Konstelacje życia - Joan Garriga - ebook

Konstelacje życia ebook

Garriga Joan

0,0
28,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

"Konstelacje życia" to książka, która zaprasza do odkrywania głębszych prawd o naszym życiu i relacjach międzyludzkich. W tej niezwykłej pracy autor łączy psychologię, filozofię i duchowość, by pomóc czytelnikom zrozumieć, jak nasze przeszłe doświadczenia, zwłaszcza te rodzinne, kształtują nasze obecne życie.

Garriga, znany terapeuta i autor, wprowadza czytelnika w świat konstelacji rodzinnych – metody terapeutycznej, która pozwala ujrzeć ukryte mechanizmy, jakie kierują naszymi działaniami, emocjami i decyzjami. Książka to nie tylko przewodnik po tej metodzie, ale również inspirująca podróż w głąb siebie, która pomaga zrozumieć, jak można uwolnić się od ograniczających wzorców i zacząć żyć w pełni.

To lektura dla każdego, kto pragnie wprowadzić harmonię do swojego życia, poprawić relacje z bliskimi i zrozumieć, jak nasze działania są często wynikiem nieświadomych wpływów z przeszłości. „Książka daje narzędzia, by odzyskać kontrolę, uwolnić się od negatywnych emocji i stworzyć bardziej autentyczne życie, w którym w pełni korzystamy z potencjału własnej historii.

Zachwycający, mądry i pełen empatii przewodnik po ścieżkach naszego życia – ta książka to prawdziwa skarbnica wiedzy dla każdego, kto pragnie głębiej zrozumieć siebie i swoje miejsce w świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dedykacja

Ber­towi Hel­lin­ge­rowi,część cie­bie pozo­staje we mnie żywa.Gun­thar­dowi Webe­rowi, isto­cie o wiel­kiej,nie­mal nie­zwy­kłej dobroci, rygo­ry­stycz­nemuemi­sa­riu­szowi rela­cji rodzin­nych.Wszyst­kim moim stu­den­tom, pacjen­tomi klien­tom, z wdzięcz­no­ścią za to,czego mogłem się nauczyć od każ­dego z nich.

Prolog

Pro­log

Przez lata kole­dzy, wydawcy i stu­denci pro­sili mnie o napi­sa­nie pod­ręcz­nika na temat kon­ste­la­cji rodzin­nych. Długo nie chcia­łem tego zro­bić. Moje książki są prze­zna­czone dla wszyst­kich odbior­ców: ich celem nie jest wyłącz­nie kształ­ce­nie przy­szłych tera­peu­tów, choć mam świa­do­mość, że szkoły kon­ste­la­cji je pole­cają, a stu­denci uży­wają ich w pro­ce­sie ucze­nia się. Zawsze pisa­łem, opie­ra­jąc się na zro­zu­mie­niu, jakie ofe­ruje mi to sys­te­mowe i rela­cyjne narzę­dzie pracy, ale bez sku­pia­nia się wyłącz­nie na nim. To nie jest mój spo­sób na pisa­nie wiel­kich prac.

Mówiono mi, że mam dobrą rękę do opo­wie­ści, poezji i meta­for, a nie do ustruk­tu­ry­zo­wa­nej inte­lek­tu­al­nej orto­dok­sji. Cie­szy mnie to, ponie­waż zawsze wie­rzy­łem, że sym­bo­liczny i suge­stywny styl ma więk­szy wpływ na naukę. Naucza­nie ozna­cza gene­ro­wa­nie doświad­cze­nia, a ucze­nie się to nie tylko zdo­by­wa­nie wie­dzy rozu­mem, ale także poprzez doświad­cze­nie. Ist­nieją słowa i książki dostar­cza­jące doświad­czeń, na któ­rych pod­sta­wie doko­nuje się zro­zu­mie­nie, oraz słowa i książki sta­no­wiące zbiór wie­dzy, którą umysł musi przy­swoić. Mam nadzieję, że ta praca, podob­nie jak moje poprzed­nie, należy do tej pierw­szej kate­go­rii. Ufam, że skłoni czy­tel­nika do chwili intro­spek­cji, ucze­nia się i zada­wa­nia pytań, a tam, gdzie to moż­liwe, także pro­cesu oświe­ce­nia.

Usta­wia­nie kon­ste­la­cji życia wynika z pew­nego rodzaju poczu­cia spra­wie­dli­wo­ści: jedną ręką przyj­mu­jemy, a drugą dajemy; tak wła­śnie działa życie. W maju 1999 roku Bert Hel­lin­ger, twórca metody usta­wień rodzin­nych, czyli metody kon­ste­la­cji, gościł w Insty­tu­cie Gestalt w Bar­ce­lo­nie, co ozna­czało wpro­wa­dze­nie jego pracy do Hisz­pa­nii i Ame­ryki Łaciń­skiej. Stop­niowo czu­łem się coraz bar­dziej powo­łany do wspa­nia­łego zada­nia pole­ga­ją­cego na współ­pracy w roz­po­wszech­nia­niu jego dorobku i naucza­nia. Ręka, którą przyj­mo­wa­łem jego wie­dzę, czuła się prze­peł­niona, a druga pró­bo­wała dawać tyle, ile otrzy­ma­łem, a nawet tro­chę wię­cej. Ta książka jest zatem hoł­dem dla Mistrza Hel­lin­gera i jego nauk, które dały nam tak wiele i odmie­niły życie tak wielu ludzi, w tym moje wła­sne.

Wie­rzę, że czcimy nauczy­cieli w ten sam spo­sób, w jaki czcimy rodzi­ców, czyli poprzez obda­ro­wy­wa­nie innych ludzi tym, co od nich otrzy­ma­li­śmy, prze­kształ­ca­jąc to poprzez naszą wyjąt­ko­wość i nasz wła­sny spo­sób rozu­mie­nia i prze­twa­rza­nia tego, czego się uczymy. Zatem w niniej­szej książce dodaję do tego, co otrzy­ma­łem, prze­two­rzy­łem i prze­tra­wi­łem, moje wła­sne reflek­sje, doświad­cze­nia i wnio­ski po ćwierć­wie­czu pracy jako tera­peuta kon­ste­la­cji.

Niniej­sze strony są rów­nież hoł­dem dla Berta jako orę­dow­nika inklu­zji, czyli włą­cza­nia. Aż do jego śmierci, a nawet dłu­żej, jego nauki i przy­kład, który dawał swoim życiem, stały się klu­czem otwie­ra­ją­cym drzwi do spo­koju umy­słu. Inte­gra­cja, ruch eks­pan­sji serca, ozna­cza przyj­mo­wa­nie wszyst­kiego i akcep­to­wa­nie jako cze­goś pra­wo­wi­tego: to święty sza­cu­nek dla odmien­no­ści, dla rze­czy­wi­sto­ści takiej, jaka jest, dla wszyst­kich wewnętrz­nych czę­ści i doświad­czeń, które skła­dają się na jaźń, toż­sa­mość. Jako całość eks­pan­sja serca wydaje mi się naj­pięk­niej­szą i tyta­niczną pracą, któ­rej można poświę­cić życie, a przy oka­zji tą, która przy­nosi nam peł­nię zdro­wia na ciele i duszy.

Bert był dla mnie bar­dzo hojny. Pod­czas tej pierw­szej sesji, pod koniec dnia pracy, zebra­li­śmy małą grupę ochot­ni­ków, któ­rym ufa­łem, a on chciał dać mi kon­ste­la­cję na temat mojej rodziny. Wyniki były zaska­ku­jące. Cho­ciaż pra­co­wa­łem nad swo­imi oso­bi­stymi spra­wami przez wiele lat, otwo­rzyło się przede mną zupeł­nie nowe i głę­bo­kie zro­zu­mie­nie mojego miej­sca w rela­cji z rodzi­cami. Nagle zoba­czy­łem, jak to, co do tej pory kie­ro­wało moim życiem, zostało zdmuch­nięte: nar­ra­cja, którą skon­stru­owa­łem w odnie­sie­niu do moich rodzi­ców i histo­rii mojego dzie­ciń­stwa, została rady­kal­nie zde­kon­stru­owana i pozwo­liła mi zro­zu­mieć sub­tel­ność moich powią­zań z nimi.

