W objęciach prawdy - Małgorzata Matwij - ebook

W objęciach prawdy ebook

Matwij Małgorzata

4,4

Opis

Splot tragicznych wydarzeń sprawia, że Wiktoria zostaje sama. Los jednak daje jej coś bardzo cennego – córeczkę. Jednak błędnie podjęte decyzje z przeszłości wciąż dają o sobie znać. Eryk wychodzi na wolność. Czy zostawi kobietę w spokoju?
Wiktoria w końcu poznaje swoich teściów i zaczyna rozumieć zachowanie swojego męża. Nim jednak to się stanie, musi odwiedzić malowniczą Andaluzję, gdzie poznaje tajemniczego Miguela.

Jaką tajemnicę kryje Małgorzata, matka jej męża i Emanuela, jego niania?
Michał dowiaduje się o synu. Czy w związku z tym zrehabilituje swój haniebny czyn z przeszłości czy też potwierdzi swoją podłą naturę?
Oddaję w Wasze ręce dalsze losy bohaterów książki „W sieci kłamstwa” z nadzieją, że porwie Was ich historia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 256

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (8 ocen)
4
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Weronika1423

Całkiem niezła

Błędów mnóstwo ! Sama się już pogubiłam czy żona Hugona nazywa sie Wiktoria czy Weronika
00
Wiola_loves_books1

Dobrze spędzony czas

⏳️⏳️ RECENZJA ⏳️⏳️ Małgorzata Matwij "W objęciach prawdy" Wiktoria nigdy nie sądziła że jednego dnia spełni się jej największe pragnienie jednocześnie tracąc miłość swojego życia. Dodatkowo świadomość iż ona mogła się do tego przyczynić jest dla niej nie do zniesienia. Czy teraz poradzi sobie w roli samotnej matki? Czy zdoła rozpocząć nowe życie? Kaśka została przed laty okrutnie skrzywdzona, jej mąż okazał się nie tylko kłamcą ale też brutalem który po latach postanawia znów wtargnąć do jej życia. Czy Michał osiągnie swój cel? Czy Kaśka i Robert pokonają przeciwności losu? Antonio i Małgorzata mimo traum i upływającego czasu wspierają się i kochają choć choroba kobiety bardzo komplikuje im życie. Teraz gdy na świecie pojawiła się Róża odżyła nadzieja na poprawę ich codzienności. Co się stanie gdy skrywane tajemnice wyjdą na jaw? Czy bohaterowie pogodzą się z losem i odnajdą spokój i szczęście? Kochani ta książka to prawdziwy wulkan emocji, który sprawia że jesteśmy w stanie wc...
00
Oktawia_czyta

Dobrze spędzony czas

🦓 Od początku historii czytelnik jest zaintrygowany, zostaje wrzucony w akcję, chce szybko poznać prawdę. Kto? Z kim? Dlaczego? Układamy sobie wszystko w całość i nagle zostają nam dodatkowe części. Otrzymacie tutaj intrygi, morderstwo, tajemnice, stratę. Historię, która pokazuje, że każda nasza decyzja niesie za sobą konsekwencje. Takie prawdziwe życie. Trudne wybory, podjęcie walki o szczęście. Ja polecam ❤️
00
Pasjonatka9

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca od pierwszej do ostatniej strony. Poznajemy losy Wiktorii po śmierci jej męża Hugona. Młoda wdowa samotnie wychowuje córeczkę i próbuje poradzić sobie z bólem po strace męża. Nie może sobie wybaczyć internetowej znajomości z Erykiem,który wciąż do niej pisze. Poznaje też swoich teściów i zaczyna odkrywać tajemnicę skrywaną przez Małgorzatę matkę Hugona i Emanuelę jego nianię. Kasia i Robert borykają się z własnymi problemami, w ich życiu pojawił się Michał, który dowiedział się o Sewerynie. Polecam.
00

Popularność




WYDAWNICTWO DLACZEMU

www.dlaczemu.pl

Dyrektor wydawniczy: Anna Nowicka-Bala

Redaktor prowadzący: Natalia Wielogórska

Redakcja i korekta językowa: Edyta Gadaj

Projekt okładki: Agnieszka Zawadka

Łamanie i skład: Szymon Bolek

WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE

WARSZAWA 2023

Wydanie I

ISBN: 978-83-67691-25-3

Zapraszamy księgarnie i biblioteki

do składania zamówień hurtowych z atrakcyjnymi rabatami.

Dodatkowe informacje dostępne pod adresem:

[email protected]

1

Siedział na tarasie domku letniskowego w Costa Tropical i sącząc białe wino, rozkoszował się delikatną bryzą wiejącą od strony Morza Śródziemnego. Jego niegdyś czarne i kręcone włosy dziś przypominały srebrną gołębicę. Nadal się kręciły, ale teraz spokojniej, już nie tak szaleńczo, jak za młodych lat. Wiatr czochrał delikatny zarost, wciskał się pod rozpiętą, białą koszulę, łagodnie pieszcząc skórę. Było gorąco, ale on uwielbiał słońce Andaluzji. Teraz mógł tutaj przebywać częściej – wreszcie był na takim etapie życia, że mógł poświęcić swój czas na zaspokajanie zachcianek własnych i żony.

Małgorzata, bo tak miała na imię kobieta, z którą przeżył prawie czterdzieści lat, stała nad brzegiem morza w blasku słońca, a parasolka z delikatnej, bawełnianej koronki, która bardziej spełniała funkcję dekoracyjną niż była osłoną przed palącym słońcem, rzucała na nią delikatny cień. Żona bardzo dbała o takie szczegóły, detale, które zaprzątały jej głowę, były wybawieniem od problemów, jakie miała po stracie drugiego dziecka.

