Wątpiąca - Emilia Jabłonowska - ebook
NOWOŚĆ

Wątpiąca ebook

Emilia Jabłonowska

4,0

41 osób interesuje się tą książką

Opis

 

Zło zaczyna się tam, gdzie kończy się prawda.

 

Lucjana dorasta w świecie, gdzie obowiązuje jedna zasada: po zmroku nikt nie ma prawa wyjść na zewnątrz. Nocą wędrują tam potwory – niewidoczne, lecz śmiertelne. Ci, którzy łamią zakaz, giną.

Kiedy po śmierci siostry dziewczyna wraca do rodzinnej wioski, odkrywa, że starszyzna ukrywa mroczne tajemnice. Kim naprawdę są istoty, które od wieków krążą w ciemnościach? I kto tu jest prawdziwym wrogiem – potwory czy ludzie?

Zmierzając się z kłamstwami przeszłości i rodzącym się uczuciem do tajemniczego Bernarda, Lucjana musi stawić czoła nie tylko nocy, ale też prawdzie, która może zmienić wszystko.

 

 

Powieść wydana przez WYDAWNICTWO NIE POWIEM. D.B. Foryś zajmuje się dystrybucją.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 271

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wątpiąca

© Emilia Jabłonowska

© for the Polish edition by Wydawnictwo Hm…

All rights reserved.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody twórców.

Pod redakcją: D.B. Foryś

Redakcja: Beata Buko

Korekta: Maria Kiczka-Nowaczyk

Projekt okładki: Angelika Karaś

Grafiki: pixabay.com, unsplash.com, stock.chroma.pl

Skład: D.B. Foryś

ISBN: 978-83-68177-69-5

ISBN E-BOOK: 978-83-68177-70-1

Wydanie pierwsze

Wojkowice 2025

Wydawnictwo Nie powiem

E-mail: [email protected]

Telefon: 518833244

Adres: ul. Sobieskiego 225/9, 42-580 Wojkowice

www.niepowiem.com.pl

Dla mojej rodziny,

za wsparcie

1

BOGDANA

Siedziałam przed biurkiem, mocno ściskając książkę. Mój oddech przyśpieszył, pochłaniałam wzrokiem każdą linijkę, jakbym sama była bohaterką tej powieści i chciała poznać swoje zakończenie.

– Bogusia. – Usłyszałam cichy męski szept za oknem.

Odłożyłam lekturę i zerknęłam za siebie. Nikogo nie zobaczyłam. Delikatny wiatr poruszał liśćmi jesionu przed domem. Ostatnie promienie słońca sączyły się do środka, oświetlając moją skuloną sylwetkę. Skupiłam się na pomarańczowoczerwonej barwie na horyzoncie, przypominającej o zbliżającej się nocy.

Moje spojrzenie nadal nie powróciło do książki. Wpatrywałam się w ścieżki prowadzące do centrum naszego miasteczka. Nikt już nie przebywał na zewnątrz, wokół było spokojnie i cicho. W niektórych domach zasłony nadal pozostały odsunięte i pozwalały dostrzec krzątających się w środku ludzi. Wydawało się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Ale to tylko złudzenie.

Nie można było wychodzić z domu po zmroku.

Westchnęłam. Nie chciałam dłużej się nad tym zastanawiać.

Nie wolno mi było kwestionować postanowień starszyzny.

Starałam się ponownie skupić na lekturze. Pasemko blond włosów opadło mi delikatnie na czoło. Spojrzałam na leżącą przede mną powieść, na pożółkłe kartki i litery rozmazane przez ciepły dotyk rąk.

Usłyszałam chrzęst szkła, jakby coś ostrego wbijało się w szybę. W pokoju rozbrzmiało skrzypnięcie krzesła, gdy odchyliłam się na tyle mocno, by ujrzeć cały widok za oknem. Dźwięk wbił się w ściany, jakby chciał pozostać ze mną na dłużej. Książka wypadła mi z rąk i odbiła się od drewnianych desek parkietu.

– Ty nadal nie w łóżku?

Do pokoju weszła matka. Jej fartuch był cały w mące, a dłonie oblepiało ciasto. Zmarszczyła brwi na widok niezasłoniętego okna. Wytarła nadmiar ciasta w fartuch, jej długie jasne warkocze zakołysały się od nerwowych kroków. Z niesmakiem zasunęła zasłony, szarpiąc gruby materiał. Po chwili straciłam dopływ światła. Pogrążyłyśmy się w półmroku.

– Chyba nie muszę ci przypominać o tak prostych rzeczach?

Jej złość dało się wyczuć nawet z końca pokoju.

– Nie jest jeszcze całkiem ciemno – odparłam, chcąc zabrzmieć poważnie i srogo. Choć przez szparę pomiędzy zasłonami przebijały się delikatne promienie, niewiele dostrzegałam w tej ciemności.

Matka zbliżyła się do przeciwległej ściany. Usłyszałam znajome kliknięcie, by po chwili zmrużyć oczy od intensywności światła lampki. Pokój ponownie wypełniły kolory znajdujących się w nim przedmiotów. Wiedziałam, że nie ma sensu dyskutować z matką. Nawet jeśli nie miała racji, a do zachodu słońca pozostało jeszcze trochę czasu. Zawsze była bardzo ostrożna.

Aż za bardzo.

Wbiła we mnie zmęczony wzrok. Widziałam, że czeka na jakiś ruch z mojej strony. Na jakieś słowo. Nie odezwałam się jednak – nie chciałam znowu się z nią kłócić. Nasze rozmowy nie należały do przyjemnych. Jej długie, szpiczaste palce zniknęły w grubym błękitnym materiale spódnicy schowanej pod białym fartuchem. Ostre rysy twarzy, oblane zimnym światłem lampy. Zmęczona, ziemista skóra. Oczy – duże, w kolorze zieleni, kiedyś patrzące na mnie ze spokojem i miłością, teraz wydawały się spoglądać gniewnie i oskarżycielsko.

Wysunęła drobną stopę przed siebie, jakby czekała, aż się odezwę. Gdy opuściłam głowę, usłyszałam znajomy zgrzyt zawiasów.

Zamknęła za sobą drzwi. Dysząc ciężko, sięgnęłam po leżącą na podłodze książkę. Strony, które przed chwilą ściskałam, znowu zrobiły się zimne. Dłuższą chwilę tkwiłam w bezruchu. Skupiałam się na oddychaniu: wdech przez nos, wydech przez usta. To zawsze pomagało.

Podskoczyłam, kolejny raz słysząc pukanie w okno. Nie było pojedyncze, jak poprzednio – tym razem ktoś się do mnie dobijał.

Uznałam, że nie warto czekać, aż matka usłyszy ten hałas, więc szybko, ale delikatnie, odsunęłam zasłony, zerkając co chwilę w stronę drzwi. Nie chciałam nawet sobie wyobrażać, co by ze mną zrobiła, gdyby zobaczyła mnie w tej chwili przy oknie. Zapewne przez najbliższy tydzień spałabym w piwnicy.

Ściskając mocno fałdy materiału, spojrzałam przez szybę. Moje serce zabiło mocniej, dłoń delikatnie zadrżała. Dostrzegłam dwa małe kamienie. Leżały na parapecie, spod którego po chwili wyskoczyli Jarosław i Przemysław.

Wypuściłam z rąk materiał i odskoczyłam, zasłaniając usta. Oszaleli, oni po prostu oszaleli.

– Idioci – wymruczałam. Uchyliłam delikatnie okno. – Co wy tu robicie? – syknęłam, widząc na ich twarzach nieznośnie szerokie uśmiechy.

Mnie to nie bawiło.

– Dziś to zrobimy, pójdziemy w stronę lasu – odparł dumnie Jarosław. Jego zielone oczy skrzyły się w blasku zachodzącego słońca. Szczęka, nadal dość dziecinna, przyjmowała już powoli męski zarys. Uwidaczniało się to szczególnie, gdy zaciskał mocno zęby, tak jak teraz.

Otworzyłam oczy ze zdziwieniem. Nie brałam naszego dawnego planu na poważnie, nie sądziłam, że są do tego zdolni.

– Nie mam dziś na to ochoty. – Spojrzałam na słońce. Tak nieubłaganie nas zostawiało. Jakby nie mogło się doczekać, aż zniknie za horyzontem. Ścisnęłam w dłoni klamkę okna. Nie mogłam dzisiaj wyjść. Nie, gdy matka mnie pilnowała. – Muszę kończyć.

– My nie żartujemy – wtrącił Przemysław. – Chodź z nami, tak jak wcześniej uzgadnialiśmy. – Położył dłoń na framudze.

– Nie.

– Chyba nie zmieniłaś zdania? – Jarosław spojrzał na mnie pytająco. Czułam, jak moje dłonie wilgotnieją.

– To nie najlepszy moment. Przełożymy to? – Popatrzyłam na nich prosząco. Chciałam, żeby po prostu się zgodzili.

– Mówisz tak od tygodnia – wysyczał przez zęby Przemysław. Zerknął za siebie. Do zachodu słońca zostało ze trzydzieści minut. Wtedy nie będą mieli odwrotu. Zostaną sami z mrokiem. – Ja idę.

Nie czekał na żadne z nas, odwrócił się i ruszył przed siebie. Błądziłam wzrokiem pomiędzy odchodzącym Przemysławem a Jarosławem. Ten drugi tylko wzruszył ramionami i podążył za swoim przyjacielem. Szedł pewnie, jakby nic nie mogło im się stać.

Chociaż wszyscy – i my, i nasi przyjaciele – sądziliśmy, że po zmroku nic się nie dzieje, tylko nasza trójka zgodziła się to sprawdzić. Nie byłam jednak do końca przekonana, czy to dobry pomysł.

Moje serce zabiło mocniej. Zacisnęłam dłonie w pięści, aż paznokcie zaczęły przebijać skórę. Gdy ból stał się nie do zniesienia, odpuściłam.

– Dobra! – zawołałam do Jarosława, bo tylko on mógł mnie usłyszeć. – Zaczekajcie na mnie.

Zamknęłam na chwilę okno, delikatnie zasłoniłam granatowe zasłony i wygładziłam włosy. Dłonie miałam mokre ze strachu, widoczne na nich półksiężyce krwawiły. Serce łomotało mi intensywnie w piersi, w uszach słyszałam nieprzyjemne dzwonienie.

Muszę dać radę, to wszystko może okazać się kłamstwem.

