Wróć do domu - Aleksandra Polańska - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Wróć do domu ebook i audiobook

Polańska Aleksandra

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

79 osób interesuje się tą książką

Opis

Sara i Robert Milewscy są młodym, szczęśliwym małżeństwem.

Wszystko zmienia się, kiedy kobieta przyłapuje partnera na coraz liczniejszych kłamstwach.

Jeszcze bardziej niepokojące jest dla Sary odkrycie, że dziesięć lat temu zaginęła dziewczyna Roberta, Laura, a to właśnie on widział ją jako ostatnią.

CZY TO UKOCHANY SARY DOPUŚCIŁ SIĘ ZBRODNI?

A JEŚLI NIE, TO GDZIE W TAKIM RAZIE JEST LAURA?

Milewska stara się odkryć prawdę, a przy okazji nie dopuścić do rozpadu swojego związku, chociaż z każdym dniem jej zaufanie do męża maleje.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 266

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 2 min

Lektor: Jaskuła Gabriela
Oceny
3,9 (48 ocen)
20
12
7
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ferbliczek

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała lektura czyta się jednym tchem!
20
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

dobra książka, choć złych recenzji mi się podobała. fajne zakonczenie.
10
Logana

Nie polecam

Słaba
10
Joaska_zet

Z braku laku…

Bardzo irytująca postać głównej bohaterki
10
Weganka_i_Tajga

Całkiem niezła

Okładka, tytuł i obietnica wciągającego thrillera psychologicznego trzymającego w napięciu postawiła tej książce bardzo wysoką poprzeczkę. Niestety obietnice tym razem nie zostały spełnione. To przyzwoita powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym o nieudanym małżeństwie i miotaniu się Sary w celu odkrycia tajemnicy męża. Tak naprawdę jedyna, ale poboczna ciekawa postać to Iga, siostra zaginionej przed 10 laty Laury, która tak naprawdę zagrała na nosie wszystkim. Mimo lekkiego rozczarowania w przyszłości zaciekawiona jak się potoczą pisarskie losy Pani Polańskiej chętnie sięgnę po kolejne jej książki, bo ma potencjał pisarski.
10

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nie ma kar ani nagród, są jedynie konsekwencje.

 

Karin Alvtegen

tłum. Halina Thylwe

 

 

 

 

 

LAURA

 

Jest już ciemno, gdy wysiadam z auta. Do domu został mi niecały kilometr, który będę zmuszona pokonać, idąc samotnie poboczem. Robert praktycznie wyrzucił mnie z samochodu. Tak bardzo nas sobą nie panował, że gdy zatrzasnęłam drzwi i znalazłam się na zewnątrz, przez moment poczułam się bezpieczniej. Teraz jednak, kiedy spoglądam na opustoszałą drogę prowadzącą do miejscowości, w której mieszkam, nie jestem już taka pewna, że dobrze zrobiłam, wysiadając.

Nie układa nam się z Robertem najlepiej, chociaż jesteśmy już razem od pięciu lat. Czuję, że chcę od życia czegoś zupełnie innego niż on, który ciągle rozmawia o rodzinie i o tym, ile będziemy mieć dzieci. A ja jestem młoda, mam inne aspiracje. Nie chcę skończyć jak moi rodzice, wiecznie narzekający na swoje krnąbrne potomstwo i ledwo wiążący koniec z końcem.

Rozglądam się z niepokojem. Oprócz auta Roberta, który odjechał z piskiem opon w drugą stronę i jest już daleko, wokół jest pusto. Mimo to przyspieszam kroku, bo już późno, a moja wyobraźnia nie próżnuje. Czułabym się pewniej, gdyby minęło mnie od czasu do czasu jakieś auto. Pokonuję metr za metrem, usiłując się nie rozpłakać z powodu, że jestem tu kompletnie sama. Bo na pewno łez nie wyciska mi teraz fakt, że właśnie rozstałam się z chłopakiem. Powinnam rozpaczać, tymczasem czuję się wolna. Tylko że chciałabym już być w domu, a nie w tym pustym polu na poboczu nieuczęszczanej drogi. Ściskam w dłoni torebkę i sprawdzam telefon. Bateria wskazuje na jeden procent i w momencie, w którym podnoszę komórkę do ucha, by zadzwonić do matki, ekran czernieje. No tak, oczywiście… Nie ma tu lamp, nie ma chodnika. Przyspieszam, starając się prawie po omacku trzymać pobocza, i ze strachu po chwili niemal biegnę. Nagle dostrzegam za sobą łunę światła, odwracam się i zauważam, że to renault mojego byłego już chłopaka. Dziś rano spaliła mu się prawa przednia żarówka, dlatego od razu rozpoznaję jego samochód w ciemności. Trochę przypomina cyklopa.

