Twoja wina - Mercedes Ron - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Twoja wina ebook i audiobook

Ron Mercedes

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

58 osób interesuje się tą książką

Opis

Mercedes Ron

Trylogia winnych Tom 2 Twoja wina

75 milionów czytelników na Wattpadzie!

Ich związek nie będzie łatwy. Są przeciwieństwami: wodą i ogniem, cukrem i solą... A kiedy zbliżają się do siebie, lecą iskry...

Noah kończy osiemnaście lat. Wreszcie może samodzielnie podejmować decyzje. Zdaje też ostatnie egzaminy w szkole i wybiera się na studia. Oczywiście w Los Angeles, żeby być blisko Nicka. Ich miłość kwitnie, ale Raffaella i William nie patrzą na ich związek przychylnym okiem. Matka Noah zabiera ją w miesięczną podróż po Europie, nie licząc się z wakacyjnymi planami córki. Nick, na polecenie ojca, ma się zająć nową kancelarią w... San Francisco, sześćset kilometrów od domu. To zbieg okoliczności czy misternie uknuta intryga? Na domiar złego i Noah, i Nicka dopadają demony przeszłości. Czy ich uczucie przetrwa tę trudną próbę?

Trylogię Mercedes Ron przeczytało 75 milionów czytelników Wattpada. Moja wina już na ekranach!

Mercedes Ron

Urodziła się w Buenos Aires. Ukończyła Wydział Komunikacji Audiowizualnej na Uniwersytecie w Sewilli i tam dzisiaj mieszka. W połowie 2015 roku zaczęła pisać na platformie Wattpad pierwszą część trylogii Moja wina, która trafiła do sprzedaży w marcu 2017 roku. Kilka miesięcy później ukazała się jej druga część – Twoja wina, a w lipcu kolejnego roku – Nasza wina. Trylogia winnych okazała się wielkim sukcesem autorki.

Fragment

Stoimy w deszczu, przemoknięci, skostniali z zimna, ale to nieważne. Nic nie ma już znaczenia. Wiem, że za moment zmieni się wszystko, że mój świat lada chwila legnie w gruzach.

– Nic już nie możesz zrobić, nie jestem w stanie nawet patrzeć ci w twarz...

Na policzkach ma łzy rozpaczy.

Dlaczego nie da się cofnąć czasu? To, co mówi, przeszywa mi duszę jak nóż, rozdzierając mnie od środka.

– Nie wiem, co ci powiedzieć... – odpowiadam, starając się zapanować nad ogarniającą mnie paniką. Nie może mnie zostawić... Nie zrobi tego, prawda?

Patrzy mi prosto w oczy z nienawiścią, z pogardą... Kto by pomyślał, że będzie w stanie tak na mnie patrzeć.

– To koniec – szepcze załamanym, ale stanowczym głosem.

I wraz z tymi dwoma słowami mój świat zapada się głęboko w samotną, przerażającą ciemność, w więzienie zaprojektowane specjalnie dla mnie. Ale należało mi się to, tym razem mi się należało.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 546

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 10 min

Lektor: Kuba Klym

Oceny
4,5 (650 ocen)
461
112
51
17
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karolina5252

Z braku laku…

Beznadziejny lektor
30
Magda0214

Nie polecam

To najgorsza książka jaką kiedykolwiek czytałam. Oni się częściej ruchają niż dzieje się akcja. Po obejrzeniu filmu myślałam że będzie to tak samo zajebiste. W ogóle cieszcie się że to ma 1 gwiazdkę ode mnie. Bo powinno być 0,25 gwiazdki za chęci. Czekam na film bo to jest chujowe
20
Kowuu

Nie polecam

Bardzo słaba, miało być to chyba romantyczne a wyszło patologiczne... Książka o toksycznym związku, pokazujące bardo zły wzorzec "zakochanych nastolatków" nudna bez polotu zdarzało się że gubiły się wątki...
10
zaczytanazuzka

Całkiem niezła

Irytowała mnie dziecinność Noah
00
gaga1405

Nie oderwiesz się od lektury

super, zakończenie mnie rozłożyło ale bardzo miło spędziłam z nią czas
00

Popularność




Prolog

Pro­log

Sto­imy w desz­czu, prze­mok­nięci, skost­niali z zimna, ale to nie­ważne. Nic nie ma już zna­cze­nia. Wiem, że za moment zmieni się wszystko, że mój świat lada chwila legnie w gru­zach.

– Nic już nie możesz zro­bić, nie jestem w sta­nie nawet patrzeć ci w twarz…

Na policz­kach ma łzy roz­pa­czy.

Dla­czego nie da się cof­nąć czasu? To, co mówi, prze­szywa mi duszę jak nóż, roz­dzie­ra­jąc mnie od środka.

– Nie wiem, co ci powie­dzieć… – odpo­wia­dam, sta­ra­jąc się zapa­no­wać nad ogar­nia­jącą mnie paniką. Nie może mnie zosta­wić… Nie zrobi tego, prawda?

Patrzy mi pro­sto w oczy, z nie­na­wi­ścią, z pogardą… Kto by pomy­ślał, że będzie w sta­nie tak na mnie patrzeć.

– To koniec – szep­cze zała­ma­nym, ale sta­now­czym gło­sem.

I wraz z tymi dwoma sło­wami mój świat zapada się głę­boko w samotną, prze­ra­ża­jącą ciem­ność, w wię­zie­nie zapro­jek­to­wane spe­cjal­nie dla mnie. Ale nale­żało mi się to, tym razem mi się nale­żało.

Rozdział 1

1

Noah

Naresz­cie skoń­czy­łam osiem­na­ście lat.

Wciąż jesz­cze mia­łam w pamięci, jak jede­na­ście mie­sięcy wcze­śniej odli­cza­łam dni do osią­gnię­cia peł­no­let­no­ści, żeby móc wresz­cie podej­mo­wać wła­sne decy­zje i natych­miast uciec jak naj­da­lej stąd. Oczy­wi­ście teraz sprawy przed­sta­wiały się zupeł­nie ina­czej niż przed jede­na­stoma mie­sią­cami. Wszystko zmie­niło się dia­me­tral­nie, aż nie mie­ściło mi się to w gło­wie. Nie tylko przy­zwy­cza­iłam się w końcu do miesz­ka­nia tutaj, ale wręcz nie potra­fi­łam już sobie wyobra­zić, że mogła­bym zamiesz­kać gdzie­kol­wiek poza tym mia­stem. Udało mi się wresz­cie zna­leźć wła­sne miej­sce i w liceum, i w rodzi­nie, w któ­rej przy­szło mi żyć.

Wszel­kie trud­no­ści, z któ­rymi musia­łam się zmie­rzyć – nie tylko w ostat­nich mie­sią­cach, ale wła­ści­wie od uro­dze­nia – uczy­niły mnie sil­niej­szą, a przy­naj­mniej tak mi się wyda­wało. Wyda­rzyło się tak wiele, nie zawsze dobrego, ale ja kon­cen­tro­wa­łam się na naj­lep­szym – na Nicho­la­sie. Kto mógłby prze­wi­dzieć, że osta­tecz­nie się w nim zako­cham? A tym­cza­sem byłam tak sza­leń­czo zako­chana, że aż bolało mnie serce. Pozna­wa­li­śmy się powoli, ucząc się dopiero, jak to robić, ucząc się budo­wać ten zwią­zek, co nie było łatwe i wyma­gało od nas codzien­nej pracy. Nasze cha­rak­tery czę­sto powo­do­wały kon­flikty, a Nick był naprawdę nie­ła­twy we współ­ży­ciu. Ale mimo to kocha­łam go nie­przy­tom­nie.

Wła­śnie dla­tego czu­łam teraz raczej smu­tek niż radość na myśl o zbli­ża­ją­cym się przy­ję­ciu uro­dzi­no­wym. Nicka miało nie być. Nie widzia­łam go od dwóch tygo­dni, bo przez ostat­nich kilka mie­sięcy cią­gle podró­żo­wał do San Fran­ci­sco… Został mu już tylko rok stu­diów, więc wyko­rzy­sty­wał teraz każdą z licz­nych moż­li­wo­ści, które dawał mu ojciec. To nie był już ten sam Nick co wcze­śniej, ten, który lubił pako­wać się w kło­poty. Przez ten czas bar­dzo się zmie­nił – przy mnie stał się doj­rzal­szy, porząd­niej­szy… Cho­ciaż nie mogłam do końca pozbyć się lęku, że w każ­dej chwili jego dawne „ja” może znów wyjść na świa­tło dzienne.

Przyj­rza­łam się sobie w lustrze. Włosy zebrane w wysoki, luźny, ale ele­gancki kok, ide­al­nie pasu­jący do bia­łej sukienki, którą poda­ro­wali mi na uro­dziny matka i Will. Mama zupeł­nie osza­lała na punk­cie orga­ni­za­cji przy­ję­cia. Uznała, że to jej ostat­nia szansa, by wyka­zać się w swo­jej roli, skoro tydzień póź­niej mia­łam skoń­czyć liceum i nie­długo iść na stu­dia. Zło­ży­łam papiery na kilka uczelni, ale osta­tecz­nie wybra­łam Uni­wer­sy­tet Kali­for­nij­ski w Los Ange­les. Dość już mia­łam zmian i prze­pro­wa­dzek, więc nie chcia­łam znów prze­no­sić się do innego mia­sta, a tym bar­dziej gdzieś daleko od Nicka. On stu­dio­wał na tym samym uni­wer­sy­te­cie i cho­ciaż wie­dzia­łam, że naj­praw­do­po­dob­niej i tak w końcu prze­nie­sie się do San Fran­ci­sco, żeby pra­co­wać w nowej fir­mie ojca, na razie posta­no­wi­łam się tym nie przej­mo­wać. Było jesz­cze sporo czasu, nie było sensu mar­twić się na zapas.