Zamknęłam oczy.

To jest kłamstwo.

Stanęłam przy prowadzących na korytarz drzwiach. Drżącą ręką chwyciłam klamkę. Pociągnęłam ją w dół. Oblało mnie jasne światło lamp wiszących na ścianach.

– Mamo – rzuciłam, wchodząc do przestronnej kuchni. – Kładę się już. – Ruszyłam prędko w stronę lodówki. Naciągnęłam długie rękawy koszuli na palce i starłam z nich pot. – Wezmę tylko szklankę soku.

– Nie chcesz nic zjeść? – Matka uważnie mi się przyjrzała.

Wsadziłam głowę w głąb lodówki, czując bijący ze środka przyjemny chłód. Mówiła do mnie delikatnie, jakby nie chciała wracać do tego, co miało miejsce przed chwilą w moim pokoju. Żadna z nas nie potrafiła rozmawiać o problemach.

– Nie, dziękuję – wychrypiałam nieco przestraszonym głosem. Nie chciałam, żeby zauważyła mój niepokój, strach, który zaczął wtapiać się w moje ciało, przenikać je, powoli mącąc mi myśli. Sięgnęłam po sok i obiema dłońmi nalałam go do szklanki. – Jestem zmęczona.

– Mam nadzieję, że to nie grypa. – Matka podeszła do mnie i aż zadrżałam, gdy zbliżyła dłoń do mojego czoła. – Idź spać, nie będę cię budzić.

Pogłaskała mnie po policzku i uśmiechnęła się czule. Odwzajemniłam uśmiech. Chciałam zostać z nią w kuchni jeszcze choć trochę dłużej. Zmusiłam się do przełknięcia śliny.

Może to nie był dobry pomysł?

Może te zakazy i niestworzone historie naprawdę nas chronią?

Zamrugałam pośpiesznie i ruszyłam w stronę swojego pokoju. Nie mogłam sobie pozwolić na zmianę zdania. Nie po tym wszystkim, co odkryliśmy.

Choć bardzo kochałam matkę i ojca, to nadal wierzyłam, że moglibyśmy żyć lepiej. Chciałam udowodnić im, że możemy coś zmienić.

– Kocham cię, mamo – powiedziałam, trzymając dłoń na klamce.

Matka odwróciła się w stronę stołu, kładąc ręce z powrotem na cieście.

– Śpij dobrze, kochanie.

Jej głowa pochylała się i unosiła nad stołem w rytm ugniatania gęstej masy. Weszłam do swojego pokoju, nie chcąc za długo na nią patrzeć. Bałam się, że szklanka wypadnie mi za chwilę z rąk, odłożyłam ją więc pośpiesznie na stolik.

Czylito dzisiaj.

Wszystko się wyjaśni.

Oddychając ciężko, otworzyłam szafę i wyjęłam z niej gruby brązowy sweter, jasne spodnie i jedyne zakryte buty, jakie miałam. Mogli mnie powiadomić wcześniej, nie byłam przygotowana na tę wyprawę. Zarzuciłam na siebie przyjemnie ciepłe ubranie i skierowałam się w stronę okna.

Klamka okiennicy była chłodna, nie pasowała swoją szorstką powierzchnią do mojej delikatnej skóry. Nie zastanawiałam się już dłużej nad tym, czy dołączyć do Przemysława i Jarosława, nie chciałam wzbudzać w sobie poczucia winy, słuchać rozsądku, który podpowiadał mi, że postępuję źle.

Otworzyłam okno. Słońce było ledwo widoczne, a wszystko dookoła zaczynało pogrążać się w mroku. Serce łomotało mi, jakbym przebiegła maraton, wiatr zaczął rozwiewać moje upięte włosy. Na szczęście chłopcy nadal na mnie czekali. Spojrzałam na ich przyjazne twarze.

Nie chciałam, żeby zdradziło mnie obijanie się framugi o ścianę, więc unieruchomiłam skrzydło okna małą doniczką. To powinno wystarczyć do mojego powrotu.

Stanęłam na łóżku i wyskoczyłam szybko na zewnątrz, chwyciwszy się chłodnego kamienia zdobiącego parapet.

Twardy i zimny piach.

Wszystko wydawało się takie normalne.

Nie odwracałam się w stronę domu. Od razu pewnie ruszyliśmy przed siebie.

– Miałem nadzieję, że zmienisz zdanie. – Przemysław zaśmiał się delikatnie.

– Przekonałeś mnie tym swoim głupim uśmieszkiem. – Zachichotałam. – Chyba musimy się śpieszyć – dodałam i wyminęłam ich obu.

Przed nami znajdował się las, w dzień zachęcający do zanurzenia się w jasnej zieleni, tak pięknej, że mogłabym się w nią wpatrywać całymi dniami. Delikatny wiatr kołysał wtedy liśćmi. Dość często patrzyłam na tę ścianę drzew, nie zastanawiając się, jakie może skrywać tajemnice.

Teraz dostrzegłam tylko smutek. Korony bujały się chaotycznie, jakby same nie były pewne, co ma zaraz nadejść. Liście były ciemne i szerokie, zawijały się do środka, jakby się przed czymś ukrywały. Ciemność rozchodząca się pomiędzy pniami sprawiała, że to miejsce wyglądało jak jakaś mroczna kraina. Inna od naszej, nieokiełznana, tajemnicza. Oblał mnie zimny pot, a ręce znów zaczęły drżeć.

Mój zapał szybko się ulotnił.

Zatrzymałam się i spojrzałam na rozciągający się przed nami las.

Poczułam, jak Jarosław łapie mnie za ramię i delikatnie popycha do przodu. To on najbardziej z nas wszystkich chciał udowodnić, że zasady, które wpajano nam od małego, były tylko kłamstwem.

Niczym więcej.

Szliśmy dumnie w stronę drzew, ramię w ramię. Nasze kroki były powolne, zmysły wyczulone, badające każdy dźwięk, każdy szelest liści i krzewów. Wiedzieliśmy, że czai się tam inne zło, prawdziwsze od strasznych opowieści – zwierzęta mogące wyrządzić nam dużą krzywdę. Na szczęście nie musieliśmy jednak wchodzić do lasu, niepotrzebne nam było błądzenie w ciemności. Już teraz udowodniliśmy, że potwory nie istnieją.

Nie ma istot przenikających nasze ciała, mordujących nas od środka, zabijających jednym dotykiem. Nie wierzyliśmy w ich istnienie. Ale potrzebowaliśmy dowodu, żeby żyć inaczej.

Żeby żyć lepiej.

Zatrzymałam się.

Przeszył mnie strach, delikatna nić, która zaczęła podróżować po moim ciele, rozchodzić się po nim tak, że ledwo stałam na nogach. Jarosław złapał mnie za rękę, poczuł moją gęsią skórkę oraz wilgotną od potu dłoń. Nic jednak nie powiedział, nawet się nie zaśmiał. Puścił mnie i pogładził po ramieniu tak delikatnie, jakby zrobił to wiatr. Bałam się na niego spojrzeć.

Nagle wszyscy się zatrzymaliśmy. Czekałam, aż coś się stanie. Aż kłamstwo, które nam wmówiono, okaże się prawdą. Nie wiem, jak długo to trwało, miałam wrażenie, że stoimy tam pół nocy. Gwiazdy, które widziałam pierwszy raz w życiu, ale o których czytałam w wielu opowieściach, zalśniły na bezchmurnym niebie. Ich światło tylko utwierdziło nas w tym, co już dawno przeczuwaliśmy.

Noc jest cudowna, niestwarzająca zagrożenia.

Jest dobra.

– To chyba nam wystarczy? – Zerknęłam z uśmiechem na przyjaciół.

Najpierw skierowałam wzrok na Jarosława, potem przeniosłam go na Przemysława. Chciałam dostrzec jego roziskrzone oczy, zarumienione od zimna policzki i zadartą do góry głowę, spojrzenie, którym lustrował niebo nad nami.

Jednak zobaczyłam coś innego.

To był koszmar.

Moje serce zamarło, zabrakło mi powietrza. Jarosław puścił szybko moją dłoń. Z jego piersi wydobył się piskliwy wrzask.

Przemysław nie żył.

Zabiło go coś, czego nie dostrzegliśmy, chociaż znajdowało się tak blisko. O ile można to nazwać zabójstwem. Ciało Przemka otuliło światło, jego usta otworzyły się w bezgłośnym krzyku. W jego oczach zobaczyłam strach i przez chwilę, jedną krótką sekundę, widziałam to coś.

Oblicze chłopaka, wcześniej niewidoczne dla nas w ciemnościach, nagle zalśniło w świetle. Spowijała go dziwna materia z powłoką jak mgła, delikatna, unosząca się nad ziemią. Najbardziej przeraziła mnie jej twarz – koślawe, znajdujące się na różnej wysokości oczy patrzyły na mnie, przerażone i smutne. Wypełnione tak ogromną pustką, że nie dałam rady się ruszyć. Za Przemysławem ciągnęła się powłoka, spowita jakby opadającym na ziemię płaszczem. Pochłonęła naszego przyjaciela, jakby razem tworzyli jedność.

Po chwili znowu okrył nas mrok.

Czułam, że to coś mnie wołało, przyciągało do siebie.

Jakby chciało, żebym dotknęła tę obcą, nienaturalną formę.

Już wyciągałam dłoń, chciałam poczuć tę delikatność, sprawić, żeby ta pustka czymś się wypełniła, gdy Jarosław mnie od niej odciągnął. Ruszył pędem przed siebie, ledwo łapiąc oddech.

Trzymał moją dłoń i krzyczał w stronę domów.

– POMOCY!

POMOCY. Tylko to jedno słowo rozbrzmiewało w mojej głowie. Zmusiłam nogi do współpracy.

Dopiero gdy znaleźliśmy się kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym Przemysław został zabity, dotarło do mnie, co się stało. Spojrzałam na dłoń Jarosława splecioną z moją i poczułam, jak po policzkach spływają mi łzy. Płuca wypełnił przygniatający ciężar chłodnego powietrza. Zaczęłam głośno oddychać.

Oni tu byli.

– To wszystko prawda – wyszeptałam.

– Zamknij się i biegnij! – krzyknął desperacko Jarosław. – Biegnij!

Jakby rozkazywanie mi mogło w czymś pomóc.

Spojrzałam na niego, potem na leżące przed nami miasteczko. W żadnym z domów nie paliło się światło. Bałam się, że nikt nam już nie pomoże.