Przynajmniej nie będę wracać sama. Robert zatrzymuje samochód, a ja z ulgą wsiadam do środka. Wiem, że to mimo wszystko porządny człowiek. On nie oferuje mi jednak podwózki, nie odpala silnika. Za to znowu zaczyna mnie przekonywać, żebym z nim została. Że jestem dla niego wszystkim i że beze mnie nie ma powodu, by żyć.

Brak mi już argumentów, a słowa odbijają się od niego jak od ściany. Robert mnie kompletnie nie rozumie, ale to żadna nowość. Nie chce przyjąć do wiadomości, że nie można płynąć łódką w dwie różne strony. Mamy inne spojrzenie na świat, inne marzenia. Opadam z sił w jego samochodzie. Nie jest już agresywny, ale i tak nagle wydaje się taki obcy. A ja nie marzę o niczym innym niż o powrocie do siebie. Chcę tylko wrócić do domu…

 

 

 

 

 

SARA

 

ROZDZIAŁ 1

 

Żegnam ostatnich gości. Wiolka, moja przyjaciółka, z którą znam się od podstawówki, wkłada buty i ziewa.

– Po trzydziestce takie imprezy to inna bajka niż za młodu – jęczy, całując mnie w policzek.

– To na pewno, ale i tak dobrze się trzymamy. – Parskam śmiechem i podaję jej kurtkę.

Jest połowa lutego i noce są jeszcze zimne. Wiolka otula się kapturem i kiedy wychodzi, zamykam za nią drzwi i przekręcam dwukrotnie górny i dolny zamek. Od razu podchodzę do okna w salonie i upewniam się, że moja szalona kumpela wsiadła do zamówionej przez nas taksówki.

Wiolka nie ma stałego partnera, zmienia facetów jak rękawiczki, z każdej imprezy odstawiamy ją więc do domu my, ewentualnie zamawiamy jej podwózkę. Czuję się za nią odpowiedzialna jako ta bardziej ustatkowana.

– Pojechała? – Robert staje za mną i obejmuje mnie w talii. Przez moment oboje patrzymy się w dół. Wrocław wygląda nocą jak prawdziwa metropolia. Czasem się zastanawiam, czy nie lepiej byłoby mieć dom na przedmieściach. Stanęło jednak na tym, że mieszkanie blisko centrum będzie, ze względu na nasz styl życia, bardziej komfortowe.

– Mam nadzieję, że nie wywinie takiego numeru jak ostatnio… – wzdycham, odchodząc od firanki.

– Co było ostatnio? – pyta, bo podczas naszego zeszłotygodniowego babskiego wypadu był nieobecny.

– Wezwaliśmy jej ubera, a ona kazała się zawieźć do klubu. Była już na tyle wstawiona, że ledwo kontaktowała. Całe szczęście, że uprzedziłam kierowcę, by nie zwracał uwagi na jej prośby i dowiózł ją pod wskazany adres. – Podnoszę z podłogi kawałek konfetti. Nie pamiętam, który z gości je przyniósł, ale teraz drobne złote kółka są dosłownie wszędzie.

Robert siada na kanapie, a ja ogarniam wzrokiem salon i kuchnię, a potem dosiadam się do niego. Na nic więcej nie mam już dziś siły.

– Trzeba to będzie jutro posprzątać. – Krzywię się i włączam telewizor.

– Gramy w papier, kamień, nożyce?

– Nie, kochanie. Nie zostawisz mnie z tym samej, a wiesz, że ciągle z tobą w to przegrywam.

– Czy nie możemy odwołać jutrzejszego dnia? Wykreślić go z kalendarza czy coś w tym rodzaju?

Wiem, co mój mąż ma na myśli. Dzisiaj urządzaliśmy parapetówkę dla moich znajomych, a jutro będą tu jego goście. Miesiąc temu wzięliśmy ślub, ale była to bardzo skromna uroczystość. Jedyni goście to mama Roberta i moje dwie najlepsze przyjaciółki – Wiolka i Blanka. Jego ojciec zmarł na raka pięć lat temu, a moi adopcyjni rodzice zginęli potrąceni przez pijanego kierowcę, gdy miałam szesnaście lat. Pamiętam ich jak przez mgłę. Na wychowanie wzięła mnie wtedy siostra mojej mamy. Nie było nam łatwo, ale dałyśmy radę i obiecałam sobie nigdy nie oglądać się na własną przeszłość z żalem. Tu i teraz wiodę szczęśliwe, spokojne życie.