Ponadto ta pierw­sza kon­ste­la­cja zaofe­ro­wała mi ruch roz­wią­za­nia i zdro­wia, który obej­mo­wał inte­gra­cję postaci ojca jako źró­dła ochrony i siły. To doświad­cze­nie stało się wewnętrzną rewo­lu­cją i dopro­wa­dziło nawet do zła­go­dze­nia pew­nych napięć cie­le­snych, któ­rych zawsze doświad­cza­łem. Także w obsza­rze zawo­do­wym wywo­łało to zmiany: popchnęło mnie do nawią­za­nia współ­pracy i sta­nia się czę­ścią ścieżki kon­ste­la­cji. W pew­nym sen­sie wypeł­niło się moje prze­zna­cze­nie.

Hel­lin­ger dosko­nale ucie­le­śniał roz­ma­ite arche­typy ważne dla zawodu pole­ga­ją­cego na nie­sie­niu pomocy: kochanka, który doświad­cza życz­li­wo­ści i współ­czu­cia; wojow­nika, który wyka­zuje się pra­wo­ścią, jest gotowy do kon­fron­ta­cji i nie unika tego, co prze­ra­ża­jące; sza­mana, który zna język głębi; mni­cha, który kon­tak­tuje się z bytem, a nie z pozo­rem; króla, który bło­go­sławi i obda­rza. Zain­spi­ro­wany tym ostat­nim arche­ty­pem, powie­dział mi: „Ponie­waż nie mówisz płyn­nie po angiel­sku, twoje zada­nie będzie doty­czyło świata laty­no­skiego”. Podob­nie jak inni dobrzy nauczy­ciele, Bert Hel­lin­ger wie­dział, jak wspie­rać roz­wój swo­ich uczniów, zasie­wa­jąc ziarna wzro­stu i przy­szło­ści. Jego słowa rezo­no­wały we mnie, jakby dał mi misję, którą czuję, że wypeł­ni­łem z nawiązką. Było to nie­wąt­pli­wie słuszne prze­czu­cie, ponie­waż od lat czę­sto podró­żuję zawo­dowo, ucząc i pro­wa­dząc tera­pię na warsz­ta­tach w nie­mal wszyst­kich kra­jach hisz­pań­sko- i por­tu­gal­sko­ję­zycz­nych.

W swoim arche­ty­pie wojow­nika Bert zawsze wyka­zy­wał się abso­lutną pra­wo­ścią: bez waha­nia dawał się pro­wa­dzić wewnętrz­nej wie­dzy. Pew­nego razu popro­sił dzien­ni­ka­rza o nagra­nie wywiadu, ponie­waż wyczuł w nim, cał­kiem słusz­nie, wielką skłon­ność do inwen­cji i upięk­sza­nia, i zażą­dał, aby w wypo­wie­dzi zna­la­zło się tylko to, co on sam powie­dział. Zdo­by­cie dyk­ta­fonu zajęło dużo czasu (smart­fony nie były jesz­cze w powszech­nym uży­ciu) i dopiero wtedy roz­mowa się roz­po­częła. Po raz kolejny pozo­stał dokład­nie sobą. W innym momen­cie zapy­ta­łem go, co myśli na jakiś temat, już nie pamię­tam jaki – a jego odpo­wiedź mnie roz­bro­iła: „Nie myślę, po pro­stu czuję”. W ten spo­sób pozwo­lił zabły­snąć arche­ty­powi maga lub sza­mana, który tak głę­boko ucie­le­śniał.

Niniej­sza książka, która jak dotąd wyma­gała ode mnie naj­więk­szego wysiłku, jest wyni­kiem serii roz­mów z ludźmi gro­ma­dzą­cymi się na moich warsz­ta­tach czy też sesjach tera­peu­tycz­nych. Mój przy­ja­ciel David Barba, dzien­ni­karz, redak­tor i tera­peuta, doło­żył wszel­kich sta­rań, aby wycią­gnąć z nich naj­istot­niej­sze idee kon­ste­la­cji rodzin­nych, do któ­rych doło­żyłem rów­nież moje wła­sne obser­wa­cje i prze­my­śle­nia, pro­wa­dzone na wielu płasz­czy­znach. Piszę zatem o teo­rii, posta­wie tera­peuty, rela­cji tera­peutycznej, prak­tyce metody, filo­zo­fii leżą­cej u pod­staw metody, opi­suję idee refe­ren­cyjne, feno­me­no­lo­giczne i sys­te­mowe, ducho­wość, ślepą i świa­domą miłość, zwią­zek mię­dzy żywymi i umar­łymi i tak dalej.

W pew­nym sen­sie książka ta jest rów­nież wyni­kiem pracy zespo­ło­wej, ponie­waż publicz­ność sty­mu­lo­wała osoby, które uczest­ni­czyły w sesjach, swo­imi pyta­niami i wzbo­ga­ca­ją­cymi reflek­sjami. W ten spo­sób powstał począt­kowy mate­riał, który wyma­gał dłu­giego pro­cesu selek­cji i edy­cji, aby nadać mu pewien porzą­dek i har­mo­nię. Mamy nadzieję, że po wielu godzi­nach pracy Davida i mojej zdo­ła­li­śmy to osią­gnąć bez uszczerbku dla spon­ta­nicz­no­ści, świe­żo­ści i poto­czy­sto­ści naszych roz­mów. W ten spo­sób każdy roz­dział może być czy­tany nie­za­leż­nie od innych, cho­ciaż dopiero całość ujaw­nia swoje zna­cze­nie.

Mam rów­nież nadzieję, że książka ta zosta­nie ode­brana jako mój mały i pro­sty wkład w twór­czy wszech­świat kon­ste­la­cji, jako tera­peu­tyczne i psy­cho­du­chowe podej­ście do udzie­la­nia pomocy wraz z jego filo­zo­ficz­nym tłem. Poj­mujmy poma­ga­nie nie tylko w kon­tek­ście kli­nicz­nym, oso­bi­stym i rodzin­nym, ale w szer­szym zna­cze­niu. Meto­do­lo­gia ta ma zasto­so­wa­nie do wszyst­kich dzie­dzin o cha­rak­te­rze rela­cyj­nym: zdro­wia, edu­ka­cji, pracy spo­łecz­nej, prawa i wymiaru spra­wie­dli­wo­ści, świata biz­nesu, orga­ni­za­cji i sto­wa­rzy­szeń, poli­tyki i kon­flik­tów w ogóle, nie­za­leż­nie od ich natury.

Cho­ciaż sku­pi­łem się głów­nie na cen­tral­nej struk­tu­rze więzi rodzin­nych i sce­na­riu­szu życia każ­dej osoby, bez wcho­dze­nia w szcze­góły tych kon­kret­nych dzie­dzin, chciał­bym wyraź­nie stwier­dzić, że meto­do­lo­gia ta może być eks­tra­po­lo­wana i sto­so­wana w każ­dej z nich.

Kon­ste­la­cje mają poten­cjał, aby uwi­docz­nić ukryte wątki, które rzą­dzą przy­szło­ścią jed­no­stek i grup, oraz wywo­łać w nich zmiany.

Oprócz zade­dy­ko­wa­nia niniej­szej pracy Ber­towi Hel­lin­ge­rowi dedy­kuję ją rów­nież – i jestem pewien, że on byłby z tego zado­wo­lony – wszyst­kim ludziom, któ­rzy jako pacjenci, stu­denci i klienci powie­rzyli mi swoją intym­ność i ból w ciągu tak wielu lat prak­tyki zawo­do­wej w cha­rak­te­rze tre­nera i tera­peuty. Dzięki temu depo­zy­towi zaufa­nia mogłem towa­rzy­szyć im w roz­woju ich bło­go­sła­wieństw i nie­sa­mo­wi­tych talen­tów, ale także pod­czas ich życio­wych burz, dozna­wa­nia ran i na grzę­za­wi­skach duszy. Jestem wdzięczny za dar, jakim było każde z wielu spo­tkań, i za naukę, którą z nich wynio­słem.

Oby ta książka dała wszyst­kim czy­tel­ni­kom dobre wska­zówki na przy­szłość i życie, a spe­cja­li­stom od tera­pii – ziarna, które wzbo­gacą piękną sztukę i rze­mio­sło poma­ga­nia.

1. Labirynt życia

1

Labi­rynt życia

Zna­cze­nie więzi i umy­słu sys­te­mo­wego

Aby naro­dziła się tań­cząca gwiazda, musisz mieć w sobie chaos.

F. Nie­tz­sche

W zna­nej sce­nie z filmu Paola Sor­ren­tina Wiel­kie piękno Maria pyta Jepa Gam­bar­dellę: „Czy wiesz, dla­czego żywię się korzon­kami?”. „Nie, dla­czego?” – odpo­wiada Jep. „Ponie­waż korze­nie są ważne”.

Jep, sześć­dzie­się­cio­pię­cio­letni męż­czy­zna, pogrąża się w poszu­ki­wa­niu zna­cze­nia, które pozo­sta­wia go bez odpo­wie­dzi. Sio­stra Maria, stu­let­nia i bar­dzo skromna święta, która zawsze żyła wśród ubo­gich, wska­zuje mu wła­ściwy kie­ru­nek: aby odna­leźć sie­bie, musi pogo­dzić się ze swoim pocho­dze­niem, swoją prze­szło­ścią, swoim ducho­wym źró­dłem, ale także ze swo­imi uczu­ciami, stra­tami, nie­obec­no­ściami, poraż­kami i upły­wem czasu. Przede wszyst­kim musi na nowo odkryć swoje korze­nie i wyra­zić im głę­boką wdzięcz­ność.

Prze­tłu­maczmy teraz „korze­nie” jako „więzi”. Cho­ciaż nie są one dokład­nie tym samym, każdy korzeń zarówno wspiera nas, jak i prze­plata i łączy, tj. wiąże nas. Dla­czego więzi i korze­nie są tak ważne? W jaki spo­sób pod­trzy­mują nas i dają nam życie oraz w jaki spo­sób ich brak lub wypar­cie spra­wiają, że tak gorzko cier­pimy? Innymi słowy: w jaki spo­sób poma­gają nam stać się tym, kim naprawdę jeste­śmy? Dla­czego tak ważne są spo­kój i wdzięcz­ność? W tej książce posta­ram się wyczer­pu­jąco odpo­wie­dzieć na te pyta­nia.

Kon­ste­la­cje poka­zują nam, że pomimo naszej egzy­sten­cjal­nej bez­rad­no­ści korze­nie, które łączą nas z rodzi­cami, dziad­kami, pradziad­kami, z naszą histo­rią, są na­dal pod naszymi sto­pami. Odzie­dzi­czy­li­śmy nie­zli­czone doświad­cze­nia prze­trwa­nia i roz­woju. Można żyć na naj­bar­dziej zagu­bio­nej wyspie z moż­li­wych, w naj­więk­szej samot­no­ści, a jed­no­cze­śnie wewnątrz nas wciąż będzie żyło wielu zna­czą­cych przod­ków.

Nie­za­prze­czalną rze­czy­wi­sto­ścią jest to, że jest nas bar­dzo wielu. Nale­żymy ślepo do tej rze­szy, do tej spo­łecz­no­ści, nawet jeśli w codzien­nym życiu cza­sami czu­jemy się odda­leni lub ode­rwani. Więzi są pod­sta­wową jed­nostką życia, a wymiana mię­dzy dawa­niem i otrzy­my­wa­niem to skład­niki odżyw­cze i wita­miny. Więzi sta­no­wią suro­wiec w pracy z kon­ste­la­cjami. Poprzez repre­zen­ta­cję sys­te­mów rodzin­nych i innych rela­cji mię­dzyludzkich (takich jak miłość, part­ner­stwo, rela­cje zawo­dowe, biz­ne­sowe, duchowe, poli­tyczne lub spo­łeczne) możemy obser­wo­wać, ana­li­zo­wać i inter­we­nio­wać w związki i dyna­mikę, prze­ciw­no­ści i nie­wy­gody, osią­gnię­cia i bło­go­sła­wień­stwa, któ­rych ludzie doświad­czają przez całe życie w ramach tego „my”. A czym dokład­nie jest to „my”? To sys­temy więzi, nie­zbędny i piękny wyraz życia, o który należy dbać, rozu­mieć i pie­lę­gno­wać. Tylko w ten spo­sób możemy cie­szyć się dobrym samo­po­czu­ciem i zdro­wiem, nie tylko indy­wi­du­al­nie, ale także zbio­rowo.

Stawanie się tym, kim jesteś

Życie jest pięk­nym darem, który leży w naszych rękach. Celem życia jest cią­głe jego doświad­cza­nie. Wielu z nas uważa, że warto trak­to­wać życie jako podróż, jako oso­bi­stą drogę, a nawet duchową ewo­lu­cję. Dar staje się w ten spo­sób inte­re­su­ją­cym i pomyśl­nym wyzwa­niem.

Słynny mito­log Joseph Camp­bell, odkryw­szy sche­mat nar­ra­cyjny wspólny dla wielu kul­tur i tra­dy­cji, który nazwał mono­mi­tem, odniósł się do życia jako hero­icz­nej podróży, w któ­rej podą­żamy ścieżką pro­wa­dzącą nas do śmierci sta­rego i odro­dze­nia się w nowym na kolej­nych eta­pach życia. Podą­ża­jąc za wezwa­niem przy­gody, porzu­camy rutynę codzien­no­ści, sta­wiamy czoła nie­bez­pie­czeń­stwom i rywa­lom, znaj­du­jemy prze­wod­ni­ków i sprzy­mie­rzeń­ców, doświad­czamy sym­bo­licz­nej śmierci i odra­dzamy się na nowo. Wszyst­kie te ruchy na ścieżce życia opły­wają ambro­zją świa­do­mo­ści, służbą innym i rado­ścią z powrotu do domu, czyli do nie­skry­wa­nego wewnętrz­nego ja. Filo­zof Frie­drich Nie­tz­sche akcen­to­wał kon­cep­cję „sta­wa­nia się tym, kim się jest” jako jedną z norm egzy­sten­cji. „Być tym, kim się jest”, czyli być boha­te­rem wła­snego życia, ozna­cza przede wszyst­kim roz­po­zna­nie wła­snych uczuć i potrzeb. Następ­nie zdo­by­cie świa­do­mo­ści i odwagi, by je potwier­dzić, a na koniec osią­gnię­cie stanu pokory, w któ­rym można dostrzec więk­szą siłę. W tym momen­cie czło­wiek uczy się słu­żyć życiu swo­imi uni­ka­to­wymi darami, co stop­niowo osła­bia jego ego­izm i sieć fał­szy­wych toż­sa­mo­ści. W ten spo­sób zaczy­namy zrzu­cać starą skórę, umie­ra­jąc tro­chę dla wła­snego ego i odra­dza­jąc się w poczu­ciu „ty” i „my”.

Z tej per­spek­tywy „sta­wa­nie się” ozna­cza dotar­cie do jaźni poza jej for­mami, przej­ście od umy­słu przy­własz­cza­ją­cego do umy­słu doce­nia­ją­cego i cele­bru­ją­cego. Jest to podróż z wszech­świata wła­snego ego, cha­rak­te­ry­zu­ją­cego się zaab­sor­bo­wa­niem samym sobą, do wszech­świata tego, co powszechne, przej­ście od brzegu, na któ­rym wyko­rzy­stuje się życie dla wła­snych inte­re­sów, do tego, na któ­rym pozwala się sobie na trans­for­ma­cję, a ta spra­wia, że sta­jemy się sługą sił życio­wych. Jak powie­dział Wil­liam Blake: „Nic, co żyje, nie żyje samot­nie ani dla sie­bie”.

Podróż życia

Jest taka słynna pio­senka Beatle­sów Straw­berry Fields Fore­ver, któ­rej słowa mówią: „Życie jest łatwe z zamknię­tymi oczami”. Mieć zamknięte oczy ozna­cza być uśpio­nym, nie chcieć widzieć, błą­kać się w ode­rwa­niu od samych sie­bie. Póź­niej poroz­ma­wiamy o śle­pej miło­ści i cier­pie­niu spo­wo­do­wa­nym tym, że nie chcemy widzieć i nie potra­fimy zro­zu­mieć tego, co widzimy.

Śle­pota sprze­ci­wia się świa­do­mo­ści, otwar­ciu oczu, a także unie­moż­li­wia jasną wizję wła­snego wnę­trza i rze­czy­wi­sto­ści, co sta­nowi pod­sta­wowy ele­ment podróży na dro­dze życia. Opusz­cza­jąc jaski­nię i pozo­sta­wia­jąc za sobą fascy­na­cję cie­niami na ścia­nach, jak suge­ro­wał Pla­ton, sta­jemy się coraz bar­dziej świa­domi. Podróż życia jest pełna wyzwań, z któ­rymi musimy się zmie­rzyć i które zmu­szają nas do tego, byśmy przyj­rzeli się sobie, zwłasz­cza przez pry­zmat dys­har­mo­nii i napięć w naszych rela­cjach. Jeśli porzu­cimy kom­fort zasta­łego życia i zaak­cep­tu­jemy wezwa­nia do porzu­ce­nia tych prze­sta­rza­łych wer­sji nas samych, wkrótce poczu­jemy potrzebę samo­po­zna­nia, otwar­cia oczu nawet na to, co wydaje się nie­wi­doczne, i zasto­su­jemy się do orfic­kiej recepty samo­po­zna­nia. Wie­dza o tym, czym, jak, z kim, a przede wszyst­kim kim jeste­śmy, sta­nie się jed­nym z głów­nych zadań naszej egzy­sten­cji.

Jak wspo­mnia­łem na początku, uni­wer­salne i pod­sta­wowe kwe­stie we wszyst­kich życio­wych podró­żach to korze­nie: więzi i rela­cje, miłość, sek­su­al­ność, śmierć, cho­roba, tajem­nica, piękno, dawa­nie, wymiana. Choć poja­wiają się w róż­nych posta­ciach i sytu­acjach, wszyst­kie mają wspólny i powta­rza­jący się korzeń: połą­cze­nie z samym sobą, z innymi i z dru­gim czło­wie­kiem. Zawsze cho­dzi o połą­cze­nie, więź, rela­cję, zwią­zek, czy to z miło­ścią, czy z bólem. Jako ssaki żyjemy w rela­cji z naszymi bliź­nimi, w poczu­ciu potrzeby innych, w nie­unik­nio­nej wza­jem­nej zależ­no­ści lub, jeśli wolisz, we współzależ­no­ści lub współ­ży­ciu, jak powie­działby mnich i poeta Thích Nhất Hạnh.

Kon­kre­ty­za­cja tych wiel­kich kwe­stii, przy jed­no­cze­snym podzie­la­niu tej wspól­nej cegły powią­zań, przed­sta­wia nie­zwy­kłą zło­żo­ność i pociąga za sobą sze­reg nie­uchron­nych pytań, które sta­no­wią egzy­sten­cjalne wyzwa­nia: skąd pocho­dzimy, w tym nasi rodzice i rodzina, jaki jest sens życia, jak speł­nić się w ogra­ni­czo­nym cza­sie, któ­rym dys­po­nu­jemy, kogo kochamy, jak wyra­zić naszą intym­ność i naszą sek­su­al­ność, two­rze­nie, miłość, odko­cha­nie się, macie­rzyń­stwo lub ojco­stwo, bra­ter­stwo, więź z samym sobą, samot­ność, cho­robę lub ogra­ni­cze­nia.

Więź z naszymi rodzi­cami sta­nowi pod­sta­wową formę, w któ­rej wypie­kana jest ta cegła, alche­miczny kocioł, roz­świe­tla­jący wiele aspek­tów, które póź­niej two­rzą więk­szość naszego życio­wego sce­na­riu­sza, i gdzie kształ­tuje się nasz styl przy­wią­za­nia do innych, z naszymi mecha­ni­zmami obron­nymi i ura­zami. Mówiąc o rodzi­cach – klu­czowe jest zro­zu­mie­nie sys­temu, który ich obej­muje, ponie­waż wraz z nimi i w nich mani­fe­stuje się wiele innych osób: ich rodzice, dziad­ko­wie, pradziad­ko­wie i całe drzewo gene­alo­giczne, któ­remu udało się stwo­rzyć życie i je utrwa­lić.

W pracy z kon­ste­la­cją rodzinną otwar­cie oczu jest rów­no­znaczne z otwar­ciem się na życie. W tym pro­ce­sie staje się jasne, że uczu­cia i doświad­cze­nia naszych rodzi­ców, dziad­ków i innych osób przed nami mają na nas głę­boki wpływ, ponie­waż przez nich prze­pływa sok przod­ków z naszego wła­snego drzewa gene­alo­gicz­nego. Otwar­cie oczu ozna­cza rów­nież uzy­ska­nie świa­do­mo­ści dyna­miki dzia­ła­ją­cej w tym wiel­kim drze­wie, co z kolei daje nam wol­ność. Wie­dza o tym, skąd pocho­dzimy, jakie są klu­czowe kwe­stie naszej gene­alo­gii, tajem­nice naszego sys­temu rodzin­nego, rany, któ­rych nasi przod­ko­wie doznali i nie wie­dzieli lub nie chcieli na nie patrzeć, lub pró­bo­wali je ukryć, aby nie bolały, umiesz­cza nas w nowej, szer­szej i głęb­szej świa­do­mo­ści, która nas wzmocni i ochroni oraz która będzie miała wyraźny wpływ na nasze pre­dys­po­zy­cje do odży­wia­nia się życiem i otrzy­my­wa­nia jego owo­ców.

Usuwanie naleciałości naszej przeszłości

Wszyst­kie istoty ludz­kie są histo­rią suk­cesu swo­ich przod­ków, a w pew­nym sen­sie także spo­łe­czeń­stwa, w któ­rym żyją. Jed­nak czę­sto jest to suk­ces względny, ponie­waż tryby spo­łeczne, które w nas zaszcze­piono, sta­no­wią nie­rzadko prze­ci­wień­stwo naszej natury, a z dru­giej strony są zgodne z naszą ułom­no­ścią. Wystar­czy spoj­rzeć na sza­le­jący dziś indy­wi­du­alizm, kon­ku­ren­cyjny libe­ra­lizm, który przy­nosi wielu ludziom spo­łeczne wyklu­cze­nie, rosnącą samot­ność i nie­pew­ność, chci­wość, rywa­li­za­cję, wewnętrzną pustkę, kon­sump­cyjny styl życia, nałogi i roz­pro­sze­nie uwagi. Wszystko to nie­wąt­pli­wie sty­mu­luje zły stan zdro­wia psy­chicz­nego, nie­po­kój, depre­sję, lęk i ener­gię śmierci.

