W uścisku zła - Agata Maria Szmajda - ebook

W uścisku zła ebook

Agata Maria Szmajda

3,3

Opis

W osiemnastowiecznym dworku Jatrzębskich - rodziny o arystokratycznych korzeniach, trwa wakacyjny zjazd krewnych i bliskich znajomych. Sielankę przerywa nagle cała seria nieszczęśliwych zdarzeń. Przybyły na miejsce komisarz policji podejrzewa jednak, że nie są to wypadki. Podczas śledztwa odkrywa różne rodzinne sekrety i znajduje coś jeszcze, czego się w ogóle nie spodziewał...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 221

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (7 ocen)
2
0
4
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaWojtkowiak

Całkiem niezła

Jakiś dziwny ten kryminał…nawet trudno na początku ustalić jakie to czasy. Ale czyta się szybko.
00



Agata Maria Szmajda
W uścisku zła
© Copyright by Agata Maria Szmajda 2014 Rysunek na okładce: Tomasz Szmajda
ISBN 978-83-7564-444-9
Wydawnictwo My Book www.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim. Zabrania

Przyjaciółce Annie Wróblewskiej

Mojej pierwszej czytelniczce

Od Autorki

Bardzo gorąco dziękuję mężowi, tacie i wujowi Bogdanowi zaduchowe wsparcie i pomoc w wydaniu niniejszej książki.

Korzystając ze sposobności, pragnę dodać, iż wszelka zbieżnośćimion i nazwisk występująca w książce jest absolutnieprzypadkowa.

Mam nadzieję, że lektura będzie miła i sprawi czytelnikomprzyjemność, pozwalając wyrwać się z codziennych troski problemów.

Rozdział 1

Zastanawiające jest, że człowiek skory do odczuwania monotonii życia, kiedy wreszcie pojawia się sposobność wyjechania gdzieś, nagle odczuwa niechęć do podróży. Nie czuje radości z nadchodzącej zmiany; wręcz przeciwnie, budzi się jakaś obawa, zniechęcenie, być może lęk? A jeśli lęk, to przed czym? Czy ta możliwość zmiany tak niekorzystnie oddziałuje, czy taki człowiek po prostu skory jest do samego narzekania i pesymistycznej kontemplacji własnego jestestwa?

Z takimi właśnie myślami i odczuciami zmierzyć się musiała Alicja, kiedy przeczytała krótką notkę na pocztówce od swej serdecznej przyjaciółki Emilii. Z lekkim rozleniwieniem obróciła ją, aby popatrzeć na malowniczy obrazek widokówki, przedstawiający kawałek skarpy i małą zatoczkę z niewielką plażą u jej stóp. Znów spojrzała na treść: „Przyjeżdżaj szybko, czekam. E.”. Potarła ręką czubek nosa, co czyniła zawsze w momencie wielkiego niezadowolenia czy rozterki. Absolutnie nie uśmiechało jej się jechanie do tych snobów. Emilia bowiem była z wizytą u jej starych przyjaciół, mieszkających w dworku z jeszcze starszą historią, którzy wydawali się niemiłosiernie nudni, akcentując na każdym kroku swe szlacheckie pochodzenie. Jakby to miało teraz, współcześnie, jakiekolwiek znaczenie. Dla nich miało kolosalne. Czasami Alicji wydawało się, że Renata z domu Koniuszko, czy jakoś tak, specjalnie wydała się za Karola Jatrzębskiego, aby stać się lady Jatrzębską. Na samą myśl o nich wzdrygnęła się. W żaden sposób nie mogła zapomnieć dyskomfortu, jaki odczuła przy pierwszym spotkaniu jej, jak dowiedziała się, że jest Wrońską, z tych Wrońskich! W sumie sytuacja dość komiczna, co by nie rzec, żenująco śmieszna, ale Alicji wcale do śmiechu nie było. Należała do osób dość skromnych, a nazwisko traktowała raczej jako rzecz nabytą razem z narodzeniem niż przedmiot do nadmiernego chełpienia się czy wręcz przypisywania mu jakichś dodatkowych względów we współczesnym świecie.

Znów spojrzała na kartkę. Po cóż, u licha, ma tam przyjechać? Emilka doskonale wiedziała, jaką niechęć żywiła do nich, więc musi coś się kryć za tą krótką, aczkolwiek wymowną informacją. Stary, pamiątkowy zegar z kukułką wykukał jedenaście kuknięć i z lekkim zgrzytem, podkreślającym zabytkowy charakter, umilkł, ale nie na tyle, aby wprawnym uchem nie wyłapać melodyjnego tykania. Wyrwało to z zadumy dwudziestosześcioletnią kobietę, skuloną w fotelu w rogu niedużego pokoju. Dopiła zimną już herbatę i z pocztówką w ręku poszła do sypialni. Najwyższa pora, aby się położyć. Ale czy sen przyjdzie?

Delikatne kołysanie pociągu zawsze usypiało Alicję. A że podróż miała trwać kilka dobrych godzin, więc schowawszy torbę za sobą, postanowiła uciąć sobie krótką drzemkę. Możliwość wykorzystania przedziału tylko dla siebie i tym samym wyciągnięcia się swobodnie na siedzeniach tylko zachęcała do tego.

