W objęciach gwiazd - Oliwia Tybulewicz - ebook + audiobook + książka

W objęciach gwiazd ebook i audiobook

Oliwia Tybulewicz

3,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Statek kosmiczny Zorza Polarna od ponad stu lat znajduje się w drodze na planetę Gemina – bliźniaczą siostrę Ziemi. Rosalita, siedemnastolatka z Republiki Terra, wiedzie zwykłe, nudne życie, aż do momentu, gdy los stawia przed nią okazję nie do odrzucenia: dzięki zdobyciu stypendium naukowego w tonącej w przepychu Złotej Republice młoda Terranka otrzymuje szansę na lepszy los. Początki nie są łatwe, jednak gdy wszystko zaczyna się układać, to, co wkrótce ma nadejść, zmieni jej życie o 180 stopni.

Jak pozostać sobą, gdy cały znany świat obraca się w pył, a wiele pozornie błahych zdarzeń ma drugie dno? I jak rozpoznać, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem? Rosa na własnej skórze przekonuje się, że nic nie jest nam dane raz na zawsze, a to, co niewyobrażalne, czasem nadchodzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 373

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 25 min

Lektor: Marietta Wiśniewska

Oceny
3,6 (20 ocen)
2
11
5
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Oliwia Tybulewicz & e-bookowo

Grafiki wykorzystane na okładce: kiraliffe, Shunga_Shanga, andreiuc88

Źródło: elements.envato.com

Projekt okładki: e-bookowo

ISBN: 9788381661454

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2020

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Spisałam tę historię, bo wiem, jak ulotna jest ludzka pamięć. Oficjalna wersja tych przełomowych wydarzeń brzmi nieźle, ale miejscami mocno rozmija się z prawdą. Chcecie wiedzieć, jak wyglądało wtedy nasze życie? I co rzeczywiście się wydarzyło? Jeśli tak, ta opowieść jest dla Was.

Rozdział I

Terra

Jak co dzień obudziłam się w swojej kabinie, przytulona do metalowej ściany. Takich pomieszczeń było na naszym statku tysiące. Starając się przegonić resztki snu, wyłączyłam budzik i leniwie się przeciągnęłam. Potem wygładziłam posłanie i złożyłam łóżko tak, by stapiało się z bokiem sypialni. To taka drobna sztuczka, aby zwiększyć rozmiar klitki, w której mieszkałyśmy. Nie da się ukryć, że pomimo dziewięciu pięter, powierzchnia naszego statku była mocno ograniczona i każdy metr był na wagę złota. Cokolwiek by to dosłownie nie oznaczało – muszę kiedyś spytać o to Ludmiłę.

Automatycznie opłukałam twarz, wyszorowałam zęby i założyłam przeznaczone na dziś ubranie. W stołówce panował zwykły, nieco przygaszony gwar; wszyscy mieli ochotę jeszcze trochę pospać. Odmierzyłam sobie z dystrybutora porcję pożywnej brei zwanej owsianką i usiadłam przy swoim stoliku. Jadałam przy nim, odkąd pamiętam. Moje życie nie obfitowało w zmiany.

Mirella zjawiła się kilka minut po mnie i widać było, że zniosła pobudkę dużo gorzej niż ja. Szopa długich, kręconych, kasztanowych włosów aż się prosiła o potraktowanie grzebieniem, a od bluzy, wyraźnie zakładanej w pośpiechu, odcinały się szwy.

– Hej, masz górę na lewą stronę – zagaiłam na powitanie, bez entuzjazmu przeżuwając swoją porcję witamin.

– Jakby to kogokolwiek obchodziło – mruknęła w odpowiedzi, ciężko opadając na krzesło naprzeciwko mnie. – Wiesz, kuchnia mówi, że w tym tygodniu nie ma co liczyć na owoce. Ten statek schodzi na psy.

Pokręciłam głową.

– Coś mi mówi, że czas ci przepisać solarium.

Wszyscy od czasu do czasu dostawaliśmy tam przepustkę, aby otrzymać odpowiednią dawkę zbawiennego w skutkach promieniowania. Lampy w kabinach też w jakimś stopniu je emitowały, ale daleko im było do tych solariowych.

– Do szamba z tym – mruknęła moja towarzyszka, po czym nieśpiesznie ściągnęła górną część garderoby, przełożyła ją na drugą stronę i tym razem założyła, jak należy.

Nikt nawet nie spojrzał w naszą stronę. Miała rację – nikogo to nie obchodziło.

– Ale na serio – kontynuowałam wywód, odsuwając od siebie miskę. – Warto by było iść po receptę.

– O tej porze roku możemy liczyć co najwyżej na godzinne wejście. Jak dopisze nam szczęście – zastrzegła, patrząc krytycznie na resztki mojego posiłku. – Zostawiłaś trochę kukurydzy.

– Powiedzmy, że mam przesyt kukurydziany. – Wzruszyłam ramionami. – Poza tym dadzą to mućkom, żadna strata.

Na naszym statku nic się nie marnowało. Zwracano na to baczną uwagę, bo od tego zależało nasze przetrwanie.

– Ale przecież niedługo kończą konserwację! – ożywiła się niespodziewanie moja rozmówczyni. – Więc może uda nam się wbić między biednych rekonwalescentów!

Solaria z przeznaczenia miały być miejscem wytchnienia, gdzie mogliśmy „doładować akumulatory”. Były to ciepłe, bardzo jasne pomieszczenia z mnóstwem zielonych żyjątek – prawdziwych ziemskich roślin. Ludmiła twierdzi, że powinniśmy nazywać takie miejsca parkami, bo tak by na nie mówiono na naszej ojczystej planecie, ale tutaj przyjęła się nazwa solarium. Ze względu na liczbę osób, na którą przypadały, dostęp do nich był ograniczony. Każdy miał prawo wejść tam raz na jakiś czas, ale pierwszeństwo miały osoby osłabione i dochodzące do siebie po chorobach.

W ostatnim czasie liczbę przydziałów zmniejszono, co wiązało się z konserwacją generatorów – raz na rok taka operacja była niezbędna. Wówczas to w solariach skracano godziny przyjęć, a na korytarzach zmniejszano intensywność oświetlenia, części z nich pozwalając tonąć w mroku nie tylko nocą, ale także wieczorami. Zakładano, że w razie potrzeby będziemy w stanie przejść je na pamięć, po omacku. Przykręcano też ogrzewanie i wtedy do łask wracały nasze najcieplejsze ubrania. Pierwsze Pokolenie nazwało ten okres zimą.

– Już czas. – Mirella westchnęła, po czym zabrała nasze tace i zaniosła do punktu zwrotu naczyń.

*

Żadna z nas nie przepadała szczególnie za szkołą. Teraz, gdy ostatni etap naszej podstawowej edukacji powoli dobiegał końca, było nam jeszcze trudniej usiedzieć na zajęciach.

– Przed wami decyzja dotycząca waszej przyszłości – głosiła uroczyście profesorka, krocząc pomiędzy przykręconymi do podłogi ławkami.

Wszystkie meble na statku ze względów bezpieczeństwa były przymocowane do podłoża.

– Najlepsi z was otrzymają szansę na wykształcenie w Złotej Republice. Część być może zdecyduje się nawet na zawód pedagoga. Możliwości macie wiele. Wybierzcie mądrze, bo to zaważy na całym waszym życiu.

Mirella, korzystając z tego, że belferka właśnie nas minęła, wywaliła język i przewróciła oczami. Omal nie parsknęłam śmiechem.

– Na podjęcie decyzji zostało wam już tylko kilka miesięcy. Nie zapominajcie, że to wynik egzaminów zadecyduje o tym, czy dostaniecie się do swojego wymarzonego miejsca. To tradycja sięgająca Pierwszego Pokolenia; w ten sam sposób decydowało ono o przyszłości swoich dzieci, w większości urodzonych już na statku. Prawo to wprowadzono równocześnie we wszystkich czterech republikach i obowiązuje ono do dziś.

No, nie do końca – pomyślałam. – Podział na republiki został przeprowadzony przez Drugie Pokolenie, Pierwsze było jeszcze jedną wielką rodziną – granice były otwarte i nie było wówczas tak wyraźnego podziału na lepszych oraz gorszych. Powiedziała mi to Ludmiła, podobnie jak to, żebym nie afiszowała się z tą wiedzą, bo jest ona politycznie niepoprawna.

Prawdą była często powtarzana fraza, że nie licząc drobnego wsparcia w okresach konserwacji generatorów, każda z republik mogła funkcjonować samodzielnie. Jednak wszyscy wiedzieliśmy, że nie na tym samym poziomie.

Republika Złota wyodrębniła się pierwsza – na jej trzech piętrach mieszkali najlepiej wykształceni mieszkańcy statku, tacy jak lekarze, inżynierowie, a także piloci. Mówiono, że kabiny były tam największe oraz że Złotorepublikanie mają aż pięć solariów. No i oczywiście mieściła się tam główna sterówka.

Przedstawicieli powyższych zawodów można było obecnie znaleźć również na niższych poziomach statku, ale najlepsi zawsze trafiali do Złotek. To tam kwitła myśl naukowa, a w ich fabrykach wciąż udoskonalano maszyny, podczas gdy nasze były jedynie konserwowane. I to oni mieli najlepsze plony, a co za tym idzie najsmaczniejsze jedzenie, bo jako jedyni dysponowali środkami, by inwestować w badania.

Z czasem wyodrębniły się pozostałe formacje: kolejne dwa piętra objęła w posiadanie Republika Futura, a niemal równocześnie z nią powołano do życia Republikę Terra, w której się urodziłam i wychowałam. Obie miały taką samą powierzchnię i pod względem rozwoju były mniej więcej na podobnym poziomie.

Z tego, co zostało, utworzono Republikę Gwiezdną – najmniejszą i najbardziej zacofaną. Teoretycznie też miała dwa poziomy, ale połowa jednego z nich zastawiona była wozami terenowymi i patrolowcami.

– I teraz wy, kolejne pokolenie urodzone na Zorzy Polarnej, możecie kontynuować tę chlubną tradycję – ciągnęła w natchnieniu nauczycielka. – Mam nadzieję, że dacie z siebie wszystko.

– To kim zamierzasz zostać? – spytała Mirella, gdy lekcyjne męczarnie dobiegły końca.

Wzruszyłam ramionami. Wciąż nie znałam odpowiedzi na to pytanie.

– Zastanawiam się nad czymś z branży medycznej. Może to dziedziczne.

Moja mama była z zawodu pielęgniarką.

– Potem chciałabym spróbować dostać się na staż do Złotej Republiki. Wiem, że niektórym się to udaje – wyznałam z rozmarzeniem.

– A nie wolisz dołączyć do mnie? Mechanik pokładowy to też niezły zawód.

Odwzajemniłam jej pełen entuzjazmu uśmiech, lekko kręcąc głową. Dla nikogo nie było tajemnicą, że tata i starszy brat Mirelli pracowali na takich stanowiskach. W wolnym czasie przekazywali swoją wiedzę najmłodszej latorośli, znajdując w niej pełną zapału uczennicę. Szczerze mówiąc, całkiem sporo rzeczy potrafiła już naprawić, co skwapliwie wykorzystywali wszyscy nasi znajomi – czekanie na mechanika pokładowego potrafiło ciągnąć się w nieskończoność. Zawsze mieli jakieś pilniejsze zgłoszenia.

– Ale wiesz, że to raczej męski zawód? – Lubiłam jej to wypominać przy każdej możliwej okazji.

– Raczej, ale nie wyłącznie. No i pomyśl, to jedyna szansa, żeby wydostać się z tego szambiastego statku.

– Tylko po to, żeby podryfować w nieważkości, naprawiając uszkodzenia.

– Ale zawsze. To musi być zagwieździste uczucie.

– Niech ci będzie. Uprzedź, jakbyś przelatywała przy luku widokowym, to ci pomacham.

– Nie martw się, na pewno uprzedzę – odparła niezrażona.

*

Wieczorem, jak to często miałam w zwyczaju, wstąpiłam do Ludmiły. Była moją przybraną ciocią i jej mieszkanie uważałam za swój drugi dom – często tam przesiadywałam, gdy mama pracowała do późna. Luda przyjaźniła się kiedyś z moją babcią i żywiła spory sentyment do naszej rodziny, tym bardziej, że nie miała już własnej.

– Witaj, Różyczko! – Ucieszyła się na mój widok. – Czego się napijesz?

– Wystarczy woda – odparłam, sadowiąc się wygodnie na ulubionym krześle.

Upiłam kilka łyków, po czym odstawiłam podbite magnesem naczynie na specjalnie dla mnie rozłożonej ławie (oszczędność miejsca, rzecz jasna).

– Czy na Ziemi kubki też mają magnesy? – zaciekawiłam się nagle.

Ludmiła była z wykształcenia historykiem i bardzo lubiła opowiadać mi o naszej świetlanej przeszłości.

– Skądże, Ziemia nie wykonuje tak gwałtownych ruchów, jak nasz statek. – Uśmiechnęła się z rozbawieniem.

Najwidoczniej znowu powiedziałam coś bardzo głupiego. Rozmawiając z Ludmiłą, nieodparcie odnosiłam wrażenie, że ile bym się nie dowiedziała, to i tak jest to tylko ułamek tego, co powinnam mieć w głowie. Zmieniłam więc temat na bardziej bezpieczny.

– Niedługo mamy wybierać nasz przyszły zawód.

– Już? Jak ten czas szybko leci.

Ludmiła poczłapała do ukrytej w ścianie szafki i wyciągnęła stamtąd album na zdjęcia, po czym otworzyła go i pokazała mi fotografię, z której uśmiechał się do nas bezzębny niemowlak. To byłam ja – wiedziałam o tym, bo w domu miałyśmy taką samą odbitkę.

– Dopiero co się urodziłaś, a już stajesz się dorosła. – Westchnęła.

Drukowane zdjęcia były na statku prawdziwą rzadkością, więc z ciekawością się nad nimi pochyliłam.

– To moja babcia i ty, prawda? – upewniłam się.

– Tak, to było jeszcze przed narodzinami twojej mamy.

Przeniosłam wzrok na zdjęcie ślubne babci. Moja mama nigdy się takiego nie doczekała.

– Co się właściwie z nimi stało? – spytałam, wskazując na nowożeńców.

– Twój dziadek było sporo starszy i zmarł śmiercią naturalną, a babcia... babcia zachorowała. Panowała wtedy epidemia, na pewno się o tym uczyliście.

– Tak, mówiliśmy o tym w zeszłym roku – odparłam, mocno trzymając album, na wypadek, gdyby Ludmiła chciała mi go przedwcześnie zabrać. – Ale mama nigdy o tym nie wspomina.

– Bardzo to przeżyła. Tym bardziej, że nie zdążyła się z nią pożegnać. – Luda popatrzyła na mnie podejrzanie lśniącymi oczami.

Przez chwilę miałam wrażenie, że chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zamiast tego wróciła do aneksu kuchennego i zaczęła hałaśliwie przestawiać coś w szafce. Kusiło mnie, żeby spytać ją o mojego tatę, ale wiedziałam, że był to temat tabu i mogłabym popaść w niełaskę. Podejrzewałam, że mógł umrzeć w tym samym czasie co babcia, ale mama udzielała mi jedynie zdawkowych, wymijających odpowiedzi. Odnosiłam wrażenie, że nie rozstali się w zgodzie – być może dlatego nie chciała o nim rozmawiać.

– Nie martw się, że masz tylko mnie – powiedziała kiedyś. – Przecież doskonale dajemy sobie radę we dwie, prawda?

Pokiwałam wtedy głową i na dłuższy okres przestałam o nim myśleć, ale mimo wszystko od czasu do czasu lubiłam sobie wyobrażać, jak mógł wyglądać i jak by to było mieć oboje rodziców, jak moje koleżanki.

W milczeniu wertowałam album dalej, docierając w końcu do najstarszych zdjęć. Jedno z nich było znacząco inne. Jako dziecko byłam przekonana, że przedstawia ono jedno z solariów na wyższym poziomie.

– To park, na Ziemi – wyjaśniła mi wtedy Ludmiła, choć też mogła to wiedzieć jedynie z opowieści, bo jak my wszyscy urodziła się już na statku. – To zdjęcie moi dziadkowie zabrali jeszcze z ojczyzny.

– A te białe plamy na kopule? – spytałam dociekliwie.

– To chmury. Na niebie, nie kopule. Na Ziemi chodzi się pod otwartym niebem.

Wzdrygnęłam się na to wspomnienie i zamknęłam album. Całe szczęście, że my mieliśmy nad sobą dach; nadmiar przestrzeni jakoś nie budził mojego entuzjazmu. To nie mogło być bezpieczne.

– Dlaczego wyjechaliśmy? Tak naprawdę? – spytałam, oddając Ludmile zdjęcia.

– Ziemia była przeludniona. Postanowiono stworzyć kolonię na planecie, która miała podobne warunki. Wysłano tam Pierwszą Ekspedycję, by stworzyć ludziom warunki do życia. Potem wysłano drugą, właśnie nas, Pierwszych Kolonistów. Musieli was tego uczyć, kochanie.

– W szkole zawsze pomijają najciekawsze fragmenty. Wolę, jak ty opowiadasz. A co z Pierwszą Ekspedycją? Czy wciąż tam są?

– Zapewne. W większości były to roboty, bo ludzi zahibernowano na czas podróży. Mieli wybudować pięć miast dla pięciu statków, które planowano wysłać ich śladem.

– I wybudowali?

– Tak sądzimy. Już od dawna nie otrzymaliśmy od nich żadnego sygnału.

– Dlaczego nas też nie zahibernowano?

– Nasze statki są większe i cięższe, przewożą w większości organizmy żywe. Hibernacja wymagałaby za dużo energii, dlatego zdecydowano się na skazanie ludzi na życie na statku dopóty, dopóki nie dolecą na miejsce.

– Czy to aż taka różnica? Życie na Zorzy i na Ziemi?

Ludmiła uśmiechnęła się, po czym popadła w zamyślenie.

– Moi dziadkowie mówili, że tak. Podobno to tak, jakby zamknięto nas w klatce. Zresztą czytałaś pewnie jakieś ziemskie książki?

Wzruszyłam ramionami.

– Próbowałam, ale nie rozumiem ich. Tylko przez lektury jakoś przebrnęłam, ale i tak ograniczyłam się do najważniejszych fragmentów.

To nie tak, że nie lubiłam czytać. Uwielbiałam. Ale dotyczyło to jedynie pozycji, które powstały już na pokładzie. Z wcześniejszych wprost wysypywały się tony dziwnego słownictwa i niezrozumiałych zwyczajów, skutecznie zniechęcających do dalszej lektury.

– Szkoda, dałyby ci spore pojęcie o naszym domu.

– Wolę słuchać twoich opowieści.

– Ale ja też znam je tylko z drugiej ręki. Zawsze należy wracać do źródeł.

– Może kiedyś. – Z tymi słowami podniosłam się z krzesła i mocno ją uściskałam. – Mama powinna niedługo wrócić. Do zobaczenia wkrótce.

Po przyjściu do kajuty z ulgą ściągnęłam buty i od razu rozłożyłam swoje łóżko. Kapę i poduszkę swoim zwyczajem zwinęłam w wałek, po czym wygodnie się o niego oparłam z czytnikiem otwartym na książce do chemii w jednej ręce i kubkiem parującej herbaty w drugiej. Mama pojawiła się po jakichś dwóch godzinach. Już od progu było widać, że jest wykończona.

– Ciężki dzień? – spytałam, odkładając czytnik.

– Nie najlżejszy – odparła, wkładając swoją torbę do znajdującej się przy progu skrzyni. – Nie miałam nawet kiedy zjeść obiadu.

– Przynieść ci coś ze stołówki? – spytałam, wyciągając ze ściany także jej tapczan.

Ostatnio szpital przeżywał prawdziwe oblężenie, jakby wszystkich postanowiono nagle gruntownie przebadać.

– Nie trzeba, wytrzymam do jutra.

– Zawsze tak mówisz, a potem żałujesz. Wezmę ci kilka przekąsek.

– Jak uważasz – mruknęła, zamykając za sobą drzwi do łazienki.

Po trudnym dniu w pracy przytomniała dopiero po prysznicu, więc tylko uśmiechnęłam się pod nosem, po czym z powrotem nałożyłam buty i ruszyłam do jadalni. Zawsze zostawiano tam trochę zimnych przekąsek dla tych, którzy jadali o nietypowych porach ze względu na pracę bądź po prostu zgłodnieli w środku nocy.

Szłam niemalże po omacku, ale bez wahania. Nocą, nawet w czasie lata, oświetlano jedynie najważniejsze pomieszczenia, takie jak szpital czy hol przed windami. Wszędzie poza nimi działało tylko oświetlenie podłogowe w formie strzałek, z drogowskazami na skrzyżowaniach, w stołówce natomiast do dyspozycji nocnych łasuchów zostawiano kilka lekko przygaszonych lampek.

Po dotarciu na miejsce chwyciłam miskę z jakąś brejowatą pastą i szybkim krokiem ruszyłam z powrotem. Gdy wróciłam, mama już spała, zwinięta w kłębek na łóżku. Westchnęłam, a następnie położyłam pudełko na metalowym stoliku obok jej posłania. Było na magnesie i jak wszystkie naczynia z daniami na wynos, miało praktyczną pokrywkę, jedzeniu nic więc nie groziło. Ludmiła mówiła, że dzięki tym pojemnikom żywność dłużej zachowywała świeżość, ale nie wiedziałam, jak to dokładnie miało działać. Jedna z tych ziemskich sztuczek.

Ostrożnie przykryłam mamę kocem. Patrząc, jak spokojnie oddycha przez sen, podobnie jak wiele razy przedtem przez głowę przebiegła mi myśl, że to wręcz niewiarygodne, jak mało jesteśmy do siebie podobne. Ona była drobnej budowy i natura obdarzyła ją dużymi, czarnymi oczami, małym nosem, drobnymi ustami oraz ciemnobrązowymi włosami. Odziedziczyłam po niej chyba tylko ich kolor. Moje oczy były znacznie mniejsze i niebieskie, nos miałam nieco szerszy, usta pełniejsze. Dodatkowo trochę przewyższałam ją wzrostem, a moje ciało miało zupełnie inne proporcje – znacznie więcej miejsca poświęcono w nim na szyję i chude nogi. Przy wysokiej, obdarzonej bujnymi kształtami Mirelli wyglądałam jak kościotrup, któremu natura poskąpiła wzrostu. W przedszkolu przez jakiś czas wołano na mnie „pająk”, na szczęście w ostatnim czasie w końcu zaczęłam nabierać trochę ciała.

Postanowiłam zrezygnować z nauki, żeby już nie budzić mamy. Zawsze mogłabym pójść do biblioteki; nie zamykano jej na noc, ale aż tak bardzo mi na tym nie zależało, bo do egzaminów była jeszcze chwila. Szybko się umyłam, po czym wygodnie wyciągnęłam na łóżku. To była moja ulubiona część doby – zasypianie, moment, kiedy odpływały wszystkie troski, a po głowie krążyły już plany na kolejny wolny dzień, tylko w marginalnym stopniu uwzględniające naukę i inne przykre obowiązki.

*

Następnego dnia śniadanie minęło nam w znacznie lepszym nastroju, bo udało nam się trafić na zawsze promieniującą energią Katię. Była to nasza o dwa lata starsza sąsiadka, która zostawiła już za sobą etap podstawowej edukacji i teraz, ku swojemu zachwytowi, kształciła się na technika w szwalni lub – jak wolała to nazywać – na projektantkę mody.

– Nie uwierzycie, jaki odjazdowy splot ostatnio opracowano w Złotkolandii! – opowiadała nam z zapałem, pochłaniając zwyczajowego śniadaniowego suchara.

Geny obdarzyły czarnowłosą i czarnooką Katię nieco pulchną sylwetką, którą ostatnio usiłowała trochę wyszczuplić, póki co bezskutecznie.

– Pięknie odbija światło i jest bardzo wytrzymały. Co więcej, pozwala skórze oddychać!

– Naprawdę to wszystko potrafi? – spytała sceptycznie Mirella. – Gdyby tak było, to na pewno byłby pilnie strzeżony.

– Wcale nie jest go łatwo dostać, ciotka przysłała mi kawałek w prezencie urodzinowym i dziewczyny ze szwalni omal nie padły z zazdrości. Wiecie, wymiana myśli technicznej nie jest mocną stroną tego statku. Zupełnie inaczej się to szyje, słowo daję… Ech, chciałabym móc się tam przeprowadzić.

– Kto by nie chciał – zgodziła się z nią Mirella.

– Szkoda, że nie mają programu stypendialnego dla takich jak ja. Choć na chwilę bym się stąd wyrwała. Teoretycznie mogłam spróbować z Republiką Futura, ale jakoś nie mogłam się zdecydować…

Z Futurą nasza ojczyzna była zżyta najbardziej i najłatwiej było dostać do niej przepustkę. Byłam tam nawet kiedyś przez kilka dni na minikoloniach, które urządzano latem dla dzieci, żeby trochę urozmaicić im życie. Spaliśmy wtedy w specjalnej, dużej kajucie, bawiliśmy się w podchody na nieznanych korytarzach i chodziliśmy do solarium, które specjalnie dla nas rezerwowano na godzinę czy dwie. To były piękne wspomnienia!

– Tak, szkoda, że nie można sobie wybrać republiki, do której się trafi na naukę.

– Teoretycznie można, jeśli jest się geniuszem. – Mirella uśmiechnęła się złośliwie.

Fakt, w naszych rodzimych placówkach, przy dobrych wynikach egzaminów, można było przebierać do woli, z Futurą dało się dogadać, a Złotka? Cóż… Złotka, jeśli miały dobry humor, spośród najlepszych chętnych wybierały delegację. Nikt natomiast nie był na tyle szalony, by choćby przez chwilę rozważać naukę w Republice Gwiezdnej. Była to jedna z tych rzeczy, których się po prostu nie robiło.

– Zresztą, jak chcesz wrażeń, to słyszałam, że Gwiezdna cały czas chętnie wpuszcza ochotników na dyżury – powiedziałam niewinnie. To był żart z brodą, ale nigdy się nam nie nudził.

– Może się skuszę, przynajmniej zobaczę, jakie u nich panują trendy. – Katia puściła do mnie oko.

– Ciepłe, bo szykują się do konserwacji generatorów.

– A niech cię… Musiałaś mi przypomnieć o dyżurze? W tym tygodniu mamy pralnię – jęknęła Mirella.

– Przynajmniej jesteście razem – zauważyła rozsądnie Katia, po czym poszła do dokładkę.

– I tu ma rację – przyznałam uprzejmie. – Jak to mówią, lepszy dyżur w Gwiezdnej z przyjaciółką niż samotny w Złotej.

– Kto mówi, ten mówi; bez urazy, ale dla Złotej odpuściłabym sobie nawet twoje niezwykle interesujące towarzystwo.

– Zdrajca. – Kopnęłam ją pod stołem.

– Przynajmniej nie możesz mi zarzucić, że nie jestem szczera.

Dyżurami nazywano przysługi, które musiał wykonywać każdy, kto jeszcze nie pracował. Uczniom przydzielano je trzy razy w tygodniu – dwie, trzy godziny po szkole, plus pół soboty lub niedzieli. Miejsca zmieniały się dla urozmaicenia, a także po to, byśmy jak najwięcej się nauczyli. Były to zadania mało skomplikowane i wymagające wysiłku fizycznego, takie jak sprzątanie, prace w pralni, na stołówce czy w ogrodach. Zawsze nadzorował nas ktoś, kto był zatrudniony w danym miejscu na pełny etat.

Ze wszystkich dyżurów, jakie do tej pory nam się trafiły, pracę w pralni lubiłyśmy z Mirellą najmniej. Była najbardziej odmóżdżająca i nieinspirująca. Co ciekawego można znaleźć w segregacji brudów po metkach i wrzucaniu ich do pudła z numerem, który wyświetla się na ekranie maszyny skanującej? Choć to było jeszcze najlepsze – najbardziej nie cierpiałam prasowania i składania upranych już rzeczy.

*

– Rosalita, w jaki sposób mamy to potem zeskanować? – Nadzorczyni pralni wyrwała mnie z zamyślenia, stuknąwszy mnie w plecy wskaźnikiem, z którym nie miała w zwyczaju się rozstawać.

Westchnęłam i szybko przeprosiłam. Pod koniec dyżuru układanie ubrań równo i tak, by metka była w łatwo dostępnym miejscu, wydawało się niemal ponad moje siły. Ale było to niezbędne, żeby skierować je potem do właściwego mieszkania.

– W takich momentach staram się nie zapominać, że mogło być gorzej; mogli nas przecież wysłać do szamba. – Pracująca przy sąsiedniej desce Mirella mrugnęła do mnie wesoło.

Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. To rzeczywiście byłoby gorsze. Na szczęście tam kierowali tylko za karę, a nam jeszcze nie udało się aż tak narozrabiać.

– Mam już dosyć tej nauki. – Ziewnęłam ukradkiem, wyciągając ze sterty kolejną koszulę. – Chciałabym, żeby już było po egzaminach.

– Nie ty jedna. Ale wiesz co, mam pomysł. Mogłybyśmy dla odprężenia w weekend wybrać się na dół, na dyskotekę. No wiesz, z Katią. Jesteśmy już prawie dorosłe, a jeśli ona obieca nas pilnować, powinno się udać.

– Myślisz? – Spojrzałam na nią z powątpiewaniem, a trzymane przeze mnie żelazko zawisło kilkanaście centymetrów nad tkaniną.

– Hej, warto spróbować. Nie można się tylko uczyć.

Nadzorczyni przesłała mi karcące spojrzenie, po którym natychmiast wróciłam do pracy.

– To by mogło być ciekawe… – przyznałam.

Do tej pory bywałyśmy jedynie na zabawach organizowanych razem ze znajdującą się na naszym poziomie szkołą męską. Zapewne okazałyby się ciekawsze, gdyby nie były bacznie nadzorowane przez najsurowszych nauczycieli, a my nie trzymalibyśmy się dla zasady w hermetycznych grupkach. Dyskoteka na siódmym piętrze była dla starszych i zapowiadała się dużo ciekawiej. Chodzili na nią studenci z położonych tam szkół, bo właśnie na tym poziomie ulokowano nadające uprawnienia zawodowe szkoły wyższe, podczas gdy nasz specjalizował się w opiece przedszkolnej i szkolnictwie bazowym.

– Dokładnie tego nam potrzeba! – Mirella twarzowo się zarumieniła. – Pogadam z Katią jeszcze dziś!

Katii pomysł się spodobał, nieco trudniej było przekonać moją mamę, która najchętniej wciąż traktowałaby mnie jak dziecko.

– Tylko wróć o przyzwoitej godzinie – zgodziła się w końcu, uginając się pod naporem potrójnej siły perswazji i całej listy logicznych argumentów.

– Proszę się nie martwić, ja też nie mogę być zbyt długo – zapewniła ją Katia.

Mama jakby odetchnęła z ulgą, po czym, spojrzawszy na zegarek, w panice chwyciła torbę i wybiegła na korytarz.

– Będę niańczyć młodszego kuzyna i mama wystawiłaby mnie za śluzę, gdybym nie odstawiła go z powrotem na czas – wyjaśniła przyszła projektantka mody w odpowiedzi na nasze pytające spojrzenia.

– Nic nie mówiłaś o kuzynie – wypomniała jej Mirella. – To ten od Złotek?

– Dokładnie ten. Nie przepuściłabym okazji, żeby wam go nie przestawić, a nuż coś zaiskrzy i zabierze jedną z was ze sobą. Miałabym jedną osobę więcej do odwiedzania tam na górze.

– Ale on jest chyba od nas młodszy, co nie? – Moja przyjaciółka się skrzywiła.

– Rok z kawałkiem, tyle co nic. Za parę lat różnica będzie niezauważalna. Gdzie w pobliżu znajdziesz drugą taką partię?

Po tej uwadze obie zachichotały.

Katia jako jedyna z naszej trójki miała okazję być w ojczyźnie Złotek. Brat jej mamy okazał się wybitnie zdolny i pozwolono mu tam zamieszkać. Regularnie odwiedzał pozostawioną w Terra rodzinę, choć sam zdołał zaprosić ją do siebie tylko dwa razy; zdobycie przepustek w drugą stronę nie było proste. Zależało mu jednak na zachowaniu rodzinnych więzi, dlatego od czasu do czasu wysyłał do siostry jedynego syna. Tym razem, jak się okazało, na cały weekend, bo chłopak wyraził chęć uczestnictwa w dniach otwartych w naszym obserwatorium.

– Zróbcie się na supernowe. – Potencjalna swatka mrugnęła do nas, po czym udała się do swojej kabiny, a ja i Mirella, po krótkiej dyskusji, do biblioteki, żeby w spokoju zrobić powtórkę do czekającego nas egzaminu z matematyki.

*

Trzeba przyznać, że już sama perspektywa spędzenia tak rozrywkowej soboty dodała mi mnóstwa energii. Chyba rzeczywiście to było coś, czego potrzebowałam. Ustaliłyśmy, że najpierw pójdziemy do kina, potem odwiedzimy tamtejszą stołówkę (nie żeby serwowała coś innego niż nasza, tylko tak dla zasady) i dopiero wtedy zaprezentujemy się w klubie. Byłam tym wszystkim tak zaabsorbowana, że trudno mi było skupić się na wiadomościach, które co rano oglądaliśmy na godzinie wychowawczej i które teoretycznie mieliśmy potem omawiać.

– W dniu wczorajszym w naszej republice zakończono konserwację ostatniego generatora – oświadczyła z uśmiechem prezenterka. Zgodnie z najnowszą modą włosy miała upięte w wysoki kok, a w jej makijażu dominował kolor zielony. – W najbliższych dniach będziemy stopniowo przywracać systemy do pełnej funkcjonalności, aby w pełni mogli się państwo cieszyć kolejną piękną wiosną.

– Czas najwyższy – mruknęła pod nosem Mirella.

Uśmiechnęłam się do niej, po czym podryfowałam myślami w okolice jutrzejszego dnia. Jak właściwie powinnam się ubrać?

– Kie licho…? – prychnęła po chwili moja przyjaciółka, wytrącając mnie z letargu.

– Co się stało? – Z ciekawością nachyliłam się w jej stronę, niepomna tego, że wiadomości właśnie się skończyły, a zawieszony nad sufitem ekran został wyłączony.

– Rosalita, widzę, że bardzo chcesz się wypowiedzieć na temat ostatniej wiadomości, chętnie wszyscy posłuchamy – ogłosiła donośnym głosem nauczycielka.

– Ja… – wyjąkałam, czując, że się czerwienię. – Właściwie to…

– Jesteśmy z Rosalitą bardzo zdziwione decyzją, że każdy, kto nie ukończył jeszcze czterdziestego roku życia, ma od przyszłego tygodnia uprawiać sport przez godzinę trzy razy w tygodniu do odwołania! – Pośpieszyła z pomocą moja przyjaciółka.

– Nie ciebie pytałam.

– To naprawdę niecodzienny pomysł. – Rzuciłam Mirelli pełne wdzięczności spojrzenie. – Słyszałam, że ostatnio robiono wszystkim bardzo szczegółowe badania. Czy myśli pani, że wyniki były aż tak złe?

– Trudno powiedzieć, ale bez wątpienia wyjdzie to wszystkim na dobre. Jak wiadomo, w zdrowym ciele zdrowy duch. Czy ktoś jeszcze chciałby jakoś skomentować dzisiejsze wiadomości?

Choć na pozór profesorka wydawała się udobruchana naszym od tej pory nienagannym zachowaniem, za karę wlepiła nam obu dodatkową pracę po lekcjach: segregowanie pomocy naukowych i układanie ich we właściwych przegródkach.

– Dobrze, że już prawie weekend – pocieszała się Mirella, kompletując kolejny plastikowy zestaw do samodzielnego montowania modeli związków chemicznych.

– Serio wszyscy mają ćwiczyć godzinę dziennie? Nawet jak mają tego dnia WF w szkole?

– Nie no, to już się liczy jako trening. Ty naprawdę w ogóle nie słuchałaś?

*

Przypadający na sobotni ranek dyżur w kuchni przeleciał mi niczym meteor za wizjerem. Obiad przełknęłam prawie bez gryzienia, omal się przy tym nie udławiwszy, po czym pędem pognałam do domu, potrącając po drodze zdumionych moim nadmiarem energii przechodniów. Po przyjściu od razu wskoczyłam pod prysznic, wciskając guzik uruchamiający strumień wody co najmniej dziesięć razy. Limity limitami, ale czasem można chyba odstąpić od zasad? Tym bardziej, że woda była w końcu ciepła, a nie letnia, na co byliśmy skazywani każdej zimy. W tym momencie niestraszna była mi nawet perspektywa odpracowania za to karnego dyżuru.

Katia i Mirella zapukały do moich drzwi trzydzieści minut przed umówioną godziną wyjścia.

– Niespodzianka!!! – krzyknęła moja koleżanka z klasy, potrząsając natapirowaną i tajemniczo lśniącą burzą loków.

Złote oczy podkreśliła ciemnozieloną kredką i dobranym do niej cieniem, w czym było jej bardzo do twarzy.

– Wyglądasz super, jak zwykle zresztą. – Roześmiałam się. – A ten oślepiający połysk to skąd?

– Gwiezdny Pył w osobie własnej! – Wychyliła się zza niej Katia. – Kolejny prezent od mojej kochanej cioci. Tobie też chętnie go użyczę!

– W takim razie wskakujcie. – Uchyliłam szerzej drzwi. – A twój kuzyn...? – dodałam, rozglądając się niepewnie po korytarzu.

– Spotka się z nami przy windach. Wyjaśniłam mu, że potrzebujemy trochę czasu na przypudrowanie nosów.

– Słuszne posunięcie.

Katia najwidoczniej nie próżnowała przez kilka ostatnich dni, bo zdołała sobie w tym czasie uszyć ze sprezentowanego materiału doskonale podkreślającą jej figurę sukienkę. Choć nie starczyło go na całą kreację i musiała posiłkować się doszywkami z lokalnych tkanin, ostateczny efekt powalał na kolana.

– No no! Żaden ci się nie oprze – skomplementowałam ją szczerze.

– Już się nie podlizuj, przecież obiecałam pomóc ci w przygotowaniach. A skoro o tym mowa, dlaczego jeszcze nie jesteś przebrana?

– Nie bardzo wiem, w co się ubrać…

– A co z tą zieloną sukienką od twojej mamy? – zaproponowała Mirella.

– Myślicie, że to dobra okazja?

Kilka lat temu mama przekazała mi kreację z czasów swojej młodości. Pomimo upływu lat, trzymała się doskonale. Uszyta była z nieznanego mi, przyjemnego w dotyku materiału i zdawała się mieć ponadczasowy krój. Powiesiłam ją w szafie i na śmierć o niej zapomniałam, tym bardziej, że do tej pory była na mnie trochę za duża, ale być może właśnie nadszedł jej moment.

Z wahaniem po nią sięgnęłam i przebrawszy się, stanęłam przed koleżankami, patrząc na nie z wyczekiwaniem.

– Rewelacja! Jest jak szyta na ciebie! – pisnęła Katia.

– Skąd twoja mama ją wzięła? – Mirella z fascynacją obróciła w palcach rąbek materiału.

– Ogon komety temu, kto to od niej wyciągnie. – Westchnęłam, z przyjemnością obracając się przed lustrem. – Nie myślicie, że jest trochę za ładna jak na dziś?

– Nic nie jest za ładne na dziś!

Po poprawkach koleżanek przestałam przypominać siebie, choć trzeba przyznać, że w nastroszonych włosach, odważnej biżuterii i tej niezwykłej sukience było mi bardzo do twarzy. Podekscytowane ruszyłyśmy w stronę wyjścia, gdy nagle drzwi się otworzyły, a moja mama, zamiast przekroczyć próg, zastygła w bezruchu, wyraźnie czymś poruszona.

– Dobry wieczór – przywitały się moje koleżanki.

– Czy coś się stało? – spytałam z niepokojem.

– Nie, nie, po prostu… kogoś mi przypominasz… ale to nieważne. Stare dzieje. – Uśmiechnęła się z przymusem.

Katia, pękając z dumy, zagaiła:

– Rosalita wygląda ślicznie, prawda?

– Tak, bardzo ładnie. – Mama wciąż podejrzliwie mi się przyglądała, po czym nagle dodała stanowczym tonem: – Tylko nie wróćcie za późno!

– Tak jest! – zawołałyśmy, wybiegając na korytarz.

Kuzyn Katii czekał na nas w umówionym miejscu. Widziałam go już jakieś dwa czy trzy razy, ale zawsze z daleka i dopiero teraz mogłam dokładniej mu się przyjrzeć. Od razu rzucał się w oczy fakt, że nie był stąd. Miał na sobie bardzo dobrze skrojone ubranie, o niespotykanym u nas asymetrycznym fasonie, falowane brązowe włosy w zadziorny sposób opadały mu na oczy o nietypowym kolorze, a jego lekko śniada cera mogłaby stanowić przedmiot marzeń każdej kobiety z naszej republiki. No i emanowała z niego jakaś nietypowa pewność siebie.

– Dziewczyny, to jest Patryk – zaprezentowała go nie bez dumy kuzynka. – A to moje przyjaciółki, o których ci mówiłam.

Mirella przywitała się z nim bez entuzjazmu, rozczarowana tym, że nie tylko jest młodszy, ale na dodatek zaledwie dorównuje jej wzrostem. Gdy nadeszła moja kolej, wcale nie zachowałam się lepiej, bo jakoś mnie peszył. Lata żeńskiej szkoły i brak brata nie sprzyjały nawiązywaniu kontaktów z płcią przeciwną.

– Pierwszy przystanek to kino – oświadczyła dla porządku Katia. – Zarezerwowałam nam bilety na „Lodowy płomień”. Ma niezłe recenzje.

Przemieszczanie się windami pomiędzy piętrami naszej republiki nie było dobrze widziane (niepotrzebna strata energii), dlatego ruszyliśmy w stronę znajdującej się tuż przy holu klatki schodowej. Przejścia na piętra Republiki Futura oraz Republiki Gwiezdnej były rzecz jasna zablokowane i zawsze stały przy nich patrole, ale między swoimi terenami mogliśmy przemieszczać się bez ograniczeń.

Film był dość nowy, cieszył się więc sporym zainteresowaniem. Na szczęście Katia zadbała o całkiem niezłe miejsca.

– Ludmiła mówi, że kiedyś większość filmów kręcono z udziałem prawdziwych ludzi, a nie animowano jak teraz – wyszeptałam po kilku pierwszych klatkach, nachylając się ku Mirelli.

Dowiedziałam się tego całkiem niedawno i korciło mnie, żeby z kimś się tą wiedzą podzielić.

– Serio? – Spojrzała na mnie z rozbawieniem. – I nie były nudne?

– Podobno nie. Reżyserzy mieli do dyspozycji sporo plenerów, no i niezliczoną liczbę aktorów!

– Trzeba będzie kiedyś jakiś obejrzeć, może mają coś w bibliotece.

Ktoś z tyłu ostrzegawczo syknął, szybko się więc wyprostowałam, mimochodem zerkając w lewą stronę, po której Katia usadziła swojego kuzyna. Okazało się, że najwidoczniej przysłuchiwał się naszej konwersacji, bo spotkaliśmy się wzrokiem. Szybko zwróciłam oczy na ekran, czując, że lekko się rumienię.

Film okazał się całkiem udany, co uznaliśmy jednogłośnie. Zgodnie z zapowiedzią kolejną atrakcją wieczoru była wizyta w lokalnej stołówce. Jedzenie rzeczywiście było takie same jak na naszym piętrze, za to wystrój… Podczas gdy u nas postanowiono na pastele, tu dominowały żywe kolory, obecne w przewijającym się wszędzie kwiatowym motywie, doskonale stonowanym przez stalowoszare ściany. Gdyby zależało to ode mnie, chętnie zgodziłabym się na jadanie tutaj już do końca życia.

– Od razu czuć, że tu się więcej dzieje! – oświadczyła z szerokim uśmiechem Mirella, co spotkało się z żywym zainteresowaniem męskiej części klientów.

– Skoro dziś idziemy szaleć, to zawieszam dietę! – oświadczyła stanowczo Katia, ładując sobie na talerz podwójną porcję tłustego sosu z makaronem.

Nie byłam specjalnie głodna, dlatego nałożyłam sobie jedynie symboliczną ilość potrawki z ryżem, po czym wcisnęłam się w jaskrawozielony fotelik przy wybranym przez nas stole. Patryk ostrożnie usiadł na czerwonym i z zaciekawieniem skubał widelcem wybrane przez siebie potrawy. Zauważyłam, że wziął wszystkiego po trochu.

– Umówiłam nas z moimi przyjaciółmi – poinformowała nas organizatorka wyprawy, między jednym a drugim kęsem. – W większej grupie będzie nam raźniej!

– Kosmicznie – pochwaliłam, choć perspektywa spotkania z całą bandą nieznajomych odebrała mi nawet tę resztkę apetytu, którą zdołałam z siebie wykrzesać.

– Miałam nadzieję, że chociaż tutaj będą mieli świeże owoce. – Mirella westchnęła. – Wiecie, dla studentów, dodatkowe źródło witamin. Ale nic z tego. Pamiętacie, żeby kiedyś ich tak długo nie było? Bo ja nie.

– Na pewno lada moment się pojawią. – Katia z sympatią klepnęła ją w plecy. – Lepiej jedz, zanim ci wszystko wystygnie.

Mirella posłusznie zabrała się za swój obiad, a ja zmusiłam się do połknięcia jeszcze kilku kęsów własnego. Na stres i nowe sytuacje zawsze reagowałam brakiem łaknienia, co nieustannie martwiło moją mamę.

Patryk tymczasem, po wypróbowaniu wszystkiego na talerzu, zdecydował się na pastę warzywną, którą teraz przeżuwał z nieodgadnioną miną. Gdy opuszczałyśmy jadalnię, Mirellę odprowadzało kilka zasmuconych spojrzeń, czego chyba nie zauważyła.

*

Klub okazał się być sporo większy niż miejsce, w którym do tej pory urządzano nam potańcówki. Oświetlenie, które ograniczono do minimum, przybrało formę małych światełek na suficie, do złudzenia przypominających gwiazdy, natomiast wisząca pośrodku kula odblaskowa przywodziła na myśl ziemski księżyc, który wszyscy znaliśmy ze starych zdjęć. Tuż przy ścianach ustawiono stoliki, a przestrzeń taneczna znajdowała się w centrum.

Ku mojej uldze, Katia po przedstawieniu nas znajomym, od razu wyciągnęła nas na parkiet. Kilka dziewczyn poszło z nami, a Patryk, o dziwo, znalazł wspólny język z wielbicielami klubowej gry w meteoryty i udało mu się namówić ich na partyjkę.

Gdy postanowiłyśmy zrobić sobie przerwę na złapanie oddechu, Katia zniknęła gdzieś z jedną z koleżanek. Wróciły z czterema szklankami i triumfującymi minami.

– To dla was – wyjaśniły, wręczając nam po napoju.

Mirella opróżniła naczynie duszkiem, podczas gdy ja jedynie nieufnie powąchałam zawartość swojego. Pachniało dziwnie, ale skoro wszyscy to pili… Już po pierwszym łyku poczułam zabawne ciepło w żołądku.

– Zaraz, to chyba nie jest…?

– Alkohol. I owszem – zachichotała Katia, potakując z zapałem.

– Ale… jak? Przecież jest reglamentowany, a ja i Mirella nie jesteśmy pełnoletnie.

– Mamy swoje sposoby, nie martwcie się.

Nie chciałam, żeby wzięły mnie za tchórza, posłusznie połknęłam więc pozostałą zawartość szklanki, starając się ignorować uporczywy, lekko gryzący posmak. Niestety okazało się, że nie zamierzał on opuścić mojego podniebienia bez walki.

– Idę do łazienki – rzuciłam tonem wyjaśnienia, po czym czmychnęłam w stronę wyjścia, nim ktokolwiek zdążył mi odpowiedzieć.

Nie chciałam, żeby któraś z dziewczyn zaproponowała, że pójdzie ze mną, bo zamierzałam ukradkiem napić się trochę wody z kranu.

Gdy opuściłam toaletę, okazało się, że rozpoczął się właśnie blok wolnych piosenek, a Katia i Mirella wirowały po parkiecie przytulone do partnerów. Przeklęłam pod nosem, po czym zawróciłam w stronę wyjścia, zdecydowawszy się przeczekać to na zewnątrz; nie uśmiechało mi się samotne stanie pod ścianą. Na szczęście tuż przy dyskotece znajdował się luk widokowy, a na gwiazdy mogłam patrzeć bez końca.

Ku mojej uldze przy szybie nikogo nie było. Usiadłam na umieszczonej naprzeciw niej ławeczce i popadłam w zamyślenie. Zewnętrzne widoki nigdy nie przestawały mnie fascynować. Gdy byłam mała, wydawało mi się, że jeśli udałoby mi się jakoś otworzyć okno, mogłabym zerwać sobie z nieba kilka planet, żeby się nimi pobawić. Do tej pory nie mogłam odżałować, że to niemożliwe.

– Mają coś w sobie, prawda?

Odwróciłam się gwałtownie, zaskoczona dobiegającym zza moich pleców głosem. Okazało się, że należał on do Patryka.

– T-tak – zająknęłam się. – Zdecydowanie… zdecydowanie mają.

– Pomyśleć, ile ich mijamy. – Kuzyn Katii usadowił się na drugim końcu ławki.

Utkwiłam wzrok w szybie i zesztywniałam. Choć spędziłam w towarzystwie tego chłopaka większą część wieczoru, wciąż nie przestał mnie peszyć. Był taki… Złotkowy, jakby wycięty z innego szablonu. Zupełnie tu nie pasował.

– Wiesz, że ziemski pisarz napisał kiedyś, że gwiazdy świecą tylko po to, aby każdy mógł znaleźć swoją?

Drgnęłam, po czym w końcu nieśmiało zerknęłam w jego stronę. Zabawne, że powiedział to akurat w tej chwili. Takie małe déjà vu, można by rzec. Poczułam, że się rozluźniam – mój rozmówca wydał mi się niespodziewanie znacznie mniej obcy.

– Ich liczba ma w sobie coś uspokajającego – przyznałam ostrożnie, po czym, zachęcona jego uśmiechem, pokusiłam się o rozwinięcie swojej myśli. – Pozwala spojrzeć na sprawy z odpowiedniej perspektywy. Jak tylko mam jakiś problem, zawsze prędzej czy później trafiam do luku.

– Mnie przypominają o tym, ile jeszcze zostało do odkrycia. – Patryk zaszczycił mnie długim, przyjaznym spojrzeniem spod splątanej grzywki.

– Dlatego tu jesteś, zależało ci na drzwiach otwartych w naszym obserwatorium? – Przypomniałam sobie słowa jego kuzynki. – Zamierzasz w przyszłości zajmować się badaniem gwiazd?

– Jeśli tylko będzie taka możliwość. – Wzruszył ramionami, z powrotem kierując wzrok na okno. – Jest sporo do zbadania, nim dotrzemy na miejsce.

Pokręciłam głową. To wydawało się takie nierealne. Dotrzemy na miejsce? Tak, wszyscy wiedzieliśmy, że podróż i życie na Zorzy miały mieć charakter tymczasowy, ale… to był nasz dom, cały nasz świat. Nie potrafiłam wyobrazić sobie innego życia.

– Czy myślisz, że to będzie trudne? Zejście ze statku na stały ląd? – spytałam po chwili milczenia, uświadamiając sobie, że jeszcze nigdy z nikim na ten temat nie rozmawiałam. Nawet z Ludmiłą, która była specjalistką od takich spraw. Tego typu rozważania wydawały mi się do tej pory zbyt abstrakcyjne, by zawracać sobie nimi głowę. Ale nie tej nocy.

– Na początku – odparł, patrząc na mnie z powagą, jakby jego także trochę martwiła ta myśl. – Ale z czasem ludzie się przyzwyczają. Statek nie może być naszym domem w nieskończoność.

– Pewnie nie...

Na chwilę zapadła cisza, ta z rodzaju tych przyjemnych, w czasie której oboje z fascynacją wpatrywaliśmy się w gwiazdy. Miło było oglądać je z kimś; Mirellę to nudziło, więc z reguły podziwiałam je w samotności. W pewnym momencie odniosłam wrażenie, że Patryk zamierza powiedzieć coś jeszcze, ale w chwili, gdy zaczęłam odwracać głowę w jego stronę, zza swoich pleców usłyszałam pełen irytacji głos.

– Rosalita, idziesz?!

Obejrzałam się i ujrzałam wyglądającą zza drzwi klubu Mirellę.

– Za chwilę! – odparłam, a ona ostentacyjnie pokręciła głową i zniknęła za drzwiami.

– Będę wracać, koleżanki się martwią. – Niechętnie podniosłam się z ławki.

– Dołączę do was za chwilę – obiecał.

Skinęłam głową i udałam się w stronę klubu. Jego ściany były bardzo skutecznie wygłuszone i dopiero po przekroczeniu drugich, wewnętrznych drzwi, miałam pewność, że rzeczywiście na parkiecie z powrotem króluje wesoła, skoczna muzyka. Udało mi się dopchać do kąta zajmowanego przez naszą grupkę, ale niestety moich koleżanek tam nie było.

– Widziałeś gdzieś Katię? Albo Mirellę? – krzyknęłam do stojącego najbliżej mnie pryszczatego chłopaka, którego bez wątpienia mi dziś przedstawiano, ale jego imienia za nic nie mogłam sobie przypomnieć.

– Poszły do łazienki! – odparł, przekrzykując muzykę. – Chyba cię szukały!

– To idę do nich.

– Możecie znowu się rozminąć!

Miał rację, w ten sposób mogłyśmy się szukać w nieskończoność.

– Może chcesz coś do picia? – Chłopak najwidoczniej uznał, że powinien się mną zaopiekować.

– No… czemu nie. – Wzruszyłam ramionami, ciesząc się w duchu, że na chwilę się go pozbędę.

Niestety wrócił bardzo szybko i z szerokim uśmiechem wręczył mi wysoką szklankę z napojem o intensywnym, pomarańczowym kolorze. Tknięta złym przeczuciem wzięłam mały łyk, po czym przeklęłam w myślach. Znowu alkohol. Czy nie pili tu niczego innego?

Żeby nie było mu przykro, wypiłam trochę, obiecując sobie potem gdzieś to wylać, ewentualnie odstawić w jakimś kącie i perfidnie o tym zapomnieć. Nim wróciła Katia, zdążyłam przełknąć jakąś jedną czwartą.

– Zabłądziłaś po drodze? I gdzie zgubiłaś Mirellę? – spytałam z ulgą.

Nie czułam się tu zbyt pewnie bez wsparcia koleżanek.

– A, dorwała Patryka i postanowiła trochę poszpanować znajomością z prawdziwym Złotkiem. – Zachichotała. – Wyciągnęła go na parkiet, nie mógł się jej oprzeć!

Oczywiście, że nie mógł, jak każdy facet. W roztargnieniu pociągnęłam ze szklanki porządny łyk, a potem kolejny, gdy Katia wdała się ze znajomymi w uciążliwą do przeprowadzenia w tych warunkach dyskusję na temat różnic między życiem u nas a w Złotej Republice.

– Idziemy tańczyć? – zwróciła się w końcu ponownie do mnie, widocznie zmęczona przekrzykiwaniem muzyki.

Skinęłam głową, z ulgą odstawiając naczynie na metalowy stolik. Zdecydowanie miałam na dziś dość alkoholu. Jak bardzo, przekonałam się kilka piosenek później, gdy zaczęły uginać się pode mną kolana.

– Katia, nie czuję się najlepiej, idę usiąść – zdążyłam wymamrotać, po czym runęłam jak długa na podłogę, a raczej runęłabym, gdyby ktoś mnie nie złapał i nie podtrzymał.

– Co się dzieje? – Usłyszałam niski głos, który dobiegał jakby zza ściany.

– Chyba za dużo wypiła – odparł głos nieco wyższy.

Poczułam, że mój wybawca chwyta mnie w ramiona i zaczyna gdzieś nieść, zdążyłam też pomyśleć, że całkiem niczego sobie pachnie, po czym straciłam przytomność.

*

Obudziłam się rano, w swoim pokoju, z potwornym bólem głowy i ogromnym pragnieniem. Niestety, najgorsze było jeszcze przede mną.

– Co ty sobie w ogóle myślałaś?! – pytała mama, patrząc na mnie z wyrzutem. – Myślałam, że jesteś już wystarczająco odpowiedzialna, żeby cię gdzieś samą puścić!

– Bo jestem – odparłam, z wysiłkiem opierając się o ścianę. – Tylko jakoś tak głupio wyszło.

– Głupio wyszło! I wszystko jasne. Skąd w ogóle wzięłaś alkohol? I kim był ten chłopak, który cię przyniósł?!

Żebym to ja wiedziała…

– A jak wyglądał? – spytałam nieśmiało.

– Nawet tego nie wiesz? Pamiętasz cokolwiek z wczorajszego wieczoru?! – Mama spojrzała na mnie jeszcze groźniej, składając ręce na piersi.

Nie było dobrze.

– Pamiętam wszystko, poza tym, kto mnie przyniósł – zapewniłam, po czym zwlekłam się z łóżka i nalałam sobie trochę wody do kubka.

Całe szczęście, że wszystkie kabiny na statku były wyposażona w kran i wbudowany w ścianę czajnik, więc w każdej chwili można było zrobić sobie coś do picia. A skoro już o stołówce mowa…

– Nie będę dziś szła na śniadanie, pośpię tu sobie, jeśli nie masz nic przeciwko temu. – Spojrzałam na nią z nadzieją, że zrozumie.

Ale najwidoczniej jeszcze nie skończyła.

– A gdzie były twoje koleżanki? Też się pochorowały?

– Nic mi na ten temat nie wiadomo – odparłam, czując się tak, jakby wokół głowy zaciskała mi się rozgrzana do czerwoności żelazna obręcz.

Mimo to do mózgu zdołała mi się przebić jedna istotna myśl: jeśli nie towarzyszyły mi Katia i Mirella, to jak ten, kto mnie niósł, trafił do naszej kabiny? Byłam praktycznie pewna, że nie mógł się tego dowiedzieć ode mnie.

– Ten chłopak… Co mówił?

– Że źle się poczułaś. – Mama nie spuszczała ze mnie badawczego wzroku. – Nie był stąd, nie kojarzę go.

Jako pielęgniarka znała właściwie wszystkich w naszej republice, a to oznaczało…

– Czy wyglądał… Czy on mógł być ze Złotej Republiki?

Mama tylko spojrzała na mnie podejrzliwie, nie potwierdzając ani nie zaprzeczając.

– To musiał być kuzyn Katii – uznałam z ulgą. – To bardzo miły chłopak i wcale nie zarozumiały – zapewniłam.

– Moja panno, nic nie wiesz o ludziach ze Złotej Republiki! – odparła, wyraźnie tracąc resztki cierpliwości. – I nie życzę sobie, żebyś miała z nimi cokolwiek do czynienia, zrozumiałaś?!

– Ale to nie on mi dał te drinki… – próbowałam wyjaśnić, ale od razu mi przerwała.

– Bez dyskusji! O karze porozmawiamy później – dodała, po czym zostawiła mnie samą.

Cóż, pewnie i tak spóźniła się przeze mnie do pracy.

Wyżej wspomnianą karą za lekkomyślność okazało się dwutygodniowe ograniczenie wolności: zaraz po szkole musiałam wracać do domu i wolno mi go było potem opuszczać tylko na dyżury; śniadania i kolacje natomiast miałam jadać na stołówce w szpitalu, gdzie mama mogła mieć na mnie oko. Zablokowała też komunikator w naszej kabinie; w pilnych przypadkach wolno mi było użyć jej konta, ale tylko wtedy, gdy była przy mnie.

– No to wpadłaś jak w czarną dziurę – podsumowała ze współczuciem Mirella, gdy zdałam jej relację w poniedziałek, tuż przed pierwszą lekcją.

Kara rozpoczęła się już w niedzielę, która potwornie mi się dłużyła, bo umierałam z ciekawości odnośnie nieznanych mi szczegółów sobotniego zajścia.

– Nawet do biblioteki nie wolno mi pójść. Mówi, że mam sobie potrzebne rzeczy ściągać na domowy czytnik!

Tego nie mogłam odżałować najbardziej – w bibliotece znacznie łatwiej było mi się skupić, a poza tym naprawdę lubiłam tam chodzić, tym bardziej, że teraz, tuż przed egzaminami, było tam pełno znajomych i zawsze działo się coś ciekawego.

– Katia mówiła, że Patryk pytał, jak się czujesz. – Moja przyjaciółka uśmiechnęła się chytrze. – Ale z wiadomych przyczyn nie mogłyśmy zapytać cię osobiście.

Moja mama nie traciła czasu i od razu poinformowała moje koleżanki, żeby przypadkiem nie próbowały mnie odwiedzać. Chociaż to mogła sobie darować.

Westchnęłam.

– Jak to się stało… – zaczęłam, ale rozmowę przerwało nam wejście nauczycielki.

Przeklęłam w myślach, ale posłusznie skupiłam się na corocznej kartkówce dotyczącej zasad bezpieczeństwa na statku.

------------------------------------------------------------

Rosalita Rosario | RT5F2005830017

------------------------------------------------------------

Imię i nazwisko | Numer

------------------------------------------------------------

Podaj procedury postępowania w przypadku następujących zagrożeń:

1. Pożar

Wytyczne:

Uruchomienie przyciskiem najbliższego alarmu, nałożenie maski ochronnej, przejście do głównego holu lub innego otwartego pomieszczenia, bezwzględne stosowanie się do wskazówek podawanych przez węzeł, nawet gdy wydają się niemożliwe do wykonania.

Konsekwencje nieuzasadnionego wezwania pomocy:

Nagana, miesięczny podwójny dyżur najcięższej kategorii.

2. Epidemia

Wytyczne:

Ograniczenie przemieszczania się, picie dużych ilości wody, unikanie kontaktu z chorymi, bezwzględne stosowanie się do wskazówek podawanych przez węzeł, nawet gdy wydają się niemożliwe do wykonania.

Konsekwencje niewłaściwego zachowania:

Śmierć, narażenie misji na niepowodzenie, zagłada statku.

3. Awaria generatora

Wytyczne:

Oszczędzanie energii, ciepły ubiór niezależnie od pory roku, przebywanie we wspólnych pomieszczeniach, by ograniczyć konieczność ogrzewania i pobór mocy na oświetlenie, bezwzględne stosowanie się do wskazówek podawanych przez węzeł, nawet gdy wydają się niemożliwe do wykonania.

Konsekwencje niewłaściwego zachowania:

Nagana, miesięczny podwójny dyżur najcięższej kategorii.

4. Deszcz meteoroidów, turbulencje

Wytyczne:

Przypięcie się do najbliższego siedziska, udzielenie pomocy potrzebującym (dzieci, osoby starsze) znajdującym się w pobliżu, bezwzględne stosowanie się do wskazówek podawanych przez węzeł, nawet gdy wydają się niemożliwe do wykonania.

Konsekwencje niewłaściwego zachowania:

Okaleczenia, trwałe kalectwo.

------------------------------------------------------------

– Dobra, to teraz wszystko mi opowiedz! – zażądałam, gdy w końcu nadeszła upragniona przerwa, a my pod pretekstem wizyty w toalecie wymknęłyśmy się na korytarz, by ukryć się przed ciekawskimi spojrzeniami koleżanek z klasy.

– A co konkretnie chcesz wiedzieć?

– Co się ze mną działo po tym, jak zemdlałam. I dlaczego nie było was przy mnie, gdy zostałam odstawiona mamie! Wyobrażasz sobie, w jakim była szoku, kiedy przyniósł mnie jakiś obcy facet?

– No tak. Swoją drogą, jak udało ci się tak uchlać?

– To ten pryszczaty kolega Katii, chyba zrobił mi drinka dla zaawansowanych, a ja go za szybko wypiłam. Zresztą nie zmieniaj tematu, mamy mało czasu. – Spojrzałam na nią z wyrzutem.

– Dobra, dobra. No to przebijaliśmy się z Patrykiem z powrotem do was, bo wiesz, na chwilę go pożyczyłam, żeby dziewczynom opadły szczęki. Od razu widać, że on jest nietutejszy, co nie? Zauważyłaś, jakie ma intensywnie zielone oczy?

– Nie – skłamałam, żeby nie wzbudzać jej podejrzeń.

– Trochę szkoda, że to jeszcze taki nieletni szczurek, ale na te kilka chwil wystarczył. W każdym razie już do was dochodziliśmy, gdy nagle patrzymy, a ty lecisz jak długa. Patryk doskoczył i cię złapał. Postanowiliśmy wynieść cię na korytarz, żebyś trochę oprzytomniała. Pamiętasz to?

Pokręciłam głową, coraz bardziej ciekawa dalszego ciągu.

– No to zaczęliśmy cię cucić, a ty nic. Uznaliśmy, że jedyne, co nam zostało, to odstawić cię do domu. Ja i Katia poszłyśmy z Patrykiem, żeby pokazać mu drogę, ale schowałyśmy się w bocznym korytarzu, aby nie zobaczyła nas twoja mama, bo zamierzałyśmy jeszcze wrócić do klubu. Sama rozumiesz…

– I wróciłyście?

– Tak. Szkoda, że byłaś niedysponowana, bo się potem rozkręciło…

– Żałuję nie mniej niż wy – zapewniłam, po raz kolejny przeklinając w myślach kolegę Katii, któremu tak lekkomyślnie zaufałam.

– Pisaliśmy do ciebie następnego dnia, ale twój komunikator odbijał wszystkie wiadomości.

– Nie wątpię.

Mama na pewno o to zadbała. I wykasowała wszystkie powiadomienia.

– Dobra, lepiej się zbierajmy, bo się spóźnimy. – Westchnęłam. – Niech to, nawet nie mogłam podziękować mu osobiście, że mnie tu bezpiecznie doniósł…

– I już nie podziękujesz, bo wrócił do domu. No, chyba że przez Katię. – Mirella w zamyśleniu zmierzwiła swoje bujne loki, tworząc z nich artystyczny nieład, w czym, o dziwo, było jej jeszcze bardziej do twarzy. – Okazał się całkiem w porządku, no nie? Szkoda, że nie ma starszego brata!

– Tak bez mrugnięcia okiem przeniosłabyś się do Złotej Republiki, gdyby rzeczywiście coś z tego wyszło? – Uśmiechnęłam się blado.

– A ty nie? To najlepsze, na co możemy liczyć. Pomyśl tylko o tych pięciu solariach… – Przymknęła oczy z zachwytem.

Szturchnęłam ją, kręcąc głową z udawaną dezaprobatą. Mirelli życie zawsze wydawało się proste, a wybory jednoznacznie dobre lub złe. Chciałabym umieć myśleć tak jak ona, zamiast analizować wszystko bez końca.

– Czas na nas. – Moja przyjaciółka pchnęła mnie w stronę sali. – Bo znowu zlecą nam jakiś karny dyżur.

– Przynajmniej mogłybyśmy w spokoju porozmawiać – zauważyłam, ale posłusznie ruszyłam za nią.

*

Kara zdawała się ciągnąć bez końca. Mirella, żeby podnieść mnie na duchu, codziennie przed lekcjami starała się mnie informować o najnowszych plotkach i o tym, gdzie kto planuje zdawać.

– Ruta i Wilia chcą iść na analitykę, tak jak ty! Marika też, ale tylko pod warunkiem, że nie dostanie się na medycynę. Ale wiesz, jak ona się nie dostanie, to kto?

Marika była niepoprawną prymuską, przodującą we wszystkich przedmiotach.

– I wiesz co? Będzie się starała o stypendium u Złotek!

– No, no. – Cmoknęłam.

– Mówi, że to wcale nie takie trudne, to znaczy formalności, nie samo dostanie się, rzecz jasna. Idziesz, wypełniasz formularz, dajesz dostęp do swoich wyników w nauce i zdajesz jakiś ich test. Niestety tutaj, na miejscu, nici z darmowej wycieczki. No, a potem czekasz. I w razie powodzenia musisz przeboleć brak wakacji!

Wszystkie republiki przestrzegały ustalonego na początku rejsu podziału na cztery pory roku, przy czym u nas regulowany był on przez okresy konserwacji generatorów, a nie przez Słońce jak u Ziemian. Czas, gdy wykonywano najwięcej prac, wyznaczał zimę. Wtedy marzliśmy, jedliśmy zapasy i oszczędzaliśmy energię. Wczesną wiosną temperatura zaczynała powoli wzrastać, a rośliny sezonowe budziły się z zimowego letargu. Latem, na które wszyscy czekaliśmy, można było nosić lekkie ubrania, a solaria wydłużały godziny przyjęć. Po lecie natomiast zawsze przychodziła jesień, kiedy stopniowo obniżano temperaturę, a my znów powoli przyzwyczajaliśmy się do chłodu. Ze względów bezpieczeństwa ustalono, że pory roku w republikach nigdy nie będą się pokrywać – dzięki temu w razie awarii zawsze było od kogo pożyczyć prąd.

*

Ostatni miesiąc przed egzaminami zleciał mi bardzo szybko – każdą wolną chwilę przeznaczałam na naukę, wiedząc, że konkurencja też nie próżnuje. Za namową mamy ściągnęłam z biblioteki dodatkową książkę – skrypt dla pierwszoroczniaków, dotyczący podstaw badań laboratoryjnych.

– Napisano go, żeby podsumować wiedzę nabytą w szkole bazowej i wyrównać różnice poziomów między studentami – wyjaśniła mi mama, z sentymentem przerzucając strony w czytniku. – Wszystko jest tu przedstawione jasno i zwięźle, i na ile mi wiadomo, do tej pory egzaminatorzy często opierają się na nim, układając testy. – Zachichotała. – Wiesz, że ja też się z niego uczyłam?

Uśmiechnęłam się. Rzadko ją ostatnio widywałam w tak dobrym humorze.

– Czy test będzie trudny?

– Oczywiście, jak inaczej wyłoniono by najzdolniejszych? – Mama zmierzwiła mi włosy.

– Czy myślisz, że mam szansę dostać się na analitykę? Że jestem wystarczająco dobra?

– Lubisz chemię i biologię, nie masz problemów z matematyką, więc dlaczego nie? Poza tym w ostatnich latach znacząco zwiększono nabór na kierunki medyczne.

– Boję się, że tuż przed egzaminem wszystko zapomnę – przyznałam, podciągając kolana pod brodę. – Ze stresu.

– Nawet gdyby, to nie będzie koniec świata. Spróbujesz raz jeszcze, a w międzyczasie znajdziesz sobie inne ciekawe zajęcie. Statek jest pełen możliwości, po prostu trzeba umieć szukać.

Pocieszałam się, że rzeczywiście akurat na mój kierunek nabór ostatnio robiono co roku, a sporo przecież było takich, na które można było zdawać jedynie raz na dwa, trzy lata. W przypadku, gdy jakiś delikwent chciał poczekać na kolejny termin, republika zapewniała mu jakieś niewymagające kwalifikacji zajęcie zastępcze.

*

Gdy w dniu egzaminów końcowych spojrzałam na pierwszą stronę testu, odetchnęłam z ulgą – amnezja ze stresu na szczęście nie zamierzała mieszać mi szyków. Pytania oceniłam na średnio trudne i opuściłam salę całkiem zadowolona, ale wiedziałam, że najgorsze jeszcze przede mną: egzaminy wstępne. Każda placówka edukacyjna organizowała je we własnym zakresie, wyniki ze szkoły bazowej przeliczając na punkty i jedynie dodając ich wartość do oceny uzyskanej na ich własnych testach.

Uczelnia medyczna swoje ustaliła na przyszły poniedziałek, miałam więc na ostatnie powtórki jeszcze siedem dni.

– Słuchajcie dziewczyny! – krzyknęła przewodnicząca klasy, korzystając z tego, że większość z nas opuściła już salę i dzieliła się wrażeniami na korytarzu. – Padł pomysł, żeby jakoś uczcić ukończenie szkoły!

Odpowiedział jej zgodny aplauz.

– Koedukacyjna z dołu organizuje w piątek imprezę w klubie studenckim i zaprasza na nią wszystkich świeżo upieczonych absolwentów! Chłopaki z męskiej też będą! Zaczynamy o 20:00. Przekażcie rodzicom, że na to zasłużyłyśmy! Nie tylko pracą żyje człowiek!!!

Dziewczyny zapiszczały radośnie, a z sali wyjrzała zniesmaczona nauczycielka.

– Musicie tak hałasować? Nie wszyscy skończyli już pisanie.

W popłochu się rozeszłyśmy, od tej pory dzieląc się uwagami jedynie szeptem. Ja i Mirella wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia.

– Powtórka? – spytała moja przyjaciółka.

– Tym razem bez alkoholu – podkreśliłam. – A jak pryszczaty wpadnie mi w ręce, to nie ręczę za siebie!

– Ciekawe, ilu osobom starsi zabronią przyjść.

– Oby niewielu. To w końcu oficjalne pożegnanie dzieciństwa, potem każda ruszy w swoją stronę. Nie będzie drugiej takiej okazji.

*

– Nie! – oświadczyła mama.

– Ale jak to? Przecież wszyscy idą – tłumaczyłam z rozpaczą.

– Nie uważam za rozsądne puszczać cię tam tuż przed egzaminem wstępnym.

– Ale przecież…

– Koniec dyskusji. Ostatnio udowodniłaś, że nie jesteś jeszcze wystarczająco dorosła na takie wyjścia.

– Ale właśnie to mnie nauczyło…

– Rosalita, proszę. Jestem zmęczona. Pójdziesz jeszcze na niejedną dyskotekę, ale nie na tę. Wiem, co będzie się tam działo, co roku trafiają do nas do szpitala takie wchodzące w dorosłość dzieciaki. Cały ten egzaminowy stres wylewa się z nich na imprezach pożegnalnych i zupełnie tracą nad sobą kontrolę. Lepiej poćwicz równania.

Ha! Poćwicz równania. Też mi coś. Wzburzona wyszłam, trzaskając drzwiami od naszej kabiny. Wiedziałam, że potem będę miała za to przechlapane, ale było mi wszystko jedno. Ruszyłam w stronę głównego holu, planując dotrzeć na obrzeża naszego poziomu – musiałam jakoś rozładować kipiącą we mnie złość i poczucie niesprawiedliwości, a spacer doskonale się do tego nadawał. Traf chciał, że niedaleko wind znajdowały się minikabiny pełniące funkcję ambasad poszczególnych republik. Tknięta nagłą myślą zatrzymałam się przy tej, która należała do Złotek, po czym, po kilkusekundowym wahaniu, zapukałam do jej drzwi.

To było zupełnie bez sensu, bo przy moich stopniach i konkurencji takiej jak Marika, nie miałam najmniejszych szans na stypendium, ale pokusa zrobienia mamie na złość była silniejsza niż zdrowy rozsądek. Trzęsącą się ręką wcisnęłam przycisk uruchamiający aplikację i wpisałam na formularzu swój numer: RT jak Republika Terra, 5 oznaczające piąte pokolenie, F wskazujące na płeć żeńską, datę moich urodzin, a więc dwudziesty dzień piątego miesiąca, osiemdziesiątego trzeciego roku od czasu wyruszenia i 0017, oznaczające, że byłam siedemnastym dzieckiem w rejestrze. Czując, jak powoli się uspokajam, uzupełniłam pozostałe wymagane dane, po czym zabrałam się za rozwiązywanie testów. Ku mojemu rozbawieniu, ich autor okazał się wielbicielem książki poleconej mi przez mamę. Nie mogłam trafić lepiej.

Po egzaminie, wciąż jeszcze trochę oszołomiona, ruszyłam w stronę swojego ulubionego zakątka – luku widokowego. Z westchnieniem osunęłam się na ławkę i zacisnęłam dłoń na zawieszonym na szyi amulecie, z którym praktycznie nigdy się nie rozstawałam. Wówczas, jak na życzenie, przed oczami stanęła mi scena sprzed jakichś dziesięciu lat.

Tak jak teraz siedziałam przy szybie, przy czym wtedy zalewałam się łzami, przekonana, że spotkało mnie największe nieszczęście na świecie. Po chwili przysiadł się do mnie mężczyzna. Zapamiętałam, że był wysoki, miał jasne włosy i ciepłe, niebieskie oczy.

– Czy wszystko w porządku? – spytał z powagą.

– N-nie… – wyjąkałam, trochę speszona tym, że zwracam na siebie uwagę.

Mama uczyła mnie, że nie powinnam przeszkadzać dorosłym. Próbowałam naprędce się uspokoić, ale jedynym efektem było to, że dostałam czkawki.

– W takim razie cóż to za tragedia kłopocze tak młodą damę, jak ty?

– Moja lalka – wyszlochałam. – Wpadła do zsypu i przepadła na zawsze!

Założyłam się z Mirellą, że ją podrzucę i złapię nad otworem do wyrzucania śmieci. Przegrałam.

Mężczyzna wyglądał na zmartwionego, co od razu dodało mu kilka punktów w moim prywatnym rankingu.

– To wielka szkoda – przyznał. – Ale nic już na to nie poradzimy, prawda?

Pokręciłam głową.

– Szkoda czasu na zamartwianie się rzeczami, których nie da się zmienić. To te, z którymi można coś zrobić, są warte uwagi.

Patrzyłam na niego z rosnącym zaciekawieniem, czując, że powoli się uspokajam.

– Ale to trudne – przyznałam po chwili namysłu. – Cały czas jest mi smutno. Czasem patrzenie na gwiazdy pomaga, ale nie dziś.

– Czy wiesz, że mówi się, że gwiazd jest tak dużo dlatego, żeby każdy mógł mieć swoją?

– Naprawdę? To by było kosmicznie super! Mogłaby być nawet bardzo malutka, ale żeby była tylko moja… Ale wiem, że to tylko głupie marzenie – dorzuciłam surowym tonem, używanym czasem przez mamę.

Uśmiechnął się zagadkowo.

– Marzenia nie są głupie i nie wierz tym, którzy będą próbowali wmówić ci coś innego. Niestety, czas na mnie – dodał, powoli się podnosząc. – Bardzo miło było mi cię poznać.

– Do zobaczenia! – odparłam.

Był to zwrot, którego używałam tylko w odniesieniu do ludzi, których bardzo lubiłam. Mężczyzna podniósł rękę na pożegnanie i ruszył w głąb korytarza.

Choć potem przy luku widokowym natknęłam się jeszcze na wiele innych ciekawych osób, to spotkanie utkwiło mi w pamięci najbardziej, tym bardziej, że kilka dni później moje marzenie się spełniło – Luda sprezentowała mi moją małą planetę. Był to wisiorek w postaci wypolerowanej kulki z wygrawerowanymi na niej konturami kontynentów, wykonany z nieznanego mi czarnego minerału o pięknym, błękitnawym połysku.

– To model Geminy, właśnie tam lecimy – wyjaśniła z przejęciem, wręczając mi go. – Niech przyniesie ci szczęście.

Czując się już nieco lepiej, powłócząc nogami, ruszyłam w stronę naszej kabiny. Czas było odpalić komunikator i powiedzieć Mirelli, że piątkowy wieczór muszę spędzić w domu.

*

Piątkowe świętowanie okazało się bardzo udane, a Marika i ja byłyśmy jedynymi osobami, które się na nim nie pojawiły, przy czym ona została w domu z własnej woli.

– …a Ruta zabłądziła i trafiła do domu dopiero nad ranem! – chichocząc, opowiadała kolejnej grupce Mirella.

Słyszałam tę historię już co najmniej trzeci raz i w tamtej chwili naprawdę nienawidziłam swojego życia.

Impreza zdominowała wszystkie konwersacje w byłym klasowym gronie na co najmniej tydzień, daleko w tyle zostawiając kwestię egzaminów. Moje wyniki końcowe ze szkoły okazały się całkiem niezłe, a testy wstępne na analitykę na rodzimej uczelni napisałam jak w transie, niewiele potem z nich pamiętając.

– Myślisz, że to źle?

Mirella wzruszyła ramionami, na chwilę odchodząc myślami od piątkowego wyjścia.

– Bo ja wiem? Ja większość moich odpowiedzi mogłabym ci zacytować bez namysłu, ale to, że ty nic nie pamiętasz, wcale nie znaczy, że poszło ci szambiasto.

Czas oczekiwania na wyniki oszacowano na czternaście dni i wyglądało na to, że będą to najdłuższe dwa tygodnie w moim dotychczasowym życiu. Ale zdążył minąć tylko jeden, gdy świat, który znałam, obrócił się do góry nogami.

*

– Rosalita!!!

Zerwałam się z łóżka, przerażona łomotem dochodzącym od strony drzwi. Na progu stała zaróżowiona z emocji Mirella.

– Chcesz, żebym dostała zawału serca? – spytałam, przecierając oczy.

Była dopiero siódma rano i nie planowałam pobudki jeszcze przez co najmniej dwie godziny.

– Musiałam ci natychmiast powiedzieć! – Pociągnęła mnie za rękę, usiłując wyciągnąć mnie na korytarz. – Dostałaś się na analitykę!

Cofnęłam się do mieszkania, pomimo zaspania doskonale świadoma tego, że jestem w piżamie.

– Wyniki są tak szybko? Jesteś pewna? – spytałam bez przekonania.

Nie chciałam robić sobie nadziei na próżno. Mirella przewróciła oczami.

– Nie na naszą! Do Złotej Republiki! Nie mówiłaś mi, że tam zdawałaś?!

Momentalnie oprzytomniałam, a Mirella bezceremonialnie władowała mi się do pokoju.

– Jesteś pewna, że chodzi o mnie? – spytałam, przysiadając na krześle.

– No wiesz?! Kobieto, znam twój numer jak swój własny!

– A co w ogóle tam robiłaś?

– Miałam dyżur nocny i zgadałam się z siostrą Mariki, że już są wyniki i że jej się nie udało tam dostać. I wtedy ona mi mówi, że słyszała, że za to mojej przyjaciółce się poszczęściło. To od razu po pracy pobiegłam pod ambasadę i faktycznie, jesteś na liście. Dlaczego mi nie powiedziałaś, że pisałaś ich testy?!

– Nie traktowałam tego poważnie. Ja i stypendium? To było wtedy, jak mama nie puściła mnie na imprezę. Czekaj, czy ja dobrze słyszałam, że Marice się nie udało? A mnie tak?

Mirella z zapałem pokiwała głową.

– To niemożliwe. Muszę to zobaczyć na własne oczy!

Narzuciłam na piżamę zimową tunikę i pobiegłyśmy pod tablicę ogłoszeń.

Litery zdawały się chaotycznie dryfować przed moimi oczami, ale w końcu udało mi się jako tako ustawić je w rządku. Rzeczywiście, byłam na liście przyjętych. Ale dlaczego tylko ja, a Marika nie? Coś tu było bardzo nie tak.

– No i? – Mirella wpatrywała się we mnie z wyczekiwaniem, rozczarowana moją apatyczną reakcją.

– Myślisz, że to może być pomyłka? – spytałam cicho.

– Nie żartuj, nie cieszysz się?!

– Nie no, pewnie, że cieszę, tylko trudno mi w to uwierzyć.

Osunęłam się na podłogę, opierając się o ścianę naprzeciw wejścia do ambasady.

– Ale zamierzasz przyjąć stypendium? – Mirella przysiadła obok mnie.

– Kto by nie przyjął?

– Twoja mama cię zabije! – oświadczyła radośnie.

– Właśnie, jak ja jej to powiem?!

– Im szybciej, tym lepiej. Zajęcia zaczynasz za dwa tygodnie.

Spojrzałam na nią z przerażeniem. Na śmierć zapomniałam o różnicy czasu w obu republikach.

– Może to i lepiej. – Mirella dała mi kuksańca. – Nie mogę uwierzyć, że będziesz tak daleko. Masz mi za to przywozić mnóstwo prezentów!

– Świeże owoce na przykład? – zaproponowałam ze złośliwym uśmiechem.

– I możesz często zapraszać jakichś fajnych kolegów, żebym też miała coś z życia.

Pokręciłam głową. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu, po czym czując, że zdradliwa słabość w okolicy kolan ustąpiła, wstałam z podłogi i pobieżnie się otrzepałam. Mirella poszła za moim przykładem.

– Zaproponowałabym, żebyśmy jakoś to uczciły, ale znając twoją mamę…

Bez słowa popchnęłam ją na ścianę.

*

Po raz kolejny pod ambasadą pojawiłam się punkt dziewiąta, czyli od razu po jej otwarciu. Postanowiłam iść sama, bo moja przyjaciółka spała już jak zabita. Choć serce waliło mi tak, że bałam się, że zaraz zemdleję, zdołałam stanąć przed urzędniczką i wyjaśnić jej, w jakiej sprawie przychodzę.

– Ach tak, usiądź, proszę! – zawołała z entuzjazmem. – Dam ci komplet dokumentów do wypełnienia. Zwróć je najpóźniej do końca przyszłego tygodnia.

Mówiła coś jeszcze, ale byłam tak oszołomiona, że jej słowa wlatywały mi do głowy jednym uchem, po czym w szalonym pędzie opuszczały ją drugim. Jedyne, co zrozumiałam na pewno, to to, że rzeczywiście zdobyłam stypendium, że to jednak nie była pomyłka.

Gdy tylko mama wróciła z pracy i swoim zwyczajem od razu poszła pod prysznic, zaparzyłam jej ulubioną ziołową herbatę, po czym zajęłam miejsce za naszym wielofunkcyjnym stołem i zamarłam w oczekiwaniu.

Gdy w końcu się pojawiła, podejrzliwość widoczna na jej twarzy szybko ustąpiła miejsca uśmiechowi; na moje szczęście tego dnia miała dobry humor.

– Co przeskrobałaś tym razem? – spytała, siadając naprzeciw mnie.

Wzięłam głęboki wdech, po czym najzwięźlej, jak potrafiłam, opowiedziałam jej o dodatkowym egzaminie i jego konsekwencjach. Spodziewałam się potężnej awantury lub chociaż pełnego ekspresji załamywania rąk nad moim niepoprawnym zapatrzeniem w Złotą Republikę, ale – o dziwo – gdy w końcu przemówiła, jej głos był zupełnie spokojny.

– Próbowałam trzymać cię od nich z daleka i w efekcie tylko zachęciłam cię do wyjazdu… – Westchnęła, a ja odniosłam wrażenie, że myślami jest gdzieś daleko.

– Nie jesteś zła? – Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. – I nie zabronisz mi przyjęcia stypendium?

– Znienawidziłabyś mnie, gdybym to zrobiła. Ja też kiedyś o nim marzyłam, pamiętam, jak to jest… Cóż, obyś odnalazła to, co cię tak przyciąga. Obiecaj mi tylko, że nigdy nie zapomnisz, kim jesteś. I pamiętaj, że cokolwiek by się nie stało, zawsze możesz wrócić do domu.

– I zapewne mam nie ufać Złotkom? – spytałam podejrzliwie, wciąż nastawiona nieufnie do jej nagłej zmiany frontu.

– Ani przez chwilę.

*

– Twoja mama zadziwiająco łatwo pogodziła się z twoim wyjazdem – zauważyła Mirella.

Asystowała mi przy pakowaniu, nie przestając narzekać, że ją zostawiam. Zdecydowanie nie ułatwiała mi zadania.

– Wydaje mi się, że chce mi w ten sposób dać nauczkę. Chyba myśli, że mi się tam nie spodoba i będzie wtedy mogła powiedzieć: „A tyle razy cię ostrzegałam”. Ale i tak mam trochę wyrzuty sumienia, że zostanie sama. – Na chwilę przerwałam składanie praktycznych, czarnych spodni. – Będę przyjeżdżać w weekendy, chyba jakoś wytrzyma?

– Wiesz, jest jeszcze młoda, może właśnie tego jej potrzeba. Może zacznie znów chadzać na randki. – Moja przyjaciółka zachichotała.

Bezwstydnie rozwaliła się na moim wyrku, zakładając ręce za głowę, podczas gdy ja już od pół godziny miotałam się po kabinie, upewniając się, że niczego nie zapomniałam.

– Mam wrażenie, że w momencie, gdy wyjadę, zamkną się za mną jakieś drzwi. I nic już nie będzie takie samo. – Westchnęłam.

– Panta rhei1 – odparła filozoficznie. – Tak już ten świat działa, słońce.

Spojrzałam na nią z rezygnacją.

– Przydaj się na coś i zrób chociaż herbatę, skoro nie potrafisz pocieszać – poleciłam.

Mirella popatrzyła na mnie z wyrzutem, ale posłusznie ruszyła w stronę czajnika, mamrocząc coś pod nosem. Z wysiłkiem upchnęłam w torbie jeszcze moją ulubioną apaszkę, po czym po raz kolejny omiotłam wzrokiem kabinę w poszukiwaniu zapomnianych rzeczy.

Ostatnią noc przed wyjazdem spędziłam bezsennie, przewracając się z boku na bok i zastanawiając się, w co się właściwie wpakowałam.