Wieczna Wojna - Danielle L. Jensen - ebook

Wieczna Wojna ebook

Danielle L Jensen

4,5
59,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nieszczęśliwi kochankowie, niechciane przeznaczenie.

Fascynująca czwarta część serii „Królestwo Mostu”.

Keris, który niedawno został królem, musiał przyglądać się bezradnie, kiedy jego zakazany związek z Zarrah wyszedł na jaw. Ale kiedy Zarrah została uwięziona przez cesarzową, Keris wie, że istnieje tylko jeden sposób, by ją ocalić – sprzymierzyć się z królestwem, które niemal zniszczył.
Zarrah, uwięziona na wzbudzającej przerażenie Diabelskiej Wyspie, ma dwie możliwości – udowodnić swoją lojalność wobec cesarzowej, która ją skazała, albo umrzeć jako zdrajczyni. Jednak walcząc o przetrwanie wśród brutalnych więźniów, Zarrah odkrywa trzecią drogę – bunt przeciwko tyranii, powiązany z jej przeznaczeniem, o które zmuszona jest walczyć.
Podczas gdy cesarzowa planuje wojnę o niszczycielskich konsekwencjach, Keris i Zarrah muszą znaleźć drogę z powrotem do siebie. Jednak ich największym wrogiem jest łącząca ich gorąca namiętność. Jeśli nie uda im się przezwyciężyć rozgoryczenia zdradą, ich miłość nie przyniesie popiołu, lecz jeszcze podsyci Wieczną Wojnę, aż jej płomień rozgorzeje.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 578

Oceny
4,5 (88 ocen)
58
22
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PapieroweDziewczyny

Nie oderwiesz się od lektury

"To, co czyni cię kiepskim królem, sprawia, że czyni cię dobrym człowiekiem"❤️ ⚔️ Q: zbieracie autografy w książkach? A może marzy się Wam jakiś szczególnie? Ja osobiście uwielbiam, szczególnie te z dedykacją, i mam zamiar sukcesywnie powiększać kolekcję🥰Najnowszy w mojej kolekcji należy do @danielleljensen ❤️🥹 ⚔️ "Ale poza tym bardzo wcześnie nauczyłem się, że świat traktuje mnie lepiej, kiedy nie jestem sobą"❤️ ⚔️ 10/10⭐️ Keris Veliant zostaje królem. Nie cieszy się jednak ze swojego awansu, ponieważ przysłania go cień. Cień, którym jest uwięzienie Zarrah na Diabelskiej Wyspie za związek z nim. Chcąc ratować ukochaną musi udać się do królestwa, które skazał na zagładę... ⚔️ Zarrah Anaphora ma dwie możliwości: udowodnić swoją lojalność wobec cesarzowej lub dokonać żywota wraz z innymi skazańcami na Diabelskiej Wyspie. Pozornie. Podczas pobytu w więzieniu odkrywa trzecią drogę - BUNT. Bunt przeciwko jej własnej ciotce, która ją wychowała, i jej tyranii... ⚔️ Czy Kerisowi uda się zawr...
10
bestia666

Dobrze spędzony czas

Zarrah 🫡🤰🏼🙏🏻
00
DiamondMelody2022

Nie oderwiesz się od lektury

Prześwietna książka godna polecenia tym, którzy lubią fantastykę, a także historie miłosne i akcję. Książka ta jest tak genialna fabularnie jak jej poprzednie części i chyba ponad rok czasu na tą książkę czekałam i moim zdaniem, warto było tyle czekać, a także chętnie poczekam na kolejną część tej niezwykłej i przepięknej serii książek ,,Królestwo mostu''.
00
Ronnie_reads13

Nie oderwiesz się od lektury

Zniszczyło mnie to, nie wiem jak i kiedy się pozbieram 😭
00
ErikoKurosaki

Z braku laku…

Ta część jest jeszcze nudniejsza niż poprzednia. Początek był nawet obiecujący gdy przewijała się Lara, a potem wszystko się posypało. Ta książka jest tak przewidywalna, że zaczynam się obawiać o następną część że będzie jeszcze gorsza. Przykro mi, że tak dobra seria jaką była przez pierwsze dwa tomy stacza się na dno.
00

Popularność




Danielle L Jensen

WIECZNA WOJNA

Przełożyła Anna Studniarek

WYDAWNICTWO GALERIA KSIĄŻKI · Kraków 2023

Tytuł oryginału: The Endless War

Copyright © 2023 Danielle L. Jensen. All rights reserved.

Cover art Illustration: Annabelle Moe

Map designed by Damien Mammoliti

Devil’s Island designed by Damien Mammoliti

Copyright © for the Polish translation by Anna Studniarek, 2023

Copyright ©for the Polish edition by Wydawnictwo Galeria Książki, 2023

Opracowanie graficzne okładki na podstawie oryginału d2d.pl

Redakcja techniczna i skład Robert Oleś

Redakcja językowa Anna Skóra / d2d.pl

Korekta d2d.pl

Opracowanie wersji elektronicznej:

Wydanie I

ISBN EPUB: 978-83-67071-93-2

ISBN MOBI: 978-83-67071-94-9

Wydawca:Wydawnictwo Galeria Książki

www.galeriaksiazki.pl

[email protected]

Wszystkim, którzy walczą, by zmienić wyroki gwiazd.

Rozdział 1Zarrah

Statek unosił się i opadał, a łoskot fal uderzających o jego kadłub ogłuszał. Wzburzona woda świadczyła o gwałtownych sztormach na Burzliwych Morzach – jakby nawet żywioły strzegły Ithicany, kiedy królestwo odzyskiwało siły. Choć nie miało wielu powodów do obaw, jako że Maridrina i Valcotta skupiały się na sobie nawzajem.

A Zarrah była podpałką, która zmieniła tlące się węgielki Wiecznej Wojny w szalejący pożar.

W ciągu godzin i dni, jakie minęły od czasu, kiedy jej ciotka, cesarzowa Valcotty Petra Anaphora, skazała ją na uwięzienie na Diabelskiej Wyspie, Zarrah zrozumiała, dlaczego nie została skazana na śmierć – karę dla zdrajczyni.

Cesarzowapragnęła wojny z Maridriną.

Więcej, pragnęła zniszczyć mężczyznę, który według niej pogrzebał jej szanse na spalenie Vencii. Króla, który stał się jej obsesją. Kerisa.

Zarrah zagryzła knebel i poczuła ściskanie w piersi, kiedy oczyma duszy ujrzała jego twarz. Wspominała zawsze jedną chwilę – kiedy stali w najwyższym punkcie Południowej Strażnicy. Kiedy uświadomiła sobie, że informacje na temat planu uratowania Ithicany, które mu przekazała, Keris wykorzystał, by ocalićją.

„Ludzie zawsze umierali, Zarrah – słyszała głos Kerisa w ciemnościach swojej celi. – Musiało dojść do bitwy. Ja jedynie zmieniłem jej pole”.

Eranahl.

Keris zmienił pole bitwy z mostu na miasto, które Ithicana tak desperacko pragnęła ocalić. Wiedział, że królestwo wystawi do obrony wszystkich dostępnych żołnierzy. Upewnił się, że będzie to szybka i decydująca bitwa, by Zarrah nie dotarła do miasta na czas.

„Zabierz żołnierzy na statki i wracaj do domu, Zarrah, bo nikt nie może oskarżyć cię o to, że postąpiłaś źle. Szpiedzy cesarzowej widzieli, że obrona Vencii była zbyt mocna, żebyś mogła zaatakować. A co się tyczy twojego przybycia na Południową Strażnicę… Mój ojciec wkrótce zdobędzie niekwestionowane panowanie nad mostem, a cesarzowa wyjdzie na idiotkę, że nie zrobiła więcej, by go powstrzymać. Ty przynajmniej próbowałaś”.

Próbowała. Ale była też na tyle głupia, że zdradziła strategię wrogowi.

„Odzyskaj jej łaski i umocnij swoją pozycję jako jej spadko­bierczyni. Zostań cesarzową. Zrób wszystkie dobre rzeczy, o których marzyłaś. Ja zrobię to samo i… Moglibyśmy zmienić świat, Zarrah. Doprowadzić do pokoju między dwoma narodami, które od pokoleń prowadziły wojnę. Ocalić życie tysięcy naszych rodaków. Ale nie da się tego osiągnąć bez poświęcenia, a zatem trzeba było poświęcić Ithicanę”.

Ostatecznie Ithicana odniosła zwycięstwo. Ale w tamtej chwili Zarrah wierzyła, że Keris skazał Arena i jego królestwo na zagładę, i ciągle słyszała w głowie swoje oskarżenia: „Mówisz, że zrobiłeś to dla naszych królestw, ale to nie o to chodzi, prawda?”. Niech Bóg ma nad nią litość, bo będzie pamiętała ból, jaki wówczas czuła, do czasu, aż obróci się w proch w grobie. „Zrobiłeś to dla mnie. Aby mnie ocalić. Przyznaj się!”

„Zarrah…”

„Przyznaj się!”

„Nie mogę… Nie mogłem pozwolić, żebyś umarła”.

Kerisowi nie spodobał się jej plan, jejwybór, więc go jej odebrał. Fakt, że Ithicana zwyciężyła i pokonała Maridrinę, nie miał znaczenia, bo to było czyste szczęście. Do zwycięstwa doprowadziły nadejście sztormu i przybycie królowej Ithicany – nie zamiar Kerisa. „Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć. Nie chcę słyszeć twojego głosu. A jeśli nasze ścieżki jeszcze kiedyś się przetną, zabiję cię”.

Zarrah zadrżała, kiedy w jej głowie ucichły ostatnie słowa, które niegdyś wypowiedziała. Nie było już szans na to, by Keris zginął od ciosu jej broni, gdyż po tym, jak Sroka wyjawił prawdę na temat jej związku z Kerisem cesarzowej, Zarrah już nigdy nie będzie wolna. Statek, na którego pokładzie się znajdowała, płynął na Diabelską Wyspę, a w całej historii tego osławionego więzienia nikt z niego nie uciekł.

Diabelska Wyspa.

Za każdym razem kiedy Zarrah myślała o celu rejsu, robiło jej się niedobrze. Było to więzienie dla najgorszych zbrodniarzy w cesarstwie. Najohydniejszych i najbardziej niebezpiecznych mężczyzn i kobiet, dla których wyrok śmierci byłby łaską.

Nie dla ludzi takich jak ona.

Cesarzowa dotrzymała słowa i Zarrah nie była sądzona. Nie została też publicznie potępiona ani poprowadzona ulicami miasta.

Nic.

Zupełnie jakby ciotka chciała utrzymać czyny Zarrah w tajemnicy przed całą Valcottą.

A może chciała wymazać jej istnienie.

Na pokładzie rozległy się kroki, które wytrąciły Zarrah z zamyślenia. Przed jej celą pojawiła się zakapturzona postać niosąca latarnię, ale jej blask był zbyt słaby, by ukazać rysy twarzy skrytej pod kapturem.

Nie miało to jednak znaczenia. Zarrah zawsze i wszędzie rozpoznałaby kroki ciotki.

Kobieta sięgnęła przez kraty i wyjęła knebel z ust Zarrah.

– Witaj, kochanie.

Zarrah z trudem powstrzymała wzdrygnięcie, słysząc to pieszczotliwe określenie, zwłaszcza że wciąż jeszcze nie zniknęły sińce na jej żebrach, ślady po ataku furii ciotki.

– Cesarzowo.

Ciotka westchnęła i zsunęła kaptur. Ukazały się jej gęste loki – w świetle latarni zabłysły siwe pasma. Jeśli ostatnie wydarzenia odcisnęły się na cesarzowej, nie było tego widać, bo jej brązowa skóra wyglądała jak zawsze promiennie, a jedyną oznakę wieku stanowiły zmarszczki wokół oczu podkreś­lonych czarną kredką. W jej uszach i na szyi migotała złota biżuteria, do Zarrah dotarła też delikatna woń kwiatowych perfum. Cesarzowa postawiła latarnię na pokładzie i usiadła naprzeciwko celi Zarrah, oparta plecami o ścianę i z kolanami podciąg­niętymi pod brodę. Sznurowadła jej wojskowych butów kołysały się.

