Umysł Buddy - Patryk Szlicht - ebook

Umysł Buddy ebook

Szlicht Patryk

3,0

Opis

Bezwarunkowe szczęście jest w zasięgu ręki. Radość i spontaniczność wyznaczają nowe standardy. Chwila obecna staje się nauczycielem, a każdy przebudzony człowiek – pokornym uczniem. Oczekiwania i pragnienia nie mają już racji bytu. Założenia i przywiązania odchodzą w niepamięć. Iluzoryczne „Ja” wreszcie się rozmywa. A otaczający nas świat znów staje się doskonały.

Przebudź się ze snu, zjednaj swoje demony i zrozum, kim naprawdę jesteś.

W krainie tu i teraz króluje wdzięczność i uważność. Każde doświadczenie zawiera w sobie piękno. Wiedza zamienia się w Mądrość, a chaos przeradza się w Miłość.

Pełna samokontrola to kwestia decyzji. Ja ją podjąłem, a Ty?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 184

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (2 oceny)
0
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Umysł Buddy

Droga do przebudzenia

Wszystkim tym, którzy poszukują.

Dlaczego wszyscy śpią?

Gdy byłem dzieckiem bardzo chciałem stać się dorosły. Pamiętam, że to pragnienie było niezwykle silne. Gdy bawiłem się w przedszkolu z innymi dziećmi, to zawsze udawaliśmy dorosłych. Bawiliśmy się w rodzinę albo w dom. Minęło trochę czasu. Społeczeństwo zdążyło ukształtować naszą rzekomo gotową do życia osobowość. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, wśród dorosłych utrzymywała się ogromna tęsknota za utraconym dzieciństwem. Nie mogłem zrozumieć, co tu jest nie tak. Gdzieś musi być przecież jakiś błąd, bo zupełnie inaczej wyobrażałem sobie tę dorosłość. W jednej chwili dotarło do mnie, że właściwie wszyscy ludzie śpią głębokim snem. Nie wiedzą, po co żyją, są nieszczęśliwi, żyją z dnia na dzień, nie mają klarownej wizji przyszłości, są targani przez emocje, przestali marzyć. Jeden wielki rollercoaster. Zawsze gdy byłem młody, wydawało mi się, że jestem bardzo zaawansowany intelektualnie jak na swój wiek. Czułem, że chyba wiem, jak sobie z tym poradzić. Wiem, jak przebudzać tych ludzi. Jednak za każdym razem, gdy próbowałem zabrać głos, byłem mieszany z błotem. Co Ty możesz wiedzieć o życiu, młody? – ludzie pytali mnie bardzo często. Powtarzano mi to na każdym kroku, do takiego stopnia, że w pewnym momencie faktycznie zacząłem kojarzyć mądrość z wiekiem. Gdy głęboko uwierzyłem w to przekonanie, przestałem zabierać głos i zacząłem sabotować swoje idee i przekonania. W rezultacie, pozwoliłem na to, aby dostosować się do moich rówieśników i myśleć w sposób adekwatny do mojego wieku. Tym samym, stopniowo zabijałem swoją odmienność, myśląc, że w byciu innym jest coś złego. Im dalej szedłem w dorosłość, tym bardziej rozumiałem, że wszyscy ludzie podążają za jednym nurtującym ich pytaniem: Jak być szczęśliwym? Błądzą, udają, szukają, poddają się i zaczynają od nowa. I tak przez całe życie.

Gdy zrozumiałem, że posiadam odpowiedź na to pytanie, postanowiłem przemówić, z początku głosem lekko onieśmielonym i skrępowanym, jednak z czasem zacząłem dzielić się swoimi przemyśleniami i doświadczeniami coraz odważniej, co dla wielu osób okazało się być naprawdę cenne. Zrozumiałem, że wiedza i energia, którą dysponowałem, naprawdę potrafiły pomagać innym ludziom. Coś, co dla mnie było oczywiste, dla drugiej osoby było niesamowitym odkryciem. Wiedziałem, że emocje można kontrolować. Ku mojemu zdziwieniu, dla innych było to niezwykłym szokiem. Wiedziałem, że możemy świadomie tworzyć swoją osobowość, natomiast dla innych było to absurdalną koncepcją. Wiedziałem, że mamy wewnętrzny głosik, nad którym możemy przejąć kontrolę – inni byli jego zakładnikami. Zrozumiałem to. Przebudziłem się. Na początku mojej podróży zacząłem się zastanawiać, czy to ja zwariowałem, czy inni zwariowali? Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na to pytanie przez długi czas, aż wreszcie wpadła mi do głowy, zupełnie jakby nie pochodząca z mojego umysłu, myśl. Olśniło mnie. Wszyscy zwariowaliśmy! – pomyślałem. Wszyscy śnimy ten sam sen. Wszyscy jesteśmy kontrolowani przez społeczeństwo. Jesteśmy składową różnych przypadkowych czynników, które wystąpiły w naszej przeszłości. Boimy się podążać za głosem serca. Boimy się marzyć. Myślimy, że boimy się śmierci, tak naprawdę bojąc się życia. Moim celem w tej książce będzie przeprowadzenie Cię przez proces odkrywania. Odkrywania siebie, odkrywania świata, odkrywania Prawdy. Dołożę wszelkich starań, abyś wyzwolił się ze swoich wewnętrznych blokad i zmartwień, które tak naprawdę nawet nie są Twoje. Przejdziemy razem drogę do przebudzenia. Na wielu poziomach. A wszystko po to, by odkryć prawdziwy sens życia, odnaleźć w sobie miłość i wykorzystać pełnię potencjału. Otrzymałeś niezwykły dar. Żyjesz. Jesteś świadomy. Możesz tworzyć swoje życie. I przede wszystkim, masz prawo do tego, by być szczęśliwym. W tej książce mam zamiar zawalczyć o Ciebie i o Twoją przyszłość!

Droga do zrozumienia

Wszyscy odbywamy tę samą podróż. Jej celem jest zrozumienie. Znalezienie odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Chcemy pojąć to, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Chcemy mieć pewność, jaki był początek i jaki będzie koniec. Próbujemy rozwikłać tajemnice ludzkiej psychiki. Pragniemy zrozumieć otaczający nas świat. Im bardziej się zagłębiamy, tym więcej pytań się pojawia. Droga do zrozumienia okazuje się być naszym życiowym zadaniem. Już od wieków najwybitniejsi ludzie w historii ludzkości próbowali tłumaczyć sobie rzeczywistość na wiele różnych sposobów. Tak właśnie powstały różnego rodzaju tradycje, religie, filozofie. Wszystkie ich odkrycia obracają się tak naprawdę wokół jednego tematu. Każdy z wielkich ludzi po wieloletnich poszukiwaniach dochodził do wniosku, że z poziomu logiki nie jesteśmy w stanie pojąć świata, w którym przyszło nam żyć. Jest w nim znacznie więcej mistycyzmu, niż nam się wydawało. Intelektualizowanie rzeczywistości jest zamykaniem się na niesamowitości tego świata. Kierowanie się jedynie rozumem w świecie, który nieustannie się powiększa, wydaje się być sabotażem dla rozwoju ludzkości. Musimy otworzyć się na nowe spojrzenie na otaczający nas świat. Nie będzie to możliwe, jeżeli wciąż będziemy tkwić w ograniczających nas paradygmatach. Żywimy mnóstwo przekonań, które oddalają nas od Prawdy, jednak trzymamy się ich, ponieważ je znamy. Dorastały razem z nami. Odziedziczyliśmy je po rodzicach, a oni po swoich rodzicach. Trzymamy się historii opowiadanych od stuleci, zamiast udać się w podróż do samopoznania w pojedynkę, bez oczekiwań, bez pragnień i bez założeń. Tym samym, żyjemy jedynie połowicznie, doświadczając rzeczywistości w sposób rutynowy, nudny. Sami siebie potem pytamy: Czy to naprawdę wszystko? Na tym polega to życie? – po tych krótkich rozważaniach dochodzimy do wniosku, że musi być „coś więcej”. Jednak bardzo szybko rezygnujemy z naszych poszukiwań, ponieważ żyjemy zamknięci w więzieniu, które sami sobie stworzyliśmy.

Więzień we własnym więzieniu

Każdy z nas kreuje swój własny świat. Zarówno Ty, jak i ja, widzimy go zupełnie inaczej. Gdy porównamy nasze wizje, może wydawać się wręcz, że opisujemy dwa inne światy. Wtedy w naszej rozmowie pojawiłoby się pytanie: Kto ma rację? I ten, jakże ograniczający, spór, wepchnąłby nas jeszcze głębiej w nasze własne więzienie. Jeżeli bardzo chciałbym dowieść, że moja prawda jest prawdziwsza od Twojej prawdy, to musiałbym kurczowo trzymać się swoich poglądów, zamykając się tym samym na nowe możliwości. Dorastaliśmy w społeczeństwie, w którym posiadanie racji wiązało się z pewnym prestiżem i przez to w takiej sytuacji czujemy się lepsi niż druga osoba. Stawiamy siebie wyżej i czujemy ogromny wzrost pewności siebie. Gorzej niestety, gdy nasz dotychczasowy światopogląd zostaje obalony i wszystko wychodzi na wierzch. Czujemy niepokój, dyskomfort. Lękamy się nieznanego. Lękamy się samopoznania. Lękamy się podważania swoich przekonań, bo są z nami tak tożsame, że właściwie mamy wrażenie, jakby to one nas określały. Boimy się, że gdy się ich wyrzekniemy, to znikniemy. Czujemy, że przyznanie się do tego, że byliśmy w błędzie, będzie oznaczało naszą porażkę. Dlaczego tak jest? Bo jesteśmy marionetkami w rękach Ego.

Teatr zwany życiem

Każdy człowiek trzyma się swojej wyuczonej tożsamości, stając się tym samym zakładnikiem przeszłości. Wszyscy wypracowaliśmy do perfekcji odgrywanie swoich ról. Wierzymy, że świat zewnętrzny, który widzimy, jest prawdziwy, podczas gdy tak naprawdę jest on tylko odbiciem świata wewnętrznego, który sami sobie stworzyliśmy i teraz projektujemy go na zewnątrz. Czujemy, że jesteśmy ze sobą totalnie niespójni. Myślimy jedno, mówimy drugie, robimy trzecie. Gubimy się. Nie wiemy, co jest prawdziwe. To wszystko sprawia, że wiecznie uciekamy od zaglądania w głąb siebie. Nie lubimy ciszy. Naszą nową naturą stał się hałas. Nieprzerwanie w naszej głowie toczy się dialog, który rzekomo ma nas definiować. Nasze myśli, automatyczne emocje, odziedziczone wartości i przypadkowe przekonania, tworzą nasze wyobrażenie o nas samych. Dopóki w nie wierzymy, będą one miały rację bytu. Gdy jednak przestaniemy wierzyć, zrozumiemy, że żyliśmy w bańce, która nareszcie pękła.

Wychodzenie poza Ego

Pamiętam, jak ostatnio pojechałem zatankować motocykl. Zaparkowałem zgrabnie obok samego kanistra. Do tej pory wszystko szło po mojej myśli. Otworzyłem bak, aż wreszcie niefortunnie omsknęła mi się ręka. Wylałem trochę paliwa na motocykl, trochę na ziemię i jeszcze trochę na siebie. Na moje nieszczęście akurat obok przechodziła młoda, piękna dziewczyna, która się uroczo uśmiechnęła. Poczułem, że w jednej chwili zalała mnie fala wstydu. Podejrzewam, że zrobiłem się wtedy czerwony jak burak. Zacząłem myśleć, że zrobiłem z siebie ofermę: Jak ja mogłem to wylać? Ta dziewczyna z pewnością mnie totalnie wyśmiała. Nawet zatankować nie potrafię. Jestem do niczego. Stop. Stop. Stop. Co to są za myśli? Wcale nie chcę tak myśleć. Przecież wylałem tylko paliwo. Co w tym złego? Ta dziewczyna nie śmiała się przecież ze mnie, tylko z tego, co zrobiłem. Dlaczego, w tak banalnej sytuacji, miałbym czuć winę lub wstyd? Przecież to kompletnie bez sensu. Po co mają mnie zalewać negatywne emocje przez taką drobnostkę? Złapałem się na tym w samą porę, bo gdybym nie przerwał tej wiązanki, to prawdopodobnie do końca dnia chodziłbym pogrążony w jakimś nieuzasadnionym poczuciu winy i wstydu. Szybko zmieniłem swój stan emocjonalny i odwróciłem wzorzec myślowy. Ze wstydu w ciągu chwili przeszedłem do radości i zacząłem się z tego śmiać. Śmiałem się z samego siebie. Przez chwilę czułem dyskomfort związany z tym, że wyszedłem poza nawykowe reakcje i przejąłem stery nad swoim umysłem. Mojemu Ego się to nie spodobało. Ale po chwili musiało odpuścić, bo radość ma przepotężną moc i potrafi rozbroić negatywne emocje. Gdy już wreszcie wsiadłem na motocykl i odjechałem ze stacji, to uświadomiłem sobie, że takich sytuacji na co dzień zdarza się przecież mnóstwo. Wielu ludzi przez całe życie jest kontrolowanych przez te uwarunkowane reakcje. Dlatego obwiniają, żalą się czy wstydzą, choć mogliby reagować zupełnie inaczej. Jeżeli świadomie staraliby się kontrolować swój umysł, to mogliby sami tworzyć swoje szczęście. Jednak wielu z nich nie wie, że to w ogóle możliwe.

Fenomen umysłu

Mechanizmy umysłu są nieprawdopodobne. Można byłoby im poświęcić całą tę książkę, a być może i tak nie bylibyśmy w stanie pojąć istoty ich działania. Jednak to, że czegoś nie rozumiemy, nie znaczy przecież, że nie możemy z tego korzystać. Podejrzewam, że nie rozumiesz, jak działa elektryczność, a mimo to na co dzień korzystasz z niej, nawet o tym nie myśląc. Przypominasz sobie o niej, gdy przychodzi płacić za rachunek. Często okazuje się wtedy, że aż za dobrze z niej korzystałeś. Ale wróćmy do sedna. Brak zrozumienia nie oznacza braku wykorzystywania. Klikam włącznik i zapala się żarówka. Przenosząc tę metaforę do mentalnego świata – klikasz włącznik, którym jest myśl i zapala się żarówka, którą jest sytuacja w świecie zewnętrznym. Prosta zasada przyczyny i skutku. Jednak nie taka łatwa do zrozumienia. Trudno z poziomu logiki przyjąć nam, że nasz świat wewnętrzny tworzy świat zewnętrzny. Gdy to czytasz, może to brzmieć w Twojej głowie jak totalny absurd. Dlatego właśnie wielu ludzi to odrzuca. Jednak są to ci sami ludzie, którym potem „czegoś” brakuje. Ci, którzy nie czują się ani szczęśliwi, ani spełnieni, ani uduchowieni. Ci, którzy uciekają wiecznie od siebie, mając nadzieję, że pewne mentalne problemy same się rozwiążą i po prostu znikną. To dopiero brzmi absurdalnie!

Niewiedza – zwiastun problemów

Umysł „spuszczony ze smyczy” zaczyna się Tobą bawić. Stajesz się marionetką w jego rękach i nawet o tym nie wiesz. Tworzy on iluzje i scenariusze, którymi zaprzątasz sobie głowę i nie potrafisz zakorzenić się w chwili obecnej. Jakby tego było mało, oprócz pisania czarnych scenariuszy wobec przyszłości, potrafi on także zniekształcać zdarzenia z przeszłości. Jesteśmy silnie przekonani, że coś było takie i takie, a okazuje się, że w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Żyjemy iluzjami, w które wierzymy, często tylko dlatego, że istnieją one w naszej głowie. Za bardzo ufamy swojemu umysłowi. Wierzymy, że chce dla nas dobrze, jednak w rzeczywistości, to on stoi nam na przeszkodzie do Prawdy. Pamiętam, jak kiedyś wytworzyłem w swoim umyśle bardzo pozytywny obraz imprezy urodzinowej mojej znajomej. Było to kilka lat temu. Cały czas pielęgnowałem ten obraz. Byłem przekonany, że to była niesamowita zabawa. Po kilku latach spotkałem się z tą właśnie znajomą i wspominaliśmy stare czasy. Rozmawialiśmy między innymi o jej urodzinach. Powiedziałem wtedy, że to była najlepsza impreza, na jakiej do tej pory byłem. I, jak się zapewne domyślasz, wypowiadając te słowa, dotarło do mnie, że to zupełna nieprawda i wcale nie było aż tak fajnie. Urodziny jak urodziny. Ale odpowiednie emocje, które towarzyszyły mi w tamtej sytuacji, właściwy kontekst oraz czas, który upłynął, potrafiły stworzyć właśnie takie zniekształcenie w moim umyśle, którego przez długi czas się trzymałem. W takich momentach człowiek ma wrażenie, że albo jest niepoczytalny, albo mierzy się z jakąś siłą, która okazuje się być znacznie potężniejsza, niż się do tej pory wydawało. Te sytuacje, które tutaj przytaczam, nie są oczywiście znaczące w skali życia. Ale czy przypadkiem ten mechanizm nie funkcjonuje również w sytuacjach bardziej złożonych? Czy Twoje przekonania, wizje siebie oraz innych ludzi nie są przypadkiem złudzeniami? Czy aby na pewno obrazy, które tworzysz w swojej głowie są wiarygodnym odbiciem rzeczywistości? Warto się nad tym zastanowić. Rzecz jasna, może to nie być zbyt przyjemny proces. Czasem uświadamiamy sobie, że to właśnie sposób myślenia doprowadził nasze życie do ruiny. Z pewnością przyswojenie takiego faktu, wzmoże w nas silny, psychiczny ból. Jednak droga do wyzwolenia i prawdziwego rozwoju duchowego prowadzi właśnie przez dyskomfort, trudne emocje i konsekwentną pracę nad sobą.

Zrozumienie poprzez mówienie

Jak widać, im częściej krystalizujesz swoje myśli, tym bardziej dostrzegasz ich iluzoryczność. Dlatego rozmawianie o tym, co się w danej chwili dzieje w Twojej głowie, może być niezwykle wyzwalającym doświadczeniem. Może się okazać, że myślisz o dantejskich scenach, a fakty pokazują, że jest zupełnie inaczej. Im częściej będziesz doświadczał takiego dualizmu, tym bardziej uodpornisz się na wpadanie w pułapki umysłu. To Ty zaczniesz go kontrolować, a nie on Ciebie. Zrozumiesz, że masz w swojej głowie chochliki, czyli destrukcyjne przekonania, które są źródłem Twoich problemów. Im uważniej monitorujesz ekran swojego umysłu, tym większe poczucie kontroli będziesz odczuwał. Prowadzenie dzienniczka swoich myśli byłoby naprawdę dobrym rozwiązaniem. Jednak, jeżeli ja Ci to napiszę, to raczej tego działania nie podejmiesz. Sam musisz doświadczyć tych umysłowych epizodów, żeby dojść do wniosku, że najwyższa pora zacząć dbać o umysł jak o ogród. Gdy wreszcie pojmiesz całym sobą, że masz tę cząstkę boskości, która umożliwia Ci tworzenie rzeczywistości, to wtedy faktycznie nie pozwolisz na to, aby do Twojego ogrodu zakradły się chwasty. A żeby do tego nie dopuścić, ogrodnik musi cały czas obserwować swój ogród i podlewać nasiona, które zasadził.

Czas spędzony na eksploracji umysłu

Możesz przeczytać wszystkie książki z zakresu psychologii, a i tak nie będziesz w stanie zrozumieć siebie. Możesz porozmawiać z wszystkimi najwybitniejszymi fachowcami w tej dziedzinie, a i tak nie będziesz szczęśliwy. Mógłbyś zjechać cały kraj i spełnić wszystkie swoje marzenia, a i tak będziesz pytać o sens życia. Nic nie da Ci więcej wiedzy o samym sobie, jak siedzenie w ciszy. Totalnej ciszy, podczas której doświadczasz samego siebie. Lecz żeby siebie zrozumieć, trzeba tego naprawdę pragnąć. Jeżeli będziesz tego jedynie „chciał”, to prawdopodobnie zawsze znajdzie się coś ważniejszego do roboty. Zawsze będziesz na to zbyt zajęty. Będziesz odkładał na później konfrontację z samym sobą. Dlatego tutaj wymagane jest silne pragnienie, tylko po to, żeby zacząć. Potem, jak na złość, należy się wyzbyć wszelkich pragnień. Jednak, żeby podjąć jakąkolwiek pracę nad sobą, czasem potrzeba do tego silnej zachęty. Najlepiej, aby pochodziła ona z wewnątrz i była kwestią świadomej decyzji.

Brak przywiązań

Jeżeli mówimy o przebudzeniu, kluczem będzie stopniowe przyswajanie sobie informacji, że czas uniezależnić się od rzeczy i ludzi, którzy nas otaczają. To właśnie przywiązywanie się do warunków świata zewnętrznego jest źródłem cierpienia. Cierpienie jest słowem silnie nacechowanym emocjonalnie. Jednak, gdy piszę cierpienie, mam na myśli momenty złości, odrzucenia, samotności czy zazdrości. Wszystkie sytuacje, w których doświadczamy tych niższych emocji, będziemy określać właśnie jednym wspólnym terminem, czyli właśnie cierpieniem.

Życie płynie. My się zmieniamy. I to nie tak, że zmieniamy się w skali roku. Zmieniamy się w skali dnia. Jeżeli dzisiaj przytrafiłoby Ci się coś traumatycznego, nie byłbyś już tym samym człowiekiem. W zależności od intensywności tego doświadczenia i Twojej interpretacji, mogłoby Cię ono albo wzmocnić, albo osłabić. Jednak na pewno w jakiś sposób wpłynęłoby na Twój system przekonań. Może zastanawiałbyś się: Dlaczego ja? albo Dlaczego życie jest tak niesprawiedliwe?

I mógłbyś podejść do tego na dwa sposoby:

Sposób I

Po długim czasie rozważań i głębokiego żalu, dochodzisz do wniosku, że życie po prostu nie jest sprawiedliwe. Równolegle do tego wiesz, że nikt się na Ciebie nie uparł i nie ciąży nad Tobą żadne fatum. Po prostu coś wydarzyło się w Twoim życiu, ale trwa ono dalej. Możesz podjąć świadomą decyzję i zakończyć trwanie w smutku. Dzięki czemu czujesz się wewnątrzsterowny i postanawiasz żyć dalej pełnią.

Sposób II

Pytania, które sobie zadajesz, są skoncentrowane wokół słowa dlaczego. W rezultacie w końcu znajdujesz wyimaginowane powody. Przyjmujesz, że spotkała Cię tragedia, ponieważ to kara boska za wszystkie błędy, które popełniłeś. I przez to wprowadzasz się w głębokie poczucie winy. Masz wrażenie, że nie zasługujesz na dobre życie, przez co tracisz szacunek do samego siebie, oddajesz się w ręce losu i pogłębiasz tym samym swoje cierpienie.

Strata jest różnie interpretowana w zależności od przekonań. Jeżeli wierzymy, że życie jest sprawiedliwe, to bardzo szybko się zawiedziemy. Dlatego warto w tej kwestii wznieść się na wyżyny świadomości i pamiętać na przykład o tym, że nasza uczciwość wobec drugiego człowieka wcale nie musi oznaczać jego uczciwości wobec nas. Dzięki takiemu podejściu stajemy się bardziej odporni na życiowe zawirowania. Gdy wykiwa nas współpracownik, to potrafimy zachować chłodną głowę. Wiemy, że nie każdy kieruje się takimi wartościami jak my. Tak po prostu wygląda życie. Sprawiedliwości czasem tu niewiele.

Zapewne nieraz spotkałeś kogoś, kto osiągnął sukces dzięki znajomościom lub po prostu dzięki temu, że „dobrze się urodził”. Uważałeś, że to niesprawiedliwe, bo Ty na to samo musiałeś pracować latami. Zaczynałeś się wściekać, frustrować i podważać etykę i sens swojej pracy. A to wszystko dlatego, że nie widziałeś w tym sprawiedliwości. Ale kto w ogóle powiedział, że życie jest sprawiedliwe? To jakieś dziwne założenie, które niejako zostało nam wdrukowane, czy to przez religię, czy przez kulturę. Jednak, gdy odniesiemy się nawet do Biblii, to znajdziemy tam jakże dosadny cytat, który mówi:

Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. (Mt 25,29)

Brak przywiązania do ludzi

Jesteśmy istotami społecznymi. Żyjemy w grupach. Potrzebujemy innych ludzi. Prawdziwe i głębokie relacje wzmacniają nasze zdrowie emocjonalne. Równolegle do tego, każdy potrzebuje również czasu spędzonego w samotności. Nawet najbardziej ekstrawertyczny człowiek w końcu nie wytrzymuje i błaga o chwilę wytchnienia. Są w życiu momenty, kiedy obecność innych po prostu nas frustruje, niezależnie od tego, czy to nasi przyjaciele, czy wrogowie. Mamy dość. Chcemy po prostu pobyć sami. W ciszy. I zupełnie nie musimy się z tego tłumaczyć. To również jedna z naszych potrzeb, zwana świętym spokojem. Jednak w tym fragmencie nie zajmiemy się stricte relacjami jako takimi i mechanizmami, które są z nimi związane, ale raczej przywiązywaniem się do ludzi. Wiele osób naraża się na ogromne cierpienie przez myślenie, że ktoś będzie z nimi do końca życia. Na świat przychodzimy sami i odchodzimy z niego sami. Po drodze poznamy z pewnością wielu fantastycznych ludzi, których określamy mianem „przyjaciół”, czyli terminem, pod którym dla każdego kryje się co innego. Rozszerzamy dla nich swoje Ego. Wychodzimy poza swoje blokady, lęki. Mówimy to, co chcemy powiedzieć. Nie musimy nikogo udawać. Jesteśmy sobą. Jesteśmy szczęśliwi. Aż do pewnego momentu…

Przełom w relacji

Spotykasz się ze swoim przyjacielem i rozmawiacie. Spotkanie jak każde inne. Jednak w pewnym momencie odczuwasz dziwny dyskomfort. Nie wiesz, gdzie to czujesz, ale z pewnością gdzieś w środku. Pojawia się pewien konflikt. Mówisz coś, co normalnie śmieszyło Twojego przyjaciela, ale dostrzegasz, że teraz zachowuje kamienną twarz. Próbujesz dalej. Znów nietrafione. I po raz kolejny i kolejny. Brnąc dalej w rozmowę, zaczynasz się coraz bardziej kontrolować. Gryziesz się w język. Omijasz pewne tematy. Zachowujesz dla siebie swoje przemyślenia czy intymne rozterki. Żegnasz się ze swoim przyjacielem. Odwracasz się i zastanawiasz w duchu: Co to miało być? Dziwisz się, ponieważ do tej pory byliście dla siebie bratnimi duszami. Rozumieliście się bez słów. Właściwie to one czasem stanowiły przeszkodę. Uwielbialiście spędzać ze sobą czas. Dlaczego? Dlatego, że odczuwaliście wolność przejawiającą się w pełnym byciu sobą i braku obawy przed odrzuceniem. Ale zadziało się coś dziwnego. Ten przyjaciel nie jest już tym samym człowiekiem. Zastanawiasz się dalej: Jak to możliwe, skoro nie widzieliśmy się jedynie miesiąc? I teraz pojawia się pytanie: Czy to długo? Odpowiedź, jak to zazwyczaj w psychologii, brzmi: To zależy. Niektórzy ludzie w ciągu miesiąca nie zmieniają się w żadnym stopniu. Obracają się w tym samym środowisku. Jedzą to samo. Mówią to samo. Myślą tak samo. Robią to samo. To praktycznie niemożliwe, aby w takich warunkach człowiek w jakikolwiek sposób się zmienił. No, może minimalnie. Jednak wystarczy jedno silne doświadczenie, na przykład śmierć bliskiej osoby czy poznanie miłości życia (zdaję sobie sprawę, że to niefortunne zestawienie, jednak są to najbardziej „zmieniające” czynniki w życiu człowieka), i stajemy się innymi ludźmi. Zmieniają nam się przekonania, inaczej patrzymy na świat. Nabieramy nowej tożsamości, której stopniowo zaczynamy się trzymać. Na początku z lekkim dystansem, ale z czasem faktycznie nasza osobowość się po prostu aktualizuje. Zmieniamy się.

Zgrzyt w relacji

I wtedy dochodzi do swego rodzaju zgrzytu w relacji, który polega na tym, że rzeczywistość nie jest spójna z oczekiwaniami. Liczymy, że druga strona się zaśmieje, tymczasem pozostaje poważna. Liczymy, że zaakceptuje pomysł, tymczasem absolutnie go odrzuca. Liczymy, że podzieli nasze marzenia, tymczasem nie wierzy, że mogą się one w ogóle ziścić. Przez jakiś czas (bliżej nieokreślony) ciągniemy tę relację dalej, nie dopuszczając do siebie myśli, że można by było ją zakończyć. Ten scenariusz w początkowej fazie rozmyślań nie wchodzi w grę. Oczywiście pojawia się na naszym mentalnym ekranie takie rozwiązanie, jednak bardzo szybko spychamy je do głębi naszej podświadomości. Walczymy uparcie, licząc, że to tylko przejściowa faza i już zaraz wszystko wróci do normy. I z pewnością nadal będziemy się świetnie dogadywać i nadawać na tych samych falach. Jednak im dalej w las, tym więcej drzew. Zaczyna nas różnić coraz więcej i więcej, aż w końcu relacja umiera śmiercią naturalną. Po prostu zanika chęć kontaktowania się i żadna ze stron nie czuje potrzeby, aby to zmieniać. Jednak osoby, które nie akceptują zmienności ludzkiej natury, będą bardzo źle znosić każde takie rozstanie. Zwłaszcza ludzie, którzy naprawdę otworzyli się przed drugim człowiekiem i to na nim opierali swoje poczucie własnej wartości. Wtedy to może naprawdę boleć. I to absolutnie nic złego. Powinniśmy ten żal wyrazić. Nie powinniśmy go w sobie dusić, bo to dopiero byłaby tragedia. Duszenie w sobie emocji w dłuższej perspektywie może prowadzić do somatycznych objawów, a wtedy sytuacja będzie już bardziej złożona. Dlatego, przede wszystkim, warto dać sobie chwilę na przeżycie takiej straty. Jednak, jak długo ma to trwać? Niektórzy ludzie, mocno skoncentrowani na przeszłości, stale wspominają nieistniejące już relacje i tym samym utrudniają sobie nawiązywanie nowych. Wpadają w automatyczną personalizację i zrzucają wszystkie problemy na samego siebie. Czują, że to oni zawinili. Sabotują swoją zdolność do nawiązywania relacji. Zamykają się i z czasem nabierają przekonania, że „są skazani tylko na siebie”.

Jeden krok w przód, dwa kroki w tył

Sprawa wydaje się dosyć oczywista. Przywiązujemy się. I choć mamy wrażenie, że coś zakończyliśmy, to tak naprawdę w głębi duszy czujemy, że to cały czas istnieje. Widzimy to na przykład, gdy po rozstaniu chłopak wciąż jest zazdrosny o swoją byłą dziewczynę, albo gdy dziewczyna ciągle wchodzi na internetowy profil swojego byłego. To pokazuje, że tak naprawdę nie zakończyliśmy pewnego etapu. Jedną nogą wyszliśmy z wiadra, ale drugą ciągle w nim jesteśmy. W taki sposób narażamy się na cierpienie. Ciągle żyjemy przeszłością i zastanawiamy się - „co by było, gdyby?”. W naszej wyobraźni cały czas rozpamiętujemy stare błędy. Nie potrafimy tego odciąć. Trzymamy się swojej starej tożsamości i, nawet jeżeli zdobywamy nową wiedzę, to odrzucamy ją, bo nie pasuje do naszej wizji samego siebie. Przywiązywanie się do czegokolwiek wydaje się być zgubne. A jednak stale to robimy.

Brak przywiązania do rzeczy

Wiele osób porozmieszczało cząstki swojej osobowości w wielu różnych rzeczach. Samochody, domy, zegarki i inne przyjemności. Oczywiście, nie ma żadnego problemu w obfitym życiu – zawsze przecież do takiego zachęcam – jednak problem pojawia się wtedy, gdy u ludzi bogactwo materialne nie idzie w parze z bogactwem duchowym. Jeżeli ludzie pozwalają, aby na ich pewność siebie wpływały różnego rodzaju świecidełka, to coś jest ewidentnie nie w porządku. Uzależnianie swojego szczęścia od posiadania pewnych rzeczy, to droga donikąd. Oczywiście, nasze Ego pragnie zaspokajać swoje zachcianki, ale jesteśmy znacznie bystrzejsi niż ten prymitywny umysłowy mechanizm. Znamy mnóstwo historii ludzi, którzy mieli w swoim życiu wszystko, a mimo to pozostawali biedni. Musimy wreszcie dogłębnie zrozumieć, że nic nie może zapewnić nam prawdziwego szczęścia, oprócz nas samych. Jeżeli sobie tego nie zakodujemy, to nasze życie będzie gonitwą za rzeczami, które w ostatecznym rozrachunku okażą się tego niewarte. Jednak wtedy może być już za późno na refleksję. Warto wyjść poza swoje Ego już teraz i skupić się na rozwoju duchowym. Dzięki temu, że nauczymy się tworzyć szczęście, to automatycznie będziemy przyciągać do swojego życia więcej rzeczy, które będą nasze szczęście potęgować.

Brak przywiązania do aprobaty

Bardzo szybko sięgnęliśmy po narkotyk, pod którego kontrolą jesteśmy do dziś. Można powiedzieć, że został on nam podany pomimo naszej woli. Nasi rodzice go brali, ich rodzice również, więc naturalne było to, że my również po niego sięgniemy. Dopóki nie wyzwolimy się z jego władzy, nie będziemy w pełni szczęśliwi. Już się zapewne domyślasz, jak nazywa się ten narkotyk. To aprobata. Uzależniliśmy się od niej już w bardzo młodym wieku. Już na etapie szkoły podstawowej zaczynamy tracić swoją indywidualność, ponieważ do naszej głowy wkładane są wszelkiego rodzaju prawidła na temat tego, jacy rzekomo powinniśmy być, a jacy być nie powinniśmy. Wybierany jest gospodarz klasy, który pilnuje, aby nikt za bardzo się nie odróżniał i, broń Boże, nie robił nic kreatywnego, nic, co wykracza poza „normę”.

Dzieci funkcjonują w systemie, który jest nakierowany na tworzenie „ucznia przeciętnego”. Pewne lekcje są wyżej w hierarchii niż inne, co za tym idzie, pewne pasje są ważniejsze niż inne. Dzieci stopniowo nabierają coraz więcej przekonań, że zamiast wybitnym malarzem lepiej jest zostać prawnikiem, bo to bardziej poważany zawód. Tym samym, każde dziecko, które chce być akceptowane, czuje się zagubione. Ma wrażenie, że jest gorsze, że nie wpisuje się w schemat czy jest po prostu inne. Nie potrafi usiedzieć w ławce przez czterdzieści pięć minut i ciągle się wierci. Nauczyciel nieustannie je uspokaja i być może w ten właśnie sposób gasi potencjał do bycia niesamowitym sportowcem. Projekt „szkoła”, który wierzę, że mimo wszystko był tworzony z dobrą intencją, nie został dopracowany. Być może niesie więcej szkód niż pożytku. Z pewnością, to tam nabywamy pierwszych skłonności do bycia akceptowanym i lubianym, co często wiąże się z wyrzekaniem się swojej indywidualności.

Elastyczność

Życie to tak naprawdę fala zmian, która nieustannie nas zalewa. Traktując życie jak grę, możemy powiedzieć, że mamy w niej zwycięzców, jak i przegranych. Czy każdy uczestnik gra po to, żeby wygrać? Pierwsza odpowiedź, która się nasuwa, to oczywiście „tak”. Jednak okazuje się, że nie do końca tak jest. Niektórzy ludzie grają po to, żeby nie przegrać. A takie nastawienie niesie za sobą zupełnie inny ładunek emocjonalny. Człowiek, który zamierza wygrać, będzie niezwykle elastyczny. Będzie stale znajdować nowe sposoby, które doprowadzą go do sukcesu. Będzie kombinował. Porzucał stare schematy i wymyślał nowe. Wszystko po to, aby zwyciężyć. Osoba, która zamierza jedynie nie przegrać, nie znajdzie w sobie tyle motywacji, aby ciągle zmieniać swój sposób gry. Nie będzie skłonna analizować błędów. Nie będzie miała w sobie pragnienia zwycięstwa. A co to ma do życia? Okazuje się, że bardzo dużo. Przyszło nam żyć w świecie nieustannych zmian. Ciągle coś się zmienia. Pojawiają się nowe problemy, a zarazem nowe rozwiązania. Znikają stare przekonania i zastępują je nowe, bardziej aktualne. Zdobywamy coraz większą wiedzę na temat funkcjonowania ciała i umysłu, a właściwie ciało-umysłu. Stajemy się coraz bardziej świadomi. Z tej samoświadomości wynika jasno, że powinniśmy się stale adaptować do nowych warunków. Przywiązywanie się do starych przekonań na temat tego, co jest możliwe, a co nie, powoduje życiową stagnację, absolutny brak rozwoju, a co za tym idzie – brak szczęścia. Jeżeli chcemy wieść spełnione życie na własnych zasadach, powinniśmy się stale uczyć. Każdego dnia. Samodoskonalenie powinno stać się naszą religią, wiara w ludzkie możliwości – najwyższą wartością, a pełna samorealizacja – najważniejszym celem.

Otwartość umysłu

Aby życie stało się niesamowitą przygodą, potrzebujemy zachować otwarty umysł, co wymaga od nas sporego mentalnego wysiłku. Z natury przyzwyczajamy się do tego, co znane i bezpieczne. Cechujemy się również ogromnym oporem przed zmianami. Natura przecież nie stworzyła nas ku samorealizacji, jej głównym celem było wyposażenie nas w mechanizmy przetrwania, które bardzo często utrudniają nam realizowanie siebie. Czy to oznacza, że powinniśmy walczyć z naturą? Poniekąd tak, ale wydaje mi się, że słowo „walka” chyba nie do końca tutaj pasuje. Powiedziałbym raczej, że powinniśmy kontrolować impulsy, które popychają nas ku lenistwu, braku podejmowania ryzyka i stagnacji. Ogromną rolę w tym procesie odgrywa umysł. To on jest przecież nośnikiem całego światopoglądu, nawyków myślowo-emocjonalnych i przekonań na temat tego, co jest możliwe, a co nie. Benjamin Franklin w swojej autobiografii opowiadał, że za każdym razem, gdy się wypowiadał, unikał takich stwierdzeń, jak „jestem przekonany”, ponieważ nie chciał się zamykać w świecie swoich własnych opinii. Dawał sobie prawo do tego, że może się mylić. Akceptował to, że jego obecne przekonania mogą być dalekie od prawdy. Dzięki temu umiejętniej prowadził dyskusję, był lepiej odbierany i nie odczuwał tak wielkiej presji związanej z chęcią bycia nieomylnym. Ostatecznie stał się człowiekiem wielkim. To postać niezwykle charyzmatyczna i rozpoznawalna. Co zapewniło mu tę wielkość? Może właśnie otwartość umysłu.

Wojna domowa

Na Twoim terytorium cały czas toczy się wojna. Dwie części Twojego umysłu cały czas ze sobą dyskutują. Czasami nie zgadzają się do takiego stopnia, że zaczynasz zastanawiać się, kogo masz słuchać. Podejmujesz świadomą decyzję, ale zaraz sam zaczynasz ją podważać. Myślisz jedno, mówisz drugie, robisz trzecie. Co się dzieje? Jak to możliwe? Umysł jest na tyle złożonym i do tej pory nadal zagadkowym mechanizmem, że trudno byłoby odpowiedzieć jednym zdaniem. Większość sprowadza się jednak do naszego wyobrażenia na swój własny temat. Mamy wizję siebie, której uporczywie się trzymamy. Nasz świat ewoluuje, my się zmieniamy, ale nasz obraz siebie, jak na złość, pozostaje niezmienny. Załóżmy, że łatwo się denerwujesz i nie potrafisz kontrolować swoich emocji. W pewnym momencie postanowiłeś, że chcesz to zmienić. Nikt Cię do tego nie namawiał. To była Twoja decyzja. Po jakimś czasie czułeś nawet, że wychodzi Ci to coraz lepiej. Stałeś się spokojniejszy, lepiej komunikowałeś się z ludźmi, mniej dotykała Cię krytyka. Jednak miałeś wrażenie, że te zachowania jakoś do Ciebie nie pasowały. Uważałeś, że udajesz. Czułeś, że to sztuczne. Zaczynałeś sabotować swoje zmiany i z czasem znów wybuchałeś emocjami, wściekałeś się bez powodu i patrzyłeś na świat przez soczewki złości. Dlaczego tak się stało? Dlatego, że nie utrwalił Ci się nowy wzorzec zachowania. Zabrakło Ci cierpliwości, determinacji i otwartości umysłu. Stare nawyki i stara wizja Ciebie doszły do głosu. Były Ci bliższe, bardziej znane, pewne – przecież towarzyszyły Ci przez całe życie. Postanowiłeś do nich wrócić, bo w tamtej wersji czułeś się nieswojo. Z jakiegoś dziwnego powodu uważałeś, że te stare nawyki i obraz samego siebie faktycznie Cię określają i mówią Ci, kim jesteś. Iluzja.

Podosobowości

Wytworzyłeś mnóstwo podsystemów głównego mechanizmu, czyli Ciebie. Inaczej zachowywałbyś się, gdybyś rozmawiał na żywo ze mną, a inaczej ze swoim najlepszym przyjacielem. Jesteś innym człowiekiem przy swoich rodzicach, a jeszcze innym, gdy pozostajesz sam ze sobą. Inaczej zachowujesz się przy dziewczynie, inaczej zachowujesz się przy kolegach. Kiedy więc jesteś prawdziwy? Zawsze. Za każdym razem, jednak w troszkę innej odsłonie. Stworzyłeś sobie różne role – ojca, brata, matki, syna, przyjaciela, pracownika, pracodawcy i tak dalej. W każdej odsłonie jesteś trochę inny, co jest poniekąd wymagane przez społeczeństwo. Nie odezwiesz się do szefa, tak jak odezwiesz się do kumpla. Nie powiesz przy nowo poznanej osobie tego, co przy starym przyjacielu. Jest to oczywiste, ale prowadzi do jednego pięknego wniosku: można tworzyć siebie.

Jak wpływa na nas środowisko?

Tworzenie siebie jest świadomą decyzją. To odważne postanowienie. Wiąże się to z tym, że wyzbywamy się wszelkich uwarunkowań i przypadkowych przekonań, które do tej pory nabyliśmy. Odrzucamy swoje dotychczasowe „Ja” i zamierzamy przeprowadzić proces na nowo. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo na naszą obecną osobowość wpłynęło środowisko. Należy wziąć pod uwagę również kwestię genetyki, jednak to, czy pewne geny się uaktywnią, czy też nie, zależy głównie od środowiska. Kiedyś miałem wrażenie, że środowisko to tylko niewielki element całej układanki. Jednak szybko zrozumiałem, że to, co w danej chwili mam w głowie, w największej mierze wynika z tego, kim się otaczałem, jak zostałem wychowany, co oglądałem, czego słuchałem i kogo słuchałem. Czynników było mnóstwo. Ale to nie jest tak, że one zniknęły. Do tej pory, gdy nie utrzymam swojego umysłu w ryzach, czuję, jak bardzo jestem podatny na sugestie. Jeżeli się nie kontroluję, to bardzo łatwo przesiąkam wątpliwościami i opiniami innych ludzi i nagle zaczynam je traktować jak swoje. Każda pojedyncza myśl, wpuszczona przypadkiem do mojego umysłu, wyzwala całą sekwencję kolejnych, co prowadzi do tego, że zastanawiam się nad problemem, którego jeszcze przed chwilą nie miałem. To jest niesamowite.

Ziarenko niepewności

Podejmuję decyzję świadomie. Nagle, ktoś wyraża swoje negatywne zdanie na jej temat. I nawet jeżeli ten ktoś nie jest w żaden sposób dla mnie ważny, to część mojego mózgu odpowiedzialna za emocje bierze wszystko bardzo do siebie i zasiewa w mojej głowie ziarenko niepewności. Jeżeli go nie zauważę, to zakiełkuje i nie wiadomo co z niego wyrośnie. Żebym jednak je zauważył, muszę ciągle stać na straży swego umysłu i obserwować wszystko to, co się w nim pojawia. Jeżeli nie będę tego robił, narażam się na wieczną krzątaninę w życiu i brak zrozumienia samego siebie.

Iluzja dorosłości

W drodze do mentalnej dojrzałości jednym z najważniejszych etapów rzekomo jest dorosłość. Wszyscy tak bardzo jej pragniemy. Czekamy na nią. Marzymy o niej. Zastanawiamy się, jak to będzie. Mamy niesamowite wizje. Różne fantastyczne wyobrażenia. I w końcu przekraczamy tę magiczną granicę i okazuje się, że wcale nie jest tak, jak sobie to wyobrażaliśmy. Czujemy się oszukani. Mamy wrażenie, że tylko z nami coś jest nie tak. Inni z pewnością cieszą się dorosłością i czerpią z niej pełnymi garściami. Po kilku spotkaniach z innymi dorosłymi dochodzimy do wniosku, że mało który dorosły jest prawdziwie szczęśliwy. Niektórzy to udają. Nawet nieźle. Do tego stopnia, że potrafią przekonać do tego samych siebie, jednak w głębi duszy dręczy ich ogromna pustka. Co tu jest grane? Czy tak powinna wyglądać dorosłość? Niekończące się problemy, rutynowa rzeczywistość, w kółko ci sami ludzie, te same miejsca i ten sam rok przeżywany po raz dziesiąty, dwudziesty? Czy naprawdę tak to musi wyglądać? I jak ma się dorosłość do dojrzałości?

Bycie poważnym

Nie wiem skąd to się wzięło, ale bardzo często dorosłość jest kojarzona z byciem poważnym. Już małe dzieci, gdy bawią się w dorosłych, natychmiast przyjmują poważną minę, aby zachować autentyczność. Dzieci to obserwatorzy. Skądś przecież przejmują te wzorce. Nie wymyślają ich sobie. Jeżeli dorastają w przekonaniu, że dorosłość to powaga, to trudno wymagać od nich, żeby podchodziły do dorosłego życia jak do gry, wyzwania czy przygody. Poważna mina pociąga za sobą konkretne myśli i postawy, z których wynikają działania albo ich brak. Człowiek poważny nie będzie mógł wygłupiać się w parku ze swoim dzieckiem. Człowiek poważny nie będzie w stanie uśmiechnąć się do obcej osoby. Człowiek poważny nie będzie potrafił znaleźć szczęścia w małych rzeczach. Człowiek poważny nie będzie w pełni szczęśliwy.

Pułapka umysłu

Mam wrażenie, że nadal mocno uwarunkowane kulturowo jest to, że radość jest przejawem głupoty i braku świadomości. Wygłupianie się nie przystoi dorosłemu człowiekowi. Bądź poważny – mówimy często, chcąc postawić życiowego dowcipnisia do pionu. Przez te wszystkie kłamstwa i iluzje tłumimy swoją radość. Tłumimy tę dziecięcą niewinność i chęć do zabawy. Udajemy. Gramy. Zakładamy maski. Tylko po to, by w końcu zapytać się o sens życia. Zabawa to obowiązek dorosłego człowieka. Praktykowanie jej wymaga oczywiście wyjścia poza cały ten syf w postaci różnych prawideł i zasad, które rzekomo tłumaczą nam, co oznacza być dorosłym.

Wystarczy