Ale poza intro­jek­cją i uwa­run­ko­wa­niami kul­tu­ro­wymi pozo­staje oczy­wi­ste, że to w drze­wie gene­alo­gicz­nym „ptak śpiewa naj­le­piej”, jak przy­po­mina nam książka Ale­jan­dra Jodo­row­sky’ego. W całej histo­rii rodziny ist­nieją nie­zli­czone wyda­rze­nia, które mają korzystny wpływ, zaszcze­pia­jąc siłę, dając poczu­cie bez­pie­czeń­stwa i dobro­byt, a także inne, które pozo­sta­wiają ślad ogra­ni­czeń, cier­pie­nia i prze­ciw­no­ści losu. Bycie żywym, odczu­wa­nie nadziei i ufność, że życie jest warte prze­ży­cia i że czeka nas wię­cej rado­ści niż udręki, jest nie­zbęd­nym anti­do­tum na psy­chiczne zała­ma­nia.

Sys­tem rodzinny, z któ­rego się wywo­dzimy, musiał radzić sobie z róż­nymi zło­żo­nymi sce­na­riu­szami, w tym z sytu­acjami życia i śmierci. Nie­które z nich stały się for­mami eks­pan­syw­nej ener­gii, która nas pro­wa­dzi, wzmac­nia i jest obecna w nas poprzez naszych rodzi­ców. Inne skut­ko­wały odzie­dzi­czo­nymi pro­ble­mami i kon­flik­tami, które zostały prze­ka­zane poprzez mil­cze­nie i nie­prze­pra­co­wane traumy naszych przod­ków.

W związku z tym odkry­wa­nie naszych korzeni staje się fun­da­men­talną kwe­stią w życio­wej podróży. Oczysz­cza­jąc zaro­śla naszej prze­szło­ści i rzu­ca­jąc świa­tło na cie­nie tych, któ­rzy przy­szli przed nami, uzu­peł­niamy ukła­dankę histo­rii rodziny. Pro­ces ten nie tylko zwięk­sza naszą świa­do­mość i wol­ność, ale także pozwala nam uwol­nić naszych potom­ków od rodzin­nych obcią­żeń, które mogą odzie­dzi­czyć, co zapew­nia im lżej­szy start w życiu.

Ludzie czę­sto sku­piają swoją ener­gię psy­chiczną i emo­cjo­nalną na prze­szło­ści, z któ­rej się wywo­dzą: spo­glą­dają wstecz na dzie­ciń­stwo, na to, co było, a nie na to, co jest lub będzie. Pozo­stają zako­twi­czeni w dniu wczo­raj­szym, który nie został prze­pra­co­wany, który bolał tak bar­dzo, że nie można na niego nawet spoj­rzeć, jakby był czymś w rodzaju Meduzy, która nas petry­fi­kuje. Wszystko to jest zapi­sane w ciele, ponie­waż „strach jest ucie­le­śniony”, jak mówi tytuł słyn­nej książki psy­chia­try Bes­sela van der Kolka, spe­cja­li­sty od traumy. Jed­nak życie nie jest zorien­to­wane na prze­szłość, ale na przy­szłość, a w szer­szym sen­sie życie jest teraz, w tej wła­śnie chwili. Mówi się, że każda chwila zawiera w sobie wiecz­ność, a ci, któ­rzy są obda­rzeni lub pobło­go­sła­wieni bło­go­ścią życia w chwili obec­nej, są szczę­śliwsi, spo­koj­niejsi, jak dzieci, które są w sta­nie zanu­rzyć się w czy­stej teraź­niej­szo­ści.

Cza­sami wielka sieć tych, któ­rzy przy­szli przed nami, w tym uro­dzo­nych i nie­na­ro­dzo­nych, zmar­łych w tra­gicz­nych oko­licz­no­ściach, wyklu­czo­nych, „sza­lo­nych”, uza­leż­nio­nych, tych, któ­rzy byli trzy­mani w tajem­nicy, i wszyst­kich bra­ku­ją­cych ele­men­tów ukła­danki wywiera ogromny wpływ, który usi­dla i dez­orien­tuje nas bez naszej wie­dzy. Wtedy więzi stają się ścia­nami labi­ryntu, który zamyka nas w prze­szło­ści. W rodzi­nach wyklu­cze­nia mają bole­sny wpływ, jak zoba­czymy poni­żej, a wyklu­czeni są zwy­kle repre­zen­to­wani przez kogoś z póź­niej­szych poko­leń, przy­wią­za­nego do roli, która mu nie odpo­wiada. Czy może ist­nieć pil­niej­sze zada­nie dla sumie­nia niż uwol­nie­nie się od takich obcią­żeń, a tym samym uwol­nie­nie tych, któ­rzy przyjdą po nas?

Rodzimy się jak tańczące gwiazdy

Odwa­ża­jąc się na podróż życia, otrzy­mu­jemy moż­li­wość przy­ję­cia darów drzewa gene­alo­gicz­nego oraz jego ran, a także wyle­cze­nia tych ostat­nich, aby nie mogły rzą­dzić naszym życiem w teraź­niej­szo­ści. Jak powie­dział Lew Toł­stoj w swoim legen­dar­nym pierw­szym aka­pi­cie Anny Kare­niny: „Wszyst­kie szczę­śliwe rodziny są do sie­bie podobne, każda rodzina nie­szczę­śliwa jest nie­szczę­śliwa na swój spo­sób”. Dzieje się tak, ponie­waż wyklu­cze­nie, tajem­nica, trauma i nie­prze­two­rzony ból znaj­dują nie­zwy­kle kre­atywne spo­soby, aby zako­rze­nić się jak paso­żyty lub tok­syny psy­chiczne w gałę­ziach naszego drzewa, żywiąc się sokiem przod­ków.

Nie­szczę­ście, o któ­rym mówię, zdol­ność bólu do utrzy­my­wa­nia się i kom­pli­ko­wa­nia naszego życia, wymaga podej­ścia, które pozwoli nam je zro­zu­mieć i prze­zwy­cię­żyć. Tak wła­śnie poj­muję kon­ste­la­cje rodzinne: jako narzę­dzie do bada­nia szczę­ścia i nieszczę­ścia w rodzi­nie oraz wzor­ców więzi rela­cyj­nych, feno­me­no­lo­gię, która pozwala nam wejść w labi­rynt życia, jego zaka­marki, szare strefy i tajem­nice, dra­ma­ty­za­cję, dzięki któ­rej więzi i wzorce dzie­ciń­stwa i rodziny wycho­dzą na jaw. Kon­ste­la­cje zacho­wują się jak pole mądro­ści i wie­dzy, obda­rzone pamię­cią histo­ryczną, i dzia­łają jak klucz główny, który może otwo­rzyć nawet drzwi zamknięte od poko­leń, umoż­li­wia­jąc prze­pływ powie­trza przez wszyst­kie pomiesz­cze­nia naszego sys­temu rodzin­nego.

Przez „feno­me­no­lo­gię” rozu­miem bada­nie zja­wisk tak, jak są one doświad­czane przez ludzi, bez zaszu­flad­ko­wa­nia ich w poję­ciach i dia­gno­zach. Feno­me­no­lo­gia jest zawsze w ruchu, jest żywa, nie pozwala się zamknąć w domy­słach czy zało­że­niach. W kon­ste­la­cjach badamy to, co ludzie czują i czego doświad­czają w cią­głej teraź­niej­szo­ści, zwra­ca­jąc szcze­gólną uwagę na dozna­nia cie­le­sne, z podej­ściem huma­ni­stycz­nym i Gestalt. Ponadto klu­czowe zna­cze­nie ma to, co ujaw­niają nam przed­sta­wi­ciele. Poprzez ich występy sce­niczne możemy roz­wi­kłać ukryte wątki, które utrzy­mują i odży­wiają pro­blemy, szu­ka­jąc metody na prze­kie­ro­wa­nie ich w spo­sób, który sty­mu­luje pro­cesy siły i dobrego samo­po­czu­cia.

W podróży przez życie będziemy od czasu do czasu sta­wiani wobec prze­ciw­no­ści losu, z twa­rzą drżącą od smutku, na roz­dro­żach, na któ­rych dusza może się zała­mać, a nawet tam, gdzie pojawi się zło­wrogi cień zabu­rzeń kli­nicz­nych, lęku, depre­sji, uza­leż­nie­nia lub psy­chozy. Kon­ste­la­cje dostar­czają nam mapy do zro­zu­mie­nia cier­pie­nia, zło­żo­nych sieci bólu oraz tego, jak je zin­te­gro­wać i w miarę moż­li­wo­ści zni­we­lo­wać. Do tego pro­cesu czę­sto pod­cho­dzi się z per­spek­tywy ducho­wej, co jest ważną czę­ścią drogi do prze­zwy­cię­że­nia cier­pie­nia.

Aby prze­kształ­cić nasze cier­pie­nia w świa­dome lek­cje, warto zadać sobie pyta­nie o sens cier­pie­nia. Cytat z Eckharta Tol­lego mówi: „Potrze­bu­jesz prze­ciw­no­ści, aby zagłę­bić się w reali­za­cję”. Zaak­cep­to­wa­nie smutku, przy­ję­cie go, może być korzystne, ponie­waż ma poten­cjał do sko­ry­go­wa­nia tego, co nazy­wamy ego i jego tyra­nią. Pema Chödrön w swo­jej książce Embra­cing the Unk­nown (Ująć nie­znane) defi­niuje ego jako „wszystko to, co jest prze­ciwne temu, co jest”, co kwe­stio­nuje rze­czy­wi­stość. W tym sen­sie nie­szczę­ście oczysz­cza nas, uwal­nia od nie­któ­rych złu­dzeń, usy­pia nie­które z naszych toż­sa­mo­ści. I pro­wa­dzi nas, miejmy nadzieję, do miej­sca spo­koj­niej­szego, gdzie mamy lep­szy kon­takt z samymi sobą. Nie­szczę­ście zmu­sza nas, byśmy porzu­cili nasze przy­wią­za­nia, ocze­ki­wa­nia, aro­gan­cję. Być może wła­śnie wtedy jeste­śmy naj­bar­dziej gotowi, by zatań­czyć taniec życia, z jego wzlo­tami i upad­kami, pchani siłą eks­pan­sji lub przy­trzy­my­wani siłą wyco­fa­nia. Para­fra­zu­jąc Nie­tz­schego, „rodzimy się nawza­jem jak tań­czące gwiazdy” w dio­ni­zyj­skim „tak” dla życia.

Wejście do labiryntu

Wcze­śniej porów­ny­wa­łem życie do labi­ryntu. W mojej książce Klucz do dobrego życia wyja­śniam, że życie ma wiele drzwi i że nie­które z nich otwie­rają się, a inne zamy­kają, co wynika z samych roz­droży, doko­ny­wa­nych wybo­rów i zawi­ło­ści naszej egzy­sten­cji. Nie­które z tych drzwi pro­wa­dzą do zysku, wzro­stu i roz­woju, pod­czas gdy inne – do upadku i porażki, zmu­sza­jąc nas, byśmy odpu­ścili. Życie, które ma dokładną miarę rze­czy, narzuca ide­alną rów­no­wagę egzy­sten­cjalną pomię­dzy nimi: wszystko, co zysku­jemy, pew­nego dnia stra­cimy; i osta­tecz­nie prze­sta­niemy być tym, czym jeste­śmy.

Kon­ste­la­cje rodzinne czę­sto ofe­rują meta­fory lub mapy tego labi­ryntu: poka­zują nam ścieżki, które nas jed­no­czą, oraz takie, które nas od sie­bie odda­lają, powią­za­nia, które two­rzą się, gdy drzwi się otwie­rają, lub zmie­niają się i znie­kształ­cają, gdy drzwi się zamy­kają. Tak więc każdy sys­tem rodzinny ma w sobie coś z labi­ryntu lub cha­osu. W ten sam spo­sób każda osoba doświad­cza swo­jego życia jako labi­ryntu, z wie­loma toż­sa­mo­ściami, sprzecz­no­ściami, prze­ci­wień­stwami, nie­ści­sło­ściami i błęd­nymi kie­run­kami.

Wiele z tych toż­sa­mo­ści skła­nia nas do ukry­wa­nia naszej praw­dzi­wej natury, by unik­nąć cier­pie­nia. W związku z tym ważne jest, aby nie zgu­bić nici, takiej jak ta, którą Ariadna ofe­ruje Teze­uszowi w legen­dzie o labi­ryn­cie na Kre­cie. Histo­ria ta opo­wiada o tym, jak zako­chana w boha­te­rze Ariadna daje mu nić, dzięki któ­rej może on, poko­naw­szy Mino­taura, zna­leźć wyj­ście z labi­ryntu. Pod­czas gdy w nie­któ­rych kul­tu­rach byk jest koja­rzony z bytem boskim lub księ­ży­co­wym, moim zda­niem Mino­taur repre­zen­tuje nie tylko ego, ale i wszystko, co jest chore i nie­roz­wią­zane w ludz­kim umy­śle. Nić sym­bo­li­zuje nasze wnę­trze, od któ­rego nie wolno nam odejść, nie­za­leż­nie od ścieżki, którą podą­żamy.

W tej meta­fo­rze labi­rynt repre­zen­tuje prze­strzeń, w któ­rej jeste­śmy zagu­bieni; to ego­istyczne miej­sce pełne cieni, prze­ciw­no­ści i podzia­łów. Błędny kie­ru­nek poja­wia się, gdy padamy ofiarą naszych namięt­no­ści, ślepo pró­bu­jąc uwol­nić się od potwora, który nami rzą­dzi lub który rzą­dzi ele­men­tami sys­temu rodzin­nego i któ­rego nie­na­sy­cona żar­łocz­ność nie­ustan­nie domaga się nowych ofiar (w legen­dzie o Mino­tau­rze czy­tamy, że co roku skła­dano mu w ofie­rze sie­dem dziew­cząt i sied­miu mło­dych męż­czyzn, aby go uspo­koić). Feno­me­no­lo­gia pro­po­no­wana przez kon­ste­la­cje rodzinne jest spo­so­bem na wydo­by­cie bestii z jej zamknię­cia, odkry­cie, że nie była tak okrutna, jak się wyda­wało, ale była kar­miona zatrutą nar­ra­cją zbu­do­waną z bole­snych wyda­rzeń, które nie zostały zin­te­gro­wane. W rze­czy­wi­sto­ści wszystko, bez względu na to, jak straszne było, traci swoją bru­tal­ność, gdy spoj­rzymy na to z bli­ska.

Umysł rodzinny

Sys­tem rodzinny można rów­nież postrze­gać jako labi­rynt, który należy zgłę­bić: umysł, który nas ota­cza i anga­żuje. Nie powinno to dzi­wić, ponie­waż wszy­scy oddy­chamy wspólną atmos­ferą rodziny, z któ­rej się wywo­dzimy. Umysł rodzinny broni się przed bólem, oddzie­la­jąc czę­ści swo­ich doświad­czeń i wyda­rzeń, zwłasz­cza tych, które są bole­sne, wsty­dliwe lub uwa­żane za naru­sze­nie norm rodzin­nych. Wypar­cie, zaprze­cza­nie, nie­do­strze­ga­nie tego, co się wyda­rzyło, nie jest roz­wią­za­niem, ponie­waż osta­tecz­nie utrwala ból, który pró­buje się ukryć.

