Ucieczka z Porto-Vecchio - Paweł Janiszewski - ebook

Ucieczka z Porto-Vecchio ebook

Paweł Janiszewski

0,0

Opis

„Ucieczka z Porto Vecchio” to mroczny kryminał z nutą erotyzmu, romansu i thrillerowego napięcia.
Grace, młoda mężatka, zostaje wplątana w bezwzględne mafijne układy między gorącą Korsyką a zimnym polskim miasteczkiem Wilczyce. W świecie, gdzie lojalność miesza się ze zdradą, a każdy wybór ma swoją cenę, kobieta musi zmierzyć się z pragnieniami, lękami i zbrodnią, która może ujawnić jej największą tajemnicę. Książka przeznaczona jest dla osób pełnoletnich.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 120

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Paweł Janiszewski

Ucieczka z Porto-Vecchio

Patron medialnyCzytaninka

Patron medialnyRead with tea, dog & me

Projektant okładkiTomasz Karc

© Paweł Janiszewski, 2025

© Tomasz Karc, projekt okładki, 2025

„Ucieczka z Porto Vecchio” to mroczny kryminał z nutą erotyzmu, romansu i thrillerowego napięcia.

Grace, młoda mężatka, zostaje wplątana w bezwzględne mafijne układy między gorącą Korsyką a zimnym polskim miasteczkiem Wilczyce. W świecie, gdzie lojalność miesza się ze zdradą, a każdy wybór ma swoją cenę, kobieta musi zmierzyć się z pragnieniami, lękami i zbrodnią, która może ujawnić jej największą tajemnicę. Książka przeznaczona jest dla osób pełnoletnich.

ISBN 978-83-8431-583-5

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Wszystkie postaci i wydarzenia opisane w tej książce są fikcyjne, a ich ewentualna zbieżność z rzeczywistymi jest przypadkowa. Książka przeznaczona wyłącznie dla dorosłych czytelników.

Część 1

Opowieść o Grace z Porto-Vecchio

Rozdział pierwszy. Korsyka

Grace miała pełną świadomość swojej urody. Była młodą mężatką, która w tym roku miała skończyć dopiero trzydzieści trzy lata. Wiedziała, że zawsze podobała się mężczyznom. Jej krótkie, rudobrązowe, falujące włosy po ostatniej zmianie fryzury sięgały ledwie do końca twarzy. Delikatny makijaż i błyszczyk podkreślały jej kobiecość i wrodzony wdzięk.

Jej mąż, Bruno, od zawsze był o nią zazdrosny, choć naprawdę nie miał ku temu powodów. Wyszła za niego w wieku dwudziestu sześciu lat i wtedy czuła, że kocha go całym sercem. A to, że podobała się innym, powinno Bruna cieszyć, a nie drażnić.

Grażyna — bo tak brzmiało jej prawdziwe imię — siedem lat temu, tuż po ślubie, przeprowadziła się z rodzinnych Wilczyc do niewielkiego francuskiego miasteczka na Korsyce — Porto-Vecchio. Kochała to miejsce. Mogła tam pracować jako blogerka i administrator znanej grupy książkowej w największym portalu branżowym. Bo książki i zwierzęta były tym, co kochała najbardziej.

W Porto-Vecchio razem z Brunem kupili małą stajnię, w której trzymali dwa rasowe konie. Najważniejszy dla niej był Apollo — brązowy, pełen energii ogier. Grace uwielbiała długie poranne przejażdżki konne, spacery przy zachodzie słońca albo bieganie po plaży z Rockim, bokserem, który był niemal członkiem rodziny.

Tego dnia Grace była pewna, że spędzą kolejny spokojny wieczór. Ale gdy Bruno wrócił z pracy, spojrzał na nią poważnie i bardzo smutnym głosem powiedział:

— Grace… musisz lecieć do Polski. Tym razem sama. No, może niezupełnie sama — z Rockim, ale beze mnie.

Grażyna zmarszczyła brwi. Zawsze, gdy lecieli do Polski, towarzyszył jej Bruno. I zwykle były to święta. Teraz był maj. Żadnych planów, żadnych wizyt u rodziców. To było dziwne.

— Co się stało, Bruno? — zapytała niepewnie.

— Adam dzwonił — odparł po chwili. — Musisz tam być. W Wilczycach organizują zjazd szkolny… i on nalegał, żebyś przyjechała.

Grace roześmiała się nerwowo.

— Zjazd? Adam? Co ty opowiadasz, Bruno? — patrzyła na niego z niedowierzaniem. — Przecież to absurd.

Bruno spuścił wzrok.

Kiedyś, dawno temu, ona i Adam byli nierozłączni. Najlepsi przyjaciele. Ale wszystko się zmieniło, gdy w ramach szkolnej wymiany do Wilczyc przyleciał Bruno. Miał zostać miesiąc, a został kilka lat. Dla niej. Od tamtej chwili Adam i Bruno rywalizowali o Grace. Najpierw delikatnie, potem coraz ostrzej. Pojawiały się bójki, szemrane towarzystwo. Aż w końcu Grażyna musiała wybierać. I wybrała — nie najlepszego przyjaciela, który kochał ją od dzieciństwa, tylko starszego Francuza.

Adam, upokorzony i wściekły, topił żal w alkoholu. Na jednej z imprez, gdy Grace była już u boku Bruna, Adam pijany zaczął przystawiać się do jakiejś dziewczyny. Bruno wykorzystał ten moment — przyprowadził Grace i pokazał jej, że Adam sięgnął dna. To była ta noc, po której Grażyna zdecydowała się na szybki ślub.

Ale Adam nie zniknął. Wręcz przeciwnie — to on, gdy polska mafia chciała porwać Grace, stanął w jej obronie. Ryzykował życie, a potem kazał im natychmiast wyjechać na Korsykę. Tak zaczęło się ich nowe życie w Porto-Vecchio.

Od zeszłego roku, gdy mafię wreszcie rozbito, mogli znów odwiedzać rodziców Grażyny. Ale Adama w Wilczycach nie było. Zniknął. Aż do teraz.

— Chcesz, żebym sama leciała na jakiś głupi zjazd? — warknęła Grace. — Po tym wszystkim, co się wydarzyło? Spotkać się z Adamem? Zwariowałeś?

Bruno odsunął się, jakby nagle stracił całą energię.

— Nie mam wyjścia, Grace… ja też nie mam — wyszeptał.

— Co to znaczy, że nie masz wyjścia? — podeszła do niego, zmuszając go, by spojrzał jej w oczy. — Bruno, co ty przede mną ukrywasz?

On jednak milczał. Nigdy wcześniej nie widziała go tak przerażonego.

Rozdział drugi. Wilczyce

Następnego dnia Grace wraz z Rockim pojawiła się na francuskim lotnisku. Lot do Polski minął spokojnie, niemal cicho, jakby cisza była złowróżbną zapowiedzią tego, co miało nadejść. Grażynę dziwiło, że Bruno przez cały czas nie odrywał się od telefonu, ale szybko o tym zapomniała, gdy zadzwonił do niej niezapisany numer. Numer, który mimo siedmiu lat rozłąki rozpoznała od razu.

Dzwonił Adam.

— Kiedy będziesz, kochana przyjaciółko? — jego głos, głębszy i bardziej zachrypnięty niż dawniej, brzmiał poważniej.

— Wieczorem. Najpóźniej o dwudziestej pierwszej — odpowiedziała chłodno. — Powiesz mi w końcu, o co chodzi?

— Nie mogę — odparł, a w jego głosie pobrzmiewała ironia. — Wszystkiego dowiesz się na zjeździe.

Grace aż zadrżała. Adam nigdy nie nazywał jej Grace. Dla niego była zawsze Grażyną. Był szorstki, ostry, daleki od czułości Bruna. A jednak to on, a nie jej mąż, uratował jej życie.

Po wyjściu z busa Grażyna skierowała się prosto do rodzinnego domu. Rodzice przywitali ją zaskoczeni — nie wiedzieli, że przylatuje. Po szybkim prysznicu i łyku mocnej kawy wyszła na spacer z Rockim. Bruno nalegał wcześniej, żeby zostawiła psa u rodziców, ale Grace nie chciała się na to zgodzić. Przy Adamie czułaby się niezręcznie sama. Poza tym wiedziała, że Adam lubił Rockiego.

Gdy dotarła na miejsce zjazdu, impreza trwała w najlepsze. Musiała kilkakrotnie zadzwonić do drzwi, zanim ktoś otworzył. W końcu pojawiła się Aśka — pijana, z papierosem w dłoni. Z liceum pamiętała ją dobrze: biuściasta, średniej urody, zawsze widząca w Grace rywalkę, bo podkochiwała się w Adamie.

— To ty? — Aśka zmrużyła oczy, wypuszczając mentolowy dym wprost w twarz Grażyny. — Co ty tu robisz?

— Zawołaj Adama. I to szybko, nie mam dużo czasu — odpowiedziała chłodno Grażyna, ignorując jej prowokację.

— Adama? Naszego Adama? — zdziwiła się Aśka.

— Nie naszego. Jeśli już, to mojego. I to było bardzo dawno temu — cynicznie odcięła się Grace.

Aśka zachwiała się, a w jej oczach pojawiły się nagle łzy, szczere i duże jak groch.

— Przecież Adam… Adaś… nie żyje.

Grażyna aż cofnęła się o krok.

— Co ty pleciesz?! — jej głos zadrżał. — Dzisiaj z nim rozmawiałam!

Ale Aśka już płakała, a w jej stanie trudno było oczekiwać sensownych wyjaśnień. Grace nie pytała o nic więcej. Wiedziała jednak jedno — ta pijana dziewczyna nie kłamała.

„Niemożliwe…” — pomyślała. — „A jeśli to nie Adam do mnie dzwonił?”

Nie zastanawiając się długo, pobiegła w miejsce, które znała tylko ona i on. Do starych podziemi obok dawnego pogotowia. To tam kiedyś spędzali długie godziny, chowając się przed światem. To tam Adam pierwszy raz ją pocałował. To tam dostał od niej policzek, gdy przekroczył granicę. I to tam potem długo przepraszał.

Grażyna wpadła do podziemi, zapalając latarkę w telefonie. Jej kroki odbijały się echem od wilgotnych ścian. Nagle w oddali dostrzegła sylwetkę. Serce jej zamarło.

— Adam… — wyszeptała.

To był on. Starszy, cięższy, ale bez wątpienia Adam. Rocki wyrwał się i pobiegł w jego stronę. Ale zamiast radośnie merdać ogonem, warknął i chwycił „Adama” za nogawkę.

Mężczyzna nie próbował go pogłaskać, jak dawniej. Wymierzył psu kopniaka.

Grace poczuła, jak zimny dreszcz przechodzi jej po plecach.

— To nie może być… — szepnęła do siebie.

I wtedy poczuła obecność za plecami. Ktoś stał tuż za nią. Nie zdążyła się odwrócić. Silny cios spadł na jej głowę. Świat zawirował i pogrążył się w ciemności.

Rozdział trzeci. W niewoli

Grażyna ocknęła się z przeszywającym bólem głowy. Miała wrażenie, że czas nie istniał — mogła leżeć tak godzinę, a może dłużej. Żołądek podchodził jej do gardła, a każdy mięsień pulsował bólem. Była związana i rzucona na zimną posadzkę jakiegoś starego lochu.

Powoli jej oczy przyzwyczajały się do ciemności. Myśli jednak wciąż gnały chaotycznie.

„Dlaczego Rocki rzucił się na Adama? Przecież zawsze go lubił… Czy to w ogóle był Adam? Wyglądał inaczej, mówił inaczej. Ale przecież siedem lat to dużo… Mógł się zmienić. Przytyć. Zacząć pić, stąd chrypka w głosie. A może to naprawdę był on? Ale wtedy dlaczego Aśka przysięgała, że Adam nie żyje?”

Nagle ciszę przerwał odgłos czegoś ciężkiego, toczącego się po kamiennej posadzce. Serce Grażyny zatrzymało się na moment. Podniosła głowę i zobaczyła cień, który poruszał się w jej stronę.

— Witaj, Grażyno — odezwał się znajomy głos.

Otworzyła szeroko oczy. To był Adam. Ale nie ten, którego widziała w podziemiach przed chwilą. Ten wyglądał niemal dokładnie tak jak dawniej: szczupły, wysportowany, przystojny. Jego piwne oczy patrzyły na nią w sposób, którego nie zapomniała. Nawet głos brzmiał znajomo, jak dawniej — ciepły i mocny, bez śladu tamtej chrypki.

— Adam…? — wyszeptała, sama nie wierząc w to, co widzi.

Uśmiechnął się lekko.

— Zawsze mówiłem, że potrafię cię zaskoczyć.

— To… gdzie jest mój mąż? — spytała drżącym głosem. — Gdzie jest Bruno?

Adam pochylił się nad nią, jakby chciał usłyszeć jej szept.

— Zawsze potrafiłem czytać w twoich myślach, pamiętasz? — wyszeptał. — Wiem, że pytasz o Bruna. Ale powiedz mi szczerze… czy on kiedykolwiek zasługiwał na ciebie?

Grażyna poczuła, jak serce bije jej coraz szybciej. To prawda, Adam zawsze wiedział, co czuje. Znał jej sekrety, czasem jeszcze zanim sama zdążyła je nazwać.

— Przestań… — wymamrotała, odwracając twarz. — Jestem mężatką.

Adam klęknął obok niej i przeciął jej więzy. Jego dłoń delikatnie pogładziła jej włosy.

— Nie mów tego, jeśli sama w to nie wierzysz — szepnął. — Patrzę ci w oczy i widzę, że jesteś nieszczęśliwa.

— Nie masz prawa tak mówić! — Grażyna próbowała się odsunąć, ale jej ciało zdradliwie nie chciało współpracować.

Adam ujął jej twarz w dłonie, zmuszając, by spojrzała mu prosto w oczy.

— Grażynko… gdyby nie on, gdyby nie jego pojawienie się… to ja byłbym twoim mężem. I wiesz, że to prawda.

Jej serce rozdarte było między gniewem a tęsknotą. Zanim zdążyła zaprotestować, Adam nachylił się i mocno pocałował ją w usta. A ona — wbrew rozsądkowi — odwzajemniła pocałunek. Przez chwilę ciemny loch zniknął, a oni byli tylko dwojgiem ludzi, którzy odnaleźli się po latach.

Jego ręce błądziły po jej włosach, ramionach, twarzy. Ona sama — jakby zbyt długo to w sobie tłumiła — chwyciła jego koszulę, zdzierając ją z niego w pośpiechu. Jego ciało było mocne, sprężyste, takie, jakie pamiętała… a może nawet bardziej.

— Adam… — wyszeptała, nie wiedząc już, czy błaga go, czy ostrzega.

On jednak milczał, całując ją po szyi i ramionach, przyciągając mocniej. Jej dłonie wbiły się w jego ramiona, a gdy usiadła na nim, przez moment czuła, jakby cofnęli się do czasów nastoletnich — pełnych niedopowiedzeń i pragnień.

Ale nagle wszystko przerwał głośny skrzyp zamka. Stare drzwi lochu otworzyły się z hukiem. Oślepiające, białe światło rozdarło mrok.

— Co tu się, do diabła, dzieje?! — rozległ się czyjś obcy głos.

Grażyna zamarła, a Adam gwałtownie odsunął się od niej. Światło było tak jasne, że nie mogła dostrzec sylwetki stojącej w drzwiach. Wiedziała tylko jedno — ktoś ich przyłapał.

Rozdział czwarty. Taniec dawnych kochanków

— Co tu się, do cholery jasnej, wyprawia?! — ryknął głos, który przeszył mrok niczym grom. — Znów się kurwisz, ty wstrętna dziwko?!

Grażyna zamarła. W drzwiach stał Bruno. Nie mogła uwierzyć własnym oczom — miał być we Francji, a jednak tutaj, w tych podziemiach, patrzył na nią spojrzeniem, którego nigdy wcześniej u niego nie widziała. Jego twarz była czerwona ze złości, a oczy błyszczały szaleństwem.

— Bruno… — wyszeptała, próbując zebrać myśli. — Co ty tu robisz?

— Co ja tu robię?! — wrzasnął, idąc w ich stronę. — Raczej zapytaj, co ty tu robisz, na moich oczach pieprząc się z tym skurwielem!

Adam zrobił krok do przodu, ale Grace wyrwała się z jego ramion i podbiegła do męża. Chciała go objąć, zatrzymać, wytłumaczyć, że to wszystko nie tak, że to nie miało się wydarzyć.

— Bruno, proszę, wysłuchaj mnie, ja…

Nie zdążyła. Bruno chwycił ją brutalnie za włosy i jednym szarpnięciem oderwał od siebie. W jego oczach nie było już miłości, tylko czysta nienawiść.

— Zdrajczyni! — ryknął i z całej siły uderzył ją pięścią w twarz.

Ból przeszył ją jak nóż, a świat natychmiast rozmył się we krwi. Osunęła się na zimną posadzkę, patrząc z niedowierzaniem na człowieka, który przez lata był dla niej czułym, troskliwym mężem.

— Bruno… — próbowała coś powiedzieć, ale kolejne kopnięcie odebrało jej dech.

— Zostaw ją! — krzyknął Adam i z impetem rzucił się na Brunona.

Obaj mężczyźni runęli na ziemię, tarzając się po brudnej posadzce lochu. Pięści spadały na siebie nawzajem jak grad.

— Zabiję cię, ty skurwielu! — ryczał Bruno, próbując przygnieść Adama do ziemi. — Zrobiłeś z mojej żony dziwkę!

Adam zacisnął zęby, walcząc o każdy oddech. Nie odpowiadał, patrzył tylko z dziką determinacją w oczy przeciwnika.

W pewnym momencie Bruno znalazł się górą, przygważdżając Adama kolanem do podłogi. Seria ciosów spadła na jego twarz. Adam czuł, jak siły go opuszczają. Wtedy jednak dostrzegł błysk metalu przy pasku Brunona. Ostatkiem sił sięgnął, wyszarpnął broń i wymierzył ją wprost w twarz męża Grace.

Bruno znieruchomiał. Na jego twarzy pojawiło się zdumienie, a potem — przerażenie.

Huk wystrzału był stłumiony, ale donośny w kamiennych murach lochu. Ciało Brunona zadrżało i osunęło się na bok. Jego oczy zastygły w pustym spojrzeniu.

Adam ciężko dysząc, odsunął się od ciała i podpełzł do nieprzytomnej Grażyny.

— Grażyna… — szepnął, obejmując jej zakrwawioną twarz. — Już dobrze, kochanie. Już nic ci nie grozi. Obudź się, proszę…

Łzy spływały mu po policzkach, skapując na jej bladą twarz. Delikatnie gładził jej włosy, całował jej dłonie, powtarzając wciąż te same słowa:

— Otwórz oczy, maleńka. Otwórz oczy…

I wtedy jej powieki drgnęły. Spojrzała na niego niepewnie, a w kącikach jej ust pojawił się delikatny, choć bolesny uśmiech.

— Ci… ci… cichutko — wyszeptała z trudem.