Antonio się zamyślił. Czy ich życie wyglądałoby inaczej, gdyby Carmen żyła? To miała być dziewczynka. Dowiedział się o płci, kiedy już było po wszystkim, ale zależało mu, by wiedzieć. Nazwał maleństwo, któremu nie dane było się narodzić. Ból, który nosił w sercu, był ogromny, Antonio musiał jednak być twardy. Wystarczyło, że Małgorzata odchodziła od zmysłów. Nie powiedział jej o córeczce, myślał, że tak będzie lepiej. A może to był błąd? Czy tak samo opłakuje się syna, jak córkę? Czy dla matki to ma jakieś znaczenie? Syna już mieli… Hugo. Uśmiechnął się na myśl o nim. Nieodrodny syn ojca. Był dumny z niego, a jednak nie widzieli się od co najmniej piętnastu lat. Kiedy młody wyprowadził się z domu, nie miał prawa go zatrzymać. Wiedział, że matka go ogranicza, jest dla niego jak sznur na szyi, który co jakiś czas mocno się zaciskał. Chłopak dusił się, nie mogąc wyzwolić się spod jej opiekuńczego parasola, a on zbyt kochał żonę, by cokolwiek jej powiedzieć. Zajął się nią troskliwie, ale po utracie dziecka nigdy już nie była tak sama.

Antonio wstał i sięgnął po fajkę. Z reguły nie palił, ale nagle przyszła mu ogromna ochota. Już miał odpalać, gdy zadzwonił telefon. Rzucił jeszcze okiem na plażę. Małgorzata w dalszym ciągu wpatrywała się w toń wody, przechadzając się brzegiem.

– Antonio? – odezwał się po drugiej stronie stary przyjaciel. – Mam złe wieści. Hugo…

Antonio upuścił słuchawkę. Nic więcej nie docierało do niego, przed oczami przesuwały się obrazy z czasów, kiedy jego syn był małym dzieckiem. Ich pobyt po raz pierwszy w Andaluzji, szczęście Małgorzaty, pierwszy dzień w szkole, kiedy dumnie go razem odprowadzali, pierwsza randka, z której mu się zwierzył… Hugo nie żył, Małgorzata nieświadoma beztrosko spacerowała, marząc na pograniczu rzeczywistości i snu. Jak jej to powie?

Nagle poczuł ciepłą dłoń na swoim ramieniu. Małgorzata pojawiła się, nie wiadomo skąd. Antoniem wstrząsnął dreszcz.

– Widziałam Hugo. Wiesz, to dziwne, szedł razem z małym dzieckiem, dziewczynką.

Jej oczy pałały szczęściem, jakiego dawno u niej nie widział. Jak miał jej w tym momencie powiedzieć o tragedii?

– Margarita… – zaczął, ale kobieta przyłożyła mu palec do ust, nakazując tym samym milczenie.

– Wiem, Antonio. – Uwielbiała tak do niego mówić. – Wszyst­ko wiem. – Odwróciła się i wolnym krokiem poszła do swojego pokoju.

Po chwili mężczyzna usłyszał, jak żona śpiewa kołysankę.

Dowiedziała się o jego śmierci, gdy wieszała pranie w ogrodzie. Antonio przyniósł jej tę wiadomość. Był blady, ręce mu się trzęsły, a kamienny wyraz twarzy mówił, że stało się coś strasznego.

Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Hugo, jej Hugo nie żył. Już nigdy go nie ujrzy, nie dotknie, nie zobaczy roześmianych oczu. Nie napsoci jej ani nie wyje z garnka lepszych kawałków mięsa. Dlaczego to ją spotkało? Jej jedyne dziecko, które tak starannie pielęgnowała, jest teraz zimnych truchłem w oddalonej o kilkaset kilometrów Polsce, a ona nawet nie będzie mogła pojechać i odprowadzić go w ostatniej drodze.

Zostawiła pranie i razem z Antoniem wróciła do domu, w którym panowała złowroga cisza. Nie była w stanie o nic pytać, to nie miało znaczenia, w jaki sposób chłopak zginął. Co miała zrobić? Patrzyła na twarz mężczyzny, która w jednym momencie postarzała się o kilka dobrych lat, a siwe włosy posiwiały jeszcze bardziej. Widziała ból w jego oczach i jedyne, co się w jej głowie kołatało teraz, to fakt, że mimo wszystko nie zdołała ukochanego mężczyzny ochronić przed bólem.

Myślała, że jej serce pęknie na pół, kiedy Antonio zaczął szlochać. To było ponad jej siły. Dobrze, że kobietom wolno więcej. Więcej czuć, więcej rozpaczać. Rwać sobie włosy z głowy. Podeszła do niego i chociaż nie powinna, przytuliła się. Obydwoje potrzebowali teraz bliskości i czułości, a kto mógł go lepiej zrozumieć aniżeli ona?

Antonio trwał przez dłuższą chwilę w cierpieniu, opadł zupełnie z sił, ale już po chwili przestał szlochać, odsunął się od niej, spojrzał jej głęboko w oczy.

– To był mój syn – szepnął.

– Tak, twój syn, Antonio – powiedziała Emanuela i bezgłośnym szeptem dodała: – I mój.