Cza­sami wyzwa­nia sys­te­mowe oka­zują się enig­ma­tyczne. Nie­dawno pra­co­wa­łem z kobietą, która cier­piała na epi­zody paniki. Kiedy ktoś twier­dzi, że pani­kuje, nie wiemy dokład­nie, o jakim zja­wi­sku mówi. Można mieć ogólne poję­cie o tym, co ozna­cza panika, ale nie wie­dzieć, jak doświad­cza jej druga osoba. Nale­ga­łem więc: „Jak wygląda panika w twoim przy­padku, jak doświad­czasz jej w swoim ciele?”. Chcia­łem podejść do tej pracy w duchu Gestalt, który stara się zro­zu­mieć poprzez doświad­cze­nie leżące u pod­staw słów, a nie tylko przez słowa.

Kobieta począt­kowo się opie­rała, ponie­waż – co zro­zu­miałe – nie chciała ponow­nie prze­ży­wać stanu paniki. W końcu jed­nak powie­działa: „Odczu­wam panikę w całym ciele”. Mia­łem nadzieję na bar­dziej szcze­gó­łowy opis: „w klatce pier­sio­wej”, „w brzu­chu”, „w gło­wie”. Wiele osób odczuwa strach w kon­kret­nym miej­scu, na przy­kład w dole brzu­cha lub jako ogólny skurcz. Ale ona powie­działa dokład­nie: „Doświad­czam tego w całym ciele, to jak ukłu­cia, jak ukłu­cia w wielu miej­scach”. Zapy­tana o to, od jak dawna tego doświad­cza, odpowie­działa: „Nie pamię­tam od jak dawna, jest to część mojego życia”. Kobieta ta pocho­dziła z Nie­miec, a kiedy popro­si­łem ją o wię­cej infor­ma­cji, oka­zało się, że jej ojciec był żoł­nie­rzem na fron­cie rosyj­skim pod­czas II wojny świa­to­wej, a następ­nie prze­by­wał w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym i osta­tecz­nie wró­cił do domu osiem lat póź­niej, po dłu­giej ody­sei. Powie­działa rów­nież, że jeden z braci ojca i jeden z braci matki zgi­nęli na woj­nie. Kobieta ni­gdy nie powią­zała swo­jej paniki z trau­ma­tycz­nymi doświad­cze­niami ojca i rodziny pod­czas II wojny świa­to­wej. „Ukłu­cia” były bar­dzo podobne do ran odłam­ko­wych, które jej ojciec odniósł w wyniku wybu­chu bomby i które pozo­sta­wiły na jego ciele bli­zny. Te rany były labi­ryn­tem, który nosił ze sobą.

Wydaje się, że umysł two­rzy dla bólu her­me­tyczne prze­strze­nie, co nie jest sku­teczną stra­te­gią. W sto­wa­rzy­sze­niu opieki palia­tyw­nej filo­zof Byung-Chul Han ujął to w nastę­pu­jący spo­sób: „Każdy ból, który poja­wia się nie­spo­dzie­wa­nie i jest wypie­rany, ukry­wany lub znie­czu­lany, staje się ciem­nym i zim­nym poko­jem naszego serca”. Lub naszej „rodzin­nej duszy”, możemy dodać, a kon­cep­cję tę roz­wi­niemy dalej.

Praca kon­ste­la­cji polega na ziden­ty­fi­ko­wa­niu cen­nego mate­riału, który znaj­duje się w cen­trum serca i jest ucie­le­śniony w naszych związ­kach, naszych przy­wią­za­niach, naszych miło­ściach i naszych zła­ma­nych ser­cach, i obser­wo­wa­niu tego wszyst­kiego z wystar­cza­jącą otwar­to­ścią, aby objąć wszyst­kie zyski i wszyst­kie straty. Nie kon­cen­trują się one na intro­spek­tyw­nej jaźni, ale inte­grują ją i być może nieco roz­cień­czają w sieci rodzin­nej. Są sys­te­mowe w tym sen­sie, że uznają, iż jed­nostka jest czę­ściowo fik­cją lub funk­cją powią­zaną z rela­cjami, rodziną i spo­łe­czeń­stwem. Czę­sto chcemy odciąć się od ludzi, któ­rzy spra­wiają nam ból, odsu­nąć ich na bok, wyklu­czyć. Ale pełne zdro­wie znaj­duje się w inte­gra­cji, w sło­wie „wszystko” i we włą­cze­niu „wszyst­kiego”. Ozna­cza to, że wszystko, co jest we mnie, ma prawo we mnie miesz­kać i jest mile widziane, ponie­waż sta­nowi część mnie. W ten sam spo­sób wszy­scy ci, z któ­rymi współ­ist­nie­jemy, wszy­scy ci, któ­rzy są czę­ścią naszego kręgu, tej zbio­ro­wej duszy, w któ­rej rezo­nu­jemy ze sobą, mają prawo do przy­na­leż­no­ści.

Ta kon­cep­cja przy­na­leż­no­ści jest zor­ga­ni­zo­wana w upo­rząd­ko­wany spo­sób: każdy ma swoje miej­sce, a miłość podąża za okre­ślo­nym porząd­kiem, który kore­luje z kolej­no­ścią przy­by­cia. Kiedy to miej­sce zostaje utra­cone, nie jest sza­no­wane lub ktoś zostaje wyklu­czony, cały sys­tem cierpi i ponosi kon­se­kwen­cje. Z tego powodu w kon­ste­la­cjach spę­dzamy dużo czasu, zaj­mu­jąc się porząd­kiem, jego zakłó­ce­niem, utratą miej­sca, sza­cunku i miło­ści. Kon­ste­la­cje porząd­kują miłość na nowo, jed­no­cze­śnie iden­ty­fi­ku­jąc idee i postawy, które jej zagra­żają (poroz­ma­wiamy póź­niej o „porząd­kach miło­ści”, cen­tral­nej kon­cep­cji pracy). Są one spo­so­bem na szyb­kie i sku­teczne dotar­cie do sedna naj­bar­dziej zło­żo­nych kwe­stii w naszym życiu, które zawsze są wią­żące i rela­cyjne. Roz­wa­żają naj­waż­niej­sze kwe­stie, takie jak zdro­wie, związki, praca, rodzina, przy­ja­ciele czy ducho­wość. Jed­no­cze­śnie łączą nas z ogrom­nym reper­tu­arem zaso­bów, które wyni­kają z miło­ści, porządku w rodzi­nie, wdzięcz­no­ści, sza­cunku i inte­gra­cji ran.