Gwałtowne trzaśnięcie drzwiami przedziału przerwało miłą drzemkę, która zdawała się po nieprzespanej nocy trwać zaledwie chwileczkę. W drzwiach stał młody mężczyzna, z lekkim zainteresowaniem przyglądając się szybkim, aczkolwiek precyzyjnym ruchom, mającym na celu błyskawiczne zamaskowanie pofolgowania sobie w wygodzie podróżowania pociągiem. Jedynie niesforny loczek z prawej strony śmiał się, burząc perfekcyjnie upięty kok i całą nieskazitelną fryzurę.

– Przepraszam, nie chciałem niepokoić, ale czy to przypadkiem nie pani? – zagaił, pokazując złoty damski zegarek.

Alicja aż podskoczyła, wydając dziwny dźwięk, niczym parowóz, wytrzeszczając oczy na przedmiot.

– Ależ jak, och! – wyrwało się z gardła wraz z innymi mniej zrozumiałymi sylabami. Zerknęła na gołą rękę i z wielkim zdziwieniem spojrzała na mężczyznę.

– Nie jest dobrze spać tak mocno w pociągu, w dodatku będąc samą w przedziale – kontynuował, podając zegarek. – Piękny – dodał, siadając naprzeciwko przy oknie.

– To pamiątka rodzinna, przekazywana z pokolenia na pokolenie. Ogromna byłaby to dla mnie strata. Babka wręcz, aby uchronić ten zabytkowy przedmiot przed sowietami, ukryła go w biustonoszu.

Rumieniec wdarł się na zazwyczaj blade lico Alicji, która była wręcz zgorszona, że obcemu mężczyźnie zdradza takie rodzinne sekrety, nie wspominając, że w ogóle rozmawia o takich częściach ciała, i co gorsza, że w ogóle taka rozmowna się zrodziła. Ona, milczek numer jeden, jak złośliwie docinała jej Emilka. Teraz trajkotała jak mała katarynka. Ale to zapewne jakiś delikatny szok czy wstrząs w wyniku odzyskania cennej zguby, o której stracie nie miało się pojęcia – czy nie brzmi to dziwacznie? Być może, ale śmiech towarzysza podróży natychmiast przywołał Alicję do porządku i błyskawicznie stała się tą nudną, małomówną istotą z podejrzliwym spojrzeniem do wszystkiego, co się rusza.

– Jakie to szczęście, że moja zguba trafiła do pana – odezwała się z miłym uśmiechem, takim zapraszającym do zwierzeń.

– To nic nadzwyczajnego, nawyk. Facet, zaglądający do każdego przedziału, wydał mi się podejrzany. Akurat przechodziłem, jak stałem się świadkiem kradzieży.

Pociąg niespodziewanie zagwizdał i wjechał do tunelu. Alicja zauważyła, jak mężczyzna gwałtownie się podrywa, i zapanowała ciemność. Głuchy odgłos trzeszczącego okna, szelest, chwila pełnego skupienia i wytężenia wszystkich możliwych zmysłów. Pociąg wynurzał się z wolna z ciemności.

– Zamknąłem okno, aby nam zapach zgnilizny nie wdarł się do przedziału, tunel jest po… – urwał na widok pasażerki z wymierzonym w niego pojemniczkiem z gazem łzawiącym.

Ta kobieta, o której nic nie wiedział (prócz tego, że miała dzielną babkę o pewnie pokaźnym biuście, skoro taki klejnocik udało jej się schować), wciąż go zadziwiała. Prędkość, z jaką się podrywała ze snu z wrodzoną sobie błyskawiczną orientacją w sytuacji, była niczym zapewne w porównaniu z tym, co kłębiło się pod gęstymi blond włosami. Czym jeszcze go zadziwi?

– Odzyskałem pani rodzinny zegarek, jestem bohaterem – odezwał się żartobliwie, lekko unosząc palec wskazujący dla podkreślenia chyba swych dobrych zamiarów.

Ależ ta kobieta zmienia kolor skóry – z ogromnym podziwem wpatrywał się w wypływający na blade lico rumieniec. I te błyszczące oczy… Tak, te oczy zauważył od razu. Bystre, przenikliwe i bez grama zaspania, otępienia, od razu trzeźwo patrzące.

– Gdzie jesteśmy? – zapytała, odchrząkując teatralnie. Dość dziwactw na dzisiaj – skarciła siebie w myśli.

– Dojeżdżamy do Pilca.

– Ach tak! Nareszcie! – wykrzyknęła szczerze uradowana. Wreszcie skończy się ta niefrasobliwa podróż – pomyślała. Ale chwilowy entuzjazm przyćmiło usłyszane pytanie:

– Pani też wysiada?

To „też” strasznie zazgrzytało w jej umyśle. Aby przyśpieszyć, postanowiła natychmiast zabrać swój niewielki bagaż i zaczekać już w korytarzu. Ale jakieś straszne fatum tej podróży uczepiło się biednej Alicji i gdy tylko sięgnęła po walizkę, to pociąg wziął nagły zakręt i poleciała prosto na jego kolana. Rzewne, ledwo słyszalne „przepraszam” i próba poderwania się nic nie dała, bo pociąg wciąż skręcając, połączył ich w silnym uścisku prawa fizyki.

Czarujący zapach wody kolońskiej – pomyślała

– To orientalny Ynto – odpowiedział, uświadamiając jej, że to co się myślą zdawało, wcale nią nie było.

