieci, ale z własnej woli, nie pod naciskiem Nicka.

– Cóż, w takim razie sprawa załatwiona. Więc jak brzmi twoja odpowiedź? Zostaniesz moją żoną, Maddie? – Usiadł prosto, gestem przywołując kelnera, żeby przyniósł nam więcej szampana. Ani przez moment nie wątpił w moją odpowiedź.

Wszystko działo się tak szybko. Jeszcze nie otrząsnęłam się z szoku po teście ciążowym, który kupiła Gabrielle, gdy po raz trzeci zwymiotowałam śniadanie. Zamknięta w toalecie w centrum handlowym Bentall Centre w Kingston zwymiotowałam raz jeszcze na dokładkę. Gabrielle spotkała się ze mną później, jej szczupła postać i krótkie czarne włosy wyróżniały ją w tłumie kupujących, gdy szła raźnie kołyszącym się krokiem, obwieszona torbami pełnymi ubranek dla dzieci, pieluszek i przytulanek, bo nie miała żadnych wątpliwości, że wynik testu będzie pozytywny. Kiedy wypłakiwałam się na jej ramieniu, szalały we mnie hormony i emocje. Byłam zrozpaczona, bo po zakończeniu praktyki przed rokiem dyplomowym na studiach filologicznych Gabrielle postanowiła wrócić do Paryża, zaś perspektywa poinformowania Nicka, że zaszłam z nim w ciążę, zamieniła mnie w kłębek nerwów. Jego reakcja, podobnie jak oświadczyny, zdumiały mnie. Bardzo się ucieszyłam, a jednocześnie byłam trochę przestraszona.

– Tak, Nick, wyjdę za ciebie. – Na myśl o rosnących we mnie dzieciach czułam motyle w brzuchu. Nic poza nimi w tamtej chwili mnie nie obchodziło, dzieci były wszystkim, czego pragnęłam. Albo inaczej: Nick był wszystkim, czego pragnęłam. – Ale pamiętaj, że nie rezygnuję z pracy w szkole. Jak trochę odchowam dzieci, wrócę do tego.

– Wszystko po kolei. Zobaczymy, dobrze? Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek znałem, Maddie, i nigdy, ale to nigdy nie pozwolę ci odejść. Chcę cię mieć w domu – oznajmił, sięgając przez stół, żeby uścisnąć moje trzęsące się dłonie, i wcisnął mi mocniej pierścionek z szafirem, z którym wciąż czułam się nieswojo.

– Przy garach i w ciąży – zażartowałam.

– Nie wyobrażam sobie nic seksowniejszego.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Długie nieśpieszne westchnienie wyrywa mnie ze wspomnień, ale kiedy podnoszę wzrok, Aidan wciąż tkwi skulony na kanapie, zaś Nick nadal pochyla się nad laptopem z głową w dłoniach. Zupełnie jakby też odpłynął gdzieś myślami. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek wraca we wspomnieniach do naszych początków. Pamiętam je tak wyraźnie, jakby to wszystko wydarzyło się w minionym tygodniu. Pamiętam jego oświadczyny, pamiętam poród bliźniąt, ich pierwsze kroki… a także ich ostatnie słowa. Pamiętam każdą sekundę tych zdarzeń, lecz ani jednej sekundy innych ważnych momentów w naszym życiu.

Nie pamiętam nocy poślubnej ani miesiąca miodowego. Nie pamiętam, kim był ten, kto zdaniem policji zjawił się u drzwi naszego domu tamtego ranka w dniu urodzin bliźniąt, z twarzą ukrytą pod czarną kominiarką… I za nic nie mogę dociec, dlaczego kazał mi wybierać między moimi dziećmi. Wiem tylko, że odebrał życie mojej córce i zniszczył moją rodzinę, a ja nie mogę sobie wybaczyć, że mu na to pozwoliłam. Nic poza tym się nie liczy. Nic nie zmniejszy mojego poczucia winy, nie ulży zbolałemu sercu, nic też mnie bardziej nie dobije.