Wtulam się w tors Roberta i przyglądam się mężowi. Jest idealny. Poznaliśmy się trzy lata temu, w klubie, zupełnie przez przypadek. Ja nie cierpię takich miejsc, ale wyciągnęła mnie Wiolka, a Robert znalazł się tam ze względu na wieczór kawalerski jednego ze swoich znajomych. Oboje niechętnie podchodziliśmy do tańca i upijania się, a nasza wspólna niechęć do towarzyszenia znajomym wbrew naszej woli sprawiała, że wydawaliśmy się równie nieszczęśliwi.

Wymieniliśmy się numerami i zaczęliśmy regularnie spotykać. Bardziej jak kumple niż jak partnerzy. Ja leczyłam niedawno złamane serce, a Robert próbował uporać się z firmą, którą odziedziczył po swoim ojcu. I nim zdaliśmy sobie z tego sprawę, dopasowaliśmy się jak puzzle. Wystarczył jeden dzień bez wiadomości od niego, bym prawie chodziła z nerwów po ścianach. Gdy Robert wyznał mi wprost, że ma dokładnie tak samo, wiedziałam, że przepadliśmy oboje. Wprowadziłam się do jego kawalerki i czas w niej minął nam na tyle szybko, że dopiero kilka miesięcy przed ślubem zaczęliśmy rozglądać się za czymś większym. Stanęło na mieszkaniu prawie w centrum, na ulicy Piastowskiej, przy Pasażu Grunwaldzkim. W dzieciństwie marzyłam o osiedleniu się na spokojnej wsi, mój mąż nawet nie chciał o tym słyszeć. Powtarzał do znudzenia, że urodził się we Wrocławiu i uwielbia jego zgiełk o każdej porze dnia i nocy. A gdzie on, tam i ja, więc nie dyskutowałam z nim zbyt długo.

Kilka razy w roku latamy na spontaniczne wyprawy i zwiedzamy świat. Postanowiliśmy nie mieć dzieci. Priorytetem jesteśmy my sami. Czasem jacyś znajomi wypominają nam egoizm, w sumie to nawet często. Ale patrząc na nich, zmęczonych życiem i pilnowaniem pociech, nie mogę się pozbyć wrażenia, że ta krytyka jest podszyta zazdrością. Woleliby widzieć nas wpędzonych w tę samą pułapkę, w którą wpadli oni.

– Przeżyjemy jutrzejszą parapetówkę i na dłuższy czas damy sobie spokój z imprezami. Poza tym mam dla ciebie niespodziankę – szepczę mu leniwie na ucho.

– Powiedz, że zamówiłaś catering i nie będziemy jutro stać w kuchni i babrać się w garach.

– Kompletnie wyleciało mi z głowy – śmieję się, patrząc na jego zbolałą minę. Sięgam po swój kieliszek i upijam resztki wina. – Przecież żartuję, jedzenie już dawno zaklepane. Ale ja nie o tym. Zarezerwowałam nam lot do Rzymu.

Robert obejmuje mnie ramieniem i mocniej przytula. Jestem fotografką, mam swój lokal niedaleko kamienicy, w której mieszkamy. Nie pracuję dla nikogo na etacie. Zawsze wolałam być niezależna, a przy okazji robić to, co sprawia mi prawdziwą przyjemność. Mój mąż jest szefem doskonale prosperującej firmy produkującej i sprzedającej okna oraz szklane balustrady. Jego praca łączy się z zagranicznymi wyjazdami i wymaga ciągłego zaangażowania, ale jestem z niego bardzo dumna. I doceniam fakt, że zawsze zgadza się na moje spontaniczne decyzje co do wyjazdów.

– Byłem tam już.

– Ale ja nie byłam – odpowiadam niewzruszona i przeskakuję po kanałach. Tradycyjna telewizja po raz kolejny okazuje się przeżytkiem, więc koniec końców i tak trafiamy na Netfliksa i oglądamy na półśpiąco następny odcinek modnego serialu o kowbojach.