Ileż można się rumienić? I to w takim poważnym wieku? Niestety, pąs w momencie przypływu nagłych emocji był rodzinną wadą, z którą niestety wszystkie młode kobiety tego rodu musiały się zmagać. Podobno z wiekiem to mijało. Ale dla Alicji to jeszcze były długie lata, chyba żeby wyszła za mąż, gdyż ponoć zamążpójście czyniło cuda i ta dolegliwość również w tym przypadku szybko mijała. Ale i tutaj nie było widoków na tę alternatywę, gdyż młoda dama dość wcześnie podjęła słuszną, jak jej się zdawało, decyzję o pozostaniu w stanie wolnym, niezależnym, a przede wszystkim niekłopotliwym.

Wszelkie próby podniesienia się z kolan powodowały jeszcze silniejsze zbliżenie, więc siłą rzeczy, postanowiła biernie poczekać, aż ten diabelny tor naprostuje się wreszcie.

– Przepraszam, ale zapięcie na koczku uwiera mnie w policzek – tłumacząc się, odpiął zapinkę.

Alicja trzymała ozdobę do włosów, spoglądając w okno. Gdyby wzrok miał moc, to tory może by się nie naprostowały, ale szyba na pewno by pękła. Jej rodzinny rumieniec sięgnął zenitu, jak jej się zdawało, i opanował nawet uszy. Tor naprostował się po chwili, ale dla niej ta chwila była wiecznością. Niczym uwięziony ptak widząc światełko wolności zrywa się do lotu, tak i ona poderwała się, gdy tylko poczuła, że pociąg ślicznie i pewnie sunie prostą drogą. Nie dane jej było jednak dotknąć bagażu czy złapać się czegokolwiek, gdyż pociąg gwałtownie zwolnił i Alicja znów spoczęła na dobrze sobie znanych umięśnionych kolanach w silnych ramionach.

Mów do mnie „kochanie”, pomyślała zjadliwe, umęczona już tymi niefartownymi zdarzeniami, i absolutnie nie zdziwiło jej to, że znów myśl wyrwała się z ust.

– Nie ma sprawy, kochanie. – Roześmiał się.

Powinna mnie teraz zobaczyć Emila – myślała sobie. – Zawsze czepiała się, że jestem staroświecka i mam fatalne podejście do nawiązywania znajomości z mężczyznami.

Pociąg tymczasem z radosnym gwizdem wtoczył się na peron, ostro zwalniając, z Alicją siedzącą sztywno na kolanach nieznajomego mężczyzny. Ona o twarzy godnej niszczycielki świata, a przynajmniej gatunku męskiego, on niczym radosny chochlik, wpatrujący się w jej odbicie w lustrze, znajdującym się nad przeciwległymi siedzeniami.

Kiedy pociąg wreszcie stanął, mężczyzna zaproponował stanowczym głosem, że zdejmie jej walizkę i wyniesie z pociągu. Zażenowanie sytuacją nie pozwoliło jej na głośny sprzeciw, więc nie został on usłyszany. Wzięła więc swoją podręczną torbę i ruszyła za nieznajomym.

Emilia od dłuższego czasu spacerowała po peronie albo zatrzymywała się, spoglądając w dal, jakby chciała oczami wyobraźni minąć horyzont i dojrzeć jadący tutaj pociąg. Zapowiedziany pociąg zbliżał się z wolna. Zawsze jak się na coś czeka, to te chwile tak się dłużą. Gwałtownie wtoczył się, unosząc śmieci na peronie. Chwila oczekiwania i jest!

Emilia wypatrzyła przyjaciółkę od razu, ale jej widok wydał jej się jakiś dziwny. Włosy rozpuszczone, w nieładzie, zupełnie nie były do niej podobne! Iskrzące z gniewu oczy i ten charakterystyczny rumieniec… Pomachała do niej i przyśpieszyła kroku. Alicja jakoś krzywo uśmiechnęła się do niej, po czym odwróciła się do kroczącego za nią mężczyzny i lakonicznie podziękowawszy, odebrała od niego walizkę. Emilia nie była pewna, czy dobrze usłyszała, że mężczyzna pożegnał się z Alicją słowami „do zobaczenia, kochanie”. Pytająco spojrzała na nią.

– Nie pytaj! – żachnęła w odpowiedzi, wzięła walizkę i z dumnie podniesioną głową, jak przystało na arystokratkę, ruszyła przed siebie, nie mając zielonego pojęcia, dokąd powinna pójść. Emilia widząc jej najwyższy stopień uniesienia, bez słowa sięgnęła po rączkę od jej walizki i delikatnie nadała kierunek ich marszu, tam gdzie czekał na nie pojazd.

A pojazdem okazała się antyczna bryczka, zaprzęgnięta w dwa śliczne czarne konie, z woźnicą siedzącym na skórzanym obiciu drewnianej zapewne ławy. Zdziwiona spojrzała na swą przyjaciółkę, a ta z nutą złośliwości skwitowała też:

– Nie pytaj.

Dorożkarz radośnie się przywitał i pomógł wstawić bagaż.

To jest sen – pomyślała Alicja. Po prostu nadal śpię w swoim łóżku, w wygodnym, malutkim mieszkanku i nadal zastanawiam się, czy wybrać się w podróż czy nie.

