Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
20 osób interesuje się tą książką
WOJNA CHCIAŁA JEJ WYDRZEĆ OSTATNIĄ BLISKĄ OSOBĘ.
MUSIAŁA SIĘ POŚWIĘCIĆ. BYŁA MU TO WINNA… TYLKO JEMU, NIKOMU WIĘCEJ.
Na początku 1943 roku agentka Abwehry Angela Dremmler zostaje wysłana do Warszawy. Kobieta oficjalnie ma przejść na stronę wroga, a faktycznie ma wspierać niemiecki wywiad. Będąc pod ścisłą
obserwacją, rozpoczyna swoją grę, w której stawką jest coś więcej niż wygrana wojna. Kilka miesięcy później Angela zostaje oskarżona o zdradę i osadzona w łomżyńskim więzieniu. Niemcy składają jej
propozycję: „życie w zamian za informacje”. Wie, że jeżeli będzie milczeć, zginie, dlatego zaczyna snuć swoją opowieść o tym, jak stała się agentką wroga. Próbuje tym samym zyskać cenny czas, nie tylko dla siebie…
BALANSUJĄC NA GRANICY PRAWDY I KŁAMSTWA, PROWADZI PODWÓJNĄ GRĘ, O KTÓRĄ NIKT JEJ NIE PODEJRZEWA…
Rozkochaj w sobie wroga. Miłość to śmiertelna broń.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 313
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kochanemu Mężowi, który cierpliwie czekał na swoją dedykację…
The life that I have
Is all that I have
And the life that I have
Is yours.
The love that I have
Of the life that I have
Is yours and yours and yours.
A sleep I shall have
A rest I shall have
Yet death will be but a pause.
For the peace of my years
In the long green grass
Will be yours and yours and yours[1].
[1] The Life That I Have – wiersz napisany przez Leo Marksa w 1943 r., używany w czasie II wojny światowej jako wiersz-kod do przesyłania zaszyfrowanych informacji, źródło: Leo Marks, Between Silk and Cyanide.
ROZDZIAŁ 1
Czas: obecnie
Miejsce: Łomża – niemieckie więzienie
Ręce miałam związane z tyłu za oparciem drewnianego krzesła. Od kilku minut próbowałam się uwolnić. Instynktownie walczyłam o życie. Czułam piekący ból poranionych nadgarstków. Nie miałam najmniejszych szans na wysunięcie rąk z więzów, jednak się nie poddawałam. Przez zaparowane szkła maski przeciwgazowej niewiele już widziałam. Ciemna postać siedząca po drugiej stronie stołu pojawiała się i znikała za białą mgłą mojego oddechu. W nozdrzach czułam zapach śmierdzącej gumy. Otwierałam usta, chociaż dobrze wiedziałam, że nie uda mi się zaczerpnąć powietrza. Maska, której używali, była celowo uszkodzona, przez co całkowicie odcinała dopływ tlenu. Rzucałam się na krześle jak ryba wyrzucona na brzeg. Żałowałam, że nie przywiązali mnie mocniej, nie unieruchomili bardziej, wtedy nie dawałabym im tej przeklętej satysfakcji. Ale właśnie o to im chodziło, oni pragnęli tego widowiska. Moje cierpienie sprawiało, że krew szybciej krążyła w ich żyłach. Nie kryli się z tym. Przypatrywali mi się z niemalże widocznym uśmiechem na twarzy, gdy po raz kolejny… No właśnie, który to już raz miałam dzisiaj na sobie tę przeklętą maskę przeciwgazową?
Początkowo zadawałam sobie trud, żeby liczyć ilość uderzeń, podtopień czy innych wymyślnych tortur. Chciałam wychwycić jakiś schemat. Przecież to Niemcy, oni uwielbiają bawić się w cyferki i liczby. Kochają przewidywalność.
Skąd to wszystko wiem? Jestem jedną z nich. Dlatego tak bardzo chciałam wiedzieć, co będzie dalej. Chciałam uczepić się jakiejś wizji końca, która pomogłaby mi znieść te męki. Nawet jeżeli miałam dostać dziesięć ciosów, to wolałabym o tym z góry wiedzieć i odliczać kolejne razy. Mimo że ból byłby wtedy ten sam, to strach stałby się o wiele mniejszy. Jednak oni chcieli odebrać mi jakąkolwiek nadzieję. Tylko w ten sposób mogli mnie złamać. Potęgowali moje cierpienie nieustanną niepewnością, niewiedzą, kiedy przyjdą i czy przyjdą, jak długo zostaną, kto się zjawi i jakiego narzędzia do rozwiązania mojego języka użyją tym razem.
Przez to wszystko nie mogłam rozeznać się w czasie, który mi łaskawie poświęcali, ale za to bardzo dobrze wiedziałam, ile sekund tortur znosiła dziewczyna więziona w celi obok. O tak, jej krzyki odmierzały mi czas każdego dnia niczym dobrze nastrojony, szwajcarski zegarek mojego ojca. Tik-tak… Krzyk, krzyk…
Jeszcze jedno szarpnięcie ciałem. Jeszcze jedna próba złapania oddechu. I gdy myślałam, że tym razem nadejdzie mój koniec, żołnierz stojący po mojej prawej stronie ściągnął ze mnie maskę i rzucił ją na blat tak, żebym wciąż ją widziała, żebym przypadkiem o niej nie zapomniała.
– To jak, Angelo, chcesz dziś ze mną porozmawiać? – Usłyszałam znudzony głos Wolfganga Brugera, który kierował tutejszą placówką, w której przyszło mi przebywać wbrew mojej woli.
– Przecież już rozmawiamy… – Zrobiłam minę, jakbym w głowie liczyła ilość spędzonych tu godzin. – Przypomnisz mi, ile czasu już minęło, odkąd mnie przypadkowo schwytaliście?
– Niezła próba. – Uniósł nieznacznie kącik ust. – Dla twojej wiadomości, nieważne jak długo tu jesteś i ile jeszcze wytrzymasz, bo pewne jest tylko to, że zostaniesz tu do swojej śmierci. Czas, jaki upłynie, nie ma tu kompletnie znaczenia. – Wydawał się całkowicie przekonany o słuszności tego, co mówił, jakby wiedział coś więcej albo znał cholerną przyszłość.
Byłam pewna, że ma rację, że właśnie taki koniec mnie tutaj czeka.
– Jestem Niemką – fuknęłam. – Nie macie prawa mnie tak traktować! – Próbowałam trzymać się planu.
Mężczyzna uniósł prawą rękę, co oznaczało tylko jedno. Po chwili żołnierz po lewej stronie wymierzył mi cios w piersi gumową pałką. Przez moją twarz przeszedł bolesny grymas, a całe powietrze momentalnie wyleciało z moich płuc.
– Jak śmiesz nazywać siebie Niemką! Jesteś zdrajczynią! Zwykłym śmieciem!
Ostrożnie napełniłam płuca powietrzem i spojrzałam w oczy znienawidzonego oficera, który od początku mojego pobytu w tym więzieniu codziennie się nade mną pastwił. Miałam wrażenie, że ta zabawa coraz bardziej mu się podoba.
– Jestem agentką Abwehry, do jasnej cholery! Możecie to sprawdzić!
– Już to sprawdziliśmy – odpowiedział spokojnie, strzelając palcami u dłoni.
– I? – zapytałam pewnym siebie głosem, próbując jednocześnie ukryć strach przed poznaniem odpowiedzi. – Wywiad potwierdził, że jestem tu z ich polecenia?
Wiedziałam, że jeżeli zaprzeczą, a przecież mogą to zrobić, będę skończona. Zresztą, jeżeli nawet potwierdzą moją tożsamość, to po tym, co zrobiłam, czego się dopuściłam, to będzie bez znaczenia.
Z rozważań wyrwał mnie ten sam dźwięk strzelających kości u dłoni siedzącego przede mną Niemca. Mężczyzna popatrzył na mnie znużonym wzrokiem, po czym uniósł lewą rękę. Automatycznie spięłam całe ciało i przygotowałam się na nadchodzący cios. Żołnierz stojący po mojej prawej stronie uderzył mnie z całych sił pałką.
– Z polecenia naszego wywiadu zabiłaś oficera niemieckiej armii? – zapytał drwiąco. – Czy może z polecenia pieprzonego MI6? A może tym razem posłuchałaś rozkazów Polaków?
– Nazywam się Angela Dremmler i jestem Niemką! Wiernie służącą Führerowi! Robiłam wszystko to, co musiałam, aby nie zostać zdekonspirowana!
Nie zaprzeczyłam ani nie potwierdziłam zarzucanej mi zbrodni, jednak dla niego było to bez różnicy. Nie potrafił czytać między wierszami. Nie dostrzegał tego, co nie zostało wypowiedziane. Dla mnie różnica była znacząca.
Mężczyzna wstał. Obszedł stół, przy którym siedzieliśmy i stanął tuż obok mnie.
Nie śmiałam na niego spojrzeć. Przeszedł mnie dreszcz i mimowolnie zaczęłam się trząść. Chociaż tak bardzo chciałam pozostać silna i nie dać nic po sobie poznać, moje ciało mnie zdradzało. Ono zbyt dobrze wiedziało, co się teraz stanie.
– Połóż ręce – powiedział spokojnym głosem, jakby nie prosił mnie o nic niezwykłego.
Położyłam dłonie na drewniany blat stołu. Widziałam, jak drżą. Odrywały się i opadały z powrotem w oczekiwaniu na nieuniknione.
– Raz jeszcze zadam to pytanie. Dlaczego zabiłaś?!
– Jestem agentką Abwehry. Mój pseudonim to Alex. Moim celem było dostanie się w szeregi polskiego ruchu oporu i jego dekonspiracja. Miałam pełnić rolę podwójnego szpiega. To wszystko było z góry zaplanowane przez moje dowództwo. Moi zwierzchnicy o wszystkim wiedzieli!
Kątem oka widziałam, jak mężczyzna bierze do ręki ciężki, metalowy przedmiot przypominający ogromny przycisk do papieru. Zamknęłam oczy, zanim zdążył do mnie wrócić. Na skórze prawej dłoni poczułam chłód bijący od tego przedmiotu, a już po chwili to coś miażdżyło mi palce. Wyłam z bólu, bezskutecznie próbując uwolnić dłoń. Łzy wypłynęły mi z oczu, a szloch mieszał się z krzykiem.
– Zamknij się! Dosyć mam już twoich wrzasków! – Usłyszałam stłumiony, kobiecy głos dochodzący zza ściany.
– Sama się zamknij! – odkrzyknęłam z całych sił pomiędzy kolejnym jękiem. Nic więcej nie mogłam z siebie wydusić.
– Tylko na tyle cię stać? Od początku wiedziałam, że nie powinnam była ci ufać! Oszukałaś mnie! Obyś szybko zdechła! Ty i ten twój cały Führer! – Dziewczyna nie dawała za wygraną. Ciągnęła swoje obelgi. To, że mi ubliżała, to jedno, na to nikt nie zwracał najmniejszej uwagi, ale obelga wobec Wodza nie mogła tak po prostu zostać zignorowana. Dobrze wiedziałam, jak to się dla niej skończy.