Nikt nie może nam pomóc.

Opuściła mnie jedyna nadzieja, jaka mi pozostała. Oswobodziłam się z nieprzyjemnie mocnego i miażdżącego uścisku Jarosława. Chłopak zatrzymał się i spojrzał na mnie. Miał opuchnięte oczy, jego usta były szeroko otwarte. Mocno dyszał.

Dostrzegłam w nim strach i wiedziałam, że on widzi we mnie to samo. Uśmiechnął się, ponownie wyciągając do mnie dłoń.

– Nie… – zaczął, ale szybko opuścił rękę.

Spowijała go delikatna poświata. Wiedziałam, co się za chwilę stanie.

– Nie – powtórzyłam za nim i odsunęłam się od niego.

Nie mogłam patrzeć, jak ginie, nie mogłam ponownie zatracić się w tym świetle. Ruszyłam biegiem w stronę domów, nie oglądając się za siebie i nie zastanawiając, co się właściwie przed chwilą stało.

– Mamo! – wrzasnęłam ile sił w płucach. – Mamo!

To była jedyna osoba, która mogła mnie usłyszeć. Jedyna, która co wieczór nasłuchiwała, czy ja i moi dwaj bracia nie miewamy koszmarów, czy nie krzątamy się po domu o niebezpiecznej godzinie.

Powinnam była jej słuchać.

– Mamo! – wychrypiałam, nadal biegnąc.

Łzy przysłaniały mi widok, ale otarłam je rękawem. Już widziałam okno mojego pokoju. Uchylone i czekające na mnie. Po chwili w domu zaświeciło się światło, a ja poczułam nadzieję – miałam szansę na uratowanie.

– Mamo!!! – krzyknęłam tak głośno, jak tylko pozwoliły mi płuca.

Ku swojemu zdziwieniu dostrzegłam, jak drzwi od domu się otwierają. Matka stanęła w nich w grubym szlafroku, ze łzami w oczach, delikatnie wyciągając do mnie dłoń.

Jej wzrok. To na nim się skupiłam, biegnąc. Skręciłam lekko w prawo, byłam tuż przed nią. Jeszcze kawałek i jej dotknę. Będę bezpieczna.

Poczułam to.

Ciepło rozeszło się po moim ciele. Przystanęłam. Coś się we mnie wlewało, przejmowało nade mną kontrolę. Tłamsiło mnie i oplatało z każdej strony. Jak zwierzę, które morduje swoją ofiarę.

Otworzyłam usta, ale nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. Powoli traciłam zmysły. Obraz rozmazywał mi się przed oczami. Widziałam tylko, jak drzwi do domu się zamykają. Jak gasną wokół mnie światła, a moja wyciągnięta dłoń nie chce ze mną współpracować, nie chce opaść.

Ogarnęła mnie ciemność i niesamowite ciepło, palące każdy skrawek mojego ciała.

2

LUCIANA

– Mamo! – krzyknęłam w stronę otwartych drzwi.

Nie mogłam tyle na nich czekać. Musiałam wracać do siebie. Pogrzeb miał się odbyć dopiero jutro, a ja nie chciałam w nim uczestniczyć, nie chciałam zostawać tu tak długo. Męczyło mnie to wszystko. To zamknięcie, owijanie wszystkiego tajemnicą, jak pająki oplatające siecią swoje zdobycze.

Dusiło mnie to.

Oni nas tu mordowali. Powoli, starannie, zawsze wszystko planowali. To miasteczko było toksyczne. Nie miałam wątpliwości, że działo się tu coś złego.

Położyłam torbę na ziemi i usiadłam na ganku. Powiew wiatru uniósł moje włosy, żeby po chwili pozwolić im opaść na ramiona. Byłam inna od Bogdany, i to nie tylko pod względem charakteru. Ona miała jasne kosmyki i zielone oczy, ja urodę ojca – ciemne, kasztanowe włosy, skręcające się delikatnie na końcach, i brązowe oczy. Moja cera była usiana piegami, co nie za bardzo mi się podobało. Mój chłopak był jednak nimi zachwycony.

Objęłam się ramionami i pogładziłam delikatną strukturę swetra. Był nowy, idealny na chłodniejsze wieczory. Matce nie przypadł do gustu ze względu na intensywny zielony kolor, ale nie sądziłam, żeby noszenie teraz czarnych rzeczy pomogło mi pogodzić się ze stratą siostry.

Nic i tak nie przywróci jej życia.

Drzwi za mną zaskrzypiały. Od razu zerwałam się na równe nogi. W progu zobaczyłam ojca, ale to z mamą wolałam porozmawiać. Nie była zadowolona z mojego przyjazdu, nigdy się nie dogadywałyśmy – zwłaszcza jeżeli chodziło o moją przyszłość i decyzje z nią związane – dlatego od wyprowadzki jeszcze nigdy tu nie przyjechałam.

Nie odwiedzałam ich nawet w święta.

Wyjechałam od razu po szkole, gdy przypadkiem poznałam Hektora. Pochodził z sąsiedniej wioski. Jako młody chłopak uciekł od rodziców i przez chwilę pomieszkiwał u naszych sąsiadów. Nie wiedział, jak dotrzeć pod górę, do elektrowni, w której chciał się starać o pracę, więc został u nas trochę dłużej. Nie znał tych terenów, a nie pasowało mu podróżowanie bez jakiegokolwiek planu.

Mało osób w wiosce utrzymywało z nim kontakt, ale ja lgnęłam do niego, zauroczona jego poglądami i podejściem do życia. Zakochałam się w nim i pomogłam mu stworzyć mapę, która mogła zaprowadzić nas pod górę. Na początku nie był chętny do zabrania mnie ze sobą. Bolała go utrata rodziny, wolał, żebym ja nie musiała przez to przechodzić. Po paru tygodniach zmienił jednak zdanie. Rodzice wiedzieli o moich planach, matka nie chciała się zgodzić na mój wyjazd. Ale ja nie miałam przyszłości w wiosce. Zresztą nie chciałam tu zostawać bez Hektora. Wkrótce potem wyprowadziliśmy się razem. Porzuciłam całe dotychczasowe życie, szykując się na coś nowego.

Zamieszkaliśmy w jednej z czterech elektrowni. Był to dla mnie całkiem inny świat, nie panowały tam aż tak surowe zasady jak w wioskach. Pracownicy elektrowni, do których na razie nie należeliśmy, mieli dyżury na dwóch zmianach. Pierwsza zmiana spędzała całą noc w elektrowni i kończyła pracę po wschodzie, druga zaś zaczynała o godzinie dziewiątej lub dziesiątej, a wieczorem mogła wrócić do chat mieszkalnych znajdujących się u podnóża góry. My również mieliśmy do dyspozycji mały domek w lesie. Wszystko było dostosowane do rytmu wschodów i zachodów słońca.

Elektrownia znajdowała się w jaskini, która w dzień chroniła nas przed intensywnym słońcem, a w nocy przed wiatrem. Budynek, w którym spędzaliśmy większość dnia, krył w swoim wnętrzu sporo pokoi. Był pozbawiony okien, dzięki czemu nie dopływało do nas żadne światło z zewnątrz. Wszystko w elektrowni wykonane było z betonu: korytarze, pokoje, ściany.

Czasami miałam ochotę wyjść po zmroku do lasu, zobaczyć, co czai się w odmętach nocy, sprawdzić, czym są te tajemnicze istoty, przed którymi wszyscy nas przestrzegają. W odróżnieniu od siostry nie byłam tak święcie przekonana, że ich nie ma. Ten mrok, to zamknięcie przed nimi… Może nie było to do końca dobre, ale historie o tym, co działo się z ludźmi, gdy spotkali te potwory na swojej drodze, mroziły krew w żyłach.

Próbowałam parę razy wyjść na zewnątrz, ale strach paraliżował moje ciało, gdy tylko zbliżałam się do progu. Potrafiłam stać tak przez godzinę lub nawet dłużej. Hektor znalazł mnie raz, wpatrującą się w mosiężną klamkę zamkniętych drzwi elektrowni. Były wysokie na trzy, może cztery metry, ciężkie i grube. Zbudowane z kamienia, w którym wyryto historię powstania naszej osady. To mity i legendy jeszcze z dawnych czasów, gdy nie było mnie na świecie. To przez te rysunki tak się wahałam. Teraz rzadko się do tego wraca, nikt nie wierzy w ziemię obiecaną i dary składane przez naszych przodków bóstwom, aby złagodzić ich złość. Dostosowaliśmy się do tego, co nas otacza.

Nie jestem jak Bogdana.

Nigdy nie byłam aż tak odważna, by zwątpić do końca, choć okazałam się na tyle zdeterminowana, żeby cokolwiek zmienić i wyrwać się z osady. To w niej najbardziej nas pilnowali. Mimo wszystko w elektrowni mieliśmy większą swobodę. Nawet gdybym postanowiła wymknąć się w nocy i wyjść na zewnątrz, to mało kto by mnie do tego zniechęcał. Może próbowano by mnie przekonać, że to głupi pomysł, ale nie zatrzymano by mnie siłą w środku. Wiedziałam za to, że tu, w moim rodzinnym domu, było inaczej. Bogdana musiała to zaplanować. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, gdzie by ją zamknięto, gdyby matka dowiedziała się, co chciała zrobić.

– Nie pożegna się ze mną? – zapytałam ojca.

– Nie powinnaś być taka krytyczna, nawet nie wiesz, jak ta strata ją boli – odparł chłodno.

Skrzywiłam się na jego słowa. Stał przede mną, ale nie za blisko. Osłaniał go cień werandy. Miał na sobie koszulę w ciemnogranatową kratę, idealnie pasującą do jego znoszonych czarnych spodni. Ojciec pracował na polu, harując, żeby inni mieli co jeść. W nocy bywał przez to przemęczony, ale dawniej i tak każdego dnia starał się poświęcać mnie i siostrze choć trochę czasu.

Westchnęłam. Widziałam, na co skierował wzrok – przyglądał się moim spakowanym torbom. Kiedyś mieliśmy bardzo dobry kontakt, chodziłam z nim na pole, przyglądałam się, jak pszenica i kukurydza rosną i pną się do góry. Zastanawiałam się wtedy, dlaczego spotyka nas ten los, dlaczego jesteśmy mordowani przez te tajemnicze istoty. Czemu one wybrały nasz świat.