– Uszczypnij mnie – poprosiła.

– Widzę, że miałaś podróż z atrakcjami – roześmiała się Emilia. – Cieszę się, że przyjechałaś. Będziesz miała okazję wyrwać się z murów i miastowego klimatu. Spójrz, jakie piękne krajobrazy, jaka cisza i cudowna pogoda.

Widok rzeczywiście roztaczał się piękny. Jechali pośród dojrzewających zbóż, których pola były poprzeplatane łąkami i pastwiskami. Na nich pasły się krowy, konie czy nawet owce. Rosnące gdzieniegdzie chabry i maki, świergot ptaków i koncerty świerszczy wprowadzały w miły, relaksujący nastrój. Taki odmienny od huku i miejskiego gwaru. Niemalże pod koła wyskoczył bażant, przecinając drogę i z głośnym wrzaskiem skrył się w łanach pszenicy. Miarowe stukanie końskich kopyt wprawiło w jakąś melancholię Alicję. Nie miała ochoty na rozmowę. Nieoczekiwanie powróciła myślami do przedziału pociągu i do tajemniczego nieznajomego, który zwrócił jej cenną rodzinną pamiątkę. Było coś w nim takiego, co wywarło na niej ogromne wrażenie. Ale co? Wyglądał przeciętnie, jak wygląda milion młodych mężczyzn. Może jego głos? Był taki ciepły, łagodny. Woda kolońska?… – samo nasunęło się jej na myśl.

– Alis, dobrze się czujesz? – wyrwał ją z zadumy zatroskany głos przyjaciółki, która dojrzała pojawiający się na jej twarzy rumieniec.

– Tak, OK – uśmiechnęła się do niej, klepiąc ją po kolanie. Położyła jej głowę na ramieniu i dodała, że jest po prostu zmęczona podróżą.

Znały się z czasów szkoły podstawowej. Zagorzałe przeciwniczki w klasie pierwszej i drugiej, połączone wielką więzią przyjaźni w klasie trzeciej za sprawą wrednego gangu Oślicy. Tak nazywały nielubianą wspólnie koleżankę z klasy równoległej, Olę Ośliwiecką. Więź przerodziła się w silny, bardzo emocjonalny, wręcz siostrzany związek i przetrwała dalsze lata, mimo że szkolne drogi im się rozeszły. Jedna i druga stanu wolnego, z niezłomnym postanowieniem niezmieniania tego. Ale tak jak Alicja była dość konserwatywna w nawiązywaniu znajomości męsko-damskich, tak Emilia wszędzie miała wianuszek jeśli nie adoratorów, to po prostu męskiego towarzystwa, gotowego spełniać jej wszelkie kaprysy. Mimo to nie mogła trafić na tego właściwego.

Widok, jaki niespodziewanie ukazał się Alicji po wjechaniu na wzgórze, przeszedł najśmielsze oczekiwania. Niczym z oceanu pól, łąk i pastwisk wyłoniła się zatoka pełna jachtów, łódek i łódeczek. Na dalekim brzegu wśród pasa drzew gdzieniegdzie dojrzeć można było dachy niewielkich domków letniskowych z budynkami gospodarczymi. Śliczna niewielka plaża pełna ludzi. Droga delikatnie odbiła w prawo i skierowała się ku lasowi, ale nadal można było podziwiać piękno natury. Ukazała się z tej strony zatoki plaża, ale już pusta, z ogromną skarpą, a na niej mignął jej wśród skupisk drzew spory, drewniany dworek, jeszcze z osiemnastego wieku. Wjechali na równie zabytkowy leśny trakt i zginęli w gąszczu dzikiego lasu. Droga pełna wybojów i nierówności spowodowana koleinami stała się z lekka uciążliwa, szczególnie dla chudych pośladków Alicji, dlatego z wielką ulgą przyjęła widok dużej tablicy, informującej, że to teren prywatny, z odpowiednim znakiem zakazu wjazdu. Parę metrów dalej przywitały ich okazałe kamienne posągi, które niegdyś stanowiły zwartą całość, zapewne bramy wjazdowej. Dobiegający rechot żab był zwiastunem ukazania się wielkich stawów rybnych, które swoim rozmachem ukazywały wielkość posiadłości.

– Robi wrażenie – sapnęła Alicja, zastanawiając się, czym jeszcze zaskoczy ją posiadłość, bo znała ją z dziecięcych lat, kiedy to rodzice obu rodzin przyjaźnili się czas jakiś. Potem kontakt niespodziewanie się urwał. Odnawiał się przy okazjonalnych uroczystościach, ale od ładnych paru lat nie przyjeżdżała tutaj, a nowa pani Jatrzębska dokonała pewnych zmian. Może właśnie ta ciekawość, jak teraz wygląda miejsce jej dziecięcych wspomnień, przekonała ją do przyjechania tutaj?

– Prawda? Tutaj jest pięknie.

Nuta fascynacji w głosie Emilii niespodziewanie zaniepokoiła przyjaciółkę.

Woźnica poprawił się na siedzeniu, poprosił, aby panie teraz się nie przechylały, cmoknął na konie i wjechał na drewniany długi i wąski most. Alicja zamknęła oczy, co było nie najlepszym posunięciem, gdyż wyłączenie tak ważnego zmysłu, jakim jest wzrok, powoduje, że organizm automatycznie wyostrza resztę zmysłów, uruchamiając naturalną ludzką wyobraźnię, która potrzebna jest do rozpoznawania otoczenia. Tym samym to, co organizm jest w stanie przetworzyć, potrafi wywołać jeszcze większy lęk, niż gdyby patrzyło się oczami. Tak więc wszelkie trzaski, stuki, wibracje pojazdu zostały wyłapane przez Alicję ze wzmocnionym wyolbrzymieniem. Złapała przyjaciółkę za rękę, nerwowo sapiąc.

– Już, przejechaliśmy. – Emilia przytuliła ją do siebie, delikatnie masując po plecach. – Ale jesteś zestresowana, zobaczysz, pobyt tutaj wyjdzie ci tylko na dobre – dodała, wielce kontenta, że namówiła ją do przyjazdu.

Dalsza podróż nie trwała już długo, z lasu wyjechali na odkryty, równinny teren, porośnięty z rzadka drzewami i krzewami. Piękny żwirowy podjazd doprowadził ich przed same drzwi dworku. Małe kompozycje roślin ozdobnych nadały odmienny klimat, bardziej współczesny, ale doskonale komponujący się z otoczeniem. Ścierpnięte nogi odmówiły posłuszeństwa i Alicja z lekka zatoczyła się, ale z pomocą przyszedł woźnica, silnie łapiąc ją za ramię.

– Proszę tutaj uważać, bo można sobie nogę skręcić – rzekł radośnie.

Wzięły bagaże i weszły do środka. Przywitał je duży, kwadratowy hol z trojgiem drzwi, prowadzących zapewne do różnych skrzydeł domu. Urokliwe miejsce pełne antycznych mebli i tak lubianych przez Alicję wiszących, ceramicznych talerzy, przedstawiających różne historyjki dnia codziennego szlachty. Miejsce tchnęło starą, minioną epoką. Łaciński napis widniejący pod sufitem w wolnym tłumaczeniu brzmiał: „Witaj, gościu miły, przysiądź i rozprostuj swe kości strudzone”. Dawał świadectwo, że niegdyś dom ten tętnił życiem towarzyskim i szeroko otwierał swe progi dla przejezdnych znanych i mniej znanych, ale zapewne sławnych ludzi.

Alicja wzięła głęboki oddech, aby wciągnąć klimat tego miejsca, kiedy niespodziewanie gdzieś zza niej rozległ się zmutowany dźwięk, coś między wrzaskiem kury rozdzieranej przez psy i jakimś upiornym gwizdem pawia. To lady Renata nad podziw szczerze wyraziła swój zachwyt nad ich przybyciem. Uściskom i sztucznym pocałunkom nie było końca. Alicja, nie będąc przecież osobą zgryźliwą, zastanowiła się, czy takie powitanie w minionych epokach uchodziłoby za zacne, czy goście ci „umęczeni podróżą” nie czmychnęliby gdzie pieprz rośnie na sam jego dźwięk. A może to tylko ona nie była w temacie i nie znała się na powitaniach arystokracji, gdyż ponoć lady Renata ściśle przestrzegała etykiety dworskiej. No, może nie ściśle. Nie wyszła do nich odziana w tiule i suknie do samej ziemi, ale bardziej współcześnie, co jej się wielce chwali, w mniemaniu Alicji, która długo stała przed swoją szafą, zastanawiając się, co powinna zabrać w tę podróż. Szykowny damski garnitur z kolorową apaszką na szyi jednak mówił wiele za gospodynię.

– Zapraszam w me skromne progi. – Szeroki uśmiech, ukazujący śnieżnobiałe zęby, niekoniecznie komponował się z wypowiedzianymi słowami.

Emilia objęła przyjaciółkę i razem przekroczyły magiczny próg holu, wchodząc do jeszcze okazalszego saloniku.

Trzeba było przyznać gospodyni, że ściśle pilnowała umeblowania pomieszczeń. Ani jednego zbędnego drobiazgu, czegokolwiek, co nie mieściłoby się w ramach utrzymanego klimatu. W takich starych posiadłościach najwspanialsze są zawsze okna. Zupełnie niedzisiejsze, od podłogi prawie do sufitu, dzięki czemu pomieszczenie zdawało się wyższe niż w rzeczywistości. Zamiast lambrekinów drewniane listwy maskujące, nazwijmy to, karnisze. Materiał na zasłony z dobrego gatunku był głównym elementem ozdabiającym okno, ładnie upięty na boki ozdobnymi klamrami. Salon nie był duży i okazały. Jak przystało na osiemnastowieczny dworek, raczej pomieszczenie to zostało wybudowane jako tzw. pokój kompaniji, ale obecny charakter zyskał zmianami obyczajów, jakie narodziły się w ówczesnej epoce. Centralnym miejscem oczywiście był kominek, umieszczony w płytkiej niszy – ten był okazały, z marmuru, przyozdobiony profilowanymi gzymsami. Na nim standardowo świeczniki i wiszące na ścianie lustro w złotej ramie. Często, aby nadać nowego wyrazu salom, bogato zdobiono je sztukatorskimi płaskorzeźbami – także i tutaj gzymsowych liści akantu, gryfów i sfinksów było aż nad to. Sam olbrzymi, zwisający, wielopłaszczyznowy żyrandol pająk był wyrazistą ozdobą tego niedużego pomieszczenia. Alicji zaimponowały kinkiety z lustrzanymi odblaśnikami. Rzecz tak przestarzała, że nie sposób dostać tego na pchlim targu, więc Renata musiała zlecić to jakiemuś rzemieślnikowi. A zrobił je doskonale.