Niemiec momentalnie mnie puścił, a ja poczułam ulgę, że to koniec. Skinął głową, dając znać swoim ludziom, że skończyliśmy. Jeden z nich rozwiązał mi ręce. Po chwili cała trójka opuściła moją celę. Wiedziałam, że idą do niej. Wiedziałam, co ją teraz czeka. Zamiast ulgi, poczułam do siebie wstręt. Chciałam być silna. Przyrzekłam sobie, że zniosę wszystko, ale już dłużej nie potrafiłam. Ledwo wstałam i doczłapałam do łóżka. Opadłam na nie resztkami sił. Bolało mnie dosłownie wszystko. Trzęsłam się. Coraz bardziej się bałam. Pragnęłam ratunku. Jednak wiedziałam, że on nie nadejdzie. Już nic więcej nie mogłam zrobić. Gdy usłyszałam, jak zaczynają bić tamtą dziewczynę, zamknęłam oczy, zasłoniłam uszy dłońmi, a z mojego gardła wydobył się niemy jęk…
***
Leżałam na łóżku i wpatrywałam się w betonową ścianę. Od kilku godzin wydrapywałam w niej paznokciem dwie kreski. U góry dłuższą i pionową, a na dole krótszą poziomą, odchodzącą w prawą stronę. Obie coraz bardziej przypominały literę L. Skupiłam na tym całą swoją uwagę. Musiałam znaleźć sobie zajęcie. Musiałam zająć czymś głowę, żeby nie zwariować. Nie byłam pewna, jak długo już tu przebywałam, ale czas dłużył mi się niemiłosiernie.
Nagle usłyszałam zgrzyt przesuwanej w drzwiach zasuwy, po czym pojawił się w nich strażnik.
– Wstawaj! – krzyknął, jakby był wściekły, że musi w ogóle do mnie mówić.
Posłusznie zwlekłam się z łóżka. Ciągnąc bosą nogę za nogą, dreptałam małymi kroczkami tuż za nim. Mogłam być zabierana tylko do dwóch miejsc. Pod prysznic albo na gimnastykę. Nie wiedziałam, która z tych dwóch rzeczy jest gorsza. Idąc wąskim korytarzem, widząc strażników stojących w dwóch szeregach z siedzącymi u ich stóp wilczurami, wiedziałam już, że idę pod prysznic. Starałam się iść wyprostowana, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo czuję się upodlona. W końcu byłam agentką Abwehry, a nas nie było tak łatwo złamać. Nie wiedziałam tylko, kogo bardziej próbuję przekonać – siebie czy ich… Jeszcze bardziej się wyprostowałam i powoli kroczyłam między ustawionymi po bokach mężczyznami. Gdy byłam już w połowie drogi, któryś z nich wydał komendę i jak na zawołanie wszystkie psy próbowały się na mnie rzucić. Jedyne, co je powstrzymywało, to skórzane smycze. Wystarczyło, że któryś strażnik poluzował pasek i pysk psa niebezpiecznie zbliżyłby się do mojej nogi. Czułam ich ciepłe oddechy na swojej skórze. Nie wiedziałam, dlaczego udało mi się przejść bez szwanku. Byłam pewna, że to się więcej nie powtórzy.
Potrzebowałam prysznica, ale sposób, w jaki mi go fundowali, sprawiał, że dalej miałam ochotę śmierdzieć moczem i być oblepiona własną krwią. Gdy już rozebrałam się do naga i stanęłam pod blaszaną dyszą na kamiennej podłodze, strażnik odkręcił wodę. Poczułam na plecach lodowaty strumień, który sprawił, że zaczęłam momentalnie zgrzytać zębami. W celi panował okropny chłód i wilgoć. Było mi non stop zimno, więc dodatkowy szok spowodowany niską temperaturą był kolejną serwowaną mi torturą. Celem tej kąpieli zdecydowanie nie było zapewnienie mi podstawowej higieny. Po chwili strumień się zmniejszył, żeby sekundę później ponownie uderzyć w moje ciało ze zdwojoną siłą. Tym razem woda była gorąca, wręcz mnie parzyła. Próbowałam maksymalnie przesunąć się pod ścianę, żeby ochronić ciało przed ukropem, jednak niewiele to dało. Pomieszczenie prysznica było zbyt małe na ucieczkę. Strażnik śmiał się na cały głos, gdy próbowałam wtopić się w betonową ścianę. Po chwili znowu odkręcił wodę z lodowatym strumieniem i tak w kółko, aż minął przydzielony mi czas. Trzęsąc się z zimna, szłam tą samą drogą. Zanim strażnik zdążył wepchnąć mnie do środka, z sąsiedniej celi wyłoniła się postać znajomej dziewczyny. Spojrzałyśmy na siebie i nasz wzrok odruchowo przebiegł po ciele tej drugiej. Gdybym nie wiedziała, że to właśnie ona została osadzona w celi obok mojej, możliwe, że nawet bym jej nie rozpoznała. Po jej pięknych, rudych, kręconych włosach pozostały jedynie strzępy. Na jej twarzy malował się wielki siniak, a usta były opuchnięte. Zauważyłam, że po szyi ciekła strużka krwi. Zadrżałam. Moje serce na moment zamarło. Chciałam coś do niej powiedzieć. Moje usta same się otworzyły. Zanim jednak wydałam z siebie jakikolwiek dźwięk, dziewczyna mnie ubiegła.
– Czego się lampisz, ty szmato! – syknęła, mrużąc złowrogo oczy i plując w moją stronę śliną wymieszaną z krwią.
Już miałam odpowiedzieć jej tym samym, a może nawet czymś gorszym, ale zostałam wepchnięta do swojej celi. Gdy tylko złapałam równowagę, wzdrygnęłam się na widok czekającego tam na mnie Wolfganga Brugera. Tym razem mój oprawca nie był sam. Obok niego, przy tym samym stole, siedział nie kto inny, jak mój szef, Ludwig Höhne. Mój były szef w gwoli ścisłości. W obecnej sytuacji jasne było, że straciłam swoje stanowisko w momencie, w którym zostałam złapana przez żandarmów nad martwym ciałem niemieckiego oficera. Zobaczyłam Ludwiga po raz pierwszy, odkąd zostałam aresztowana. Nie podejrzewałam, że jeszcze kiedykolwiek się spotkamy. Przecież powinien być w Warszawie… Moje serce na moment zabiło z nadzieją. Jak głupia szukałam ratunku. Gdy dostrzegłam odmalowaną na jego twarzy odrazę, wiedziałam, że to na nic. Momentalnie opuściłam ramiona z rezygnacją.
Obeszłam stół i usiadłam na swoim niewygodnym, drewnianym krześle. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że Ludwig ma na sobie wojskowy mundur, a nie zwykły garnitur. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim wydaniu. Wyglądał groźnie. Zapewne nie wybrałabym go do realizacji swoich planów, gdybym znała go od tej strony. Jednak czasu cofnąć nie mogłam.
Wolno uniosłam głowę, aby spojrzeć w oczy mężczyzny, który miał być moim wybawieniem, a stał się przyczyną upadku. Byłam pewna, że to on zaalarmował żandarmów i wyjawił im moje plany. Mimo to, skrycie pragnęłam, żeby spojrzał na mnie jak na Angelę Dremmler, a nie jak na zdrajczynię. Wiedziałam jednak, że tak się nie stanie. Przeczuwałam, że w jego spojrzeniu odnajdę złość, chęć odwetu czy wręcz wściekłość. Tymczasem jego wzrok był pusty. Nie wiedziałam dlaczego, ale przeraziło mnie to bardziej, niż gdybym zobaczyła w jego oczach własną śmierć.
– Dzień dobry, szefie. Zaproponowałabym kawę, ale sam pan widzi, okoliczności trochę się zmieniły. – Zmusiłam się do uśmiechu, chociaż piekł mnie zraniony policzek.
Mężczyzna nawet nie drgnął. Za to siedzący obok niego Wolfgang Bruger zamachnął się i z całej siły uderzył mnie prosto w twarz. Poczułam w ustach metaliczny smak krwi, ale nie żałowałam. Zawsze byłam pyskata. Pracując dla Ludwiga, musiałam się zmuszać, żeby ukryć swoją prawdziwą naturę. Ukrywałam ją przed wszystkimi. No, prawie wszystkimi. Przy Stefanie nigdy się nie hamowałam.
– Witaj, Angelo, a może powinienem powiedzieć Alex? – zapytał z wyczuwalnym obrzydzeniem w głosie.
– Ludwigu, dla ciebie tylko i wyłącznie „panna Dremmler” – odpowiedziałam lekceważąco, za co znowu zostałam spoliczkowana.
– Powiedziano mi, że nie chcesz współpracować. Nieładnie. – Zacmokał, kręcąc głową.
– Nie zamierzam wam niczego ułatwiać, zwłaszcza tobie.
– Zwłaszcza mnie? A czemuż to? Przecież do tej pory zawsze mnie słuchałaś i robiłaś to, co ci kazałem – zadrwił.
– Zdziwiłbyś się, ile razy zrobiłam z ciebie głupka. – Zaśmiałam się.
Ludwig wstał, obszedł stół i stanął za moimi plecami. Chwycił mnie za włosy i zmusił do wstania. Zaciągnął mnie w głąb pokoju, gdzie czekała przygotowana już na mnie blaszana balia z wodą. Mężczyzna zdecydowanie był ode mnie silniejszy. Poza tym moje ciało było już i tak wycieńczone, więc jednym ruchem popchnął mnie na podłogę i już po chwili miałam głowę zanurzoną w zimnej wodzie. Rękami złapałam się za brzegi miski i próbowałam walczyć, jednak na próżno. Dławiłam się. Krztusiłam. Czułam się, jakbym tonęła. W końcu wyjął moją głowę i trzymał ją kilka centymetrów nad powierzchnią. Kaszlałam, próbując złapać oddech.
– To jak, Angelo, będziesz już grzeczna? – wycedził przez zęby tuż nad moich uchem.
– Niedoczekanie twoje, ty chory…
Zanim zdążyłam posłać kolejną obelgę pod jego adresem, ponownie zanurzył moją głowę w wodzie i powtarzał to kilka razy, pozwalając mi tylko na moment zaczerpnąć powietrza. Gdy już nawet nie miałam siły się bronić, zaciągnął mnie z powrotem na krzesło. Wytarł mokre ręce w klapy marynarki i usiadł wyprostowany. Znowu wyglądał na opanowanego. Znowu miał pustkę w oczach. Odgarnęłam przyklejone do mojej twarzy mokre kosmyki włosów i także przyjęłam wyprostowaną pozycję. Nie mogłam być gorsza. Nie mogłam wyglądać na pokonaną. Musieli widzieć we mnie jedną z nich. Musieli widzieć we mnie agentkę Abwehry. Szkoda tylko, że moje ciało samo mnie zdradzało i trzęsło się niemiłosiernie z zimna i strachu. Moje wargi drżały i nie mogłam nic na to poradzić.
Ludwig spojrzał na mnie i z kieszeni spodni wyjął paczkę papierosów. Wysunął jednego i skierował w moją stronę.
– Zapalisz? – zapytał śmiertelnie poważnie.
Za fajkę oddałabym wszystko. Ostrożnie wyciągnęłam rękę i gdy już chciałam chwycić końcówkę papierosa, mężczyzna zaśmiał się głębokim, niskim głosem i cofnął paczkę.
– Chyba przez ostatni czas byłaś zbyt łagodnie traktowana, Angelo. – Mężczyzna spojrzał na siedzącego obok niego Wolfganga Brugera, a ten ledwie zauważalnie zacisnął mocniej szczękę. – Angelo, chyba nie rozumiesz powagi sytuacji, w jakiej się znalazłaś. Skoro nic nie chcesz nam powiedzieć, jesteś dla nas bezużyteczna. Wszyscy to wiedzą, oprócz ciebie. Zginiesz. Tego chcesz?
– I tak mnie zabijecie.
– Nie, jeśli zaczniesz mówić. – Mężczyzna popatrzył na mnie nieodgadnionym spojrzeniem.
– A co szef chciałby wiedzieć?
– Zacznijmy od tego, kto zabił Sturmbannführera i gdzie jest jego syn?
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Naprawdę zadał to pytanie? Przecież wiedział, że tego jednego nigdy mu nie wyjawię. Zresztą on sam postąpiłby podobnie. Chyba że… myliłam się, cholernie się myliłam.
– Ja… – zawahałam się. Jak rozegrać tę rozmowę? – Ja nic nie wiem.
– Doprawdy? – zapytał kpiąco. – Wiesz, co to oznacza Angelo, prawda? Przypominam ci, że za zdradę jest tylko jedna kara. – Spojrzał na mnie, a kąciki jego ust nieznacznie się uniosły.
Przełknęłam ślinę i próbowałam nie myśleć o jego sugestii.
– Oficerze Bruger, powinniśmy skupić się na tej Polce z celi obok. Tutaj ewidentnie tracimy czas – mówiąc to, mężczyzna bacznie mnie obserwował, jakby w wyrazie mojej twarzy lub moim spojrzeniu chciał dostrzec coś więcej, coś co mnie zdradzi i potwierdzi jego przypuszczenia dotyczące tego, kto stoi za śmiercią tamtego Niemca.
Na te słowa lekko się spięłam, po czym szybko się zreflektowałam i zaśmiałam w głos. Nie mogłam pozwolić, aby się wszystkiego domyślili.
Mężczyźni spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
– Dobry pomysł, szefie. Wręcz genialne posunięcie! – Widziałam, jak próbują zrozumieć, co do nich powiedziałam. – Czyżby szef właśnie zasugerował, że ten rudzielec co mierzy metr pięćdziesiąt w obcasie, zabił wysokiej rangi oficera? – Znowu się zaśmiałam. – Naprawdę miałam pana za niezwykle inteligentnego człowieka, ale widocznie się myliłam. A może ma pan tak niskie mniemanie o naszych oficerach?
Ludwig zamachnął się i uderzył mnie prosto w twarz, a z nosa momentalnie pociekła mi strużka krwi. Wytarłam ją dłonią. Czułam, że całą twarz mam pomazaną lepką mazią. Mężczyzna z powrotem oparł się na krześle, jak gdyby nigdy nic wyjął papierosa, którym chciał mnie przed chwilą poczęstować i zaczął się nim bawić. Patrzył prosto w moje oczy i stukał papierosem o blat biurka. W celi zapanowała niezręczna cisza. Niczego nie było słychać, poza tym jednym dźwiękiem. Spojrzałam mu w oczy. Łudziłam się, że zobaczę w nich wyrzuty sumienia. Przecież mnie znał. Byłam mu bliska, tego byłam pewna. Jednak teraz wszystko przestało mieć znaczenie. To, co było między nami, odeszło. W jego oczach byłam tylko i wyłącznie zdrajczynią. To było gorsze od bólu, który mi zadał. Przeniosłam wzrok na jego rękę. Stukał końcówką papierosa o drewniany blat, potem przesuwał po nim ubrudzonymi od atramentu palcami i kładł go płasko na stół, wciąż wybijając ten sam rytm. Spojrzałam się na Wolfganga Brugera, ale ten zainteresowany był wyłącznie moją osobą. Zapewne napawał się widokiem mojej zakrwawionej twarzy. Nie miał zielonego pojęcia, co się wokół niego działo. Widziałam, jak w środku kipiał ze złości, zapewne pragnął powtórzyć cios po moim szefie. Nie odrywał ode mnie przymrużonych ze złości oczu.
Ponownie przeniosłam wzrok na papierosa, którym dalej bawił się Ludwig. Miałam wrażenie, że nie potrzebowałam oddychać. Nie słyszałam nawet bicia własnego serca. Tylko stuk, stuk, stuk…
Wsłuchując się w ten dźwięk, myślami powróciłam do czasów szkolenia. Człowiek, który uczył mnie posługiwania się radiostacją, twierdził, że każdy radiooperator miał swój własny styl, niemalże jak odciski palców. Mimo że wszyscy posługiwali się tym samym alfabetem Morse’a, to każdy robił albo odrobinę za krótkie kreski, albo odrobinę za długie kropki.
Wpatrywałam się w obracanego przez mężczyznę papierosa, będąc pewna, że Ludwig Höhne był wyjątkiem od tej reguły. On był perfekcjonistą.
– Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia – odezwał się po dłuższej chwili, wkładając w końcu papierosa do ust, a w mojej głowie wciąż kłębiło się jedno słowo: czas.
Gdy w końcu to do mnie dotarło, wzięłam głęboki oddech i napełniłam nim płuca. Moje serce biło jak oszalałe. Po raz pierwszy cieszyłam się, że w celi jest tak zimno, dzięki czemu trzęsące się ręce nie zdradzały moich prawdziwych emocji i narastającej we mnie nadziei na wolność.
– Powiesz nam wszystko, co wiesz o polskim ruchu oporu. Powiesz, kto zabił oficera SS i gdzie ukryto jego syna, a ja ci obiecam, że na koniec nie dostaniesz kulki w głowę – mówiąc to, odpalił papierosa i rzucił we mnie zapałką.
– Nie? – dopytałam, uważnie przyglądając się jego reakcji.
– Nie. Masz moje słowo. Życie w zamian za informacje.
Kiwnęłam delikatnie głową, prawie niezauważalnie, dając mu znak, że zrozumiałam znaczenie jego słów i że się zgadzam.
„Życie w zamian za informacje” – powtórzyłam w myślach. Każde życie. Moje lub Stefana. Ludwig był człowiekiem honoru i mogłam być pewna, że dotrzyma danego słowa. Teraz wystarczyło to tylko dobrze rozegrać.
– Nikogo nie zdradziłam – powtórzyłam po raz setny, specjalnie zmieniając temat.
– Zdradziłaś, Angelo. My to wiemy. Zdradziłaś nas. Zdradziłaś Anglików. Polaków też. Jesteś taka sama jak twój brat. Widocznie to u was rodzinne.
Na te słowa rzuciłam się przez stół i zanim strażnicy zdążyli mnie pochwycić, spoliczkowałam Ludwiga Höhne.
Za karę bili mnie tak długo, aż straciłam przytomność. Gdy otworzyłam oczy, w mojej celi nie było już nikogo. Ponownie zamknęłam powieki i przywołałam obraz Stefana. Musiałam to dalej ciągnąć. Musiałam wytrzymać najdłużej, jak potrafiłam. Życie Stefana było w moich rękach. Teraz byłam tego świadoma jeszcze bardziej niż wcześniej. Gdyby nie Stefan, już dawno bym się poddała. Przyznałabym się do wszystkiego, pozwoliłabym im się zabić. A tak musiałam tu tkwić żywa. Musiałam grać swoją rolę. Stefan musiał przeżyć.
– Dasz radę – wyszeptałam do siebie z głupią nadzieją, że mnie usłyszy.
Wtedy dobiegł mnie przeraźliwy krzyk z celi obok. Moje gardło, jak zawsze w takich chwilach, ścisnęło się, jakby było przewiązane sznurem. Z oczu popłynęły mi łzy. Zawsze byłam waleczna. Zawsze potrafiłam znaleźć wyjście, nawet z najgorszych tarapatów. A teraz? Teraz byłam bezsilna. Nienawidziłam siebie za to. Wydałam z siebie dziki ryk i z całych sił krzyknęłam, tak głośno, aby usłyszeli mnie we wszystkich celach.
– Zamknij się w końcu, ty polska dziwko! Ile można się drzeć! Miej chociaż trochę honoru!
Nic mi nie odpowiedziała. Zapewne nie mogła. Wcześniej nie pozostawiała moich obelg bez reakcji. Zawsze miała przygotowaną ciętą ripostę i potrafiła zadać cios w mój najczulszy punkt. Zamiast tego, znowu zaczęła krzyczeć. Niemcy musieli naprawdę się postarać. Nie mogłam tego dłużej znieść. Wiedziałam, że za chwilę oszaleję.
– Ludwigu, zawsze wiedziałam, że masz słabość do Polek! Ty stary zboczeńcu! Twoja żona przewraca się teraz w grobie! Jak jej było na imię? Lisel? – darłam się, co sił.
Wiedziałam, że to będzie mój gwóźdź do trumny. Jego żona była jego świętością. Wciąż ją kochał, mimo że od jej śmierci minęło tyle lat.
Nie musiałam długo czekać. Słyszałam, jak opuszczają tamtą celę i zbliżają się do mojej. Po chwili już tu byli. Popatrzyłam na Ludwiga. Był wściekły. Po raz pierwszy w jego oczach zobaczyłam emocje.
„To dobrze” – pomyślałam. – „Teraz czujesz się dokładnie tak, jak ja”.
Szybkim krokiem podszedł do mnie i złapał mnie mocno za szyję.
– Kiedy w końcu to do ciebie dotrze, Angelo. Jeśli nie powiesz nam, kto zabił Sturmbannführera, umrzecie obie! Jeśli nie zaczniesz sypać, będziecie dla nas bezużyteczne, a to oznacza tylko jedno! Zacznij mówić, do cholery! – warczał wprost w moją twarz, a ja zastanawiałam się, czy był bardziej wściekły z powodu moich słów czy faktu, że odmawiałam współpracy.
– Powiem wam wszystko… – rzuciłam, zanim zdążył mocniej ścisnąć moje gardło. Jego oczy nieznacznie się rozszerzyły, jakby mu ulżyło, po czym znowu przybrały ten sam martwy wyraz.
– Lepiej, żebyś mówiła prawdę, bo inaczej zrobię ci piekło na ziemi i sprawię, że będziesz mnie błagała o śmierć – rzucił gniewnie, po czym szarpnął mnie za ramię i posadził na krześle. Zajął miejsce naprzeciwko, a oficer Bruger dołączył do niego. Ten drugi chyba jeszcze nie dowierzał, że w końcu im się udało i że w końcu zacznę sypać.
– Kto zabił oficera SS? – zapytał mnie niespodziewanie, zanim zdążyłam oprzeć się na krześle.
– Stefan – wyznałam z bólem.
– Kim jest Stefan?
– Nie mam pojęcia – skłamałam, ale oni o tym nie wiedzieli, a przynajmniej tak mi się zdawało. Zobaczyłam, jak Ludwig podniósł się z krzesła, więc szybko dodałam: – Nigdy nie poznałam jego prawdziwego imienia i nazwiska – tłumaczyłam się pośpiesznie, unosząc ręce w obronnym geście. – On był bardzo ostrożny. Zawsze o krok przed innymi. Nie ufał nikomu.
– Oprócz ciebie? – dopytał.
– Oprócz mnie – potwierdziłam.
– Dlatego kobiety nie powinny zajmować się szpiegostwem! – Wolfgang Bruger krzyknął tak wściekle, że aż kropelki śliny wylądowały na blacie stolika. – Wystarczy, że na horyzoncie pojawi się mężczyzna, a wy już tracicie resztki rozumu! Byłaś agentką Abwehry, do cholery! A dałaś się omotać jakiemuś polskiemu bandycie!
– Zakochałam się – wyznałam, patrząc prosto w oczy Ludwiga. – A wtedy wszystko przestaje mieć znaczenie… – odpowiedziałam tak, jak tego oczekiwał Niemiec. Właśnie w to chciał uwierzyć. To było najprostsze rozwiązanie.
Bruger z niedowierzaniem pokręcił głową. Wpatrywałam się w Ludwiga, ale jego twarz pozostawała beznamiętna. Żadnej reakcji na moje słowa. Coś ścisnęło mi serce. Może to był żal?
– Zatem opowiesz nam teraz wszystko, co wiesz o tym człowieku i pozostałych z ruchu oporu – powiedział szef opanowanym głosem, ignorując moją poprzednią wypowiedź.
– Jaką mam gwarancję, że nie kłamałeś, oferując mi życie w zamian za informacje?
– Musisz mi zaufać.
– Tak jak ty zaufałeś mi? – prychnęłam rozbawiona.
– A masz inny wybór?
Tu mnie miał. Nie miałam innego wyjścia. Musiałam uwierzyć w jego obietnicę. Zaczęłam więc snuć swoją opowieść, balansując na granicy prawdy i kłamstwa.
ROZDZIAŁ 2
Miejsce: Berlin
Czas: luty, 1943 rok
Mężczyzna kiwnął mi głową na znak zgody i wolnym krokiem ruszył w stronę wejścia. Odczekałam kilka chwil, zanim wykonałam pierwszy krok i podążyłam jego śladem. Żołnierz pełniący wartę przy drzwiach uważnie przyjrzał się mojej przepustce, a raczej wezwaniu do osobistego stawiennictwa przed komisją rekrutacyjną wydziału administracyjnego urzędu. Oficjalnie kandydowałam na stanowisko sekretarki. Nieoficjalnie miałam odegrać o wiele bardziej znaczącą rolę.
Żołnierz wskazał mi dłonią drogę. Ruszyłam długim korytarzem, a stukot moich obcasów odbijał się echem od marmurowej podłogi. Siedziba Abwehry onieśmielała. Nic dziwnego, że praca tutaj była spełnieniem marzeń każdego nisko urodzonego berlińczyka. Stanęłam przed kolejnymi drzwiami. Zanim nacisnęłam błyszczącą klamkę, przywołałam przed oczami obraz brata. Po raz kolejny przypominałam sobie, dlaczego musiałam się zgodzić.
Gdy tylko pchnęłam drewniane drzwi, odurzył mnie zapach dymu. Trzech mężczyzn siedziało przy wielkim stole i trzymało w rękach kopcące papierosy. Sądząc po zapełnionej popielniczce, palili od dłuższego czasu.
Czyżbym nie była jedyną kandydatką? Przez chwilę poczułam zdenerwowanie. A co, jeśli wcale nie jestem im potrzebna? Czy wtedy zdradzą mi cokolwiek? Szybko pozbyłam się tego uczucia. Musiałam zdobyć tę robotę, bez względu na cenę, jaką przyjdzie mi za nią zapłacić. Po prostu musiałam.
– Angela Dremmler? – zapytał mężczyzna siedzący pośrodku.
– Zgadza się. – Posłałam komisji swój najpiękniejszy uśmiech. Widziałam, jak zareagowali na mój wygląd, jak przełknęli ślinę, lustrując mnie od stóp do głów. Zawsze tak reagowali. Nie byłam brzydka. Miałam dosyć ciekawą urodę. Długie blond włosy i oczy w kolorze karmelu. To, co było moim atutem, teraz miało być też moją bronią. Dobrze wiedziałam, że między innymi dlatego zostałam wybrana. Największym atutem kobiety-szpiega jest jej uroda. Przecież nie mogłam pochwalić się ani umiejętnością walki wręcz, ani celnością strzału. Jedyne co potrafiłam, to obsługa radiostacji, której nauczyłam się, przynależąc do Związku Niemieckich Dziewcząt, gdzie trafiłam, będąc jeszcze w domu dziecka. Poza tym w większości to mężczyźni byli zaangażowani w szpiegostwo. Kobiet nikt nie podejrzewał. Przecież według Hitlera dla niemieckiej kobiety całym światem jest jej mąż, dzieci i dom, a ta, która urodziła czworo, dostawała Order Macierzyństwa. To był jedyny medal, na jaki mogła liczyć kobieta w tym świecie. Kto by więc podejrzewał taką kruchą i wrażliwą istotę o zaangażowanie w coś tak niebezpiecznego jak szpiegostwo?
– Proszę usiąść – powiedział jeden z nich, wskazując krzesło na środku pokoju. – Z pani akt wynika, że jest pani sierotą.
– Tak, moi rodzice zmarli, gdy miałam dwanaście lat.
– Czy jest pani związana z jakimś mężczyzną?
Niemiec nie przejmował się konwenansami, od razu przeszedł do rzeczy.
– Nie. Jestem kobietą wolną.
Nie chciałam mówić, że samotną. Przecież nawet trwając w małżeństwie, można odczuwać samotność.
Mężczyzna podrapał się po gładko ogolonej brodzie.
– Czyli nikt nie będzie się o panią niepokoił, jeżeli pani nagle… zniknie – bardziej stwierdził, niż zapytał.
Nie byłam pewna, czy chodziło mu o mój wyjazd do obcego państwa, czy o moje ewentualne zejście z tego świata.
– Mam tylko brata – wyjaśniłam, ale oni dobrze o tym wiedzieli.
– Alexandra Rascha? – dopytał mężczyzna beznamiętnym głosem.
– Tak.
– Alexander Rasch zginął przed dwoma miesiącami z rąk zamachowca w trakcie swojej służby – wyrecytował meldunek, który dziwnym zbiegiem okoliczności otrzymałam tuż po jego śmierci. Nagle państwo wiedziało, jak połączyć mnie z bratem. Na dokumencie nie było nic więcej. Ani konkretnej daty, ani nawet miejsca jego śmierci. Nie wiedziałam, gdzie służył ani kim był naprawdę. Nie wiedziałam nic o najbliższej mi osobie…
Milczałam, a mężczyźni wpatrywali się we mnie, szukając oznak doznanej przeze mnie tragedii. Nie wiedzieli jednak, że moje serce już dawno przestało bić. W środku byłam martwa.
– Wcześniej mieszkaliście razem w Szwajcarii. – Znowu nie byłam pewna, czy mnie pyta, czy tylko stwierdza suchy fakt.
– Tak. Mieliśmy po kilka lat, gdy rodzice postanowili się tam przeprowadzić.
– Dlaczego?
– Dziadkowie od strony mojego taty zmarli i nie mieliśmy tu więcej bliższych krewnych, a rodzice mamy wciąż żyli, więc zamieszkaliśmy z nimi w Mont-Vully.
– Jak trafiliście ponownie do Niemiec?
– Zapewne wie pan o mnie wszystko, łącznie z rozmiarem mojego buta, więc po co te pytania?
– Chcemy usłyszeć to od pani – wyjaśnił oschle.
Westchnęłam i zamknęłam na chwilę oczy. To wystarczyło, aby ponownie zobaczyć wzburzoną wodę i usłyszeć ich krzyki.
– Moi rodzice utonęli. Moi dziadkowie już wtedy nie żyli. Wziął nas do siebie daleki kuzyn mojego ojca. Z żoną nie mieli swoich dzieci i myśleli, że to będzie… – szukałam właściwego słowa – …że my będziemy rozwiązaniem ich wszystkich problemów w małżeństwie. No cóż. Mylili się. Oni ostatecznie rozwiedli się, a my trafiliśmy do niemieckiego sierocińca. Tak ponownie znaleźliśmy się na terenie waszego kraju. – Specjalnie dodałam słowo „waszego”, bo nigdy nie traktowałam Niemiec jako swojej ojczyzny. Miałam cztery lata, gdy zamieszkałam w Mont-Vully. W sercu i duszy byłam Szwajcarką.
– Przemyślała pani naszą propozycję? – odezwał się niższy z nich, siedzący po mojej prawej stronie. Z wyglądu przypominał bardziej amanta kina niż żołnierza, ale coś czułam, że był tutaj nie ze względu na swoją przystojną twarz, a raczej z powodu swoich iście zabójczych umiejętności.
– Tak – skinęłam głową – ale najpierw chcę zobaczyć jego zdjęcie. Chcę upewnić się, że mnie nie okłamujecie. Chcę mieć pewność, że on żyje – powiedziałam z całą stanowczością w głosie, na jaką było mnie stać, zważywszy na okoliczności.
– Już stawia pani warunki?
– Stawką jest moje życie. Czy nie uważa pan, że to upoważnia mnie do odrobiny negocjacji, a was obliguje do odrobiny ustępstw?
– Pyskata – stwierdził mężczyzna o twarzy amanta, ale wcale nie brzmiał na rozzłoszczonego. – To dobrze. – Potwierdził moje przypuszczenia.
– Panno Dremmler, po opuszczeniu sierocińca błąkała się pani bez celu po całym kraju. Można wiedzieć dlaczego?
– Oczywiście, próbowałam odszukać brata. Alexander został adoptowany niedługo po tym, jak znaleźliśmy się w domu dziecka. Niestety dziewczynki nikt nie chciał wziąć.
– Nigdy go pani nie znalazła.
– Nie. Nigdy – powiedziałam z grymasem na ustach. – Nie dotarłam do żadnych informacji na jego temat.
– Zna pani kilka języków obcych – stwierdził trzeci z mężczyzn, uważnie wertując moje akta. – Skąd? Jeśli można wiedzieć – dodał przez grzeczność.
– To prawda. Zanim wydarzyła się ta… tragedia… rodzice zadbali o moje wykształcenie. W szkole nauczono mnie angielskiego i francuskiego, a także łaciny. Z kolei polskiego nauczyła mnie moja guwernantka, która z pochodzenia była Polką. Moja matka pochodziła z majętnej rodziny – dodałam.
– Angelo… mogę się tak do ciebie zwracać? – odezwał się pod dłuższej chwili jeden z mężczyzn.
– Oczywiście.
– Rozumiesz, czego od ciebie oczekujemy?
– Ostatnim razem wyraził się pan bardzo dosadnie.
– Wyślemy cię do Anglii jako naszą agentkę. Ale to nie wszystko – kontynuował, chociaż już to słyszałam. Może upewniał się, że te informacje rzeczywiście do mnie dotarły. – Dasz im się złapać. Zaoferujesz swoje usługi. Nie jest tajemnicą, że MI5 werbuje naszych ludzi i oferuje im życie, w zamian za przejście na swoją stronę. Ty zrobisz dokładnie to, o co cię poproszą, a raczej to, czego od ciebie zażądają. Będziesz dla nich pracować. Oczywiście w kontrolowany sposób. W jakimś niegroźnym zakresie, tak, aby tylko uśpić ich czujność. W tym samym czasie będziesz zdawała nam szczegółowe raporty i donosiła o wszystkim, co wpadnie w twoje ręce. Chcemy wiedzieć o nich dosłownie wszystko – lokalizacje, system działania, nazwiska, a nawet, co jedzą i z kim dzielą łóżko.
– Zdjęcie – powiedziałam stanowczym głosem, zupełnie ignorując jego wcześniejsze tłumaczenia. – Chcę go zobaczyć i upewnić się, że mówicie prawdę, inaczej na nic się nie zgodzę.
Mężczyzna wyjął kopertę znajdującą się na końcu teczki, a potem boleśnie powolnym ruchem ręki podał mi czarno-białą fotografię.
Drżącą ręką wzięłam ją od niego. Drugą odruchowo przyłożyłam do ust, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku.
„Boże” – powiedziałam do siebie w duchu. – „A jednak mieli rację…”.
– Gdzie on jest? – zapytałam, nie odrywając wzroku od fotografii. Próbowałam wyryć w pamięci ten obraz. Zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół. Byłam pewna, że kiedyś mi się to przyda.
– Niczego się nie dowiesz, dopóki nie ukończysz misji. Tego możesz być pewna.
– Mam narażać życie w zamian za informacje? – zapytałam, chociaż odpowiedź była oczywista.
– Można tak to ująć. Popełnisz błąd, a nigdy go nie ujrzysz. Tego też możesz być pewna.
– To… To jest podłe – powiedziałam jak mała obrażona dziewczynka. Zobaczyłam drwiący uśmiech na twarzy wszystkich mężczyzn.
– To jest wojna, Angelo.
– Ale nie moja! – fuknęłam. – Jestem w połowie Szwajcarką!
– A w połowie Niemką – wypomniał to, o czym wolałabym zapomnieć. – Od teraz to także twoja wojna…
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Anna Kłosińska-Rybakiewicz, 2023
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2023
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Zdjęcia na okładce: © Leonardo Baldini/Arcangel
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-000-6
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.