Pod koniec seansu wybieram numer do Wiolki. Moja przyjaciółka potwierdza, że dojechała bezpiecznie do domu. Język jej się plącze, ale najważniejsze, że jest cała i zdrowa. Zaciągam Roberta do łóżka i dajemy sobie buziaka na dobranoc.

Ktoś mógłby powiedzieć, że moje życie jest nudne, ale to nieprawda. Nie szukam adrenaliny, doceniam spokój, który razem stworzyliśmy. Pochodzę z rodziny dotkniętej tragedią i mam prawo w końcu być szczęśliwa.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

Niedzielny poranek wita mnie potężnym kacem. Otwieram jedno oko, głowa boli tak wściekle, że każdy ruch sprawia dodatkowe cierpienie. Na mojej imprezie wypiłam pół butelki wina, ale wczoraj się już tak nie oszczędzałam. Znajomi Roberta różnią się od moich, rozmawiają głównie o swoich biznesach, przechwalając się, kto z nich ma więcej pieniędzy. Przechodziłam od jednej do kolejnej grupki i im dłużej słuchałam ich bzdur, tym szybciej opróżniałam następne kieliszki czystej.

Dziękuję Stwórcy, że mój mąż nie jest taki próżny, ale i tak dziwi mnie, że odnajduje się w takim towarzystwie. Patrzę na niego. Wciąż śpi. Wstyd się przyznać, ale nie pamiętam, jak się tu znalazłam. Film urwał mi się, jeszcze zanim wszyscy wyszli.

– Hej – wyrywa mnie z rozmyślań głos Roberta – jak samopoczucie?

Wczoraj nie wiedziałam, jak mam się zachowywać, kiedy opowiadałam o swojej pasji robienia zdjęć i widziałam ich krzywe miny oraz dyskretne kpiące uśmiechy. Gdy z żoną jednego z nich, nawet nie pamiętam jej imienia, próbowałam nawiązać zupełnie niezobowiązującą typowo kobiecą rozmowę, ona spytała, ile kosztował mój zegarek, bo wygląda na tani, a ona może polecić mi model, który jest obecnie w trendach. Kręciłam się więc bez celu, głównie popijając to, co znalazłam w kąciku z alkoholami. I mieszałam, czego absolutnie nie powinno się robić, jeśli chce się godnie przeżyć następny dzień.

– Trzymam się – ledwo daję radę wypowiedzieć te słowa, a nachodzi mnie ogromna fala mdłości. Zrywam się z łóżka i pędzę na miękkich nogach do toalety. Wymiotuję, a potem ocieram twarz papierem. Robert stoi przy umywalce i litościwie mi się przygląda. Wolałabym, żeby nie patrzył na mnie w takim stanie.

– Odejdź proszę – mówię, ale on nie rusza się nawet o krok, tymczasem wstrząsają mną kolejne torsje. – Robert, do diabła, naprawdę będziesz patrzył, jak rzygam? – wyduszam, kiedy tylko udaje mi się złapać oddech.

– Gdybym nie widział cię wczoraj przyklejonej do kieliszka, zażartowałbym, że to nudności ciążowe.

Nachylam się nad muszlą gotowa na najgorsze i dopiero teraz dochodzi do mnie sens jego wypowiedzi.

– Przynieś mi wodę i wyjdź. – Tym razem mój ton jest pewniejszy.

Robert robi to, co mu poleciłam, i po chwili stawia obok mnie szklankę z wodą. Tę z grubym dnem, która wczoraj służyła mi za popitkę. Może to taka zemsta za to, że spiłam się przy jego kulturalnych znajomych. A ja po prostu nie mogłam znieść ich pieprzenia.

Dziesięć minut później siadam przy małym stoliku kuchennym, przy którym stoją cztery krzesła. Kiedy się tu wprowadzaliśmy, sześćdziesiąt metrów kwadratowych robiło trochę lepsze wrażenie. Coraz częściej łapię się jednak na tym, że źle zdecydowaliśmy i za tę horrendalną cenę lepiej było kupić mały domek pod miastem. Swoje wątpliwości zachowywałam do tej pory oczywiście dla siebie.

– Przepraszam, jeśli cię uraziłem. – Robert podsuwa mi tabletkę przeciwbólową i wodę. – To był niewinny żart.

– Może kac morderca bez serca zabrał mi resztki poczucia humoru?

Mój mąż parska śmiechem i wyraźnie się relaksuje. Chyba zareagowałam zbyt niedojrzale. W sumie nie powiedział nic złego.

– Ja też przepraszam, nie pamiętam całej parapetówki, w pewnym momencie poczułam się zmęczona…

– Tak bardzo, że zasnęłaś na kanapie, przeokropne chrapiąc – dopowiada, a ja kryję twarz w dłoniach. Potwornie mi wstyd. Robert jest miły dla moich koleżanek, nie wnikam w to, co o nich sądzi. Nie krytykuje ich i zawsze jest duszą towarzystwa. A ja zamieniłam sobie wczoraj w żyłach krew na alkohol, bo nie chciało mi się słuchać przechwałek bogatych dupków, z którymi on się trzyma. Skoro Robert ich lubi, ja też powinnam przynajmniej się postarać.

– Zjesz coś?

Niesamowite, jak ten mężczyzna potrafi mnie rozczulić. Chciałabym teraz cofnąć swojego porannego focha.

– Nie, ale chętnie się położę. – Spoglądam tęsknie na sofę.

– Dzisiaj obiad u mojej mamy, pamiętasz? Ma urodziny.

Hamuję się, by znów nie wyjść na marudę. Głowa odpada mi z bólu za każdym razem, gdy wykonuję jakikolwiek ruch. Zapomniałam, że czeka mnie jeszcze zabawianie teściowej.

Nie mam nic do jego mamy. To starsza oczytana kobieta o surowym światopoglądzie. Ale choć jesteśmy z Robertem już trzy lata, a teraz dodatkowo zaobrączkowani, nie czuję się przez nią w pełni akceptowana.

– Kupiłam jej ładną roślinkę do domu, tylko niech za często jej nie podlewa – mruczę i wlokę w kierunku kanapy. Nie muszę nawet zbytnio udawać złego samopoczucia. – Pozdrów mamę ode mnie.

Robert unosi brwi i siada obok.

– Jestem umówiony z kontrahentem, to ważny koleś i absolutnie priorytetowe spotkanie, które zapewni nam niemały przypływ gotówki. Musisz pójść do Zośki sama.

– Chyba żartujesz? – Podpieram się na łokciach i natychmiast zaciskam powieki. Głowa boli mnie tak, że mogłabym teraz wyrwać sobie wszystkie włosy, a i tak nie przebiłabym tego cierpienia. – To twoja matka – kładę nacisk na drugie słowo.

– Żyje w samotności, a od kiedy ojciec zmarł, kompletnie się podłamała. Dziś jej urodziny – tłumaczy mi jak dziecku.

Wdech, wydech…

– Ona mnie nawet nie lubi.

– Uwielbia cię! – Mój mąż podnosi się z sofy i żywo gestykuluje. – Będzie zachwycona tym, że sobie porozmawiacie na osobności.

Nie daję wiary jego zapewnieniom, a mimo to dwie godziny i dwie tabletki później nakładam starannie na twarz korektor i podkład, by przykryć to, jak marnie wyglądam.

Lubię uszczęśliwiać Roberta, choć do tej pory chyba nie zdarzyło się, bym robiła to swoim kosztem. Wychodzimy w tym samym czasie, ja wsiadam do taksówki, a on do swojego samochodu. Uderza mnie uczucie niepokoju. Jest chwilowe, niewystarczające, bym zwątpiła w łączącą nas więź. Odwracam się i spoglądam przez tylną szybę, ale nie dostrzegam już swojego męża.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 3

 

Teściowa jest rozczarowana, czego usilnie stara nie dać po sobie poznać, gdy proponuje mi herbatę i krząta się po kuchni. Mama Roberta mieszka w stumetrowym poniemieckim domu. Rozwiodła się dawno temu, kiedy mój mąż był jeszcze dzieckiem. Jego ojciec pławił się w luksusach, a matce pozostawił ten skromny budynek. Nigdy go nie wyremontowała, więc kiedy się tu wchodzi, ciężko się oprzeć wrażeniu, że to wnętrze z poprzedniej epoki.

– Robuś mówił, że nie da rady dojechać. Nie przemęcza się za bardzo? Wy, młodzi, myślicie tylko o pieniądzach. Czas i zdrowie schodzą na dalszy plan. – Stawia przede mną kubek z parującą herbatą.

Owszem, mój mąż dużo pracuje, ale ja na pewno go do tego nie gonię. Po tym, jak odziedziczył firmę, wziął sobie za cel udoskonalenie jej i rozwijanie.

– Jakoś nie narzeka. – Upijam łyk. Wciąż czuję się co najmniej kiepsko. – Zazwyczaj tak dużo nie pracuje, tylko ma teraz duże zamówienie. Musi być w stałym kontakcie z ekipą, architektem i klientem.

– Mój mąż też tak powtarzał. Jeszcze tylko jedno zlecenie, potem przez pół roku nie będziemy musieli palcem kiwnąć. To kołowrotek, dziecko. – Zofia opada na fotel. Dobiega siedemdziesiątki, ale sprawia wrażenie starszej. Włosy ma oklapłe, a skóra na jej ramionach nieestetycznie zwisa. Kiedy tak na nią patrzę, zaczynam się bać starości. Obiecuję sobie, że nie doprowadzę się do takiego stanu, choćbym miała wybotoksować sobie każdą część ciała.

– A ty co taka blada? – Patrzy na mnie uważnie i na moment na jej twarzy pojawia się rzadki grymas, który ma być zapewne uśmiechem.

– Rano wymiotowałam. Pewnie czymś się zatrułam.

Wolę nie wtajemniczać teściowej w swoje pijackie przygody.

– Albo w ciąży jesteś.

Mówi to tak samo jak Robert. Niby niewinnie, a jednak dotyka czułej struny w mojej duszy.

– Nie planujemy dziecka, przecież otwarcie o tym mówiliśmy.

Zofia macha ręką, ignorując moje słowa.

– Każde małżeństwo musi mieć dziecko, inaczej to nie rodzina.

Nie mam zamiaru się z nią kłócić. Zastanawiam się za to, po co w ogóle tu przyszłam. Konfrontacja była jednak nieunikniona i o ile matka Roberta przy nim jeszcze stara się hamować, o tyle, gdy jesteśmy we dwie, nie okazuje litości.

– Jesteśmy innego zdania.

Kobieta wzdycha.

– Jeśli nie możesz zajść w ciążę, są na to inne sposoby…

– Nie staraliśmy się nawet, biorę tabletki – bronię się, choć przekraczam przy tym swoją prywatną strefę. Nie mam problemów z płodnością, na miłość boską, po prostu nie chcę mieć dziecka. Rozwrzeszczanego, małego, postępującego wbrew wszelkiej logice człowieka!

– Masz już swoje lata. – Zofia nie odpuszcza. – Wszystkie moje znajome pytają, kiedy będę miała wnuka.

– Przykro mi – odpowiadam tępo wpatrzona w lakierowany stolik, nasz prezent urodzinowy z poprzedniego roku. Robert dodatkowo odmalował wtedy ściany w salonie i w kuchni. Na nic więcej jego matka nie pozwoliła, twierdząc, że dobrze jej tak, jak jest.

– Nie przykrujcie, tylko bierzcie się do roboty – kwituje.

– Będę się powoli zbierać. – Podnoszę z fotela torebkę i kładę ją sobie na kolanach.

– Tak szybko? Dopiero przyszłaś. Możemy zmienić temat, jeśli trochę się zagalopowałam. Teraz i po czterdziestce kobiety rodzą. Ciągle zapominam, że czasy się zmieniają.

– Nie urodzę ani za dziesięć, ani za dwadzieścia lat, co w tym niezrozumiałego?! – Wybucham wreszcie z pełną mocą, a na pewno nieco pomagają mi w tym nadal krążące w moich żyłach promile.

Za każdym razem, gdy tu przychodzę, czuję się niechcianym gościem, takim na doczepkę. Ileż mogę udawać, że tego nie zauważam?

– Robert zawsze chciał mieć dziecko – syczy w odpowiedzi. – Marzył o tym, ale zjawiłaś się ty. – Oskarżycielsko kieruje w moją stronę palec wskazujący. Zamiast wstać, coraz bardziej zapadam się w fotel. Zofia kłamie. Oboje tak zdecydowaliśmy.

– Znam swojego męża…

– Ja znam swojego syna lepiej niż ty. Był na studiach, kiedy snuł plany razem z Laurą, tak bardzo się kochali… – Nagle zasłania usta i czerwienieje. Wymsknęło jej się za dużo. Znałam imiona jego poprzednich dziewczyn, zresztą nie było ich tak wiele. Z Kornelią stracił dziewictwo w liceum, potem związał się z Polą, która wyjechała do Stanów. Ale nigdy nie mówił mi o Laurze, a gdy się doda dwa do dwóch, wychodzi na to, że to dla niego ważna osoba.

Nie jestem zazdrosna, wmawiam sobie. Zresztą też miałam kilku partnerów. Żadnego z nich jednak nie ukrywałam.

