Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Madea postanowiła walczyć o Kalliasa ze wszystkich sił. Mężczyzna stał się dla niej bardzo ważny, dlatego gdy wpadł w kłopoty, zdecydowała się udać do In Nomine Mortis - siedziby gangu motocyklowego. Tam stanęła twarzą w twarz z groźnym szefem i oznajmiła, że nie zamierza stracić tego, kogo kocha.
Kallias jednak nie chciał dopuścić, aby Madea weszła w szeregi gangu, więc zaoferował dziewczynie tylko przyjaźń. On również za wszelką cenę pragnął ją chronić przed wszelkimi niebezpieczeństwami.
Niestety jedna noc zmieniła wszystko. Tajemnicze porwania spowodowały, że zagadki zaczęły się mnożyć.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 521
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Agata Moore
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025
All rights reserved • Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Joanna Błakita
Korekta: Katarzyna Dziedzicka, Monika Baran, Dominika Kalisz-Sosnowska
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8418-495-0 • Wydawnictwo NieZwykłe • Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Playlista
Ostrzeżenie
Nota od autorki
Prolog
1. Bo twoje ciało jest zbyt piękne
2. Dokonujcie właściwych wyborów
3. Bo mam tylko ciebie
4. Więc zrób to i wróć do niej
5. Mądrze wybieraj swoje bitwy
6. Zdrada to zdrada
7. Tylko nasze ciała i miłość
8. Uzależnienie o pięknych oczach
9. Dzisiejszy dzień nie jest moim ostatnim
10. Łóżko nie jest zaścielone
11. Wybrałam Kalliasa
12. Zrobię to ponownie
13. Chciałbym adoptować psa
14. Zamieszkaj ze mną
15. Posiadłość van Steinów
16. Dziesięć dolarów
17. Statut i księga In Nomine Mortis
18. Możemy być razem
19. Bransoletka
20. Jedno imię
21. Prawda o Florence
22. Ja chcę ją zabić
23. To krew, lojalność i żelazne zasady
24. Posiadłość państwa Welchmanów
25. Schronisko dla zwierząt
26. Nie powinnam była jej lekceważyć
27. Drzewo genealogiczne Welchmanów
28. Dla moich obecnych ośmiu prawnuków
29. Broń pod poduszką
30. Rodzinny portret
31. To nie jest twój syn
32. Wiatr we włosach
33. Patrz na mnie
34. To się nazywa miłość
35. Zawód i rozczarowanie
36. I wtedy wjechali oni
37. Zemsta czeka
38. Wszystkie rany ja ci zadaję
39. Paraliż senny
40. Moja siostra zaginęła
41. Dotrzymaj słowa
42. Czerwona lampka
43. Dołączyła kolejna osoba
44. Moja Maddy mogła zGInąć
45. Słynny biedny Kallias
46. Jego wrzaski nadal niosły się echem
47. Jaki to ból stracić ukochaną osobę
48. Rebecca Demarie
49. Podpalmy sierociniec
50. Ja nie miałam nikogo
51. W środku była tylko cisza
52. Kolejne lata bez niej
53. Znów spróbuję cię zabić
54. Wymarzone kino i tłumy ludzi
55. Śmierć za śmierć
56. Wybieram piekło
57. Moje życie za jej wolność
58. Jakby świat zapomniał, że kiedykolwiek istniałem
Epilog. Kallias, obudź się
Rozdział dodatkowy (1). Madea i Kallias byli jego przyjaciółmi
Rozdział dodatkowy (2). Razem
Podziękowania
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Bohnes – 12 Rounds
Arrested Youth – Black X White
Chris Grey – Always Been You
Evil Ebenezer – These Streets
Skillet – Finish Line
Sam Tinnesz – Legends Are Made
NEFFEX – My Way
The Tech Thieves, One True God – Keep You
The Score – Fighter
Ruelle – Monsters
The EverLove – I’m Dangerous
Lost Sky – Fearless
Sidewalks and Skeletons – Goth
Isabel LaRosa – Eyes Don’t Lie
Linkin Park – Burn It Down
Linkin Park – What I’ve Done
Three Days Grace – Animal I Have Become
SIA – Courage to Change
Dum spiro, spero
Dla wszystkich, którzy walczą o siebie – niech odwaga pozwoli Wam wierzyć i iść do przodu.
Podczas czytania Until We Break zwróćcie szczególną uwagę na swój komfort psychiczny, gdyż przedstawione tutaj wątki często są wulgarne, krwawe i brutalne. Fabuła zawiera sceny morderstw oraz tortur, przemocy psychicznej i fizycznej, nielegalnych działań oraz ciągłe groźby śmierci – co może wywołać niepokój lub wprawić w dyskomfort.
Relacja głównych bohaterów nie jest słodka i kolorowa. Ich zachowanie mocno odbiega od obrazu prawdziwej, zdrowej miłości. A oni sami nie zawahają się przed niczym, aby osiągnąć własny cel, nawet jeśli te działania mogą zranić drugą osobę. Pozostałe postacie również mają za nic prawo i konsekwencje jego łamania. Ich postępowania pod żadnym pozorem nie należy naśladować, idealizować ani romantyzować!
Nasze życie to coś bardzo cennego i kruchego, więc proszę, nie ryzykujcie. Jedna zła decyzja może zmienić wszystko, często nieodwracalnie. Książki miło się czyta, bo autor zazwyczaj daje nam na końcu happy end, ale tego samego nie możemy być pewni w rzeczywistości. Dlatego też zwracajcie się o pomoc, jeśli jej potrzebujecie, i dbajcie o siebie, o swoje ciała i umysły. Jednocześnie nie uciekajcie wzrokiem od kogoś, kto podobnej pomocy potrzebuje. Zatrzymajcie się i wyciągnijcie do niego rękę.
Pamiętajcie też, że cała powieść to jedynie fikcja, a niektóre informacje mogą odbiegać od rzeczywistości. Fabuła została stworzona przeze mnie w celach rozrywkowych, nie edukacyjnych. Jak napisałam wcześniej – zachowania bohaterów nie należy naśladować!
Do osoby pełnoletniej i mniej wrażliwej na wyżej wymienione wątki – zamknij oczy i odetchnij głęboko, bo przez kolejne strony nabieranie powietrza może być trudniejsze.
A teraz zapraszam do osobliwego miasteczka Fircrest, gdzie rządzi gang motocyklowy, a bohaterowie nie ruszają się z domu bez pistoletu pod bluzą.
Historia Madei i Kalliasa została podzielona na dwie części: Secrets and LiesorazUntil We Break. Tutaj poznacie dalsze losy tej dwójki oraz ich zakończenie. Lecz to nie koniec serii, bo przed nami jeszcze dwie książki:
Historia Aislinn i Knoxa: Fire on Fire – tom 0
Historia Elmiry i Kyle’a: Sweet Sin – tom 3
Książki możecie oczywiście czytać bez uprzedniej lektury pozostałych, ale ostrzegam, że natraficie na spoilery, gdyż wiele wątków się ze sobą splata. A skoro już jesteśmy przy tym temacie, zachęcam do zapoznania się ze wszystkimi tomami, ponieważ odpowiedzi na pytania z Secrets and Liesoraz Until We Break znajdziecie przedstawione z perspektywy innych bohaterów w Fire on Firei Sweet Sin.
Wyżej wspomniana kolejność tytułów będzie najlepsza, jeśli przystępujecie do czytania całej serii.
Buziaczki,
Aga <3
Madea
Wcześniej
Kallias mógł się poddać, ale nie ja. Ponieważ on przez tyle lat walczył o mnie i dbał, abym pozostała żywa w tym bezwzględnym mieście, gdzie śmierć czekała na każdym kroku, zdecydowałam, że teraz moja kolej, aby pomóc jemu. Przez długi czas, spędzony w opuszczonym kościele, biłam się z myślami, analizowałam różne wersje i scenariusze, zastanawiałam się, jaką wybrać drogę, ale każda myśl prowadziła do jednej osoby – do Knoxa Welcha.
Dość szybko się dowiedziałam, gdzie go znajdę – w słynnym barze z neonowym szyldem „IN NOMINE MORTIS” świecącym na czerwono. Gdy tam weszłam, surowe i twarde spojrzenia wszystkich gangsterów natychmiast poszybowały ku mnie. Rozmowy i krzyki ucichły. Poczułam się nieswojo, ale nie tylko z tego powodu. Ich miny wyrażały głęboki szok. Patrzyli na mnie, jakbym była duchem. Nie pierwszy raz spotykałam się z taką reakcją. Wiedziałam już, że jestem podobna do Aislinn, ich anioła stróża, i to zapewne ją we mnie zobaczyli.
Nie wiedziałam tylko, czy ten fakt pomoże mi w rozmowie z Knoxem, czy wręcz przeciwnie.
O to, gdzie znajdę prezydenta klubu, zapytałam wysokiego, barczystego barmana, który z podejrzliwą miną łypał na mnie z góry. Po naprawdę długiej chwili namysłu odparł, że Knox jest w pomieszczeniu, do którego prowadzą schody po lewej stronie.