Być może, jeśli zmuszę się do skonfrontowania się ze szczegółami, zdołam sobie wypracować jakiś sposób na to, by znów zacząć żyć i patrzeć w przyszłość, zamiast wiecznie oglądać się za siebie. Zerkam na Nicka i serce mi wali. Zbieram siły, by go zapytać o to wszystko, co zapomniałam. Muszę spróbować, muszę przestać chować głowę w piasek, ale gdy ruszam w jego stronę, w ustach mam sucho, słowa utykają mi głęboko w gardle. Próbuję wypchnąć je na siłę, moje oczy zaczynają łzawić, panika boleśnie ściska piersi.

Zanim udaje mi się pozbierać, słyszę metaliczny dźwięk, dzwonienie, długi piskliwy przeszywający rozkaz, dopiero po sekundzie zdaję sobie sprawę, że ktoś stoi pod frontowymi drzwiami. Zakręcam się na pięcie, zastanawiam się, czy powinnam zareagować, a gdy się znów odwracam, miejsca, gdzie przed chwilą siedzieli Aidan i Nick, są puste.

Minuty, a może godziny później – nie mam pojęcia, ile czasu minęło – siedzę na schodach, głęboko oddychając, i próbuję uspokoić moje rozdygotane serce oraz szaloną kotłowaninę w głowie. Muszę się skupić, pozbierać rozbiegane myśli.

Aidan i Nick byli tuż obok mnie, a teraz zniknęli. Dokąd poszli – na basen, do parku? Czemu się ze mną nie pożegnali? I czy przed chwilą słyszałam kogoś pod drzwiami? Bo przecież dzwonek powtórnie się nie odezwał. Żadna sylwetka nie rzuca cienia na podłogę holu, widzę tylko zarysy mijających nasz dom osób, które przechodzą ulicą zajęte swoimi codziennymi sprawami. Światło dnia bez przeszkód wlewa się przez matowe szyby w drzwiach od frontu, pokrywając parkiet jasnymi rozedrganymi cętkami.

Czy przypadkiem wkrótce nie powinno zmierzchać? – próbuję dociec.

Tracę poczucie czasu i otaczającego mnie świata, obawiam się, że po prostu momentami tracę przytomność. A może to nie ma związku z moim ciałem, może to nie jest nic tak dramatycznego jak utrata przytomności czy seria omdleń. Może jestem ostatnio zbyt zatopiona w myślach, pochłonięta przez mój wewnętrzny świat. Nie mam pewności, czy to kolejny efekt uboczny mojej traumy, czy też z premedytacją dryfuję w tym stanie wytłumienia i braku klarowności, ponieważ to jest o wiele mniej bolesne niż konfrontacja z rzeczywistością. Tyle że czuję się zdezorientowana. Nieustannie gubię spore fragmenty czasu, nie wspominając o moim synu i mężu.

Nagle słyszę dźwięk magnetofonu Aidana, czyste, wysokie, wznoszące się nuty, melodia kończy się pośpiesznym zgrzytliwym piskiem, a chwilę później Aidan mija mnie w drodze powrotnej do salonu.

Mój ukochany synek.

Zawsze bardzo lubił, kiedy tak o nim mówiłam, marszczył nos i uśmiechał się wstydliwie. Annabel z kolei śmiała się i szturchała mnie, mówiąc:

– Nie bądź taka milusia, mamo.