– Kim jest Laura? – pytam, choć wiem, że teściowa już mi nic nie powie.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 4

 

Wracam do domu późnym wieczorem. Przedtem snuję się jeszcze po pobliskiej galerii handlowej, dopóki przed dwudziestą pierwszą głos z megafonu nie zaczyna wypraszać z niej klientów. Potem wstępuję do znajomego baru i wypijam kilka szotów. Dopiero one niwelują kaca i ból głowy.

Mieszkanie jest ciche i ciemne. Robert nie próbował się ze mną skontaktować, bo po prostu jeszcze nie wrócił. Zrzucam niewygodne buty i ciskam je w kąt przedpokoju. Telefon mojego męża milczy. Pewnie rozładowała mu się bateria. Włączam telewizor, ale piętnaście minut później jestem już poważnie zaniepokojona. Niedługo północ. Nie zasnę, gdy nie wiem, co się dzieje z najbliższą mi osobą. Nie znam nawet nazwiska tego człowieka, z którym Robert miał się spotkać. Wybieram więc numer do jego wspólnika. Nie ufam mu za grosz, ale w tym przypadku jest moją jedyną opcją. Rafał Drapiński to typowy karierowicz, brak mu empatii i dla pieniędzy zrobiłby wszystko. Ale mój mąż go ceni i nieustannie powtarza, że gdyby nie on, firma nie uzyskałaby połowy swojego przychodu.

– Sara? Jest północ. – Ma zaspany, półprzytomny głos. Obudziłam go i wyobrażam sobie, że mruży teraz oczy, oślepiony przez niebieski blask bijący od ekranu telefonu.

Jestem mu jednak wdzięczna, że nie zignorował mojego połączenia. Choć fakt, że on leży w łóżku, a Roberta nie ma w domu, dodatkowo mnie martwi.

– Przepraszam za porę, ale nie mogę się dodzwonić do Roberta.

– Nie wnikam w wasze małżeńskie problemy. – Słyszę, jak ziewa, ale nadal jest na linii.

– Nie mamy żadnych. Po prostu staram się skontaktować z mężem.

– Tutaj go nie ma. – Mój rozmówca parska śmiechem najwyraźniej dumny ze swojego żartu. – Skąd pomysł, że się widzieliśmy? Jest niedziela.

– A spotkanie?

– Jakie spotkanie?

Przeczesuję palcami włosy. Nie chcę wyjść przed nim na zazdrosną żonę ani dawać żadnego pola do plotek.

– Rzeczywiście, coś mi się pomyliło.

– Piłaś?

– Trochę.

– Na pewno Robert niedługo wróci. Może się zasiedział u matki?

– Dzięki, pewnie tak.

Jakimś cudem brzmię przekonująco, żegnamy się, a Rafał życzy mi dobrej nocy.

Rzucam telefonem o podłogę, niezbyt mocno, raczej z bezsilności niż ze złości. Pierwszy raz jestem w sytuacji, w której o tak późnej porze pozostaję w domu sama, a na dodatek nie mam kontaktu z Robertem. Nie pociągnęłam tematu o zaplanowanym spotkaniu, bo wyszłabym na naiwną żonę, która bierze na serio każdą bajeczkę niewiernego partnera.

Staram się znaleźć inne wytłumaczenie tego, że Robert jeszcze nie wrócił. Idę pod prysznic. Może coś mu się stało? A ja jak ostatnia idiotka od razu sądzę, że jestem zdradzana. Powinnam obdzwonić szpitale?

Wycieram się szybko i wchodzę do łóżka, gdzie dygoczę z zimna. Uspokajam puls i nieudolnie odciągam myśli od tego, co się dzisiaj wydarzyło.

Gdy nakrywam się po uszy kołdrą i gaszę lampkę nocną, dochodzi mnie chrzęst zamka w drzwiach. Udaję, że śpię, ale nasłuchuję, co będzie robił mój małżonek. Nie mija nawet pięć minut, a on kładzie się obok mnie. Oddycham miarowo, nie dając po sobie poznać, że trwam na posterunku.

Już drugi raz dzisiaj doznaję dziwnego wrażenia, którego nie potrafię uciszyć. Mój mąż wydaje mi się obcy, jakbym go nie znała.

Ale znam go. Jego teraźniejszość.

Imię Laury i to, jak moja teściowa zareagowała później, tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że aby poczuć się pewniej, powinnam poznać także przeszłość męża.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 5

 

– Jak było wczoraj? – pytam.