Przełknęłam gulę w gardle i niepewnie ruszyłam we wskazanym kierunku.
– Wchodzisz na własne ryzyko – ostrzegł mnie jeszcze, zajęty polerowaniem kufla do piwa.
– Jak to?
– Nikt, kto nie nosi tatuażu na lewej piersi, nie ma prawa tam wejść. Knox może cię zastrzelić, zanim postawisz stopę na ostatnim stopniu.
Zamarłam na te słowa, ale odpowiedziałam:
– Zaryzykuję.
I ruszyłam na dół.
Jeśli nadszedł dzień, w którym umrę, to jestem gotowa. Ale miałam nadzieję, że uda mi się porozmawiać z Knoxem i wpłynąć na jego decyzję odnośnie do Kalliasa i powierzonego mu zadania. Musiało mi się udać, bo ten idiota obiecał mi szczęśliwe życie razem, a ja chciałam, aby mógł tej obietnicy dotrzymać.
Klub INM wyglądał jak każdy inny. Wewnątrz panował półmrok, paliło się jedynie kilka małych lampek na ścianach i na stołach. Na podwyższeniach zamontowano rury, na których pewnie tańczyły striptizerki, lecz nie dzisiejszej nocy.
Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam tylko jednego mężczyznę przy barze. Domyśliłam się, że to właśnie jego szukam.
Knox Welch siedział przygarbiony na wysokim stołku. Przedramiona opierał o blat, a dłonie splótł ze sobą. Czarna koszulka z długim rękawem opinała jego potężne mięśnie do tego stopnia, aż się spodziewałam, że przy gwałtowniejszym ruchu szwy mogą się rozerwać. Zdziwiłam się jednak, że kurtka klubu leżała obok niego. Nigdy nie widziałam, aby ktokolwiek z członków, oprócz Kalliasa, nie miał jej na sobie.
Ostrożnie podeszłam bliżej. Zauważyłam, że mężczyzna ma zamknięte oczy. Wyglądał normalnie, jak zwykły człowiek. Ale gdyby rzeczywiście tak było, nie pociłabym się ani nie marzyłabym, aby uciec stąd jak najdalej.
Kallias, pomyślałam. Dla Kalliasa.
Odchrząknęłam, niepewna, czy Knox nie zauważył mojej obecności, czy postanowił mnie zignorować. Wtedy powoli, jakby od niechcenia, odwrócił się w moją stronę i przeszył mnie bladoniebieskimi oczami, jaśniejszymi nawet od moich.
Uderzył mnie piorun dziwnego uczucia, jakbym już skądś go znała, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Szybko jednak odegnałam to doznanie i skupiłam się na twarzy mężczyzny – całkowicie pustej, kamiennej. Nie drgnęła mu powieka ani kącik ust czy mięsień na szczęce. Nie zareagował na obecność obcej dziewczyny w jego klubie. Ani na obecność dziewczyny podobnej do jego ukochanej Aislinn, za którą w zemście spalił całe miasto.
Teraz zrozumiałam, co miał na myśli Kallias, kiedy powiedział, że Knox umarł razem z nią. Zgadzałam się z tym stwierdzeniem.
– Gdzie mieszka Arlo Adams? – zapytałam wprost, skoro jeszcze żyłam. Nie lękałam się, a mój głos był mocny.
Powieki mężczyzny zmrużyły się zaledwie o milimetr i tak samo delikatnie przechylił głowę. Gdybym go uważnie nie obserwowała, umknęłoby mi to.
– Ulica Orchard, numer dwa, trzy, zero, osiem – odpowiedział głosem tak wypranym z emocji, że aż przeszły mnie dreszcze.
Miłość to śmierć.Ten człowiek to potwierdza.
Nie spodziewałam się, że rozmowa pójdzie tak gładko ani że w ogóle otrzymam tę informację. Ponieważ jednak dostałam, co chciałam, postanowiłam nie ryzykować i nie przedłużać niepotrzebnie tej chwili. Odwróciłam się, aby odejść, jednak Knox mnie zatrzymał, gdy spytał ochryple:
– Co zamierzasz zrobić, Madeo Demarie?
Zastygłam w bezruchu. Nie spodziewałam się, że mnie zna…
Od jak dawna mnie zna?
– To, czego ty nie byłeś w stanie zrobić – wyznałam cicho, zapatrzona przed siebie. – Uratuję tego, którego kocham.
Madea
Chodziłam tam i z powrotem. Od okna do drzwi przez całą długość gabinetu Eirana van Steina, urządzonego w luksusowym, ale męskim stylu.
– Możesz przestać? – odezwał się z nutą irytacji w głosie.
Chłopak stał pod oknem, opanowany i spokojny, z rękami w kieszeniach. Jego granatowy garnitur nie nosił śladu zagniecenia ani nie był zbrudzony choćby kropelką krwi. Przymrużone oczy, przypominające teraz barwą bardziej czerń węgla niż brąz gorącej czekolady, obserwowały mnie z nadzwyczajną inteligencją.
Chciałabym być taka obojętna jak on, ale nie potrafiłam. Byłam nerwowa, wściekła i przerażona. Nie wiedziałam, czy Kallias przeżyje spotkanie z Knoxem Welchem. Czy wróci tu do mnie, tak jak obiecał.
Zacisnęłam pięści we włosach i jednocześnie zatrzymałam się na środku pomieszczenia. Miałam wrażenie, że z tej niepewności zaraz oszaleję. Tak samo jak przez ostatnie godziny, które wydawały mi się zbyt nierealne, aby mogły być prawdziwe. Ale takie właśnie były. Mój stan i niepokój właśnie to potwierdzały.
Przymknęłam oczy. Uderzyły we mnie wspomnienia, zalały mój umysł falą. Nie mogłam uwierzyć, że Kallias wolał poświęcić swoje życie, niż pozwolić mi wykonać to zadanie za niego. Był samolubny, tak bardzo, że miałam ochotę sama go za to zabić. Bo niby jak miałabym sobie poradzić bez niego? Bez tych błękitnych oczu i ochrypłego głosu? Bez żaru, namiętności i żądzy? Mogliśmy się kłócić i nienawidzić, tak żyliśmy przez ostatnie dwa lata, ale nie byłam gotowa, aby się z nim pożegnać. I nie miałam na to najmniejszej ochoty.
Byłabym w stanie to zrobić, ale wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.
Co więcej, byłam gotowa biec do baru INM i znów skonfrontować się z Knoxem, by stanąć w obronie Kalliasa. Ale ten zapewnił, że da sobie radę i mam się nie martwić.
Wyprostowałam się gwałtownie, gdy usłyszałam odgłos naciskanej klamki. Do środka biura van Steina wszedł Malloroy i z hukiem zatrzasnął drzwi. Był blady, a czarne włosy miał potargane. Czarna bluza i kurtka gangu, splamione krwią, opinały mu ramiona, które trzęsły się z powodu mocno zaciskanych pięści.
Na mnie nie zwrócił najmniejszej uwagi. Oczy, w których wiły się cienie, od razu wbił w Eirana, a ten zadarł wyżej podbródek i mierzył go wściekłym spojrzeniem. Sekundę później Kallias ruszył na przybranego brata, krzycząc z furią w głosie:
– Miałeś jedno pieprzone zadanie!
Zamachnął się, ale van Stein zdążył zrobić unik i uderzył go od dołu w szczękę. Malloroy zatoczył się trochę do tyłu, a Eiran wykorzystał ten moment, aby ściągnąć marynarkę i zakasać rękawy nieskazitelnie białej koszuli. W mgnieniu oka był przygotowany do walki, jak przystało na prawdziwego zawodnika krav magi.
– Spróbuj sam jej upilnować choćby przez jeden dzień – odpowiedział mu chłodno.
– Pilnuję od sześciu lat!
Kallias znów rzucił się na Eirana. Zaczęli się szarpać i wymieniać ciosy. Wpadali na wszystko, co było dookoła – biblioteczkę, barek, biurko – i zrzucali stojące na nich rzeczy, więc odgłosy walki mieszały się z trzaskami i dźwiękiem tłuczonego szkła. Po krótkiej chwili pomieszczenie wyglądało, jakby przeszło przez nie tornado.
– I najwyraźniej ci się znudziła, skoro przekazałeś ją mnie – zarzucił Eiran Kalliasowi, gdy go od siebie odepchnął i otarł dłonią rozcięty łuk brwiowy.
– Jebany chuju, wiesz doskonale, jaka jest prawda! – uniósł się Kallias. Z kącika ust i nosa leciała mu krew.
– Wiem, że tylko dzięki mnie oboje żyjecie. Mógłbyś przynajmniej podziękować i nie demolować mojego biura.
– Gdybyś jej przypilnował, ona nie byłaby w niebezpieczeństwie. A ja miałem plan…
– Plan? – Eiran uniósł wysoko brwi. – Chciałeś umrzeć! To mi mówiłeś kilka godzin temu!
Jego słowa, a raczej rzekome wcześniejsze słowa Kalliasa, zabolały cholernie mocno. Ale przecież byłam tego świadoma, dlatego poszłam go ratować.
– Oboje? – wtrąciłam, bo tego wątku nie rozumiałam.
– Nie odzywaj się – warknął Kallias, nawet na mnie nie patrząc.
– A co ci się wydawało? – powiedział do mnie wściekły van Stein. – Że jak ten gang zobaczy cię z Malloroyem, to zabije tylko jego? Błąd, Madeo. Zginęłabyś razem z nim.
Żaden z nich nie wiedział, jaka była prawda. Nie wiedzieli, że dostałam pozwolenie, aby tam pójść i wykonać zadanie. Każdy członek gangu, który stał przed kamienicą Arla, widział, jak idę w stronę wejścia, pewnie trzymając w ręce nóż.
Gdybym załatwiła tę sprawę, nikt by nas nie zabił.
– Skąd wiedziałeś, że tam będę? – dopytałam.
– A gdzie indziej mogłabyś być jak nie z ukochanym? – prychnął ironicznie. Wpatrywał się to we mnie, to w Kalliasa, który stał zaledwie metr od niego. – Uratowałem was, choć wcale nie musiałem. Bo nie mam żadnego długu – dodał ostro tylko do Malloroya.
Zrozumiałam, że chodziło o to, że nie wziął udziału w zemście za Aislinn.
– Linn myliła się co do ciebie.
– Co do ciebie też – odpowiedział Eiran równie nienawistnym i twardym tonem.
Obaj znów zapomnieli o mnie i toczyli teraz niemą walkę na spojrzenia, a ja bez słowa gapiłam się na nich.
Nie rozumiałam do końca, co rzeczywiście się wydarzyło, i nadal nie dochodziło do mnie, że van Stein, ten, który nas nienawidził, teraz nam pomógł.
Kiedy jego człowiek wykonał zadanie, wcisnął w ręce Malloroya dziecko, niestety martwe, a mnie przerzucił sobie przez bark i ignorując wszelkie sprzeciwy, krzyki i wyzwiska, wyniósł na zewnątrz tylnym wyjściem. Później wrzucił mnie do samochodu i zawiózł tutaj, do rodzinnej willi Eirana.
Na przyjazd Kalliasa czekałam dwie godziny, podczas których Eiran słowem mi nie wyjaśnił, co się stało. Wiedziałam tylko, że to on nam pomógł. I doceniałam to. Nie wiem, czy dałabym radę wyrwać się z objęć Malloroya, w których rozpadłam się na drobne kawałki. Nie wiem, czy on spełniłby ten swój plan, jakikolwiek on był, i wróciłby żywy ze spotkania z Knoxem. Dlatego też w głębi duszy się cieszyłam, że jednak wszystko w miarę dobrze się skończyło.
– Nie waż się zbliżać do mnie czy do Madei – odezwał się w końcu mój przyjaciel. – Inaczej strzelę do ciebie jak do każdego innego mojego wroga.
– Wroga? – Eiran zaśmiał się sucho. – Ciekawe, dzięki ilu swoim wrogom żyjesz.
– Zrobiłeś jedną dobrą rzecz, ale ona nie wymaże twoich pozostałych grzechów.
Po tych dosadnych słowach Kallias zerwał kontakt wzrokowy z van Steinem i podszedł do mnie. Jego spojrzenie było nieustępliwe, a twarz – surowa. Rozpaloną dłonią złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą ku wyjściu.
W progu szybko jeszcze się odwróciłam, by zerknąć na Eirana. Ramiona mu opadły i nieco się zgarbił. Sprawiał wrażenie przybitego.
Po wyjściu z willi van Steinów wsiadłam na motocykl Kalliasa i pojechaliśmy do jedynego bezpiecznego miejsca w tym mieście – do kościoła. Gdy szliśmy w stronę zakrystii, kamyki i suche gałęzie chrzęściły pod naszymi butami. Chłodny wiatr nocy szarpał moimi czarnymi włosami na wszystkie strony, więc co chwilę musiałam odgarniać je ręką z twarzy.
Zerknęłam ukradkiem na Kalliasa, wyższego ode mnie o ponad głowę. Miał poważną minę i milczał. Choć dochodziły do mnie dźwięki otoczenia – szelest liści na drzewach i pohukiwanie sowy – to jednak cisza między nami bardzo mi ciążyła. Sądziłam, że jest na mnie wściekły, ale po chwili przypomniałam sobie, że to przecież ja miałam prawo nawrzeszczeć na niego.
Chciał umrzeć. Takiej zdrady nigdy bym się po nim nie spodziewała.
– Właź – burknął, kiedy otworzył wysokie drewniane drzwi. Ton jego głosu był oschły i szorstki.
Nie odpowiedziałam, ale uderzyłam go barkiem, gdy przechodziłam obok. Minęłam zdemolowane pomieszczenie i weszłam do prezbiterium. Odwróciłam się w stronę Kalliasa i założyłam ręce na piersi. Byłam pewna, że zaraz rozpocznie kłótnię, która doprowadzi do ognistego seksu.
I się nie pomyliłam.
– Poszłaś do Knoxa? – rzucił niskim, groźnym głosem, podchodząc do mnie.
– Tak. – Uniosłam podbródek.
Kallias zacisnął mocno zęby, zanim zadał kolejne pytanie:
– Jak zareagował?
Wzruszyłam ramionami.
– Moja obecność chyba go nie obeszła.
To, że miałam wrażenie, jakbym już gdzieś tego faceta widziała, zachowałam dla siebie.
– Ale co powiedział? Jak na ciebie patrzył? Dotknął cię? Chciał czegoś w zamian? – Z każdym słowem był coraz bardziej rozgorączkowany, a także… przerażony.
Przełknęłam ślinę, złagodniałam.
Martwił się o mnie.
Zrobiłam więc krok do przodu i położyłam dłoń na jego policzku, który był ubrudzony i zakrwawiony. Patrzyłam, jak wirujące cienie w oczach chłopaka powoli się uspokajają.
– Poprosiłam o adres Arla i od razu mi go podał. Zapytał, co zamierzam zrobić, a ja… – Zawahałam się. Pomyślałam, że użycie takich słów w przypadku Knoxa było bardzo ryzykowne. – Powiedziałam, że zrobię to, czego on nie potrafił. Że… – kolejne zawahanie – że uratuję osobę, którą kocham.
I byłam gotowa, aby naprawdę wykonać zadanie za Kalliasa.
Chłopak się pochylił i nasze usta zderzyły się ze sobą w desperackim pocałunku. Przyciągnął mnie do siebie, więc przylgnęłam do jego twardego ciała.
– Musimy porozmawiać. – Odsunęłam się na tyle, aby móc wyszeptać te słowa.
– Rozmowa może poczekać. Teraz mnie całuj, Maddy.
Spełniłam jego prośbę. Odsunęłam na bok obowiązek i frustrację, że ja musiałam mu się spowiadać, a on mnie nie. W końcu mnie też interesowało, co zmusiło Kalliasa do podjęcia pewnych decyzji i jak potoczyła się jego rozmowa z Knoxem.
Ale później.
Teraz płonęłam w jego objęciach. Paliły mnie miejsca po bokach ciała, gdy ściągał ze mnie podartą bluzę wraz z bluzką z długim rękawem. Pod spodem nie miałam nic więcej, więc chłód panujący we wnętrzu opuszczonego kościoła sprawił, że zadrżałam, a moje sutki stwardniały.
Westchnęłam i wygięłam plecy w łuk, gdy chłopak zaczął ssać skórę na piersiach, gryzł ją, a językiem bawił się srebrnymi kolczykami. Jedną ręką trzymał mnie w talii, drugą sunął powoli po brzuchu, gdzie zahaczył o kolejny kolczyk, tym razem w pępku, aż jego dłoń znalazła się na pasku. Sprawnie go odpiął, podobnie jak guzik spodni i rozporek.
Chwyciłam się rękami ołtarza, aby nie upaść, gdy Kallias szarpnął moje spodnie w dół. Odrzuciłam je na bok i stałam teraz przed nim całkowicie naga.
Nie wstydziłam się nagości, blizn, wystających kości, brakującej wagi. Wszystkie moje kompleksy przestawały istnieć, kiedy Kallias Malloroy patrzył na mnie jak na pieprzoną boginię.
I chciałam, aby tak mnie potraktował. Aby dał mi rozkosz bez dogadzania sobie w żaden sposób. Aby skupił się na mnie, tak jakbym wciąż była dla niego ważna… najważniejsza.
– Posadź mnie na ołtarzu – poleciłam.
Mogłam sama, ale… po co?
Szerokie dłonie Kalliasa złapały mnie pod udami i chłopak z największą łatwością mnie podniósł, po czym wcisnął się między moje nogi. Gdy zaczął rozpinać swój pasek, zapytałam:
– Dlaczego tak często mnie rozbierasz, a sam tylko opuszczasz spodnie?
– Bo twoje ciało jest zbyt piękne, aby chować je pod warstwą ubrań – odpowiedział, mierząc mnie głodnym spojrzeniem.
– A może ja również chcę popatrzeć na twoje?
Też miałam obsesję na punkcie tych mięśni i jego tatuaży.
Przez twarz Kalliasa przebiegł jakiś cień, ale zbyt szybko, abym mogła zrozumieć, co sobie pomyślał. Odsunął się o krok, ściągnął kurtkę klubu i bluzę, później jeansy. Stał przede mną nagi i twardy tak bardzo, że zaschło mi w ustach.
Nigdy bym nie pomyślała, że od czasów sierocińca przejdziemy przez tak wiele etapów. Jeszcze kilka godzin temu sądziłam, że Kallias zginie z ręki Knoxa, później byłam gotowa go ratować, a zaraz będziemy się pieprzyć w starym kościele, mając gdzieś cały świat i ludzi.
Znów byliśmy tylko my. Tak jak na polanie w środku lasu.
Oblizałam usta, bezwstydnie obserwując całe jego ciało, gdy do mnie podchodził. Rozchyliłam szerzej nogi, ale nie pozwoliłam mu we mnie wejść. Zamiast tego zacisnęłam pięść na jego długich czarnych kosmykach i sugestywnie pociągnęłam w dół.
Kallias przechylił głowę o kilka centymetrów.
– Rozumiem – wymruczał.
I powoli uklęknął przede mną. Między moimi nogami. W momencie, w którym złożył delikatny pocałunek, coś we mnie pękło. Położyłam się na ołtarzu i mocniej chwyciłam się jego krawędzi, a Kallias zaczął mnie lizać, gryźć i całować.
Moje jęki roznosiły się echem po pustej katedrze. Palce i język chłopaka zanurzały się w moim wnętrzu, co sprawiło, że jasność widzenia przysłoniły mi czerń i czerwień. Mój oddech stawał się coraz bardziej nieregularny, a myśli z głowy odpłynęły w chwili, gdy Kallias sunął lewą dłonią po moim brzuchu. Teraz dotarł do piersi i ją ugniatał.
– Mogłabyś być moim jedynym posiłkiem do końca życia – rzucił gardłowo.
Zerknęłam na niego i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Widok jego arogancko uśmiechniętej twarzy między moimi nogami podziałał natychmiast. Uczucie cudownego orgazmu zaczęło we mnie wzbierać.
– Jeśli myślisz, że to dla mnie jakakolwiek kara – mówił dalej – to się mylisz, Maddy. – Polizał moją kobiecość przez całą długość, a ja zadrżałam. – Bawię się doskonale.
– Więc się naciesz – wysapałam, wyginając plecy. – Bo później doskonale mi opowiesz, co skłoniło cię…
– Zamknij się, Madea – warknął.
Zorientowałam się, że ciepły oddech Kalliasa już nie owiewał najwrażliwszej części mojego ciała, bo chłopak się wyprostował. Złapał mnie pod kolanami i przysunął do siebie. Kosmyki włosów nachodziły mu na czoło i oczy, których błękit nieco pociemniał, jak zawsze, kiedy był napalony.
Podniosłam się do siadu, zła, że przestał i że miał czelność tak do mnie powiedzieć. Nie miałam jednak czasu go o tym poinformować, bo wszedł we mnie i od razu zaczął mocno i szybko poruszać biodrami.
Wszystkie myśli ponownie się rozpłynęły. Wszystkie oprócz jednej.
Mogłam go stracić. I teraz nie pieprzylibyśmy się do utraty tchu w opuszczonym kościele. Nie chodziło jednak o sam seks, ale o obecność chłopaka w moim życiu. Bez niego nie było też mnie.
– Co teraz? – zapytałam, oparta biodrami o drewnianą ławę. Puls powoli mi się normował. – Wrócisz do baru, a wcześniej odwieziesz mnie do Eirana, bo tylko tam jestem bezpieczna? – sarknęłam.
Spodziewałam się, że tak właśnie się stanie, bo Kallias był zbyt przewrażliwiony na punkcie Knoxa Welcha.
– Nie. Jedną noc spędzimy razem, a rano się pomartwimy, co dalej. Chodź. – Wyciągnął w moją stronę rękę, którą przyjęłam z wahaniem, i wyszliśmy z kościoła.
Madea
Spokój Kalliasa mnie niepokoił. Powinien być wściekły na mnie, że złamałam jego zasady, a on, trzymając mnie w objęciach, gładził moje włosy. Zachowywał się jak prawdziwy kochanek, niemający na głowie całego syfu związanego z klubem motocyklowym.
W jego domu kochaliśmy się jeszcze raz, aż spoceni i zdyszani opadliśmy na łóżko. Oczywiście to był jego sposób, by nie rozmawiać. Chciał mnie zmęczyć, abym zasnęła, a on mógł odłożyć swoją spowiedź najdłużej, jak to możliwe.
Ale ja też miałam plan. Udawałam, że śpię, czekając, aż to on wpadnie w objęcia snu. Wtedy ostrożnie wysunęłam się z jego ramion i wyszłam z sypialni. Pozbierałam swoje ubrania, rozrzucone po całym salonie, i szybko je na siebie włożyłam. Rozładowany telefon zostawiłam na stoliku, i tak do niczego by się nie przydał.
Na dworze nadal było ciemno, choć za godzinę czy dwie słońce powinno już wstawać. Ulica oczywiście świeciła pustkami, mimo że dom Kalliasa mieścił się w nieco lepszej okolicy niż moja dawna kamienica. Nie byłam pewna, gdzie teraz zamieszkam i co dalej z moim życiem.
Zaciągnęłam się chłodnym powietrzem i wypuściłam je przez usta. Zamknęłam przy tym oczy, po czym ruszyłam przed siebie, ciesząc się z ostatnich chwil spokoju i wolności.
Budynek baru, pod którym mieścił się również klub, nie wyglądał przyjaźnie. Czerwień neonu „IN NOMINE MORTIS” raziła mnie w oczy, a gęsta mgła, unosząca się dookoła, była aż dusząca. Po lewej stronie stały zaparkowane harleye i dwa auta ze starszego rocznika, ale w dobrym stanie. Kilkaset metrów dalej mieścił się warsztat motocyklowy, jednak tutaj, praktycznie w środku lasu, nie było nic więcej. Gdybym zaczęła krzyczeć, nikt by mnie nie usłyszał.
Nagle z baru wyszło kilku mężczyzn. Wysocy, łysi, brodaci, napakowani. Jeden miał na głowie bandanę, drugi okulary przeciwsłoneczne na nosie, choć nadal była noc. Trzeci właśnie chował nóż do pochwy przytroczonej do biodra. Byli w średnim wieku, około czterdziestki. Na ramionach nosili oczywiście skórzane kurtki z czaszką z tyłu. Na mój widok tylko zmarszczyli brwi. Wsiedli na swoje maszyny i z ogłuszającym rykiem silnika wyjechali na drogę, a mnie kompletnie zignorowali.
Najwyraźniej wieść, że weszłam do klubu i wyszłam z niego żywa, już się rozniosła.
– Co zamierzasz zrobić, Madeo Demarie?
Zastygłam w bezruchu. Nie spodziewałam się, że mnie zna…
Od jak dawna mnie zna?
– To, czego ty nie byłeś w stanie zrobić – wyznałam cicho, zapatrzona przed siebie. – Uratuję tego, którego kocham.
– Myślisz, że ja nie próbowałem uratować Aislinn? – W jego głosie zabrzmiała taka nuta, że krew prawie stężała mi w żyłach.
Znów przełknęłam ślinę, wyprostowałam się i podeszłam do Knoxa, który wstał. Był wyższy ode mnie o kilka centymetrów, więc tylko trochę musiałam zadrzeć głowę, aby znaleźć się z nim twarzą w twarz.
Krótkie czarne włosy miał idealnie przystrzyżone, brodę – gładko ogoloną. Koszulka nie nosiła śladu zagniecenia. Jednak oczy, przeszywające mnie na wskroś, rzucały obietnicę śmierci.
Pewnie byłam szalona, skoro odwzajemniłam to spojrzenie.
– Wiem, że próbowałeś, ale niewystarczająco. Ja nie dopuszczę, żeby Kalliasowi coś się stało.
– Kalliasowi zagrażam tylko ja – odparł chłodno. – Jak zamierzasz mnie przekonać, abym go nie krzywdził?
– Nie przekonam. Mogę ci jednak obiecać, że jeśli cokolwiek mu zrobisz, zabiję cię – wyszeptałam śmiertelnie poważnym tonem.
Knox Welch krótko się zaśmiał, ale bez cienia wesołości.
Każda cząstka jego ciała krzyczała, że ten człowiek to niebezpieczny psychopata. Każda cząstka mojego ciała krzyczała, że powinnam uciekać. A jednak mu zagroziłam, i to z pełną świadomością swoich słów.
Wiedziałam, że to może przynieść odwrotny skutek. Że zaraz to ja mogę zginąć. Ale w grożeniu szefowi gangu był pewien cel, który on zrozumiał.
– Kochasz go tak bardzo, że nie cofniesz się przed niczym. Chcesz dokonać niemożliwego, byleby go uratować. Powiedz, kim Kallias Malloroy jest dla ciebie?
Nad odpowiedzią nie musiałam się zastanawiać ani sekundy.
– Moim przyjacielem. Stawał w mojej obronie tak wiele razy, że nie potrafiłabym zliczyć tych momentów. Pokazał mi, czym jest miłość i lojalność. Był przy mnie, kiedy nie miałam nikogo. Dzięki niemu uwierzyłam, że istnieje dobro…
– Ja go znam jako trochę innego człowieka – wtrącił nieco sarkastycznie.
– To oznacza, że nie znasz go wcale.
Mężczyzna lekko zmrużył oczy, a kąciki ust, również ledwo zauważalnie, powędrowały mu w dół.
– Idź więc ratować swojego ukochanego. Idź wykonać jego zadanie. Ale jeśli ani tobie, ani jemu to się nie uda, zabiję go na twoich oczach, bo to zaboli cię bardziej niż własna śmierć. I zrobię to w tak krwawy sposób, że będziesz błagać, abym zabił i ciebie i odebrał ci cały ten ból.
To był moment, w którym zrozumiałam, dlaczego Kallias tak bardzo się go boi.
Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, gdy przypomniałam sobie ostatnie słowa Welcha oraz fakt, że wcale nie wykonałam tego zadania. Człowiek Eirana to zrobił. O tym nie było mowy, a ja miałam wrażenie, jakbym złamała jakieś nieistniejące zasady. I że Kalliasowi nadal groziło niebezpieczeństwo.
Musiałam się upewnić, że to nieprawda.
Pchnęłam szklane drzwi i weszłam do baru. Jak poprzednim razem wszyscy motocykliści zmierzyli mnie podejrzliwym lub zdumionym spojrzeniem. Usłyszałam też jakieś niewyraźne szepty. Zapytałam tego samego barmana, czy Knox Welch nadal przebywa w klubie. Odpowiedź była twierdząca, więc tam się skierowałam. Zbiegłam schodami i popatrzyłam od razu na bar. Ku swojemu zdziwieniu zastałam mężczyznę dokładnie w tej samej pozycji co kilka godzin temu – siedzącego na hokerze i popijającego piwo z butelki. To sprawiło, że odniosłam wrażenie, jakby ostatnie wydarzenia w ogóle nie miały miejsca.
– Przyszłam się upewnić, że nie skrzywdzisz Kalliasa – odezwałam się zdecydowanie.
– Jeśli nie da mi ku temu powodu. – Pociągnął łyk alkoholu, nawet na mnie nie patrząc.
Więc chyba nie wie, co naprawdę zaszło w mieszkaniu Arla i Talii.
– A co ze mną? – mruknęłam.
– Co z tobą?
– Mnie nie zabijesz?
– A miałbym?
– Jestem podobna do Aislinn – wyszeptałam.
Bałam się tego stwierdzenia, ale równocześnie nie chciałam wyczekiwać dnia, w którym Knox po mnie przyjdzie. Kallias skutecznie zaszczepił we mnie tę paranoję.
– Więc miałbym zabić swoją ukochaną?
Zamilkł na chwilę i zapatrzył się w regał za ladą wypełniony najróżniejszymi alkoholami. Później zwrócił się w moją stronę i powiedział:
– Twoje życie jest w twoich rękach. Życie Kalliasa jest w moich rękach. Dokonujcie właściwych wyborów.
Nie byłam pewna, czy to pozytywna odpowiedź, czy negatywna. Nic nie wyjaśniała, ale postanowiłam przyjąć, że i ja i Kallias mamy spokój, jeśli nie wykonamy złego ruchu.
– Nie przychodź tutaj więcej, Madeo Demarie. – Usłyszałam jego głos, gdy stanęłam na pierwszym stopniu schodów.
I to zdanie zabrzmiało jak ostrzeżenie.
Kallias
Madea myślała, że śpię, więc postanowiła wyjść z mojego domu.
Na jej nieszczęście nie spałem. I postanowiłem pójść za nią.
Wcale mnie nie zdziwiło, że kierowała się w stronę baru In Nomine Mortis. Lubiła balansować na krawędzi życia i śmierci, lubiła ryzykować i sprawiać, że moje serce się zatrzymuje, gdy dosłownie widzę, jak jej klatka piersiowa przestaje się unosić.
Samolubna baba.
Ale było coś, co najbardziej nie dawało mi spokoju. Zasady gangu były jasne i nikt nigdy ich nie łamał. W szczególności Knox. Skoro więc Madea weszła do baru i stanęła przed Welchem, ten powinien natychmiast ją zabić. Bo to było nasze święte miejsce, gdzie nikt nie może postawić nogi. Wyjątek oczywiście stanowił dzień rocznicy śmierci Aislinn, wtedy przyjść mógł każdy, kto ją znał i chciał powspominać dobre czasy. Jeden jedyny dzień w całym roku.
Tymczasem Madea weszła tam, porozmawiała z Knoxem i wyszła. A teraz znowu, kurwa, tam szła. Wątpiłem, aby mężczyzna był wobec niej na tyle tolerancyjny i pozwalał jej na takie odwiedziny.
Poza tym, kurwa, przez dwa lata starałem się utrzymać jej istnienie w tajemnicy ze strachu, że on mi ją zabierze lub zabije. A tak się nie stało.
Knox Welch siedział przy barze, pusty w środku i na zewnątrz. Zero emocji, zero uczuć, zero jakiejkolwiek reakcji. Powiedziałem mu, że wykonałem zadanie, ale dziecko niestety nie przeżyło. A jeśli chce je zobaczyć, jako dowód, to znajdzie je w swoim biurze razem z tatuażem czaszki wyciętym z piersi Arla.
– Nie potrzebuję dowodów – powiedział oschle. – Nie jesteś głupi, Kalliasie. Wiesz, że okłamywanie mnie skończyłoby się dla ciebie… źle. – Z ostatnim słowem podniósł na mnie bladoniebieskie oczy.
Nie było sensu udawać, że nie rozumiem, o co mu chodzi.
– Wiesz o Madei Demarie. Przyszła do ciebie – wypowiedziałem na głos to, czego przez lata się bałem.
– Tak.
– Więc co teraz? – szepnąłem, starając się ukryć drżenie w głosie.
Byłem gotowy na wszystko. Na każdą możliwą karę. Nawet na śmierć. Na nią byłem gotowy od długiego czasu, choć prawda jest taka, że nie miałem najmniejszego zamiaru umierać.
Nie zostawiłbym przecież mojej Maddy. Nigdy.
Trzymałem asa w rękawie i chciałem go użyć właśnie dzisiejszej nocy, abym mógł dożyć wschodu słońca, mimo że nie wykonałbym zadania. Ale ponieważ wszystko się skomplikowało, nadal miałem swoją kartę przetargową i mogłem jej użyć w każdym momencie, jeśli zajdzie taka potrzeba.
– Teraz mi wytłumaczysz, jaki cel ci przyświecał – rozkazał, podnosząc się z hokera.
Przysiągłbym, że ramię w ramię z Knoxem stoi słynny kosiarz, będący ucieleśnieniemśmierci. I mimo że to ja byłem od niego wyższy, czułem się tak mały jak nigdy.
Zamknąłem oczy. Przełknąłem ślinę.
W przypadku Welcha najlepszą opcją była prawda. Za kłamstwo mnie zabije, prawdę może w jednym procencie zrozumie. Ale i tak się bałem. Cholernie się bałem, bo życie moje i Madei było zagrożone.
– Poznałem ją w sierocińcu sześć lat temu. – Otworzyłem oczy. Głos miałem mocny. – Najpierw się zaprzyjaźniliśmy, a z czasem ją pokochałem.
Knox przekrzywił głowę o kilka centymetrów. Słuchał, ale w całkowicie inny sposób niż, na przykład, raportu z akcji.
– Obiecałem, że jej pomogę i nigdy jej nie opuszczę. Dotrzymam tego słowa tak długo, jak będę żył.
– Ukrywałeś ją przede mną? – zapytał.
– Tak. Sądziłem, że jej podobieństwo doniejmoże być dla ciebie bolesne.
– Madea Demarie nie przypomina Aislinn – odpowiedział.
Rozchyliłem usta zszokowany.
Moim zdaniem… Zdaniem połowy miasta dziewczyny były do siebie podobne jak dwie krople wody. Ludzie brali moją Maddy za Aislinn. A teraz się dowiedziałem, że według najbardziej niebezpiecznego człowieka to nieprawda.
Jak?
– Ale rozumiem – dodał, czym ponownie mnie zaskoczył. – Ja także starałem się trzymać wszelkie niebezpieczeństwo z dala od Aislinn. Niestety nie udało mi się to. Obyś ty miał więcej szczęścia, Kalliasie.
Czegoś takiego nigdy, przenigdy nie spodziewałem się usłyszeć z ust Knoxa Welcha. Myślałem, że nas wszystkich powybija, gdy się dowie, a tymczasem on… udzielił mi błogosławieństwa?
Co, kurwa?
– Muszę się upewnić, Knox – mruknąłem, kompletnie zdezorientowany. – Nie zabijesz mnie? Ani Madei? Nie jesteś wściekły? Nie zemścisz się?
W tym czasie mężczyzna usiadł z powrotem na wysokim stołku i jakby nigdy nic upił łyk piwa ze szklanej butelki. Przysiągłbym, że w półmroku klubu drgnął mu kącik ust, gdy wypowiadałem swoje pytania na jednym tchu, ale naprawdę nic nie rozumiałem.
Czyżbym przez dwa ostatnie lata się mylił?
– Nie – odparł z dziwną lekkością w głosie. – Pamiętaj jednak, że jeśli chcecie być razem, Madea musi wejść do klubu.
Miałem tak potężny mętlik w głowie, że nie wiedziałem, czy kiedykolwiek uda mi się pojąć, co się wydarzyło w ciągu ostatnich godzin. Wszyscy zachowywali się nie tak, jak przypuszczałem. Pomyliłem się w każdym przypadku.
Ziven, gdy najbardziej go potrzebowałem, zniknął.
Madea poszła do Knoxa i chciała wykonać za mnie moje zadanie.
Eiran, choć nikt go o to nie prosił, wysłał swojego przydupasa, aby mnie uratować.
A Knox nikogo nie zabił i nie zabije.
Sytuacja jakoś się rozwiązała i byliśmy bezpieczni. Zastanawiało mnie więc, co jeszcze kombinowała Madea. Wiedziałem, że nie zna Knoxa, nie tak jak ja, i dopóki nie zobaczy na własne oczy jego okrucieństwa, nie uwierzy w nie. Ale musiała być choć odrobinę świadoma tego, jak bardzo ryzykuje.
Oparłem się o drzewo i obserwowałem, jak stoi pod barem. Minęło ją trzech gangsterów, którzy oprócz posłania jej krótkich spojrzeń nie zareagowali na jej obecność. Chwilę później ruszyła z miejsca, weszła po kilku stopniach i przekroczyła próg niewielkiego budynku, pełnego uzbrojonych kryminalistów.
Moja Maddy.
Bałem się o nią. Bardzo. Rozbolał mnie brzuch, ręce zaczęły mi się pocić, a w głowie wirowały czarne myśli. Byłem wręcz przerażony, ale nie mogłem nic na to poradzić. Musiałem pozwolić jej zrobić to, co chce.
I wierzyć, że stamtąd wyjdzie.
Zapaliłem papierosa, po nim kolejnego i jeszcze jednego. Paliłem fajkę za fajką, bez żadnej przerwy. Oddychanie przychodziło mi z coraz większym trudem, jakby moje płuca wypełniły się dymem tak bardzo, że nie było już w nich miejsca na tlen.
Gdy wypaliłem całą paczkę, nadeszły frustracja i zdenerwowanie tak wielkie, aż myślałem, że coś rozwalę. Na szczęście chwilę później drzwi baru się otworzyły i po schodkach zbiegła Madea.
Odetchnąłem z ulgą, jednak zaraz potem ogarnęła mnie złość.
Mogłem ją wcześniej zatrzymać, ale nie chciałem być zaborczym typem, który wszystkiego jej zabrania. Poza tym skoro za pierwszym razem Knox jej nie zabił, istniały bardzo małe szanse, że zrobi to za drugim. Mimo to się martwiłem i denerwowałem, że zaryzykowała. Jeśli nie Knox, ktoś inny mógłby ją skrzywdzić.
A wtedy umierałby w potwornych męczarniach.
– Dobrze się bawiłaś? – warknąłem z pretensjami.
Dziewczyna drgnęła wystraszona, a zaraz potem się nachmurzyła, gdy zobaczyła mnie idącego w jej stronę.
– A ty, śledząc mnie? – odparowała.
– Doskonale. Choć wolałbym się bawić z tobą w moim łóżku.
– Wiesz, gdzie to mam? – Założyła ręce na piersi.
– W chuju? – parsknąłem. Zawsze odpowiadała to samo.
– Nie. – Posłała mi uśmiech. – W piździe – syknęła, unosząc górną wargę.
Teraz zaśmiałem się na całe gardło, a ona gapiła się na mnie, jakbym był nienormalny.
No i pewnie byłem, ale jakoś wcale mi to nie przeszkadzało.
– Mnie nie było do śmiechu, kiedy się dowiedziałam, że chcesz umrzeć! – krzyknęła i walnęła mnie pięścią w pierś.
– Ani mnie, kiedy postanowiłaś zgrywać bohaterkę. – Uśmiech zniknął mi z twarzy. – Po co znów poszłaś do Knoxa?
– Wal się – burknęła obrażona.
Madea uderzyła mnie barkiem, gdy przechodziła obok. Najwyraźniej myślała, że może zakończyć tę rozmowę i tak po prostu sobie odejść, ale była w wielkim błędzie. Musiałem wszystko wiedzieć, abym znów mógł ją chronić. Obietnica nadal mnie obowiązywała. Może i byliśmy bezpieczni, ale jak ją znam, zaraz coś odpierdoli. W końcu lubiła ryzykować swoje życie na wiele sposobów, aby tylko mnie wkurzyć i przyprawić o zawał serca w wieku dwudziestu dwóch lat.
Złapałem ją za ramię i odwróciłem do siebie, a drugą dłoń owinąłem wokół jej szyi. Nachyliłem się nad nią tak, aby czuła mój oddech, i zmusiłem, żeby na mnie spojrzała.
– Umówiłam się z Tuckerem – wychrypiała z szaleńczym uśmiechem na ustach i obłędem w oczach.
– Powiedz to jeszcze raz, a przywiążę cię do mojego łóżka. Nie wyjdziesz z niego i nigdy nikogo nie zobaczysz. Z nikim nie porozmawiasz. Będziesz moja i do mojej dyspozycji. Tak chcesz się bawić?
– Zabierz tę łapę z mojej krtani – wykrztusiła. – Bo nic nie usłyszysz.
– Mów. – Odrobinę poluźniłem uchwyt.
– Poszłam się upewnić, czy cię nie zabije.
Mnie.
Nie ją.
Nie nas.
Mnie.
Tak samo jak ja musiałem się upewnić, że Knox nie zabije jej. Mnie mógł, ale nie ją.
Z bólem serca zrozumiałem, że jesteśmy do siebie zbyt podobni. A starałem się, aby była lepsza i dbała tylko o siebie. Miała się skupić na sobie, przeć do przodu i osiągać swoje cele.
Niestety jednak byłem dla niej ważny. I nadal mnie kochała.
Niedobrze.
– Umiem o siebie zadbać – wycedziłem. – Nie możesz ryzykować własnego życia, aby mi pomagać.
Madea w ciągu ułamka sekundy poczerwieniała na twarzy.
– Czyżby?! W jaki sposób dbałeś o siebie, siedząc na krześle w sypialni Arla?!
Złapała obiema dłońmi mój nadgarstek.
– MIAŁEM PLAN! – wykrzyknąłem, sfrustrowany jej atakiem.
– I było nim modlenie się, aby Knox cię nie zabił?! – Madea pokręciła głową na tyle, na ile pozwolił jej mój uścisk. – Mogłeś dać mi to zrobić, a nie odstawiać takie sceny.
– Czy ty siebie słyszysz?!
– Słyszę doskonale. I wiem, że podobne akcje to dla ciebie codzienność…
– Nic o mnie nie wiesz.
Wyprostowałem się. Byłem od niej wyższy, ale gdy wypowiadała kolejne słowa, zadarła podbródek i jakimś cudem to ona zaznaczyła swoją wyższość nade mną.
– I czyja to wina?
Mojej matki.
Mojego ojca.
Zivena.
Knoxa.
Aislinn.
Mógłbym w tej kwestii obwinić wiele osób, bo każda z nich przyczyniła się do tego, że znalazłem się w takim położeniu. Jednak w głębi duszy wiedziałem, że winny byłem ja. Wyłącznie ja. Sam decydowałem o wszystkim. Postanowiłem ranić Madeę i usprawiedliwić przed sobą te czyny.
Robiłem to, choć wiedziałem, jak źle to na nią wpływa. Jak ją niszczę. Ale nie potrafiłem wziąć się w garść i zadbać o nią tak, jak na to zasługiwała. Poszedłem na łatwiznę, bo odtrąciłem ją od siebie, a jednocześnie trzymałem przy sobie. Tak było mi wygodnie. Ale to było samolubne i okrutne. Tak dobra dziewczyna nie zasługiwała na takie traktowanie.
– Niczego nie żałuję, Kallias – odezwała się po chwili ciszy, łagodnie i surowo jednocześnie. – I zrobiłabym to ponownie. Zaryzykowałabym życie dla ciebie. Wiem, że nie chcesz tego słuchać, że przeraża cię miłość czy cokolwiek nas łączy, ale taka jest prawda. Jeśli jesteś niedojrzały i zacofany, to twój problem. Ja i tak będę robić, co chcę, i mnie nie powstrzymasz.
Cholernie lubiłem, kiedy mi się stawiała. To było podniecające.
I uzależniające.
– Tak, zdałem sobie z tego sprawę dzisiejszej nocy.
Nie wiedziałem, przez co dokładnie przeszła, ale gdy stała w progu sypialni Arla i Talii, zobaczyłem, że się zmieniła. Że coś w niej umarło i narodziło się na nowo. Madea była już zahartowana piekłem w sierocińcu, bezwzględnością miasta i jego mieszkańców, ale jej nowa osobowość to coś całkiem innego.
Nie trzęsła się, nie była przygarbiona. Twarzy nie miała bladej.
W jej wychudzonym ciele dominowała siła, a w podkrążonych oczach błyszczała odwaga.
Należały jej się pokłony do samych stóp za taką przemianę. Mało kto zdołałby zrobić to co ona. I to dla kogoś, kto przez dwa lata niszczył jej życie.
Puściłem jej szyję i cofnąłem się o krok. Zmierzyłem ją wzrokiem, nadal miała na sobie podartą bluzę. Ona natomiast obserwowała mnie jak drapieżnik gotowy do ataku, jeśli cokolwiek jej zrobię.
Spojrzałem w niebo, na którym powoli wschodziło słońce.
Potrzebowałem kogoś tak silnego u swojego boku.
– Naprawdę tego chcesz? – zapytałem.
Madea zmarszczyła brwi.
– Chcesz być przy mnie?
– Chcę, Kallias. – Zrobiła krok naprzód, a ja wyciągnąłem rękę, aby na razie się nie zbliżała.
– Musisz zrozumieć. – Głęboko patrzyłem w jej oczy, w których nie było ani cienia niepokoju. – Nieraz wracam do domu tak zakrwawiony, że ciężko to domyć. Innym razem uciekam przed policją lub spędzam kilka dni w areszcie, dopóki Knox nie wpłaci kaucji. Śpię z bronią pod poduszką. Nigdzie bez niej nie wychodzę. W każdej chwili muszę być czujny. Torturuję i zabijam. Czasami szybko, czasami ludzie umierają w ogromnych męczarniach. Niektórzy na to zasługują, inni są niewinni. Jestem dosłownie tym, kim gardzisz: okrutnym potworem, niezważającym na potrzeby innych. Nie przejmuję się losem nikogo oprócz ciebie. Nie mogę okazywać litości, bo nie zna jej też Knox. I mając do wyboru życie innej osoby a swoje, wybieram własne i nie żałuję.
Nigdy się nie poddam, bo to oznaczałoby, że zostawię ciebie, Maddy, dodałem w myślach.
– Chcę być z tobą… – zapewniła z naiwną miłością w oczach, gdy wysłuchała wszystkiego, ale źle mnie zrozumiała.
– Przy mnie. Możesz być przy mnie, Madea – poprawiłem ją z oschłą stanowczością. – Możesz czekać na mnie w domu, najlepiej naga w łóżku. Ale nie możesz być ze mną. Bo bycie ze mną równa się z wejściem do gangu, a ja nigdy nie pozwolę, abyś zbliżyła się do niego, abyś uczestniczyła w jakiejkolwiek akcji. To nie dla ciebie.
Mogłem jej pokazać siebie, swoją prawdziwą stronę. To, co robią ze mną takie akcje. To, jak z każdym zabójstwem ja także umieram. Skoro tak bardzo mnie kochała, walczyła o mnie i była gotowa, ja byłem gotów w końcu dopuścić ją do siebie. Ale to nie oznaczało, że zostanie moją partnerką w każdej zbrodni. Że pozwolę, by robiła to co ja.
Przypomniała mi się nauczka Zivena. Wtedy też byłem taki pewny siebie, w końcu brutalność i przemoc widziałem na co dzień. Ale tak wygląda różnica między obserwatorem a katem. Znalezienie się po tej drugiej stronie to coś, przez co znienawidziłem sam siebie.
Nie dopuszczę, aby Madea tak cierpiała, aby zniszczyła swoją dobrą stronę. Chciała pomagać biednym ludziom, adoptować stare pieski ze schroniska i dawać im dobry dom na ostatnie lata ich życia. Jak niby miałaby to robić, a w międzyczasie zabijać?
Jednym jedynym wyjątkiem od tych zasad była Aislinn. Należała do In Nomine Mortis, tatuaż czaszki szpecił jej lewą pierś, ale nigdy nie brała udziału w akcjach. Zajmowała się innymi rzeczami gangu, ale z tego, co wiem, nigdy nie miała krwi na rękach.
Dla Madei Knox nie zrobiłby takiego wyjątku. O tym byłem przekonany.
– Wiesz, że nie potrzebuję twojego cholernego pozwolenia?! – uniosła się i zacisnęła pięści. Widać, że moje słowa ją zabolały, bo znów jej nie doceniłem. – Mogę w tej chwili pójść do Knoxa i powiedzieć, że chcę dołączyć do gangu!
– Wiem, że jesteś do tego zdolna – odparłem spokojnie. – Tak samo jak ja byłem zdolny do zabicia Eirana na dachu DELIGHT. Pamiętasz, co wtedy zrobiłaś?
Czyste przerażenie błysnęło w jej mroźnych oczach i lekko rozchyliła usta.
– Nie…
Pokonanie Madei jej własną bronią było trochę niesprawiedliwe, ale zrobiłbym wszystko, żeby ją chronić.
Wyciągnąłem zza pasa spodni rewolwer i przyłożyłem lufę do własnej skroni, wciąż wpatrzony prosto w oczy dziewczyny.
– Zrób jeden krok w stronę baru, a pociągnę za spust – zagroziłem.
Jej policzki płonęły czerwienią. Już nie była przestraszona, lecz wściekła. Zacisnęła szczęki i mrużyła oczy, obserwując mnie uważnie.
– Jesteś chory – wycedziła. – Ale nie samolubny. Nie zabijesz się, bo obiecałeś mnie chronić. Blefujesz.
Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby od razu odpuściła i wróciła do domu.
Moja przyjaciółka, bez odwracania się, zrobiła krok do tyłu, w stronę baru, a ja odbezpieczyłem broń. Nie dała po sobie poznać, że się przeraziła, ale jednak przystanęła w miejscu.
– Na pewno nie ma w nim naboi.
Serce waliło mi w klatce piersiowej. Wolałbym jej tak nie straszyć, skoro jednak uważała, że może sobie ze mną pogrywać, musiałem dać jej nauczkę. Ona także nie pozwoliłaby mi umrzeć, więc szantaż był skuteczny.
– Są. – Otworzyłem bęben i wysypałem sześć naboi na swoją dłoń. – Widzisz?
Madea jednak nie przeniosła na nie spojrzenia. Przechyliłem rękę i pięć pocisków upadło na ziemię. Ze spokojem włożyłem ostatni do bębna, zakręciłem nim i znów przyłożyłem lufę do skroni.
– Twój jeden krok to jedno pociągnięcie za spust – oznajmiłem. – Idź do Knoxa i przekonajmy się, jak szybko…
– Przestań! – wykrzyknęła. Głos miała wysoki, jakby jej gardło było ściśnięte przez wzbierający płacz. – Przestań mnie łamać. Nie zachowuj się jak ci, którzy mnie dręczyli. Jak Morana, Kian czy Amiliana. Nie zniosę tych tortur z twojej strony.
– Raniłem cię przez lata… – Moja ręka z rewolwerem opadła wzdłuż ciała. – A ty wciąż bardziej niż o swoje życie walczysz o moje?
– Bo mam tylko ciebie, Kallias. Pomagałeś mi w sierocińcu i za bardzo się do ciebie przywiązałam. Grubym, metalowym łańcuchem. Wierz mi, że chciałabym się uwolnić i uciec stąd, ale nie mogę. Ten łańcuch trzyma mnie przy tobie i uniemożliwia odejście. – Łzy strumieniami spływały po jej policzkach. Zaczęła powoli do mnie podchodzić, aż nasze ciała dzieliło jakieś pół metra, może mniej. – Wiem, że ty mnie nie chcesz, nie chcesz tych uczuć, ale ja nie potrafię inaczej. Przy tobie czy z tobą, zawsze będę. Jeśli ci to nie pasuje, to lufę wyceluj w moją skroń i pociągnij za spust.
W jakim cholernym momencie się znaleźliśmy, że wypowiadamy takie słowa i robimy takie rzeczy? Dlaczego nie możemy po prostu się kochać i być razem? Dlaczego nasze życie musi być tak skomplikowane?
– Wróć ze mną do domu – poprosiłem łagodnie. Nie podobało mi się, w jakim stanie się znalazła.
Madea przełknęła ślinę.
– Zagrałeś bardzo nieczysto, nawet jak na ciebie. Więc ja też tak zrobię. Zadzwoń do Eirana, aby po mnie przyjechał. Jeśli nie, zapytam kogoś w barze…
Chciałbym się wkurzyć na nią za te słowa, ale widziałem w jej oczach, że coś znów w niej pękło i się rozsypało. Podobnie jak wtedy, gdy poznała prawdę o swojej pracy, mieszkaniu i innych rzeczach.
Zrobiłem krok w jej stronę i bardzo delikatnie ją pocałowałem. Nie rozchyliła ust i to zabolało.
Wyciągnąłem więc z kieszeni telefon i podałem go jej, aby sama zadzwoniła do van Steina. To miało na celu sprawdzenie, jak bardzo w tej chwili byłem dla niej martwy, bo Madeę cechowała duma i ta dziewczyna nigdy nie poprosiłaby o przysługę ani pomoc.
Ale ona zadzwoniła do niego, więc najwyraźniej byłem bardzo martwy.
Kallias
Trzy lata wcześniej15.11.2019
Całkowite dojście do siebie po niemalże śmiertelnym pobiciu przez Thomasa i Nelsona zajęło mi kilka tygodni. Gdy wyszedłem ze szpitala, zamieszkałem u Zivena i Jayli. Tak nakazał Knox. Byłem teraz jednym z nich, a oni bronią swoich i dbają o nich. Tak więc nie mogłem wrócić do domu, do matki ćpunki i dziwki. Miałem jak najszybciej wyzdrowieć i być gotów do wykonywania zadań, jak prawdziwy członek gangu In Nomine Mortis.
W tym czasie mój kumpel opowiedział mi, jak to wszystko mniej więcej wygląda. Przegłosowanie mojego dołączenia to zaledwie mały procent całego procesu. Teraz czekały mnie próby lojalności – pierwsze zabójstwa i tortury.
Nie wiedziałem, czy jestem na to gotowy. Wiedziałem jednak, że jeśli odmówię, Knox mnie zabije. Robił tak z każdym, kto mu się przeciwstawiał. Nie miałem więc innego wyjścia, jak zacisnąć zęby i wykonywać zadania, jeśli chciałem przeżyć.
Ponieważ już nie potrzebowałem kul do chodzenia, z lewej ręki ściągnięto mi gips, a żebra się zrosły, Knox Welch uznał, że nadszedł mój czas. Wezwał mnie do klubu.
Ziven zawiózł mnie tam, a przed wejściem poklepał po plecach i powiedział:
– Nie okazuj przed nim strachu. Nie lubi tego.
– Jak to nie? On się karmi strachem.
– Strachem wrogów. W przypadku jego sprzymierzeńców to bardzo go denerwuje. Stój prosto, pewnie i z wysoko uniesioną głową, ale nie za bardzo. Wywyższania się też nie lubi.
– Dam radę – zapewniłem go, choć wolałbym nie być teraz w tej sytuacji.
Gdy wszedłem do baru, ciekawskie oczy wszystkich zwróciły się na mnie. Pewnie się zastanawiali, czy wyjdę żywy.
Cóż, ja też.
Nogi miałem jak z waty, gdy schodziłem w dół, do klubu, a serce waliło w klatce piersiowej jak oszalałe. Czułem, że z nerwów cały się pocę. Nie wiedziałem, czy to dlatego, że jestem w miejscu pełnym gangsterów i kryminalistów, którzy ręce mają umazane krwią, czy raczej przez wizję, że stanę się taki sam.
Co wtedy powie Madea?
Będzie mnie nadal kochać, mimo że stanę się potworem?
Pokręciłem głową. Choć myśl o niej zawsze przynosiła mi ukojenie, teraz nie mogłem się nad tym zastanawiać. Musiałem się skupić.
Przywódca In Nomine Mortis już na mnie czekał w swoim biurze. Siedział w skórzanym obrotowym fotelu, a zimne oczy wlepił we mnie, gdy tylko przekroczyłem próg.
– Zamknij drzwi – polecił. – I usiądź.
Zrobiłem, co kazał. Wysokie biurko na szczęście zasłoniło moje trzęsące się kolana. Wiedziałem jednak, że mężczyzna ma świadomość, jak bardzo się boję.
Bałem się tego spotkania i tego, co on powie.
Welch bardzo powoli pochylił się do przodu i położył przedramiona na blacie. Nie mrugał, tylko świdrował mnie spojrzeniem. Był całkowicie inny niż w swoim domu z Aislinn.
– Jak zamierzasz spłacić dług wobec klubu?
– Zrobię, co mi rozkażesz – odparłem żałośnie słabym głosem.
Ziven przedstawił mi moją sytuację. Innego wyboru niestety nie miałem.
– Każdy nowy członek ma do wykonania kilka zadań, które sprawdzają jego lojalność i oddanie. Jeśli zrobi wszystko tak, jak należy, może liczyć na miejsce wśród miłośników motocykli. Dołącza wtedy do naszej rodziny i jest angażowany w różnego rodzaju akcje. – Przerwał na moment, a po chwili znów podjął: – W zamian nigdy nie jest głodny. Nigdy nie jest mu zimno. Nie jest samotny. Może liczyć na każdego, kto na ramionach ma kurtkę z czaszką i dymem, lecz takiego samego poświęcenia oczekuje od niego każdy inny członek. Rozumiesz, co mówię?
– Rozumiem.
Odchylił się na fotelu i zmarszczył brwi. Wpatrywał się we mnie, jakby celowo przedłużał tę chwilę.
Chciałem przenieść spojrzenie gdziekolwiek, byle nie na niego, ale zmusiłem się, aby zdusić w sobie strach i patrzeć mu prosto w oczy. Czekałem na jego kolejne słowa, a w głowie snułem różne wizje. Przypomniałem sobie tamtą nauczkę w magazynie, wycinanie tatuażu, zabójstwo mojego ojca i jego kumpla.
A to był jedynie wierzchołek góry lodowej. To, co naprawdę robili ci faceci, wydawało się istnym horrorem.
– Staram się nikogo nie faworyzować, jednak ty, Kalliasie, spędzałeś dużo czasu w moim domu. Moja żona cię polubiła, mój wierny człowiek traktuje cię jak brata.
Domyśliłem się, że ma na myśli Zivena Blackwella.
Te słowa były dobrym znakiem. Knox nigdy nie zachowywał się w podobny sposób, więc może istniała nadzieja, że nie będę musiał oddać duszy diabłu, a tym samym zapewnić sobie miejsca w piekle.
– Dlatego też dam ci możliwość wyboru tego, kogo pierwszego zabijesz.
Nadzieja zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
– Wiem, że odbieranie życia obcej osobie nie jest łatwe, więc pozwolę ci pozbawić go tego, komu się to należy. Wybierz swojego najgorszego wroga i przynieś mi jego serce. – Drgnęły mu kąciki ust, jakby był zadowolony z zakończenia.
– N-naprawdę? – wykrztusiłem z trudem.
Serce?
Błagam, nie…
– Naprawdę. Muszę mieć dowód.
Poczułem pieczenie w gardle i pod powiekami.
Siedziałem naprzeciwko tego niebezpiecznego i bezwzględnego człowieka i modliłem się w myślach, aby zmienił zdanie. Aby wydał mi jakiekolwiek inne polecenie.
Może uda mi się pociągnąć za spust… Szybko kogoś zabić… Po prostu to zrobić.
Kurwa.
Ale serce? Że niby mam…? Nie, nie, nie.
Nigdy.
Błagam…
Nie odzywałem się, bo nie byłem w stanie nic więcej wydusić. Moje gardło było tak ściśnięte, jakby znajdowała się na nim czyjaś dłoń, uniemożliwiająca mi oddychanie i mówienie.
Knox czerpał satysfakcję z tej sytuacji. Widział w moich oczach niemą prośbę, widział i doskonale ją rozumiał, a jednak uparcie milczał i mnie tym torturował. Wystawiał mnie na próbę, czy się przed nim rozkleję, czy uda mi się zachować względny spokój.
Szacunek. Musiałem zdobyć jego szacunek.
Nie byłem w stanie wziąć głębokiego oddechu, ale zdołałem przełknąć ogromną gulę w gardle i zacisnąłem zęby. Palce wbijałem sobie w uda, by się jakoś trzymać.
– Albo zabierz ze sobą kogoś ze ścisłego kręgu, aby mieć świadka. Wtedy nie potrzebuję żadnego serca – powiedział w końcu.
To uspokoiło mnie tylko w minimalnym stopniu, bo nadal byłem świadomy tego, o czym w ogóle rozmawiamy.
W gardle poczułem zjedzony wcześniej posiłek. Chciało mi się rzygać, gdy wyobrażałem sobie możliwą scenę morderstwa z moim udziałem.
– Gdy wykonasz to zadanie, zlecę ci kolejne.
– Ile ich będzie? – Mój głos był słaby, brzmiał obco.
– To zależy, jak szybko będę mógł ci w pełni zaufać.