– Goście wybrali się na drugą stronę zatoki, więc kolacja będzie dzisiaj ciut później, ale to dobrze, pokażę ci pokój i zdążysz się odświeżyć po podróży – odezwała się niespodziewanie lady Renata i gestem ręki wskazała schody, prowadzące zapewne do pomieszczeń sypialnianych.

– Emilia mówiła, że będziesz chciała dzielić z nią pokój, ale gdybyś jednak była odmiennego zdania, to sypialnia dla ciebie czeka.

Wyuczony uśmiech znów rozpromienił twarz gospodyni i podając walizkę Emilii, sama wzięła Alicję pod rękę i zaprowadziła do pokoju. Emilia patrzyła przez chwilę za odchodzącą parą. Niesamowita zmiana w gospodyni, jak tylko próg przekroczyła „ta” Wrońska. Westchnęła i zakładając sobie torbę podróżną na szyję, sięgnęła po rączkę od walizki i zaczęła wciągać ją po schodach. Nie zaszła daleko, gdy Alicja śpiesznie zbiegła na dół i pomagając jej, szepnęła, aby ta nie zostawiała jej sam na sam z tą wariatką.

– Co zrobiłaś z Renatą? – zapytała Emilia z udawanym niepokojem, wchodząc do pustej sypialni.

– Poleciała do kuchni, bo szykuje na dzisiejszą kolację coś specjalnego.

– Bo przybyła „ta” Wrońska – zaśmiała się Emilia, akcentując „ta”. W odpowiedzi otrzymała zabójcze spojrzenie przyjaciółki, nachylonej nad otwartą już walizką.

– Słuchaj, a co to są za go-ś-cie? – wycedziła przez zęby Alicja, przypomniawszy sobie, jak to słowo strasznie zazgrzytało jej w głowie. Nastawiała się na bardzo małe, raczej kameralne grono.

Emilia wzięła głęboki wdech i usadowiwszy się na krawędzi wielkiego łoża, zaczęła przyglądać się przyjaciółce. Wyraz jej twarzy od razu podpowiedział Alicji, że nie będzie zadowolona z odpowiedzi.

– Ile jest osób? – uprościła temat. Ale nieruchome wbicie oczu przyjaciółki w sufit świadczące o liczeniu i przedłużająca się odpowiedź znacznie zaniepokoiły Alicję. Już chyba nie chciała nic wiedzieć.

– Ze dwanaście?

– Policzyłaś zapewne i służbę?

– Nie.

– Boże – jęknęła – przecież to masa ludzi!

Klapnęła bezsilnie na podłogę z głośnym jękiem, aby podkreślić swoje niezadowolenie.

– Renata z mężem i my dwie to już cztery osoby, więc zostaje osiem – słodziutkim głosikiem zaczęła uspokajać przyjaciółkę, gotową spakować się i na piechotę wracać, nawet przez ten upiorny most. – Jest też brat Karola, Dominik.

I tutaj Alicja dojrzała błysk w oku i mały grymas uśmiechu, ale o niego postanowiła zapytać później. Siostra Renaty z mężem…

– Czy ona też jest? – przerwała zaniepokojona, zataczając palcem charakterystyczne kółko przy skroni.

– Nie, ta jest normalna. Więc siostra Magda z mężem Jakubem Baliszewskim, przyjaciółka rodziny Marzena Lisak… Jeszcze Dorota i Paweł Trębscy, ale nie wiem, kim oni tak naprawdę są. Robią wrażenie, jakby byli znajomymi Karola i przyjechali tu na kilka dni nad zalew. I jeszcze jedna para, jakaś daleka rodzina Renaty: Paulina i Janusz Tarczyńscy, ale oni więcej siedzą na plaży niż tutaj.

– Doborowe rodzinne towarzystwo, to co ja tutaj robię?

– Dobrze to ujęłaś. Czułam się tutaj trochę dziko. – Nerwowo zaczęła się bawić loczkiem swoich ciemnych włosów.

Alicja zrobiła wielkie oczy.

– To czemu stąd nie wyjechałaś?

– No właśnie… bo pomimo tej rodzinnej atmosfery to fantastycznie spędza mi się czas z Dominikiem.

Alicja wypuściła powietrze, nadymając policzki, i wpatrywała się przez chwilę w zakłopotaną minę przyjaciółki, bawiącej się kawałkiem narzuty.

– To podobno ja jestem staroświecka i „nie teges” w tych sprawach, ale skoro ktoś wpadł ci w oko, to po licha ja ci jestem potrzebna? Zaraziłaś się lordowską mością od Renaty i potrzebna ci przyzwoitka? – Przy wzburzeniu lady Wrońska zaczynała mówić przyswojoną podświadomie gwarą otaczających ją na co dzień ludzi. Zawsze to bawiło Emilię, ale tym razem nawet nie zwróciła na to uwagi.

– Często go nie ma… – skłamała.

– Rany, zakochałaś się? – wypaliła Alicja takim tonem, jakby przyjaciółkę przyłapała na czymś karalnym.

– Od razu zakochałam się – parsknęła, wykrzywiając usta. – Po prostu fantastycznie nam się rozmawia i…

– I?

– Mam artykuł napisać o tej rodzinie i okolicy. – Widać było, że po wypowiedzeniu tych słów odczuła wielką ulgę.

– Żartujesz? Oni wiedzą o tym?

– Tak, oczywiście. – Widząc, jak przyjaciółka bacznie się jej przygląda, przyłożyła rękę do serca, na znak, że daje słowo.

Nim zegar w jadalni oznajmił godzinę dwudziestą, po całym domu rozniósł się gong, wzywający mieszkańców na posiłek. Przyjaciółki zeszły ostatnie. Prawie wszystkie z wymienionych osób siedziały już przy stole. Wielce ubawiło Alicję, gdy panowie na ich widok podnieśli się, aby na powrót ciężko opaść na swe wygodne siedzenia. Zabójczy był wyraz pełnej aprobaty lady Renaty, spoglądającej na Alicję, czy wywarło to na niej pozytywne wrażenie. Tej nie pozostało nic innego, jak wykrzesanie z siebie taktownego uśmiechu, które na pewno nie zostało prawidłowo odebrane względem myśli, jakie skłębiły się w umyśle, a wyciągnięte z szuflady pod tytułem „koszmar”. Ale panowie, bynajmniej nie zrażeni małą gimnastyką ciała, zdawali się nie zaprzątać swych umysłów takimi drobiazgami. Po krótkiej wymianie uprzejmości wniesiono pierwsze dania.

– Dominik nie dotrze do nas dzisiaj, zatrzymały go sprawy zawodowe – odezwała się Renata, uważając, że winna jest wyjaśnienia gościom jego nieobecności. Być może była to wiadomość dla Emilii, która przecież przeprowadzała przede wszystkim z nim wywiad.

Jadalnia również nie była duża, a mimo to stół na kilkanaście osób z kompletem krzeseł nikł w jej wnętrzu. Rozkładany stół na dużo więcej osób też pewnie bez problemu by się zmieścił. W głębi stał wielki dębowy kredens z przepiękną rodzinną ceramiką. Domy drewniane miały ten swój niepowtarzalny urok, że sama jego konstrukcja nadawała przytulności i zdobiła wnętrze. Kilka obrazów, kinkiet czy lampa stojąca, siedzisko wystarczyło do umeblowania pomieszczenia.

Trudno było przyrównać ten posiłek do tradycyjnej współczesnej kolacji, raczej był to późny obiad. Zaczął się od ciepłej zupy, potem weszły przystawki i dwa ciepłe dania, z mnóstwem surówek i sałatek. Alicja z uwagą przyglądała się Emilii. Jej czar i wdzięk w konwersacjach salonowych był jej powszechnie znany, ale tym razem, biorąc pod uwagę przepych i odmienność otoczenia, zaczynała się niepokoić, że jej serdeczny druh życiowy padł ofiarą sztucznej pompy i tego całego animuszu, kiedy styka się z tak zwaną „wyższą sferą”. A tymczasem rozmowa toczyła się sielankowym torem, pod bacznym okiem, czy raczej uchem gospodyni. Szalenie przesympatyczną parą zdawali się być Magda Baliszewska z mężem. Tak miło było słyszeć, jak z wielkim ciepłem w głosie odnosili się do siebie. W sumie cóż się dziwić, byli świeżo upieczoną parą, jeszcze niedotkniętą rutyną małżeńską, która według Alicji, wcześniej czy później dopada każdy związek. Przyłapawszy się na niestosownych myślach, godnych starej panny, postanowiła wysilić się, na ile tylko zdoła, aby dorównać chociaż połowicznie radosnemu nastrojowi biesiadników. Z braku pary usadowiona została przy Jakubie, który dzielnie sobie radził w obsługiwaniu obu pań, ale jednak skupiony był przede wszystkim na żonie. Co oczywiście bardzo pasowało Alicji, bo nie musiała prowadzić grzecznościowej konwersacji i mogła oddać się temu, co najbardziej lubiła, a mianowicie obserwacji. Dzięki temu szybko zauważyła, że przy stole brakuje jeszcze znajomej Karola, Doroty Trębskiej, a on sam pochłonięty był rozmową z Marzeną Lisak, która zdawała się być rozczarowana brakiem jego brata. Lady Renata emanowała wewnętrznym blaskiem, żywo rozprawiając o najnowszym odkryciu jakiegoś antyku z sir Januszem Tarczyńskim.

Kolacja niemiłosiernie się przeciągała, ale nie wypadało odejść od stołu. Trzeba było zaczekać, aż gospodyni poprosi wszystkich do saloniku na słodki poczęstunek z kawą i herbatą. Tu przynajmniej lady Renata wyłamała się z ram obyczajowych, ale zapewne były one podyktowane czysto technicznymi pobudkami, a mianowicie dwór z osiemnastego wieku liczył bagatela ze sto, jak nie więcej, służby, tutaj było zaledwie kilka osób zatrudnionych z pobliskich miejscowości. Tak więc łatwiej było tej gromadce ludzi zapanować nad narzuconą etykietą, przygotowując oddzielne pomieszczenie na dalszą konsumpcję.

A mały salonik robił wrażenie. Ściany wyklejone tapetą, z ogromną ilością luster nadawały pomieszczeniu głębi. Tylko sufit został nieskazitelnie biały, zamiast być pokryty jakimś mitycznym freskiem. Dzięki temu pomieszczenie wydawało się wyższe. Goście rozsiedli się na fotelach, sofach i szezlongach, popijając aromatyczną kawę lub herbatę.

Alicja skryła się w głębokim fotelu przy kominku, mając wrażenie, że bierze udział w jakiejś sztuce teatralnej. Zapach herbaty wprawiał ją w lekką senność, ale to na pewno spowodowane było długą i męczącą podróżą. Znów przed oczami pojawił się obraz nieznajomego mężczyzny z tym figlarnym uśmieszkiem.

Rozbrzmiały melodyjne dźwięki, grane przez siostrę gospodyni Magdę Baliszewską na fortepianie. Miło było popatrzeć na gustownie urządzony salonik. Widząc wiodący wzór, łatwo było się domyślić, że jest to zapewne różany salonik. Na rogach stały kolumny z popiersiami. Na jednym bez trudu rozpoznała Karola Jatrzębskiego, a drugi przedstawiał… Opluwając się niespodziewanie herbatą, zwróciła na siebie uwagę wszystkich, co oczywiście miało swe następstwo w rumieńcu na twarzy.

– Przepraszam – rzekła, podnosząc się. – Bardzo przepraszam. Proszę mi wybaczyć, jestem zmęczona podróżą – tłumaczyła się nieporadnie, powstrzymując wybuch śmiechu, spowodowany dumnym popiersiem lady Renaty Jatrzębskiej z twarzą niemalże mitologicznej bogini Hery. Na ten pełen niespodzianek dzień było dla Alicji już za dużo.

– Ależ oczywiście, kochanie, oczywiście. – Podeszła do niej Renata. Pożegnawszy się, obie opuściły gwarny i radosny salonik.

– Na pewno nie chcesz oddzielnego pokoju? – dopytywała się szczerze zatroskana Renata, odprowadzając na górę honorowego gościa.

– Nie, bardzo ci dziękuję. Naprawdę jest idealnie – zapewniała Alicja, licząc niemalże kroki do drzwi pokoju. – Dobranoc – rzekła, czule żegnając się i z wielką radością zamknęła za sobą drzwi. Och! jak zrobiło się miło i tak cicho. Przez chwilę poczuła się nawet jak w swoim własnym mieszkanku. Nawet delikatny zapach naftaliny jej nie przeszkadzał. Ledwo położyła się na wielkim łożu z baldachimem, jak z lekkim zgrzytem otworzyły się drzwi.

O Boże – pomyślała, podnosząc się.

– Leż, to tylko ja – usłyszała głos przyjaciółki.

– Nie bawisz się?

– Wolę posiedzieć z tobą.

– Ze mnie marny będzie kompan, bo jestem okropnie zmęczona. – I na dowód swych słów ziewnęła głośno.

– Co to był za facet?

– Jaki facet? – Aż podniosła się z łóżka.

– No, ten z pociągu.

– Aaa! Ten. Pasażer tego samego przedziału.

– Iii…?

– I nic, tyle.

– Od kiedy współpasażer mówi do ciebie „kochanie”?

– Wydawało ci się.

– Nie zaprzeczyłaś! Powiedział! – Podekscytowana usiadła na łóżku.

– Nie ma o czym mówić. Jestem zmęczona. Idę się umyć i oddaję się w ramiona Morfeusza. Zrób to samo albo uciekaj dalej zbierać materiał na artykuł. Teraz powinnaś zdobyć wiele ciekawych i pikantnych historyjek. – Podniosła się i ciężkim krokiem skierowała się do przyległej małej łazienki. – Aaa, i nie zapomnij opisać popiersia lady Jatrzębskiej – dodała z nutą złośliwości.

– Ach! To cię tak rozbawiło. Musisz przyznać, że podobieństwo dobrze uchwycone.

– Tak, tak – dało się słyszeć, tuż przed dźwiękiem lejącej się wody pod prysznicem.

– Słyszysz?

– Co? – zapytała prawie zasypiająca Alicja.

– To szuranie. Pierwszej nocy nie mogłam tutaj w ogóle spać…

– To gałęzie drzew ocierające się o dom.

– …dumałam, czy w takim domu mogą być duchy – kontynuowała Emilka.

– No to nie dziwię się, że nie mogłaś zasnąć.

– Stary dom z wielopokoleniową tradycją i bez duchów?

– Ty i te twoje duchy – ziewnęła Alicja. – Lepiej nie wywołuj wilka z lasu, bo jak odkryją, że jesteś medium, to się zbiegną – przecedziła przez zęby, odchodząc w błogi stan uśpienia.

Szelest i jakieś stuknięcie za drzwiami albo nawet w drzwi natychmiast poruszyły obie panie.

– Słyszałaś? – szepnęła Emilia

– Ciiii…

Przez chwilę nasłuchiwały. Zapadła głucha cisza. Nagle dał się słyszeć jakiś pogłos, jakby odkształcająca się drewniana podłoga.

– No