Przy szkolnej bramie nigdy nie czekała na pożegnalnego całusa, za to Aidan nie odszedł ode mnie bez uścisku. Ale przynajmniej było mi dane spędzić tamte chwile z bliźniętami: droga do szkoły mijała nam na pogaduszkach, a po powrocie ze szkoły siadywaliśmy przy kuchennym stole, przy gorącej czekoladzie i tostach, i opowiadaliśmy sobie, jak nam minął dzień…

Nigdy nie żałowałam decyzji o pozostaniu z dziećmi w domu. Przydałaby się nam pensja nauczycielska, zwłaszcza na początku, czasami żałuję też, że nie wykorzystałam dyplomu, który zdobyłam z takim trudem. Ale choć nie uczę w szkole, czułam się wręcz nadzwyczajnie spełniona, pomagając bliźniętom uczyć się, rozwijać, wyrastać na inteligentnych ludzi. Może kiedyś, w przyszłości, wrócę do dawnych pomysłów na życie i zapiszę się na kursy nauczycielskie. Ale nie teraz. Teraz nie mogę znieść nawet myśli o pozostawieniu Aidana samego.

Ilekroć patrzę na mojego syna, odnoszę wrażenie, jakbym widziała go po raz pierwszy po długiej nieobecności. Jakbym właśnie wysiadła z pociągu po podróży i biegła ku niemu peronem ze łzami w oczach i szybko bijącym z radości sercem, stęskniona za tym, by wziąć go w ramiona.

To jest jak nieustająca radość spotkania – tyle że jednostronna, ponieważ on nie chce mnie nawet zauważać.

Jest taki blady. Tego lata prawie nie wychodził z domu. Jego skóra potrzebuje słońca, a płuca świeżego powietrza. Powinien bawić się i biegać, spotykać się z przyjaciółmi i pakować się we wszelkie kłopoty, które kochają dziesięcioletni chłopcy. Tyle że to Annabel była psotną figlarką. W Bushy Park znalazła sobie nieskończoną liczbę tajemnych miejsc, małych kryjówek i sekretnych nor. Właściwie nie wiem, czy Aidan w ogóle był w parku, odkąd jej nie ma. Nie wiem, bo nic mi teraz nie mówi.

Ilekroć zaś otwieram usta, żeby go o to spytać, ból w jego oczach mnie ucisza, więc wycofuję się do mojego wstrząśniętego traumą wewnętrznego świata z ciężarem poczucia winy, który uciska mi pierś, paraliżuje. Pozostaję ukryta w cieniu, pełen skruchy świadek, i tylko słucham i tęsknię.

– Tato, obiecałeś, że weźmiesz mnie do Bushy Park.

Moje serce bije mocniej; wydaje się, jakby Aidan czytał w moich myślach.

– Niedługo się ściemni – podejmuje Aidan po krótkiej przerwie.

Nienaturalnie szorstki ton Aidana wyostrza moją uwagę. Nigdy nie był opryskliwy, a już w obecności Annabel zawsze był swobodny i radosny. Zbiera mi się na płacz, kiedy widzę, jak bardzo stara się odgrywać twardziela. Jego oczy mówią mi, że jest rozdarty, niepewny, czy to właściwe kopać piłkę w parku, gdy jego siostra leży nieżywa w ziemi.

Tak bardzo chcę go przytulić, lecz się uchyla. Nogi ma skrzyżowane w kostkach, jeden sportowy but ociera się o drugi, a ręce schował głęboko do kieszeni dżinsów. Próbuję się odezwać, lecz wciąż bezskutecznie, zaś Aidan wlepia smutne oczy w Nicka, a mnie unika wzrokiem. Nawet nie zasugerował, żebym to ja wzięła go do parku. Staram się nie okazać, że to boli. On wie, że teraz świat zewnętrzny budzi we mnie lęk, a jednak fakt, że to zaakceptował, boli mnie jeszcze bardziej, niż gdyby na mnie krzyczał, otwarcie oskarżał. Aidan nie chce wybawić mnie z opresji, pozwala, bym tonęła pod ciężarem poczucia winy. Jest na mnie zły i ma ku temu boleśnie rzeczywisty powód. Pozwoliłam umrzeć jego siostrze.

– Jasne. Skończę tylko mejla, a potem odstrzelimy się i pędzimy.