Siedział w swoim gabinecie, w pięknie rzeźbionym bujanym fotelu, w oparach dymu z fajki. Rzadko palił, tylko w wyjątkowych sytuacjach, a taka była teraz. Adwokat powiedział mu, że Hugo ma żonę, która spodziewa się dziecka. Czuł, że w tej sytuacji powinien pojechać sam albo z Małgorzatą do Polski, by zaopiekować się matką ich wnuka. Nie był jednak do końca przekonany. Stan Małgorzaty nie był stabilny. Wiadomość o śmierci syna przyjęła nadzwyczaj łagodnie, on jednak wiedział, że ponowny atak histerii może być w każdej chwili, kiedy tylko owa wiadomość dotrze do najgłębszych zakamarków jej duszy.

Długo walczył o normalność po śmierci Carmen, kosztem własnego syna. Musiał podjąć pewne kroki, by nie stracić całkiem rodziny, a mimo to coś poszło nie tak. Małgorzata szalała, zatracała się w odmętach bólu i rozpaczy, Hugo oddalał się coraz bardziej od nich, a on musiał tkwić w tym wszystkim pośrodku. Pomógł synowi wyrwać się spod skrzydeł nadopiekuńczej matki. To była jedyna okazja, a później zabrał żonę z Polski i wyjechali. Musiał zająć umysł nie tylko jej, ale i swój, i częściowo mu się to udało. Małgorzata powoli wracała do zdrowia, zaakceptowała fakt, że jedynak opuścił rodzinne gniazdo, ale bywały gorsze dni. Bywały i takie, że musiała iść do szpitala.

W pamięci miał ciągle obraz Małgorzaty leżącej w kałuży krwi, kiedy wrócił z miasta. Nic nie zapowiadało tragedii. Rano zrobiła mu śniadanie, była radosna, może trochę za bardzo. Tak, później skojarzył, że ona już coś planowała i chciała to po prostu ukryć, ale wiedzę o tym dopiero zdobywał. Po tym desperackim czynie Antonio uczył się żony od nowa, zdobywał wiedzę, rozpoznawał symptomy kolejnych ataków.

Teraz miał problem. Małgorzata była dziwnie spokojna, bardziej przejęła ją wiadomość o śmierci jej kotki, która w ostatnim czasie zdechła, aniżeli informacja o Hugo. To nie było normalne. Która matka nie rozpacza po stracie dziecka? A już na pewno nie jego żona.

Antonio zapatrzył się w firankę, cieniutką jak mleczna mgła, powiewającą w rytm wpadającego od strony morza powietrza. Kochał to miejsce, ten spokój, musiał jednak podjąć decyzję. Wiktoria, tak nazywała się jego synowa, nie znała ich. Zlecił dyskretną obserwację jej domu, tak na wszelki wypadek, by w razie problemów mógł działać, by ją ochronić. Musiał się nią zaopiekować, na razie z daleka, bezpiecznie. Nie znał jej, nic o niej nie wiedział i nie bardzo rozumiał, dlaczego Hugo nie poinformował go o ślubie. Gdzie popełnił błąd jako ojciec? Czy to dlatego, że chciał go chronić przed matką? Nie mógł inaczej, żonę kochał do szaleństwa, syna też, ale wiedział, że chłopak wcześniej czy później znajdzie swoją drogę życia i nie będzie oglądał się na starych rodziców. To normalna kolej rzeczy, nie przypuszczał jednak, że Hugo odwróci się od niego tak zdecydowanie.

Strzepnął wypalony tytoń do pojemnika, szczelnie zamknął, wyczyścił fajkę i odłożył ją na pięknie rzeźbiony stojak przeznaczony specjalnie do tego celu.

Drzwi do gabinetu delikatnie się uchyliły.

– Kolacja podana. – Starsza kobieta uśmiechnęła się i odeszła.

Emanuela była w ich rodzinie, odkąd pamiętał. Córka ogrodnika dbającego o ogród jego matki, nie wyszła za mąż, do końca opiekując się rodzicami. Kochał ją na braterski sposób, a ona była oddana jemu i Małgorzacie jak nikomu innemu na świecie. To ona przewijała, usypiała i karmiła Hugona, gdy się urodził, a żona była zbyt słaba, by się zajmować maleństwem. Ona – mimo że w tym samym czasie pochowała własne dziecko. Boże, ileż to już lat?

Dźwignął się. Przy stole siedziała już Małgorzata i ze starannością układała sztućce, tak idealnie. Czasem miała takie natręctwa. Perfekcyjna doskonałość… Podszedł do niej, pocałował w policzek, który mu nadstawiła, i podała dłoń, by ją uścisnął, jak miał w zwyczaju. Delikatnie musnął ustami smukłe palce kobiety. Usiadł naprzeciwko i wpatrzył się w jej twarz, która była bardzo drobniutka i mimo wieku, wyjątkowo gładka. Jej włosy nie straciły swojego blasku, były dalej gęste i czarne, chociaż tu i ówdzie pojedyncze siwe kosmyki zaczynały przebijać się na światło dzienne. Zupełne przeciwieństwo jego.

– Kochanie, jak ci minął dzień?

Spojrzała na niego, uśmiechając się delikatnie.

– Bardzo dobrze. Z Emanuelą sadziłyśmy nową odmianę róż, kilka krzaków trzeba było wykopać, inne przyciąć. Widzisz ten piękny bukiet w wazonie? – Wskazała na stojący w rogu jadalni olbrzymi bukiet czerwonych, kremowych i brzoskwiniowych róż. – Sama układałam. A wiesz – dodała po chwili – Emanuela jest jakaś smutna, widziałam, że ma zapłakane oczy. Myślisz, że to z powodu naszego syna?

Jej głos był spokojny i cichy. Antonio czasem miał wrażenie, że cokolwiek mówi, nie jest skierowane do niego, ale do kogoś po drugiej stronie tej rzeczywistości. A jednak, kiedy ich oczy się spotykały, widział w nich miłość, którą go dawno temu obdarzyła.

– Bardzo możliwe, kochanie. Wiesz, jak Emanuela była do niego przywiązana. A bukiet jest zachwycający – odpowiedział.

Emanuela podała salmorejo, idealny na upał. Ten andaluzyjski chłodnik, bazujący na pomidorach, pieczywie, oliwkach i czosnku, często gościł w ich kuchni, dzięki Emanueli, która świetnie gotowała.

Usiedli na werandzie, skąd można było patrzeć na błękit morza i fale łagodnie rozbijające się o brzeg. Plaża praktycznie rozpościerała się od samej werandy. Wystarczyło zejść z bielonych desek otoczonych niewysoką balustradą i pobiec prosto nad brzeg morza, by zanurzyć stopy w chłodnej, krystalicznie czystej wodzie Morza Śródziemnego.

Małgorzata wzięła szydełko i zaczęła coś dziergać. Antonio przyglądał się jej, zastanawiając się, jak zacząć rozmowę.

– Czy chcesz mi coś powiedzieć? – zapytała w pewnej chwili Małgorzata. – Mam wrażenie, że od obiadu dziwnie mi się przyglądasz i jesteś spięty.

– Nie, no wiesz…– Antoni zaczął się wahać.

– Nie oszukuj. Przecież znam cię. – Małgorzata uśmiechnęła się czule do męża.

Mężczyzna odwzajemnił uśmiech, ale nie było w tym radości, a raczej troska i niepewność.

– Tak, najdroższa, mam ci coś do powiedzenia. – Zrobił chwilę przerwy, raz jeszcze dobierając odpowiednie słowa. – Dzwonił do mnie Jerzy.

Małgorzata nadal okazywała zadziwiający spokój. Wiedziała, że to adwokat rodziny, który zajmował się ich majątkiem w Polsce i miał baczenie na ich syna.

– Hugo miał, a w zasadzie ma, żonę, Wiktorię, ale o tym ci wspominałem, prawda?

Małgorzata się uśmiechnęła.

– Oczywiście, że pamiętam.

– Otóż, jak twierdzi Jerzy, Wiktoria spodziewa się dziecka. Zostaniemy dziadkami, kochanie – jego głos był bardzo miękki. Na myśl o potomku Hugona, Antoniowi uginały się kolana.

Małgorzata zastygła w bezruchu, nie zdawała się jednak zdziwiona tą wiadomością.

– Carmen – wyszeptała. Na dźwięk tego imienia Antonio zesztywniał. – Nasza Carmen – powtórzyła Małgorzata.

– Kochanie, co ty… – zaczął niepewnie.

– Myślałeś, że nie wiedziałam o naszej córeczce? – W oczach Małgorzaty pojawiły się łzy. – Wiem. Powiedzieli mi, że to nasza córka. Tak ją nazwałeś, prawda? – Jej oczy miały nieprzeniknioną głębię. – Ona wróciła.

– Kto ci powiedział? – zaniepokoił się Antonio.

– Oni. – Małgorzata delikatnie się uśmiechnęła, a jej mąż poczuł, że na głowie włosy mu stają na baczność. Myślał, że tę historię ma już za sobą, że to tylko niedobra przeszłość i koszmar, który już nigdy nie wróci, ale teraz na jej słowa przemknęło mu przez myśl, że to, co się wydarzyło kiedyś, zostało tylko uśpione przed nim.

Jego oczy powędrowały na szydełkową robótkę żony. Dopiero teraz zauważył, że kobieta robiła małą, niemowlęcą sukienkę. Nie miał pojęcia, skąd Małgorzata wiedziała. Może to tylko jej podświadomość nakazywała jej dziergać dziecięce ubranka, a może kobieta jego życia była obdarowana jakąś nadnaturalną mocą?

Antonio bardzo chciał jak najszybciej pojechać do Polski i poznać synową. Kobieta na pewno potrzebowała teraz wsparcia, ale patrząc na swoją żonę, wiedział, że w tej chwili nie może. Małgorzata odpływała w swój świat urojeń, a on musiał chronić i ją, i dziecko swojego syna.

2

Szedł, stawiając ostrożnie stopy na schodach, mocno zamyślony. Nie powinien tutaj przychodzić, ale nie mógł się oprzeć, by go poznać osobiście. Człowieka, którego nie darzył zbytnią sympatią, który w zasadzie był mu zupełnie obojętny. Czuł się zwycięzcą już na tym etapie, chociaż Wiktoria wymknęła mu się niczym ryba, która z głośnym pluskiem wyskoczyła z jego misternie utkanej sieci. Wiedział jednak, że raz zasiane ziarno niepewności będzie w niej kiełkowało, a on będzie cierpliwie czekał, by zebrać plony.

Wiktoria nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby naprawdę kochała Hugona. Coś musiało być nie tak w ich małżeństwie, że przylgnęła do niego, co prawda z oporem, usiłując udowodnić przede wszystkim sobie, że jest lojalną i kochającą żoną. Tak naprawdę trawił ją od wewnątrz jakiś głód, którego Hugo nie był w stanie zaspokoić, a na który on, Eryk, miał lekarstwo.

Dotykał palcami szpitalnej lamperii, czuł chłód ściany, uśmiechał się. Wiedział, że mężczyzna jest w ciężkim, ale stabilnym stanie, prawdopodobnie dalej nieprzytomny. Wiktoria ledwo trzymała się pionu, była wykończona tą sytuacją i o dziwo, podobało mu się to. Kobieta lojalna. Takiej pragnął. Kiedy będzie już jego, zawładnie każdym jej zmysłem do samego końca. Ta myśl dodała mu skrzydeł. Przemierzył ostatni odcinek schodów dwa razy szybciej.

Nim wszedł na blok szpitalny, wyciągnął z plecaka lekarski fartuch, przytwierdził sobie plakietkę z nazwiskiem, którą udało mu się zwinąć podczas ostatniego pobytu tutaj, i pewnym krokiem ruszył przed siebie. Wiedział doskonale, w którym pokoju leży mąż Wiktorii. Był w połowie drogi, gdy na korytarzu minął go idący dosyć pospiesznie mężczyzna, o blond włosach i dziwnym grymasie wymalowanym na ustach. Skinęli sobie głowami. Eryk zauważył, że mężczyzna wyglądał na spłoszonego i unikał jego wzroku. Nie zawracał sobie nim głowy, skręcił w kierunku sali, na której leżał poturbowany w wypadku mężczyzna. Kiedy wszedł do pokoju, Hugo dziwnie oddychał, łapczywie wciągając powietrze. Eryk stanął, zaskoczony sytuacją. Aparatura chorego szalała, a Hugo miał drgawki. Wiedział, że nie może mu pomóc i że prawdopodobnie zjawi się zaraz zaalarmowany personel. Odwrócił się, ale czuł, że nie powinien biec. Spiesznym krokiem chciał się stamtąd oddalić jak najszybciej. W tym momencie zobaczył Wiktorię, którą wiózł jakiś starszy pan ubrany w lekarski strój. Kobieta na jego widok zerwała się z wózka i ruszyła pędem za nim. Nie miał ochoty patrzeć jej w twarz. Miał nadzieję, że go nie rozpozna, że uda mu się uciec, ale kobieta miała jakieś nadnaturalne siły, bo nim zdążył zbiec po schodach, złapała go za fartuch. Ruch był tak niespodziewany, że Eryk stracił równowagę i obydwoje runęli po schodach w dół. Na moment zapadła ciemność.

***

Patrzył na rozłożone na biurku dokumenty i coś mu się nie zgadzało. Sprawa miała być już zamknięta, wszystko było jasne, ale on musiał szukać dziury w całym. Nie byłby sobą, gdyby nie podał w wątpliwość rzeczy oczywistych. Coś mu tutaj śmierdziało, tylko nie wiedział jeszcze co.

Wiktoria Perez leżała w szpitalu, Eryk Kowalsky został złapany i chociaż poobijany po upadku na szpitalnych schodach, został przesłuchany, to milczał uparcie. Ten typ nie podobał mu się od samego początku. Zresztą żaden przestępca nie był w stanie zyskać jego sympatii z racji wykonywanej profesji, niemniej niektórzy mieli chociaż cień skruchy w oczach. Eryk tego nie miał. Patrzył z pogardą na polski wymiar sprawiedliwości, domagając się adwokata i odmawiając jakichkolwiek zeznań. Był przystojny, cholernie przystojny, a to mu w niczym nie pomagało. Karol miał wrażenie, że ten wydmuchany laluś kpi z niego w żywe oczy.

Hugo Perez niestety nie przeżył. Problem jednak był w tym, że mimo iż podejrzany był w jego pokoju, co uchwyciły kamery, był przebrany w szpitalny fartuch, to jednak nie można mu było zarzucić w stu procentach dokonania morderstwa. Akcja reanimacyjna Hugona skutecznie pozacierała większość śladów i tak naprawdę technicy nie znaleźli ani jednego odcisku oskarżonego. To nie ułatwiało sprawy. Zatrzymanie akcji serca mogło nastąpić samoistnie, wyniki sekcji nie potwierdziły substancji, które mogły być wstrzyknięte. Wyglądało również na to, że mężczyzna nie został uduszony. Jak więc umarł, skoro ostatnie wyniki wskazywały na duże prawdopodobieństwo, że się wyliże?

Karol miał obawy, że Amerykanin się wywinie. Jedynym tropem, którego mógł się uchwycić, były przecięte przewody hamulcowe w samochodzie denata, ale to wszystko były poszlaki. Udało mu się dokopać do korespondencji Wiktorii z Erykiem, która też nie mogła być żadnym dowodem w sądzie. Mogła jedynie stawiać w kręgu podejrzanych zarówno żonę, jak i jej potencjalnego kochanka.

Komisarz wstał nagle wiedziony jakąś myślą i pojechał do szpitala, w którym leżała Wiktoria Perez.

Kiedy ją zobaczył, jego pewność siebie się ulotniła. Może dlatego, że Wiktoria była piękną kobietą? Im ładniejsza płeć przeciwna, tym bardziej go onieśmielała, chociaż z doświadczenia już wiedział, że uroda nie idzie w parze z dobrocią.

Wiktoria była w separatce. Lekarz trochę kręcił nosem, ale Karol wymógł na nim wizytę. W końcu musiał od niej zebrać informacje, przesłuchać ją, a to byłoby niemożliwe w pokoju pełnym kobiet i to na oddziale patologii ciąży.

– Komisarz Karol Rochocki – przestawił się cicho. Jej oczy były tak bardzo smutne… – Muszę zadać pani kilka pytań.

Wiktoria milczała. Chyba nie do końca rozumiała, o co chodzi.

– Wiem, że pani źle się czuje, ale to ważne dla śledztwa. Bez tego będziemy musieli wypuścić podejrzanego.

Wiktoria tylko skinęła głową.

– Czy znała pani podejrzanego wcześniej?

– Nie, przyjechał kilka dni temu, chciał się spotkać z Hugonem. Jim powiedział mi, że znają się z pracy, że jest z Kanady.

– Jim? – Teraz komisarz był zaskoczony.

– Tak – potwierdziła, nie rozumiejąc jego zdziwienia.

– To nie jest Jim, pani Wiktorio. Ten człowiek nazywa się Eryk Kowalsky.

Wiktoria zamarła. Było widać, że coś szybko analizuje.

– Nie bardzo rozumiem, przestawił mi się jako Jim. – Wiktoria przysłoniła dłonią oczy. Dopiero teraz do niej docierała cała prawda. Jim był Erykiem, z którym rozmawiała długi czas przez Internet i dla którego w pewnym momencie chciała zostawić męża. Facet przyjechał do Polski? Ale po co?

– A jak się pani układało z mężem? – To nieoczekiwane pytanie zaskoczyło kobietę, która wyglądała, jakby w panice chciała coś ukryć.

– Jak w każdym małżeństwie. Czasem się kłóciliśmy, ale bardzo się kochaliśmy.

Karol zbył to obojętną miną. Ileż to już słyszał takich zeznań, gdzie padały stwierdzenia o nieposzlakowanej miłości, a w rzeczywistości, im dłużej się w temacie babrał, dokopywał się do takich spraw, że głowa mała.

– Czy ten człowiek jest niebezpieczny?

Komisarz spojrzał na kobietę, próbując nie zakląć. One są naprawdę takie naiwne?

– To ustalamy. Na razie nie możemy mieć pewności, że zabił pani męża, chociaż jest pewien trop, o którym nie mogę pani powiedzieć. Sprawdzamy go. Nie wiemy, z kim mamy do czynienia.

Wiktoria leżała blada jak ściana. Źle się czuła. Jedyne, czego chciała, to to, by ten facet jak najszybciej stąd wyszedł. Chciała zostać sama i opłakiwać w samotności śmierć męża, a jednocześnie być na tyle spokojną, by ochronić swoje dziecko. Nacisnęła przycisk alarmu do pielęgniarek. Po chwili w szpitalnej sali pojawił się doktor, który zmierzył komisarza niezbyt przychylnym wzrokiem i nakazał mu opuścić to miejsce.

– Pan nie rozumie? Pani Perez musi mieć spokój, wystarczy, chyba że chce pan mieć na sumieniu dziecko?

Komisarz już miał coś powiedzieć, ale ten argument ostatecznie do niego przemówił.

Pożegnał się. Kątem oka zobaczył tylko, jak doktor pochyla się nad młodą matką i głaszcze ją po włosach niczym ojciec dziecko.

***

Technicy przetrząsnęli sprzęt Hugona. Ten, wydawać by się mogło krystalicznie czysty mąż, miał niezłą bazę danych osób powiązanych ze światkiem przestępczym. Po jaką cholerę on to zbierał? Niestety komisarz otrzymał wyraźne polecenie z góry, by jak najszybciej zamknąć tak oczywistą sprawę. TAK OCZYWISTĄ!? Karol Rochocki był wściekły, coś mu mówiło, że to może mieć ogromne znaczenie i może być powiązane z majsterkowaniem przy hamulcach.

Odkryli też coś ciekawego. W sprzęcie Hugona był umieszczony program szpiegujący, który znalazł się tam zupełnie niedawno. Kolejny trop, który wskazywał na Eryka, ale Karolowi w dalszym ciągu coś nie dawało pokoju.

Eryk Kowalsky uparcie twierdził, że z hamulcami nie miał nic do czynienia. W zasadzie to jedyne, do czego się odnosił. Jeżeli nie znajdą konkretów, podejrzany zostanie wypuszczony na wolność, a wtedy Wiktoria Perez może być w poważnych tarapatach.

– Jest pan oskarżony o usiłowanie zabójstwa pana Hugona Pereza. – Eryk usłyszał zarzut od siedzącego przed nim mężczyzny w wieku około czterdziestu lat, z nieco rozmierzwioną fryzurą i niezbyt schludnie przyciętą brodą. Uśmiechnął się szyderczo. Doskonale wiedział, że nie są w stanie niczego mu udowodnić. On nigdy nie odstawiał fuszerki, a w tym przypadku tym bardziej, bo nie on był winny. Był jednak jeden problem. Nie był w swoim kraju i nie do końca wiedział, jakie tutaj mają procedury, ale wiedział jedno: bez adwokata nie otworzy nawet ust. Na szczęście tutaj też miał znajomości.

– Przyznaje się pan do winy? – Kolejne pytanie z ust policjanta.

– Nie – odpowiedź była krótka i zdecydowana. – Nic na mnie nie macie – dodał po chwili.

Patrzył, jak mężczyzna się denerwuje, jak nerwowo chodzi po pokoju, co chwila wyciera dłonie o spodnie. Wystarczył jeden rzut oka, by wiedzieć, że człowiek ma jakieś problemy, z którymi nie potrafi się uporać. Miał to jednak głęboko gdzieś. Każdy ma jakieś problemy, z którymi musi sobie sam radzić.

Odprowadzono go do celi. Mieli czas do czterdziestu ośmiu godzin, a później i tak musieli go wypuścić z powodu braku dowodów.

