Uprowadzony - Christina M. Murray - ebook

Uprowadzony ebook

Christina M. Murray

5,0
41,50 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia Polaka więzionego na ogarniętym wojną wschodzie Ukrainy W trakcie podróży do Ukrainy w 2016 roku Gustaw Bogucki znika bez śladu. Zaginięcie wydawcy stawia w stan gotowości całą sieć znajomych i przyjaciół, na czele z Jamesem Jensenem, amerykańskim przedsiębiorcą i bliskim współpracownikiem Boguckiego. Kiedyś połączyły ich ideały oraz działania na rzecz wolności i prawdy w popeerelowskiej Polsce. Teraz Jensen zrobi wszystko, łącznie z narażeniem własnego życia, by mieć pewność, że jego przyjaciel przetrwa. Czy w czasach upadku idei zjednoczonej Europy i eskalacji przemocy ze strony światowych mocarstw zagrażających demokracji ta trudna i pełna wyzwań misja może zakończyć się sukcesem? Uprowadzony to alternatywna wersja najnowszej historii świata, która pokazuje, jak realne są zagrożenia wynikające ze zgody obywateli na opresje ze strony systemu. To rzeczywistość, w której na wagę złota jest każdy człowiek mający odwagę, by głośno wyrazić swój sprzeciw wobec reżimu i zawalczyć o wolność. W tej opowieści potwierdza się, że w reżimach najtrudniej jest przewidzieć… przeszłość. Zgadzają się miejsca w Kijowie i w Warszawie, prawdziwe są ludzkie charaktery, te zdradzieckie i te wierne przyjaźniom, a nie interesom, bo choć to fikcja, to jednak tak bliska realiom drugiego dwudziestolecia naszego wieku, że czyta się ją z dreszczykiem emocji, ale też strachu. W sam raz na teraz – jako ostrzeżenie. Krzysztof Śmiszek, poseł RP W 2022 roku Ukraina obroniła swoją niepodległość, w 2023 walczy o zwycięskie zakończenie wojny z Rosją. Ale mogło tak nie być. W alternatywnej wizji tej książki Ukraina też się nie poddała, lecz została zajęta przez Rosjan. W Kijowie jest podziemie i jest opór, którego okupanci nie są w stanie złamać. Doskonale opisane są miejsca w ukraińskiej stolicy, a ludzie, których codziennie spotykam w Ukrainie, mogliby być bohaterami tej książki. Na szczęście nie muszą, ale warto pamiętać, jak niewiele dzieliło nas od straszliwego scenariusza. Mateusz Lachowski, korespondent wojenny w Ukrainie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 312

Rok wydania: 2023

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



The Missing

Copyright © Christina M. Murray, 2023

Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2023 for the Polish translation by Henryk Hollender

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Ewa Siemieńska

Korekta: Izabela Sieranc, Iwona Wyrwisz

Konsultacja merytoryczna: Andrzej Krajewski

ISBN: 978-83-8230-654-5

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2023

Od wydawcy

„Gdyby Trump był prezydentem, Rosjanie mogliby być teraz w Kijowie” – to opinia Johna Boltona, doradcy Trumpa do spraw bezpieczeństwa narodowego, z lutego 2023 roku.

Więcej powiedział latem 2023 roku w przedwyborczym wystąpieniu Donalda Tuska:

„Gdyby Trump był dalej prezydentem, nie byłoby już Ukrainy, a Rosjanie byliby być może w Polsce. Byłem świadkiem jego wypowiedzi w małych gronach. Mówił, że NATO powinno się zupełnie zmienić, Ameryka powinna się wycofać z Europy, że Putin ma rację, jest wielki i wspaniały, Ukraina jest skorumpowanym, fikcyjnym państwem, a Unia Europejska powinna zniknąć. To był program Trumpa. Nie ukrywał tego”.

Ta książka jest właśnie o tym, co by było, gdyby. Gdyby Trump miał drugą kadencję i możliwe było tajne porozumienie Rosji, Chin i Ameryki, Władimira Putina, Xi Jinpinga i Donalda Trumpa, którzy podzielili świat na nowo w Jałcie dwudziestego pierwszego wieku.

Jak mogłoby do tego dojść? Jak można było sfałszować wyniki amerykańskich wyborów prezydenckich 2020 roku? Jaką rolę odegrały w tym moskiewskie srebrniki? Co przyniosłaby druga konferencja wysłanników Rosji, Chin i Stanów Zjednoczonych? Jak za drugiej kadencji Trumpa wyglądałaby rosyjska inwazja na Ukrainę?

Niech ta książka stanowi ostrzeżenie dla tych, którzy lekceważą zagrożenie płynące z populistycznych rządów. Skrajnie prawicowe ugrupowania, często finansowane przez Moskwę, rosną w siłę w wielu państwach europejskich. Stanowią poważną groźbę dla demokratycznych wartości.

Niech fikcja nie stanie się rzeczywistością. Ale o to musimy zadbać my wszyscy, świadomi wyborcy.

Sonia Draga

Lista osób występujących w książce

James Jensen, amerykański przedsiębiorca

Anna Jensen, żona Jamesa

Matt Larson, analityk z think tanku i wieloletni przyjaciel Jamesa

Anatolij, stary znajomy Jamesa z Rosji

Gustaw Bogucki, polski wydawca

Natalia Bogucka, żona Gustawa

Rudolf, polski emigrant z Chicago, przyjaciel Gustawa

Ludmiła, prezes zarządu wydawnictwa Polska Wiedza i Nauka

Józef, redaktor naczelny wydawnictwa Polska Wiedza i Nauka

Marko, szef UkraineLaw

Nina Reznikow, sekretarka w UkraineLaw

Stepan, ukraiński prywatny detektyw

Feliks, młody Ukrainiec

***

Polska Wiedza i Nauka – wydawnictwo, które James i Gustaw sprywatyzowali w transakcji ze Skarbem Państwa

UkraineLaw – wydawnictwo prawnicze w Kijowie; Polska Wiedza i Nauka utworzyła wspólne przedsięwzięcie z tym wydawcą

James

9 maja 2022

Kijów

Tego dnia Chreszczatik, główna arteria Kijowa, był miejscem Parady Zwycięstwa. Formalnie chodziło o Wielką Wojnę Ojczyźnianą, tę, która zakończyła się siedemdziesiąt siedem lat wcześniej, ale wszyscy wiedzieli, że pokaz siły obu armii – rosyjskiej i ukraińskiej – był dowodem zwycięstwa Rosji w innej, całkiem niedawnej wojnie, tej, którą zaczęły „zielone ludziki” w 2014 roku, a dokończyła „specjalna operacja wojskowa” kilka miesięcy temu.

Matt Larson, doradca sekretarza stanu, przyleciał do Kijowa poprzedniego dnia z amerykańską delegacją na lotnisko Hostomel. Śladów walk nie było już widać, ale świeżo, choć niestarannie odmalowany budynek wojskowego portu lotniczego wyraźnie o nich przypominał. Kiedy wysiedli ze smukłego białego boeinga 757, na sekretarza stanu czekały czerwony dywan i wojskowa kompania honorowa. Po krótkim powitaniu pomknęli do miasta trzema czarnymi SUV-ami w asyście policjantów na motocyklach. Matt jechał w ostatnim samochodzie, razem z Jamesem Jensenem. Jakim cudem udało mu się wkręcić dawnego przyjaciela w skład tej niewielkiej oficjalnej delegacji, wiedział tylko on, ale najwyraźniej miał o wiele większe możliwości niż te, do których się przyznawał. James przekonywał się o tym po raz kolejny.

Zakwaterowano ich w hotelu Ukraina, górującym nad placem Niepodległości, w samym centrum miasta. W czasie zimowej wojny mieszkali tam korespondenci mediów zagranicznych, a teraz służył nowym-starym władzom prezydenta Wiktora Janukowycza do podejmowania ważnych, ale nie najważniejszych gości.

Wieczorem wyszli przed hotel. James chciał pokazać przyjacielowi dobrze znane mu miejsce: aleję Niebiańskiej Sotni. Niewysoki ceglany mur z nazwiskami demonstrantów poległych w 2013 roku ciągnął się wzdłuż ulicy Instytuckiej, zaledwie sto metrów od hotelu. Ale alei już nie było. Zamiast niej stał krzywy blaszany płot, na którym widać było zamalowane na czarno jakieś napisy.

– To musiało się tak skończyć – westchnął Matt, który czytał clarisy amerykańskiego ambasadora w Kijowie o zmianach, jakie tu zaszły od marca. – Przecież ci ludzie polegli podczas Euromajdanu, w walce z milicją i wojskiem Janukowycza.

– Wiesz, co jest najtrudniej przewidzieć? – odpowiedział mu James. – Przeszłość.

Zawrócili do hotelu, bo w dół, na zastawiony już trybunami Chreszczatik nie było sensu iść, a w górę ulicy Instytuckiej, w stronę Pałacu Maryjskiego, siedziby prezydenta – tym bardziej. Wojskowe patrole z długą bronią nie wyglądały przyjaźnie. Może dlatego zakwaterowali ich właśnie w hotelu Ukraina? Widok piękny, a nie ma dokąd iść.

Parada wojskowa zaczęła się nazajutrz o dziesiątej rano. Matt i James z kilkoma innymi gośćmi specjalnymi zostali doprowadzeni do trybuny honorowej pod ziemią, przez zamknięte tego dnia przeszklone centrum handlowe. Poza amerykańską były też inne delegacje, ale głównie z krajów Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej. Kraje wciąż istniejącej, ale coraz słabszej, rozpadającej się Unii Europejskiej reprezentowali tylko ambasadorzy. Usiedli na rozkładanych plastikowych krzesełkach, w pięciu coraz wyżej ustawionych rzędach. Pierwsze i ostatnie miejsce w każdym z nich zajmowali oficerowie z długą bronią, w hełmach, ale w galowych mundurach.

Na początek było dwadzieścia jeden salw armatnich, meldunki dowódców garnizonów kijowskiego i moskiewskiego, a potem przemówienia Wiktora Janukowycza i Władimira Putina.

– I tak dobrze, że ten z Moskwy nie był pierwszy – mruknął James, ale Matt syknął na niego ostrzegawczo. Siedzieli na skraju, obok oficera, który mógł przecież znać angielski.

Na szczęście pogoda dopisała, szesnaście stopni, słonecznie. Przy takich okazjach w Moskwie potrafili rozpędzać deszczowe chmury, ale w Kijowie było to niepotrzebne. Już nie komentując, oglądali maszerujące bez końca wojska, na przemian ukraińskie i rosyjskie, choć Jamesowi się wydawało, że od strony trybuny honorowej szli wyłącznie żołnierze z trójkolorowymi naszywkami, tacy jak ci, którzy pilnowali ich na trybunie.

Parada zakończyła się po pierwszej. Wrócili do hotelu tą samą, podziemną trasą. Dla członków wszystkich delegacji przygotowano lunch, żadnych gości z zewnątrz nie było. Matt ulotnił się, nie czekając na deser, więc James wrócił do pokoju, żeby odpocząć i pozbierać myśli.

Propozycja wyjazdu do Kijowa zaskoczyła go zupełnie. Matt zadzwonił do niego zaledwie tydzień temu. Drzemał akurat na sofie w salonie i jego komórkę odebrała Anna. On sam, widząc nazwisko Larsona na ekranie telefonu, odrzuciłby połączenie, żona też, ale akurat zapodziała gdzieś okulary.

– Wiem, co o mnie sądzisz, ale nie rozłączaj się, proszę. Mam dla ciebie propozycję – usłyszał głos Matta. Mówił dokładnie tym samym, nieznoszącym sprzeciwu tonem, który zapamiętał z ich ostatniego spotkania w niemieckim szpitalu.

– Z twojego Departamentu Stanu? Dziękuję, nie skorzystam. Poczekam, aż skończy się druga kadencja – odburknął James, ale nie odłożył telefonu, choć po tym wszystkim, co wiedział o Larsonie, nie powinien był się wahać ani chwili.

– James, uspokój się, porozmawiaj ze mną jeszcze przez moment. Za tydzień lecę do Kijowa. Pomyślałem sobie, że być może jest to okazja, by wrócić do sprawy twojego Gustawa. Miałeś od niego jakieś wieści?

– Ty szujo! Wiesz doskonale, że gdybym je miał, to ty na pewno wiedziałbyś o tym przede mną.

– A jak twoje zdrowie? – Głos Matta złagodniał, tak jakby wróciły wspomnienia z czasów ich studenckiej przyjaźni w bractwie Delta Tau Delta.

– Tego rzeczywiście możesz nie wiedzieć. Lepiej, dziękuję, po roku rehabilitacji chodzę już sam, a nawet bywa, że biegam po plaży w Santa Monica.

Anna spojrzała na niego z niepokojem, ale machnął na nią ręką.

– Czyli byłbyś w stanie polecieć ze mną?

– Chyba oszalałeś!

A jednak przyleciał do Kijowa. Ale wpierw, następnego dnia po tej rozmowie, to Matt przyleciał z Waszyngtonu do nich, do Kalifornii, i przez wiele godzin, zamknięci w jego gabinecie, rozmawiali prawie tak jak dawniej. Prawie, bo różnice między nimi pozostały.

Larson długo tłumaczył Jensenowi, dlaczego zaangażował się w ruch Oath Keepers. Stewarta Rhodesa, ich szefa, poznał na corocznym zjeździe absolwentów Yale, gdzieś koło 2004 roku. Rhodes późno kończył studia, wiele lat po nich, ale połączyły go z Larsonem te same wnioski wyciągane z ataków z 11 września: Ameryka musi być tak silna, żeby to nigdy nie mogło się powtórzyć. A w wyborach 2019 roku gwarantował to jedynie Donald Trump, który naprawdę je wygrał, chociaż fałszerstwa demokratów prawie ukradły mu zwycięstwo.

James doskonale znał tę śpiewkę, obserwował przecież to, co działo się po listopadowych wyborach w kluczowych stanach, gdzie sędziowie, na podstawie zeznań republikańskich obserwatorów, prostowali wyniki głosowania, zabierając demokratom kolejne głosy elektorskie. To, co zdarzyło się w Waszyngtonie 6 stycznia 2020 roku, atak milicji Rhodesa na Kapitol, było już tylko dopełnieniem tego procesu, ale i aktem najważniejszym. Trzy dni później, pod naciskiem tłumu ciągle obozującego wokół Kongresu, zebrana w nadzwyczajnym trybie Izba Reprezentantów wybrała prezydenta na zasadzie: jeden stan – jeden głos. I republikanie zwyciężyli, bo w Kongresie było więcej stanów z większością republikańską. To nie podlegało dyskusji i taki był plan Donalda Trumpa.

Fox News transmitowała na żywo jego kolejne wystąpienia z Białego Domu i sprzed Kongresu, gdy obradowała Izba. Blokada jego postów na Twitterze i Instagramie nie była w stanie tego zrównoważyć. Dla starszego pokolenia telewizja jako źródło informacji wciąż była ważniejsza od internetu. Dzięki temu Trump wygrywał także w opinii Amerykanów, bo pozostałe sieci telewizyjne, sparaliżowane rozwojem wypadków, przekazywały tylko suche relacje, powstrzymując się od komentarzy, a te aż wylewały się z Foxa.

– Ale jak to się stało, że tylu sędziów uwierzyło waszym obserwatorom wyborczym? – bronił się jeszcze James.

– Nie żartuj, przecież sędziowie są niezależni – odparował gość.

Byli już solidnie zmęczeni, zapadał zmrok, kończyła się butelka whisky Macallan, przywieziona przez Matta, a Anna kilka razy znacząco pytała przez uchylone drzwi gabinetu, czy czegoś im nie trzeba.

– Różnie z tym bywało, ale co to ma wspólnego z wyjazdem do Kijowa, z Gustawem? – zapytał James słabym już głosem.

– To, że właśnie tam, w Ukrainie, będę miał do załatwienia kilka ważnych spraw, także związanych z wyborami. I w związku z tym spotkam się z ludźmi, którzy mogą coś wiedzieć o Gustawie. To nie są rozmowy na telefon, sam się o tym przekonałeś. Potrzebuję ciebie, bo byłeś tam wiele razy, znasz ludzi, oni znają ciebie. Niczego nie gwarantuję, ale skoro nie mamy żadnej informacji o śmierci Gustawa, to trzeba skorzystać z tej okazji.

Rozstali się z umową: James podejmie decyzję w dwadzieścia cztery godziny. Jeśli da się przekonać, to lot do Waszyngtonu opłaci sam, a ten do Kijowa już go nie będzie obchodzić.

Nazajutrz, kiedy wstał, Anna siedziała przy stole w kuchni nad kubkiem kawy. Zaskoczyła go, bo na ogół to on wstawał pierwszy. Przeglądała jeden z ich domowych albumów. Od lat w każde święta Bożego Narodzenia na półce w salonie James ustawiał kolejny opasły tom ze złoconą datą na grzbiecie. To były ich rodzinne zdjęcia, inne od tych, które zawiesił na ścianie w gabinecie obok garażu.

– Jimmy – powiedziała, nastawiając mu kawę w ekspresie. – Musisz zdawać sobie sprawę, że drugi raz tego, co urządziłeś mi sześć lat temu, już nie przeżyję. Znasz moje wyniki badań, stan serca i płuc. Jeżeli tam polecisz, musisz liczyć tylko na siebie. Tym razem nie dam już rady.

– Wiem – odpowiedział – ale ty też wiesz, że nadzieja umiera ostatnia. Jeśli jest jakaś szansa i jeśli ja jej nie wykorzystam, to będę sobie to wyrzucał do końca życia. A to, że Matt wdał się w te machlojki z forsowaniem drugiej kadencji Trumpa, nie jest wystarczającym powodem, żeby mu odmówić. Życie nauczyło mnie, że skuteczność wymaga czasem paktu nawet z diabłem.

Anna zamaszyście zamknęła album, wstawiła kubek do zmywarki i kierując się w stronę garderoby, rzuciła na odchodnym:

– To na ten wyjazd, wyjątkowo, spakuję ci walizkę.

Dogonił ją, ucałował i wysłał SMS-a do Matta.

Dzwonek hotelowego telefonu przywrócił go do rzeczywistości. Poderwał się na łóżku, poszukał okularów. Ach tak, przecież jest w Kijowie i czeka na sygnał od Matta, bo mają iść na miasto. Odzwyczajony od aparatów telefonicznych, niezręcznie podniósł słuchawkę.

– James Jensen, słucham.

To był zdecydowany kobiecy głos ze słowiańskim akcentem:

– Hospodar Jensen, wy będziecie wieczorem w Wojennym Muzeum Ukrainy?

– Nie wiem, czy będę, a kto pyta?

Odpowiedział mu trzask odkładanej słuchawki, choć głos wydawał się znajomy… Ale mają pomysły! Jak nie Parada Zwycięstwa to przyjęcie w Muzeum Wojny!

– Ciekawe tylko, czy kelnerkami będą sanitariuszki? – Uśmiechnął się do swojego pomysłu i sięgnął po komórkę.

Matt odebrał od razu.

– Gdzie jesteś?

– Jak to gdzie? W pokoju. Czekam na ciebie, przecież tak się umawialiśmy.

– Tak, tak, oczywiście. Słuchaj, za pół godziny też będę w hotelu i pojedziemy do Muzeum Wojny. Ale wiesz, że to jest black tie dinner…

– Co ty powiesz? A tego to mi sanitariuszka nie powiedziała…

– Kto ci nie powiedział?

Tym razem to on się rozłączył i poszedł sprawdzić, co ma w walizce. Od razu zauważył, że jest sporo większa od torby, której zawsze używał, ale nie dociekał dlaczego. Teraz się okazało. Skąd Anna to wiedziała? Sam w życiu by nie zapakował na wyjazd czarnego smokingu, białej koszuli ani lakierków. A to wszystko znalazł starannie ułożone na dnie walizki, w szarym pokrowcu zapinanym na zamek błyskawiczny. Ale najlepsze było to, że wsunęła mu tam także niebieską muchę. Nie czarną, tylko niebieską. W kolorze demokratów!

Matt zauważył ją od razu, ale nie powiedział ani słowa. Sam miał na szyi, oczywiście, czerwoną. Widocznie James zrobił na nim takie wrażenie, że pytanie o sanitariuszkę już nie padło.

Wyszli przed hotel Ukraina, taksówki stały rzędem. Zanim wsiedli do pierwszej, James spytał kierowcy:

– Muzeum Wojny? Za ile?

– Za tysiąc hrywien, jak wszędzie po mieście.

Matt już chciał wsiadać, ale James go powstrzymał.

– Poczekaj, zamówię Ubera. Przecież on zdziera z nas bezczelnie. Prawie trzydzieści dolarów za jazdę po mieście? Za tyle to się jedzie na lotnisko. A Uber działa tu doskonale, używałem go już w Kijowie.

Rzeczywiście, za trzy minuty nieco dalej od wejścia do hotelu zatrzymał się czarny mercedes beczka i mrugnął na nich światłami. Kierowca jeździł w Warszawie i w Londynie, znał angielski, chętnie rozmawiał. Wiózł ich w górę i w dół wąskimi, jednokierunkowymi ulicami. Nagle, na pochyłej, wybrukowanej kostką jezdni schodzącej do Rynku Besarabskiego, wyraźnie zwolnił, ale i tak podskakiwali na wklęsłościach nawierzchni.

– Tu już nasi kładli tę kostkę. Wcześniej, wyżej – jeńcy, jeszcze długo po wojnie. Solidna, niemiecka robota…

Przyjęcie było od osiemnastej, ale dojechali ponad pół godziny wcześniej. I całe szczęście, bo trzeba było iść dobry kwadrans alejami wśród zielonych już trawników, ze wspaniałym widokiem na Dniepr i lewą, młodszą część miasta. W sam raz na lakierki – pomyślał James, ale naprawdę obchodziło go coś innego: gdzie się podziały te wszystkie czołgi i działa samobieżne, które pamiętał z wcześniejszych wizyt, poustawiane w bocznych alejkach w pobliżu muzeum? Czyżby przydały się zimą podczas walk o miasto? Ale nie miał kogo o to spytać, bo obok nich i za nimi szli tacy jak oni, zagraniczni goście.

Przy ogromnym przeszklonym wejściu do zagłębionego w parkowym wzgórzu muzeum rośli panowie ze słuchawkami w uszach sprawdzali zaproszenia i torebki pań. Dalej była lotniskowa bramka. James i Matt przeszli ją bez problemu i znaleźli się w głównym holu.

– Matt, oni zmienili tu cały wystrój! Tu były pokrwawione ukraińskie flagi, podziurawiony kulami czarny vauxhall, tysiące łusek po pociskach. Tego wszystkiego nie ma! – mówił z podnieceniem James. – Zamiast tego czyste, pomalowane ściany i wielkie flagi ukraińskie i rosyjskie!

– Bo nie ma już rosyjskiego najazdu z dwa tysiące czternastego roku. Jest tylko przyjaźń i braterska pomoc w wypędzeniu z Kijowa rządu faszystów – odpowiedział mu ściszonym głosem, z kamienną twarzą Matt. – Szedłem dzisiaj po Chreszczatiku, koło gmachu Rady Miejskiej. Tam podobno były ustawione wielkie tablice pokazujące walkę Ukraińców w drugiej wojnie światowej po obu stronach frontu, także razem z Wehrmachtem.

– Oczywiście, że były, przecież sam ci o nich opowiadałem.

– To też już ich nie ma.

Kieliszków z szampanem nie roznosiły sanitariuszki, co James przyjął bez zdziwienia, choć z nutką żalu, bo pomysł mu się spodobał. W oczekiwaniu na oficjalne wystąpienia krążyli po przestronnych salach. W gablotach tkwiły oficerskie i polowe mundury Armii Czerwonej, plansze pokazujące kolejne zwycięskie bitwy z Niemcami, dziesiątki rkm-ów i ckm-ów, a wszystko z objaśnieniami po ukraińsku i po angielsku. Rosyjskiego jeszcze nie przywrócili – pomyślał James. Ciekawe, jak długo wytrzymają?

– Hospodar Jensen, może kieliszek szampana?

To był ten sam głos, co dziś w słuchawce! Wysoka, trzymająca się prosto jak świeca blondynka w białej bluzce, czarnej spódnicy i kelnerskiej kamizelce podała mu wysmukły kieliszek. Gdy go od niej odbierał, poczuł, że nóżka jest czymś owinięta. Kobieta natychmiast zniknęła. Dyskretnie poszukał toalety. W kabinie na rozwiniętej, przezroczystej folii zobaczył ręcznie napisane słowa:

Jutro w południe, Ostatnia Barykada, Gustaw.

Więc jednak! Ale czy to jest informacja od Gustawa, czy o Gustawie? Ostatnią Barykadę znał, to była popularna restauracja w podziemiach placu Niepodległości, wejście do niej widział ze swojego okna w hotelu Ukraina.

Wrócił na salę, odnalazł Matta i spytał:

– Co robimy jutro w południe?

– Jak to, zapomniałeś? O jedenastej opuszczamy hotel i w południe z ambasady odjeżdżamy z sekretarzem stanu na lotnisko.

– Ale… – zatrzymał się w pół słowa, niepewny czy powinien mówić dalej. Powiedzieć Mattowi czy iść samemu? A jaki ma dowód, że dostał informację o Gustawie albo od Gustawa? Folię od razu spuścił w toalecie. I co z wylotem?

Nagle wokół nich zrobiło się zamieszanie. Goście ławą ruszyli w stronę bufetów, które wyłoniły się zza podciągniętych ciężkich aksamitnych kotar. Panie deptały po swoich i cudzych brokatach, panowie rozglądali się, gdzie odstawić kieliszki, by mieć wolne ręce. Matt wyciągnął z kieszeni dwa plastikowe klipsy i podał jeden Jamesowi.

– A gdzie twój kieliszek? – spytał. – Zostawiłeś go w toalecie?

– Chyba tak, zupełnie o nim zapomniałem – odparł James, zdumiony, że jego przyjaciel wypatrzył, gdzie był przed chwilą.

Dobili się do bufetu tylko dzięki temu, że zamiast stać w długiej kolejce, która natychmiast się utworzyła, James podszedł od ściany i spokojnie zgarniał na talerz kanapki z astrachańskim kawiorem, porcje łososia i sałatki, w tym jego ukochaną – jarzynową. Doradca sekretarza stanu poszedł jego śladem; kieliszek Matta wygodnie tkwił w klipsie zaciśniętym na brzegu talerza. Po chwili mogli już stanąć przy jednym z wysokich, obciągniętych czarnym płótnem stolików. James skinął na kelnerkę.

– Może być białe wytrawne? – zapytał.

– Oczywiście, panie Jensen, już niosę.

Panie Jensen? Przecież to nie była ta blondynka! Cały czas dyskretnie się rozglądał, ale więcej nie zobaczył jej na sali. Co tu się dzieje?

– Widzę, że zna cię tu obsługa – z jadowitym uśmiechem zauważył Matt, mocując się widelcem z kawałkiem łososia ze skórą.

– Było wziąć także nóż, jak ja – odparował, ale kelnerka wybawiła Matta z opresji. Na pięknej, rzeźbionej po brzegach tacy miała nie tylko dwa kieliszki białego wina, ale i komplet sztućców owiniętych w śnieżnobiałą serwetkę.

– A co robiłeś po południu? – James szybko zmienił temat, dziabiąc widelcem w sałatce, która najwidoczniej mu nie smakowała. Jego babcia, polska Żydówka, zawsze robiła taką na święta i oczywiście nikt już nie mógł jej dorównać.

– Dziękuję, było ciekawie. Jak ci wspominałem, poszedłem na Chreszczatik i dalej, aż do Rynku Besarabskiego, tego, który widzieliśmy, jadąc tutaj. Takie hale targowe są w każdym dużym mieście, przywykłem, ale i tak wybór warzyw, owoców, ryb, mięsa i przetworów był olśniewający. Kontrast białego lodu i tych wszystkich kolorów, co krok inne zapachy, a do tego sprzedawcy znający ukraiński, rosyjski, angielski i nie wiem ile jeszcze języków…

– Kupiłeś coś?

– Jak zawsze – miód dla żony. Przywożę jej z każdego wyjazdu, ona go uwielbia. Najbardziej miód manuka, bierze łyżeczkę dziennie, na żołądek, ale do Nowej Zelandii zdarzyło mi się polecieć tylko dwa razy.

– Daj spokój, przecież teraz wszystko można kupić w internecie.

– I ty wierzysz, że to jest to samo? Zresztą nieważne. Miałem tam spotkanie. Pamiętasz naszą dyskusję przy butelce macallana w Santa Monica? Mogę powiedzieć tyle: rozmawiałem z kimś, kto pomagał w przekonywaniu stanowych sędziów. I miałem okazję poprosić o rewanż: o informacje na temat Gustawa. Obiecał dać znać jutro.

– Ale to już… – James znowu zawahał się, czy mówić o zaproszeniu, które dostał, w czym niespodziewanie pomogło mu zakrztuszenie się sałatką.

– Co oni tu wsadzili? Ości w sałatce ziemniaczanej? – wystękał, gdy przyjaciel przestał klepać go po plecach. – Dzięki, nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.

– Daj spokój i dokończ, co chciałeś mi powiedzieć.

– Już nic. Po prostu myślę, że nawet jeśli jutro czegoś się dowiemy, to będzie za późno na poszukiwanie Gustawa.

– To się jeszcze okaże. W razie czego stać cię przecież na bilet do Stanów, prawda?

Roześmiali się obaj. Sala przycichła, przyszedł czas na oficjalne wystąpienia.

James

Wiosna 2016

Santa Monica, Kalifornia

Gustaw Bogucki zaginął na wschodzie Ukrainy. Oczekuję instrukcji.

James Jensen z osłupieniem wpatrywał się w wiadomość na ekranie iPhone’a.

Zaginął? Gdzie? Co on tam robił?

To jest dwudziesty pierwszy wiek, epoka cyfrowa, wszyscy ze wszystkimi są w kontakcie! Jak sześćdziesięciotrzylatek, ze smartfonem, kartą kredytową, sprawny ponad swój wiek, mógł się zagubić? Nawet polityczny malkontent? Nawet w strefie wojny?

I co on, James, mógł teraz począć?

To niepokojąca wiadomość –wystukał odpowiedź. Co wiesz o jego ostatnim miejscu pobytu, trasie, kalendarzu spotkań?

Pomyślał, że zanim szefowa wydawnictwa mu odpowie, jego stary partner wróci z nieplanowanej schadzki lub imprezy, która przytrafiła mu się w Ukrainie, i we trójkę porozmawiają o potrzebie utrzymywania kontaktu z biurem w czasie podróży służbowej.

Dzwonki rozmowy przez Skype’a doszły z laptopa na biurku. Na ekranie zobaczył zmęczoną twarz dyrektorki wydawnictwa.

– Ludmiła, u was musi być środek nocy!

– No i co z tego? James, on z nikim się nie kontaktował przez trzy dni! Żadnych telefonów, maili, SMS-ów. Nie wsiadł do pociągu, nie wymeldował się z hotelu, nie używał karty kredytowej. Policja przeszukała jego pokój. Jego portfel i bagaż wciąż tam są!

– A paszport?

– Chyba też – odpowiedziała. – Jego żona szaleje. Co chwila dopytuje, co robimy, żeby go odnaleźć.

– To na pewno – mruknął do siebie. – A co mówi policja?

– Wygląda, że zrobili wszystko, co mogli, chyba że chcesz ich dofinansować.

James prychnął z niesmakiem.

– Gustaw byłby wniebowzięty, prawda? Dać się oszukać skorumpowanym gliniarzom? Nie, wstrzymajmy się na razie. A co z Markiem w Kijowie? Zapytaj, czy któryś z jego kontaktów mógłby skłonić władze do wznowienia akcji. I dowiedz się, czy w Ukrainie są prywatni detektywi. Jeśli już mamy komuś płacić za pomoc…

– Pewnie.

– Więc czekam na wieści, Ludmiła. A na razie odpocznij trochę.

Nie żeby sam miał się wyspać. Wiedział, że około trzeciej obudzi go pęcherz i od tej pory aż do świtu będzie gapił się w sufit, wyobrażając sobie, co mogło przytrafić się Gustawowi. Co prawda wiedział, że nawet bycie światowym, wykształconym człowiekiem nie daje ochrony przed fatalnymi zdarzeniami. Porwanie dla okupu, przypadkowy wypadek, kontuzja z powodu znalezienia się w autobusie czy samolocie, który wpada na minę lub jest strącony przez zbłąkany pocisk – to wszystko może się zdarzyć. Gustaw zdawał sobie z tego sprawę pewnie lepiej niż on. A jednak znalazł się w strefie konfliktu. Mimo ponad ćwierćwiecza znajomości i wspólnych doświadczeń James nie mógł zrozumieć, co tam pognało jego przyjaciela. Daleko od wydawnictwa, o którego skontrolowanie go prosił.

Otworzył „The Wall Street Journal”iuważnie przeczytał wiadomości z Warszawy. To nie był świat, jaki on i Gustaw budowali przez te wszystkie lata, odkąd młody amerykański przedsiębiorca i młody polski wydawca po raz pierwszy szczerze pogadali na temat idei, które powinny przyświecać świeżo wyzwolonej Polsce.

Otworzył pocztę w laptopie i raz jeszcze zagłębił się w ostatnie maile od Gustawa, szukając w nich jakichś wskazówek.

Zeszłoroczne zwycięstwo wyborcze prawicowej i nacjonalistycznej partii Prawo i Sprawiedliwość stało się zasadniczym tematem ich dyskusji. Nowy rząd za cel obrał demontaż liberalnego, otwartego społeczeństwa, o które Gustaw Bogucki walczył, zanim jeszcze upadł Związek Radziecki. Przypochlebiał się katolickiemu na ogół elektoratowi, manipulował etnicznymi lękami wobec ciemnoskórych muzułmańskich imigrantów i obiecywał comiesięczne zasiłki rodzinom z nieletnimi dziećmi.

W trakcie spotkań z Jamesem stary przyjaciel nie przebierał w słowach. Dyskredytował naiwność współobywateli, mówił, że wynik wyborów pokazał ograniczenia demokracji, w której ciemniaki miały taki sam głos, jak ludzie inteligentni i zainteresowani tym, co dzieje się w kraju. Jego zdaniem nowi przywódcy byli oszołomami, lansującymi bezsensowną koncepcję rosyjskiego zamachu na samolot, na którego pokładzie znajdował się prezydent Polski, chociaż polskie i rosyjskie dochodzenia wykazały, że był to wypadek.

Rządzący byli także ksenofobami, oskarżającymi o straszne rzeczy uchodźców, ale nie pamiętali, że polskich imigrantów jeszcze niedawno wspierano w wielu bliskich i dalekich krajach. Odwrócili się od wolnego społeczeństwa, uzależniając politykę społeczną od biskupów, rujnowali gospodarkę chorymi i rozrzutnymi decyzjami.

– Ci idioci sądzą, że będą rządzić przez następne sto lat i że ich wyborcy będą nimi zachwyceni mimo ich kłamstw i oszustw. Nie uwierzysz, co się dzieje w państwowej telewizji! Po demonstracji, w której uczestniczyły dziesiątki tysięcy osób, oni pokazują nagranie z dziesięcioma gapiami na chodniku i twierdzą, że protestów nie było! To jest ten sam kit, który wciskali nam komuniści!

Czy to możliwe, że jego przyjaciel przestał już wierzyć w swoich rodaków? Że ich porzucił? Nic w mailach na to nie wskazywało. Owszem, nie krył frustracji, ale przecież snuł także plany mobilizacji intelektualistów i opozycjonistów przed kolejnymi wyborami. To był wysiłek konstruktywny i podejmowany z nadzieją, a nie strategia człowieka, który jest gotów opuścić kraj.

Z drugiej strony może think tank Gustawa zwrócił uwagę kogoś ważnego z partii rządzącej? Ale jakie poczucie zagrożenia mógł w nich wzbudzić ten niemłody jegomość ze staromodną czcią dla zjednoczonej Europy i przekonaniem o nienaruszalności swobód obywatelskich? Czy jawił się im jako groźny agitator, czy raczej jako śmieszny Don Kichot?

James zostawił pocztę i zaczął googlować informacje o wojnie w Ukrainie. Kliknięcie w łącze wideo poprowadziło go opustoszałymi ulicami pomiędzy wieżowcami, gdzie faceci w panterkach kryli się za zburzonymi ścianami i wychylali z wybitych okien z bronią wycelowaną w niewidocznego wroga. Czy to możliwe, że właśnie tam, gdzieś w tym chaosie, znajdował się Gustaw?

Może to dlatego James i Gustaw tak szybko się dobrali? Gustaw, jako współpracownik Komitetu Obrony Robotników zwalczał w Polsce komunizm, nie używając karabinu. Na przekór państwowej cenzurze publikował podziemne książki i broszury tłumaczące ludziom potrzebę zmian w polityce i gospodarce. Przekonanie o sensie nieużywania przemocy, któremu był wierny przez ponad dekadę, było dla Gustawa powodem do dumy. Ale w takim razie dlaczego wkroczył w strefę przemocy? – pytał sam siebie James. I dał się jej pochłonąć?

O czwartej rano James był już w pełni rozbudzony, a jego myśli szalały. Wyskoczył z łóżka i cicho zamknął za sobą drzwi sypialni. Poszedł do gabinetu, który znajdował się obok garażu. Przy biurku stał ekspres do kawy w kapsułkach, więc będzie mógł napić się czegoś gorącego.

Gdy ciemna, prażona kawa z ekologicznych upraw w Etiopii płynęła do kubka, zmrużył oczy i spojrzał na, jak ją nazywał, ścianę chwały – czyli na zdjęcia zawieszone nad kredensem, w srebrnych lub złoconych ramkach artystycznie dobranych i rozmieszczonych przez Annę i służącą.

Ta wystawka pokazywała człowieka idącego do przodu przez dekady ciężkiej zawodowej pracy, ozdobione chwilami, gdy ściskał dłonie politykom lub klepał się po plecach z rekinami przemysłu. Rosyjski prezydent Borys Jelcyn zaprasza Zachód do inwestowania w posowieckiej Rosji; Neil Armstrong, pierwszy człowiek na Księżycu, na konferencji pełnej celebrytów od „podboju kosmosu”; Li Lu, chiński student dysydent, który uciekł z kraju po przegranej w 1989 roku walce o demokrację i został bankierem na Wall Street, podczas wyjazdu finansistów za miasto.

Jednak tego ranka James sięgnął po fotografię z 1992 roku, przedstawiającą grupę facetów w garniturach, wznoszących toast za prywatyzację państwowego wydawnictwa Polska Wiedza i Nauka. Z jednej strony uśmiechnięci amerykańscy inwestorzy, a z drugiej śmiertelnie poważne polskie kierownictwo, z wysokim blondynem Jamesem i krępym, ciemnowłosym Gustawem pośrodku. I z pianą szampana przelewającą się między palcami, gdy usiłowali napełnić smukłe kieliszki stojące przed nimi na stole.

Ściągnął zdjęcie ze ściany i spojrzał na twarze. Główna księgowa – jeżąca się na pytania Jamesa o stan kont i rachunków; naczelny redaktor Józef – zrzędzący, gdy jego kolejny projekt nie doczekał się akceptacji; Rudolf – przyjaciel Gustawa z Chicago, który wydawał się wielkim odkryciem, ale w końcu okazał się takim samym rutyniarzem jak ci z jego rodaków, którzy nigdy nie opuścili kraju.

Przejścia na emeryturę i restrukturyzacje spowodowały, że teraz, po latach, żadna z osób ze zdjęcia nie pracowała już w Polskiej Wiedzy i Nauce, ale James był zadowolony, ponieważ większość inwestorów pozostała, doceniając wartość jego pomysłu. To, co z Gustawem stworzyli od tamtej chwili, dużo znaczyło: miejsca pracy, publikacje wartościowych książek i czasopism, spłacenie inwestorów.

Nie zdołali wypuścić na rynek wszystkiego, czego życzyliby sobie Gustaw i Józef, nawet w okresie nadzwyczajnej rentowności, zanim banki inwestycyjne omal ich nie zniszczyły. Ale wszystkiego nie mógł zrealizować żaden biznes, włączając w to podziemne wydawnictwo, które Gustaw wraz z kolegami założyli w czasach komunizmu, ani państwowa wersja Polskiej Wiedzy i Nauki sprzed inwestycji Jamesa. W końcu Gustaw to zrozumiał.

A teraz zniknął. Ta myśl zmroziła Jamesa. Z trudem łapał powietrze, drżały mu palce, gdy odwieszał zdjęcie. Czy temu odważnemu antykomuniście, który szczodrze dzielił się z nim herbatą i filozofią w czasie nocnych spotkań w Warszawie, nie przytrafił się jakiś wypadek? Wyobraźnia podsuwała mu kolejne pytania.

Jak ktoś mógł się dowiedzieć, że Gustaw pojechał na wschód Ukrainy, kiedy UkraineLaw, firma którą miał wizytować, ma siedzibę w Kijowie? James posłał Gustawa jako konsultanta z Polskiej Wiedzy i Nauki. Czy ktoś w wydawnictwie mógł o jego podróży wiedzieć więcej niż to, co ujawniła Ludmiła? Ale skoro w Warszawie tak mało uwagi poświęcano ukraińskiej filii, to jakim cudem ktoś stamtąd mógł dowiedzieć się, że Gustaw zniknął?

James nie miał powodów przypuszczać, że ktoś z Polskiej Wiedzy i Nauki przyłożył rękę do zniknięcia Gustawa. W końcu to oni go o tym zawiadomili. Ale co szkodzi do końca wyzbyć się podejrzeń? W Polsce było wczesne popołudnie, nikomu nie będą przeszkadzać jego telefony.

Kilka miesięcy temu o mało nie spadł z krzesła, kiedy dowiedział się, że w jego ukochanym wydawnictwie ktoś próbował przeforsować opublikowanie podręcznika polskiej historii bez wzmianki o Lechu Wałęsie. Jak to było możliwe w sensie ścisłości naukowej i na zwykły zdrowy rozsądek? Dla Jamesa wyglądało to na autocenzurę.

Wszelkie dyskusje i wątpliwości zarządu musiały mieć miejsce wcześniej, zanim James dowiedział się o naciskach, i wydawało się, że wszyscy byli już pogodzeni z takim ustępstwem. A jakie jeszcze kompromisy ich czekały, by lawirować w tym nowym, nacjonalistycznym ładzie? Czy ich ugodowość pomogłaby politykom w podjęciu jakiejś akcji na rzecz niestrudzonego kolegi, który nie zgodził się być cichym emerytem?

Oczywiście, że nie. To nie miało sensu. Gustaw był dorosły i działał jako prywatny konsultant, nie jako pracownik. I jeśli chciał kilku wolnych dni, to była jego sprawa.

A co na to jego żona, Natalia? W czasie ostatnich wizyt w Warszawie James bardzo się starał nie zauważać napięcia między przyjacielem a jego małżonką: milczących dni, kostycznych spojrzeń i cichych sprzeczek w sąsiednim pokoju. Ale tego kryzysu nie można było ciągnąć w nieskończoność i Gustaw w końcu opowiedział o powodach ich problemów.

– Nie zgadzam się spocząć w bujanym fotelu i bawić się z wnukami – wyznał, gdy siedzieli przy piwie w Marriotcie, gdzie lubił się zatrzymywać w Warszawie, tak samo jak amerykańscy prezydenci. – Któregoś dnia to wszystko oczywiście diabli wezmą. Natalia uważa, że to już powinien być problem kogoś innego. Spytałem czyj i czy myśli, że dzieci będą ryzykować utratę pracy, znosić rozłąkę z rodziną. Odpowiedziała, że może tak będzie, chociaż oboje wiedzieliśmy, że one nawet nie uświadamiają sobie, co jest grane. A zanim to do nich dotrze, będzie za późno. Natalia powinna to rozumieć, przecież już wcześniej to widziała. Ale gdy zrobi się trudniej, to mnie będzie winić, że dałem się w to wciągnąć – podsumował rozmowę Gustaw.

Więc może zniknięcie Gustawa jest tylko niezapowiedzianym uwolnieniem się od konieczności tłumaczenia się w domu? James to rozumiał. Przy jego niespokojnym trybie życia Anna była wyjątkowym błogosławieństwem, przeciągające się nieobecności akceptowała o wiele łatwiej niż większość kobiet. Dlatego nie umiał sobie wyobrazić ciągłego dostosowywania się do czyichś oczekiwań.

Ludzie potrafią z dnia na dzień zacząć inne życie, ale w takim razie co z porzuconym pokojem w hotelu i pozostawionym bagażem? James widział, jak sytuacja w Polsce frustruje przyjaciela i zmienia jego życie osobiste. Czy Gustaw mógł po prostu uciec od tego wszystkiego? Ale ile razy mógł już to zrobić, a zdecydował się zostać? Mógł przecież opuścić Polskę w czasie stanu wojennego, kiedy Służba Bezpieczeństwa, mając go w łapach, namawiała, żeby spieprzał na Zachód, uwalniając naród od jeszcze jednego destrukcyjnego malkontenta. Później, kiedy upadł mur berliński, Uniwersytet Stanforda zaoferował mu pracę naukową w Kalifornii. A on na to, że zostaje i odbuduje swój kraj. Chyba nie porzuciłby Polski teraz, widząc postęp osiągnięty jednak przez te lata?

James nalał sobie szklankę wody, bo rozmowa mogła się przeciągnąć, podniósł słuchawkę i wybrał numer w Polsce.

Natalia odpowiedziała już po drugim dzwonku.

– James. Znaleźli go? Nic mu nie jest? Powiedz, że on żyje! – Wydawała się nieprzytomna, a on musiał jej powiedzieć, że nie ma żadnych wiadomości. Oczekiwała, że będzie coś wiedział wcześniej niż ona.

– To gdzie on może być? – wyszeptała matowym, zgnębionym głosem.

– Nie rozmawiałem z nim przez parę tygodni. Może powiedział ci, że zamierza jechać poza Kijów?

– Nie.

Czy jej odpowiedź poprzedziło sekundowe milczenie, czy tylko tak mu się zdawało?

– Kiedy spodziewałaś się go w domu?

– W piątek. Poprosił, żebym była na lotnisku, żeby nie musiał jechać autobusem albo dogadywać się z taksówkarzem. Zmieniłam wszystkie plany i byłam na Okęciu. Czekałam dwie godziny, myślałam, że zadzwoni, coś wyjaśni. Dlaczego milczy? Coś jednak musiało się stać!

James wiedział, że zacznie płakać, ale kiedy to usłyszał, skurcz ścisnął mu gardło.

– Tego nie wiemy, Naciu. Pewnie, że to wygląda poważnie, i zrobię wszystko, żeby go odnaleźć. Obiecuję.

Czy on rzeczywiście to powiedział? Po dwóch minutach rozmowy? Doniecczyzna była strefą wojny, korupcji i bezprawia. W takich miejscach ludzie znikali. Ale to James wysłał Gustawa do Ukrainy, choć nie akurat tam.

– Przylatuję do Warszawy, Natalio. Dowiedz się czegoś o jego spotkaniach przed wyjazdem z Polski. Zaginięcie może nie mieć nic wspólnego z wydawnictwem w Ukrainie.

Skoro zdecydował się polecieć, to od razu poprosił asystentkę o popracowanie nad logistyką, po czym wrócił do sypialni, żeby zacząć się pakować. Anna już wstała.

Podróż była w jego życiu rutynowym zdarzeniem, nie musiał skupiać się na przygotowaniach. Ubranie, przybory toaletowe, paszport, laptop. Jasne, że miał polską kartę płatniczą, ale znalazł też kilkaset polskich złotych w schowku w sypialni, co wystarczy mu na początek. Wszystko zmieści się w skórzanej torbie, używanej zwykle w takich okolicznościach. Zaczął się zastanawiać, czy nie będzie potrzebował czegoś ekstra. W końcu dodał dżinsy, parę adidasów, kurtkę przeciwdeszczową. Miał zamiar spotkać się z kolegami Gustawa z opozycji. Jeśli byli śledzeni na czyjekolwiek polecenie, to nie powinien rzucać się w oczy.

Dziwnie było myśleć o tym po dwudziestu pięciu latach swobodnego podróżowania po Polsce, ale zniknięcie Gustawa spowodowało, że zaczął spodziewać się najgorszego. Choć to i tak nie było wszystko, co uświadomiła mu na werandzie Anna, owinięta ręcznikiem i ociekająca wodą po porannym pływaniu.

– Zamierzasz rozmawiać z jego antyrządowo nastawionymi przyjaciółmi, żeby się przekonać, czy on nie zniknął ze względu na coś, co oni planowali? To dlaczego właściwie i ty nie miałbyś zniknąć? – Wzięła się pod boki w geście znanym dzieciom jako „wściekła mama”.

– Jadę do Polski, nie do Ukrainy, i nie na wschód tego kraju – zapewnił ją. – Polskie władze jeszcze nie zwijają z ulicy amerykańskich biznesmenów. Oni chcą baz NATO i broni do obrony przed Rosją, a nie międzynarodowej kompromitacji. – Zachichotał i zobaczył, że Anna zastanawia się przez chwilę, czy została obrażona. Ale ona także lubiła Gustawa.

– Po prostu obiecaj mi, że będziesz ostrożny – powiedziała w końcu.

– Oczywiście. – Pocałował ją w policzek.

Stojąc w kolejce do kontroli na lotnisku, gdzie tytanowy gwóźdź w barku często powodował serię dodatkowych sprawdzeń, James miał czas, żeby się zastanowić, jak się przygotować na dalszy ciąg.

Na pewno nadążał za wydarzeniami w Europie Wschodniej, to należało do jego obowiązków, skoro był głównym udziałowcem Polskiej Wiedzy i Nauki. A jeszcze zanim Prawo i Sprawiedliwość tak spektakularnie wygrało wybory w Polsce, on już śledził powstawanie podobnie nacjonalistycznego rządu Viktora Orbána na Węgrzech. Najwyraźniej międzynarodowe instytucje, takie jak Unia Europejska, do których tak gorliwie podążano kilka lat wcześniej, nie dawały ludziom dobrodziejstw oczekiwanych z takim optymizmem. Dostrzegały to i przechwytywały ruchy populistyczne, żądając więcej autonomii dla swoich krajów. Nacjonaliści rozmywali autorytet krajowych instytucji: wymiaru sprawiedliwości, mediów, ruchów obywatelskich, zagarniając władzę w imię mandatu wyborczego. Ludzie stopniowo tracili wolność. A najbardziej jednostki takie jak Gustaw, które starały się zahamować tę tendencję.

Jeszcze kilkanaście lat temu Polskę i Węgry nazywano Nową Europą. To wówczas wschodni Europejczycy byli częścią „koalicji odważnych”, krajów, które z całą przenikliwością dostrzegały niebezpieczeństwo czerwonej rekonkwisty i miały odwagę, by się jej przeciwstawić. Teraz, kiedy uchodźcy z odległych miejsc byli już w Europie Wschodniej, niektóre z tych krajów, tak mocno wspierających amerykańską inwazję w Iraku w 2003 roku, nie chciały ponosić jej konsekwencji. Kiedy ludzie ze zdruzgotanej wojną Syrii wsiedli na przeciążone łodzie, żeby dostać się do Europy, w tych krajach wznoszono mury i organizowano dla nich zamknięte, izolowane obozy.

James i jego przyjaciele mieli nadzieję, że nie będzie to wyglądało tak jak na Bliskim Wschodzie. Jeszcze kilka lat temu z mądrymi minami przekonywali się nawzajem, że nie da się przyrządzić omletu bez rozbicia jaj. Byli zdania, że protesty Arabskiej Wiosny wynikły z destabilizacji spowodowanej amerykańskimi wojnami w Afganistanie i Iraku, ale w końcu doprowadzą część tych krajów do szczęśliwszej przyszłości. Ale to, co nastąpiło, zwłaszcza te niekończące się wojny domowe, powstanie Państwa Islamskiego i kryzys migracyjny, podsuwało raczej wniosek, że zdrowsze byłoby śniadanie bez omletu.

Teraz kraje Europy Wschodniej, niegdyś przedstawiane jako nowoczesne i dynamiczne, znów przewodziły Zachodowi, tyle że w zwrocie ku nacjonalizmowi.

James był globalistą co najmniej od czasów, gdy jako chłopak słuchał wieści z odległych stolic na falach krótkich, przez radio, które dostał na Boże Narodzenie od ojca. Obywatel świata – mawiał o sobie, często mając za złe ingerencję rządowych biurokratów w dobro, które starał się osiągnąć.

Uważał, że jemu powiodło się w życiu. Szczęśliwe losowanie pozwoliło mu nie pojechać do Wietnamu – pobór nie objął jego daty urodzenia. James akceptował cel tamtej wojny, który rozumiał jako przeciwstawienie się komunizmowi dławiącemu wszelką wolność, jednak nie czuł potrzeby, by walczyć osobiście. Nie był typem wojownika, nie mógł wyobrazić sobie, że strzela do innego człowieka lub dźga go bagnetem. Oglądał konflikt na migoczącym ekranie w salonie, od czasu do czasu przerażony, gdy któryś z jego mniej szczęśliwych kolegów wracał do domu cały w bandażach albo w czarnym plastikowym worze.

Jego ojciec, w czasie drugiej wojny światowej oficer marynarki, a następnie dostawca broni, nie miał za złe Jamesowi, że nie walczy. Chociaż w czasach, gdy syn był dzieckiem, uparcie piętnował błędy socjalizmu i wychwalał politykę powstrzymującą jego postępy.

– Niektórzy są przydatni do walki, inni mniej. Twój wkład będzie polegał na tym, że wykorzystasz swoje wykształcenie – mawiał ojciec.