Zapanowała cisza. Serce Zarrah biło szybciej z każdą mijającą sekundą. Dlaczego ciotka była na pokładzie? Cóż ­takiego wymagało jej obecności w czasie uwięzienia ­Zarrah? Co zamierzała powiedzieć? Dlaczego tu była? Czego chciała?

Zarrah zupełnie nie spodziewała się następnych słów ciotki.

– Nie cierpię tego – powiedziała cicho cesarzowa. – Nienawidzę go za to, że nas poróżnił. Naruszył łączącą nas miłość tak bardzo, że nie da się już tego naprawić.

Zarrah zamarła, próbując zrozumieć, jakie szaleństwo motywuje jej ciotkę, choć jednocześnie jakaś jej tchórzliwa część próbowała się uczepić słów tej kobiety. Pragnęła błagać o litość.

Ale Zarrah nie była tchórzem.

– Nieda się tego naprawić, Wasza Cesarska Wysokość. Ale nie z winy Kerisa.

Ciotka sapnęła, jakby Zarrah ją spoliczkowała.

– Jego imię na twoich wargach jest jak nóż wbity w moje serce, kochanie, bo słyszę w twoim głosie sympatię, którą do niego czujesz.

Zarrah wiedziała, że wciąż darzy Kerisa uczuciem. I nienawidziła tego. Powiedziała jednak:

– Mylisz się.

Ciotka przyglądała się Zarrah przez dłuższą chwilę, po czym odwróciła wzrok. Na jej twarzy malował się głęboki smutek.

– Niech Bóg ma nad nami miłosierdzie! Ten szczur głęboko wbił pazury w twoje serce, a to wszystko moja wina. – Po jej policzku spłynęła łza, ale wytarła ją gwałtownym ruchem. – Przygotowywałam cię do życia na tak wiele różnych sposobów, ale nie uczyłam cię o perfidii mężczyzn.

Zarrah prychnęła z odrazą.

– Jestem dorosłą kobietą, nie piętnastoletnią dziewicą, która nigdy się z nikim nie całowała. Nie był moim pierwszym kochankiem.

– Niezgrabne obłapywanki żołnierzy. Tymczasem mężczyz­na taki jak on uwodzi z mistrzostwem kurtyzany. Nie miałaś z nim szans i ja ponoszę za to winę, kochanie. – Jej głos ociekał litością. – Powinnam była dopilnować, żebyś zdobyła dość doświadczenia i umiała się oprzeć jego urokowi.

Zarrah czuła, że się rumieni, i złościła się na samą siebie, że pozwoliła, by ciotka tak jej dopiekła.

– Kiedy się spotkaliśmy, on nie miał pojęcia, kim jestem, a moją tożsamość poznał… później.

– Po tym, jak uprawiałaś z nimseks? – Cesarzowa westchnęła. – Twierdzisz, że masz doświadczenie z mężczyznami, ale mówisz wstydliwie jak dziewczynka.

Zarrah zacisnęła pięści, świadoma, że daje się podpuścić, ale nie potrafiła się powstrzymać.

– Mogę…

Ciotka uniosła dłoń, by ją uciszyć.

– Szczur wiedział, że jesteś Valcottanką. Że jesteś żołnierką. Twój sposób mówienia powiedział mu, że pochodzisz z okreś­lonej klasy, a zatem masz określoną pozycję. Wszystko to czyniło cię wyzwaniem godnym jego zainteresowania. Łupem do zdobycia i dowykorzystania, kiedy dowiedział się, jak cenna jesteś w rzeczywistości.

– Udajesz, że wiesz coś na temat, o którym nie masz pojęcia. – Dlaczego ciotka tak drążyła ten temat? Jaki był jej cel? Po co zagłębiała się w intencje Kerisa, skoro Zarrah już się go wyparła?

– Jeśli byłaś tylko kochanką, a nie łupem wartym zatrzymania, czemu zabrał cię do Vencii? Czemu nie zorganizował twojej ucieczki?

– Próbował – odparła Zarrah, zastanawiając się, czy lepiej walczyć z ciotką, czy zachować milczenie, i czy to w ogóle miało sens. – Rozkazałaś, by mnie porzucono. Yrina mi to wyjawiła, po tym jak została pojmana.

Cisza.

– Przyszło ci na myśl, że wszystko, co mi zarzucasz, pochodzi od szczura? Zmanipulował cię, Zarrah. Wsunął swoje zwinne palce między twoje nogi i bawił się tobą, aż zapomniałaś, kto cię naprawdę kocha. Zapomniałaś, co tak naprawdę się dla ciebie liczy.

– Toniejest prawda. – Zarrah nie była pewna, czy broni Kerisa, czy siebie, wiedziała jedynie, że słowa ciotki zmieniają ostatni rok jej życia w coś mrocznego i ohydnego. – Mówisz o rzeczach, o których nie masz pojęcia.

– Wiem, że wszystko, co zrobił, żebyś zaśpiewała, uczyniło go królem Maridriny, a ciebie zdrajczynią. Wiem, że on pławi się w luksusach w Vencii, a ty płyniesz na Diabelską Wyspę. Kiedy ty się bronisz, on zabawia się podczas orgii, okazując szczególną łaskę kobiecie imieniem… – wyciągnęła z kieszeni kartkę i spojrzała na nią – Lestara. Księżniczka z Cardiff, najmłodsza z żon Silasa. Bardzo piękna, jak słyszałam, i dobrze wyszkolona w łożnicy. Mianował ją głową swojego domostwa i niektórzy podejrzewają, że może uczynić ją królową, choć sądzę, że to próżne marzenia. Maridrina nigdy nie daje kobietom tak dużej władzy. – Schowała papier i dodała: – Ty będziesz głodować i cierpieć, kiedy on będzie rżnął i ucztował.

Zarrah zacisnęła zęby, przed oczami stanęła jej twarz Lestary. Nie było dla niej tajemnicą, że żona z haremu od dawna miała oko na Kerisa. Wydawało się, że w końcu dopięła swego, bo szpiedzy ciotki nie przekazaliby jej niepotwierdzonych pogłosek. Zarrah poczuła ból zaciskający się wokół jej piersi niczym imadło, a ciotka pokręciła głową.

– Wiem, że to cię zasmuca, kochanie, bo on bez wątpienia obiecywał ci wieczność. Ale to nie były obietnice, tylko kłamstwa. Z pewnością teraz to wiesz?

Zarrah zrobiło się niedobrze, bo choć nie miała prawa oczekiwać od Kerisa, że dochowa jej wierności po tym, jak groziła mu śmiercią, jej serce najwyraźniej na to liczyło. Jej serce było idiotą.

– Jesteś ofiarą Kerisa Velianta. – Ciotka zacisnęła pięści, uklęk­ła i spojrzała prosto w oczy Zarrah, a malujące się na jej twarzy przejęcie dorównywało gwałtownością jej głosowi, kiedy powiedziała: – Zmuszę go, żeby zapłacił za to, co ci zrobił. Co zrobił nam.

W oczach Zarrah błysnęły łzy. Złość, poczucie winy i wstyd ją dusiły, ale udało jej się wykrztusić:

– Skoro jestem ofiarą, to dlaczego wysyłasz mnie do tego miejsca? Skoro to na Kerisa jesteś tak wściekła, dlaczego karzesz mnie?

– Bo tylko w ten sposób się nauczysz. – Ciotka sięgnęła przez kraty, by otrzeć łzy z twarzy Zarrah, a później objęła dłonią jej policzek. – Jeśli nie byłoby konsekwencji, co powstrzymałoby cię przed powtórzeniem tego błędu? Co powstrzymałoby cię przed ponownym wejściem do jego łoża pod wpływem słodkich słówek i obietnic rozkoszy?

Nic. I wszystko.

– Wysyłasz mnie do więzienia dla morderców i gwałcicieli, żebym lepiej zrozumiała mężczyzn? – Zarrah splunęła ciotce w twarz. – Pierdol się.

Szybko niczym rozwścieczony wąż cesarzowa złapała siostrzenicę za koszulę i gwałtownie przyciągnęła ją do krat. Jej oddech parzył policzek Zarrah, kiedy krzyknęła:

– Udajesz się na wyspę, bo zdradziłaś Valcottę! Bo dałaś się oszukać Veliantowi! Bo pozwoliłaś, by potomek tego, który zamordował twoją matkę, a moją ukochaną siostrę, napełnił cię swoim nasieniem!

Zarrah skuliła się i próbowała się cofnąć, ale miała związane nadgarstki i nie mogła się zaprzeć. Usłyszała skrzypienie desek, jakby ktoś się zbliżał. W duchu błagała tę osobę o pośpiech, ale korytarz nadal był pusty.

– Ale mimo wszystkiego, co zrobiłaś, wciąż cię kocham. – Głos ciotki drżał od emocji. – Jesteś dla mnie wszystkim, Zarrah. Córką, której nigdy nie miałam. Mimo że inni doradzają mi, bym skazała cię na śmierć, ja daję ci szansę na odzyskanie miejsca u mojego boku. Na udowodnienie, że znów jesteś godna zostać następczynią tronu Valcotty. Wszelkie cierpienia, które cię czekają, będziesz znosiłaz jego powodu. A każdą chwilę, którą przeżyjesz, będziesz zawdzięczałamojejmiłości.

Łańcuch kotwiczny zagrzechotał, opadając w głębiny. Zarrah znów poczuła strach.

– Oszalałaś, jeśli wierzysz, że zamierzam walczyć o twoje przebaczenie.

– Powiadają, że miłość jest rodzajem szaleństwa – szepnęła ciotka. – I mimo całego bólu serca nikogo nie kocham tak bardzo jak ciebie, kochanie. I na nic tak nie czekam jak na twój powrót.

Zarrah nie mogła zaprzeczyć delikatnemu ściskaniu w sercu, tęsknocie za czasami, kiedy jej ciotka była murem chroniącym ją przed wszelkim cierpieniem, wojowniczką, która uratowała ją przed wrogiem i obiecała zemstę na tych, którzy zniszczyli ich świat. Mimo iż ciotka wypaczała słowa, by służyły jej celom, to kryjąca się w nich prawda miała największą władzę.

Rozległo się echo ciężkich kroków, a później w przejściu pojawił się Bermin. Kuzyn Zarrah ukłonił się swojej matce.

– Nadszedł czas, Wasza Cesarska Wysokość.

Ciotka się podniosła.

– Dziś się rozstajemy, Zarrah. Mam nadzieję, że wykorzystasz tę okazję, by rozważyć decyzje, które podjęłaś, ale również, co ważniejsze, decyzje, które podejmiesz, kiedy zasłużysz na uwolnienie z tego miejsca. – Nie dając Zarrah szansy na odpowiedź, cesarzowa odwróciła się na pięcie i odeszła, mówiąc do syna: – Wszystko ustalone?

Bermin pokiwał głową i przycisnął muskularne ciało do ­ściany, jakby obok niego pełzła kobra, a nie przechodziła kobieta.

– Dobrze. – Cesarzowa spojrzała na Zarrah. – Dopilnuj, by dotarła do więzienia żywa. To nie egzekucja, to próba.

Kuzyn zaczekał, aż jego matka wyszła na pokład, a później wyciągnął klucz z kieszeni i podszedł do drzwi celi.

– Coś ty narobiła, mała Zarrah? Nigdy nie widziałem jej tak wściekłej. Nawet Welran nie mógł jej uspokoić.

Kuzyn tak rzadko wspominał o osobistym strażniku matki, że Zarrah musiała mrugnąć dwa razy, zanim się skupiła.

– Co ci powiedziała? Jakie powody uwięzienia mnie tutaj podała?