***

Otworzył oczy. Przez niezbyt duże, okratowane okno wpadały promienie jesiennego słońca. Na zewnątrz była cisza, taka charakterystyczna, więzienna. W pewnej chwili na parapet przyleciała wrona. Zaciekawiona przekrzywiła głowę i jednym okiem zaglądała do celi, starając się wychwycić jakiś ruch. A może liczyła na jakiś okruch jedzenia?

Eryk rzucił butem w okno, spłoszony ptak poderwał się i kracząc, odleciał. Mężczyzna się roześmiał.

Głupie ptaszysko – pomyślał, ale zaraz potem pożałował. Była to jedyna atrakcja na jaką mógł liczyć. Nie wiedział, ile go tutaj będą trzymać. Miał nadzieję, że jak najkrócej, aczkolwiek tego nie mógł być pewien. Chciał dowiedzieć się, co z Wiktorią, ale wolał nie pytać, by dodatkowo nie komplikować sprawy. Miał plan, ale do jego realizacji potrzebował trochę szczęścia. Na razie jednak starał się skupić na rozmyślaniach o Wiktorii. Im więcej czasu minęło od ich ostatniego spotkania, tym bardziej jej pragnął. Dziwny był to stan, bo do tej pory nigdy nie czuł czegoś takiego do kobiety. Jej lekko piegowata twarz ciągle widniała przed oczami i czuł zapach jej rudych włosów, pachnących kwiatami i piżmem.

Gdy tylko stąd wyjdzie, pojedzie do niej. Teraz, kiedy Hugona nie było, ona potrzebowała pomocy i zaopiekowania, a on doskonale wiedział, jak to zrobić. Przecież mu powiedziała, że gdyby nie było męża, on, Eryk, byłby mężczyzną jej życia. Gdyby tylko mógł do niej napisać, jak wtedy… Zerwał się szybkim ruchem z łóżka, odsłaniając półnagie ciało, na którym tatuaż węża naprężył się na mocno zbudowanej klacie.

Owiał go chłód więziennej celi. Miał plan i był pewien, że go zrealizuje.

***

Jego myśli krążyły wciąż koło Wiktorii. Miał ją tak blisko, na wyciągnięcie ręki, i wszystko spieprzył! Po cholerę szedł do szpitala, przecież nawet gdyby Hugo żył, Wiktoria i tak by się od niego odwróciła, a wtedy zabrałby ją z tego kraju i wyjechał do Meksyku.

Długo na nią patrzył, kiedy spała na sofie w salonie. Dosypał jej bezpieczną dawkę środków nasennych, by chociaż przez chwilę mieć ją dla siebie. Kobieta była nieświadoma tego, co z nią robił, a on delikatnie rozpiął jej ubranie i z lubością patrzył na jej prawie nagie ciało. Była piękna. Jego dłonie błądziły po krągłych piersiach, a palce delikatnie ujmowały naprężone sutki. Na ustach Wiktorii pojawił się delikatny uśmiech. Eryk był przekonany, że śniła o nim. Zbliżył usta do jednej z piersi i końcem języka przesunął po ciemnobrązowej brodawce, by ostatecznie zassać sutek. Wiktoria jęknęła, zatrzymał się na chwilę. Nie, nie mogła się obudzić, środek nasenny działał, a więc mimo snu było jej przyjemnie. Może nawet zrobiło się jej mokro? Ta myśl go rozpaliła. Rozsunął jej rozporek spodni i delikatnie obniżył stan. Jego oczom ukazała się biel koronki, spod której można było dostrzec delikatny zarys łona. Jego usta zsuwały się coraz niżej, by wreszcie dotrzeć do linii bielizny. Niebywałe, czuł się jak uczniak, który po raz pierwszy dotyka kobietę. Jego dłonie drżały, gdy odchylał majtki, by chociaż na chwilę zatopić się w jej zapachu.

Ta chwila rozkoszy zostanie z nim na długo. Mógł wtedy zrobić, co chciał, a chciał wiele, ale Wiktoria była jego boginią. Pragnął jej całej, a nie tylko chwili zaspokojenia na nieświadomym ciele uśpionej kobiety. Nawet teraz na wspomnienie tamtego momentu czuł, jak jego męskość twardnieje żądna uwolnienia. Zamknął oczy, by poczuć mocniej to, co czuł wówczas…

Wiedział, że nie odpuści. Ona będzie jego. Może jeszcze nie dzisiaj i nie za tydzień, ale będzie… Jutro wychodzi na wolność.

***

Patrzyli sobie długo w oczy, niczym kowboje z westernów. Komisarz Rochocki starał się opanować wzburzenie, kiedy usłyszał, że mają wypuścić Eryka Kowalskyego. Stary go wezwał na dywanik i po prostu, ot tak, bez słowa wyjaśnienia kazał mu zamknąć tę sprawę. Bardzo nie lubił takich zakończeń, ale najwidoczniej szef miał naciski z góry. Kim, do cholery, był ten facet, że tak szybko oczyścili go z zarzutów?

Patrzył teraz na niego i widział szyderstwo w oczach Eryka.

– Nie wiem, jakie masz układy, ale radzę ci się tutaj więcej nie pokazywać – syknął przez zęby Karol. – Inaczej cię dopadnę.

Eryk patrzył na niego, gryząc zapałkę, którą obracał językiem na wszystkie możliwe sposoby. Nie odzywał się. Ten gość był płotką, na którą nie warto było zwracać najmniejszej uwagi.

– I jeszcze bilet. W jedną stronę. – Karol niemal rzucił mu w twarz bilet lotniczy na samolot. Mieli go odtransportować na lotnisko w Jasionce na bezpośredni lot do Stanów.

***

Eryk wsiadł do samolotu. Jeszcze na ostatnim stopniu zatrzymał się na moment, odwrócił i rzucił drwiący uśmiech w stronę komisarza, który miał za zadanie odtransportować go aż na płytę lotniska. Wiedział, że komisarz będzie się jeszcze długo zastanawiał, w jaki sposób tak szybko udało mu się uzyskać wolność. Cóż, nie na darmo zaglądnął w komputer Hugona, kiedy Wiktoria spała błogim snem w salonie. Były tam bardzo przydatne dane i adres mecenasa Roberta Kapuścińskiego. Wiedział, że dane, w których posiadaniu się znalazł, są niezwykle cenne i na pewno ludzie, których to dotyczyło, nie byliby zadowoleni, gdyby ujrzały światło dzienne. Wystarczył jeden telefon do mecenasa, jedno widzenie i wiedział, że kancelaria zajmie się jak najszybszym doprowadzeniem sprawy do końca. A koniec mógł być tylko jeden: uniewinnienie Eryka. Owszem, warunek był, aby jak najszybciej wyleciał z Polski. Erykowi było to na rękę, w chwili obecnej niewiele mógł zdziałać, by zbliżyć się do Wiktorii. Musiał dać kobiecie czas na żałobę i na to, by jej uczucia względem niego się utwierdziły się. Sam też musiał przygotować kilka ważnych rzeczy. Chciał kupić dom w Teksasie, małe ranczo z dużą werandą. Będzie hodował konie. Zawsze o tym marzył, a Wiktoria będzie zajmowała się domem, dziećmi. Będzie miała wszystko, czego zapragnie. Eryk nie miał dużych wymagań względem niej. Chciał jedynie, by kochała i pragnęła tylko jego.

***

Patrzyła w okno, jak wiatr zrywał ostatnie liście na drzewie, które rosło tuż za oknem oddziału patologii ciąży Szpitala Miejskiego w Rzeszowie. Tak bardzo by chciała wyjść do parku, poczuć wiatr we włosach i ciepłe jesienne promienie słońca. Teraz nie mogła tego zrobić.

Wiktoria zwinęła się w kłębek, obejmując swój brzuch, jakby chciała rękami ochronić dziecko, które nosiła w sobie. Fakt, że była w ciąży, nie zdziwił jej aż tak bardzo, ale była zaskoczona, że udało jej się to od razu po odstawieniu tabletek.

To nie było mądre z jej strony, postanowiła jednak wykorzystać moment, kiedy Hugo połowicznie zgodził się na dziecko i powiedział, by robiła, co jest konieczne. Więc to zrobiła. Wiele razy wyobrażała sobie, jak wręcza mężowi maleńkie buciki przy wspólnej kolacji, informując go tym samym, że będzie ojcem. To wydawało się jej takie romantyczne. Już prawie wszystko zaplanowała, a teraz… teraz leżała tutaj, drżąc o to maleństwo i równocześnie rozpaczając po śmierci Hugona. To wszystko spadło na nią tak nagle!

Nie potrafiła wyjaśnić, co wtedy nakazało jej pobiec do sali, w której był jej mąż. Przeczucie? Nieznana siła? Impuls? I tak poszło to na marne. Nie mogła nawet iść i pożegnać się z miłością swojego życia. Była obolała, a malutkie serduszko tuż pod jej ledwo przeżyło.

A teraz komisarz powiedział jej, że Jim to Eryk, z którym przez tyle miesięcy rozmawiała. Nie mogła zrozumieć, jak i dlaczego ten mężczyzna przyjechał do Polski, przecież powiedziała mu, że między nimi koniec. I nagle coś sobie przypomniała! Ostatnią rozmowę, kiedy Eryk tak bardzo domagał się, by przyznała się, że gdyby Hugon umarł, ona byłaby z nim.

Wiktoria zbladła. A więc winną śmierci Hugona jest ona sama? To przez nią ten mężczyzna przyjechał i zamordował jej męża? Wtuliła się w poduszkę i zaniosła się płaczem. Nagle na swoich plecach poczuła miękką dłoń. Odwróciła głowę. Pochylał się nad nią uśmiechnięty doktor Stefan, próbując ją uspokoić.

– Pani Wiktorio, wiem, że jest pani bardzo ciężko, ale proszę nie myśleć teraz o tym, co boli. Musi pani zadbać o to maleństwo pod pani sercem, dobrze pani o tym wie, prawda?

Tak, wiedziała, ale jej serce było podwójnie rozerwane.

– Moja droga, młoda damo – język doktora był bardzo spe­cyficzny. – Nie cofnie pani przeszłości, ale może pani mieć duży wpływ na to, co będzie w przyszłości, a już na pewno w tej najbliższej.

Spokojny ton jego głosu i oczy, w których Wiktoria odnalazła zrozumienie i troskę, działały na nią bardzo kojąco. Musiała zapanować nad emocjami dla dobra maleństwa, o którym tak bardzo marzyła, a które było cudem samo w sobie.

– Musi pani zostać z nami na dłużej, będziemy monitorować i dbać, by było dobrze, by dziecko prawidłowo się rozwijało. Jak na razie nie widzę możliwości, by panią wypuścić – mówił w dalszym ciągu łagodnym głosem doktor, starając się nie denerwować Wiktorii. – Nie wykluczam, że aż do rozwiązania zostaniemy razem – mówiąc to, uśmiechnął się i puścił do kobiety oko. Wiktoria również się uśmiechnęła.

– No widzi pani, ma pani naprawdę piękny uśmiech. – Doktor delikatnie pogładził ją po dłoni i wyszedł z sali.