– Chyba nie wyjedziesz przed pogrzebem? – Sięgnął po moje spakowane rzeczy, podniósł je jednym sprawnym ruchem i wrzucił do domu. – Zrób to dla braci, nie dla matki.

Jego wzrok był przemęczony. Ojciec miał na głowie cały dom i pracę, w której nie mógł brać wolnego. Wiedziałam, że właśnie idzie do innych mężczyzn – zaczęły się zbiory i nawet śmierć jego córki tego nie zmieniła. Patrząc tak na niego, chciałam podejść, przytulić się, poczuć jego ziemisty zapach.

Ale to zły pomysł. Nic nie naprawi tego, co zniszczyłam. Stałam więc w tym samym miejscu, ze spuszczonym wzrokiem, jak niegrzeczne dziecko.

– Byłoby milej, gdyby spróbowała się do mnie odezwać – powiedziałam.

– To ty nas opuściłaś – odparł. – Twoja matka straciła najpierw ciebie, a teraz i twoją siostrę. Jesteś dorosła, nie zmuszę cię do zmiany zdania, ale proszę tylko o jedno: zostań do pogrzebu.

Nic nie odpowiedziałam, ale też nie odmówiłam. Przyglądał mi się przez krótką chwilę, by potem ruszyć przed siebie. Zwiesił głowę, ręce schował do kieszeni spodni. Wiedział, że zostanę dla niego.

Wyjęłam telefon i odblokowałam przyciskiem mały ekran. Każdy z nas miał przy sobie takie urządzenie. Podobno w dawnych czasach można było porozumiewać się nim głosowo. Ciężko uwierzyć, że mój głos mógłby być przesłany do innej części doliny. Obecnie telefon mógł tylko wysyłać i odbierać wiadomości od innych mieszkańców wioski oraz pracowników elektrowni. Na ekranie wyświetliła się lista kontaktów.

Wybrałam imię Hektora i wysłałam do niego wiadomość.

„Nie uda mi się dzisiaj wrócić. Pogrzeb został przełożony”.

Zerknęłam za siebie. Ojciec zniknął mi z pola widzenia. Dostrzegałam tylko małe dzieci bawiące się na środku wioski i kobiety wieszające pranie. Pełna harmonia i spokój.

Gdyby nie ta tragedia, nic by się tu nie zmieniło.

Wiedziałam, że matka nie wyjdzie z domu. Nie należała do osób, które leniuchują całe dnie, więc wysprząta pewnie całą chatę, ale nawet nie przekroczy progu. Nie spojrzy na innych ludzi w wiosce. Nienawidziła współczucia.

Tak jak ja.

Poczułam delikatną wibrację i sięgnęłam po komórkę.

„Na pewno nie chcesz, żebym do ciebie przyjechał?”

Wydawało się to idealną propozycją, ale wiedziałam, że nie wszyscy mnie tu tolerują, a co dopiero Hektora. Należeliśmy do ludzi, którzy chcieli przedostać się poza górę. Do miejsca, którego – zgodnie z regułami dawnych mieszkańców – nie można było odwiedzać. Dlatego matka była na mnie wściekła. Od małego uczono mnie, że są pewne zasady, których należy przestrzegać – między innymi zakaz opuszczania terenów wiosek. Wokół gór było ich sześć. Tylko kupcy podróżowali pomiędzy nimi. Innym na to nie pozwalano.

Hektor należał do kupieckiej rodziny, dlatego wiedział, jak dostać się z jednej do drugiej osady. Jego ojciec handlował rybami i mięsem. Dość często polował w lasach i zabierał syna ze sobą. Podczas pewnej wyprawy Hektor spakował więcej prowiantu i ubrań niż zazwyczaj. Poczekali na pierwsze promienie słońca i wyszli nad ranem. Gdy jego ojciec skupił się na zwierzynie, Hektor się wymknął. Miał przy sobie mapę i wiedział, w jakich miejscach można schronić się przed zmrokiem. Planował tę ucieczkę od dawna. Nikomu nie powiedział o swoim pomyśle. Jego rodzice dowiedzieli się, że jest cały, dopiero kilka tygodni później. Nie odezwali się do niego, mieli żal, że opuścił ich w taki sposób. Hektor pisał do nich listy, próbował nawiązać kontakt, ale na próżno. Nie chcieli go już znać. Kiedy mi o tym opowiadał, widziałam, że gryzły go wyrzuty sumienia, że mu ich brakowało. Mimo że miał bardzo wyrozumiałą rodzinę, zranił ich bardziej niż ja swoją. Rozmawiał ze mną o tym tylko jednego wieczoru i widziałam po nim, że to, co zrobił, bardzo go boli. Z czasem przyznał, że powinien był zachować się w inny sposób. Powinien był porozmawiać z nimi przed wyprowadzką.

Teren, na którym znajdowały się wioski, był ogromny – ciągnął się setkami kilometrów. Dlatego większość ludzi miałaby trudności z przedostaniem się pod górę. Cała podróż zajęła nam prawie dwa tygodnie.

Mieszkaliśmy przy rozciągających się wzdłuż kontynentu górach. Elektrownia była wyposażona w część wypoczynkową i roboczą. Ja najczęściej przesiadywałam w naszym pokoju. Do innych pomieszczeń nie zaglądałam zbyt często, bo z naszej dwójki tylko Hektor szkolił się na pracownika elektrowni.

Pewnego dnia, podczas spaceru po budynku, natknęłam się na mały pokój wypełniony książkami. Zaintrygował mnie. Pachniał starością, kurzem i skórą. Poczułam się jak w mojej dawnej szkole i zapragnęłam spędzić w nim trochę więcej czasu. Niektóre z książek były napisane odręcznie, różnymi charakterami pisma. Pokój był ciasny i źle oświetlony, przymocowana do sufitu lampa dawała niezbyt jasne żółte światło. Musiałam przenieść tam naszą lampkę nocną, żeby nie siedzieć w półmroku.

Jedna z książek, które najbardziej mnie zaciekawiły, była gruba, obszyta ciemnym brązowym materiałem. Na okładce widniały słowa, których nie rozumiałam. Jej treść została napisana w obcym języku, ale dzięki znajdującym się w środku obrazkom wiedziałam, że mówi o powstaniu świata. Była to historia podzielenia nas na wioski. Ukazane zostały tam też dziwne, lśniące cienie, połyskujące jak światło w mroku. Ta książka okazała się tajemnicą, której nie potrafiłam rozszyfrować. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy znalazłam tekst napisany innym językiem niż ten, którym posługiwaliśmy się na co dzień.

Któregoś dnia dołączył do mnie Hektor. Wspólnie badaliśmy stare księgi, czytaliśmy o tym, jak to się stało, że zasiedliliśmy teren pod górą, jak powoli usprawniliśmy handel, jak wioski się rozrosły. Oczywiście wszędzie znajdowała się informacja, że noc jest dla nas niebezpieczna. Brakowało jednak szczegółów dotyczących tego, co działo się z nami w czasie kontaktu z tajemniczymi istotami. Wszędzie powtarzano tylko, że za dnia możemy korzystać z dóbr natury, cieszyć się życiem, pracować na siebie i na swoje rodziny, ale po zmroku musimy bezpiecznie schronić się w domu. Tylko tyle. Książek o naszej historii nie było za dużo, niektóre rozdziały pozostały niedokończone, a opowieści o zasiedleniu każdej wioski różniły się od siebie.

„Lepiej, jak zostanę tu sama”, odpisałam Hektorowi.

– Będziesz tu siedzieć cały dzień? – usłyszałam za sobą cichy chłopięcy głos.

Obróciłam się i uśmiechnęłam do Kajtka. Tarmosił rączką materiał swojej czarnej koszuli. Wstałam i oparłam się o balustradę.

– A masz dla mnie lepszą propozycję? – zapytałam młodszego braciszka.

Jego brązowe włosy zostały zaczesane na jeden bok. Na czole pojawiły się kropelki potu świadczące o tym, że wcześniej musiał bawić się z kolegami. Uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na las.

Nawet o tej porze wyglądał ponuro. Ciemne, gęste drzewa rzucały długi cień. Stały sztywno, mocno przytwierdzone do podłoża. Kiedy byłam młodsza, starsze dzieciaki opowiadały nam, że w samym środku lasu znajduje się wielka polana, na której przez cały dzień śpią tajemnicze istoty.

Wzdrygnęłam się, patrząc na tę ciemną czeluść, która swoją tajemnicą zachęcała do wejścia i zbadania jej olbrzymich terenów.

Wiatr zakołysał drzewami. Gdyby nie było tu ze mną Kajetana, z chęcią wybrałabym się na spacer, tak jak kiedyś. Wizja zanurzenia się w mrocznym lesie zdawała się kusząca. Do czasu, aż przypomniałam sobie, co zrobiła Bogdana.

I jak za to zapłaciła.

– Chodź mnie pohuśtać. – Kajetan uśmiechnął się do mnie i pobiegł w stronę huśtawki za domem.

To na nią patrzył, gdy sądziłam, że zerka na las. To dzięki niej zabłysły jego oczy.

Ulżyło mi. Jako czteroletni chłopiec nie zamierzał robić niczego zakazanego. Jeszcze nie.

Podeszłam do brata i potarmosiłam jego pieczołowicie ułożoną fryzurę. Skrzywił się delikatnie i ponownie spróbował wygładzić włosy.

– Chodź – powiedziałam zachęcająco.

Drewniana huśtawka nadal stała w tym samym miejscu co dawniej. Kołysała się delikatnie, popychana przez wiatr. Kajtek biegł do niej, nie przejmując się, że przez to ciągłe podskakiwanie jego fryzura została całkowicie zniszczona. Usadowił się na huśtawce i czekał na moje przyjście. Odpychał się, ale ledwo dawał radę dotknąć swoimi krótkimi nogami ziemi.

– Szybciej! – krzyknął w moją stronę.

– Już, już. – Uśmiechnęłam się i stanęłam za nim.

Popchnęłam go delikatnie. Jego nogi się wyprostowały, a rączki mocniej objęły łańcuchy.

– Mocniej? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.

– Tak, mocniej! – krzyknął podekscytowany.

Zerknęłam z uśmiechem na rodzinny dom. Huśtałam Kajtka, wsłuchując się w jego cichy śmiech, ale mój wzrok skupił się na jednym z okien. Kiedyś ujrzałabym w nim Bogdanę, siedzącą nad książkami, bawiącą się szmacianymi lalkami. Teraz zasłony całkowicie przysłaniały wnętrze pokoju.

Ale to nie pokój zmarłej siostry mnie zainteresował. Moją uwagę przykuło coś innego. Kartka pozostawiona na ziemi tuż pod jej parapetem. Przygnieciona dużym kamieniem.

– Chcę wyżej! – krzyczał mój brat.

– Już, już – szeptałam do niego, nie mogąc oderwać wzroku od kartki.

3

Siedziałam przy stole, czekając na kolację. Juliusz, mój drugi brat, został u swojej dziewczyny. Odkąd zabrakło wśród nas Bogdany, bywał u niej częściej niż zazwyczaj – tak powiedział mi ojciec. Minęłam wczoraj Juliusza na spacerze, gdy szłam do biblioteki. Nie był zachwycony moim widokiem, wręcz się skrzywił, gdy mnie zobaczył. Zrozumiałam, że to przeze mnie nie wracał do domu. Ojciec zapewne nie chciał mnie urazić, dlatego skłamał. Tak się zmienił, odkąd się stąd wyprowadziłam. Byłam ciekawa, jak sobie radzi, jak znosi śmierć Bogdany.

Westchnęłam, odsuwając od siebie te myśli. Sięgnęłam po małą łyżeczkę i zaczęłam kreślić nią koła na talerzu. Porcelana zaskrzypiała. Kajetan skrzywił się, słysząc ten dźwięk. Zerknął na mnie, a jego usta wykrzywiły się w grymasie.

– Przestań – powiedział. – Mama nie lubi, jak rysuje się jej porcelanę. – Spojrzał na swoje sztućce, jakby przypomniał sobie jakieś nieprzyjemne zdarzenie z nimi związane.

Odłożyłam łyżeczkę obok talerza i wyciągnęłam dłoń w stronę Kajtka. Spędziliśmy ze sobą cały dzień. Kiedy już zmęczyło go huśtanie, zaciągnął mnie do straganów ze świeżymi owocami. Chociaż był moim bratem, to tak naprawdę nic o nim nie wiedziałam. Nie umiałabym powiedzieć, co go przeraża, gdy zostaje sam w pokoju, co by go ucieszyło w dniu urodzin i z kim spędza czas po skończeniu lekcji w małej szkółce przy bibliotece. O Juliuszu wiedziałam wszystko, gdy był w jego wieku.

Odwróciłam wzrok od dziecinnej buźki Kajtka, przełykając gorycz na końcu języka. Nie znałam go. Jego życie nie miało ze mną już nic wspólnego. Wypisałam się z tej rodziny, odchodząc z Hektorem.

Odsunęłam powoli rękę od Kajtka, zerkając w stronę kuchni. Mama nadal mieszała coś w garnku, jej dłoń wykonywała ten sam ruch już od ponad pięciu minut. Wyglądała bardzo spokojnie i łagodnie. Jej włosy były zaczesane na bok, odsłaniały szyję. Gdy tak stała odwrócona, dostrzegałam w niej Bogdanę. Dużo starszą, ale jednak. Nigdy nie mogłam uwierzyć, że moja siostra tak wiele odziedziczyła po matce. Rysy twarzy, kolor oczu i jasny odcień włosów.

Wpatrując się w matkę, przypomniałam sobie nagle o kartce leżącej pod oknem Bogdany. Poczułam ciarki na ciele. Musiałam pójść po nią, zanim zabierze ją osoba, która ją tam zostawiła.

– Zaraz wracam – powiedziałam do Kajtka, ale na tyle głośno, żeby i mama usłyszała. – Zapomniałam zabrać coś z werandy.

– To nie może zaczekać? – Zamiast brata odezwała się ona. Spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem. – Kolacja już gotowa.

Zanim weszłam do chaty, umyślnie zostawiłam na ganku sweter, aby mieć później wymówkę, która pozwoli mi wrócić po tę tajemniczą kartkę. Nie chciałam zabierać jej przy Kajtku. Był jeszcze dzieckiem, rodzice zapewne szybko by się od niego dowiedzieli, że znalazłam sekretną wiadomość leżącą pod oknem Bogdany. Może Kajetan nie do końca wiedziałby, o czym mówi, i uznałby to za jakąś formę zabawy.

– Zostawiłam na ganku sweter. Nie chcę, żeby się zniszczył – powiedziałam, rozglądając się po kuchni. – Pójdę go poszukać.

Kajtek wstał od stołu.

– Idę z tobą – odparł niepewnie, zerkając w stronę mamy. Wiedział, że decyzja nie leży całkowicie po mojej stronie.

– Szybko wrócę. – Pogłaskałam go po bujnej czuprynie, a na jego twarzy pojawił się grymas. – Dwie minutki. – Puściłam do niego oczko i ruszyłam w stronę drzwi, wiedząc, że jeszcze chwilka, a mama zgodziłaby się, aby Kajtek poszedł ze mną. Sięgnęłam do klamki i szybko pobiegłam na tył domu. Kartka nadal tam była, przygnieciona przez kamień, wilgotna i pogięta.

Musiała leżeć tu już jakiś czas – z całej wiadomości został tylko skrawek papieru. Schowałam go ostrożnie do kieszeni koszulki, pilnując, by się nie zgniótł. Wstałam i odrzuciłam kamień na bok. Potoczył się w stronę huśtawki, by po chwili zatrzymać się w trawie i zastygnąć w bezruchu. Nie chciałam, żeby ojciec znalazł mnie przed oknem Bogdany. Wolałam nie odpowiadać na pytania, na które nie znałam odpowiedzi.

Skierowałam się z powrotem do domu, nie zapominając o swetrze, który zsunął się z werandy i leżał teraz w błocie, mokry i oblepiony piaskiem. Wyglądał okropnie, kapała z niego woda, a na deskach ganku po chwili powstała mokra plama. Szkoda, że nie zarzuciłam go na krzesło. Wyżęłam go szybko i wróciłam do środka. Kajtek siedział na swoim miejscu, wcinając kolację. Mama patrzyła na drzwi. Dopiero gdy zamknęłam je za sobą, sięgnęła po widelec.

Czekała na mnie. Nie sądziłam, że będzie się martwić. Nie miałam gdzie się tu ukryć, nawet jeżeli chciałabym zniknąć, to nie miałam dokąd uciec.

Nie bez samochodu.

Wróciłam na swoje miejsce. Na talerzu ujrzałam ziemniaki polane sosem, obok nich leżał parujący kotlet. Wszystko wyglądało i pachniało przepysznie. Kajetan zerkał w stronę drzwi. Miał na sobie brudną koszulkę, jego włosy były w nieładzie, a policzki zaróżowiły się od całodniowej zabawy. Wyglądał tak niewinnie…

Poczułam ukłucie smutku. Rozeszło się po moim ciele, sprawiając, że zamarłam na parę sekund. Już jutro będę ponownie z Hektorem, z dala od wioski. Kajetan w końcu urośnie i znienawidzi mnie, tak samo jak znienawidził mnie Juliusz.

To zabolało.

Zerknęłam na swój pełny talerz. Mięso było idealnie przypieczone, a ziemniaki wspaniale doprawione, ale nie sięgnęłam po widelec. W przełyku narastała mi gula, czułam, że nie zdołam nic przełknąć.

Nie zmienię tego, kim się stałam i jak potoczyły się moje losy. Nie było mi dane utrzymywać dobrych kontaktów z rodzicami i rodzeństwem. Nie zamieszkam w wiosce, tak jak chciała matka. Nie mogłam mieć wyrzutów sumienia.

– Nie martw się, tata zaraz wróci. Możesz jeść – powiedziała w moją stronę mama. Musiała uznać, że mój brak apetytu jest spowodowany troską o ojca.

Sięgnęłam po widelec. Nie o tacie teraz rozmyślałam, chociaż rzeczywiście powinien wcześniej wracać do domu. Zwłaszcza po tym, co stało się z Bogdaną.

Matka usiadła blisko Kajtka. Mój młodszy brat nie mógł sobie poradzić z kotletem. Wyjęła więc z jego ręki nóż i pokroiła mięso na małe kawałki.

– Dziękuję – odparł Kajtek i zabrał się za jedzenie.

– Ojciec nie powinien tak późno wracać. – Zacisnęłam mocno szczękę i przełożyłam ziemniaki na drugi bok talerza. Nadal nie miałam ochoty na kolację.

– Niedługo Juliusz pójdzie do pracy i zacznie mu pomagać. Nie chcemy naciskać na twojego brata, sama widzisz, że to nie najlepszy moment na takie decyzje – westchnęła mama. – Potrzebujemy zasad i porządku. Zwłaszcza teraz.

– Szkoda, że o mnie się tak nie martwiliście, jak skończyłam osiemnaście lat.

Ręka mamy zadrżała. Widelec trzasnął o stół, huk odbił się od ścian, a ja na moment zamarłam. Nie było mnie tutaj trzy lata, ale czułam się, jakbym nigdy nie wyjechała.

– Nie masz prawa… – zaczęła, ale wtedy otworzyły się drzwi wejściowe.

Stanął w nich ojciec. Był cały w błocie, koszulę i spodnie miał przemoczone. Zanim zamknął za sobą drzwi, ujrzałam na horyzoncie zachodzące pomarańczowe słońce. W całym domu już dwie godziny przed zmrokiem zostały zaciągnięte wszystkie zasłony. Byłam przyzwyczajona do odcięcia od świata zewnętrznego. W elektrowni nie mieliśmy okien, czasami przesiadywałam wraz z innymi w zamknięciu parę dni.

Zerknęłam na ojca. Nie powinien tak późno wracać do domu.

– Zjem potem – powiedział szybko i skierował się w stronę toalety. Zamknął ją na kluczyk, zostawił za sobą mokre ślady butów.

To nie w jego stylu.

– Czemu…? – zaczęłam, ale widząc skrzywioną minę matki, nie dokończyłam. Na pewno skłamałaby, gdybym zapytała, czemu jest cały mokry. Ścisnęłam mocno widelec, czując, jak dłoń zaczyna mi pulsować. Wzięłam głęboki wdech, żeby rozluźnić ściśnięte płuca.

Wreszcie zabrałam się za jedzenie. Nie chciałam sprzeciwiać się matce.

Zjedliśmy w ciszy. Kajtek po kolacji poprosił, żebym to ja poczytała mu przed snem, więc poszłam z nim do jego małego pokoju. Zamknął drzwi i od razu położył się do łóżka.

– Tam. – Wskazał palcem na poukładane pod ścianą książki. Obok nich leżały drewniane klocki i samochodziki. W pokoju znajdowała się jeszcze skrzynka na zabawki, mała komoda i łóżko.

– Którą by tu wybrać? – Udałam, że się zastanawiam, chociaż dobrze wiedziałam, na którą książkę Kajtek ma największą ochotę. Opowiadał o niej całe popołudnie, nie mogąc się doczekać, aż mama skończy mu ją czytać przed snem.

– Mówiłem ci – westchnął niezadowolony. – Tę.

Poklepał grzbiet dość solidnej powieści. Nie była to książka dla najmłodszych. Podniosłam ją. Na okładce ujrzałam duży statek i błękitne morze. Zew oceanu, tak brzmiał tytuł.

– Na pewno to ta opowieść? – zapytałam niepewnie.

Kiwnął głową przekonująco. Poczekałam, aż ułoży się wygodnie na łóżku. Zapaliłam światło i zaczęłam czytać od miejsca, gdzie znajdowała się zakładka.

Nie trwało to długo, Kajtek szybko zasnął. Mimo wszystko postanowiłam jeszcze chwilę z nim posiedzieć. Trzymając w jednej ręce książkę, wsłuchiwałam się w odgłosy zza ściany. Zawiasy zgrzytnęły, sygnalizując, że nie tylko ja nadal nie spałam. Kajtek oparł głowę o moje ramię. Zerknęłam na niego, aby sprawdzić, czy się nie obudził, ale on tylko lekko rozchylił wargi.

Krzesła w jadalni zaskrzypiały, co znaczyło, że mama i tata jeszcze się nie położyli. Nie ruszyłam się, trzymałam mocno książkę, obejmując ją z obu stron. Nasłuchiwałam. Wiedziałam, że usłyszę więcej, jeśli pomyślą, że już śpię.

Chwilę siedzieli w ciszy. Moje serce biło coraz mocniej. Zmusiłam się do przełknięcia śliny. Położyłam książkę na pościeli. Znowu stałam się tą niepewną dziewczyną, którą już dawno nie byłam. Zerknęłam na Kajtka. Zlustrowałam jego twarz – nadal miał uchylone usta, a jego ręka mocno zaciskała się na poszewce poduszki.

– Coś wiadomo? – spytała łamiącym się głosem matka.

– Jeszcze nie – powiedział ojciec.

– Chyba nie powinniśmy…

– Przestań – przerwał jej. – To wszystko, co zbudowaliśmy, zasługuje na ochronę. Już niedługo oddzielimy się od lasu. Potrwa to parę miesięcy, ale to ciemne, gęste pustkowie już nikogo nie skusi do wieczornych poszukiwań.

Jego głos był surowy i władczy. Nie podobał mi się.

– Wiesz, że to ich nie powstrzyma… – Reszty nie usłyszałam. Matka ściszyła głos.

Oparłam ramię o wezgłowie łóżka. Przechyliłam ciało w stronę drzwi, żeby lepiej słyszeć szepty rodziców. I to był błąd. Książka spadła na podłogę i odbiła się od desek. Kajtek mlasnął, mocniej się do mnie przytulając.

Nie było sensu zostawać tu dłużej, rodzice zapewne słyszeli ten hałas. Podniosłam powieść i odkleiłam Kajetana od swojego ramienia. Jego twarz, dziecinna i pulchna, nadal była zaczerwieniona od wieczornej zabawy. Wstałam powoli, zaczesałam do tyłu jego bujne brązowe włosy i przykryłam go kołdrą. Poczułam, jak po moim ramieniu spływa pojedyncza kropla śliny, a chwilę później dostrzegłam na swojej bluzce mokrą plamę.

No cóż, będę musiała się przebrać. Zgasiłam lampę i z przyzwyczajenia zerknęłam, czy zasłony są dobrze zaciągnięte. Kiedy byłam młodsza, miałam taki odruch – przed snem sprawdzałam każdą zasłonę we wszystkich pokojach, w końcu byłam najstarsza z rodzeństwa. To była nasza zabawa.

Moja i matki.

Po plecach przeszedł mi delikatny dreszcz. Tak długo żyłam w jej obłudnym świecie.

Wyszłam z pokoju. Nie zdziwiło mnie, że za drzwiami zastałam rodziców. Oboje się we mnie wpatrywali.

– Zasnęłam – wyjaśniłam, choć nie usłyszałam od nich żadnego pytania.

– Naszykowałam ci łóżko – powiedziała matka. Ojciec nawet nie spojrzał w moją stronę.

Oświetlał ich słaby blask lampy naftowej stojącej na stole. Jej szklany klosz utrzymywał gruby, zdobiony korpus. Płomyk tańczył na delikatnym wietrze, przechylając się raz w lewą, raz w prawą stronę. Nie podobało mi się, jak rodzice wyglądali w tym świetle – jak dwie mroczne istoty. Ich cienie tańczyły na ścianie, przez co sprawiali wrażenie jeszcze bardziej zmęczonych i zmartwionych. Nie powiedzieli nic więcej. Patrzyli tylko na mnie, jakby nie mogli się doczekać, aż stąd zniknę.

Czując pod bosymi stopami zimny kamień, skierowałam się na lewo, za sypialnię rodziców. Znajdował się tam mały schowek, który od paru dni służył mi jako miejsce do spania. Pociągnęłam za chłodną klamkę i ujrzałam stojące tam łóżko oraz komodę. Zapamiętałam to miejsce inaczej – jako wypełnione workami warzyw, słoikami z przetworami i wszystkimi innymi gratami, które nie mieściły się w naszych pokojach. Nie wiedziałam, czy nie byłoby łatwiej, gdybym nocowała w pokoju Bogdany. Na pewno miałabym więcej przestrzeni. Chciałam tam zajrzeć, zobaczyć, jak w nim mieszkała i żyła, ale matka nikogo do niego nie wpuszczała. Zresztą większość domowników i tak omijała ten pokój, jakby wszystko, co się tam znajdowało, wyparowało. Jakby nigdy nie istniał.

Zamknęłam za sobą drzwi. Nie zapaliłam nawet światła, od razu położyłam się do łóżka, zdjąwszy wcześniej jedynie obślinioną koszulkę. Głosy w kuchni ucichły. Nie słyszałam żadnych szeptów ani szmerów. Mimo wszystko przez chwilę nasłuchiwałam, czy nadal ktoś kręci się po domu.

Nic.

Usiadłam na łóżku i zaczęłam szperać w swojej torbie. Wyjęłam z niej zapałki. Podparłam się plecami o ścianę i delikatnie odpaliłam jedną z nich. Ujrzałam słaby płomyk, schodzący powoli w dół po drewnie. Wyjęłam tajemniczą karteczkę, którą znalazłam pod oknem Bogdany. Cały wieczór przeleżała bezpiecznie schowana w mojej kieszeni. Zbliżyłam ją do ognia, żeby wreszcie móc odczytać, co na niej napisano.

„Sprawdź to. Gostrzyn, 19 i 15…”

Płomyk zgasł.

Nic z tego nie rozumiałam. Zazgrzytałam zębami, wiercąc się w łóżku. Zapalałam zapałkę za zapałką. W kółko czytałam te dwa krótkie zdania, których sens dla Bogdany z pewnością był oczywisty, jednak mnie ciągle on umykał. Wreszcie odłożyłam kartkę do kieszonki spodni.

Długo nie mogłam zasnąć, a gdy w końcu mi się to udało, śniła mi się siostra.

Promienie słońca przebijały się przez drewniane deski szopy. Jej złociste włosy tańczyły na wietrze. Stała tyłem, opierając jedną z bladych dłoni o szybę okna. Sekundy mijały, a słońce szybko zachodziło, zastępowane przez mrok nocy. Bogdana tkwiła jednak ciągle w tym samym miejscu, nie poruszając się ani o krok.

Nie zbliżyłam się do niej, nie chciałam wystraszyć siostry. Patrzyłam na jej drobną budowę ciała, obserwowałam, jak marszczy się materiał białej koszuli nocnej, którą miała na sobie.

– Nie rób tego – wyszeptała. Dłoń zsunęła się z szyby, pozostawiając na niej drobne kropelki wody.

– Czego? – zapytałam, chociaż zdawało mi się, że ten głos wcale nie należy do mnie.

Był szorstki, twardy.

Odwróciła się. Jej policzki okazały się zapadnięte, oczy sine i zakrwawione. Tak bardzo nie przypominała siebie.

– Nie szukaj mnie – odparła delikatnie.

Jej sylwetka zaczęła się rozpływać. Nie chciałam stracić siostry z oczu, sięgnęłam więc po jej dłoń, ledwie widoczną w tym bladym świetle. Zamiast skóry, zimnej i kościstej, poczułam jednak ciepło.

– Nie – wyszeptałam, budząc się.

Mój oddech był ciężki, a dłonie pokrywały drobne kropelki potu. Przez chwilę, pomiędzy dwoma uderzeniami serca, przypomniałam sobie, dlaczego tu jestem. Czemu śpię w ciasnym schowku i po co wróciłam do wioski.

Powoli dochodziłam do siebie.

To był tylko sen.

Jeden z bardziej absurdalnych, jakie miałam.

Poruszyłam się niespokojnie na łóżku. Odniosłam dziwne wrażenie, że nie mogę złapać tchu, powietrze stało się ciężkie, przygniatało mnie. Zerknęłam na komórkę. Była szósta. Słońce już wstało, choć zbliżał się okres, kiedy będzie to następować coraz później. Musiałam wytężyć całą siłę woli, żeby wyjść z łóżka, zanim całkowicie się rozkleję, rozmyślając o Bogdanie. O tym, co zrobiła i jaki dziś mamy dzień. Wyskoczyłam spod ciepłej kołdry. Szybko zarzuciłam na siebie dresy i otworzyłam drzwi.