– Nic. – Otworzył zamek. – I żadnego powodu. Tylko że musisz zostać ukarana. – Kuzyn zacisnął wielkie ręce na prętach, a cała konstrukcja zazgrzytała, gdy się o nią oparł. – Jej strażnicy szeptali, że oskarżyła cię o zdradzenie Valcotty, ale te pogłoski zostały wyciszone. Tak naprawdę jako cesarzowa nie musi mieć powodów, żeby cię tu wysłać. Wystarczy jej kaprys.

To była ostatnia szansa Zarrah, żeby wyjawić prawdę. Ostatnia szansa na to, by Valcotta dowiedziała się, że jedynym powodem trwania wojny były pragnienia cesarzowej.

– Próbowałam zakończyć wojnę, Berminie. Niektórzy Maridrini myślą jak ja i też tego pragną. Ostrzegłam ich, że cesarzowa zamierza spustoszyć Vencię, i udało im się powstrzymać atak.

Przechylił głowę.

– Tak samo jak powstrzymali atak na Nerastis.

To był atak, który miał poprowadzić Bermin, a Zarrah wiedziała, jak bardzo jej kuzyn pragnął chwały – okryłby się nią po odzyskaniu spornego miasta dla Valcotty. Zaprzeczanie, że odebrała mu tę możliwość, byłoby oczywistym kłamstwem, dlatego nawet jeśli Bermin jej nie wybaczy, musiał uwierzyć, że mówi prawdę.

– Tak. Zginęłyby tysiące niewinnych, i po co?

– Dla honoru i zemsty – odparł bez wahania.

– Nie. – Gwałtownie pokręciła głową, wiedząc, że kończy jej się czas. – Dla pychy i chciwości. Ciągle walczymy, nie dla dobra Valcotty, ale by zaspokoić ego cesarzowej. Wojna nie musi trwać, Berminie. Moglibyśmy ją zakończyć.

Kuzyn wpatrywał się w nią brązowymi oczami.

– Ci podobnie myślący Maridrini… Czy jest wśród nich Keris Veliant?

Prawda czy kłamstwo? Prawda czy kłamstwo?

– Tak. Zgodziłby się zawrzeć pokój, gdybyśmy dali mu szansę. Ale cesarzowa nigdy nie złoży broni. Ma obsesję na punkcie zniszczenia Maridriny i nie obchodzi jej cena krwi i życia. Z nią jest coś nie tak, Berminie. W jej sercu i umyśle czegoś brakuje, a to zmienia ją w…

– Potwora? – Bermin zaśmiał się zimno. – Dla ciebie to może objawienie, mała Zarrah, ale ja całe życie stawiałem czoło temu potworowi. Znosiłem ostre słowa i pogardę. Nigdy nie byłem dość dobry, niezależnie od tego, co czyniłem. A jeszcze gorzej zrobiło się w dniu, kiedy cesarzowa uznała cię za swoją. Tę dziewczynkę, z której miała ukształtować doskonałą spadko­bierczynię, i nieważne, że miała rodzonego syna. Odrzuciła mnie jak śmieci, a jednak ty nie dostrzegałaś jej natury do chwili, kiedy moja matka użyła swojego jadu przeciwko tobie.

Nie mylił się. Zarrah wiele razy widziała, jak ciotka traktuje Bermina, i nigdy nie powiedziała ani słowa. Nic nie zrobiła. Jednak, oceniając z perspektywy czasu, najgorsze było to, że wierzyła, iż kuzyn zasługuje na pogardę, z jaką traktowała go matka.

– Przykro mi.

– Nie wątpię. – Bermin puścił pręty, sięgnął do środka i znów wepchnął jej knebel do ust. – Może gdybyś kiedyś się mną przejmowała, teraz bym ci pomógł.

Otworzył kratę, złapał skrępowane nadgarstki Zarrah i pociągnął ją korytarzem, a później po drabinie na pokład.

Była noc, zimny wiatr niósł woń sosen i lodu.

Zarrah zmrużyła oczy oślepiona blaskiem licznych latarni oświetlających statek. Pokład był pusty, cała załoga skryła się pod nim, kiedy dostarczono Zarrah strażnikom więzienia czekającym przy relingu.

Ale to nie strażnicy przyciągnęli jej wzrok.

Za nimi wznosił się klif – jego pionową ścianę przecinało pęknięcie szerokości najwyżej połowy statku, na pokładzie którego teraz stała. Obie strony pęknięcia łączył półkolisty pirs, a pomost oświetlony pochodniami wychodził w morze jak płonący język.

Diabelska Wyspa. Osławione więzienie.

Opowieści o wyspie były równie liczne jak te szeptane o zesłanych na nią więźniach. Mimo że Zarrah zajmowała wysoką pozycję, nigdy nie miała do czynienia z więzieniem, bo każdego zbrodniarza, którego złapała, wysyłano do Pyrinat, by został osądzony. Oczywiście słyszała pogłoski o kanale wykutym w skałach, który biegł spiralnie w głąb, otaczał więzienie i bez ustanku wciągał morze do swego wnętrza, ale nigdy nie pozwalał mu wypłynąć na zewnątrz.

Jakby woda krążyła, a później spływała w dół do samych piekieł.

– To skazana? – spytała jedna ze strażniczek, kiedy Bermin po­ciągnął Zarrah bliżej.

– Tak. Jest wolą cesarzowej, by ta kobieta została oddana wyspie, co jest karą za jej zbrodnie.

– W takim razie w imię cesarzowej weźmiemy ją.

Kobieta sięgnęła po rękę Zarrah, ale Bermin jej nie puścił.

– Sam ją dostarczę.

– Nikt, kto postawi stopę na wyspie, nie może jej opuścić – stwierdziła strażniczka. – Nawet ci, którzy strzegą jej brzegów. Jeśli postawisz stopę na pomoście, wyspa cię zabierze w taki czy inny sposób.

Słowa strażniczki zmroziły Zarrah krew w żyłach. Jeśli to była prawda, nawet cesarzowa nie mogła wydobyć siostrzenicy z więzienia.

Bermin jednak pozostał niewzruszony.

– Wiesz, kim jestem?

Kobieta skinęła głową.

– Tak, Wasza Wysokość.

– Zatem wiesz, że stoję ponad prawem.

Nie było to w najmniejszym stopniu prawdą, a zmrużone oczy strażniczki świadczyły, że ona o tym wie, ale kobieta powiedziała jedynie:

– To nie prawo cesarzowej, Wasza Wysokość. To prawo wyspy.

„Co to w ogóle znaczy?”, zastanawiała się Zarrah.

Bermin splunął na pokład.

– Oszczędź sobie mamrotania. Sam dostarczę więźnia. Wszyscy, którzy staną mi na drodze, pożałują.

Strażniczka wzruszyła ramionami.

– Niech i tak będzie.

Zmuszono Zarrah do wejścia do czekającego barkasu. Bermin ściskał jej nadgarstki tak mocno, że z pewnością zostawił sińce. Łódź odcumowano od statku i choć nikt nie chwycił wioseł, popłynęła szybko w stronę diabelskiego języka, niesiona prądem. Dopiero kiedy się doń zbliżyli, strażnicy zaczęli wiosłować i skierowali łódź na lewą stronę pirsu, gdzie kolejni strażnicy czekali z cumami obok drabiny.

Bermin przeniósł Zarrah na nabrzeże, jakby była dzieckiem. Oczekujący strażnicy zmusili ją, by uklękła, kiedy pozostali wysiadali, a ona wykorzystała tę okazję, by się rozejrzeć. Kolejni mężczyźni i kobiety przyglądali się im z umocnionych strażnic wzniesionych w miejscach, w których półokrągły pirs przylegał do wyspy, w dłoniach luźno trzymali łuki, ale zachowywali czujność. W skale wykuto stopnie prowadzące od strażnic na szczyt. To była jedyna droga na wyspę poza paszczą.

– Wstawaj! – Bermin podniósł Zarrah i ciągnął ją tak, że czubki jej butów ocierały się o kamienny pirs, kiedy szli do środka półksiężyca, a później pomostem do miejsca, gdzie przycumowano łódeczkę.

– Masz dwie możliwości – powiedziała strażniczka. – Kieruj się światłami latarni do serca diabła i zostań tam tak długo, jak zechce cię mieć, albo powiosłuj do zębów i pozwól, by ucztował. Tak czy inaczej, on dostanie twoją duszę.

Zarrah nie odpowiedziała, patrzyła tylko na złowrogą szczelinę w ścianie klifu. Niesione przez wodę drewno wpływało w nią z niepokojącą szybkością. Siła prądu pozbawiała Zarrah złudzeń, że mogłaby powiosłować wbrew niemu. Wiedziała, że kiedy znajdzie się w więzieniu, jedynym sposobem opuszczenia go będzie złożenie przysięgi lojalności ciotce. Jeśli w ogóle istniała możliwość wyjścia…

Zatem nadszedł czas, by walczyć.

Wbiła piętę w górę stopy Bermina. Mężczyzna krzyknął z bólu i rozluźnił uścisk. Zarrah wyrwała się kuzynowi, odepchnęła strażniczkę barkiem i pobiegła pirsem, modląc się, by ustalenia Bermina powstrzymały ich przed zastrzeleniem jej.

Zrobiła najwyżej kilkanaście kroków, kiedy coś uderzyło ją w plecy i przycisnęło do pirsu. Kopnęła piętami. Raz. Dwa razy. Rozległy się przekleństwa, ale później ktoś złapał ją za nogi. Za ręce. Za szyję.

Próbowała odetchnąć, ale ręce się zacisnęły. Spanikowała i zaczęła szarpać te dłonie, ale inne ją powstrzymały. Musiała zaczerpnąć tchu – Boże, pomocy – potrzebowała powietrza.

Cesarzowa skłamała. Albo Bermin nienawidził Zarrah tak bardzo, że nie obchodziły go konsekwencje sprzeciwienia się rozkazom matki. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, ale tuż przed tym, nim pochłonęła ją czerń, Bermin powiedział:

– Nie zasługujesz na moje miłosierdzie, zdrajczyni.

Zarrah udało się odetchnąć tylko raz, zanim kuzyn podniósł ją i zaniósł na koniec pirsu. Później leciała. Spadała.

Uderzyła plecami o dno łódki – zaparło jej dech w piersiach, a ból przeszył jej plecy.

– Nie! – próbowała krzyknąć, ale knebel sprawił, że jedynie zawyła. – Proszę!

Przetoczyła się na brzuch i wyciągnęła związane ręce do strażników, którzy patrzyli na nią bez litości. Każdy, kto przybył na wyspę, był demonem zasługującym na karę, a ponieważ nie znali jej imienia, nie mieli powodów myśleć, że jest inna.

Jeśli trafi do tego miejsca, albo ono pochłonie jej duszę, albo zrobi to cesarzowa.

Bermin odwiązał cumy. Pozwolił, by prąd odciągał łódkę od pirsu do chwili, aż trzymał sam koniec liny. Krzycząc przez knebel, Zarrah sięgnęła związanymi rękami do jednego z wioseł, próbując utrzymać łódkę w miejscu, ale udało jej się jedynie ustawić ją bokiem. Potrzebowała obu wioseł. Potrzebowała obu rąk.

Sięgnęła do góry, wyrwała knebel z ust i ugryzła węzeł wokół nadgarstków, ale był zawiązany zbyt ciasno.

Bermin puścił cumę.

Zarrah zgięła kolana, skoczyła i złapała czubkami palców skraj pirsu. Prąd szarpał jej stopy i próbował ją oderwać.

Starała się utrzymać na mokrym kamieniu. „Wspinaj się – rozkazała samej sobie. – Podnieś nogę”. Wtedy poczuła ciepły oddech na dłoniach.

– Berminie – sapnęła. – Wiem, że mnie nienawidzisz, ale pomyśl o Valcotcie. Pomyśl o ludziach, których można by ocalić, gdyby cesarzowa została odsunięta od władzy.

Kuzyn przyglądał jej się przez dłuższą chwilę ciemnymi oczami, a później szepnął:

– Zgadzam się, mała Zarrah. Valcotta potrzebuje kogoś nowego na tronie, by zachować siły. – W jego dłoni pojawił się nóż. Bermin przeciął nim więzy na jej nadgarstkach, zanim się wyprostował.

Zarrah odetchnęła z ulgą, mocniej złapała krawędź pirsu i zaczęła się podciągać.

– Ale to nie będziesz ty! – Bermin podniósł stopę, po czym mocno nadepnął na palce Zarrah.

Zarrah krzyknęła, kiedy rozluźniła uchwyt. Lodowata woda zamknęła się nad jej głową, a prąd natychmiast pociągnął ją do tyłu.

„Płyń!”

Machała nogami, kierując się ku powierzchni. Zalała ją fala przerażenia, bo prąd spychał ją w stronę szczeliny w urwisku. Wpatrywała się w kuzyna, który stał z rękami założonymi na piersiach i patrzył, jak wciąga ją paszcza diabła.

Rozdział 2Keris

– Jak to „nie możemy wypłynąć”?

– Tajfun. – Dax wskazał przez okno gabinetu. – Jeśli się przyjrzysz, zobaczysz go.

Keris był całkowicie świadomy czarnego nieba nad przystanią i rynsztoków wypełnionych wodą pędzącą w stronę Burzliwych Mórz.

– To zaledwie szkwał.

Kapitan jego straży podszedł do drzwi balkonowych i otworzył je. Drzwi natychmiast odskoczyły i z wielką siłą uderzyły o ścianę – Kerisa wręcz zaskoczyło to, że grube szkło nie popękało. Do środka wpadł wicher i porywał dokumenty z blatu biurka, a trzask grzmotu sprawił, że cała wieża się zatrzęsła.

– Masz rację, Wasza Łaskawość! – krzyknął Dax. – To tylko szkwał. Każę kapitanowi wziąć się w garść i przygotować statek.

Keris zaklął, złapał drzwi i naparł na nie całym ciężarem, żeby je zamknąć. Wirujące papiery powoli opadły na podłogę. Keris chwilę patrzył przez okno na przecinające niebo błyskawice i morską pianę unoszącą się ponad ogromny falochron osłaniający port przed wzburzoną wodą. Niszczycielski sztorm, a jednak – gdyby istniał sposób – Keris nie zawahałby się przed wypłynięciem.

Znów zaklął, odsunął się od okna i podszedł do kredensu. Od razu sięgnął po whiskey. Wieści o losie Zarrah dotarły do niego niedawno, ale jeśli wziąć pod uwagę, ile czasu zajęło szpiegowi dotarcie z Pyrinat do Vencii, Zarrah mogła już zostać dostarczona na Diabelską Wyspę. Mogła już trafić do piekła, które zapełniali najgorsi zbrodniarze Valcotty i z którego nikomu nie udało się uciec. A wszystko to w czasie, kiedy Keris w swoim luksusowym pałacu popijał whiskey ojca.

Kolejna fala wściekłości rozlała się w jego żyłach i Keris gwałtownie rzucił szklaneczką o ścianę. Rozpadła się, a bursztynowy płyn zaplamił złotą farbę.

– Naprawdę wczułeś się w swoją nową rolę, Wasza Łaskawość – zauważył Dax. – Nie tylko nosisz koronę, ale reprezentujesz ją zgodnie z tradycją.

– Pierdol się – warknął Keris. – Czy ja cię nie wyrzuciłem?

– Możliwe. – Dax wziął karafkę i dwie szklaneczki i przeniósł je na biurko. – Dużo mówisz, ale jeśli mam być szczery, połowy z tego nie słucham.

Keris miał na końcu języka tysiąc odpowiedzi, ale ponieważ Dax był jedyną osobą, w obecności której mógł się wypowiadać względnie swobodnie, zrażenie go do siebie nie leżało w jego interesie. Zwłaszcza że raczej go lubił.

Keris usiadł na krześle ojca. Nie mógł znieść myśli, że skórzana tapicerka dostosowała się do jego ciała, jakby zasiadanie na tym miejscu było jego przeznaczeniem. Wziął szklaneczkę od Daxa i wpatrzył się w jej zawartość, a jego umysł pogrążał się coraz bardziej w odmętach najróżniejszych myśli. Tak silny tajfun mógł szaleć przez wiele dni, a ponieważ nadeszła pora sztormów, kolejny mógł nadejść tuż za nim, zmuszając wszystkie statki, by trzymały się blisko wybrzeża. To oznaczało, że mogły minąć tygodnie, zanim Kerisowi udałoby się skłonić Larę i Arena do pomocy – zakładając, że w ogóle zgodzą się mu pomóc.

„Masz flotę, sam popłyń po Zarrah – szeptał głos w jego głowie. – Każdy dzień zwłoki to kolejny dzień jej uwięzienia”.

Keris opróżnił szklaneczkę, próbując zagłuszyć ten głos, bo stawał się głośniejszy niż logika i zdrowy rozsądek. Było całkiem prawdopodobne, że jego ludzie się zbuntują, gdy dowiedzą się, dokąd mają płynąć i dlaczego. Poza tym, nawet gdyby udało mu się nagiąć ich do swojej woli, zrobiłby dokładnie to, czego oczekiwała od niego Petra.

Cesarzowa chciała wojny. Chciała wojny teraz, kiedy Maridrina była osłabiona po konflikcie z Ithicaną. Tyle że poparcie dla działań wojennych wśród jej poddanych słabło – dlatego chciała, by to Keris zrobił pierwszy ruch.

„Bądź sprytny. Zapłać najemnikom, żeby cię zabrali”.

Bardziej kuszące, choć jedynie dlatego, że nie oznaczało tak poważnych konsekwencji dla królestwa. Tylko że i ten plan wydawał się planem porażki. Keris nie chciał opierać się na niesprawdzonej załodze, lojalnej jedynie wobec pieniędzy, szczególnie że Petra musiała się spodziewać jego przybycia. Znając jego szczęście, od razu wpakowałby się w zastawioną przez nią pułapkę.

Keris rozmasował skronie. Miał jedną szansę na uwolnienie Zarrah, jedną szansę na zrobienie tego właściwie, a to znaczy, że logika musi wygrać z emocjami. Nie było to łatwe, bo czasami strach i poczucie winy zaciskały się jak imadło wokół jego piersi, pozbawiając go tchu. Czasami jego serce biło tak szybko, że kręciło mu się w głowie i ledwo mógł ustać, nie wspominając już o myśleniu. Podobnie jak nie mógł mrugnąć, a tym bardziej zasnąć, bo za każdym razem kiedy zamykał oczy, widział twarz Zarrah. Słyszał jej głos. „Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć. Nie chcę słyszeć twojego głosu. A jeśli nasze ścieżki jeszcze kiedyś się przetną, zabiję cię”.

– Dlaczego tak bardzo chcesz popłynąć do Ithicany? – Głos Daxa przerwał jego rozmyślania i Keris uniósł głowę, żeby spojrzeć mężczyźnie w oczy.

– Przepraszam?

– Skąd ten pośpiech? Most nigdzie sobie nie pójdzie, a może warto dać Ithicanom trochę czasu na uspokojenie, zanim do nich przypłyniesz i zaczniesz stawiać żądania. – Dax opróżnił szklaneczkę i pokiwał głową. – Zacny trunek.

– Obowiązuje chyba zakaz picia na służbie? – spytał Keris beznamiętnym tonem, bo nie znalazł żadnego sensownego powodu, by wyruszyć do Ithicany. Poza prawdą. A tej nie zamierzał wyjawić.

– Możliwe. – Dax podrapał się po nieogolonej brodzie. – Ale biorąc pod uwagę, żety pijesz na służbie, uznałem, że zakaz to raczej wskazówka.

Było kilka argumentów, które Keris mógłby wygłosić – przede wszystkim, że jest królem i może robić, co zechce. Tymczasem sięgnął po butelkę i napełnił szklaneczkę Daxa. Ten niemal samo­dzielnie zorganizował bunt przeciwko ojcu Kerisa, rozgłaszał pogłoski na temat traktowania Arena, co wywołało gwałtowne protesty mieszkańców, żądających dowodu, że Ithicanin wciąż żyje, co z kolei było kluczowym elementem planu Kerisa, który ostatecznie doprowadził do uwolnienia Arena. Dax czuł dużą niechęć do polityków i arystokratów i z tego właśnie powodu najprawdopodobniej tak dobrze dogadywał się z Kerisem – nieistotne, że Keris był i tym, i tym.

– Muszę naprawić kontakty z Ithicaną i przywrócić handel z Południową Strażnicą. Utraciliśmy połowę floty, tysiące ludzi, i znów zagraża nam głód. Maridrina jest osłabiona, szczególnie wzdłuż południowej granicy.

– Ale w Nerastis trwa pat. – Dax spojrzał na biurko Kerisa w poszukiwaniu ostatniego raportu, ale połowa dokumentów wylądowała na podłodze. Poddał się i znów usiadł wygodnie. – Nic nie wskazuje na to, że Valcottanie zamierzają nas zaatakować.

Ponieważ Petra czekała, aż Keris zrobi pierwszy ruch. Czekała, aż on wszystko zacznie, żeby nie podsycać pogłosek, iż to ona dąży do wojny. Polityczka pierwszej klasy, którabardzo dobrze ukrywa, jakim jest potworem. Tak dobrze, że tylko inne potwory dostrzegają, kim naprawdę jest.

„Potwory takie jak ty”.

Keris zignorował głos szepczący mu w głowie i skupił się na strategii Petry. Zarrah nie została osądzona. W Pyrinat krążyły pogłoski, że zesłano ją na Diabelską Wyspę, nie wydano jednak oficjalnego oświadczenia. Z pewnością nie pojawiła się żadna wzmianka na temat związku Zarrah z nim, a on podejrzewał dlaczego. Z tego samego powodu Serin nie ujawnił romansu – Maridrini zwróciliby się przeciwko Kerisowi, gdyby dowiedzieli się o Zarrah. Zabiliby go od razu i bez sądu, co w oczach Serina byłoby stanowczo zbyt szybką śmiercią. Sroka chciał, żeby Keris cierpiał. Petra najpewniej też tego chciała, ale czegoś innego pragnęła jeszcze bardziej.

Wojny.

Rozległo się pukanie do drzwi i Dax, który zachowywał się swobodnie jedynie wtedy, kiedy był z królem sam na sam, obciągnął mundur. Podszedł do drzwi, otworzył je i porozmawiał ze strażnikami na zewnątrz, po czym zaklął pod nosem. Zatrzasnął drzwi za sobą i odwrócił się do Kerisa.

– W Kolcorośli doszło do incydentu.

Tam, gdzie kościół szkolił akolitki. Keris poderwał się na równe nogi.

– Sara?

Dax miał ponurą minę.

– Ktoś próbował ją porwać.

Rozdział 3Zarrah

„Płyń!”

Musiała płynąć, jeśli nie chciała utonąć, a ponieważ odwrót był niemożliwy, jedyna droga dożycia prowadziła naprzód.

Zarrah poświęciła temu zadaniu wszystkie siły: jej ręce przecinały wodę, a nogi poruszały się gwałtownie, spojrzenie zaś cały czas wbijała w łódkę przed sobą.

Woda była lodowata i pełna unoszących się resztek drewna, a ściany klifu po obu stronach szczeliny przybliżały się coraz bardziej. Gdyby woda rzuciła Zarrah na jedną z nich, byłoby po wszystkim. Utonęłaby, połamana i zakrwawiona, a jej ciało stałoby się karmą dla ryb.

Czy co tam żyło w tym przeklętym miejscu.

Musiała dogonić łódkę.

Tylko że z każdą mijającą sekundą oddalała się od niej coraz bardziej.

Zarrah ukryła twarz pod wodą i płynęła, a czuła się tak, jakby niósł ją nurt rozpędzonej rzeki i dodawał jej przyspieszenia.

Coś otarło się o jej nogi.

Zarrah poderwała kolana, przekonana, że w wodzie oprócz niej jest coś. Coś z zębami.

I wtedy to coś, grube i szorstkie, otarło się o jej ramiona.

Sznur.

Udało jej się złapać koniec. Jej ramiona prawie zostały wyrwane ze stawów, gdy szarpnęło nią do przodu. Kaszląc i krztusząc się, Zarrah zaczerpnęła tchu i podciągnęła się na linie w stronę łódki.

Jej ciało drżało z wysiłku, a palenie w piersi oznaczało, że płuca potrzebują więcej powietrza. Odepchnęła się w stronę powierzchni. Jednak to przerażenie, nie powietrze, wypełniło ją, kiedy ujrzała, jak łódka odbija się od zakrętu urwiska i pędzi w jej stronę.

Odruchowo zanurkowała.

Łódka przeleciała nad głową Zarrah, jej ręce trzymające sznur zostały szarpnięte gwałtownie do tyłu, a pięty uderzyły w klif. Siła uderzenia przeszyła jej kręgosłup i sprawiła, że kolana się ugięły.

Ciało Zarrah przeszył ból, któremu towarzyszyło rozpaczliwe pragnienie zaczerpnięcia tchu.

„Poradzisz sobie! – zachęcała samą siebie. – Walcz!”

Powoli przesuwała się wzdłuż liny, aż w końcu przebiła ­powierzchnię wody tuż obok łódki. Złapała burtę i podciągnęła się.

Dokładnie w chwili, gdy łódka się obróciła i uderzyła w klif.

Drewno zatrzeszczało, a siła uderzenia prawie wyrzuciła Zarrah z powrotem do wody.

Zaciskając zęby, Zarrah zaczepiła stopą o burtę i wpadła do łódki.

Odpoczywała krócej, niż trwa uderzenie serca, bo świat wirował wokół niej, kiedy łódka kręciła się na wzburzonej wodzie.

Musiała nad nią zapanować.

Zarrah podniosła wiosło z dna łódki, zaparła się stopami o burty i wpatrzyła w wąski kanał przed sobą. Dopiero teraz zorientowała się, dlaczego w ogóle coś widzi, mimo iż jest noc. Nad nią, daleko poza jej zasięgiem, na łańcuchach przymocowanych do dużych wsporników wbitych w ściany klifu wisiały latarnie.

A na szczycie klifu czekali łucznicy.

Oni jednak nie byli zagrożeniem. Cesarzowa nie pragnęła śmierci Zarrah, chciała jedynie złamać ją na tyle, by dała się ukształtować na nowo.

Zarrah nie miała zamiaru się na to zgodzić.

Wiosłowała ze wszystkich sił, starając się powstrzymać łódkę przed uderzaniem w klify, gdy woda krążyła coraz bliżej serca wyspy. Jednak było za późno i łódka coraz bardziej się zanurzała.

A spiralny kanał prowadzący do środka wyspy ciągnął się bez końca.

Może nie było środka. Może to była kara – zostać w łódce krążącej cały czas dookoła i wiosłować rozpaczliwie do utraty sił, aż pochłonie ją woda, gdy łódka się rozpadnie.

Albo dopóki nie zacznie błagać ciotki o przebaczenie.

– Nie ulegnę – warknęła, po czym spojrzała na czekających łuczników i krzyknęła: – Nie poddam się!

Jeśli nawet usłyszeli ją ponad szumem wody, ich twarze pozostały obojętne, jakby byli świadkami czegoś, co widzieli wcześniej już sto razy.

Skalna ściana po prawej skończyła się gwałtownie.

Z tej samej strony w łódkę uderzyła gwałtowna fala, niemal ją przewracając. Zarrah mocno trzymała się burty, a z jej gardła wydarł się krzyk. Nie strachu, lecz wściekłości.

Łódka się zakręciła, blask latarni rozmył, a po chwili w polu widzenia Zarrah pojawiła się plaża.

Pogłoski były prawdziwe.

Woda zabrała Zarrah do serca wyspy – do wyspy wewnątrz wyspy, skrawka lądu otoczonego wodą. Dziewczyna wbiła paznokcie w drewno, kiedy zastanawiała się, co robić. Popłynąć teraz na plażę czy pozwolić, by woda pociągnęła ją wokół wyspy, co umożliwiłoby jej rozejrzenie się.

Ale…

Znów poczuła strach i obejrzała się przez ramię. Jej łódki nie poniósł przypływ, ale prąd, zatem woda gdzieś odpływała. A tym „gdzieś” musiało byćw dół.

– Boże, miej nade mną litość – szepnęła, uświadomiwszy sobie, że pod wyspą rzeczywiście był wir. Gdyby nie wyszła teraz na plażę, zostałaby pociągnięta na dno morza. Albo do samego piekła.

– Zgiń teraz albo zgiń później! – krzyknął ktoś, a kiedy Zarrah podniosła wzrok, zobaczyła uśmiechniętą szyderczo strażniczkę. – Jeśli miniesz skraj tej plaży, decyzja zostanie podjęta za ciebie.

Zarrah pokazała kobiecie środkowy palec, a później powiosłowała w stronę skalistej plaży. Jej łódka tonęła i zwalniała coraz bardziej, a woda w każdej chwili mogła wciągnąć ją za punkt bez powrotu.

„Wyjdź! – szeptał strach. – Płyń!”

Ale ta łódka mogła być jej jedyną szansą na ucieczkę. Zarrah nie mogła jej stracić.

– Dalej! – Wiosłowała ze wszystkich sił, jej ramiona drżały, ale panika dodawała jej energii, kiedy walczyła z prądem.

Była to przegrana bitwa, zalana łódka ledwo płynęła. Zarrah zaklęła, złapała cumę wciąż przywiązaną z przodu i skoczyła.

Woda zamknęła się nad jej głową. Zimno odczuła jak nóż wbity w pierś, ale zignorowała to i popłynęła. Jej buty dotknęły skalistego dna, ale wciąż płynęła z prądem, jednocześnie kierując się w stronę plaży.

Do pasa.

Do uda.

Ale kończyła jej się plaża.

– Lepiej się pospiesz – zawołał ktoś z góry. Nie ta strażniczka co wcześniej, ale nuta rozbawienia w głosie była taka sama. Dla nich to był żart. Chwila zabawy przerywająca martwą ciszę nudy.

Zarrah owinęła cumę wokół rąk, przekręciła się i zaparła, kiedy zalana łódka przepłynęła obok. Sznur się napiął. Szarpnęła, próbując wciągnąć łódkę na plażę, ale prąd był silny.

Zarrah krzyknęła, wykorzystując resztki sił, i zrobiła krok do tyłu. A później drugi, ciągnąc łódkę za sobą. Wyszła wreszcie z wody, a jej pięty wbiły się w kamienisty piasek, gdy wyciągnęła niewielką łódź częściowo na plażę.

Łapiąc oddech, patrzyła, jak woda wypływa przez otwory w łódce. Odczekała, aż będzie niemal pusta, zanim odciągnęła ją na tyle daleko od zabójczego prądu, by można ją było uznać za bezpieczną. Następnie padła na tyłek.

I spojrzała na tych, którzy z niej szydzili.

Po drugiej stronie wody wznosił się klif. Ze wsporników w kształcie litery L przymocowanych do skały zwieszały się latarnie rozświetlające wodę i plażę, jakby to była scena, a strażnicy byli widzami.

– Pierdolcie się! – krzyknęła do nich. Złościło ją, że ludzie zachowywali się w taki sposób. Jak gdyby jej walka o życie była przedstawieniem. Podobnie jak mordercze wysiłki wszystkich innych, którzy trafili na wyspę.

„Wszystkich innych…”

Zarrah zrobiło się zimno. „Ty idiotko. Ty przeklęta, głośna tępaczko!”

Zacisnęła dłoń na kamieniu i powoli odwróciła głowę, by spojrzeć na wyspę za sobą. Wyspę pełną najgorszych zbrodniarzy w Cesarstwie Valcotty.

I zobaczyła wpatrzone w siebie oczy.

Rozdział 4Keris

Pochylał się nad grzbietem konia i jedną ręką mocno ściskał jego grzywę, żeby wiatr nie zwiał go z siodła, kiedy wierzchowiec mozolił się w stronę szczytu. Jego strażnicy robili to samo, bo wiatr był wyjątkowo paskudny. W taką nawałnicę jedynie desperaci i szaleńcy wychodzili z domów. Keris był jednym i drugim.

„Proszę, niech nic jej nie będzie”.

Strażnik, który przyniósł wiadomość, nie znał szczegółów, wiedział jedynie, że coś się wydarzyło – że ktoś próbował porwać ośmioletnią siostrę króla.

Keris wysłał ją do Kolcorośli, bo uznał, że to najbezpieczniejsze schronienie. Dał haremowi swobodę: kobiety mogły opuszczać pałac i wracać do niego, kiedy tylko zechciały, co jednak stanowiło zagrożenie dla bezpieczeństwa wewnętrznego pałacu. Keris obawiał się, że Sara byłaby łatwym celem dla każdego, kto mógłby wejść do środka. Wszyscy w jego otoczeniu padali jak muchy, więc trzymanie ukochanej siostry z dala od siebie wydawało się najrozsądniejszym rozwiązaniem.

Był głupcem, skoro sądził, że odległość wystarczy, by zapewnić jej bezpieczeństwo.

Spiął konia i pospieszył drogą prowadzącą do pozbawionego ozdób budynku. Zsunął się z siodła i dobywszy miecza, podbiegł do drzwi, które okazały się zabarykadowane od wewnątrz.

Poczuł lęk i uderzył pięścią w drewno, a wtedy ze środka dobiegły okrzyki przerażenia.

– Otwierać w imię króla! – ryknął Dax, kiedy dogonił Kerisa. – Nic wam nie zagraża z naszej strony! Wpuśćcie nas!

– Skąd mamy wiedzieć, że to nie podstęp? – spytała kobieta przez kraty w drzwiach. Widzieli jedynie jej cień.

Keris stracił resztki cierpliwości. Zerwał kaptur i warknął:

– Otwórz drzwi i zabierz mnie do mojej siostry albo je wyważymy.

Kobieta przyjrzała mu się i po chwili szerzej otworzyła oczy.

– To sam król!

Jej zaskoczenie było uzasadnione, bo ojciec Kerisa nigdy by tu nie przyjechał. Nie podniósłby głowy znad biurka, gdyby dowiedział się, że jedna z jego córek znalazła się w niebezpieczeństwie.

Z tyłu dobiegły odgłosy poruszenia i drzwi uchyliły się odrobinę. Ignorując ostrzeżenia Daxa, Keris wcisnął się do budynku.

– Gdzie jest Sara? Nic jej się nie stało?

Kobieta dygnęła trzy razy, a on był gotów nakrzyczeć na nią, by się wyprostowała, gdy mówiła:

– Księżniczka jest cała, Wasza Łaskawość. Zaprowadzę was do niej. Pojmałyśmy sprawcę. Jest ranny, ale żyje.

„Już niedługo”.

Z mieczem w dłoni Keris podążył za kobietą. Dwaj ludzie Daxa przecisnęli się przed niego i rozglądali czujnie. Po chwili się zatrzymali.

Keris ruszył biegiem i wypadł za róg, gdzie ujrzał gromadkę kobiet. Zesztywniały na widok zbrojnych, po czym odsunęły się, ukazując Sarę siedzącą na ziemi obok kobiety, która leżała nieruchomo w kałuży krwi.

– Sara?

Jego siostrzyczka podniosła wzrok, twarz miała zalaną łzami.

– Keris?

Osunął się na kolana i przyciągnął ją do siebie. Krew wsiąkała w jego spodnie.

– Coś ci się stało?

– Nie – załkała. – Wyciągnął mnie z izby. Kiedy przeorysza próbowała go powstrzymać, dźgnął ją. – Sara przerwała i z trudem złapała oddech. – Ona dźgnęła go drutem do robótek, a wtedy mnie puścił.