Widzę, że twarz Aidana odrobinę tężeje z powodu fatalnie dobranego przez tatę słowa, które mu przypomina, jak zginęła jego siostra w połowie naszego ogrodu na tyłach domu. Ale po chwili wzrusza ramionami.

A Nick dodaje:

– Wezmę buty. Są w szopie, tak?

Na twarzy Aidana maluje się wahanie. Nie jest pewien, czy tata ma pojęcie, gdzie znajdują się buty do piłki nożnej, hulajnogi i rowery, ale nie zamierza mu tego uprzytamniać, żeby go nie denerwować. Nie chce przypominać, że to mama chowa te wszystkie rzeczy. Nie chce zwracać się do mnie z pytaniem – potrzebować mnie – i tym samym pokazuje tacie, że może się beze mnie obyć.

Nadal rozumiem mojego syna.

Pozwalam, by ta świadomość przeniknęła mnie do głębi, przypominając sobie, że Aidan wciąż jest moim dzieckiem, i choć oboje jesteśmy pogrążeni w żałobie i nie potrafimy ze sobą rozmawiać, nadal jesteśmy ze sobą związani. On wciąż jest częścią mnie, i niezależnie od tego, jak bardzo stara się ode mnie odciąć, ja wciąż pozostaję jego częścią. Wiem, że sypia na brzuchu z głową na prawej ręce, prawą nogę zgina w kolanie, wygląda, jakby wspinał się po drabinie; wiem, że woli białą czekoladę od ciemnej; wiem, że jest przerażony i brakuje mu naszej bliskości, lecz uważa, że jeśli cokolwiek z tego okaże, będzie to oznaką braku lojalności wobec taty.

Przepełniona wyrzutami sumienia ulga odbiera mi dech. To prawda, nie zasługuję na tę pociechę, ale trzymam się jej. Aidan może próbować wymazać mnie ze swojego życia, ale ja wciąż tu jestem. Wciąż jestem jego mamą. Nikt mi tego nie odbierze.

Prawda?

Z lękiem zerkam w stronę holu, frontowych drzwi, potem odwracam się plecami do przerażającego i obcego zewnętrznego świata, patrząc, jak Nick zamyka teczkę i kładzie ją na stoliku do kawy. Podnosi wzrok na Aidana, szeroko się uśmiechając, a jego cienkie wargi ograniczają nawiasy zmarszczek, których wcześniej nie widziałam pod wyraźnymi kośćmi policzkowymi. Znów zastanawiam się, czy schudł, i staram się znaleźć przyczynę tej zmiany. Jego włosy są tak gęste i sterczące jak zawsze, porządnie ostrzyżone i wciąż ciemnobrązowe. Najwyraźniej się nie postarzał, tylko wydaje się… jakiś inny.

– Wiesz co? Pojedźmy do Kingston, kupię ci te buty piłkarskie – mówi Nick, klepiąc się w kolana, potem wstaje i kładzie ręce na ramionach Aidana.

– Kosztują ponad sto funtów. Mama mówi, że szpanerskie buty to ekstrawagancja – posłusznie powtarza za mną Aidan, ale zdejmuje nogę z nogi i zaczyna przytupywać z podekscytowaniem.

– Ekstrawagancja. Nieprawda. Dla mojego syna wszystko, co najlepsze. Przestań się przejmować, mówisz jak twoja mama. – Nick uśmiecha się i szorstko przyciąga do siebie Aidana.

Przez moją głowę przelatuje jakieś wspomnienie, ale zbyt szybko, bym mogła je uchwycić. Zamiast tego myślę z nagłą irytacją: Tak, mów o mnie, jakby mnie tu nie było.

– Mama dużo się martwi.

– Po to właśnie są mamy, synu. Ale my wciąż potrafimy się cieszyć, co?

Nagle Aidan się uśmiecha, słońce przebija się przez chmury, a ja mam ochotę pocałować jego smutną twarz, która choć na chwilę przypomniała sobie, jak wyglądać na szczęśliwą. Chcę go przytulić i przyznać mu rację, tak, za dużo się martwię, ale robię to dlatego, że nie jestem obojętna – nie chcę, żeby było gorzej, dużo gorzej…

Zastanawiam się, co to znaczy, gdy kolejne wspomnienie znajduje się w zasięgu ręki, a jednak go nie sięgam. Mam niespodziewane poczucie, że wcale nie chcę, żeby wszystko było dokładnie tak samo jak dawniej…

Tylko jak właściwie było?

Rozglądam się po pokoju dziennym w poszukiwaniu podpowiedzi, które pomogłyby mi pojąć tajemniczą przepaść między „życiem przed” a „życiem po” Annabel. Mój wzrok pada na brązową skórzaną kanapę typu Chesterfield, która zapada się bardziej po lewej stronie, gdyż tam właśnie zwykle siadywali Annabel i Aidan z podkulonymi nogami, by razem oglądać tę samą książkę czy komiks, w równym rytmie zanurzając dłonie we wspólnej misce z przekąskami. Widzę pianino ze strunami w pionowej pozycji i ozdobny zegar z orzecha, które dziadek Nicka kupił na targu antyków. Oba te meble wyglądają osobliwie okazale w naszym skromnym bliźniaku z lat trzydziestych.

Dorastałam w obszernym edwardiańskim wolnostojącym domu wypełnionym prostymi antycznymi meblami, i wolałabym mieszkać w bardziej przyjaznym, rustykalnym wnętrzu, ale Nick zawsze usiłował zrobić z naszego domu pomniejszoną wersję angielskiej rezydencji. Nigdy nie zdołaliśmy wypracować sensownego kompromisu, przez co nasz dom stał się zlepkiem różnych źle dobranych stylów. Kiedy zawieszam wzrok na kolejnych znajomych przedmiotach, moje myśli raz jeszcze zwracają się do wewnątrz i przypominam sobie dzień, kiedy się tu wprowadziliśmy – naszą pierwszą noc jako państwo Castle.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Pamiętam, że Nick błaznował, kiedy przenosił mnie przez próg, udawał, że potknął się pod moim ciężarem.

– Postaw mnie! – chichotałam.

– W porządku, skoro nalegasz. Robisz się pulchna, pani Castle. – Jego uśmiech był zaraźliwy, nigdy nie miałam go dość.

– Głupek! Nie jestem gruba, tylko w ciąży. – Mimo to zerknęłam na luźną bluzkę naciągniętą na moim brzuchu. Już dawno musiałam zrezygnować z biegania wieczorami, moje naturalne krągłości stawały się bardziej obfite. Przy wzroście nieco ponad metr siedemdziesiąt trudno mnie nazwać niską, ostatnio jednak zaczęłam odnosić wrażenie, że jestem tak samo szeroka, jak wysoka.

– A ile kawałków weselnego tortu zjadłaś dziś rano? – Nick postawił mnie na kuchennej podłodze jak worek kartofli.

– Nie tyle, co twój brat, to na pewno.

– Aha, zauważyłaś. Wypił też większość napoju z lodami, który postawiłem za barem. Dobrze, że urządziliśmy imprezę w pubie, a nie w Petersham Hotel. Max zawsze taki był. W najważniejszej dla mnie chwili wyskakuje jak z pudełka i kradnie mi ją, wygłaszając chaotyczną i rozwlekłą mowę pełną idiotycznie długich żartów, w których trudno się dopatrzyć puenty. No i zżarł lwią cześć mojego tortu weselnego.

– Na mnie zrobił miłe wrażenie. Był trochę niepozbierany, ale rola drużby pewnie jest stresująca. A jego mowa wcale nie była taka zła, parę osób się zaśmiało.

– Z niego się śmiali. Nie z tego, co mówił – skontrował Nick.

– Na pewno? Nie zgodziłabym się. Nie jest łatwo stanąć przed salą pełną ludzi. Pewnie miał tremę.

– Nie daj się oszukać, Max niczego się nie boi. Zresztą i tak nikogo prócz siebie nie widział. Nie przejmuje się tym, co inni myślą, jest zbyt pochłonięty sobą.

– Naprawdę? A ja właśnie myślałam, jacy jesteście niesamowicie podobni.

– Max i ja w niczym ale to w niczym nie jesteśmy podobni – zdecydowanym tonem odparł Nick, odsuwając się ode mnie. Oparł się o blat kuchenny, skrzyżował długie nogi, splótł ramiona na piersi.

– Cóż, obaj jesteście bardzo przystojni – stwierdziłam szybko, zdając sobie sprawę, że dotknęłam czułego miejsca. – Urzędniczka w urzędzie stanu cywilnego to zauważyła, i to baaardzo zauważyła.

– Aha, to dlatego tak mierzyłaś ją wzrokiem. Zastanawiałem się, o co chodzi. Myślałem, że może stchórzyłaś. – Na jego przystojnej twarzy pojawił się uśmiech.

Westchnęłam z ulgą. Od naszej skromnej ceremonii ślubnej w urzędzie stanu cywilnego w Richmond minęło niespełna dwanaście godzin i za nic nie chciałam sprowokować naszej pierwszej kłótni, zanim na świadectwie ślubu nie wyschnie atrament.

– Miałabym zostać ciężarną uciekającą panną młodą? Akurat teraz jakoś nie bardzo sobie wyobrażam, że wskakuję na konia jak Julia Roberts. Niestety czasy, kiedy jeździłam na moim kucyku, to czasy minione. Przynajmniej na razie. – Uśmiechnęłam się, czule wspominając godziny spędzone w dzieciństwie na grzbiecie kuca.

Podczas studenckich wakacji parę razy wybrałam się na przejażdżkę w siodle po Richmond Park, i zastanawiałam się, czy lekcje jazdy konnej dla dzieci nie są idiotycznie drogie. Te luksusy nie mogły być teraz priorytetem. Szczęka mi opadła na widok ceny podwójnego wózka, a konieczność zakupu wszystkiego w dwóch egzemplarzach znacznie zwiększała koszty. Na szczęście zostało trochę pieniędzy z mojego funduszu powierniczego. Spora część tego, co odziedziczyłam po rodzicach, poszła na opłaty czesnego i wynajem mieszkania podczas studiów. Przywiązywałam ogromną wagę do wykształcenia; ceniłam szanse i możliwość wyboru, które daje, i chciałam przekazać to bliźniętom, gdy będą starsze. Zanim zdecydowaliśmy się na kupno domu, sprawdziłam tutejsze szkoły, i bardzo mi się spodobała państwowa podstawówka położona w dalszej części naszej ulicy.

– Byłaś zachwycającą panną młodą, a ja jestem najszczęśliwszym mężczyzną w Londynie. W Anglii. Na świecie. – Zaśmiał się, ciągnąc mnie i tańcząc wolno wokół kuchni.

– Ja też. To znaczy jestem najszczęśliwszą kobietą – pół szepnęłam, a pół się zaśmiałam, wtulając się w niego w tańcu. – I przyznaję ci rację. Ten dom jest idealny. Ogród też – powiedziałam, wyglądając przez kuchenne okno, gdy Nick w końcu mnie puścił. – Hampton to cudowne miejsce, naprawdę bardzo ładne i spokojne, a w przyszłym tygodniu zamierzam zajrzeć do college’u nauczycielskiego w Strawberry Hill.

– Hm. Może jak dzieci przyjdą na świat, zmienisz zdanie. I kiedy podpiszę umowę z pierwszym klientem. Nie ma powodu, żebyś śpieszyła się do pracy. Odpoczywaj, ciesz się, że jesteś w domu i masz dużo wolnego czasu. – Wyciągnął krzesło przy stole kuchennym i teatralnym gestem zaprosił mnie, żebym usiadła.

– Zaraz, zaraz! Nie sądzę, żeby opieka nad dwójką dzieci była taka łatwa. Chyba czasami słuchasz, co mówią w szkole rodzenia? – zażartowałam, próbując usadowić się wygodnie na drewnianym krześle. Plecy mnie bolały po długim staniu, kiedy rozmawiałam i świętowałam z moimi przyjaciółmi. Max był jedynym gościem, którego zaprosił Nick.

– Oczywiście, że słucham. – Wymownie ziewnął szeroko i zaśmiał się. – Nie do wiary, że zostało tylko pięć miesięcy.

– Hm, muszę cię uprzedzić, że chyba bliżej czterech – oznajmiłam, choć położna wydawała się zdezorientowana moim cyklem menstruacyjnym, kiedy udałam się na umówioną wizytę. Nigdy nie byłam dobra w śledzeniu tych rzeczy. Brzuch wydawał się już duży i z każdym dniem się obniżał, no i stawał się coraz cięższy.

– W takim razie lepiej korzystajmy z przyjemności nowożeńców, co? Sprawdźmy, co jest na górze. – Przytulił policzek do mojego karku, kładąc dłonie na moich biodrach. – Ale najpierw… – Otworzył lodówkę i wyjął butelkę szampana, dwa kieliszki i łubiankę apetycznych truskawek. – Przygotowałem to wcześniej – oznajmił z powolnym uśmiechem, zręcznie otwierając butelkę, po czym nalał musujące wino do kieliszków, nie marnując ani kropli. – Wyskoczyłem wczoraj do sklepu – wyjaśnił, gdy otworzyłam usta mile zaskoczona. – Wypij, pół kieliszka nie zaszkodzi. Za nas.

– Za nas. I za naszą rodzinę – dodałam, stukając się z nim kieliszkiem.

Choć Nick żartował z zajęć w szkole rodzenia, wiedziałam, że będzie wspaniałym ojcem. Ciężko pracował, nie tracąc ani chwili, żeby ruszyć z firmą konsultingową, byłam też przekonana, że wesprze mnie, kiedy przyjdzie pora na dokończenie edukacji dającej uprawnienia nauczycielskie. Wszystko układało się idealnie, wiedziałam, że stworzymy idealną rodzinę.

Idealną, choć małą.

Poród był ciężki, lekarz oznajmił, że pojawiły się „komplikacje”, posyłając mi cierpki uśmiech. Nie będę mogła mieć więcej dzieci.

– Za to pani bliźnięta są idealne, pani Castle. Moje gratulacje.

– Patrz, Mads, ma otwarte oczy. – Niski głos Nicka zapiszczał chłopięco.

Prawdę mówiąc, to on pierwszy trzymał je na rękach. Dzieci były takie maleńkie, takie delikatne, że nie potrafiłam się z nimi rozstać. Nick był jedyną osobą, której byłam w stanie zaufać. Trzymał je na rękach przez całe dwie godziny, prawie się nie ruszając, omal nie oddychając, siedział tylko z tym cudem nowego życia w przyciemnionej sali porodowej, kiedy doktor zawiózł mnie do chirurga, który miał mnie zaszyć.

– To pańska córka, panie Castle. Piękna, prawda? – Ładna młoda położna uśmiechała się, patrząc, jak Nick z dumą i podziwem głaskał aksamitną główkę nowo narodzonej córeczki.

– Wszystkiego najlepszego, kochana Annabel – powiedział, dotykając nosem czubka jej maleńkiego nosa, a senne niebieskie oczy otworzyły się odrobinę, kradnąc nam wszystkim serca, nim znów je zamknęła.

Próbowałam podnieść głowę, by zerknąć na mojego syna, który urodził się jako drugi, zaniepokojona, że został zapomniany, że wszyscy patrzą tylko na jego urzekająco piękną siostrę, która przyszła na świat pierwsza, pierwsza zapłakała (i pierwsza zmarła), i od swojego pierwszego oddechu przyciągała do siebie wszystkie spojrzenia. Przysięgałam sobie, że nie będę żadnego z nich faworyzować. Byli bliźniętami, ale każde z nich było wyjątkowe, nie oczekiwałam, że będą identyczni. Zamierzałam wspierać ich indywidualne cechy, ale kochałam oboje tak samo. Ze łzami w oczach złożyłam im tę obietnicę, gdy wywożono mnie z pokoju niczym kawał mięsa na wózku rzeźnika, starałam się unieść głowę i raz jeszcze spojrzeć na moją małą rodzinę – tak nową, a już tak mi drogą.

Nie mogłam mieć więcej dzieci, więc przepełniona ponad miarę potrzebą pielęgnowania czegoś, zajęłam się ogrodem. Tamtej jesieni zasadziłam róże, a z biegiem lat zapełniłam ogród kwiatami, dzwonkami wietrznymi i ślicznymi figurkami zwierząt, które miały sprawić radość bliźniętom i stworzyć oazę spokoju. Nazywałam ogród moją świątynią ciszy, zaś pewnego roku na dzień matki Annabel i Aidan kupili mi figurkę pulchnego Buddy z brązu. Stała się jednym z moich najdroższych skarbów, darem pokoju od moich dzieci. Za to róże nie od razu się przyjęły i dopiero w tym roku zakwitły jak należy.

W samą porę, by zakryć Annabel swoimi falbaniastymi spódniczkami.

Wyglądam teraz przez drzwi balkonowe, patrzę, jak wiatr porusza delikatnymi białymi płatkami, które tańczą milczące shimmy.

Dbajcie o nią, niech będzie bezpieczna do chwili, gdy znów ją zobaczę.

Coś z tyłu mojej głowy usiłuje przedostać się do mojej świadomości, kolejne wspomnienie, które jest na wyciągnięcie ręki, lecz wciąż się wymyka. Staram się je uchwycić, lecz zręcznie się wyślizguje. Podnoszę wzrok i zdaję sobie sprawę, że znów jestem w pokoju sama. Która godzina? Zerkam na szafkowy zegar i zauważam, że się zatrzymał, jego ramiona zamarły w bezruchu, wahadło wisi jak sparaliżowana ręka. Dziwne, że Nick nie zwrócił na to uwagi, skoro w jego rankingu cennych przedmiotów zegar zajmuje drugie miejsce po kijach golfowych. Patrzę w stronę okna wykuszowego i widzę, że ciężkie zielone aksamitne zasłony zostały zasunięte. Czy już zapadła ciemność?

Która godzina?

Znów się nad tym zastanawiam, teraz już spanikowana. Nick zabrał Aidana do parku, prawda? A może wybrali się na zakupy do Kingston? Czy to było wczoraj? W głowie mi się kręci. Zamroczona nie potrafię logicznie myśleć, nawet widzę niewyraźnie. Nagle czuję zapach róż, który mi przypomina, że Annabel na pewno jest zimno, bardzo zimno. Muszę spytać Aidana, czy odrobił lekcje – ale gdzie on się podziewa? I jak mam go o cokolwiek spytać, skoro nawet na mnie nie patrzy, a ilekroć ja na niego spojrzę, słowa zamierają mi w gardle.

Psychicznie i fizycznie jestem niema, zagubiona w środku zmrożonej ziemi niczyjej. Z każdym mijającym dniem Nick i Aidan coraz bardziej się ode mnie oddalają, a ja czuję się coraz bardziej samotna – już prawie nie żona i tylko w połowie matka.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

– Hej, cześć! Dostanę buziaka?

Stoję na podeście schodów, niecierpliwie czekając na powrót Aidana ze szkoły, w myśli liczę kroki z przystanku autobusowego na końcu naszej ulicy, kiedy słyszę głos Lucy w kuchni.