Robert zalewa kawę wodą z czajnika. Na jego urodziny zaplanowałam już kupno ekspresu.

– To trudny temat…

– Mogę jakoś pomóc?

Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, ale wczorajsza złość nieco mi już przeszła. Pozwoliłam zawładnąć sobą panice, a dziś trzeba było przywołać rozsądek. Mój mąż ma ciężki czas, muszę go wspierać.

– Ty? – Mąż wybucha śmiechem, a mnie robi się głupio. – Nie znasz się na tym.

Owszem, nie znam się na oknach, co oboje doskonale wiemy. Ale przecież może opowiedzieć mi o swoich kłopotach.

– Późno wróciłeś.

– Nie, koło dwudziestej trzeciej byłem już w domu.

Nie komentuję jego słów. Telefon miał wyłączony, ale około jedenastej wysłałam mu wiadomość, że idę spać. Tyle że to było kłamstwo, czekałam na niego. Wrócił przed pierwszą.

– Rafał był z tobą? – Przejmuję od niego filiżankę. Upijam łyk. Nie cierpię tej kawy. Jest kwaśna.

– Tak, zawsze jeździmy razem.

Zadałabym mu jeszcze mnóstwo pytań, ale nie chcę wyjść na podejrzliwą. Kłamie mi w żywe oczy, a muszę udawać, że wszystko jest okej.

– Dziś też wrócę późno – informuje i odkłada kubek do zlewu. – Nie musisz czekać.

– Mieliśmy dzisiaj wyjść na kolację, zapomniałeś?

Przystaje obok i wygląda, jakby hamował się przed powiedzeniem czegoś niestosownego. Marszczy czoło z dezaprobatą.

– Jestem zmęczony, a ty ciągasz mnie po knajpach. Mogłabyś odpuścić?

Dłoń, w której trzymam kawę, zawisa w powietrzu. Przecież tak wygląda nasze życie, lubimy wypady na miasto. Czy dwa dni temu ktoś podmienił mojego męża na ten dziwny egzemplarz? Staram się panować nad sobą, poza tym bardzo mi na nim zależy. Jeśli ma gorszy czas, nie będę go prowokować.

– Dobrze, przełożę rezerwację na inny dzień – poddaję się bez walki.

Ale to najwyraźniej dla Roberta za mało.

– Nie chcę, żebyś przestawiała to na jakikolwiek dzień. Błagam cię, znajdź sobie ambitniejsze zajęcie niż włóczenie się po jadłodajniach.

– Przecież pracuję… – usiłuję się bronić. Jest mi niezręcznie. Owszem, nie siedzę w moim lokalu przez osiem godzin dziennie i wykonuję jedynie zdjęcia do dokumentów. Kiedyś fotografia była nieodłączną częścią mojego życia. Dostawałam mnóstwo zleceń, na śluby, na sesje rodzinne. Kochałam to. Ale bywały miesiące, że nie było w mnie w domu praktycznie w ogóle, brakowało czasu na bycie razem. Ograniczyłam więc swoją działalność, bo taką podjęliśmy decyzję. Oboje.

Zaciskam palce, tłumaczę męża na milion sposobów, ale czy naprawdę cokolwiek może usprawiedliwić takie zachowanie?

– Pstrykanie fotek to nie jest praca.

– Robert, o co tobie w zasadzie chodzi? Nie muszę się w ogóle do ciebie odzywać i nie musimy nigdzie wychodzić! – krzyczę i wstaję od stolika tak raptownie, że welurowe krzesło, na którym siedziałam, upada.

Chowam się w sypialni i nasłuchuję, kiedy mój mąż wychodzi z domu. Dopiero wtedy mogę spokojnie wrócić do salonu. Krzesło nadal leży na podłodze. Biorę do ręki filiżankę z niedopitą kawą i rzucam nią o śnieżnobiałą ścianę w kuchni. Patrzę na ciemnobrązowe zacieki spływające po farbie.

Im dłużej się w nie wpatruję, tym bardziej zaczynają mi przypominać krew. Potrząsam głową i zostawiam kuchnię w tragicznym stanie, by po prostu wyjść do mojej „żałosnej” pracy.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

Copyright © by Aleksandra Polańska, 2024

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2024

 

Projekt okładki: © Michał Grosicki

 

 

Redakcja: Kamila Recław

Korekta: Ida Świerkocka

Skład i łamanie: Andrzej Owsiany

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-830-9

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.