W domu panowała ciemność. Zasłony nie przepuszczały ani odrobiny światła. Stałam przed otwartymi drzwiami mojej tymczasowej sypialni, chłonąc chłód salonu. Myśli – niespokojne, zagmatwane niezrozumiałą wiadomością oraz mrocznym snem z udziałem siostry – wiły się w umyśle, nie dając mi chwili wytchnienia. Zmusiłam się do pokonania dystansu, który dzielił mnie od zasłon, i szarpnęłam jedną z nich, wpuszczając do środka pierwsze promienie słońca. Było to przyjemne uczucie, ale moje mięśnie nadal pozostały spięte. Zwróciłam się w stronę wschodzącego słońca, ciesząc się jego blaskiem, tym, jak ogrzewa moją twarz. W pewnym momencie zamknęłam oczy, a gdy po chwili je otworzyłam, zorientowałam się, że mocno zaciskam dłoń na zasłonie.

Puściłam materiał i przyglądałam się, jak delikatnie opada na ziemię. W miejscu, w którym go ściskałam, powstało zagniecenie. Tylko dzisiaj, pomyślałam. Jeszcze tylko dzisiaj, już jutro rano będę u siebie. W mojej małej chatce u podnóża gór. Powoli stanę się na powrót tą samą osobą, którą byłam przed śmiercią siostry.

Taką przynajmniej miałam nadzieję.

To miejsce sprawiało, że wróciło to dziwne uczucie. Jakby coś zżerało mnie od środka, niespiesznie zagnieżdżając się w moim wnętrzu.

Wzdrygnęłam się. Nie mogę tak myśleć, muszę się uspokoić. Zapanowałam nad oddechem i odsłoniłam wszystkie okna w kuchni. Teraz robiłam to delikatniej. Materiał powoli sunął ku ścianie, nie wydając żadnego dźwięku.

Pogrzeb miał odbyć się o trzynastej. Wytrzymam to.

– Czemu tak wcześnie wstałaś? – usłyszałam za sobą głos matki.

Wydał mi się łagodny i wrażliwy. Wypowiedziała te słowa z troską w głosie – rzadko jej się to zdarzało. Przeniosłam wzrok z zasłon na pejzaż rozciągający się za oknem. Podziwiałam delikatne światło rozjaśniające las, różowe kwiaty zdobiące pobliskie krzewy, widoczne na ścieżce ptaki i fruwające przed domem owady. Uniosłam wzrok wyżej. Nie dostrzegłam na niebie żadnej chmury. Będzie dziś piękna pogoda.

– Nie mogłam spać – odparłam.

Usłyszałam za sobą zgrzyt krzesła przesuwanego po podłodze. Po chwili drobne ciało matki opadło na siedzisko. Wiedziałam, że jej twarz zakrywają drobne, kościste palce. Delikatnie potarła nos, zastanawiając się, jak pociągnąć naszą rozmowę. Wiedziałam to, choć na nią nie patrzyłam.

– Czemu się tak od nas oddaliłaś? – zapytała przyciszonym głosem.

Poczułam, jak coś ściska mnie w żołądku. Może tego się bałam – rozmowy o mojej ucieczce, o tym, jak ciężko było mi przyznać się do niechęci do tego miejsca. Do tej otoczki tajemnicy, którą tworzyli mieszkańcy, chęci ochrony całej młodzieży i wszystkich dzieci. Ale my przecież też wyrośniemy kiedyś na dorosłych, ktoś w końcu będzie musiał poznać te sekrety.

Odwróciłam się i spojrzałam na nią, na jej bladozłote włosy, tak podobne do tych Bogdany, na jej koszulę – białą, sięgająca do ziemi. Poczułam suchość w gardle, dłonie zacisnęły mi się mocniej wokół ramion, a z oczu popłynęły łzy.

Wyglądała jak Bogdana z mojego snu. Pochylona, nawet nie uniosła wzroku. Zapewne myślała o mnie. Szybkim machnięciem ręki pozbyłam się łez spływających po moim policzku. Dobrze, że na mnie nie patrzyła. Niepotrzebnie się rozkleiłam w jej obecności.

– Potrzebowałam zmiany i odpowiedzi na pytania. Nie potrafiłam dostosować się do takiego życia – odparłam szeptem.

Z jej wąskich ust wydobył się cichy śmiech. Jej ramiona zadrżały, a głowa się uniosła. Spojrzała na mnie. Jej oczy, spuchnięte i sine, wydawały się wypełnione bólem. Choć na ustach miała uśmiech, wyglądała na wyczerpaną i zmęczoną.

– Kiedy byłaś mała, uciekałaś nam w nocy do starej szopy.

Znowu odwróciła wzrok. Spojrzała przed siebie, na ciemne blaty w kuchni, idealnie pasujące do stołu w jadalni. Wszystkie meble w naszym domu wykonał ojciec. Jako dziecko uwielbiałam przypatrywać się, jak wieczorami rzeźbił w drzwiczkach szafek przy blasku świecy. Małym nożykiem tworzył linie, które po połączeniu układały się w bukiety kwiatów. Teraz niektóre listki poodpadały ze starości, farba zbladła, a drzwiczki przy otwieraniu skrzypiały. Czas nie był dla nikogo łaskawy. Kiedyś wszystko wydawało mi się proste. Kłamstwa były prawdą, a dom rodzinny jedyną otuchą, jaką miałam w okolicy. Nie chciałam doprowadzić do takiej sytuacji. Nigdy nie sądziłam, że będę chciała się stąd wyprowadzić.

– Miałam szczęście, że znajdowałam cię przed zmrokiem – ciągnęła matka. – Uważałaś to za świetną zabawę. Mała Luciana się chowa, a mama ją znajduje. – Zachichotała. – Jednak pewnej nocy, gdy poszłam po szklankę wody, zauważyłam, że drzwi do twojego pokoju są uchylone. Miałam nadzieję, że wykradłaś się do toalety i po prostu zapomniałaś je za sobą zamknąć. Jednak nie było cię w łóżeczku. Twój młodszy brat spał grzecznie w kołysce, ale ciebie nigdzie nie mogłam znaleźć. Jedynym miejscem, w którym mogłaś się schować, była stara szopa stojąca za naszym domem. Najgorsze z możliwych miejsc do ukrycia się po zmroku. – Jej wzrok znowu powędrował w moją stronę. Miała skupione spojrzenie, jakby to, co zamierzała zaraz powiedzieć, miało być dla mnie ważne. – Nie zastanawiałam się ani chwili, czy po ciebie pójść, działałam chaotycznie. Z tego wszystkiego zapomniałam, że w salonie nocował brat twojego ojca…

– Ale… – przerwałam jej – …on nie żyje od osiemnastu lat.

– To prawda – przytaknęła, zaciskając chude palce w pięści. – Nie obudziłam twojego ojca, nie chciałam zabierać nikogo ze sobą, wiedząc, czym to się może skończyć. Ale kiedy wybiegałam z domu i skierowałam się w stronę starej szopy, zapomniałam o Hugo śpiącym na kanapie. Zaskoczony hałasem ruszył za mną w ciemną noc, krzyczał, próbował mnie zawrócić. Ale ja nie zwracałam na niego uwagi. Znalazłam cię tam, w tej szopie, skuloną i zmarzniętą. Otworzyłaś swoje duże brązowe oczy i wiedziałam, że musiałaś zasnąć. Wzięłam cię na ręce i razem skierowałyśmy się do domu. – Przerwała na chwilę, zerkając w stronę sypialni. Czułam, że nie chciała, żeby ktoś jeszcze ją usłyszał, dlatego zbliżyłam się do niej. – Stał tam, blisko szopy. Oblany światłem. Ledwo trzymał się na nogach. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Spanikowałaś, kiedy ruszyłam biegiem w stronę domu. Odwróciłaś się w moich rękach, chciałaś iść do wujka. Ale gdy zastygłaś, a twoje drobne rączki opadły, wiedziałam, że to zobaczyłaś. Gdy zamykałam drzwi, jego już nie było. – Spojrzała na mnie, jej wyraz twarzy był poważny i przygnębiony. – Nigdy się nie zastanawiałaś, dlaczego tak bardzo bałaś się ciemności? Czemu do czternastego roku życia spałaś przy nocnej lampce? Widziałaś ich. To na twoich oczach umarł wuj… Nigdy do tego nie wracałam, bo nie chciałam, żebyś o tym pamiętała.

Wstała od stołu i zbliżyła się do mnie. Wyraźnie chciała mnie objąć, ale nie wiedziała jak, więc tylko dotknęła moich dłoni. Wzdrygnęłam się, czując chłód jej skóry.

– Nie całe twoje życie było kłamstwem – powiedziała. – Nie wszystkie tajemnice są złe, niektóre są po to, żeby nas chronić. To, co kryje się na zewnątrz po zmroku, nie zna litości. Działa po cichu, niszcząc nas od środka. To nie jest kłamstwo, Luciano. Wszystko, co robiłam, było dla twojego dobra.

Stałam tak, wpatrując się w matkę. Promienie słońca zaczęły się zbliżać w naszą stronę. Nie wiem, jak długo patrzyłyśmy w ciszy na siebie, ale w końcu ze swojego pokoju wyszedł Kajtek i matka od razu się odsunęła. Nie chciałam zostawiać ich samych. Skierowałam się do kuchni i pomogłam przy śniadaniu.

Przez cały dzień, tak jak wczoraj, Kajtek nie potrafił się ode mnie odkleić, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało.

4

Leżały tam. Trzy zamknięte drewniane trumny. Na ich wierzchu znajdowały się róże. Płatki powoli opadały na ziemię, łodygi nie miały kolców. Przylegały do desek, jakby chciały je przeniknąć.

Wpatrywałam się w kanciaste skrzynie, ale nie dałam rady się do nich zbliżyć. Bałam się poczuć pod palcami to zimne drewno.

Ich tu nie ma. Nadal ciężko było mi w to uwierzyć.

Przestąpiłam z nogi na nogę. Czarna sukienka zawirowała wokół moich ud. Gruby materiał kołysał się na wpadającym z zewnątrz wietrze, falując z przodu, jakby chciał popchnąć mnie ku zmarłej siostrze. Stałam jednak nadal w tym samym miejscu, czując wokół siebie narastającą duszność. Choć przez panujący wokół półmrok nie można było tego dostrzec, dzień był piękny. Słońce otulało świat swoim żarem, na niebie nie było żadnej chmury.

Idealny dzień na pożegnanie.

Wiedziałam, że potrwa to jeszcze z godzinę. Ludzie się schodzili i dotykali każdej z trumien. W ten sposób mieliśmy zachować pamięć o zmarłych. Kłopot z tym pogrzebem polegał na tym, że nadal nikt nie wyjaśnił nam, gdzie znajdują się ciała mojej siostry i jej przyjaciół. A to właśnie ciała chciałabym zobaczyć. Tylko one poświadczyłyby, że ich już z nami nie ma.

Dużo by to wyjaśniło.

Wszyscy moglibyśmy się dowiedzieć, w jaki sposób te potwory nas zabijają. Jak sprawiają, że giniemy owiani ciemnością. Nie mając żadnego dowodu, niczego nie zmienimy ani nie udowodnimy. Jak można w coś uwierzyć, jeśli się tego nigdy nie widziało?

Nawet teraz nie znaleziono żadnego potwierdzenia. Żadnych potworów. Żadnych ciał. Trumny były puste. Nadal w głowie pobrzmiewała mi opowieść matki o tym, jak zginął wujek. Nigdy wcześniej o tym nie wspominała, nie protestowała również, kiedy ciągle spałam przy zapalonym świetle. I chociaż mogła to być prawda, to miałam wrażenie, że nie opowiedziała mi wszystkiego, że coś jednak ukryła. Poczułam przepływającą przez ciało irytację, więc skierowałam myśli na inny tor.

Rozejrzałam się po stodole, szukając wzrokiem ojca. Ujrzałam go pochylającego się nad trumną Bogusi. Jego duże dłonie delikatnie głaskały drewno. Robił to powoli, jakby chciał się z nią pożegnać. Po chwili opuścił głowę i pochylił się jeszcze bardziej. Inni ludzie zdążyli się już rozejść, dając mu więcej miejsca i prywatności. Chociaż byłam w miarę blisko, nie widziałam wyrazu jego twarzy. Ubiorem zupełnie nie wyróżniał się z tłumu. Idealnie wyprasowana koszula włożona w spodnie zlewała się z nimi w jednolitą czerń.

Tak bardzo to do niego nie pasowało. Ta powaga, spokój i mrok okalający zarówno jego samego, jak i całe to miejsce.

Dopiero po chwili dostrzegłam przy nodze ojca Kajtka. Włosy miał równo zaczesane, jedną dłonią trzymał się nogawki taty. Wyglądał, jakby nie był pewny, co tu się tak naprawdę dzieje. Miał tylko cztery lata. Rozglądał się niecierpliwie dookoła, aż w końcu zawiesił na mnie wzrok. Delikatnie się do niego uśmiechnęłam. Puścił spodnie ojca i zadowolony pomachał w moją stronę.

Ruszyłam do niego. Unosząc materiał sukienki, spojrzałam na swoje buty. Zupełnie nie pasowały do reszty stroju. Nie były delikatne, jak życzyłaby sobie matka, tylko zabudowane i ciężkie.

– Chcesz stąd iść? – zapytał Kajetan, gdy tylko stanęłam obok trumny siostry. Jego brązowe oczy były zamglone i smutne. Nawet nie miałam pewności, czy matka powiedziała mu prawdę o tym, jak zginęła Bogdana.

Był jeszcze dzieckiem.

Ojciec od razu spojrzał w moją stronę. Jego dłonie oderwały się od trumny, jakby ujrzał ducha. Gdy oprzytomniał, wyprostował się i mocno zacisnął szczękę. Musiał być twardy. W końcu był głową rodziny.

– Gdzie jest mama? – zapytałam, nie odpowiedziawszy Kajtkowi.

Pogłaskałam go jedynie po brązowych włosach. Nie mogłam z nim wyjść, nie teraz. Chociaż bardzo pragnęłam opuścić to miejsce, nie chciałam zdenerwować ojca.

– Przygotowuje poczęstunek z matkami Przemysława i Jarosława – odparł.

Uśmiechnął się do mnie, jego rysy złagodniały, a oczy delikatnie się zmrużyły. Ruszył w stronę wyjścia, jakby nie chciał rozmawiać przy innych ludziach. Mieszkańcy wioski ciągle wchodzili i wychodzili ze stodoły. To była ostatnia okazja, żeby pożegnać się ze zmarłymi, zanim wszystkie trzy trumny zostaną zakopane.

Mało wiedziałam o tych dwóch chłopakach, którzy zginęli razem z moją siostrą. Słyszałam tylko, że chodzili z Bogusią do jednej klasy. Może jeden z nich był jej chłopakiem? To mogłoby tłumaczyć, dlaczego tak chętnie wyszła z nimi tamtego wieczoru w ciemną noc.

Kajtek wsunął drobną rączkę w moją dłoń. Nie patrzył na mnie, przyglądał się swoim krótkim paluszkom. Nie ruszył za ojcem, pewnie liczył, że ja będę bardziej chętna na zabawę.

– Nie jesteś głodny? – zapytałam, pochylając się nad nim. Kajtek skrzywił się na dźwięk moich słów.

– Nie – odparł marudnie i zaczął się rozglądać.

Zapomniałam, jaka humorzasta była Bogdana w jego wieku. Wiem, że nie liczył na posiłek, ale na przyjemnie spędzone popołudnie.

– Może zrobimy tak… – Uklęknęłam koło niego. – Potowarzyszysz mi podczas jedzenia, a potem razem porobimy coś ciekawego.

Oparłam brodę o dłonie i spojrzałam na sufit. Deski gdzieniegdzie poodpadały i w dachu ziały dziury. Promienie światła wdzierały się do środka, rozpraszając mrok. Kiedy dawniej bawiłam się w tej starej stodole, nigdy nie zwracałam uwagi na ubytki w dachu.

– Znam świetne miejsce. Można tam spotkać dzikie króliki – wyszeptałam w jego stronę.

Poczułam, jak Kajtek ciągnie mnie za rękaw sukienki. Zaśmiał się delikatnie, a ja ponownie na niego spojrzałam. Po zadumanej minie nie został nawet ślad. Oczy mu rozbłysły, źrenice się rozszerzyły, a uśmiech powiększył. Dostrzegłam nawet dołeczek na jego lewym policzku. Tak szybko można było sprawić mu radość…

– Chodź jeść – ponaglił mnie i wyszedł ze stodoły.

– Już idę.

Wiele osób mi się przyglądało. Wiedziałam, że nie spodziewali się mojego przybycia. Byłam dla nich uciekinierką, która nie chciała się dostosować do zasad. Opuściłam ich wioskę, opuściłam swoją rodzinę. A teraz, gdy było źle, wróciłam tylko na chwilę. Nawet osoby, które chodziły ze mną do szkoły, unikały mojego wzroku. Nikt z dawnych przyjaciół nie podszedł, nikt się ze mną nie przywitał, nie wspominając o złożeniu mi kondolencji.

Nie bałam się ich oceniania. Mimo że opuściłam rodzinę, to i tak nie wyobrażałam sobie zostawić ich w tak dramatycznej sytuacji. Odwróciłam się i ostatni raz zerknęłam na trumnę siostry.

Wydawała się taka pusta.

Leżąca na niej róża, w przeciwieństwie do dwóch pozostałych, zrzuciła już wszystkie płatki. Dotknęłam jednego z nich. Był delikatny i miękki, a jego czerwień – wyrazista i głęboka. Róża umarła, chociaż nadal była z nami. Ścisnęłam płatek dwoma palcami, jednak po chwili pozwoliłam mu opaść z powrotem na trumnę. Był pomięty, zmienił barwę na ciemnoczerwoną.

Teraz bardziej pasował kolorem do głębokiego brązu drewna.

Odwróciłam się i skierowałam na zewnątrz. Promienie słońca przebijały się do środka stodoły, a duchota z każdym krokiem stawała się coraz dotkliwsza. Przystanęłam, szukając wzrokiem Kajtka. Biegł w stronę rozstawionych stołów.

Stały tam trzy kobiety ubrane całe na biało. Ich włosy, splecione w grube warkocze, kołysały się na wietrze. Młodsze dziewczyny wsadzały pomiędzy miski przeróżne kwiatki lub gałązki przyniesione z pobliskiej łąki – jedynego miejsca, po którym można było bezpiecznie spacerować. Na każdej młodej twarzy dostrzegałam delikatny uśmiech. Chociaż było to pożegnanie trójki nastolatków, te dziewczyny zapewne postrzegały dzisiejszą uroczystość bardziej jako okazję do rozmów z chłopcami.

Zwyczaje związane z pochówkiem zmarłych różniły się w poszczególnych wioskach. Hektor zdziwił się, gdy opowiedziałam mu o naszej tradycji. Na uroczystości tylko matka i żona zmarłego były ubrane na biało, to one zajmowały się również organizacją pogrzebu. Cała reszta musiała mieć na sobie czarne ubranie. Dzisiaj to trzy matki pochowanych dzieci były odpowiedzialne za uroczystość. To one decydowały, jak będzie ona wyglądała i o której się zakończy. Zazwyczaj wszystko odbywało się w miłej atmosferze, żeby uczcić życie zmarłego.

Ale rzadko chowano w naszej wiosce dzieci.

Jedna z kobiet w bieli odwróciła się i wzięła Kajtka na ręce. Długi blond warkocz zakołysał się za nią i oplótł jej szyję.

Była to moja matka.

Wyglądała promiennie mimo swojego wieku. Kiedy wychodziła na zewnątrz, jej twarz zawsze się rumieniła. Tego jej zazdrościłam, tej pięknej porcelanowej cery, długich, gęstych blond włosów i błękitnych oczu. Zawsze wyglądała na spokojną, ułożoną i wyspaną. Zatrzymałam się i zaczęłam się przyglądać matce. Chociaż byłam jej córką i miałam specjalne miejsce przy stole, w jej obecności czułam się skrępowana. Jakbym robiła coś nie tak.

Już zrobiłam coś nie tak.

Uciekłam od nich.

Wygładziłam swoją czarną sukienkę. Podobało mi się, że tak idealnie leżała w talii i podkreślała szerokie biodra. Wszystkie ubrania, które zostawiłam w domu, nadal na mnie pasowały. Nie chciałam zabierać wszystkiego ze sobą do elektrowni, wiedziałam, że to jeszcze bardziej zdołowałoby matkę. A tak miała pewność, że nie opuściłam ich na dobre, że nadal mogłam do nich wrócić.

Usłyszałam donośny męski śmiech. Odwróciłam się w stronę stodoły. Stojący za mną stary dąb rzucał cień na pobliski plac. Drzewo zakołysało grubymi gałęziami. Chociaż panował tu gwar i wszędzie można było dostrzec rozmawiających ludzi, to czułam, że atmosfera się zagęszcza.