Rzeczywistość systemowa

Jed­nym z pytań, które możemy sobie zadać, jest to, w jakim stop­niu czu­jemy się uwię­zieni w naszym sys­te­mie rodzin­nym, zarówno w pozy­tyw­nych, jak i mniej korzyst­nych aspek­tach; zarówno w zakre­sie obcią­żeń, które nosimy, jak i dostęp­nych nam zaso­bów. Czę­sto jeste­śmy zarówno uwię­zieni, jak i pod­trzy­my­wani przez nasz sys­tem, choć może się to wyda­wać sprzecz­no­ścią. Epi­ge­ne­tyka, gałąź nauki bada­jąca wpływ doświad­czeń i wyda­rzeń życio­wych na eks­pre­sję i modu­la­cję genów, poka­zuje, w jaki spo­sób wpływ ten jest regu­lo­wany przez doświad­cze­nia życiowe poko­leń, a nie tylko przez wła­sną bio­gra­fię. Obec­nie wiemy, że czyn­niki śro­do­wi­skowe mogą mody­fi­ko­wać geny, a epi­ge­ne­tyka wyja­śnia, w jaki spo­sób dzieci dzie­dzi­czą traumy swo­ich rodzi­ców. „Nie­moż­liwe jest oddzie­le­nie bio­lo­gii od bio­gra­fii” – mówi Gabor Maté, znany psy­chia­tra spe­cja­li­zu­jący się w trau­mie i uza­leż­nie­niach, pod­kre­śla­jąc wpływ rodziny oraz naszych doświad­czeń z dzie­ciń­stwa na roz­wój naszego zdro­wia psy­chicz­nego. Typo­wym przy­kła­dem tego wpływu są żoł­nie­rze Kon­fe­de­ra­cji, któ­rzy prze­by­wali w obo­zach jeniec­kich Unii pod koniec ame­ry­kań­skiej wojny sece­syj­nej. Obozy te były prze­peł­nione, ludzie w nich gło­do­wali, a wielu stra­ciło życie. Bada­nia dowio­dły, że ich dzieci i wnuki odzie­dzi­czyły tę traumę, a ich potom­ko­wie cier­pieli z powodu znacz­nie wyż­szej śmier­tel­no­ści niż reszta popu­la­cji. Wojny, głód, masa­kry i ludo­bój­stwa pozo­sta­wiają epi­ge­ne­tyczne ślady u potom­ków tych, któ­rzy ich doświad­czyli.

Wie­rzę, że jeśli pra­cu­jemy nad traumą, moż­liwe jest zatrzy­ma­nie pro­cesu epi­ge­ne­tycz­nego i zapo­bie­że­nie dzie­dzi­cze­niu przez przy­szłe poko­le­nia cier­pie­nia rodzi­ców i osób przed nimi. Każ­dego dnia na moich warsz­ta­tach widzę, jak ludzie odnaj­dują ulgę. Wielu uczest­ni­ków czuje się lepiej i uwal­nia się od psy­chicz­nych lub emo­cjo­nal­nych obcią­żeń, które nosili przez całe życie. Suk­ces kon­ste­la­cji rodzin­nych wynika z odwagi twier­dze­nia, że śro­do­wi­sko rodzinne, podob­nie jak spo­łeczne, prze­cho­wuje pamięć: w bio­lo­gii każ­dej osoby zapi­sana jest bio­gra­fia całego jej sys­temu, szcze­gól­nie wpływ trzech lub czte­rech poprzed­nich poko­leń.

Powta­rzam: każdy z nas nie jest jed­no­ścią, ale wie­lo­ścią. Pomysł ten może być nie­po­ko­jący dla tych, któ­rzy żywią prze­ko­na­nie, że są panami swo­jego losu, zgod­nie z obecną kon­cep­cją wszech­moc­nej i nie­ogra­ni­czo­nej indy­wi­du­al­no­ści, która domi­nuje w naszej zachod­niej kul­tu­rze. Nie zaprze­czam, że zaak­cep­to­wa­nie faktu, że wpływ sys­temu roz­ciąga się na wszyst­kie aspekty naszego życia, może być nie­wy­godne, ale rze­czy­wi­stość jest z natury sys­te­mowa i rela­cyjna. Jestem prze­ko­nany, że więk­szość psy­cho­lo­gów i tera­peu­tów zgo­dzi­łaby się z tym stwier­dze­niem.

Ta sys­te­mowa rze­czy­wi­stość zapra­sza nas do wyj­ścia z labi­ryntu w para­dok­salny spo­sób: wcho­dząc do niego i nie gubiąc nici. Podob­nie jak Dedal, archi­tekt labi­ryntu Minosa, potrze­bu­jemy skrzy­deł. Dedal wyko­nał skrzy­dła z pta­sich piór i wosku psz­cze­lego, które umoż­li­wiły jemu i jego synowi Ika­rowi ucieczkę z wię­zie­nia, w któ­rym zamknął ich król Krety. Wydo­sta­nie się z naszego labi­ryntu ozna­cza zatem pra­gnie­nie pozna­nia i kul­ty­wo­wa­nia spoj­rze­nia obser­wa­tora. Musimy jed­nak pamię­tać, aby nie zbli­żać się zbyt­nio do słońca, tak jak zro­bił to nie­po­słuszny ojcu Ikar, ponie­waż jeśli zigno­ru­jemy ostrze­że­nie, nasze skrzy­dła sto­pią się od gorąca. Nasza ścieżka polega na har­mo­nij­nej inte­gra­cji tego, co przy­ziemne i duchowe, naszych pasji i naszego świa­tła, bez zbyt­niego odda­la­nia się od tego, co ziem­skie. Być może sekret tkwi w tym tańcu mię­dzy prze­ci­wień­stwami, mię­dzy tym, co ziem­skie, a tym, co duchowe, mię­dzy ja a my, mię­dzy życiem a śmier­cią. W poru­sza­niu się z łatwo­ścią i rado­ścią przez wielką dia­lek­tykę życia.

Wejść może tylko jedna osoba

Pro­ces porzu­ca­nia toż­sa­mo­ści, które skła­dają się na ego, został pięk­nie opo­wie­dziany przez P.L. Tra­vers, słynną autorkę Mary Pop­pins, w mało zna­nej książce zaty­tu­ło­wa­nej What the Bees Know. Histo­ria roz­grywa się tak: męż­czy­zna, któ­rego nazwiemy Panem X, raczej zwy­czaj­nie wyglą­da­jący i nie­po­radny, wsiada do tak­sówki i prosi o kurs do nieba. Tak­sów­karz, zasko­czony tą nie­ty­pową prośbą, ostrzega go przed wyso­kimi kosz­tami, na co męż­czy­zna mówi mu, żeby się nie mar­twił – zapłaci.

Po dotar­ciu na miej­sce pasa­żer płaci za prze­jazd i zosta­wia skromny napi­wek, po czym udaje się do bram nieba. W tym momen­cie tak­sów­karz z nie­do­wie­rza­niem zauważa, że z tak­sówki wysiada tłum męż­czyzn iden­tycz­nych jak jego klient, każdy w innym stroju. Pełen podejrz­li­wo­ści żąda dodat­ko­wej zapłaty, argu­men­tu­jąc, że zgo­dził się zabrać tylko jed­nego pasa­żera. W mię­dzy­cza­sie otwie­rają się bramy nieba i poja­wia się św. Piotr, który natych­miast przej­muje kon­trolę nad sytu­acją. Pan X wrę­cza mu ulotkę z napi­sem: „Prze­puść tylko jed­nego”, pod­czas gdy liczni pasa­żerowie krzy­czą: „Jestem kul­tu­ral­nym i wykształ­co­nym czło­wie­kiem”, „Jestem bisku­pem”, „Jestem w Księ­dze Rekor­dów Guin­nessa”, „Jestem akto­rem”, „Jestem świę­tym”, „Wpuść mnie!”, „To ja jestem Pan X!”. Każdy gło­śno dekla­ruje, że jest tym praw­dzi­wym. Dopiero po chwili odzywa się ktoś, kto do tej pory nie zabrał głosu: „Byłem Panem X. Zwie­dzi­łem cały świat i świat mnie okla­ski­wał, a przy­naj­mniej tak mi się wtedy wyda­wało. Cho­ciaż, szcze­rze mówiąc, zosta­wi­łem za sobą tak wiele, że teraz czuję, że bra­kuje mi jakie­go­kol­wiek nazwi­ska. W rze­czy­wi­sto­ści czuję, że już go nie potrze­buję”. Po tych sło­wach św. Piotr nie ma wąt­pli­wo­ści: „Ty jesteś praw­dzi­wym Panem X”, i pozwala mu wejść. Tłum na­dal krzy­czy: „Buuu!”, ale zgiełk stop­niowo zanika, aż wszyst­kie okrzyki roz­pły­wają się w powie­trzu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki