W rytmie relacji - Joan Garriga - ebook + książka

W rytmie relacji ebook

Garriga Joan

0,0
28,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Odkryj, jak miłość w związku wpływa na całą rodzinę!

„W rytmie relacji" to książka, która otworzy przed tobą drzwi do głębszego zrozumienia relacji międzyludzkich. Jest jak podróż po tajemnicach, które w codziennym zabieganiu często umykają - ale to one mają moc zmieniania wszystkiego! Poznaj te niewidoczne siły, które wpływają na nasze decyzje, emocje i interakcje.

Z tą książką dowiesz się:

- jak zbudować silniejsze więzi w rodzinie i związku, dostrzegając to, co niewidoczne,

- jak rozwiązywać konflikty, które wynikają z niezrozumienia „ukrytej miłości”,

- jak zyskać nową perspektywę na relacje, które budujesz każdego dnia.

Przekonaj się, jak zaskakująco mogą wyglądać twoje bliskie relacje, gdy tylko nauczysz się dostrzegać to, co ukryte!

Jeśli chcesz poprawić swoje relacje i zrozumieć, co naprawdę wpływa na twoje życie osobiste, nie czekaj – wejdź do świata, gdzie miłość jest pełna tajemnic.

Zmień swoje spojrzenie na miłość, związek i rodzinę!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dedykacja

Ber­towi – z wdzięcz­no­ścią wobec two­jej ujmu­ją­cej oso­bo­wo­ści i odważ­nych nauk

Refleksja na początek

To, że moja książka El buen amor en la pareja (Dobra miłość w związku) zacie­ka­wiła tak wiele osób i że na­dal cie­szy się takim powo­dze­niem, było dla mnie rado­snym zasko­cze­niem. Zasko­cze­niem, ponie­waż nie spo­dzie­wa­łem się, że wzbu­dzi tak ogromne zain­te­re­so­wa­nie. Rado­snym, ponie­waż nie­wiele rze­czy cie­szy rów­nie mocno jak poczu­cie bycia uży­tecz­nym i pomoc­nym, zwłasz­cza w tak intym­nym i deli­kat­nym obsza­rze, jakim jest mał­żeń­stwo czy życie w parze. To obszar, w któ­rym wszy­scy mamy tak wiele do stra­ce­nia i wobec któ­rego pokła­damy ogromne nadzieje, ponie­waż jest to szcze­gólne epi­cen­trum naszych więzi oraz żyzna gleba – lub pusty­nia, w zależ­no­ści od tego, jak do niej pod­cho­dzimy – na któ­rej możemy roz­wi­nąć naszą naj­głęb­szą i naj­bar­dziej zaan­ga­żo­waną uczu­cio­wość. Kiedy pisa­łem tę książkę, sta­ra­łem się z jed­na­kową siłą i pokorą prze­ka­zać to, czego nauczy­łem się w ciągu trzy­dzie­stu lat pracy tera­peu­tycz­nej Gestalt oraz w kon­ste­la­cjach rodzin­nych z jed­nost­kami i parami: zaka­marki serca; dyna­mika rela­cji, zwłasz­cza rodzin­nych, ale także mię­dzy­po­ko­le­nio­wych; ele­menty, które two­rzą kra­jo­braz dobrego samo­po­czu­cia w związku; zasady, które kie­rują miłość w stronę poczu­cia szczę­ścia; sztuka radze­nia sobie z bólem towa­rzy­szą­cym roz­sta­niom; umie­jęt­ność prze­ży­wa­nia, powstrzy­my­wa­nia i prze­cho­dze­nia przez emo­cje; kom­pe­ten­cje egzy­sten­cjalne, gdy para doświad­cza skraj­nych trud­no­ści, takich jak poważne pro­blemy z dziećmi lub sek­su­al­no­ścią; pakty i tańce w parach i tym podobne. Nie­mniej jed­nak suk­ces tej książki w pewien spo­sób potwier­dza, jak bar­dzo potrze­bu­jemy wska­zó­wek doty­czą­cych rela­cji mię­dzy­ludz­kich oraz wspar­cia w obli­czu trud­nych doświad­czeń emo­cjo­nal­nych i uczu­cio­wych.

Nie­wąt­pli­wie podróż życia zmu­sza nas do doko­na­nia cudu, jakim jest koniecz­ność zmie­rze­nia się z tą naj­waż­niej­szą rela­cją, czyli byciem w związku, który napę­dza potężna ener­gia sek­su­alna i łagod­niej­sze paliwo, jakim jest poczu­cie wspól­noty i przy­na­leż­no­ści. Kiedy zapy­tano Sokra­tesa, czy lepiej się oże­nić, czy żyć w poje­dynkę, odpo­wie­dział żar­to­bli­wie: „Nie ma to więk­szego zna­cze­nia, ponie­waż tak czy ina­czej popeł­nisz błąd; ale lepiej się oże­nić, ponie­waż jeśli dobrze tra­fisz, będziesz tro­chę szczę­śliwy, a jeśli źle, to też nie ma pro­blemu: zosta­niesz filo­zo­fem”. Histo­rycy twier­dzą, nieco z przy­mru­że­niem oka, że druga żona Sokra­tesa i matka jego trojga dzieci, o imie­niu Ksan­typa, miała paskudny cha­rak­ter, była aro­gancka, zło­śliwa i zawzięta, co wysta­wiało na próbę cier­pli­wość, cnotę i opa­no­wa­nie filo­zofa. Jed­nak, podob­nie jak Sokra­tes, my też możemy zde­cy­do­wać się na wej­ście w świat rela­cji part­ner­skich w spo­sób rów­nie odważny, co bez­stronny, otwie­ra­jąc serca i ufa­jąc bez względu na wszystko, pomimo tur­bu­len­cji, które zawsze towa­rzy­szą intym­no­ści; zacho­wu­jąc rów­no­wagę w okre­śla­niu naszych ocze­ki­wań wobec part­nera i zda­jąc sobie sprawę, że rela­cja nie przy­nie­sie i nie musi przy­nieść abso­lut­nego szczę­ścia; a jed­no­cze­śnie zda­jąc sobie sprawę, że jeśli pewne skład­niki zostaną połą­czone, możemy doświad­czyć sie­bie jako osób speł­nio­nych.

Żyjemy w cza­sach powszech­nie lan­so­wa­nego, skraj­nego i pogłę­bio­nego indy­wi­du­ali­zmu, który nasze spo­łe­czeń­stwo, tak pozba­wione instynktu, przyj­muje bez­kry­tycz­nie. W rezul­ta­cie coraz wię­cej osób funk­cjo­nuje poza bogatą sie­cią uczu­ciową i rela­cyjną, co bez­po­śred­nio wpływa na zdro­wie fizyczne i psy­chiczne oraz osła­bia natu­ralną chęć do życia. Zja­wi­sko to jest już tak nasi­lone, że wiele osób umiera w samot­no­ści, nie mając nikogo, kto mógłby za nimi tęsk­nić lub do nich zadzwo­nić. Uwa­żam, że wybra­li­śmy mak­sy­malny indy­wi­du­alizm ze względu na korzy­ści eko­no­miczne i prze­wrotną dok­trynę cią­głego wzro­stu, dodat­kowo myląc go z wol­no­ścią. Cena emo­cjo­nalna oka­zała się jed­nak bar­dzo wysoka. Stra­ci­li­śmy ple­mienne, wię­zio­twór­cze i wspól­no­towe poczu­cie życia, nie zda­jąc sobie sprawy z tego, że brak klanu rani wewnętrz­nego ssaka, który żyje w każ­dym z nas.

Dla­tego poprzez zwią­zek i rodzinę szu­kamy obsza­rów przy­na­leż­no­ści oraz ram spo­łecz­nych dla naszych rela­cji i całego życia, dzięki czemu chro­nimy się przed prze­ra­ża­ją­cym poczu­ciem izo­la­cji. To także wydłuża nasz żywot. Cho­ciaż tak zwane spo­łe­czeń­stwa opie­kuń­cze chro­nią osoby znaj­du­jące się w trud­nej sytu­acji życio­wej, to jed­nak robią to w sen­sie eko­no­micz­nym, a nie w sen­sie budo­wa­nia więzi i rela­cji. Tym­cza­sem gdy docho­dzi do mimo­wol­nej izo­la­cji, ma ona w sobie coś z wygna­nia i wypę­dze­nia. Wystar­czy zapy­tać osoby star­sze, wyrzu­cone poza krąg hiper­war­to­ści siły i piękna, lub ubo­gie, pogo­dzone z koniecz­no­ścią zaspo­ka­ja­nia potrzeb ludzi boga­tych, wysoko cenio­nych, ale czę­sto masku­ją­cych swoje wewnętrzne ubó­stwo. Potrze­bu­jemy towa­rzy­stwa i dzie­le­nia się życiem, ponie­waż nasze doświad­cze­nie nabiera zna­cze­nia przede wszyst­kim wtedy, gdy się nim dzie­limy. To wspólne spoj­rze­nie i wspólne słu­cha­nie nadaje mu kolor i blask. Rela­cja nawią­zana mię­dzy dwoj­giem ludzi, któ­rzy są gotowi zaan­ga­żo­wać się emo­cjo­nal­nie i sek­su­al­nie – bo na tym prze­cież polega zwią­zek – jest czę­ścią tej miłej i poży­tecz­nej struk­tury, która pomaga nam być szczę­śliw­szymi: siłą twór­czą, życio­dajną wię­zią. Zwią­zek dwojga ludzi. Wspólny pro­jekt, spoj­rze­nie w przy­szłość.

Para to dwoje ludzi patrzą­cych w tym samym kie­runku, ze wspól­nymi pro­jek­tami, dziećmi, podró­żami, biz­ne­sem, zain­te­re­so­wa­niami, per­spek­ty­wami itp., a zatem pod wie­loma wzglę­dami filar, na któ­rym się wspie­ramy w trud­nych chwi­lach, który sta­nowi nasz punkt odnie­sie­nia i daje nam poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Filar, któ­rym się inspi­ru­jemy i który dodaje nam otu­chy.

Ist­nieją związki hete­ro­sek­su­alne i homo­sek­su­alne. Pary, które miesz­kają razem, i takie, które decy­dują się na miesz­ka­nie osobno. Ist­nieją różne formy wspól­nego życia i współ­ży­cia opar­tego na miło­ści, miej­sca, w któ­rych miesz­kają razem nawet trzy lub wię­cej osób. Jakiś czas temu pozna­łem dwie pary z wie­lo­let­nim sta­żem: kobiety pozo­sta­wały w związku, o któ­rym wie­dzieli i który akcep­to­wali obaj mężo­wie, cała czwórka była więc szczę­śliwa. Nie chcę poprzez ten przy­kład powie­dzieć, że taki rodzaj więzi jest powszechny, ale tym ludziom to poma­gało czuć się dobrze. A prze­cież o to w tym wszyst­kim cho­dzi.

Każdy czło­wiek poszu­kuje swo­jej prze­strzeni uczu­cio­wej naj­le­piej, jak potrafi. Spró­bujmy zatem posze­rzyć hory­zonty: zazwy­czaj sku­piam się w swo­ich roz­wa­ża­niach na związ­kach tra­dy­cyj­nych, choć zdaję sobie sprawę, że obec­nie coraz szer­szy jest wachlarz rela­cji emo­cjo­nal­nych, funk­cjo­nu­ją­cych w zgo­dzie z wewnętrz­nymi potrze­bami danych osób, a nie spo­łecz­nymi ocze­ki­wa­niami. Nie spo­sób na przy­kład kwe­stio­no­wać ist­nie­nia mono­ga­mii suk­ce­syw­nej. Obec­nie nie mówi się o kawa­le­rach i pan­nach, a o sin­glach, a wybór takiej ścieżki życio­wej postrze­gany jest jako kolejna, ważna moż­li­wość. Nie­za­leż­nie od wybra­nej opcji życie staje się rado­sne i eks­cy­tu­jące, gdy dzia­łamy w obrę­bie gęstej sieci rela­cji, jako para lub w wybra­nym przez sie­bie towa­rzy­stwie.

Tań­czymy razem… Jak więc przed­sta­wić ten taniec dwojga? W niniej­szej publi­ka­cji zamie­rzam zapro­po­no­wać kilka sku­tecz­nych roz­wią­zań doty­czą­cych pro­ble­mów w miło­ści i komu­ni­ka­cji, przed­sta­wia­jąc takie uni­wer­salne tematy, jak różne rodzaje miło­ści, zna­cze­nie współ­czu­cia i prze­mocy, obec­ność duchów z prze­szło­ści, brak rów­no­wagi w miło­ści, utrata dziecka, znę­ca­nie się, nie­wier­ność oraz ener­gia śmierci i życia. Omó­wię je, bazu­jąc na przy­pad­kach z pracy tera­peu­tycz­nej pro­wa­dzo­nej w ramach róż­nych warsz­ta­tów kon­ste­la­cji rodzin­nych. Celem jest usta­no­wie­nie wytycz­nych i ście­żek, które pomogą zro­zu­mieć, a nawet dosto­so­wać lub napra­wić nie­za­do­wa­la­jące, nie­uczciwe lub nie­ko­rzystne wzorce rela­cyjne. Chcę rów­nież uchwy­cić istotę tego tańca, wydo­być ją i podzie­lić się jej sma­kiem z tymi, któ­rzy pra­gną delek­to­wać się nią w sku­pie­niu i z uwagą.

Z tego względu jest to książka o cha­rak­te­rze bar­dziej prak­tycz­nym niż poprzed­nia. Jej celem jest zilu­stro­wa­nie, jak bar­dzo to, co dzieje się w naszym sercu, jest decy­du­jące – pro­wa­dzi nas do głęb­szego zro­zu­mie­nia jego ruchów, tak aby miały one dobry wpływ na nasze rela­cje mał­żeń­skie, rela­cje z dziećmi, rodzi­cami i człon­kami rodziny w ogóle. Natu­ral­nie sku­pię się na pró­bie wyja­śnie­nia dyna­miki rela­cji i tań­ców, które czę­sto się powta­rzają, na dobre i na złe, cho­ciaż ostrze­gam, że próba prze­la­nia na papier wszyst­kich niu­an­sów, sub­tel­no­ści i emo­cjo­nal­nej atmos­fery kon­ste­la­cji rodzin­nej lub sesji tera­peu­tycz­nej z pew­no­ścią się nie powie­dzie. Słowa łago­dzą wyso­kie napię­cie, są prze­ja­wem nie­zwy­kłej deli­kat­no­ści i czło­wie­czeń­stwa, a także mają poten­cjał odmie­nia­nia ludzi.

Osią­gnię­cie głęb­szego poro­zu­mie­nia w związku jest praw­dziwą szkołą życia, która pozwoli nam zyskać lep­szy wgląd w sie­bie i, być może, uzdro­wić wszel­kiego rodzaju nad­we­rę­żone więzi. Zada­niem tej książki jest rów­nież pomóc nam myśleć i rozu­mieć, ale przede wszyst­kim pra­co­wać nad sobą i roz­wi­jać zdol­ność do miło­ści, prawdy, pokoju i wol­no­ści. Krótko mówiąc, cho­dzi o to, by iść naprzód, nie pozo­sta­wia­jąc za sobą nie­do­koń­czo­nych spraw, co jest główną ideą tera­pii Gestalt. Jak mówi pio­senka Rozalén o tym samym tytule: „Wie­dzieć i czuć, że nie mam nie­do­koń­czo­nych spraw”. I tań­czyć razem, ponie­waż zwią­zek pary jest tań­cem i warto go dobrze opi­sać, kocha­jąc bez koniecz­no­ści zata­ja­nia cze­go­kol­wiek. Kochać i być kocha­nym, a tym samym móc bło­go­sła­wić życie, zbli­ża­jące się do zachodu słońca, jak mówi wiersz Amado Nervo:

Kocha­łem, byłem kochany, słońce pie­ściło moją twarz.

Życie, nie jesteś mi nic winne! Życie, mię­dzy nami panuje pokój!

To, co widoczne i niewidoczne

W mał­żeń­stwie i ogól­nie w związ­kach dostrze­gamy to, co widzialne: komu­ni­ka­cję, gesty, słowa szczere lub puste, oschłe lub pełne czu­ło­ści, opi­su­jące lub oce­nia­jące, to, co wer­balne i niewer­balne, tekst i kon­tekst, to, co jest i jak jest, przy­tu­le­nia i ich brak, chłód i cie­pło, bli­skość i fizyczny dystans, uśmie­chy szczere i fał­szywe, gesty rado­sne i pełne napię­cia, mil­cze­nie pełne łagod­no­ści lub gniewu czy też mil­cze­nie świad­czące o obo­jęt­no­ści… które, jak ciche by nie były, para­dok­sal­nie pozo­stają formą eks­pre­sji.

Cza­sem czu­jemy się zagu­bieni, bo to, co sły­szymy, na przy­kład „kocham cię”, nie pasuje do spo­sobu, w jaki jest wypo­wia­dane – jak wtedy, gdy sło­wom towa­rzy­szy lek­ce­wa­żący wyraz twa­rzy. To, co widzialne, może być bar­dzo nie­spójne, powo­du­jąc nie­unik­nione cier­pie­nie poszcze­gól­nych osób, par i rodzin. Dzieje się tak, ponie­waż pod powierzch­nią tego, co widzialne, znaj­duje się ukryty świat, który jest zasi­lany przez emo­cje zako­twi­czone w prze­szło­ści: góry lodowe pożą­da­nia lub zako­pa­nej wście­kło­ści i cier­pie­nia, magmy dzie­cię­cych miło­ści i namięt­no­ści oraz traumy rodzinne i uwa­run­ko­wa­nia, które choć należą do prze­szło­ści, wciąż bul­go­czą i napę­dzają formę, w jakiej się komu­ni­ku­jemy i odno­simy do innych ludzi.

Celem niniej­szej publi­ka­cji jest poka­za­nie dyna­miki leżą­cej u pod­staw związku, tej mniej świa­do­mej, która pomaga nam zro­zu­mieć to, co dzieje się na powierzchni i pomię­dzy part­ne­rami: jak odno­szą się do sie­bie, co muszą zro­zu­mieć i uwol­nić, jakie więzi nimi kie­rują, jak i dla­czego udaje im się być razem, jak prze­zwy­cię­żają pro­blemy i co się do tego przy­czy­nia.

Jed­nym z pod­sta­wo­wych zało­żeń jest to, że w związku nie ma dobrych i złych osób, ale każda z nich ponosi część odpo­wie­dzial­no­ści za dobre lub złe funk­cjo­no­wa­nie pary. Nie mamy tu do czy­nie­nia z linio­wym, lecz cyr­ku­lar­nym rozu­mie­niem rela­cji mię­dzy­ludz­kich. Innymi słowy, nie cho­dzi o to, że ty jesteś ofiarą, a ja agre­so­rem lub odwrot­nie, ale o to, że pozo­sta­jemy w rela­cyj­nym tańcu, w któ­rym te dwie postawy wza­jem­nie na sie­bie wpły­wają i się nawza­jem kształ­tują: przecho­dzimy od poczu­cia bycia ofiarą do bycia agre­so­rem lub do chęci odmie­nie­nia swo­jego losu albo ura­to­wa­nia sie­bie, co akty­wuje nasz strach, który z kolei pro­wa­dzi nas z powro­tem do bycia ofiarą; w ten spo­sób cały pro­ces utrwala się jako nie­koń­cząca się spi­rala dys­kom­fortu. Na prze­ciw­nym bie­gu­nie znaj­dują się tańce pozy­tywne, pełne uzna­nia i życz­li­wo­ści: uśmie­cham się do cie­bie i doce­niam cię, a jeśli naprawdę chcę z tobą być, akcep­tuję cię takim, jakim jesteś, i nie pod­daję cię cią­głemu osą­dowi, co wyzwala w tobie więk­szą czu­łość wobec mnie, a to z kolei wzmac­nia moje pra­gnie­nie, by się do cie­bie uśmie­chać i mieć cię bli­sko sie­bie.

Zro­zu­mie­nie zasady cyr­ku­lar­no­ści w rela­cjach spra­wia, że myślimy mniej w kate­go­riach tego, kim jestem, a bar­dziej w kate­go­riach tego, co wyzwa­lam w innych i co inni wyzwa­lają we mnie, kształ­tu­jąc w ten spo­sób tańce rela­cji, w któ­rych żyjemy. Jeste­śmy isto­tami rela­cyj­nymi i zmie­niamy się w zależ­no­ści od oko­licz­no­ści. Ina­czej funk­cjo­nu­jemy na przy­kład w pracy, a ina­czej w rela­cjach z przy­ja­ciółmi czy rodziną. Kla­sycz­nym przy­kładem jest zacho­wa­nie ule­głe w pracy i sta­now­cze w kon­tak­tach z dziećmi lub na odwrót: dyk­ta­tor­skie w fir­mie i łagodne w rodzi­nie. To my akty­wu­jemy i gene­ru­jemy reak­cje u innych. Akcep­ta­cja tego faktu pozwala nam zyskać więk­szą odpo­wie­dzial­ność i zwięk­szyć zdol­ność do udzie­la­nia wła­snych odpo­wie­dzi oraz zarzą­dza­nia rze­czy­wi­sto­ścią. Jak mówią nie­któ­rzy bada­cze komu­ni­ka­cji, ważna jest nie tylko wia­do­mość, którą wysy­łamy, nawet nie inten­cja, która nią kie­ruje, nie nasz zamiar, ale efekt, jaki osta­tecz­nie wywiera ona na odbiorcę. Jeśli zamie­rzam cię uszczę­śli­wić, ale udaje mi się cię zde­ner­wo­wać, jest to wynik mojej komu­ni­ka­cji i ważne jest, byśmy wspól­nie zro­zu­mieli, w jaki spo­sób do niego doszli­śmy i jaki był wkład każ­dego z nas w tym zakre­sie. Ozna­cza to konieczny roz­wój oso­bi­stej odpo­wie­dzialności, bez osą­dza­nia i obwi­nia­nia, ale poprzez świa­domą i uczciwą obser­wa­cję.

Nie mniej ważne jest stwo­rze­nie dogod­nych warun­ków do two­rze­nia wspól­nych ukła­dów, które przy­no­szą nam dobre samo­po­czu­cie, radość i satys­fak­cję. Musimy zro­zu­mieć, że wkład, jaki każdy z nas może wnieść w budo­wa­nie rela­cji – czyli pro­po­zy­cje, które wno­simy, i spo­sób, w jaki sta­ramy się urze­czy­wist­nić nasze ulu­bione sce­na­riu­sze rela­cyjne – ma wiele wspól­nego z naszą prze­szło­ścią, histo­rią oso­bi­stą, sce­na­riu­szem życio­wym czy sta­rymi mecha­ni­zmami afek­tyw­nego ucze­nia się i sty­lami przy­wią­za­nia. Nie­zwy­kle pomocna jest też wie­dza o tym, jak funk­cjo­nu­jemy i w jaki spo­sób nasze auto­ma­ty­zmy nas sabo­tują.

Dzięki tera­peu­tycz­nemu języ­kowi kon­ste­la­cji rodzin­nych pewne sche­maty dyna­miki i rela­cji w parach wycho­dzą na świa­tło dzienne, co uła­twia zna­le­zie­nie pomoc­nych sko­ja­rzeń i zro­zu­mie­nia. Miejmy nadzieję, że każdy odnaj­dzie tu narzę­dzia, które będzie mógł zasto­so­wać do wła­snej dyna­miki związku, jej braku lub nie­speł­nio­nego pra­gnie­nia jej posia­da­nia. I to nie tylko w związ­kach par, ale w całym sze­regu oso­bi­stych więzi, które two­rzymy w życiu. Krótko mówiąc, jest to kwe­stia lep­szego zro­zu­mie­nia, w jaki spo­sób kon­stru­ujemy wła­sne zakazy doty­czące miło­ści i jakie są samo­speł­nia­jące się dzie­cięce prze­po­wied­nie, które rzą­dząc naszym życiem bez udziału naszej świa­do­mo­ści, nie­ustan­nie sabo­tują budo­wane przez nas więzi. Od tego momentu będziemy pra­co­wać, aby zmie­nić nasz zwią­zek i uczy­nić go bar­dziej ela­stycz­nym, two­rząc nowe i być może bar­dziej satys­fak­cjo­nu­jące moż­li­wo­ści, a także bar­dziej kre­atywne wzorce i odważ­niej­sze metody ucze­nia się.

Wie­dza o tych emo­cjo­nal­nych głę­biach, które kie­rują naszym życiem z otchłani prze­szło­ści, pomoże nam, przy odro­bi­nie szczę­ścia, oka­zy­wać więk­szy sza­cu­nek rze­czy­wi­sto­ści innych ludzi, nie zawsze prze­pusz­cza­jąc wszystko przez nasz oso­bi­sty filtr, czyli postrze­gać ich nie­za­leż­nie od naszych uprze­dzeń i map men­tal­nych, aby nasze tańce rela­cyjne były bar­dziej gib­kie, aby nieco lepiej zro­zu­mieć tych, któ­rzy idą obok nas, i roz­wi­jać zasoby, które mie­li­śmy ukryte i które mogą zapew­nić nam dobre samo­po­czu­cie i roz­wój. Następ­nie, znów przy odro­bi­nie szczę­ścia, będziemy wspi­nać się ku więk­szej otwar­to­ści serca, któ­rej doświad­czamy, gdy jeste­śmy w sta­nie kochać to, kim jeste­śmy, i akcep­to­wać rze­czy takimi, jakie są, zamiast trzy­mać się naszych wyobra­żeń o tym, jakie powinny być.

Waż­nym wąt­kiem, który, jak powie­dzia­łem, prze­wija się w tej książce, jest rozu­mie­nie pary jako szkoły życia lub roz­woju, jak zwy­kła mawiać Suzy Stroke, tera­peutka będąca eks­pertką w dzie­dzi­nie związ­ków i pojed­na­nia z rodzi­cami. Dla­tego wła­śnie życie w związku polega na samo­po­zna­niu i pozo­staje jed­nym z naj­lep­szych spo­so­bów na roz­wój i naukę nawią­zy­wa­nia rela­cji, dawa­nia i przyj­mo­wa­nia, wygła­dza­nia szorst­kich kra­wę­dzi i pre­ten­sji ego oraz na bycie bar­dziej szcze­rym i lep­sze pozna­nie sie­bie. Będąc w związku, uczymy się roz­po­zna­wać i sta­wiać czoła naszym cie­niom, aby nie kie­ro­wały nami i uela­stycz­niały nasze ego­istyczne postawy, roz­wi­ja­jąc w nas coraz więk­szą wiel­ko­dusz­ność. W pia­skach miło­ści nastę­puje roz­wój obojga part­ne­rów, jeśli są na to gotowi i otwarci. Zanurzmy się w naszych emo­cjo­nal­nych gro­tach i spró­bujmy rzu­cić tro­chę świa­tła na wewnętrzne ruchy, które nimi rzą­dzą.

Konstelacje rodzinne

Wewnętrzne ruchy rzą­dzące tymi are­nami miło­ści i rela­cji, z ich rodzin­nymi ramami, sta­no­wią sub­telne tery­to­rium, które badamy dzięki tech­nice kon­ste­la­cji rodzin­nych. To narzę­dzie tera­peu­tyczne – oparte na podej­ściu huma­ni­stycz­nym i feno­me­no­lo­gicz­nym, sys­te­mo­wej tera­pii rodzin­nej i tera­pii mię­dzy­po­ko­le­nio­wej – wyja­śnia, w jaki spo­sób życie naszych przod­ków, z ich talen­tami, lękami, trau­mami, prze­ko­na­niami i nadzie­jami, czę­sto wpływa na nasze wła­sne życie. Ma ono rów­nież cha­rak­ter egzy­sten­cjalny, ponie­waż przy­gląda się cią­głej trans­for­ma­cji istoty ludz­kiej wraz z wyda­rze­niami, które ją defi­niują, zapew­nia­jąc ramy do zada­wa­nia pytań na temat ist­nie­nia pozba­wione dogma­ty­zmu.

Kon­ste­la­cje rodzinne (usta­wie­nia rodzinne) zostały stwo­rzone przez Berta Hel­lin­gera, nie­miec­kiego filo­zofa, teo­loga i tera­peutę uro­dzo­nego w 1925 roku, bada­cza dyna­miki gru­po­wej, psy­cho­ana­lizy, ana­lizy trans­ak­cyj­nej, tera­pii Gestalt oraz tera­pii huma­ni­stycz­nych, rodzin­nych i sys­te­mo­wych. Kon­ste­la­cje umoż­li­wiają oso­bie, parze lub rodzi­nie przed­sta­wie­nie tera­peu­cie swo­ich pro­ble­mów, nie­za­leż­nie od tego, jakie one są: emo­cjo­nalne, doty­czące związku, dzieci, rodzi­ców lub rodzeń­stwa, zdro­wia psy­chicz­nego i fizycz­nego, pracy, komu­ni­ka­cji lub oso­bo­wo­ści, tak aby tera­peuta mógł prze­kształ­cić je w zain­sce­ni­zo­waną repre­zen­ta­cję. Pozwala to, w dość krót­kim, ale bar­dzo inten­syw­nym cza­sie, zwi­zu­ali­zo­wać nie­ko­rzystną dyna­mikę, która działa w tym sys­te­mie oso­bi­stym lub rodzin­nym, aby następ­nie spró­bo­wać się nią zająć i ją zmie­nić.

Tech­nika ta jest zazwy­czaj prak­ty­ko­wana w gru­pie: dana osoba zwięźle przed­sta­wia swój pro­blem i oso­bi­ste cele oraz prze­ka­zuje tera­peu­cie infor­ma­cje na temat rodzin­nego drzewa wpły­wów wraz z klu­czo­wymi fak­tami. Następ­nie wybie­rani są przed­sta­wi­ciele osób zaan­ga­żo­wa­nych w daną kwe­stię, zarówno tych z obec­nej rodziny, jak i przod­ków, byłych part­ne­rów, bli­skich i tak dalej. Po wybra­niu przed­sta­wi­cieli są oni usta­wiani na sce­nie tak, aby boha­ter kon­ste­la­cji mógł uze­wnętrz­nić, zwi­zu­ali­zo­wać i wyraź­nie poczuć całą swoją struk­turę rodzinną oraz oso­bi­ste wpływy, powią­za­nia i sieć rela­cji. Jest to bar­dzo gra­ficzny spo­sób wyra­że­nia powią­zań i miej­sca każ­dej osoby w sys­te­mie.

Przed­sta­wi­ciele odzwier­cie­dlają następ­nie, we wła­snej per­cep­cji, emo­cjo­nalne tło sytu­acji wywo­ła­nych przez boha­tera kon­ste­la­cji. W ten spo­sób wyła­nia się czę­sto sub­telna, cza­sem nie­wi­doczna dyna­mika, która powo­duje utrzy­my­wa­nie się pro­ble­mów, a następ­nie powstają alter­na­tywne kon­cep­cje roz­wią­zań, na przy­kład poprzez inte­gra­cję osób wyklu­czo­nych lub naprawę rela­cji mię­dzy­ludz­kich; docho­dzi do wyko­na­nia nie­do­koń­czo­nych ruchów emo­cjo­nal­nych lub wyra­że­nia rytu­al­nych zwro­tów, które porząd­kują, struk­tu­ry­zują i odcią­żają wszyst­kich człon­ków sys­temu. Czę­sto dana osoba doświad­cza poczu­cia wyzwo­le­nia od obcią­żeń i doznań cie­le­snych, uwol­nie­nia się od poczu­cia winy lub odej­ścia od losu, który wyda­wał się nie­unik­niony; inte­gruje traumy, nie­do­koń­czone sprawy z dzie­ciń­stwa lub lepiej rozu­mie swoje miej­sce w sys­te­mie rodzin­nym, ini­cju­jąc pro­ces emo­cjo­nalnej trans­for­ma­cji w związ­kach i zysku­jąc lep­szą orien­ta­cję w dąże­niu do pożą­da­nych celów życio­wych.

W przy­kła­dach, któ­rymi podzielę się na kolej­nych stro­nach, spo­tkamy ludzi – ich imiona i szcze­góły zostały zmie­nione, aby ochro­nić ich pry­wat­ność – któ­rzy powta­rzali lub byli uwi­kłani w nie­szczę­śliwe wzorce doświad­czane przez innych człon­ków rodziny (straty, uza­leż­nie­nia, nie­po­wo­dze­nia, złość, depre­sja, porzu­ce­nie, nie­wier­ność…). Byli to ludzie, któ­rzy pozo­sta­wali wierni pew­nym nie­wi­dzial­nym wzor­com i któ­rzy po pracy nad swoją kon­ste­la­cją poczuli się odno­wieni, a nawet prze­mie­nieni. Prze­czy­tamy o dzie­ciach, które ślepo kochają rodzi­ców i kur­czowo trzy­mają się pew­nej dyna­miki, takiej jak przy­ssa­nie się do śmierci wraz z tymi, któ­rzy nie byli w sta­nie zakoń­czyć żałoby, lub które biorą na sie­bie cudzą winę albo dźwi­gają cię­żary nie­na­le­żące do nich (takie jak bycie nie­wi­dzial­nym part­ne­rem jed­nego z rodzi­ców), a które po zakoń­cze­niu kon­ste­la­cji czują więk­szą goto­wość, by żyć peł­nią życia. Efek­tem kon­ste­la­cji jest czę­sto rodzaj wyzwo­le­nia, ponie­waż docho­dzi do odsło­nię­cia ledwo wyczu­wal­nych wewnętrz­nych prą­dów i osta­tecz­nego zmie­rze­nia się z tym, co nie­roz­wią­zane, w kli­ma­cie inten­syw­nej emo­cjo­nal­no­ści, która działa jak rodzaj obja­wie­nia i kathar­sis. Kon­ste­la­cje dzia­łają na głę­bo­kim pozio­mie, w obrę­bie grupy rodzin­nej i jej zbio­ro­wej duszy; duszy, do któ­rej w jakiś spo­sób nale­żymy i od któ­rej rów­no­wagi zależy nasze oso­bi­ste samo­po­czu­cie.

Można powie­dzieć, że nale­żymy do zbio­ro­wej duszy rodzin­nej, która nas ota­cza i obej­muje, nada­jąc nam toż­sa­mość i zaspo­ka­ja­jąc pra­gnie­nie przy­na­leż­no­ści, będące naj­po­tęż­niej­szym ludz­kim instynk­tem. Jed­no­cze­śnie wiąże nas ona poczu­ciem lojal­no­ści i koniecz­no­ścią poświę­ceń, które mogą i muszą zostać prze­zwy­cię­żone, jeśli orien­ta­cja na życie i szczę­ście ma zatrium­fo­wać nad tym, co sta­nowi jej prze­ci­wień­stwo: śmier­cią i nieszczę­ściem. Podob­nie, choć w innym sen­sie, zna­cze­nie i spo­sób dzia­ła­nia tych nie­oczy­wi­stych sił bar­dzo dobrze wyja­śnił Carl Jung w swo­jej kon­cep­cji nie­świa­do­mo­ści zbio­ro­wej.

W rodzi­nie zda­rzają się wyda­rze­nia, które ranią, osła­biają, zawsty­dzają lub spra­wiają ból, a sys­tem rodzinny cza­sami pró­buje chro­nić się przed nimi mil­cze­niem, spy­cha­jąc je w nie­pa­mięć; nie zda­jemy sobie przy tym sprawy, że mil­cze­nie ma kon­se­kwen­cje i szko­dzi sile i zdro­wiu grupy, a także czę­sto pociąga za sobą kon­se­kwen­cje i ofiary. To, co zra­niło lub znisz­czyło życie rodziny, musi zostać zin­te­gro­wane, aby stra­ciło swoją moc i pozo­stało w prze­szło­ści. Żyjemy nie tylko w naszej indy­wi­du­al­no­ści, ale jeste­śmy powią­zani z sie­ciami – zwłasz­cza z rodziną, choć ist­nieją też inne – które wpły­wają na nas, wręcz nami rzą­dzą, nawet jeśli ich nie rozu­miemy. W tych sie­ciach sama miłość nie zapew­nia dobro­bytu, nie wystar­cza: konieczny jest porzą­dek. To wła­śnie nazy­wamy dobrą miło­ścią. Dobrą miłość można roz­po­znać po tym, że pro­wa­dzi nas do dobro­stanu, do życia, korzy­ści i speł­nie­nia. Dobra miłość zakłada, że emo­cjo­nal­nie sza­nu­jemy i akcep­tu­jemy prze­szłość oraz dary i rany naszych przod­ków, zamiast anga­żo­wać się w nie, powta­rzać lub poprzez nasze nie­szczę­ście oka­zy­wać im nie­zro­zu­miałą wier­ność. W ten spo­sób dobra miłość spra­wia, że idziemy w życiu nieco dalej, zarówno pod wzglę­dem dobrego samo­po­czu­cia, jak i szczę­ścia.

Wyraź­nym celem kon­ste­la­cji rodzin­nych jest zatem upo­rząd­ko­wa­nie miło­ści, ukształ­to­wa­nie jej w dobrą geo­me­trię rela­cji mię­dzy­ludz­kich, która obej­muje wszyst­kich bez wyjątku, jed­na­kowo god­nych sza­cunku i uwagi, gdzie każdy zaj­muje należne mu miej­sce i trosz­czy się o sie­bie nawza­jem, aby mogli roz­wi­jać się, zamiast cier­pieć. Taka jest dobra miłość, do któ­rej zachęca się w kon­ste­la­cjach rodzin­nych.

Zanim przejdę do opisu kon­kret­nych przy­pad­ków, które posłużą mi za przy­kłady, chciał­bym podzie­lić się tym, co nazwa­łem dwu­na­stoma klu­czami pozwa­la­ją­cymi ludziom przejść od miło­ści w daw­nym rozu­mie­niu tego słowa do dobrej miło­ści w związku.

Dwanaście kluczy, które definiują współczesne związki 1. Bez ciebie nie mógłbym żyć / Bez ciebie poradziłbym sobie równie dobrze

Jeste­śmy dwoj­giem doro­słych, sto­ją­cych na wła­snych nogach, a nie dwoj­giem dzieci szu­ka­ją­cych rodzi­ców. Bez cie­bie też mógł­bym sobie pora­dzić, ale w głębi serca cie­szę się, że jestem z tobą i że jeste­śmy razem.

2. Kocham cię dla ciebie / Kocham cię dla siebie… tak naprawdę, wbrew tobie

Ogrom­nym darem jest umie­jęt­ność kocha­nia cieni dru­giej osoby, jej ego i trud­no­ści oraz odczu­wa­nie współ­czu­cia, ponie­waż ozna­cza to zdol­ność do zro­zu­mie­nia i sza­no­wa­nia part­nera w tym, co dla niego naj­trud­niej­sze. Życie w parze daje szansę na roz­wój, w któ­rym szorst­kie kra­wę­dzie ego są wygła­dzane, ponie­waż wza­jemna miłość jest w sta­nie je znieść.

3. Uszczęśliw mnie / Czuję spontaniczne pragnienie, abyś był szczęśliwy

Celem związku nie jest zapew­nie­nie nam szczę­ścia, ale jeśli potra­fimy połą­czyć wszyst­kie wymiary współ­ist­nie­nia w parze, doświad­czamy cze­goś bli­skiego bło­go­ści. Czu­jemy, że gdzieś przy­na­le­żymy, że stwo­rzy­li­śmy intym­ność, więź i że budu­jemy ścieżki życia.

4. Chcę mieć partnera / Lepiej przygotuję się do bycia partnerem

Prze­rost „ja” i indy­wi­du­ali­zmu nad „my” daje part­ne­rom nie­sa­mo­wite poczu­cie wol­no­ści, lecz rów­no­cze­śnie naraża na więk­szą samot­ność i nie­pew­ność. Wszystko to jed­no­cze­śnie. Jeśli chcesz mieć part­nera, popra­cuj nad sobą, aby zna­leźć wła­sny spo­sób bycia part­ne­rem, a reszta przyj­dzie sama.

5. Daję ci wszystko / Daj mi to, co pozwoli mi być na równi z tobą

Part­ner­stwo jest rela­cją rów­no­ści, w któ­rej należy dążyć do wymiany opar­tej na rów­no­wa­dze i spra­wie­dli­wo­ści, aby zacho­wać pary­tet rangi. Jeśli dajemy za dużo, możemy wywo­łać poczu­cie zadłu­że­nia i osła­bić pozy­cję dru­giej osoby. Lepiej dawać to, co druga osoba może w jakiś spo­sób oddać, ponie­waż przy rów­nej i owoc­nej wymia­nie rośnie szczę­ście.

6. Daj mi wszystko / Daj mi to, co masz i czym jesteś, a ja mogę to zrekompensować, aby zachować godność

Kiedy jedna osoba w związku domaga się wszyst­kiego od part­nera, wów­czas rodzą się dwa podej­rze­nia: pierw­sze, że jest ona dziec­kiem, a dru­gie, że z pew­no­ścią nie przyj­mie i nie doceni tego, co jest jej dane, ponie­waż poczu­cie nie­za­do­wo­le­nia jest w niej głę­boko zako­rze­nione. Taka osoba karmi swoje nie­za­do­wo­le­nie kolej­nymi ocze­ki­wa­niami, które nawet jeśli zostaną speł­nione, nie dadzą jej satys­fak­cji. Zde­cy­do­wa­nie korzyst­niej­sza jest wymiana pozy­tywna i satys­fak­cjo­nu­jąca niż nega­tywna i krzyw­dząca.

7. Niech będzie intensywnie i emocjonalnie / Niech będzie łatwo

Nie­które związki funk­cjo­nują płyn­nie i łatwo, nie skrzy­pią. Są wyni­kiem spo­tka­nia dwóch natur, które har­mo­ni­zują bez więk­szych roz­bież­no­ści. W innych przy­pad­kach wszystko jest trudne pomimo miło­ści. Kiedy zwią­zek jest inten­sywny i emo­cjo­nalny, czę­sto wysysa ener­gię. W rze­czy­wi­sto­ści wiel­kie emo­cjo­nalne zawi­ro­wa­nia i psy­cho­lo­giczne gierki, które męczą i ruj­nują zwią­zek, wiążą się z remi­ni­scen­cjami ran z dzie­ciń­stwa i sta­rymi, nie­speł­nio­nymi tęsk­no­tami.

8. Walczę o władzę / Współpracujemy

Trwa­jące setki lat zma­ga­nia mię­dzy męż­czy­znami i kobie­tami pro­wa­dzą do cier­pie­nia i wyma­gają pojed­na­nia. To wspa­niałe, gdy w związku oboje odczu­wają praw­dzi­wie, z głębi serca, że nie ma ludzi lep­szych i gor­szych i że kro­czą przez życie razem, jak równy z rów­nym. Żadne nie patrzy na to dru­gie z góry, nie gar­dzi ani nie wielbi, żadne nie wysuwa się do przodu ani nie pozo­staje z tyłu. Współ­pra­cują. Są towa­rzy­szami, przy­ja­ciółmi, braćmi, kochan­kami i part­ne­rami. W takim przy­padku jeden plus jeden to wię­cej niż dwa. W głębi duszy kobiety czę­sto czują się lep­sze od męż­czyzn – według moich sta­ty­styk – ale te mądrzej­sze dbają o to, by ich part­ne­rzy tego nie zauwa­żyli.

9. Ja myślę, ty czujesz, a w trudnych chwilach każdy radzi sobie sam / Śmiejemy się i płaczemy razem i razem otwieramy się na radość i ból

W życiu pary napo­ty­kają pro­blemy, które spra­wiają im ból: brak potom­stwa, poro­nie­nie, śmierć lub cho­roba bli­skich osób, kło­poty finan­sowe i egzy­sten­cjalne… Są to kwe­stie, które testują zdol­ność pary do prze­trwa­nia i które albo ją wzmac­niają, albo nisz­czą, pozo­sta­wia­jąc urazy i two­rząc kilo­me­try dystansu.

10. Niech trwa zawsze / Niech trwa tyle, ile może

Zaan­ga­żo­wa­nie się w miłość w parze ozna­cza rów­nież nara­że­nie się na ból zwią­zany z moż­li­wym koń­cem rela­cji. W dzi­siej­szych cza­sach mówimy o mono­ga­mii sekwen­cyj­nej, tj. sta­ty­stycz­nie możemy spo­dzie­wać się od trojga do czworga part­ne­rów w ciągu naszego życia, co wiąże się ze stre­sem i zło­żo­nymi sytu­acjami emo­cjo­nal­nymi. Kiedy nie ma umowy insty­tu­cjo­nal­nej, mamy moż­li­wość two­rze­nia part­ner­stwa każ­dego dnia na swój wła­sny spo­sób oraz życia tak, jak potra­fimy. Jeśli przy­cho­dzi koniec związku, uczymy się języka bólu, lek­ko­ści i dystansu, a następ­nie wra­camy na ścieżkę miło­ści i życia.

11. Najpierw rodzice lub dzieci, a potem ty / Najpierw my, a potem rodzina, z której pochodzimy, oraz nasze wspólne dzieci

Dobrze jest wie­dzieć, że miłość naj­le­piej roz­wija się w upo­rząd­ko­wa­nym świe­cie rela­cji: że rodzice są rodzi­cami, a dzieci dziećmi, że obecny zwią­zek (który może obej­mo­wać dzieci z poprzed­nich związ­ków) ma pierw­szeń­stwo przed poprzed­nimi lub rodzi­nami pocho­dze­nia. Dla nie­któ­rych osób wspólne dzieci są waż­niej­sze niż sam zwią­zek, co pro­wa­dzi do dys­kom­fortu dla wszyst­kich. Sza­cu­nek do prze­szło­ści pomaga budo­wać dobrą teraź­niej­szość i przy­szłość. Jed­no­cze­śnie póź­niej­szy part­ner powi­nien wie­dzieć, że ma więk­sze szanse na zna­le­zie­nie się w dobrym miej­scu, jeśli zakłada, że dzieci part­nera były pierw­sze, i usza­nuje ich prio­ry­tet.

12. Znam cię / Każdego dnia widzę cię i poznaję na nowo

Ludzie w nie­któ­rych parach nie odno­szą się do osoby, która jest obok nich, ale do wewnętrz­nych wyobra­żeń, które sobie z bie­giem czasu wykształ­ciły na jej temat. Żyją prze­szło­ścią i zapo­mi­nają o codzien­nej aktu­ali­za­cji. Aby tego unik­nąć, pomocne jest otwar­cie swo­jej per­cep­cji na każdą nową chwilę i nie­bra­nie dru­giej osoby za pew­nik. Kiedy codzien­nie pozna­jemy ją i odkry­wamy na nowo, także my sami sta­jemy się kimś nowym i mło­dym.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki