W cieniu orła - Maciej Ciach - ebook

W cieniu orła ebook

Maciej Ciach

3,5

Opis

Rok 2027. Polska scena polityczna stanowi arenę zaciekłych walk międzypartyjnych. Paweł Nowak wraz ze swym przyjacielem z młodości i kilkorgiem zaufanych ludzi ze swojego ugrupowania doprowadza do upadku poprzedniego premiera i tworzy nowy rząd. Państwo, na czele którego stoi, traktuje jednak jak prywatny folwark – fałszuje dane finansowe, manipuluje informacjami, dopuszcza się niemal każdego rodzaju przestępstw. Tymczasem oponenci polityczni Nowaka pozostają czujni, uważnie obserwując każdy jego krok i czekając na potknięcie, a rzekomi przyjaciele premiera zaczynają spiskować za jego plecami… Każdy, kto bierze udział w tych rozgrywkach, chce zadbać wyłącznie o własne interesy. Wkrótce okaże się, że tym razem stwierdzenie „po trupach do celu” wcale nie jest metaforą...

– Przyszły piątek będzie kluczowy. Czy każdy z was jest pewien, co będzie robił tego dnia, a także w ciągu tych następnych i poprzednich? Po kolei, proszę – rzekł swym groźnym, nieznoszącym sprzeciwu tonem i spojrzał po kolei na swoich współtowarzyszy.
Oni zaś zaczęli wymieniać swoje cele i zadania, które w zasadzie każdy tam znał na pamięć – nie tylko te swoje, ale także swoich towarzyszy. Na sam koniec zaś lider wyliczył swoje powinności. Gdy zakończył, na jego twarzy pojawił się uśmiech.
– Bardzo dobrze, moi drodzy. Jak to wszystko, co przed chwilą sobie powiedzieliśmy, nam się uda, to za kilkanaście dni będziemy żyli w kompletnie innym kraju.


Maciej Ciach – urodził się w 1994 roku w Wieluniu. Jest absolwentem farmacji na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu. Przygodę z literaturą rozpoczął od serii książek o Harrym Potterze. Najchętniej czyta książki historyczne oraz kryminały. Inspiracjami do napisania pierwszej powieści stały się twórczość Agaty Christie oraz zainteresowanie polityką. W wolnym czasie uczy się języków obcych oraz jeździ na rowerze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 319

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś – a więc musisz minąć. Miniesz – a więc to jest piękne.

Wisława Szymborska

Podobieństwo do osób i zdarzeń – przypadkowe.

Politykom i społeczeństwu. Ku przestrodze.

Prolog

Warszawa, 31 października 2030 roku

Powiedzieć, że padał obfity deszcz, to jakby nic nie powiedzieć – lało jak z cebra. Niby nie było to nic nadzwyczajnego o tej porze roku, ale mimo wszystko tak intensywny opad uprzykrzał życie wszystkim, którzy musieli wychodzić z domów bądź mieszkań, a więc zdecydowanej większości polskiego społeczeństwa. Krystian Ludwicki, oficer Służby Ochrony Państwa, kroczył w tym deszczu wściekły na cały świat, gdyż parasolka, pod którą się znajdował, nie dawała mu w zasadzie żadnej ochrony przed ulewą. Odetchnął z ulgą, kiedy skręcił z ulicy Widawskiej na Księcia Bolesława na warszawskim Bemowie, mijając po drodze stłuczkę na pobliskim rondzie. W sumie to nie dziwił się temu, co zobaczył, gdyż warunki do jazdy samochodem były gorzej niż fatalne, a do tego poziom umiejętności kierowców i ich zdolność do jazdy w tak niesprzyjających warunkach bywał różny.

Ponieważ cel jego spotkania był, delikatnie mówiąc, nieformalny, nie mógł udać się tam służbowo i wykorzystać różnych przywilejów, które wiązały się z jego miejscem pracy. Skorzystał z komunikacji miejskiej, ale wysiadł dość daleko od miejsca docelowego, aby nikt niepowołany nie widział go akurat w tej okolicy. Stąd wziął się ten koszmarny marsz w deszczu i przemoczenie każdego elementu garderoby, a uczucie zimna potęgował widok przejeżdżających samochodów, w których kierowcy, jeśli już potrafili bezpiecznie jechać, siedzieli sobie w ogrzewanych pojazdach. Nie mówiąc o pasażerach.

Gdy znalazł się pod blokiem numer siedem, wykręcił na domofonie cyfrę piętnaście – to w tym mieszkaniu miał spotkać się ze swoimi towarzyszami. Nie czekał jednak na żadną odpowiedź, gdyż zgodnie z umową miał wykonać trzy próby. Dopiero wtedy usłyszał głos po drugiej stronie:

– Proszę?

Nastąpiła pauza, a mężczyzna policzył w głowie do dziesięciu.

– Caput draconis. Agent LK melduje się na spotkanie.

– Dobra, dobra, już bez tych ceregieli, nie ma na to czasu. I tak bardzo długo czekamy. Proszę wejść, byle szybko.

Zabrzmiał dzwonek, a drzwi do budynku ustąpiły pod lekkim naporem. Mężczyzna, wchodząc po schodach na piąte piętro, założył maskę na twarz – było to wymagane przez organizatora spotkania, gdyż chciano, aby tożsamość uczestników pozostała anonimowa, przynajmniej do czasu, kiedy ich lider uzna, że tak trzeba. Gdy znalazł się pod mieszkaniem oznaczonym numerem piętnaście, trzymając się kolejnych, w jego mniemaniu bzdurnych zaleceń, zapukał czterokrotnie, zachowując trzysekundowe odstępy pomiędzy kolejnymi puknięciami.

Drzwi otworzyły się po chwili.

– Spóźniłeś się – powiedział lider z maską na głowie, stając naprzeciw swojego współpracownika. Co prawda był to mężczyzna niższy od oficera SOP-u, ale ton jego głosu i styl bycia potrafiły wzbudzić silny respekt. Co więcej, nie znosił on też żadnego sprzeciwu, wobec czego ciężko było podjąć z nim jakąkolwiek dyskusję, gdyż i tak z góry skazana była ona na niepowodzenie.

– Przepraszam bardzo. Pogoda jest fatalna, a przecież musiałem iść pieszo, a widać, jak za oknem…

– Doskonale wiesz, że to nie jest żadne wytłumaczenie. Osiem minut to dość sporo, może cię ktoś śledził?

– Nie, wydaje mi się, że nie.

– Wydaje ci się!?

– Znaczy – oficer SOP-u dawno nie czuł się tak przerażony, jak w tym momencie – jestem pewien, że nikt mnie nie śledził.

Spuścił przy tym głowę z olbrzymim poczuciem winy, czekając na konsekwencje. Lider jednak gestem ręki zaprosił go do salonu.

– Wiem, że ta pogoda mało sprzyja spacerom. Ale mimo wszystko osiem minut to dużo, wiesz, jaki jestem punktualny. Ponadto to wszystko, nad czym teraz pracujemy, wymaga olbrzymiej precyzji. Nie możemy pozwolić sobie na żadną wpadkę.

Krystian Ludwicki poczuł ulgę, ale serce nadal waliło mu mocno, zdecydowanie ponad powszechnie przyjęte normy. Sam już nie wiedział, czy aktualnie mokry jest bardziej od deszczu, czy od potu. Milcząc, wszedł do salonu. Lider wszedł tuż za nim i zamknął drzwi. Standardowo rolety były zasłonięte, a światło pochodziło od małej lampki nocnej i włączonego telewizora, grającego oczywiście bez dźwięku. Tym razem padło na jeden z kanałów muzycznych.

Przy stole siedziały już cztery osoby, także w maskach – kobieta, o której Ludwicki wiedział, że pracuje w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, mężczyzna, będący informatycznym freelancerem, czy jak to się dziwnie zwało, w każdym razie bez stałej pracy, ale potrafiący zrobić z komputerem bardzo dużo, kobieta, przedstawiana jako posłanka, natomiast nie ujawniano większych szczegółów, wobec czego nie wiadomo nawet było, do jakiej partii należy, oraz barczysty mężczyzna, pracujący ponoć w Głównym Urzędzie Statystycznym albo jakiejś innej rządowej instytucji, nie miało to dla oficera żadnego znaczenia. Ludwicki skinął głową wszystkim tam siedzącym, odpowiedziały mu także delikatne ukłony. Usiadł na swoim miejscu. Na stole leżały także sezamowe paluszki, biszkopty, duża butelka wody mineralnej i sześć pustych szklanek.

– Cieszę się, że już wszyscy jesteśmy – rozpoczął lider, który jako jedyny nie siedział, tylko przemawiał na stojąco. – Jak zwykle nie mamy zbyt wiele czasu. Został równo tydzień do rozpoczęcia naszej operacji. Tydzień! Siedem dni, nieco ponad sto siedemdziesiąt godzin. Po upływie tego czasu nic już nie będzie takie samo.

Wszyscy przytaknęli, co uznał za przyczynek do kontynuacji monologu.

– Pamiętajcie, że jest to bardzo skomplikowana operacja. Stawiamy na szali bardzo dużo. Człowiek, którego chcemy pokonać, ma niesamowicie silną pozycję. Wiele osób za sobą. Wiemy, że jest bezwzględny. Nie cofnie się przed niczym. Dokonał już licznych zbrodni, ma wiele osób na sumieniu, więc kilka więcej nie stanowiłoby większej różnicy. Ot, kolejne cele na muszce, w które należy tylko trafić i starannie zatrzeć za sobą ślady. A my musimy być pewni, że tutaj wszystko się uda, nie mamy żadnego marginesu błędu. Wiecie, ile od tego zależy.

Ponownie wszyscy kiwnęli głowami.

– Przyszły piątek będzie kluczowy. Czy każdy z was jest pewien, co będzie robił tego dnia, a także w ciągu tych następnych i poprzednich? Po kolei, proszę – rzekł swym groźnym, nieznoszącym sprzeciwu tonem i spojrzał na swoich współtowarzyszy.

Oni zaś zaczęli wymieniać swoje cele i zadania, które w zasadzie każdy tam znał na pamięć – nie tylko te swoje, ale także swoich towarzyszy. Na sam koniec zaś lider wyliczył swoje powinności. Gdy zakończył, na jego twarzy pojawił się uśmiech.

– Bardzo dobrze, moi drodzy. Jak to wszystko, co przed chwilą sobie powiedzieliśmy, nam się uda, to za kilkanaście dni będziemy żyli w kompletnie innym kraju.

Rozdział 1

Warszawa, 7 listopada 2030 roku

Dochodziła północ. Premier Paweł Nowak siedział samotnie w swoim gabinecie, czytając strasznie nudną notatkę służbową od ministra spraw wewnętrznych odnośnie do zabezpieczenia zbliżających się obchodów Narodowego Święta Niepodległości. Treść owej notki prześlizgiwała się przez jego mózg, nie pozostawiając w nim żadnego śladu. Nie miał kompletnie do tego głowy, poza tym była to sto dwunasta rocznica, kompletnie nieokrągła, żadnej wielkiej pompy, więc nic ważnego się nie wydarzy. Ponadto czekał na telefon od swojego odpowiednika z Kanady i bardzo go ciekawiło, kiedy ten przeklęty facet w końcu zadzwoni. Męczyło już go oczekiwanie, męczył go fakt, że czeka go kolejna nieprzespana noc. Zresztą jakby miał liczyć te dobrze przespane, to pewnie w ostatnich trzech latach nie znalazłaby się taka.

Nagle zadzwoniła sekretarka. Ta kobieta wykazywała się naprawdę świętą cierpliwością do swojego przełożonego, ale z drugiej strony nie miała za bardzo innego wyjścia. Premier Nowak był wymagającym szefem, miał swoje specyficzne podejście, dlatego cała kancelaria przy Alejach Ujazdowskich już od pierwszych dni jego urzędowania musiała przejść na całkowicie inny tryb pracy.

– Słucham?

– Panie premierze, wicepremier Tomasz Kowalczyk do pana.

Tak, jeszcze tego mu w tym momencie brakowało. Wicepremier Tomasz Kowalczyk i minister edukacji narodowej jednocześnie. Swoją funkcję zawdzięczał wyłącznie temu, że od czasów gimnazjum przyjaźnił się z Pawłem. A że czasem takie przyjaźnie przetrwają próbę czasu, to i w efekcie w powołanym trzy lata temu rządzie znaleźli się dwaj przyjaciele z dawnych lat. Ale nie był to eksperyment udany, gdyż niekompetentny minister kompletnie nie odnajdywał się w swoim resorcie, wpadał na coraz głupsze pomysły, a skandali obyczajowych zdążył naprodukować więcej niż swego czasu włoski premier Silvio Berlusconi i piosenkarka Doda razem wzięci. Tak naprawdę tylko przez wzgląd na dawne czasy Paweł Nowak wciąż trzymał swojego przyjaciela na tym stanowisku.

– Niech wejdzie. Pani Basiu, proszę iść już do domu, nie ma sensu, aby pani dłużej tutaj siedziała. Proszę przekazać oficerom SOP-u, że będę spał w gabinecie.

– Dobrze, przekażę. Miłej nocy, panie premierze.

To nie miała być pierwsza noc spędzona w kancelarii przez Pawła Nowaka. W swoim gabinecie miał bardzo wygodną kanapę, na której spało mu się lepiej niż we własnym mieszkaniu. Może jakby miał do kogo tam wracać, to też by to robił chętniej, ale w takiej sytuacji, w jakiej był, nie miało to najmniejszego sensu. Nigdy się nie ożenił, w kontaktach z kobietami był dość nieśmiały i choć zazwyczaj udawało mu się zaspokoić swoje potrzeby, to jego związki kończyły się po kilku miesiącach, z różnych przyczyn. Aczkolwiek gdyby był na innym etapie życia, to bardzo by się cieszył, gdyby w ogóle był w jakimkolwiek związku. Z pewnego źródła wiedział też, że jest ojcem dwójki dzieci, trzynastoletniego chłopca i ośmioletniej dziewczynki, ale nigdy nie widział ich na oczy. Może to i lepiej, choć nieoficjalnymi kanałami co jakiś czas wysyłał niewielką kwotę w ramach wsparcia, nie mając jednak stuprocentowej pewności, że są to jego dzieci.

Z zamyślenia wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi. Gdy wicepremier Kowalczyk wchodził do gabinetu, premier przypomniał sobie, że należy naoliwić zawiasy w drzwiach. Skrzypienie było nie do zniesienia.

– W czym mogę ci służyć? – spytał Paweł.

Tomasz nie przejął się za bardzo tym pytaniem. Wręcz przeciwnie, rozsiadł się wygodnie w jednym z dwóch znajdujących się w gabinecie foteli. Uśmiechał się przy tym dość głupkowato, co było dla niego charakterystyczne.

– Nie mam za dużo czasu – kontynuował premier. – Czekam na bardzo ważny telefon.

– Daj sobie spokój z tymi wykrętami – odezwał się w końcu Kowalczyk. – Kiedyś byś się bardzo ucieszył, gdybym przyszedł, niezależnie od sytuacji.

– Kiedyś to były inne czasy – odparł Nowak.

– Kurła, kiedyś to było, cytując klasyka…

– Raczej cytując durne Januszowe memy z tą małpą…

– No tak… Ale jakby na to inaczej spojrzeć, nie sądzę, że jakoś mocno się to wszystko zmieniło.

– Bardzo mocno się zmieniło. Wtedy nie było jeszcze wicepremiera, który atakuje dziennikarzy, i to zagranicznych mediów, naprutego w trzy dupy, o czwartej nad ranem.

Tomasz prychnął.

– Każdemu mogło się zdarzyć – powiedział lekkim tonem.

– Ale nie wicepremierowi państwa polskiego! – Nowak uderzył pięścią w stół.

– A weź już przestań, omawialiśmy to wiele razy, tłumaczyłem się przed mediami, przeprosiłem, nie mam zamiaru kolejny raz wysłuchiwać twoich kazań.

– To po co tu przyszedłeś?

Znowu zapanowało krótkie milczenie, przerywane tylko powolnym tykaniem wskazówek zegara.

– Po pierwsze, chciałem złożyć ci życzenia urodzinowe. Kończysz czterdzieści lat. Wszystkiego najlepszego!

Rzeczywiście Nowak dopiero teraz sobie uświadomił, że właśnie dominującą cyfrą w jego życiu będzie czwórka. W tym momencie mógł sobie puścić nutkę z Czterdziestolatka. Był jednym z najmłodszych premierów polskich w historii, ale akurat nie wiek był w tej funkcji najważniejszy. Zresztą na pewno lepszy jest trzydziestokilkulatek z głową pełną pomysłów niż jakiś leśny dziadek, nieznający obecnie panujących realiów i oderwany od normalnego życia, który jedyne, o czym myśli, to jak napchać swój brzuch i kieszeń, w kolejności dowolnej.

– Dziękuję – odparł Nowak, uśmiechając się po raz pierwszy od wielu dni. – Nigdy nie przypuszczałem, że urodziny będę świętował u siebie w gabinecie.

– Nie wszystko w życiu przebiega tak, jak byśmy chcieli.

– Dzięki, dowiedziałem się tego, mając piętnaście lat. Jeśli nie wcześniej.

– Brawo ty.

Ta listopadowa noc zapowiadała się na bardzo długą. Rozpadało się, co w zasadzie przez ostatnie kilkanaście dni nie było niczym niezwykłym. Kiedy Paweł wyjrzał za okno, stwierdził, że w Alejach Ujazdowskich można by zainicjować szkółkę wioślarską.

– To nie był najlepszy pomysł, aby zrobić tutaj tę dużą fontannę. Wszystko teraz się z niej wylewa – stwierdził.

– Na szczęście to nie był twój pomysł, ale prezydenta Warszawy.

– A co ma jedno z drugim wspólnego?

– To, że nie musisz być na siebie zły ani mieć do siebie pretensji.

No rzeczywiście, pomyślał Paweł, taka satysfakcja. Pomijając oczywiście fakt, że prezydent miasta, który to zaordynował, firmował całą inwestycję i puszył się, uznając to za jakiś niewyobrażalny sukces, pochodził z tej samej partii co Nowak. Jego partii.

– Jest jeszcze drugi powód, dla którego tutaj przyszedłem – powiedział po chwili Tomasz. – Ale raczej nie będziesz z tego zadowolony.

– A to niespodzianka – zadrwił premier. – Ja z reguły rzadko jestem zadowolony z tego, co do mnie mówisz. Ale na to już nic nie poradzę, przyzwyczaiłem się do tego. Takie życie.

Wicepremier nic na to nie odpowiedział, tylko spytał:

– Kiedy w końcu przestaniemy okłamywać ludzi?

– Co!?

Nowak zrozumiał to pytanie w takim stopniu, w jakim rozumie język polski, ale sens wypowiadanych przez przyjaciela słów jakby do niego nie docierał. Patrzył w tym momencie na niego jak na idiotę, ale nie podobał mu się bardzo zadowolony wyraz twarzy wicepremiera. Było to chyba jedno z ostatnich pytań, jakiego się spodziewał.

– No to jest chyba proste pytanie. Kiedy przestaniemy okłamywać ludzi? – doprecyzował wicepremier Kowalczyk, jednocześnie wolniej wypowiadając poszczególne słowa.

Paweł usiadł ponownie w swoim fotelu, ale obrócił się, bo nie chciał patrzeć na twarz Tomasza. W zasadzie to nie miał ochoty patrzeć w tym momencie na nikogo, bo u każdego czasem uruchamia się tak zwane sumienie. A jeśli to sumienie przyjmuje twarz kogoś bliskiego, to niektórym wydaje się, że jedynym rozsądnym wyjściem jest ucieczka od problemu. Ale to się tylko wydaje.

– Jakoś do tej pory to ci nie przeszkadzało. Nikomu to chyba nie przeszkadza.

– Nawet nie wiesz, jak wielu osobom to przeszkadza.

– To ciekawe, czemu te osoby do tej pory milczały. Ja nie mam problemu z przyjmowaniem krytyki.

– Ooo, to ci dopiero… Ale mniejsza, pytasz, czemu nikt do tej pory nie oponował twoim planom. To wytłumaczę ci. Bo jak ludzie są na pełnym perspektyw statku, to im niewiele rzeczy będzie przeszkadzać. Ale jak statek zaczyna tonąć, to zrobią wszystko, żeby się z niego wydostać. Wszystko, nawet takie rzeczy, które ci się nie śniły w najczarniejszych koszmarach.

– Ludzie w stosunku do mnie zawsze byli niewdzięczni. Zawsze! – Ostatnie słowo mocno podkreślił.

– Tutaj się mogę zgodzić, dodając obiektywnie, że ty im na to pozwalałeś. Ale to nie jest meritum naszej rozmowy. Ponawiam zadane kilka minut temu pytanie.

– Ale, kurwa, Tomek, co ja mogę zrobić? Sytuacja już dawno wymknęła się spod kontroli. Teraz na cokolwiek jest już za późno…

– Ale na odzyskanie honoru nigdy nie będzie za późno! Za to na jego stracenie zawsze jest zbyt wcześnie.

– Gdybym cię od dwudziestu pięciu lat nie znał, tobym pomyślał, że jesteś mądry. A tu taki surprise. Poza tym walenie cytatami z książek czy przywoływanie antycznych filozofów jest fajne, ale tylko jak mówisz do ciemnych mas na wiecu wyborczym.

– W sumie o tobie mógłbym powiedzieć to samo, amigo. Nikt nie jest idealny. Ale premier Polski powinien przynajmniej dążyć do czegoś. A popatrz, do czego doprowadziły twoje rządy. Upadają setki przedsiębiorstw. Codziennie tysiące ludzi tracą pracę. Stopa bezrobocia już dawno osiągnęła poziom niespotykany poza krajami trzeciego świata. Ja nie wiem, czy to są powody do dumy. Nie mówiąc już o tym ogromnym wzroście zadłużenia. I wielu innych rzeczach, o których wiemy my, ale nie wiedzą Polacy. Ale prędzej czy później się dowiedzą, zrozum to. Idiotów możesz oszukać, ale zagranicznych banków, agencji ratingowych i innego ścierwa nie okłamiesz. Możesz trochę powodzić za nos, ale też do pewnego stopnia. A potem zaczyna się granica, której nawet twoje wyszukane metody nie pokonają, a za nią…

– Do czego ty właściwie zmierzasz!? – Nowak przerwał ten długi wywód, po raz kolejny uderzając w stół.

– Do uzyskania odpowiedzi na moje pytanie. Widzisz, jak ciężka jest sytuacja. Wiesz, że wszystkie wskaźniki dotyczące bezrobocia, zadłużenia, wzrostu PKB, przychodów, dochodów, dziur budżetowych i innych gówien pochodzą z tego gabinetu. Ty myślisz, że w ministerstwie finansów mają łatwo, jak muszą te twoje wymysły podawać jako oficjalne dane i jeszcze tak kreatywnie operować budżetem, żeby to się jakoś kupy trzymało?

– Wielkie idee zawsze rodzą się w bólach.

– Haha – zaśmiał się ironicznie Tomasz. – Jakie idee? Co… Aż mi słów brakuje. Bo to słowo obce jest naszemu rządowi od początku istnienia. Owszem, będąc młodym politykiem, będąc opozycyjnym politykiem, łatwo mówić jakieś populistyczne dyrdymały, nadymając się przy tym i gestykulując jak Benito Mussolini, ale jak już przychodzi do rządzenia, to zawsze jest trudniej, nie?

– To jest odwieczne prawo polityki, zawsze łatwiej jest być w opozycji, niż realnie rządzić. Każdy się o tym prędzej czy później przekonuje. Każdy, kto obejmie władzę.

– Ale tobie by pasowało być w takiej wiecznej opozycji, prawda? Jesteś w sejmie, posadka ciepła, siedzisz sobie w pierwszym rzędzie, dieta sama leci, coś tam trzeba powiedzieć, wyjść na mównicę, zwołać konferencję prasową, nakrzyczeć na kogoś, powiedzieć coś o zdradzie interesów narodowych, ooo, to jest bardzo chwytliwe, no i coś tam generalnie pościemniać. Żadnej odpowiedzialności, żadnych realnych rządów. I tak trwać w tym aż do końca swoich politycznych dni. No a tu taki klops, wygraliśmy wybory i trzeba zacząć rządzić, realnie rządzić.

– Wysnuwasz bardzo daleko idące wnioski, niemające praktycznie nic wspólnego z rzeczywistością.

– Oj, mają bardzo dużo wspólnego, ja cię, stary, dobrze znam. Na cholerę było ci to rządzenie, naprawdę. Pamiętasz, z jakimi ideami zdobywałeś władzę? Przypomnij sobie całą kampanię sprzed trzech lat, ten wieczór wyborczy. A teraz popatrz, co z tego zostało. Z tych idei, z tych słów, z tych planów. Naprawdę…

– Kurwa, dość już! – Paweł uderzył pięścią w stół po raz trzeci. – Naprawdę jesteś tutaj od piętnastu minut i po pierwsze mam cię tak serdecznie dość, jak chyba nigdy wcześniej, a po drugie dalej nie wiem, do czego zmierza twoja wizyta.

Wicepremier tylko się uśmiechnął.

– W sumie to ja też sam nie wiem, czego chcę. Tak sobie przyszedłem tylko pogadać. Albo liczyć na jakieś twoje opamiętanie.

– Czyli co, jednym słowem dymisję? Daj spokój. To nie wchodzi w grę, nie licz na to. Poza tym pamiętaj, że sam jesteś umoczony, sam bierzesz w tym udział od samego początku. W ogóle to nigdy nie dawałeś sygnału, że coś ci się nie podoba, nawet wczoraj po posiedzeniu rady ministrów byłeś taki uśmiechnięty, taki zadowolony, żadnych problemów, sama radość i w ogóle. No i nie wiem, czy masz jakieś moralne prawo do pouczania mnie, bo te rzeczy, które ty nawyrabiałeś… Jednym słowem, jeśli jeszcze nie wiesz, to pragnę ci w tym momencie uświadomić, że jesteś jedną z głównych przyczyn marnego wizerunku rządu. W zasadzie to nie wiem, czemu ja cię w ogóle nie zdymisjonowałem. Siedmiu mi takich ministrów zostało, którzy są w gabinecie od pierwszego dnia, ale tak naprawdę to powinno być ich sześciu.

– No, o tych ministrach i nepotyzmie to też można by długo rozmawiać, bo to…

– Setki razy cię, debilu, pytałem, czy ktoś z twojego rodzeństwa nie chciałby zostać ministrem lub choćby wice, przecież na pewno nadawaliby się do kilku mniej ważnych resortów. Ale ty nie chciałeś o tym myśleć nawet!

– Wystarczyło już, że twój brat dostał resort spraw zagranicznych, dla wielu to było zdecydowanie za dużo…

– On był czasowo tym ministrem, przez całe trzy miesiące, choć to nie był najlepszy pomysł, bo w dyplomacji to jednak stabilizacja jest najważniejsza. No ale trudno, było, minęło…

– No właśnie, było, minęło, jakoś to będzie i inne tego typu polityczne i polskie brednie. Naprawdę niczym się nie różnisz od tych, których tak zaciekle krytykowałeś.

– Bo to jest polityka, Tomku. Tutaj nie ma miejsca na sentymenty, nie ma miejsca na pierdolenie. Tutaj liczy się twarda gra, liczy się skuteczność. Liczy się siła.

– No to powtarzam, ty się do tej polityki nie nadajesz. Zresztą nigdy się nie nadawałeś…

– A ty to się może nadajesz, co? Mąż stanu dwudziestego pierwszego wieku się odezwał, Metternich za dychę, kurwa mać, co nie potrafi powstrzymać swojego kutasa przed paroma dziennikarzami! – krzyczał Paweł, już bardzo mocno zdenerwowany.

– Ale przynajmniej nie oszukuję ludzi i mówię, jak jest naprawdę. Nie wymyślam sfałszowanych danych o bezrobociu, o wzroście PKB, o płacach, o perspektywach na rozwój, o dziurze budżetowej i innych rzeczach, o których już mówiłem. A może, do kurwy nędzy, wyjrzyj wreszcie z tego swojego gabineciku i popatrz, ilu ludzi już skrzywdziłeś! Nie obchodzi cię to, co? Że ludzie tracą pracę, że firmy upadają, że banki i korporacje czują się w zasadzie jak w republice bananowej, bo im przecież wszystko tutaj wolno, nikt im nie podskoczy. A na początku szło dość dobrze, same sukcesy, pamiętasz? Tylko potem coś się zmieniło. A raczej ktoś się zmienił, zdecydowanie na gorsze. I mówię to z wielką przykrością, bo chciałbym twierdzić inaczej. Ale nie potrafię. Nie ze swojej winy…

– Nie urządzaj mi tutaj melodramatów jak w wenezuelskiej telenoweli, bo nie jestem na tyle głupi. Poza tym kompletnie nie mam nastroju na twoje zabawy. O co ci chodzi?

Spojrzał przy tym na wicepremiera wzrokiem, który w większym stopniu wyrażał smutek i zmęczenie niż złość, choć patrząc na resztę jego ciała, można było odnieść inne wrażenie.

– W sumie to już sam nie wiem o co. – Po raz drugi wicepremier wydawał się zrezygnowany. – Za daleko to już chyba zaszło. Nie wiem, co można z tym zrobić, jak to jeszcze zatrzymać.

– Widzisz, też zachowujesz się jak typowy polityk. Najpierw wrzeszczysz i mówisz o problemie, ale jak już przychodzi do wymyślenia jakiegoś rozwiązania, to przyznajesz, że nie wiesz, co masz zrobić i liczysz na działanie innych.

Tomasz po raz pierwszy tego wieczora się uśmiechnął.

– Sam kiedyś powiedziałeś, że uczę się od najlepszych.

– Pozostaje pytanie, czy ci najlepsi są godni naśladowania.

– Ale wiesz, że mówisz o sobie?

– Zamknij mordę, pajacu! – Nowak po raz kolejny uderzył pięścią w stół.

– Lubię, jak się denerwujesz, bardzo komicznie wtedy wyglądasz.

– Zawsze mogłem wyglądać tragicznie, jak jakiś Hamlet czy inna Antygona.

Znów się zaśmiali i pomilczeli przez kilka następnych minut.

– Dobra, idę już, bo i tak nie mam tu czego szukać. Ale przemyśl sobie to, co ci powiedziałem.

– Myślenie o trybunale stanu skutecznie mi w tym pomoże – ironizował Nowak.

– W ogóle to na cholerę tutaj śpisz? Masz przecież mieszkanie.

– Wracanie do pustych czterech ścian nie zachęca, a tutaj moja sytuacja i tak nie ulegnie pod tym względem zmianie.

– To może chcesz się przespać u mnie?

– Daj spokój, nie chcę się narzucać ani tobie, ani Monice. Pozdrów ją ode mnie.

– A dzięki, to na pewno zrobię. To trzymaj się, stary.

– Cześć.

No tak, pomyślał Nowak, przyłazi, robi burzę, krzyczy, wrzeszczy, itede itepe, a potem nagle wszystko jest okej, best friends forever, pitu-pitu, no i sobie szybko ucieka w swoją stronę… Czemu ja nie mam innych kumpli?

To przejście od kłótni do przyjacielskiego tonu mogło się komuś wydawać dziwne, ale tak naprawdę często było częścią ich wieloletniej przyjaźni. Gdyby po pierwszej kłótni mieli zerwać ze sobą znajomość, to już od czasów gimnazjum by się do siebie nie odzywali, ale przecież nie o to w relacjach międzyludzkich chodzi.

Premiera Nowaka martwiła jedna rzecz. Tym razem martwiła, nie wkurzała, bo wkurzony, by nie użyć mocniejszego słowa, był na swojego kanadyjskiego odpowiednika, który nie zadzwonił, a było już mocno po ustalonej godzinie. Rozumiał różnicę czasu, duży dystans i w ogóle, ale w dyplomacji nie robi się takich rzeczy. Zwłaszcza że w dobie informatyzacji takie przeszkody były mało uciążliwe. Zmartwiony był tym kazaniem przyjaciela z jednego powodu. Nie dostawał wcześniej żadnych sygnałów, że do takiego wybuchu może dojść. Nigdy z niczym nie było najmniejszych problemów. Paweł zdawał sobie sprawę, że nie jest święty. I że sytuacja jest trudna, by nie powiedzieć dramatyczna. Ale miał w sobie nadzieję, że uda się dotrwać do następnych wyborów, wygrać je, a mając do dyspozycji kolejne cztery lata, doprowadzić sytuację gospodarczą do jakiegoś przyzwoitego poziomu. To był główny problem – gospodarka, gdyż na innych polach radzili sobie całkiem nieźle. Przynajmniej tak się premierowi wydawało.

Nowak spróbował się cofnąć do tego wieczoru wyborczego sprzed trzech lat, kiedy jego partia wygrała wybory. Był wtedy w niesamowitej euforii. Po ośmiu latach w parlamencie, a po ponad dwóch jako lider największej partii opozycyjnej, miał prawo się cieszyć. Partia Demokratyczna otrzymała blisko dziewięć milionów głosów Polaków, co dało jej czterdzieści pięć i pół procenta głosów wszystkich uczestniczących w wyborach, a to przełożyło się na dwieście pięćdziesiąt pięć miejsc w sejmie i zdecydowane samodzielne rządzenie. Partia Demokratyczna była drugim ugrupowaniem w historii Polski, które posiadało samodzielną większość w parlamencie, nie licząc oczywiście samodzielnego rządzenia komunistów przed osiemdziesiątym dziewiątym. Ale miała ona silniejszy mandat społeczny i najwięcej posłów w historii. Co więcej, dominowała także w senacie, gdyż miała siedemdziesięciu dwóch przedstawicieli, co jest liczbą porażającą. Największa partia opozycyjna, Front Zjednoczonej Prawicy, miała ledwo ponad stu posłów i kilkunastu senatorów, nie mogli stworzyć nic przeciwko PD. Ludowcy, Zjednoczona Lewica oraz Ruch Narodowy posiadali po dwadzieścia kilka dusz w sejmie, więc tym bardziej nic nie mogli zrobić, co najwyżej pokrzyczeć trochę, zagłosować przeciw, złożyć wniosek formalny i korzystać z wszystkich przywilejów bycia w opozycji. Tutaj akurat wicepremier Kowalczyk miał rację – zdecydowanie łatwiej być w partii opozycyjnej niż rządzącej.

Z początku wszystko wyglądało dobrze. W skład rządu weszło sporo uznanych nazwisk, tak zwanych ekspertów w swoich dziedzinach, zwłaszcza w resortach gospodarczych, ministerstwie zdrowia czy sprawiedliwości. Mniej ważne ministerstwa, takie jak sportu, kultury czy środowiska Nowak obsadził ludźmi z partii, ale takimi, którzy mieli jakieś pojęcie o danej dziedzinie. Przeprowadził flagowaną przez siebie reformę edukacji, która etapami wchodzi w życie. Powołał czteroklasowe szkoły: podstawową, gimnazjum oraz liceum. Miało to zrewolucjonizować oświatę w Polsce i znacznie podnieść poziom kształcenia. Podobnym flagowym projektem była reforma służby zdrowia. Zapowiadana od wielu lat likwidacja NFZ stała się faktem, wprowadzono częściowe opłaty za wizyty u lekarzy rodzinnych, zmieniono zasady zapisu do specjalistów, a także sam tryb specjalizacji młodych lekarzy. Podniesiono marżę na leki refundowane, dokonano dekoncentracji rynku aptecznego, ujednolicono kształcenie na uczelniach wyższych na kierunkach medycznych i prawniczych, dokonano olbrzymiej cyfryzacji urzędów państwowych. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce dalej niektórzy żyli tak, jak pięćdziesiąt lat wcześniej.

Nowak miał zamiar także znacznie podnieść bojowość polskiej armii. Zaplanowano zwiększenie jej liczebności ze stu dwudziestu tysięcy do około stu osiemdziesięciu tysięcy zawodowych żołnierzy. Sfinalizowano zakup nowoczesnych myśliwców wielozadaniowych F-22, które miały zastąpić wysłużone już F-16. W polskich fabrykach pod Mielcem zaprojektowano helikopter wsparcia piechoty, którego kilkadziesiąt modeli polska armia także zamówiła. W końcowej fazie projektowania był nowy polski czołg, docelowo około pięciuset sztuk miało zasilić wojska pancerne. Unowocześniono artylerię przeciwlotniczą.

Ale potem zaczęły się schody. W kwestii finansów udało się ujednolicić wszystkie te niezrozumiałe PIT-y, składki emerytalne i inne do jednego podatku. Nie spowodowało to jednak znaczących wpływów w budżecie ani nie poprawiło sytuacji bytowej społeczeństwa. Nie udało się podnieść kwoty wolnej od podatku. Sytuacja przedsiębiorstw także się nie poprawiła.

Komisja sejmowa do spraw różnych tak zwanych bubli prawnych skończyła jak swego czasu słynna komisja ,,Przyjazne Państwo” Palikota, czyli z drobnymi zmianami, ale bez większych sukcesów. A reforma wymiaru sprawiedliwości, nowelizacje kodeksów wszelkiego rodzaju… to już była porażka na całej linii. Poza tym skandale obyczajowe, dotyczące mniej lub bardziej ważnych członków partii, na pewno nie poprawiały do niej zaufania. Doszło też do wielu dymisji w rządzie i chaotycznych zmian, które także były przez społeczeństwo odbierane negatywnie.

Nałożyły się na to te spadające wskaźniki wszelkiego rodzaju. Tego nikt nie mógł zrozumieć. Przecież szło tak dobrze, a w kręgach ekonomicznych rząd miał opinię raczej sprzyjającego przedsiębiorcom i rozwojowi. Ale w pewnym momencie liczba wydatków była tak duża, że to wszystko zaczęło się załamywać. Doszły też inne rzeczy – emerytury i tępe rozdawnictwo pieniędzy, jak pięćset plus, a którego to każdy rząd, nawet z partii przeciwnej jego wprowadzeniu, bał się znieść, ze względu na opór społeczny. Bo Polakom niestety nie dało się wytłumaczyć, że lepiej, jakby te pieniądze dostali w postaci ulgi, niższych podatków i innych usprawnień. Panowało wciąż zaciągnięte z komuny przekonanie, że ,,czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy’’, więc wielu ludzi dalej chciało dostawać te pieniądze za nic. A nie zwiększyło to poziomu dzietności w społeczeństwie, wręcz przeciwnie, zgodnie z wcześniejszymi prognozami demograficznymi Polska się wyludniała, mimo zapoczątkowanych szerokich akcji masowego sprowadzania repatriantów. A że w większości były to osoby starsze, mające wiek produkcyjny i reprodukcyjny dawno za sobą, to stały się one jedynie obciążeniem dla budżetu.

Ostatnie miesiące to była jazda w dół po równi pochyłej. Wszystko waliło się na łeb na szyję. Bezrobocie rosło. Przychody do budżetu spadały. Jednak na zewnątrz wyglądało tak, jakby było wszystko w porządku. Z Głównego Urzędu Statystycznego wychodziły fałszywe dane, powstające w tym gabinecie. Banki i całą międzynarodową finansjerę udawało się jakoś do tej pory zwodzić, ale do premiera dochodziły pierwsze sygnały, że zaczynają się podejrzenia co do autentyczności danych. I tak dość późno, co chyba najlepiej o tych wszystkich instytucjach nie świadczyło. Unia Europejska zajęta była ważniejszymi problemami na południu Europy i sprawami wewnętrznymi Polski niespecjalnie się przejmowała. Zresztą i tak zacieśniała się współpraca między państwami Europy Środkowo-Wschodniej. Byłe państwa Związku Radzieckiego i ich satelity rozpoczęły zakrojoną na szeroką skalę współpracę gospodarczą, polityczną i militarną, stając się mocną przeciwwagą dla pogrążonej w permanentnym kryzysie Unii Europejskiej.

Wszystko to jednak nie zmieniało faktu, że sytuacja była fatalna. W tym przypadku wicepremier Kowalczyk miał rację. Nie było chyba nigdy rządu, nie licząc lat komuny i prawicowych poprzedników Partii Demokratycznej, kiedy władza tak otwarcie kłamała ludziom w oczy. Prosto w twarz, stojąc przed nimi i śmiejąc się przy tym bezczelnie. Propaganda sukcesu była uprawiana na poziomie niewyobrażalnym. Premier Nowak wielokrotnie zastanawiał się, co z tym zrobić. Czy da się jakoś poinformować społeczeństwo o tym, co się naprawdę w kraju dzieje bez ryzyka publicznego linczu, tudzież przegranych następnych wyborów? Bo wiedział doskonale, że chęć przetrwania do kolejnej kadencji to ułuda. Że nie da się tego wszystkiego ukrywać w nieskończoność, że ludzie kiedyś poznają prawdę. Ale chciał, żeby to nastąpiło jak najpóźniej, bo doskonale wiedział, czym to grozi. Trybunał stanu to będzie najmniejszy problem, bo jeszcze są pewne sprawy, które popełnił podczas swojego urzędowania, a które na pewno zainteresowałyby inne organy ścigania. Prokuratorzy mogliby przez miesiąc nie wychodzić z jego kancelarii i wszystkich innych urzędów najwyższego szczebla, ochoczo pisząc akty oskarżenia oraz wnioski o tymczasowe aresztowania.

I właśnie z tej prostej przyczyny Paweł nie chciał się poddawać, przybliżając w zasadzie i siebie, i partię, i kraj do nieuchronnej katastrofy.

Rozdział 2

Sieradz, 29 kwietnia 2006 roku

– O proszę, kogo to spotykamy. – Paweł usłyszał za plecami damski głos.

Obrócił się i jednocześnie zahamował gwałtownie, tracąc na moment równowagę, ale na swoje szczęście nie spadł z roweru. Zobaczył za sobą trzy koleżanki z klasy, z czego jedną w towarzystwie chłopaka, starszego o dwa lata, ale absolwenta ich wspólnego gimnazjum, które oni za dwa miesiące mieli kończyć. W sumie kwiecień, park, feromony i inne takie, romantyczne spacery z chłopakiem i psiapsiółami, czego chcieć więcej?

– No witam – odparł Paweł. – Czemu was nie widziałem?

– Umiemy się dobrze zakamuflować – odparła Dominika, ta, która miała chłopaka. – Po prostu się nie oglądasz na prawo i lewo w czasie jazdy, może zamyślony byłeś, więc taki efekt.

– Najprostsze wyjaśnienia są zawsze najlepsze.

Nowak dostosował tempo jazdy do marszu znajomych, a jak wygodna jest jazda na rowerze z prędkością kilku kilometrów na godzinę, wie każdy, kto miał okazję choćby przez moment tak się poruszać. Nie chcąc jednak być niemiłym, postanowił potowarzyszyć im przez chwilę, wszak te osoby z klasy akurat lubił, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że z wzajemnością.

– Rzadko cię tu widujemy – powiedziała Sandra.

– W sumie to mógłbym powiedzieć o was to samo. Ja jeżdżę tu na rowerze praktycznie codziennie.

– No my tak bardziej weekendami tu jesteśmy – stwierdziła dziewczyna. – Pewnie i tak nie mamy zsynchronizowanych godzin.

– W soboty i niedziele z reguły jeżdżę do południa, dzisiaj tak wyjątkowo, rano byłem u dziadków, poza tym wcześniej pogoda była gorsza.

– Padało z rana, wiem – stwierdziła Dominika. – Mnie też by się nie chciało nic konkretnego robić. Dobrze, że się przejaśniło.

Następne kilkadziesiąt metrów pokonali w milczeniu. Nie tylko oni postanowili wykorzystać ładną pogodę. Tu i ówdzie przechadzali się rodzice z dziećmi, małżeństwa bez dzieci, dzieci bez rodziców oraz wszyscy inni.

– W ogóle to myślałam, że ty często z Tomkiem sobie jeździsz tu i ówdzie – odezwała się po chwili Dominika.

– No zdarzało się, że jeździłem, a teraz są takie chwile, że nie jeżdżę – odparł niechętnie chłopak, chyba dość opryskliwym tonem, przynajmniej jak na siebie.

– A co, pokłóciliście się? – dopytywała wyraźnie zainteresowana Anka, która do tej pory nie zabierała głosu.

Paweł nie chciał za bardzo poruszać tego drażliwego dla niego tematu, ale koleżanki znał na tyle, iż wiedział, że nie da się ich zadowolić jakąś nieinteligentnie pokrętną odpowiedzią. Poza tym zdawał też sobie sprawę, że w jego społeczności plotki bardzo szybko się rozchodzą, więc co to za różnica, że sam je potwierdzi bądź im zaprzeczy?

– Ludzie często się kłócą, nic się na to nie poradzi.

– Ale wy od pewnego czasu tacy nierozłączni byliście praktycznie – ciągnęła dalej Anka. – Jak dwaj bracia.

– No dobrze, ludzie są małżeństwem przez kilkanaście, kilkadziesiąt lat i też się rozwodzą, ale jakoś żyją dalej, c’est la vie.

– Czyli wzięliście rozwód? – spytała rozbawiona Dominika. – Widzisz, Robciu, musimy uważać, Paweł wróży nam złą przyszłość.

– Ja nic nie wróżę, tylko stwierdzam oczywisty fakt, że się z Tomkiem pokłóciliśmy, i jeszcze oczywistszy, że nie ma tragedii, takie rzeczy się zdarzają i świat się na tym nie kończy.

Chrząknął przy tym dość donośnie, jakby chciał zaznaczyć, że ten temat nie jest w tym momencie odpowiedni i może nawet być dla niego dość krępujący. Na znajomych nie zrobiło to jednak szczególnego wrażenia.

– Wiesz co – podchwyciła temat Sandra – takie gadanie to zostaw dla jakiejś komedii romantycznej niższego gatunku albo telenoweli brazylijskiej, prawdziwe życie natomiast wygląda zupełnie inaczej.

– Dziewczyny, plis, nie róbmy z tego jakiejś pseudomoralizatorskiej gadki, na mnie takie rzeczy nie działają. Poza tym dojrzałe i dorosłe się odezwały… Czy mam przypominać, kto mnie ostatnio zjebał za użycie słowa „generalnie”? Że niby jak to było, Sandra… nieodpowiednie do wieku?!

Dziewczyna nic się nie odezwała, ale wykrzywiła twarz w grymasie, który tylko niektórym mógł przypominać uśmiech.

– Ale, Paweł, nikt tu nie robi moralizatorskich gadek, tylko tak się martwimy, bo znamy ciebie, znamy Tomka, lubimy was i ogólnie… martwimy się, ot tak – wyjaśniła Dominika.

Chłopak za długo już na świecie przebywał i za bardzo znał ludzi ze swojej klasy, no i ludzi w ogóle, aby nabrać się na takie rzeczy, ale doceniał, że przynajmniej ktoś się stara.

– A dlaczego wy się w ogóle pokłóciliście? – ciągnęła Dominika.

Nastolatek westchnął. Zrozumiał, że nie ma szans, aby uciec od tej rozmowy.

– Czasami między ludźmi dochodzi do niezgodności charakterów, która sprawia, że dalsza bliższa znajomość jest po prostu… niemożliwa i tyle.

– A czy ty, człowieku – wybuchła nagle głośniejszym tonem Sandra – mógłbyś mówić, że tak teraz powiem, adekwatnie do twojego wieku, do jasnej cholery? Bo po raz kolejny mówisz i zachowujesz się, jakbyś miał czterdzieści lat, a masz szesnaście, jeszcze zdążysz być dorosły i będziesz tego żałował, mogę ci zagwarantować.

– Punkt za nowe słowo – zaśmiała się Dominika.

– No kurwa, świetnie, ale ja nie rozumiem tego twojego bulwersu, przecież nie używam żadnych nie wiadomo jak wyszukanych słów, takie zwyczajne. No chyba że chodzi o to, że nie mówię ,,kurwa’’ co drugie słowo.

– Doskonale wiesz, że nie to mam na myśli… kurwa.

Zaśmiali się teraz wszyscy, co rozluźniło atmosferę.

– To możesz nam teraz prostymi słowami, wiesz, w zrozumiałym dla nas języku, wyjaśnić czemu się pokłóciliście? – rzekła bardziej pojednawczym i milszym tonem Anka.

– No bo tak się dzieje czasem… Nie pokłóciliśmy się o nic konkretnego, tylko o… takie pierdoły, jak to zwykle.

– Ale wiesz, czasem ludzie się kłócą, a potem się godzą. Poza tym wy to jacyś geje jesteście, że się kłócicie i inne rzeczy robicie… chuj wie jakie.

Znów się wszyscy zaśmiali.

– Nie, nie jesteśmy gejami, przynajmniej ja nie jestem, za Tomka nie mogę ręczyć.

– Ale żartowniś – odezwał się Robert, który do tej pory milczał. – Poza tym słowo „ręczyć” nie brzmi w tym kontekście zbyt dobrze.

– Nie róbmy z tego melodramatów, wielu ludzi, których mieliśmy kiedyś za przyjaciół, w ogóle się nimi nie okazało.

– Uuuu, znowu się poważnie zrobiło – stwierdziła Sandra. – Znowu mam wrażenie, że jestem w jakichś ,,Rozmowach w toku” albo innym programie dla ludzi z różnymi problemami osobowościowymi, bo z poważnymi problemami nikt tam raczej nie chodzi.

– Dobra, dziewczyny – odezwał się Paweł, którego zaczynało męczyć już to przypadkowe spotkanie w parku – miło was było spotkać, fajnie się rozmawia, natomiast nie wiem, do czego to wszystko zmierza. W sensie ta rozmowa, bo za chwilę dojdziemy do końca parku i zaczną się domki działkowe, do których idziecie. A co ma na celu gadanie o Tomku? Pokłóciliśmy się i tyle, na chuj drążyć temat? Wy też się pewnie nie raz kłóciliście i co, świat się na tym nie skończył, nie?

– No tak, ale jak widzisz, zdołaliśmy się pogodzić – powiedziała Dominika. – Bo wspólnie dochodzimy do wniosku, że nie ma sensu tracić życia na niepotrzebne kłótnie.

– No super, zaraz się popłaczę ze wzruszenia – rzekł ironicznie chłopak, chcąc jak najszybciej odjechać z tego miejsca. – I co jeszcze, znajdziemy zaraz koniec tęczy, a może pojawią się rzygające nią jednorożce lub inne fajne stworzonka, nie wiem, może pod tą wierzbą żyją Gumisie albo Smerfy? Życie to nie jest bajka, szczęśliwe zakończenia to tylko u Disneya, choć pewnie też nie zawsze.

– No to może trzeba czasem temu szczęśliwemu zakończeniu pomóc? – rzuciła retoryczne pytanie Ania. – A może chcesz jeszcze porozmawiać na ten trudny dla ciebie temat przy piwku? Idziemy na domki, mamy dużo zapasów, znajdzie się coś i dla ciebie.

– Nie, dzięki, jakoś się obejdzie, poza tym na rowerze jeżdżę.

– Ale nie masz prawa jazdy, nie mogą ci nic zabrać – zauważyła Dominika. – Poza tym to jest chore, żeby zabierać prawko za jazdę na rowerze po piwie, ale takich głupot w tym kraju jest więcej.

– W tym kraju dzieje się ostatnio dużo głupich, smutnych i innych mało ciekawych rzeczy – stwierdził chłopak, myśląc o tym, kto niedługo zostanie powołany w skład rządu i będzie choćby nadzorować szkolnictwo czy rolnictwo. – Ale najwyraźniej naprawdę nie mamy wpływu na nic, co się wokół nas dzieje.

– Ale mówię, szczęściu trzeba czasem dopomóc – powtórzyła Ania. – To trzymaj się, Paweł, miłego weekendu.

– No cześć, tylko nie przesadźcie z tym piwem.

– Spoko, na razie – uśmiechnęły się na pożegnanie i w tym dokładnie momencie ich drogi się rozeszły.

Paweł postanowił zrobić jeszcze jedną rundkę po parku, korzystając z naprawdę dobrej pogody. Zazdrościł tym ludziom, których mijał wokół, którzy mogli w pełni cieszyć się ze słonecznego popołudnia, przyszli z rodzinami, przyjaciółmi, na spacer lub porobić coś innego, posiedzieć, napić się piwa czy po prostu podumać nad otaczającą ich rzeczywistością.