Keris spojrzał na martwą kobietę i rozpoznał w niej tę, której zagroził śmiercią, gdyby coś stało się jego siostrze. Zrobiło mu się niedobrze, choć wątpił, że to jego groźby popchnęły ją do bronienia Sary drutem do robótek.

– Wasza Łaskawość – mruknął Dax i wskazał na plamy krwi prowadzące w stronę korytarza.

– Zostań tutaj – szepnął Keris do siostry, oddał ją pod opiekę jednej z kobiet i podążył śladami krwi. Dax szedł tuż za nim. Serce Kerisa biło szybko z wściekłości, ale kiedy zobaczył dwie kobiety z ciężkimi świecznikami stojące nad rozciągniętym na ziemi mężczyzną, schował broń i powiedział: – Witaj, braciszku.

– Keris – wysyczał Royce przez zaciśnięte zęby. – Wieki ­minęły.

– Dla ciebie to „Wasza Łaskawość”, dupku – warknął Dax.

Keris uspokoił go machnięciem ręki, po czym odwrócił się w stronę kobiet ze świecznikami.

– Jestem wam wdzięczny za służbę, siostry. Dziękuję.

Kobiety niechętnie opuściły broń, dygnęły i odeszły korytarzem. Keris powoli podszedł bliżej i kucnął obok Royce’a, spoglądając na skrzywionego z bólu przyrodniego brata. Royce był od niego dużo młodszy i ostatnio stacjonował w jednym z garnizonów w południowych górach Kresteck. Był również następny w kolejce do tronu, gdyby Keris nie spłodził dziedzica. Royce krwawił z rany z boku głowy, najpewniej zadanej jednym z lichtarzy, ale większym zagrożeniem był drut wystający z jego boku.

– Co sprowadza cię do Vencii? Myślisz o złożeniu ślubów posłuszeństwa Bogu i stanie kapłańskim?

– Pierdol się, Kerisie.

– To propozycja? Pomijając kazirodztwo, obawiam się, że nie jesteś w moim typie.

Royce spochmurniał jeszcze bardziej.

– Zawsze byłeś wygadanym fiutkiem. Szczekałeś jak kundel o swoich ideałach, a później chowałeś się za plecami Otisa, kiedy ktoś rzucił ci wyzwanie. Nikt cię nie zabił tylko dlatego, że nie byłeś wart wysiłku.

Łup.

Keris błagał Boga, by wypalił z jego wspomnień ten dźwięk.

– Teraz nie mogę skryć się za plecami Otisa. Zatem, bracie, mów i rób, co chcesz.

Royce znieruchomiał, najwyraźniej świadomy losu ich przyrodniego brata. Mimo wściekłości Keris częściowo wzdragał się przed wykorzystaniem śmierci Otisa jako groźby. Jednak ta bardziej pragmatyczna część jego osoby szeptała: „Nie udawaj, że pozwoliłbyś przeżyć Otisowi. Był trupem od chwili, kiedy zagroził Zarrah”.

– No i? – Keris czuł, że jego ludzie poruszają się za jego plecami. Obejrzał się na nich przez ramię, a później znów spojrzał na Royce’a. – Wolisz porozmawiać w cztery oczy? – Nie czekając na odpowiedź brata, rozkazał: – Dax, weź ludzi i pilnuj mojej siostry. Nie chcę, żeby coś jej się stało, kiedy nie patrzę.

– Tak, Wasza Łaskawość – odparł Dax, po czym rozległo się tupanie butów o kamień.

Kiedy strażnicy odeszli, Keris zwrócił się do brata:

– I już, Royce. Jesteśmy sami. Co chciałbyś mi powiedzieć? – Gdy brat się wahał, dodał: – Zacznijmy od tego, co dokładnie zamierzałeś zrobić z naszą siostrą.

Royce przełknął ślinę, a jego ciało drgnęło, jakby instynkt kazał mu walczyć. Albo uciekać.

– Nic. Przyjechałem ją odwiedzić, a stara suka miała z tym problem.

– Abyśmy mieli jasność: postanowiłeś wślizgnąć się na teren posiadłości, gdzie szkolą się akolitki, w czasie jednego z najgorszych sztormów, jakie Vencia widziała od lat, by odwiedzić przyrodnią siostrę, z którą nigdy nawet nie rozmawiałeś. I uznałeś, że dla takiej rozmowy – Keris trącił drut wystający z boku brata – warto zabić starą kobietę.

Royce nie krzyknął, jedynie zacisnął zęby. Keris mógłby poczytać mu to za zasługę, gdyby idiota przestał kłamać.

– Księżniczka nie powinna zostać zesłana na służbę kościołowi. Ona zasługuje na coś lepszego. Zamierzałem ją zabrać, żeby dać jej życie godne jej pozycji.

Keris wbrew sobie poczuł wyrzuty sumienia. Sara rzeczy­wiście zasługiwała na coś lepszego. Ale wiedział, że jako nieodrodny syn swojego ojca Royce nie przejmował się szczęściem małych dziewczynek.

– Daj spokój z tymi bzdurami. Dowiedziałeś się, że faworyzuję Sarę, postanowiłeś więc to wykorzystać. Albo żeby zażądać za nią okupu, albo żeby wykorzystać ją jako przynętę i postawić mnie w sytuacji, w której mógłbyś wbić mi nóż w plecy.

Na zewnątrz szalał wicher, kobiety w korytarzu wciąż głośno łkały, ale ciężka cisza między braćmi tłumiła te odgłosy, napięcie zaś przytłaczało.

Royce złamał się pierwszy i wydał z siebie zduszony śmiech.

– Przesadzasz, Kerisie. Zawsze tak było wśród braci Veliantów, prawda? To nic nie znaczy. Żyjemy dalej, aż do kolejnej sprzeczki.

Keris śmiał się razem z nim, ignorując tę część siebie, która wzdragała się na kryjące się w tym śmiechu zimno.

– Masz rację, tak jest. Albo byłoby, gdybym wciąż był tylko twoim bratem i księciem, a nie twoim królem.

Royce ucichł.

– Zasady się zmieniły – mówił dalej Keris. – Działania przeciwko mnie nie są już zabawą i braterskimi… wygłupami, lecz zdradą. A wszystkich zdrajców w Maridrinie czeka ten sam los.

Royce’owi odpłynęły z twarzy resztki krwi.

– Ker… Wasza Łaskawość, proszę. Nie zamierzałem zrobić jej krzywdy. Ja…

– Już zrobiłeś jej krzywdę. – Przypomniał Sarze, że nigdzie nie jest bezpiecznie. Że wszędzie, dokąd się uda, podąży za nią cierpienie, i to tylko z powodu jej nazwiska. – Dlaczego miałbym okazać ci litość?

Royce się wyprostował.

– Pierdol się, Kerisie. Jeden z twoich sługusów może obciąć mi głowę i nabić ją na bramę, ale wiedz, że jestem zaledwie pierwszy. Twoja krew przyjdzie po ciebie. Zerwie koronę z twojej żałosnej głowy, bo Maridrina zasługuje, by na jej tronie zasiadł wojownik, nie słabeusz, który ukrywał się w bibliotece.

Maridrina rzeczywiście zasługiwała na kogoś lepszego. Ale Royce nie był tym kimś – żaden z braci Kerisa nie był.

– Niech przyjdą.

Za jego plecami rozległy się kroki. Keris odwrócił się i zobaczył, że Dax przygląda się im ze zmarszczonym czołem.

– Niech zajmie się nim uzdrowiciel, a później zamknijcie go w jakimś starannie strzeżonym miejscu – rozkazał. Następnie spojrzał bratu w oczy. – Nie jestem naszym ojcem. Ale to nie oznacza, że mam niewyczerpane pokłady cierpliwości. Jeszcze raz wystawisz mnie na próbę, a zaciągnę cię na Czerwoną Pustynię i sam pogrzebię cię żywcem.

Royce skinął głową.

– On ma rację. – Keris zwrócił się do Daxa, kiedy dwaj żołnierze odciągnęli jęczącego Royce’a. – Przybędzie więcej moich przyrodnich braci, a nie wszyscy są tak głupi jak Royce. Chcę, żeby ludzie znający ich twarze pilnowali wszystkich bram i portu.

– Co planujesz z nimi zrobić, kiedy się pojawią?

W głowie Kerisa odbijał się echem głos jego ojca. „Kiedy jesteś następcą tronu, jesteś celem dla wszystkich. Nie możesz oczekiwać lojalności od braci, bo wszyscy poza tchórzami zaatakują cię prędzej czy później. Jeśli przeżyjesz i odziedziczysz tron, będą atakować twoich synów. Tak już jest i z tego powodu nie masz żadnych żyjących wujów”.

– Zrobię, co będzie konieczne.

Rozdział 5Zarrah

Było ich siedmioro: trzy kobiety i czterej mężczyźni. Wszyscy nosili zniszczone, brudne ubrania, które wyglądały na pozszywane z łachmanów. Wszyscy mieli długie, niemyte włosy, mężczyźni gęste brody, a ich ciała były chude, twarde i żylaste. Czworo z siódemki miało skórę o brązowym odcieniu, troje bledszą – a wszyscy brudną.

I wszyscy mieli broń.

Pałki, laski i noże, które wyglądały na zrobione z kawałków znalezionego metalu. Każda broń wystarczyłaby, aby odebrać życie.

– Witaj na Diabelskiej Wyspie – odezwał się mężczyzna potężny jak Bermin, z kręconą czarną brodą pasującą do włosów. Uśmiechnął się, ukazując złote zęby, i podszedł bliżej. – Wieki minęły, od kiedy mieliśmy świeże mięso.

„Mięso. Kanibale”.

Zarrah się nie zawahała. Rzuciła kamieniem w mężczyznę, poderwała się na równe nogi i ruszyła biegiem, a jego krzyk bólu podążał za nią na wzgórze. Widziała przed sobą ciemną linię drzew i dużych głazów, ale reszta kryła się w mroku.

Potknęła się i wykręciła kostkę na rumowisku, ale udało jej się nie upaść. Kamień stukał o kamień, kiedy kanibale rzucili się w pościg, a ich szybkie kroki wskazywały, że im łatwo nie ucieknie.

– Stój – krzyknął jeden z nich. – Nie zrobimy ci krzywdy!

„Tylko mnie zjecie”, pomyślała i pobiegła jeszcze szybciej.

Małe skały ustąpiły miejsca większym głazom. Zarrah skoczyła między nie i pobiegła w stronę linii drzew. Światło latarni wiszących na klifach stawało się coraz słabsze. Więźniowie znali każdy cal wyspy. Może zastawili pułapki albo ich towarzysze czekali na Zarrah w zasadzce, ale ciężkie oddechy ścigających ją ludzi dudniły jej w uszach. To nie był czas na ostrożność.

Musiała znaleźć kryjówkę.

Dotarła do drzew. Czuła mocną sosnową woń, kiedy jej przemoczone buty miażdżyły dywan opadłych igieł, a od zimnego powietrza piekło ją w płucach. Niekiedy dostrzegała wydeptane ścieżki, ale unikała ich. Lawirowała między drzewami i kierowała się w górę, pokładając nadzieję w tym, że jako lepiej odżywiona i silniejsza uzyska przewagę.

– Stój! – ryknął potężny mężczyzna, a Zarrah odważyła się obejrzeć za siebie.

Był na tyle blisko, że widziała blask księżyca odbijający się od jego zębów. Pozostali deptali mu po piętach.

– Chcemy ci pomóc!

„Bzdury”.

Musiała dotrzeć dalej. Zniknąć im z oczu na kilka uderzeń serca, żeby ukryć się w ciemności. Ale ten przeklęty sukinsyn dotrzymywał jej kroku. Wspinała się coraz wyżej i przyszło jej na myśl, że nie wie, jak duże jest więzienie na wyspie. Nie wiedziała, czy znajduje się kilka kroków od fosy, czy dzieli ją od niej jeszcze mila.

Dotarła na szczyt, lodowaty wiatr szarpał jej włosy i ubranie. Gdy się rozejrzała, serce zabiło jej szybciej. Niezliczone latarnie oświetlały spiralę wody niknącą w ciemnej otchłani morza – wszystko to było widoczne z miejsca, w którym Zarrah stała.

Nie miała jednak czasu na podziwianie widoków. Ani na zastanawianie się nad ucieczką z wyspy. Musiała umknąć innym więźniom.

Biegła po szczycie, choć z trudem łapała oddech i dostała kolki.

I wtedy jej stopa zaczepiła się o coś niewidocznego w ciemnościach.

Zarrah potknęła się i przetoczyła, jej ciało obijało się o skały i korzenie, dopóki się nie zatrzymała.

„Wstawaj! Biegnij!”

Z jej warg wyrwał się jęk, gdy podniosła się z trudem. Głowa ją bolała, a po policzku spływała krew. Podniosła z ziemi kamień, obróciła się gwałtownie i…

…odkryła, że pościg zatrzymał się w odległości kilkunastu kroków i nikt nie przekroczył niskiego, kamiennego murku, o który się potknęła.

– Jeśli ci życie miłe, wrócisz na nasze terytorium – zawołał mężczyzna. – Tam, dokąd idziesz, czeka cię tylko śmierć.

– W przeciwieństwie do długiego życia, które czeka mnie z wami? – Zarrah zaśmiała się z goryczą, a później przycisnęła dłoń do boku, bo przeszył ją ból. – Jestem wdzięczna za propozycję, ale muszę odmówić.

– Oni cię zabiją, kobieto! Zabiją i… – Urwał i ostrożnie cofnął się o krok, unosząc pałkę.

Zarrah poczuła mrowienie skóry i dotarło do niej – tuż przed tym, jak jej usta nakryła silna dłoń – że popełniła fatalny błąd.

Uderzyła łokciami do tyłu, ale wtedy kolejne ręce złapały ją za ramiona. Za nogi. Nim zarzucono jej worek na głowę, Zarrah dostrzegła ciemne sylwetki zbliżające się do murku i unoszące broń.

Jej niedoszli wybawiciele zaś zniknęli.

Rozdział 6Keris

Nie mógł zostawić Sary w tym miejscu.

Dax zabrał jej skromny dobytek, a Keris wrócił do pałacu, trzymając siostrzyczkę przed sobą na koniu. Mocno zaciskała ręce na połach jego płaszcza, by ochronić się przed wiatrem. Odgłosy sztormu uniemożliwiały rozmowę, poza tym Keris musiał się skupić na prowadzeniu wyczerpanego wierzchowca i utrzymaniu się na jego grzbiecie.

Kopyta stukały głośno o bruk, kiedy wjechał przez bramę do pałacu. Zsiadł z konia pierwszy, a później zdjął Sarę z siodła. Trzymając jedną rękę pod jej plecami, a drugą pod jej kolanami, zamierzał zanieść ją do komnat, ale wbiła palec wskazujący w jego pierś.

– Postaw mnie.

Posłusznie wypełnił jej polecenie. Sara wyciągnęła rękę, a wte­dy Dax podał jej laskę.

– Proszę, Wasza Wysokość.

– Dziękuję – odpowiedziała mu i ruszyła do wewnętrznego pałacu. Każdy podmuch wiatru mógł ją przewrócić.

Keris trzymał się blisko, gotowy ją złapać, ale Sara jedynie zaciskała zęby, kiedy wicher szarpał jej ubranie i włosy.

Zamiast skręcić w lewo, do budynku haremu, przedzierała się przez ogród. Miotane wiatrem liście i kwiaty uderzały w ich grupę. W końcu dotarli do schronienia w wieży.

Natychmiast otoczyli ich służący: zdjęli ich przemoczone płaszcze i podali ręczniki. Keris wytarł twarz i założył mokre kosmyki za uszy, po czym odwrócił się do Sary.

– Możesz wrócić do swojej dawnej komnaty w haremie. Jestem pewien, że nadal mają twoje sukienki i inne rzeczy.

W każdym razie taką miał nadzieję. Kiedy poinformował żony swojego ojca, że nie zamierza ich poślubić – co byłoby zgodne z tradycją – powiedział im też, że mogą zostać albo odejść i zamieszkać w innym miejscu jako wdowy. Matka Sary odeszła jako pierwsza. Nie poprosiła o zgodę na zabranie córki, jedynie o suknie i klejnoty, a Keris nie wiedział, dokąd się udała.

– Saro, twoja matka…

– Opuściła Vencię. – Jej broda zadrżała. – Lestara napisała do mnie.

„Lestara”.

Najmłodsza z żon jego ojca przejęła władzę nad haremem po śmierci Coralyn i dała Kerisowi do zrozumienia, że nigdzie się nie wybiera. Ku jego wielkiemu przerażeniu.

– To i tak bez znaczenia. Powiedziałeś, że kiedy zostaniesz królem, zamieszkam z tobą. – Sara popatrzyła na niego z wyrzutem. – Ty mnie nawet ani razu nie odwiedziłeś.

„Niech to piekło pochłonie”.

– Tam byłaś bardziej bezpieczna. Bezpieczniej byłoby, gdyby ludzie… – Urwał, bo zamierzał powiedzieć, że byłoby bezpieczniej, gdyby ludzie zapomnieli o jej istnieniu. Tyle że ona zapewne miała wrażenie, że wszyscy już to zrobili. Łącznie z nim. – Przepraszam. Powinienem był od razu cię tu zabrać. Służące z pewnością już przygotowały twoją starą komnatę.

– Chcę spać w wieży.

Keris syknął.

– Wieża to nie jest dobry pomysł. Lepiej, żebyś zamieszkała w haremie.

Założyła chude ręce na piersi.

– Bo jestem dziewczynką?

Wieża tradycyjnie była przeznaczona dla króla i jego synów, ale Kerisa mało to obchodziło. Poza tym i tak deptał wszystkie rodzinne tradycje. Niepokoiła go za to wysokość wieży.

– Schody…

Siostra spojrzała na niego zaczepnie. Keris urwał i pokręcił głową.

– Dobrze. Ale musisz wiedzieć, że gdy tylko ten sztorm ucichnie, zamierzam popłynąć do Ithicany, żeby spotkać się z Arenem i Larą.

Wyzwanie znikło z jej brązowych oczu, za to pojawiły się łzy.

– Wyjeżdżasz?

„A niech to diabli”.

Keris posłał Daxowi spojrzenie mówiące, że potrzebuje prywatności, po czym zaprowadził siostrę do jednej z komnat, w których ojciec spotykał się z ludźmi niezdolnymi do wejścia na szczyt wieży. Zamknął drzwi, podsunął Sarze jedno z krzeseł i podszedł do kredensu. Nalał dwie szklanki whiskey, wpatrywał się w nie przez dłuższą chwilę, następnie pokręcił głową i wlał zawartość jednej szklanki do drugiej. Boże, potrzebował snu. Jak inaczej mógł wyjaśnić fakt, że prawie podał dziecku alkohol?

Podszedł do drzwi i wyjrzał za nie.

– Przynieście ciepłego mleka.

– Z miodem! – zawołała Sara.

Jeden ze służących pokiwał głową, a Keris znów zamknął drzwi. Usiadł naprzeciwko Sary, napił się i odstawił szklankę na blat.

– Muszę od razu udać się do Ithicany. Zamierzałem wyruszyć wcześniej, ale sztorm jest zbyt potężny. – Wpatrywała się w niego w milczeniu, więc mówił dalej. – Muszę porozmawiać z Arenem. Negocjować.

– Ojciec nigdy osobiście nie udawał się na rozmowy. Zawsze wysyłał innych. Dlaczego nie możesz wysłać kogoś innego?

– Bo nie jestem naszym ojcem.

„Nie jesteś?”, szepnęło jego sumienie.

Rozległo się pukanie do drzwi. Keris się wzdrygnął, ale ukrył to, sięgając po trunek.

– Wejść.

Drzwi się otworzyły, ale zamiast służącej pojawiła się w nich Lestara. Żona jego ojca niosła tacę, na której znajdowały się szklanka parującego mleka i talerz ciasteczek. Przez jedno z gołych ramion przewiesiła narzutkę.

– Wasza Łaskawość.

Złożyła głęboki ukłon. Dekolt jej półprzezroczystej sukni był tak głęboki, że z miejsca, w którym siedział, Keris mógł zobaczyć jej pępek. Poczuł nagłą irytację i ostentacyjnie odwrócił wzrok.

– Sara, poczułyśmy ogromną ulgę, że nic ci się nie stało. – Sandały Lestary stukały cicho o podłogę, kiedy szła przez komnatę. Postawiła tacę na stole. – Jesteśmy bardzo szczęśliwe, że Jego Łaskawość przywiózł cię z powrotem, żebyś zamieszkała z nami.

– Będę mieszkać w wieży z Kerisem.

Lestara zaśmiała się, jakby ten pomysł był całkowicie absurdalny, i założyła kosmyk jasnych włosów za ucho.

– Musisz teraz używać jednego z tytułów Jego Łaskawości, kochanie. Okoliczności się zmieniły.

Keris złapał ciastko, nad którym unosiły się palce Sary, i posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. Schowała dłonie w fałdach wilgotnej sukienki, a dziecięce łakomstwo, które można było dostrzec w jej spojrzeniu, zastąpił niepokój, gdy przypomniano jej, że jedzenie w tym pałacu zawsze oznaczało ryzyko spożycia trucizny.

– Nic się nie stało, Kerisie – powiedziała. – Nie jestem tak naprawdę głodna.

Ciche burczenie w brzuchu przeczyło jej słowom.

– Sara może się do mnie zwracać tak, jak tylko zechce, bo jak sama powiedziałaś – wgryzł się w ciastko, aż marcepanowe róże zachrupały w jego zębach – okoliczności się zmieniły. – Podniósł szklankę mleka i upił długi łyk. Słodycz napoju sprawiła, że niemal dostał mdłości. Nie został wyszkolony do wykrywania trucizny, ale w ten sposób pokazywał Lestarze, jak ważna jest dla niego jego siostra. – Sara dostanie komnaty w wieży.

Jako córka króla Lestara została wychowana w świecie polityki, tak samo jak on, i bez wahania zmieniła taktykę.

– Oczywiście! Było bezczelnością z mojej strony, że pomyślałam inaczej. Sara, jako ulubiona siostra, zasługuje na wszelkie przywileje. – Zsunęła narzutkę z ramienia i otoczyła nią mokre ramiona dziewczynki. – Poślę po krawcowe, bo jestem pewna, że żadna z twoich dawnych sukienek nie będzie już na ciebie pasować ani nie okaże się stosownym strojem.

Wyprostowała się i spojrzała Kerisowi w oczy.

– Zajęłam się zorganizowaniem opieki nad Royce’em, jak również jego późniejszym uwięzieniem, a także dopilnowałam, by jego matka zrozumiała, że sam jest sobie winien. Przyjęła ten fakt z godnością. Wysłałam ponadto do Kolcorośli rekompensatę jako zapłatę za pomoc sióstr oraz odszkodowanie za wszelkie zniszczenia, do których doszło w czasie incydentu.

Tak to załatwiali od czasu, kiedy do Vencii dotarły wieści, że jego ojciec zginął w bitwie o Eranahl. Lestara zarządzała domem – jak wcześniej Coralyn. Zaspokajanie potrzeb tak wielu było ogromnym zadaniem, do którego Keris zbytnio się nie nadawał, powinien zatem być Lestarze wdzięczny.Był wdzięczny. Ale wiedział również, że ona ma w tym swój cel, dlatego za każdym razem, kiedy zrobiła coś takiego, czuł ogromne napięcie.

– Dziękuję, ciociu.

W bursztynowych oczach Lestary mignęła irytacja, ale kobieta pochyliła głowę.

– Przyjdziesz do haremu na kolację?

Przyjrzał się Sarze, która z nieodgadnioną miną popijała mleko.

– Rodzina będzie musiała dziś obyć się beze mnie, ale dziękuję.

– Będzie nam ciebie brakowało. – Lestara dygnęła, po czym wdzięcznym krokiem wyszła z komnaty. Drzwi zatrzasnęły się za nią.

Keris przygarbił się na krześle i oparł szklankę z whiskey na kolanie. Sam nie wiedział, dlaczego spytał:

– Czego ona ode mnie chce?

– Znaleźć się w twoim łożu – odpowiedziała Sara z pełnymi ustami.

Szarpnął się i niemal zrzucił szklankę na ziemię.

– Co powiedziałaś?

Sara napiła się mleka.

– Nie jestem do końca pewna, dlaczego Lestara chce znaleźć się w twoim łożu, ale wszystkie ciocie tak mówiły. Pomyślałam, że masz wyjątkowo wygodny materac.

Keris doskonale wiedział, że każde dorastające w pałacu dziecko słyszy rzeczy, które nie są dla niego odpowiednie, ale to nie czyniło tego bardziej akceptowalnym.

– Takie rzeczy są dla ciebie niestosowne, młoda damo. – Zmarszczył czoło, kiedy coś przyszło mu do głowy. – Co jeszcze o niej mówiły?

– Że ciocia Coralyn ją przygotowuje. – Sara wzięła kolejne ciastko, przyjrzała mu się uważnie, a później odłożyła je i wybrała takie, na którym było więcej marcepanu. – Nigdy tego nie rozumiałam, bo ciocie mają służące, które codziennie przygotowują je do wyjścia. Może się przesłyszałam?

– Nie. – Keris przygryzł paznokieć. Kiedy przypomniał sobie wcześniejsze wydarzenia, kolejny kawałek układanki znalazł się na właściwym miejscu.

Strategie Coralyn związane z rodziną, a szczególnie z nim, były zapewne bardziej dalekosiężne, niż sobie uświadamiał. Czasami zastanawiał się, czy przez resztę życia będzie widział skutki ruchów tych wszystkich sznureczków, za które ona pociągała, zupełnie jakby wciąż tu była.

Choć – jeśli miał być szczery – reszta jego życia może okazać się krótka.

– Lubisz być królem? – spytała Sara, a on skupił się na niej. Zauważył, że z talerza zniknęły już wszystkie ciastka.

– Nieszczególnie, ale to lepsze niż alternatywa.

Nie potwierdziła, jak to dzieci, że dotarła do niej jego odpowiedź, ale zadała kolejne pytanie. Ciszej.

– Co się stało z Zarrah?

Służba mogła podsłuchiwać. Na litość boską, ­Lestara mog­ła stać za drzwiami i podsłuchiwać, zatem rozsądną odpowiedzią byłoby wzruszenie ramionami. Ale Keris widział zainteresowanie w oczach Sary i wiedział, że jego siostra darzyła sympatią Valcottankę, która okazała jej życzliwość i szacunek. Wstał, dolał sobie trunku i usiadł obok siostry.

– Cesarzowa wysłała ją do valcottańskiego więzienia.

Sara otworzyła szerzej oczy.

– Dlaczego? Zarrah to jej krewna.

To było ryzykowne. Sara była dzieckiem, a przekazanie jej cennych informacji narażało ją na niebezpieczeństwo. Ale gdyby jego wrogowie kiedyś ją dopadli, niewiedza by jej nie ocaliła.

– Serin powiedział cesarzowej pewne rzeczy na temat Zarrah, które się władczyni nie spodobały. I przez które uznała, że Zarrah zdradziła Valcottę.

Na twarzy Sary pojawiła się odraza.

– Kłamstwa. Zarrah mówiła mi, jak ważny jest honor. Nie zrobiłaby niczego, co zaszkodziłoby Valcotcie.

– Ona nie zdradziła Valcotty – powiedział Keris cicho i uniósł szklankę, by zasłonić usta przed kimś, kto mógł obserwować go przez otwór w ścianie. – Ale zaczęła patrzeć na świat inaczej niż cesarzowa, która uznała to za wielką zdradę.

– To mało rozsądne… spodziewać się, że wszyscy będą myśleć tak samo jak ona. – Sara uniosła szklankę z mlekiem, naśladując brata. – Ona jest cesarzową, nie bogiem.

– Nie jestem pewien, czy ona by się z tobą zgodziła, a Zarrah zapłaciła za sprzeciw wysoką cenę. – Odstawił szklankę, wstał i pomógł jej się podnieść. – Lestara na pewno przygotowała już komnatę dla ciebie i kazała przynieść ubrania, żebyś przed kolacją mogła przebrać się z tych mokrych rzeczy.

Sara przez chwilę poruszała ustami.

– Mogę popłynąć z tobą do Ithicany?

Nawet gdyby zamierzał zostać w królestwie Arena, i tak by jej nie zabrał. Burzliwe Morza były zbyt szalone, zbyt niebezpieczne, a do tego jeszcze sami Ithicanie…

– Nie tym razem. Może w porze ciszy uda nam się zorganizować odwiedziny u Lary.

Sara odwróciła wzrok, jej broda drżała.

Myślała, że brat ją porzuca. I miała rację, w pewnym sensie tak było.

– To nie na zawsze. Wrócę.

Miał taką nadzieję. Istniało duże ryzyko, że już nigdy nie postawi stopy w Vencii.

Przepełniało go poczucie winy, jak również coraz większe pragnienie, by sprawić, aby Sara zrozumiała, dlaczego musi odejść. Dlaczego to musi być on. Odezwał się przyciszonym głosem:

– Jeśli opowiem ci o swoich planach, dochowasz tajemnicy?

– Oczywiście – odparła bez wahania. Choć w przeszłości nie zdradzała jego sekretów, Keris wciąż czuł ściskanie w gardle. Przełknął ślinę i zmusił się do mówienia. Wyznał cicho: – Udaję się do Ithicany, by poprosić Arena i Larę o pomoc w uwolnieniu Zarrah z więzienia.

Oczy jego siostry rozbłysły.

– Ożenisz się z nią?

Gdyby to tylko było możliwe.

– Wyruszę na czele armii, by ją ocalić, i tylko to musisz wiedzieć. Czy teraz rozumiesz, dlaczego musisz zostać tutaj?

Pokiwała głową, a on pomógł jej podejść do drzwi.

– Chodźmy znaleźć Lestarę.

– Poczytaj mi coś – szepnęła Zarrah. Jej oddech ogrzewał jego pierś. – Coś o jakimś innym miejscu.

Keris zamrugał, oślepiony blaskiem słońca wpadającego przez okna w kajucie, po czym wpatrzył się w nieustannie poruszające się fale.

– A chcesz się znaleźć w jakimś innym miejscu?

Ciało Zarrah zadrżało od bezgłośnego śmiechu. Uniosła głowę, by spojrzeć na niego, a spojrzenie jej otoczonych ciemnymi rzęsami oczu chwytało go za serce.

– Nie, ale kiedy ostatnim razem pozwoliłam, byś to ty zdecydował, musiałam przez godzinę słuchać historii wybijania monet. Wydawało mi się, że dzięki twojemu głosowi wszystko będzie brzmiało interesująco, ale udowodniłeś, że się myliłam.

– Mój głos? – Uniósł brew. – Nie miałem pojęcia, że jest tak intrygujący.

Przewróciła oczami.

– Proszę cię. Doskonale wiesz, jak na mnie działa. – Odetchnęła głęboko i zniżyła głos, naśladując Kerisa: – Pierwsze znane monety wykonano z elektrum, stopu srebra i złota ze śladami innych metali.

– Hm… – Zmarszczył czoło. – Rozumiem, co masz na myśli. Kiedy mówisz to w taki sposób, jest to o wiele bardziej fascynujące.

Zarrah prychnęła cicho.

– Ja wybiorę.

Zsunęła się z niego, wstała i podeszła – całkiem naga – do skrzyni z książkami ustawionej przy drzwiach do kajuty. Promienie słońca oświetlały mięśnie i kobiece krągłości Zarrah. Keris przekręcił się na bok i wsparł na łokciu, by się jej przyjrzeć. Najpiękniejsza kobieta na świecie przesuwała palcami po grzbietach książek, szukając idealnego tomu.

Dlaczego to nie mogło trwać wiecznie?

Na kajutę padł cień. Keris przeniósł wzrok z Zarrah na okno i odkrył, że spokojne dotąd morze wzburzyło się, a niebo wypełniły złowrogie ciemne chmury.

– Chyba nadchodzi sztorm. Niebo…

Urwał, bo kiedy Zarrah się odwróciła, książki wypadły jej z dłoni i z łoskotem uderzyły o podłogę – jej brzuch przeszywał tuzin drutów do robótek. Otworzyła usta, a po jej brodzie popłynęła krew, gdy szepnęła:

– Dlaczego nie pozwolisz mi odejść?

Keris obudził się z gwałtownym spazmem, serce waliło mu w piersiach, a skórę pokrywała warstewka potu. W jego komnacie było ciemno.

„To tylko koszmar”.

Świadomość tego nie złagodziła mdłości, które odczuwał. Głos Zarrah wciąż odbijał się echem w jego umyśle, a oskarżenie zawsze brzmiało tak samo.

Poczuł podmuch powietrza na policzku.

Otworzył wcześniej okno? Niech to piekło pochłonie! Powinien ograniczyć picie, bo ledwie pamięta, jak się położył po kolacji z siostrzyczką. Usiadł prosto i spojrzał na ciemną zasłonę po drugiej stronie komnaty, ale materia się nie poruszała.

Mógłby jednak przysiąc, że w powietrzu unosi się słona woń morza i smród miasta. Przeszedł go dreszcz i rozejrzał się po komnacie w poszukiwaniu śladów ruchu. Oznak, że kolejny z jego braci przybył, by poderżnąć mu gardło. Odruchowo sięgnął pod poduszkę i próbował wymacać nóż.

Rozległo się pukanie do drzwi.

Otworzył usta, by kazać temu komuś odejść, ale wtedy drzwi się otworzyły. Zapomniał zamknąć je na zasuwę. Co z nim było nie tak?

Do środka weszła zakapturzona postać. Keris zacisnął palce na rękojeści noża i napiął całe ciało.

Ale wtedy postać zdjęła kaptur, a blask tlącej się lampki oświetlił twarz Lestary.

– Jest środek nocy – powiedział, wypuszczając broń.

– Powiedziano mi, że to twoja ulubiona pora – wymruczała Lestara, skinęła głową jednemu z jego tępych strażników, którzy pozwolili jej wejść, i zamknęła drzwi. Podeszła do stolika, podkręciła płomień lampki, następnie podeszła do łóżka i rozwiązała sznurowanie płaszcza.

– Lestaro – zaprotestował Keris, ale ona go zignorowała i zsunęła płaszcz.

Ukazując nagie ciało.

„Niech to diabli”.

Wbijając wzrok w jej czoło, powiedział:

– Chyba mówiłem jasno, Lestaro. Nie zamierzam poślubić haremu niezależnie od…

– Tradycji? – Z uśmiechem dokończyła zdanie, które wypowiedział wielokrotnie, od kiedy zasiadł na tronie. – Nie mam do ciebie pretensji. Połowa kobiet z haremu jest w wieku twojej matki, a druga połowa to matki twojego rodzeństwa. Ale nie ja.

Opadła na łóżko i podczołgała się do Kerisa jak kot, a jej piersi kołysały się w rytm jej ruchów. Keris cofnął się i uderzył ramionami o wezgłowie, gdy rozglądał się po ziemi za porzuconymi spodniami. Leżały po drugiej stronie komnaty. „Kurwa”.

– Jestem córką króla – szepnęła. – Zostałam wychowana, by rządzić, i jestem w tymbardzo dobra. Między innymi w tym.

Zacisnęła palce na kocu, próbując go zsunąć, ale Keris złapał za materiał. Zaczęła się szarpanina, która mogłaby być zabawna, gdyby Keris nie był bliski wpadnięcia w panikę.