Wsta­łam od toa­letki i zanim zdą­ży­łam wło­żyć sukienkę, mój wzrok zatrzy­mał się na bliź­nie na brzu­chu. Pogła­dzi­łam pal­cem ten frag­ment skóry, który na resztę mojego życia miał już pozo­stać uszko­dzony, i prze­szył mnie dreszcz. Dźwięk wystrzału, który zakoń­czył życie mojego ojca, ponow­nie roz­brzmiał mi w gło­wie. Zaczę­łam głę­boko oddy­chać, żeby utrzy­mać się na nogach. Nikomu nie powie­dzia­łam o moich kosz­ma­rach ani o panicz­nym lęku, który ogar­niał mnie, ile­kroć myśla­łam o tam­tych wyda­rze­niach. Ani też o tym, że serce waliło mi jak sza­lone za każ­dym razem, gdy w pobliżu mnie roz­le­gał się nagle silny i nie­spo­dzie­wany hałas. Nie chcia­łam przy­znać, że ojciec zafun­do­wał mi kolejną traumę. Jakby mało jesz­cze było tego, że nie mogłam znieść prze­by­wa­nia w ciem­no­ści, nawet wtedy, gdy był przy mnie Nick… Nie chcia­łam przy­znać, że nie potra­fię spo­koj­nie zasnąć, że nie mogę prze­stać myśleć o tru­pie ojca tuż obok mnie ani o tym, jak jego krew bry­zga mi na twarz. Zacho­wa­łam to wszystko dla sie­bie, nie chcia­łam, żeby kto­kol­wiek dowie­dział się, że jestem jesz­cze bar­dziej strau­ma­ty­zo­wana niż wcze­śniej, że moje życie dalej toczy się w cie­niu lęku, który ten czło­wiek we mnie zaszcze­pił. Matka, prze­ciw­nie, ni­gdy wcze­śniej nie była tak spo­kojna jak teraz, gdy pozbyła się wresz­cie stra­chu, który musiała w sobie nosić przez całe życie. W końcu poczuła się cał­ko­wi­cie szczę­śliwa z dru­gim mężem. Naresz­cie była wolna. Ja nato­miast widzia­łam przed sobą jesz­cze długą drogę.

– Jesz­cze nie­ubrana? – zapy­tał głos, który nie­mal codzien­nie roz­śmie­szał mnie do łez.

Odwró­ci­łam się do Jenny i poczu­łam, jak twarz mi się roz­po­ga­dza. Moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka wyglą­dała olśnie­wa­jąco jak zawsze. Nie­dawno obcięła bujne włosy, które teraz się­gały jej do ramion. Nama­wiała mnie, żebym zro­biła to samo, ale wie­dząc, jak bar­dzo Nick uwiel­bia moje dłu­gie włosy, zosta­wi­łam je w spo­koju.

– Mówi­łam ci już, jak mnie kręci ten twój ster­czący tyłek? – wypa­liła, pod­cho­dząc bli­żej i dając mi klapsa.

– Wariatka – odpo­wie­dzia­łam, bio­rąc do ręki sukienkę i wcią­ga­jąc ją na sie­bie przez głowę. Jenna pode­szła do sejfu, który znaj­do­wał się tuż pod półką z butami. Nie miał usta­wio­nego kodu ani żad­nych zabez­pie­czeń, bo ni­gdy go nie uży­wa­łam, ale odkąd Jenna go odkryła, cią­gle cho­wała w nim naj­róż­niej­sze rze­czy.

Roze­śmia­łam się, widząc, że wyciąga butelkę szam­pana i dwa kie­liszki.

– Wznie­śmy toast za twoją peł­no­let­ność – zapro­po­no­wała, napeł­nia­jąc kie­liszki i poda­jąc mi jeden z nich. Uśmiech­nę­łam się. Wie­dzia­łam, że matka zabi­łaby mnie, gdyby to widziała, ale osta­tecz­nie to były moje uro­dziny i nale­żało je uczcić, prawda?

– Za nas – doda­łam.

Stuk­nę­ły­śmy się kie­lisz­kami i pod­nio­sły­śmy je do ust. Szam­pan był prze­pyszny. Musiał być – w końcu była to butelka Cri­stala warta ponad trzy­sta dola­rów. Jenna już taki miała gest we wszyst­kim, co robiła. Była przy­zwy­cza­jona do tego typu luk­su­sów i ni­gdy niczego jej nie bra­ko­wało.

– Sza­łowa ta kiecka – orze­kła, przy­glą­da­jąc mi się z zachwy­tem.

Uśmiech­nę­łam się i przyj­rza­łam sobie w lustrze. Sukienka rze­czy­wi­ście była prze­piękna – biała, obci­sła i z się­ga­jącą nad­garst­ków deli­katną koronką, przez którą w for­mie geo­me­trycz­nych wzo­rów prze­świ­ty­wały jasne frag­menty mojej skóry. Buty też były cudowne i byłam w nich pra­wie tak wysoka jak Jenna. Ona miała na sobie krótką roz­klo­szo­waną sukienkę w kolo­rze bur­gun­do­wym.

– Na dole jest mnó­stwo ludzi – poin­for­mo­wała mnie, odsta­wia­jąc kie­li­szek obok mojego. Ja zro­bi­łam dokład­nie odwrot­nie – zła­pa­łam swój i jed­nym hau­stem wypi­łam musu­jący płyn.

– Nie gadaj! – wykrzyk­nę­łam, czu­jąc nara­sta­jącą ner­wo­wość. Nagle zaczęło mi bra­ko­wać powie­trza. Sukienka stała się za cia­sna, nie pozwa­lała swo­bod­nie oddy­chać.

Jenna przyj­rzała mi się i uśmiech­nęła ze zro­zu­mie­niem.

– Z czego się śmie­jesz? – rzu­ci­łam, zazdrosz­cząc jej, że to nie ona przez to prze­cho­dzi.

– Z niczego. Wiem, jak nie cier­pisz takich sytu­acji, ale nie dener­wuj się – odpo­wie­działa, nachy­la­jąc mi się do ucha – już ja zadbam o to, żeby­śmy świet­nie się bawiły – zakoń­czyła, uśmie­cha­jąc się i cału­jąc mnie w poli­czek.

Odwza­jem­ni­łam uśmiech z wdzięcz­no­ścią. Wpraw­dzie mój chło­pak miał prze­ga­pić moje uro­dziny, ale przy­naj­mniej mia­łam przy sobie moją naj­lep­szą przy­ja­ciółkę.

– Scho­dzimy? – zachę­ciła mnie, popra­wia­jąc na sobie sukienkę.

– A mamy jakiś wybór?

Ogród był zupeł­nie odmie­niony. Mama zasza­lała: wsta­wiła do niego wielki biały namiot. Pod nim, poza gąsz­czem balo­nów, roz­miesz­czono mnó­stwo okrą­głych sto­łów w różo­wym kolo­rze, oto­czo­nych fiku­śnymi krze­słami, mię­dzy któ­rymi kur­so­wali kel­ne­rzy w mary­nar­kach i musz­kach. W jed­nym końcu, przy barze, ser­wo­wano napoje, a podłużne stoły ugi­nały się pod tacami z naj­róż­niej­szego rodzaju daniami dostar­czo­nymi przez firmę cate­rin­gową. Kom­plet­nie nie moja bajka, ale wie­dzia­łam, że mama zawsze chciała zor­ga­ni­zo­wać mi takie uro­dziny. Wie­lo­krot­nie w żar­tach poru­szała temat mojej osiem­nastki i roz­po­czę­cia stu­diów. Dla zabawy wymy­śla­ły­śmy, co zor­ga­ni­zu­jemy, jeśli tylko wygramy na lote­rii… No i w końcu wygra­ły­śmy! Ale to już była lekka prze­sada.

Kiedy weszłam do ogrodu, wszy­scy razem wykrzyk­nęli: „Wszyst­kiego naj­lep­szego!!!”, tak jak­bym nie wie­działa, że tam na mnie cze­kają. Mama pode­szła do mnie i objęła.

– Wszyst­kiego naj­lep­szego, Noah! – powie­działa, ści­ska­jąc mnie mocno. Obję­łam ją rów­nież i w oszo­ło­mie­niu zoba­czy­łam, że tuż za nią usta­wił się już ogo­nek gości, żeby zło­żyć mi życze­nia. Zja­wili się wszy­scy moi szkolni kole­dzy i kole­żanki, wielu w towa­rzy­stwie rodzi­ców, z któ­rymi moja mama zdą­żyła się zaprzy­jaź­nić, a poza tym rów­nież nie­któ­rzy sąsie­dzi i przy­ja­ciele Wil­liama. Byłam tak zde­ner­wo­wana, że nie­świa­do­mie zaczę­łam błą­dzić wzro­kiem po ogro­dzie w poszu­ki­wa­niu Nicho­lasa – przy nim jed­nym była­bym w sta­nie się uspo­koić. Nie­stety, ani śladu… Prze­cież wie­dzia­łam, że nie przy­je­dzie, że jest w innym mie­ście, że zoba­czę go dopiero za tydzień w cza­sie cere­mo­nii roz­da­nia świa­dectw, a jed­nak jakaś mała część mnie wciąż miała nadzieję wypa­trzeć go wśród tych wszyst­kich osób.

Wita­łam się z gośćmi już od ponad godziny, kiedy wresz­cie zja­wiła się Jenna, żeby zacią­gnąć mnie do baru z napo­jami. Bar miał dwie strefy, jedną – dla nie­let­nich poni­żej dwu­dzie­stu jeden lat, i drugą – dla rodzi­ców.

– Masz swój wła­sny kok­tajl: kok­tajl Noah – oznaj­miła mi uba­wiona.

– Moja matka total­nie ześwi­ro­wała – sko­men­to­wa­łam, pod­czas gdy kel­ner przy­go­to­wy­wał dla nas mokego drinka. Chło­pak przyj­rzał mi się i uśmiech­nął, powstrzy­mu­jąc par­sk­nię­cie. Eks­tra, na bank bie­rze mnie za snobkę.

Na widok drinka o mało nie padłam. Kie­li­szek do mar­tini wypeł­niony zja­dli­wie różo­wym pły­nem, z brze­giem oto­czo­nym róż­no­ko­lo­ro­wym cukrem i ude­ko­ro­wany z jed­nej strony tru­skawką. Do nóżki kie­liszka przy­wią­zano wstą­żeczkę z liczbą 18 utwo­rzoną z małych bia­łych pere­łek.

– Bra­kuje naj­waż­niej­szego skład­nika – zauwa­żyła Jenna, ukrad­kiem wycią­ga­jąc pier­siówkę i dole­wa­jąc z niej do naszych drin­ków alko­hol. Nie­złe tempo, będę musiała uwa­żać, żeby się nie narą­bać jesz­cze przed pół­nocą.

Cał­kiem nie­zły DJ mik­so­wał już naj­róż­niej­sze kawałki, do któ­rych moi zna­jomi tań­czyli jak opę­tani. Impreza na całego.

Jenna wycią­gnęła mnie do tańca i zaczę­ły­śmy ska­kać jak wariatki. Umie­ra­łam z gorąca, lada dzień miało zacząć się lato i było już je czuć w powie­trzu.

Z dru­giej strony par­kietu stał Lion, uważ­nie nas obser­wu­jąc. Opie­rał się o słup i gapił, jak Jenna eks­ta­tycz­nie kręci tył­kiem. Roze­śmia­łam się i – zmę­czona – zosta­wi­łam Jennę tań­czącą z innymi.

– Nudzisz się, Lion? – zapy­ta­łam, sta­jąc obok niego.

Uśmiech­nął się do mnie roz­ba­wiony, ale widzia­łam, że coś go mar­twi. Wciąż wodził oczami za Jenną.

– Wszyst­kiego naj­lep­szego tak przy oka­zji – powie­dział, bo wcze­śniej nie mie­li­śmy kiedy poroz­ma­wiać. Dziw­nie było widzieć go tam bez Nicka. Lion nie bar­dzo znał ludzi z naszej klasy. On i Nick byli o pięć lat starsi ode mnie i Jenny, i ta róż­nica wieku była zauwa­żalna. W porów­na­niu z nimi nasi kole­dzy z klasy byli znacz­nie mniej doj­rzali, więc nic dziw­nego, że nie mieli ochoty nam towa­rzy­szyć, kiedy wycho­dzi­ły­śmy z naszymi zna­jo­mymi.

– Dzięki – odpar­łam. – Masz jakieś wie­ści od Nicka? – zapy­ta­łam, czu­jąc ukłu­cie w żołądku. Cały czas jesz­cze do mnie nie zadzwo­nił ani nie przy­słał żad­nej wia­do­mo­ści.

– Wczo­raj mówił, że jest zawa­lony robotą, że w kan­ce­la­rii ledwo ma czas wysko­czyć coś zjeść, ale nie omiesz­kał wspo­mnieć, że mam cię mieć na oku – dodał, spo­glą­da­jąc na mnie z uśmie­chem.

– Fak­tycz­nie nie spusz­czasz oczu, tyle że z kogoś innego – zri­po­sto­wa­łam, widząc, jak wpa­truje się w Jennę, która w tym samym momen­cie odwró­ciła się i na jej twarz wypły­nął uszczę­śli­wiony uśmiech. Była abso­lut­nie zako­chana w Lio­nie. Kiedy zosta­wała u mnie na noc, spę­dza­ły­śmy całe godziny na roz­mo­wach o tym, jakie mamy szczę­ście, że zako­cha­ły­śmy się w dwóch chło­pa­kach, któ­rzy są bli­skimi przy­ja­ciółmi. Wie­dzia­łam z pierw­szej ręki, że Jenna nie mogłaby poko­chać nikogo poza nim i byłam zachwy­cona fak­tem, że Lion był tak samo zako­chany jak ona. W tam­tym cza­sie uwiel­bia­łam już Jennę bez­gra­nicz­nie. Była moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką i naprawdę ją kocha­łam. Sta­wała przy mnie zawsze, kiedy tego potrze­bo­wa­łam i dzięki niej zro­zu­mia­łam, co to zna­czy praw­dziwa przy­jaźń – nie była zazdro­sna, nie mani­pu­lo­wała, nie obra­żała się jak Beth w Kana­dzie i mia­łam stu­pro­cen­tową pew­ność, że nie mogłaby mi wyrzą­dzić jakiej­kol­wiek krzywdy, w każ­dym razie świa­do­mie.

Teraz pode­szła do nas i poca­ło­wała Liona z gło­śnym cmok­nię­ciem. Przy­trzy­mał ją czule, a ja zosta­wi­łam ich samych, czu­jąc nagłą falę smutku. Tęsk­ni­łam za Nic­kiem, chcia­łam, żeby tu był, potrze­bo­wa­łam go. Znów zer­k­nę­łam na tele­fon i nic – żad­nego połą­cze­nia ani wia­do­mo­ści od niego. Zaczy­na­łam czuć się źle. Wysła­nie wia­do­mo­ści zaję­łoby mu rap­tem kilka sekund. Co się z nim dzieje, do cho­lery?

Pode­szłam do lady, przy któ­rej bar­man ser­wo­wał drinki tym nie­licz­nym oso­bom powy­żej dwu­dzie­stu jeden lat, które się jesz­cze ostały. To był ten sam chło­pak, który wcze­śniej, wspo­ma­gany przez kel­nerkę, poda­wał moje kok­tajle.

Usia­dłam przy barze, zasta­na­wia­jąc się, w jaki spo­sób zba­je­ro­wać go, żeby nalał mi praw­dzi­wego drinka.

– Czy są szanse na to, żebyś polał mi coś, co nie jest różowe, ale za to alko­ho­lowe? – zagad­nę­łam go, spo­dzie­wa­jąc się, że pośle mnie Bóg jeden raczy wie­dzieć gdzie.

Ku mojemu zasko­cze­niu uśmiech­nął się i upew­niw­szy się, że nikt nie widzi, wycią­gnął mały kie­li­szek i napeł­nił go prze­zro­czy­stym pły­nem.

– Tequ­ila? – spy­ta­łam z uśmie­chem.

– Jeśli ktoś zapyta, to to nie byłem ja – odpo­wie­dział, patrząc w inną stronę.

Zaśmia­łam się i szybko wla­łam szota do ust. Palił w gar­dło, ale był naprawdę smaczny.

Odwró­ci­łam się i zoba­czy­łam, jak Jenna cią­gnie Liona w jakiś ciemny kąt. Zdo­ło­wał mnie widok moich przy­ja­ciół cału­ją­cych się czule.

Niech cię dia­bli, Leister. Nawet na moment nie mogę wyrzu­cić cię z głowy.

– Jesz­cze jeden? – zacze­pi­łam kel­nera. Wie­dzia­łam, że prze­gi­nam, ale w końcu to moja impreza, więc chyba mam prawo napić się tego, na co mam ochotę, nie?

I w momen­cie, w któ­rym wła­śnie mia­łam to zro­bić, nie wia­domo skąd poja­wiła się jakaś dłoń, która powstrzy­mała mnie, odbie­ra­jąc kie­li­szek.

– Wydaje mi się, że dość już wypi­łaś – oznaj­mił jakiś głos.

Ten głos.

Pod­nio­słam wzrok. To był on – Nick. Wystro­jony w koszulę i ele­ganc­kie spodnie, z lekko zmierz­wio­nymi wło­sami, z błę­kit­nymi oczami błysz­czą­cymi od prze­peł­nia­ją­cych go i powstrzy­my­wa­nych uczuć, ale jed­no­cze­śnie abso­lut­nie uszczę­śli­wiony.

– O Boże! – wykrzyk­nę­łam i zasło­ni­łam usta dłońmi. Na jego twa­rzy poja­wił się uśmiech, ten uśmiech. Sekundę póź­niej rzu­ci­łam mu się w ramiona.

– Przy­je­cha­łeś! – wykrzyk­nę­łam z policz­kiem przy­tu­lo­nym do jego policzka, przy­ci­ska­jąc go do sie­bie, wdy­cha­jąc jego zapach, odzy­sku­jąc poczu­cie pełni.

Ści­snął mnie mocno, naresz­cie byłam w sta­nie oddy­chać. Był tu, mój Boże, był tu razem ze mną!

– Tęsk­ni­łem za tobą, Pie­gu­sie – wyznał mi do ucha, żeby zaraz odchy­lić moją głowę w tył i zna­leźć ustami moje usta.

Poczu­łam, jak budzą się moje zakoń­cze­nia ner­wowe. Minęło czter­na­ście dłu­gich dni, odkąd po raz ostatni czu­łam jego wargi na moich, a dło­nie na ciele.

Odsu­nął mnie od sie­bie i ogar­nął mnie całą pożą­dli­wym spoj­rze­niem.

– Prze­ślicz­nie wyglą­dasz – zamru­czał chra­pli­wym gło­sem, ota­cza­jąc ramio­nami moją talię i przy­ci­ska­jąc mnie do sie­bie.

– Co ty tu robisz? – zapy­ta­łam, powstrzy­mu­jąc chęć, by dalej go cało­wać. Wie­dzia­łam, że nie możemy nic zro­bić – w końcu byli­śmy oto­czeni ludźmi, a w pobliżu krę­cili się nasi rodzice… Sta­wa­łam się ner­wowa.

– Nie prze­ga­pił­bym two­ich uro­dzin – zapew­nił mnie i jego wzrok znów zaczął wędro­wać po moim ciele. Czu­łam, jak mię­dzy nami budzi się nie­wi­dzialna ener­gia. Ni­gdy wcze­śniej nie roz­sta­wa­li­śmy się na tak długo, przy­naj­mniej odkąd zaczę­li­śmy się spo­ty­kać. Przy­zwy­cza­iłam się, że jest ze mną pra­wie codzien­nie.

– Jak udało ci się przy­je­chać? – zapy­ta­łam wtu­lona w jego pierś. Nie chcia­łam prze­stać go obej­mo­wać.

– Nawet nie pytaj – odpo­wie­dział i poca­ło­wał mnie w czu­bek głowy. Poczu­łam jego per­fumy i w eks­ta­zie zamknę­łam oczy.

– Uro­cze przy­ję­cie – rzu­cił roz­ba­wiony.

Odsu­nę­łam się od jego piersi i spoj­rza­łam na niego z gry­ma­sem.

– To nie był mój pomysł.

– Wiem – przy­znał z sze­ro­kim uśmie­chem.

Poczu­łam, jak serce rośnie mi ze szczę­ścia. Tak bar­dzo tęsk­ni­łam za tym uśmie­chem.

– Chcesz spró­bo­wać kok­tajlu Noah? – zapro­po­no­wa­łam, odwra­ca­jąc się do bar­mana, który od razu zabrał się do rze­czy.

– Masz swój wła­sny kok­tajl, Pie­gu­sie? – zapy­tał, marsz­cząc brwi, kiedy bar­man nalał mu różo­wego płynu, przy­stroił go tru­skawką i chwilę póź­niej posta­wił mu przed nosem.

Roze­śmia­łam się na widok gry­masu, z któ­rym wpa­try­wał się w kie­li­szek.

– Domy­ślam się, że muszę to wypić…

Bie­da­czek wypił wszystko bez gry­ma­sze­nia, mimo że napój sma­ko­wał jak roz­pusz­czone żelki.

Wciąż uśmie­cha­łam się od ucha do ucha, a on zara­ził się moją rado­ścią. Przy­cią­gnął mnie do sie­bie i zbli­żył usta do mojego ucha. Leciutko musnął przy tym deli­katną skórę szyi i ten zwy­kły kon­takt jego warg z moją skórą spra­wił, że poczu­łam, jak­bym umie­rała.

– Chcę być w tobie… – powie­dział.

Zaczęły drżeć mi nogi.

– Tutaj nie możemy – odpar­łam szep­tem, sta­ra­jąc się opa­no­wać nerwy.

– Ufasz mi? – zapy­tał tylko.

Głu­pie pyta­nie! Nikomu na świe­cie nie ufa­łam bar­dziej.

Spoj­rza­łam mu w oczy i to wystar­czyło za całą odpo­wiedź. Uśmiech­nął się w ten spo­sób, który dopro­wa­dzał mnie do sza­leń­stwa.

– Pocze­kaj na mnie na tyłach domku przy base­nie – pole­cił, cmo­ka­jąc mnie szybko w usta.

Zanim zdą­żył odejść, zła­pa­łam go mocno za ramię.

– Nie idziemy razem? – zapy­ta­łam zestre­so­wana.

– Myśla­łem, że idea jest taka, żeby nikt się nie domy­ślił, co zamie­rzamy zro­bić, kocha­nie – wyja­śnił z łobu­zer­skim uśmie­chem, od któ­rego zadrża­łam na całym ciele.

Patrzy­łam, jak oddala się i wita z gośćmi; ema­no­wał dosko­nałą pew­no­ścią sie­bie. Sta­łam tak przez chwilę, obser­wu­jąc go i czu­jąc budzące się w brzu­chu motyle. Nie zamie­rza­łam przy­znać, że boję się iść tam sama, w ciem­no­ści, z dala od ludzi.

Pró­bu­jąc odzy­skać kon­trolę nad odde­chem, zła­pa­łam sto­ją­cego na barze szota i pod­nio­słam go do ust. Przez parę sekund poczu­łam się spo­koj­niej­sza. Wzię­łam głę­boki wdech i ruszy­łam w stronę basenu, z dala od namiotu, w któ­rym tań­czyli i bawili się goście. Prze­szłam samym jego brze­giem, uwa­ża­jąc, by nie wpaść do wody, aż doszłam do małego, znaj­du­ją­cego się na tyłach domku. Od dru­giej strony ota­czały go drzewa, do moich uszu dotarł dźwięk fal roz­bi­ja­ją­cych się o poło­żony nie­wiele dalej klif. Opar­łam się ple­cami o tylną ścianę domku, wciąż jesz­cze nasłu­chu­jąc gło­sów gości i sta­ra­jąc się nie stra­cić nad sobą kon­troli. Z ner­wów zamknę­łam oczy i wtedy usły­sza­łam, że zna­lazł się przy mnie. Jego usta tak szybko odna­la­zły moje, że nie zdą­ży­łam powie­dzieć słowa. Otwo­rzy­łam oczy i napo­tka­łam jego wzrok.

Jego oczy mówiły wszystko.

– Nie wyobra­żasz sobie nawet, jak bar­dzo za tym tęsk­ni­łem – powie­dział, chwy­ta­jąc mnie za szyję i cału­jąc deli­kat­nie.

Dosłow­nie roz­pły­nę­łam się w jego ramio­nach.

– Jezu, jak ja marzy­łem o tym, żeby cię doty­kać! – zawo­łał, pod­czas gdy jego dło­nie błą­dziły po mojej talii, od góry do dołu, a jego nos nie­skoń­cze­nie powoli pie­ścił mi szyję.

Moje dło­nie powę­dro­wały na jego kark i znów przy­cią­gnę­łam go do ust. Teraz zaczę­li­śmy cało­wać się nie­mal despe­racko, roz­pa­la­jąc się jak ogień prze­cho­dzący w pożar. Jego język spla­tał się z moim, a ciało napie­rało na mnie z mocą. Pra­gnę­łam go doty­kać, czuć jego skórę pod opusz­kami.

– Tęsk­ni­łaś za mną, Pie­gu­sie? – zapy­tał, głasz­cząc mnie po policzku i wpa­tru­jąc się we mnie, jak­bym to ja była pre­zen­tem dla niego, a nie odwrot­nie.

Chcia­łam przy­tak­nąć, ale mój oddech był tak przy­spie­szony, że wyda­łam z sie­bie tylko cichy jęk, który przy­brał na sile, gdy jego usta znów powę­dro­wały do mojej szyi.

– Nie zamie­rzam się już z tobą roz­sta­wać – powie­dział mię­dzy dwoma poca­łun­kami.

Zaśmia­łam się scep­tycz­nie.

– To nie zależy od cie­bie.

Odszu­kał moje spoj­rze­nie.

– Zabiorę cię ze sobą, gdzie­kol­wiek się wybiorę…

– Brzmi roman­tycz­nie – odpar­łam, cału­jąc go w pod­bró­dek.

Nick ujął moją twarz w dło­nie.

– Mówię poważ­nie. Bez cie­bie łazi­łem po ścia­nach.

Znów się zaśmia­łam, ale uci­szył mnie poca­łun­kiem peł­nym długo powstrzy­my­wa­nej żądzy.

– Chcę ścią­gnąć z cie­bie tę prze­klętą sukienkę – wark­nął przez zęby, pod­cią­ga­jąc mi ją na wyso­kość talii. Zato­pił wzrok w mojej nagiej skó­rze i wpa­try­wał się we mnie. W jego oczach iskrzyło pożą­da­nie, to mroczne pożą­da­nie, pod­sy­cane przez odle­głość i czas, które nas roz­dzie­liły.

– Kochał­bym się z tobą przez całą noc – rzekł. Jego dło­nie zatrzy­mały się na gumce moich maj­tek.

Zady­go­ta­łam na całym ciele.

– Chcesz zacze­kać? – zapy­tał z pło­ną­cym w oczach ciem­nym pożą­da­niem. – Zabrał­bym cię do mojego miesz­ka­nia, ale przy­pusz­czam, że tęsk­ni­liby tutaj za tobą.

– Słusz­nie przy­pusz­czasz… – przy­zna­łam, zagry­za­jąc wargę. Ni­gdy z nim tego nie robi­łam w takich oko­licz­no­ściach, ale nie chcia­łam dłu­żej cze­kać. Nick przy­ci­snął mnie do ściany i poczu­łam, jak jego pod­nie­cone ciało ociera się o moje.

– Zro­bimy to szybko, nikt nas nie zoba­czy – wyszep­tał mi do ucha, nie prze­sta­jąc mnie cało­wać.

Ski­nę­łam wresz­cie głową i poczu­łam, jak jego palce ścią­gają ze mnie majtki, pozwa­la­jąc im opaść na zie­mię.

Teraz moje dło­nie powę­dro­wały do jego kra­wata, pocią­gnęły i pozbyły się go.

– Chcę na cie­bie patrzeć – powie­dzia­łam, odsu­wa­jąc się tro­chę od niego.

Uśmiech­nął się z czu­ło­ścią i poca­ło­wał mnie w koniu­szek nosa. Ujął moje ręce i popro­wa­dził je, aż splo­tły się na jego karku.

Obser­wo­wa­łam go bez ruchu, gdy roz­pi­nał spodnie. Sekundę póź­niej byłam już przy­parta do ściany. Spoj­rzał na mnie, roz­sze­rzo­nymi źre­ni­cami. Przy­go­to­wy­wał mnie tym spoj­rze­niem wyra­ża­ją­cym tysiąc róż­nych rze­czy. Poca­ło­wał mnie i po chwili we mnie wszedł. Od kilku mie­sięcy bra­łam pigułki i cudow­nie było teraz czuć go naprawdę, bez żad­nej bariery. Wyrwał mi się zdu­szony okrzyk i jego ręka zakryła mi usta.

– Nie możesz hała­so­wać – ostrzegł mnie, wciąż jesz­cze nie­ru­chomy.

Kiw­nę­łam głową. Mia­łam napięte wszyst­kie nerwy. Zaczął się poru­szać, na początku powoli, po chwili przy­spie­sza­jąc. Przy­jem­ność wzra­stała we mnie z każ­dym jego natar­ciem. Odsło­nił mi usta i zaczął pie­ścić mnie tam, gdzie naj­bar­dziej tego pra­gnę­łam.

– Nick…

– Cze­kaj… – popro­sił, pod­trzy­mu­jąc mnie mocno za uda. Zamknę­łam oczy, pró­bu­jąc nad sobą zapa­no­wać. – Zróbmy to razem… – wyszep­tał mi do ucha.

Chwy­cił zębami moją dolną wargę, przy­gryzł ją, a przy­jem­ność w moim wnę­trzu wzro­sła do tego stop­nia, że dłu­żej już nie mogłam wytrzy­mać. Krzyk, który wydo­był się z moich ust, został stłu­miony przez jego wargi. Natych­miast poczu­łam, jak cały tężeje, a następ­nie wydał z sie­bie jęk, towa­rzy­sząc mi w tej wypra­wie po naj­wyż­szą roz­kosz.

Odchy­li­łam głowę w tył, sta­ra­jąc się uspo­koić oddech, pod­czas gdy Nicho­las mocno pod­trzy­my­wał mnie ramio­nami.

– Kocham cię, Nick – wyzna­łam, a jego spoj­rze­nie zato­nęło w moim.

– Ty i ja nie jeste­śmy stwo­rzeni do tego, by być osobno – odpo­wie­dział.

Rozdział 2

2

Nick

Szlag by tra­fił, jak ja za nią tęsk­ni­łem…! Dni w ogóle nie chciały mijać, nie mówiąc już o tygo­dniach. Musia­łem pra­co­wać podwój­nie, żebym mógł wró­cić wcze­śniej, ale było warto.

– Dobrze się czu­jesz? – spy­ta­łem, dysząc. Ni­gdy tego tak nie robi­li­śmy, ni­gdy. Z Noah kon­tro­lo­wa­łem się, trak­to­wa­łem ją tak, jak na to zasłu­gi­wała, ale tym razem nie mogłem już cze­kać. Gdy tylko ją zoba­czy­łem, musiała natych­miast być moja.

Nasze oczy się spo­tkały, a na jej ustach wykwitł prze­piękny uśmiech.

– To było… – powie­działa, ale zamkną­łem jej usta poca­łun­kiem. Bałem się tego, co może powie­dzieć, owład­nęło mną pożą­da­nie. Ten wie­czór był nie­sa­mo­wity, bar­dziej niż jaki­kol­wiek inny. Ta nie­winna sukienka, którą zało­żyła, dopro­wa­dzała mnie do szału.

– Kocham cię nad życie, wiesz o tym, prawda? – powie­dzia­łem.

– Ja kocham cię bar­dziej – zapro­te­sto­wała. Zauwa­ży­łem, że na ustach miała ślad krwi.

– Zro­bi­łem ci krzywdę – zauwa­ży­łem. Dotkną­łem jej dol­nej wargi pal­cem i star­łem kro­plę krwi, która się tam poja­wiła. Cho­lera, co ze mnie za bru­tal. – Prze­pra­szam, Pie­gu­sie.

W roz­tar­gnie­niu ssała wargę i patrzyła na mnie.

– To było inne – rzu­ciła po chwili.

I to jak!

Odsu­ną­łem się od niej i zapią­łem spodnie. Czu­łem się winny. Noah zasłu­gi­wała na łóżko, a nie na szybki nume­rek oparta o ścianę.

– Co ci jest? – spy­tała z nie­po­ko­jem.

– Nic, nic. Prze­pra­szam – poca­ło­wa­łem ją jesz­cze raz. Obcią­gną­łem jej sukienkę, opa­no­wu­jąc chęć, żeby zro­bić to jesz­cze raz. – Wszyst­kiego naj­lep­szego – zło­ży­łem jej życze­nia i z uśmie­chem wyją­łem z kie­szeni białe pude­łeczko.

– Przy­wio­złeś mi pre­zent? – spy­tała pod­eks­cy­to­wana. Była taka słodka, taka ide­alna… Wystar­czyło, że na nią spoj­rza­łem, a popra­wiał mi się humor, wystar­czyło, że jej dotkną­łem, a mogłem prze­no­sić góry.

– Nie wiem, czy ci się spodoba… – nagle się zde­ner­wo­wa­łem.

Otwo­rzyła sze­roko oczy, kiedy zoba­czyła pudełko.

– Car­tier? – patrzyła na mnie zdzi­wiona. – Zwa­rio­wa­łeś?

Pokrę­ci­łem prze­cząco głową. Cze­ka­łem, aż otwo­rzy pre­zent. Kiedy w końcu to zro­biła, w ciem­no­ści bły­snęło srebrne ser­duszko. Uśmiech­nęła się, a ja wes­tchną­łem z ulgą.

– Jest śliczne! – wykrzyk­nęła, doty­ka­jąc go pal­cami.

– Będziesz zawsze miała przy sobie moje serce – zade­kla­ro­wa­łem i poca­ło­wa­łem ją w poli­czek. Naj­więk­szy banał, jaki zda­rzyło mi się powie­dzieć w życiu. To ona spra­wiła, że sta­łem się zako­cha­nym po uszy idiotą.

Spoj­rzała na mnie wil­got­nymi oczami.

– Kocham cię! Ten wisio­rek jest cudowny! – dodała i poca­ło­wała mnie w usta.

Uśmiech sam poja­wił się na mojej twa­rzy. Popro­si­łem, żeby się odwró­ciła, chcia­łem go jej zało­żyć. Sukienka odsła­niała jej kark, musia­łem ją tam poca­ło­wać. Zadrżała. Wzią­łem głę­boki oddech, żeby znowu jej nie posiąść w tej wła­śnie chwili. Zapią­łem wisio­rek i obser­wo­wa­łem ją, gdy obró­ciła się z uśmie­chem.

– Pasuje mi? – spy­tała, patrząc na swoje stopy.

– Wyglą­dasz cudow­nie, jak zwy­kle – odpar­łem.

Wie­dzia­łem, że musimy wra­cać, cho­ciaż to było ostat­nie, na co mia­łem w tam­tej chwili ochotę. Chcia­łem być z nią sam, prawda jest taka, że zawsze chcia­łem z nią być sam, ale teraz jesz­cze bar­dziej, bo nie widzie­li­śmy się tak długo.

– Mogę się poka­zać ludziom? – zapy­tała nie­win­nie.

Uśmiech­ną­łem się.

– Oczy­wi­ście – odpo­wie­dzia­łem, zapi­na­jąc guziki koszuli. Pod­nio­słem kra­wat z ziemi.

– Ja to zro­bię – popro­siła, a ja się roze­śmia­łem.

– Od kiedy umiesz wią­zać kra­wat? – wie­dzia­łem, że ni­gdy tego nie potra­fiła. To ja jej go wią­za­łem, kiedy miesz­ka­łem w tym domu.

– Musia­łam się nauczyć, kiedy mój przy­stojny chło­pak zosta­wił mnie, by prze­nieść się do swo­jego kawa­ler­skiego miesz­kanka – odpo­wie­działa, robiąc ide­alny węzeł.

– Przy­stojny, co?

Prze­wró­ciła oczami.

– Wra­cajmy, bo wszy­scy się domy­ślą, co robi­li­śmy.

Nie miał­bym nic prze­ciwko temu, żeby cały świat o tym wie­dział, wtedy te dzie­ciaki trzy­ma­łyby się z daleka od mojej dziew­czyny. Jed­nak – mimo tego, co razem prze­ży­li­śmy – więk­szość ludzi uwa­żała nas za przy­brane rodzeń­stwo i tyle.

Noah wyszła pierw­sza, a ja sko­rzy­sta­łem z oka­zji i zapa­li­łem papie­rosa. Wie­dzia­łem, że nie lubi, kiedy palę, ale zwa­rio­wał­bym, gdy­bym tego nie zro­bił. Zanim wysze­dłem, coś przy­kuło moją uwagę. Obok moich stóp leżała jej bie­li­zna.

Poszła bez niczego pod spodem?!

Kiedy wró­ci­łem, roz­ma­wiała ze zna­jo­mymi. Było tam dwóch chło­pa­ków, a jeden z nich obej­mo­wał ją ramie­niem. Ode­tchną­łem głę­boko, żeby się uspo­koić i pod­sze­dłem do nich. Kiedy Noah mnie zoba­czyła, poło­żyła mi rękę na ple­cach i oparła twarz na mojej piersi.

Uspo­ko­iłem się. Ten gest wystar­czył.

– Widzia­łaś Liona? – spy­ta­łem jej, jed­no­cze­śnie szu­ka­jąc go wzro­kiem. Tro­chę się o niego mar­twi­łem. Zadzwo­nił do mnie, kiedy byłem w San Fran­ci­sco i powie­dział, że jego brat Luca nie­długo wycho­dzi z wię­zie­nia. Dostał cztery lata za sprze­daż ziel­ska, nie dało się go wycią­gnąć. Szcze­rze mówiąc, nie byłem za bar­dzo zado­wo­lony, że wycho­dził. Jasne, cie­szy­łem się ze względu na Liona, bo oprócz star­szego brata nie miał już żad­nej rodziny, ale wie­dzia­łem, jaki jest Luca. Nie sądzi­łem, by miesz­ka­nie z recy­dy­wi­stą było dobre dla Liona, zwłasz­cza na tym eta­pie życia.

– Szcze­rze mówiąc, nie widzia­łam go już od jakie­goś czasu – powie­działa Noah. – W każ­dym razie chyba powi­nie­neś pójść przy­wi­tać się z rodzi­cami… – dodała. Natych­miast zesztyw­nia­łem.

Po porwa­niu Noah stało się oczy­wi­ste, że to, co było mię­dzy nami, to coś poważ­nego, a rodzi­com wcale się to nie spodo­bało. Od tam­tej pory dawali nam to jasno do zro­zu­mie­nia za każ­dym razem, kiedy widzieli nas razem. Wie­dzia­łem, że ojciec nie pozwoli na taki skan­dal. W końcu byli­śmy rodziną wysta­wioną na widok publiczny. Powie­dział nam wyraź­nie, że przy ludziach mamy zacho­wy­wać się jak rodzeń­stwo, ale zdzi­wiło mnie, że Raf­fa­ella nie sta­nęła po naszej stro­nie. Wię­cej, patrzyła teraz na mnie z wyraźną podejrz­li­wo­ścią, co oczy­wi­ście mnie wku­rzało.

– Patrz­cie! Jest mój syn! – wykrzyk­nął ojciec z fał­szy­wym uśmie­chem.

– Cześć, tato. Hej, Ella – przy­wi­ta­łem się z oboj­giem naj­bar­dziej uprzej­mym tonem, jaki udało mi się z sie­bie wydo­być. Raf­fa­ella ku mojemu zdzi­wie­niu uśmiech­nęła się i objęła mnie.

– Cie­szę się, że mogłeś przy­je­chać – powie­działa, zer­ka­jąc na Noah. – Była bar­dzo smutna, dopóki cię nie zoba­czyła.

Spoj­rza­łem na nią. Zaczer­wie­niła się, a ja puści­łem do niej oczko.

– Co sły­chać w kan­ce­la­rii? – spy­tał ojciec.

Cwa­niak, kazał mi pra­co­wać dla Steva Hen­drinsa, auto­ry­tar­nego fiuta, który miał kie­ro­wać kan­ce­la­rią, dopóki ja nie zdo­będę nie­zbęd­nego doświad­cze­nia, żeby prze­jąć po nim dowo­dze­nie. Wszy­scy wie­dzieli, że mam już odpo­wied­nie kwa­li­fi­ka­cje, ale ojciec na­dal mi nie ufał.

– Wyczer­pu­jąca praca – odpar­łem, usi­łu­jąc nie zabić go wzro­kiem.

– Tak jak i samo życie – stwier­dził. Jego słowa wpra­wiły mnie w zły humor. Mia­łem dosyć tego typu odzy­wek, od mie­sięcy zacho­wy­wa­łem się odpo­wie­dzial­nie, wsze­dłem w swoją rolę i zachrza­nia­łem jak mały samo­cho­dzik. Nie tylko pra­co­wa­łem dla ojca, ale został mi jesz­cze rok stu­diów i cięż­kie egza­miny koń­cowe. Więk­szość kole­gów z roku nawet nie wie­działa, co to jest kan­ce­la­ria, a ja mia­łem już więk­sze doświad­cze­nie od wielu adwo­ka­tów z dyplo­mem. A jed­nak ojciec wciąż we mnie nie wie­rzył.

– Zatań­czysz ze mną? – Noah prze­rwała moje roz­my­śla­nia, dzięki czemu unik­ną­łem nie­grzecz­nej odpo­wie­dzi.

– Jasne.

Popro­wa­dzi­łem ją na par­kiet. Puścili wolną pio­senkę. Przy­cią­gną­łem ją ostroż­nie do sie­bie, sta­ra­jąc się nie wyła­do­wać zło­ści na jedy­nej obec­nej tu oso­bie, na któ­rej mi zale­żało.

– Nie wku­rzaj się – popro­siła, głasz­cząc mnie po szyi. Przy­mkną­łem oczy i pozwo­li­łem, żeby jej dotyk mnie zre­lak­so­wał.

Zsu­ną­łem dłoń na jej plecy, muska­łem deli­kat­nie skórę pod sukienką.

– Nie mogę się wku­rzać, kiedy wiem, że nie masz nic pod spodem.

– Nawet się nie zorien­to­wa­łam – powstrzy­mała moje piesz­czoty.

Spoj­rza­łem na nią. Była cudowna. Przy­tkną­łem czoło do jej czoła.

– Prze­pra­szam – powie­dzia­łem, tonąc w jej pięk­nych oczach.

Uśmiech­nęła się do mnie po chwili.

– Zosta­niesz na noc?

Szlag! Znowu ta sama dys­ku­sja. Nie chcia­łem tam zostać. Wypro­wa­dzi­łem się już parę mie­sięcy temu i nie mia­łem ochoty być pod kon­trolą ojca. Nie mogłem się docze­kać, żeby Noah prze­pro­wa­dziła się do mia­sta. Wszystko się ułoży, kiedy będę miał ją u swo­jego boku.

– Wiesz, że nie – powie­dzia­łem, patrząc w bok, na ludzi, któ­rzy co chwilę na nas zer­kali. Rodzeń­stwo na pewno w ten spo­sób nie tań­czy, ale w tej chwili gówno mnie to obcho­dziło.

– Nie widzia­łam cię od dwóch tygo­dni, mógł­byś się poświę­cić i zostać – popro­siła, zmie­nia­jąc ton głosu. Wie­dzia­łem, że jak dalej będziemy cią­gnąć ten temat, skoń­czy się kłót­nią, a tego nie chcia­łem.

– Żeby spać w oddziel­nych poko­jach? Nie, dzięki – rzu­ci­łem roz­złosz­czony.

Patrzyła w dół w mil­cze­niu.

– Daj spo­kój, Pie­gu­sie, nie bądź na mnie zła… Wiesz, że nie­na­wi­dzę tu spać, nie­na­wi­dzę nie móc cię doty­kać i nie­na­wi­dzę słu­chać pier­dół, jakie ma mi do powie­dze­nia ojciec.

– To nie wiem, kiedy się zoba­czymy, bo w tym tygo­dniu nie mogę poje­chać do mia­sta. Mam egza­miny i zakoń­cze­nie szkoły.

Cho­lera!

– Przy­jadę po cie­bie i spę­dzimy tro­chę czasu razem – zapro­po­no­wa­łem, uspo­ka­ja­jąc głos i głasz­cząc ją po ple­cach.

Wes­tchnęła i spoj­rzała w inną stronę.

– Pro­szę, nie wpę­dzaj mnie w poczu­cie winy, wiesz, że nie mogę tu zostać – popro­si­łem. Wzią­łem jej twarz w dło­nie i zmu­si­łem, żeby na mnie spoj­rzała.

Patrzyła na mnie w mil­cze­niu przez kilka chwil.

– Przed­tem zosta­wa­łeś…

– Przed­tem nie byli­śmy razem – ucią­łem dys­ku­sję.

Nie powie­działa nic wię­cej, tań­czy­li­śmy w mil­cze­niu. Raf­fa­ella nie ode­rwała od nas wzroku ani na chwilę przez cały czas, gdy byli­śmy razem na par­kie­cie.

Rozdział 3

3

Noah

Pra­wie wszy­scy goście już wyszli. Jenna żegnała się z moją matką, a Nick poszedł z Lio­nem za dom na papie­rosa. Spoj­rza­łam dookoła, na cały poim­pre­zowy bała­gan i po raz pierw­szy doce­ni­łam fakt, że ktoś codzien­nie u nas sprząta.

Po tylu godzi­nach inte­rak­cji spo­łecz­nych dobrze było mieć chwilę dla sie­bie, żeby nacie­szyć się wła­snym szczę­ściem. Impreza oka­zała się suk­ce­sem – przy­szli wszy­scy moi przy­ja­ciele i poda­ro­wali mi cudowne pre­zenty, które teraz pię­trzyły się na sofie w jadalni. Wła­śnie zamie­rza­łam zanieść je do mojego pokoju, kiedy poczu­łam, że ktoś obej­muje mnie w pasie.

– Dosta­łaś całą górę pre­zen­tów – wyszep­tał mi na ucho Nick.

– Tak, ale żaden nie może rów­nać się z twoim – odpar­łam, odwra­ca­jąc się, żeby zaj­rzeć mu w oczy. – To naj­pięk­niej­szy pre­zent, jaki dosta­łam w życiu, a zna­czy dla mnie tym wię­cej, że jest od cie­bie.

Przez chwilę jakby ważył w myślach moje słowa, aż na jego usta wypły­nął zarys uśmie­chu.

– Będziesz go zawsze nosić? – zapy­tał. Gdzieś głę­boko dotarło do mnie, jak bar­dzo było to dla niego ważne. W pew­nym sen­sie wło­żył w ten wisio­rek swoje wła­sne serce. Poczu­łam inten­sywne cie­pło pośrodku klatki pier­sio­wej.

– Zawsze.

Uśmiech­nął się i przy­cią­gnął mnie do sie­bie. Jego wargi musnęły moje z nie­skoń­czoną sło­dy­czą. Ale kiedy spró­bo­wa­łam poca­ło­wać go głę­biej, przy­trzy­mał mnie.

– Chcesz wię­cej? – zapy­tał, pro­sto w moje roz­chy­lone usta.

Dla­czego nie całuje mnie, jak Pan Bóg przy­ka­zał?

Otwo­rzy­łam oczy i napo­tka­łam jego wzrok. Jego oczy były nie­sa­mo­wite, a ich błę­kit tak jasny, że przy­pra­wiał mnie o dresz­cze.

– Wiesz, że tak – odpo­wie­dzia­łam w napię­ciu, z przy­spie­szo­nym odde­chem.

– To chodź do mnie na noc.

Wes­tchnę­łam. Chcia­łam iść, ale nie mogłam. Po pierw­sze, mama nie była zado­wo­lona, kiedy noco­wa­łam u Nicka, więc zazwy­czaj kła­ma­łam, że śpię u Jenny. A po dru­gie, musia­łam się uczyć, bo w tygo­dniu cze­kały mnie cztery egza­miny, od któ­rych zale­żała moja przy­szłość.

– Nie mogę – wyzna­łam, zamy­ka­jąc przy tym oczy.

Jego dłoń zsu­nęła się ostroż­nie wzdłuż moich ple­ców w piesz­czo­cie tak deli­kat­nej, że poczu­łam, jak pod­no­szą mi się wszyst­kie wło­ski na ciele.

– Jasne, że możesz… I zaczniemy w tym samym miej­scu, w któ­rym musie­li­śmy prze­rwać tam, w ogro­dzie – prze­ko­ny­wał z ustami na moim uchu.

Poczu­łam motyle w brzu­chu i rosnące w moim wnę­trzu pożą­da­nie. Jego język zaczął pie­ścić pła­tek mojego lewego ucha, by po chwili ustą­pić miej­sca jego zębom… Chcia­łam z nim jechać… Ale nie mogłam.

Odsu­nę­łam się, a kiedy otwo­rzy­łam oczy i napo­tka­łam jego wzrok, wstrzą­snął mną dreszcz… Tak bar­dzo tęsk­ni­łam za tym mrocz­nym spoj­rze­niem, za tym cia­łem, które onie­śmie­lało mnie, a jed­no­cze­śnie dawało mi poczu­cie bez­pie­czeń­stwa.

– Zoba­czymy się nie­długo, Nick – powie­dzia­łam, robiąc krok w tył.

Ogar­nął mnie na wpół roz­ba­wio­nym, na wpół nie­za­do­wo­lo­nym spoj­rze­niem.

– Wiesz, że jeśli teraz ze mną nie poje­dziesz, to nie będzie szans na seks aż do zakoń­cze­nia roku, co?

Wzię­łam głę­boki haust powie­trza. Ostro roz­grywa, cho­ciaż ma rację. Nie będę miała czasu, a już na pewno nie na to, żeby jechać aż do mia­sta, by się z nim zoba­czyć. A skoro on nie zosta­nie tutaj, bo nie chce widy­wać swo­jego ojca…

– Możemy iść do kina – zapro­po­no­wa­łam nie­pew­nym gło­sem.

Nick zaśmiał się krótko.

– W porządku, jak chcesz, Pie­gu­sie – rzekł, przy­su­wa­jąc się i skła­da­jąc na moim czole deli­katny i nie­winny poca­łu­nek. Robił to naumyśl­nie, nie mia­łam wąt­pli­wo­ści. – Spo­tkamy się za dwa dni i pój­dziemy do kina. A potem zoba­czymy.

Chcia­łam zatrzy­mać go i popro­sić, żeby został, chcia­łam powie­dzieć, że go potrze­buję, bo tylko przy nim prze­staję mieć kosz­mary, że są moje uro­dziny, więc teraz jego kolej, żeby ustą­pić i spra­wić mi przy­jem­ność, ale wie­dzia­łam, że nic z tego, co powiem, nie zdoła prze­ko­nać go, żeby został pod tym dachem.

Patrzy­łam za nim, jak dziar­sko scho­dzi po scho­dach, wsiada do swo­jego range rovera i odjeż­dża, nie oglą­da­jąc się za sie­bie.

W ciągu następ­nych dwóch dni led­wie mia­łam czas, żeby wyjść z domu i ode­tchnąć powie­trzem. Musia­łam wtło­czyć do głowy tyle infor­ma­cji, że mózg o mało mi nie eks­plo­do­wał. Jenna nie prze­sta­wała do mnie wydzwa­niać, żeby skar­żyć się na rodzi­ców, chło­paka i w ogóle na cały świat. Zawsze w cza­sie egza­mi­nów wpa­dała w histe­rię, a teraz na doda­tek była jesz­cze odpo­wie­dzialna za orga­ni­za­cję balu absol­wen­tów, i wie­dzia­łam, że wariuje, nie mogąc poświę­cić temu tyle czasu, ile by nale­żało.

Na wie­czór byłam umó­wiona z Nic­kiem, mie­li­śmy iść do kina, ale czu­łam się fatal­nie przed piąt­ko­wym egza­mi­nem, ostat­nim, który mi został. Niczego na świe­cie nie pra­gnę­łam rów­nie mocno, jak się z nim zoba­czyć, ale wie­dzia­łam, że cał­ko­wi­cie mnie to zde­kon­cen­truje, bo sama jego obec­ność roz­stra­jała mnie wewnętrz­nie i wie­dzia­łam, że po spo­tka­niu nie będę już w sta­nie wró­cić do nauki. Bałam się zadzwo­nić, żeby mu to powie­dzieć, wie­dzia­łam, że się wku­rzy. Nie widzie­li­śmy się od dwóch dni, od czasu moich uro­dzin, i cho­ciaż roz­ma­wia­li­śmy przez tele­fon, to za każ­dym razem byłam dość roz­ko­ja­rzona.

Wła­śnie dla­tego posta­no­wi­łam wysłać mu wia­do­mość. Nie chcia­łam się roz­pra­szać, sły­sząc jego głos, nie chcia­łam roz­po­czy­nać kłótni, więc po pro­stu klik­nę­łam „Wyślij”, wyci­szy­łam tele­fon i posta­no­wi­łam zapo­mnieć o nim na dwa­dzie­ścia cztery godziny. Po skoń­czo­nych egza­mi­nach spo­tkam się z nim i zro­bię, co tylko zechce, ale w tej chwili został mi jesz­cze jeden egza­min, od któ­rego zale­żało wszystko i z któ­rego chcia­łam dostać jak naj­lep­szą ocenę.

Dwie godziny póź­niej wciąż sie­dzia­łam w moim pokoju, przed­sta­wia­jąc sobą żało­sny widok, z wło­sami jak z kosz­maru i z prze­możną ochotą do pła­czu, czy może nawet bar­dziej do doko­na­nia jakie­goś mordu. W pew­nym momen­cie drzwi pokoju otwo­rzyły się nie­mal bez­gło­śnie.

Pod­nio­słam głowę. I to był on. Ze zmierz­wio­nymi wło­sami, w bia­łej koszuli, mojej ulu­bio­nej.

Kurde! Wyszy­ko­wał się na spo­tka­nie ze mną. Spró­bo­wa­łam uśmiech­nąć się jak gdyby ni­gdy nic i przy­bra­łam wyraz twa­rzy nie­wi­niątka.

– Ład­nie wyglą­dasz.

Nick uniósł brwi, patrząc na mnie w ten szcze­gólny spo­sób, który ni­gdy nie pozwa­lał mi roz­gryźć, co się wła­śnie dzieje w jego gło­wie, i pod­szedł bli­żej łóżka, nie spusz­cza­jąc ze mnie wzroku.

– Wysta­wi­łaś mnie – wytknął mi. Mówił spo­koj­nie, więc nie byłam pewna, czy ma do mnie pre­ten­sje, czy raczej wciąż jesz­cze pró­buje zro­zu­mieć, co się wła­ści­wie stało.

– Nick… – zaczę­łam, oba­wia­jąc się jego reak­cji, prze­peł­niona poczu­ciem winy.

– Chodź – popro­sił mięk­kim tonem. Miał dziwny wzrok, wyda­wało się, że nad czymś się zasta­na­wia, i zdzi­wi­łam się, że nie zaczął od razu robić afery.

Mia­łam ochotę go poca­ło­wać. Zawsze mia­łam ochotę go poca­ło­wać. Gdy­bym tylko mogła, spę­dza­ła­bym całe dnie razem z nim, w jego ramio­nach. Unio­słam się i na kola­nach prze­mie­ści­łam na drugi koniec łóżka, gdzie stał w wycze­ku­ją­cej pozy­cji.

– Chyba ni­gdy w życiu żadna laska mnie nie wysta­wiła, Pie­gu­sie – powie­dział. Poło­żył mi dło­nie w talii. – Nie bar­dzo wiem, co z tym zro­bić.

– Prze­pra­szam – powie­dzia­łam rwą­cym się gło­sem. – Jestem tak strasz­nie zestre­so­wana, Nick, myślę, że nie zdam. Nic nie umiem, a jak obleję, to nie skoń­czę szkoły, nie pójdę na stu­dia i nie dostanę wyma­rzo­nej pracy – zostanę nie­ukiem i skoń­czę, miesz­ka­jąc z matką, wyobra­żasz to sobie? Myślę, że…

Uci­szył mnie szyb­kim poca­łun­kiem.

– Jesteś naj­więk­szym kujo­nem, jakiego znam, Pie­gu­sie. Nie oble­jesz, nie ma takiej moż­li­wo­ści – odsu­nął usta i spoj­rzał na mnie z czu­ło­ścią.

– Obleję, Nick, mówię serio, wiem, że dostanę pałę, ogar­niasz? Pałę! Prze­stanę być ulu­bie­nicą pro­fe­sora Lama, a prze­cież mia­łam naj­lep­sze oceny z całej klasy. A teraz prze­sta­nie mnie trak­to­wać w szcze­gólny spo­sób i widzisz, co mnie…

Zamknę­łam usta, widząc w jego oczach nieme napo­mnie­nie. No dobra, tro­chę popły­nę­łam, ale… Na jego twa­rzy poja­wił się łobu­zer­ski uśmiech.

– Chcesz, żebym pomógł ci się zre­lak­so­wać?

Tylko nie to spoj­rze­nie, nie patrz tak na mnie, pro­szę… nie teraz, kiedy ty wyglą­dasz bosko, a ja ohyd­nie.

– Jestem zre­lak­so­wana – skła­ma­łam.

– W takim razie wolisz, żebym pomógł ci się pouczyć? Odgar­nął mi z twa­rzy kosmyk wło­sów i roz­pły­nę­łam się w środku wobec czu­ło­ści tego gestu.

Nicho­las poma­ga­jący mi w nauce? To się nie mogło dobrze skoń­czyć.

– Nie trzeba – odpo­wie­dzia­łam grzecz­nie. Bałam się, że jeśli zosta­nie, to będziemy zaj­mo­wać się wszyst­kim, ale na pewno nie tema­tem numer osiem z histo­rii. I cho­ciaż Nick wyglą­dał powa­la­jąco, to nie mogłam ryzy­ko­wać, że obleję.

Uśmiech­nął się kąci­kiem ust, w ten swój znie­wa­la­jący spo­sób, i zoba­czy­łam, jak daje krok w tył. Pod­wi­nął rękawy koszuli, ścią­gnął buty i prze­szedł z dru­giej strony łóżka, gdzie usiadł i wziął do ręki moją książkę.

Prze­biegł mnie dreszcz na myśl o wszyst­kim, co robi­li­śmy razem w tym łóżku, i co nie­wiele miało wspól­nego z nauką. Nick zaczął prze­rzu­cać strony, aż zna­lazł tę, na któ­rej skoń­czy­łam parę minut wcze­śniej.

Zapo­mnia­łam o wszyst­kim: o egza­mi­nach, o rekru­ta­cji na stu­dia… Nagle zapra­gnę­łam tylko usiąść mu na kola­nach i błą­dzić koń­cem języka po jego pod­bródku.

Zaczę­łam się przy­su­wać, ale zapro­te­sto­wał ruchem głowy, pod­no­sząc na mnie wzrok.

– Siedź tam – pole­cił mi roz­ba­wiony. – Będziemy się uczyć, Pie­gu­sie. A jak już wszystko przy­swo­isz, wtedy może dam ci całusa.

– Tylko jed­nego?

Zaśmiał się i wró­cił do nota­tek.

– Zaczy­namy, a jak na koniec okaże się, że już wszystko umiesz, to obie­cuję uwol­nić cię od tego całego stresu.

I powie­dział to naj­spo­koj­niej na świe­cie, ja zaś, sły­sząc to, zadrża­łam na całym ciele.

Dwie i pół godziny póź­niej zna­łam temat na wylot. Nick był dobrym nauczy­cie­lem… Ku mojemu zasko­cze­niu, nie bra­ko­wało mu cier­pli­wo­ści i tłu­ma­czył mi różne kwe­stie tak, jakby opo­wia­dał histo­ryjki. Paro­krot­nie przy­ła­pa­łam się na tym, że wga­piam się w niego zasłu­chana, auten­tycz­nie zain­te­re­so­wana tema­tem wojny sece­syj­nej. Opo­wie­dział mi nawet o dodat­ko­wych fak­tach, któ­rych nie było ani w mojej książce, ani w notat­kach.

Po tym, jak zre­fe­ro­wa­łam mu temat z naj­drob­niej­szymi szcze­gó­łami, zamknął książkę, uśmie­cha­jąc się z dumą i iskrą pożą­da­nia w błę­kit­nych oczach.

– Zdasz na szóstkę.

Uśmiech­nę­łam się od ucha do ucha i przy­cią­gnę­łam go do sie­bie, a on zła­pał mnie i przy­tu­lił. Prze­tur­la­li­śmy się po łóżku i poca­ło­wał mnie, spra­gniony moich warg. Wsu­nę­łam mu język do ust, a on igrał z nim przez moment, żeby po chwili zacząć zagry­zać, ssać i obej­mo­wać ustami moją wargę.

Jęk­nę­łam cicho, kiedy jego dłoń zaczęła zjeż­dżać po moim bio­drze, pod­niósł mi nogę i oplótł się nią w pasie. Jego ciało przy­warło do mojego i pra­wie stra­ci­łam przy­tom­ność, kiedy poczu­łam słodki ucisk prze­peł­nia­jący mnie roz­ko­szą.

– Wku­rzy­łem się, jak prze­czy­ta­łem twoją wia­do­mość – poin­for­mo­wał, pod­cią­ga­jąc mi koszulkę i zachłan­nie cału­jąc mnie w brzuch.

Zamknę­łam oczy i odrzu­ci­łam głowę w tył.

– Domy­ślam się – odpar­łam, otwie­ra­jąc oczy i spo­glą­da­jąc na niego, bo pod­niósł głowę i przy­glą­dał mi się z mie­sza­niną pod­nie­ce­nia i roz­ba­wie­nia.

– Ale spodo­bała mi się nauka z tobą, Pie­gu­sie… To mi uświa­do­miło, jak wielu innych rze­czy mogę cię jesz­cze nauczyć.

To powie­dziaw­szy, ścią­gnął mi szorty i zosta­łam w samej bie­liź­nie, leżąc pod nim, pod­czas gdy jego usta znaj­do­wały się zbyt bli­sko dol­nych par­tii mojego ciała, żebym mogła zacho­wać spo­kój.

Zro­bi­łam się ner­wowa i popra­wi­łam tro­chę na mate­racu.

Poło­żył mi rękę na brzu­chu, naka­zu­jąc tym gestem, żebym się nie ruszała.

– Obie­ca­łem ci całusa, prawda?

Jego oczy pło­nęły tuż nad moimi i czu­łam, że zaraz się roz­płynę. Ale kiedy poję­łam, o czym mówi, spię­łam się mimo woli.

– Nick… – nie byłam pewna, czy jestem na to gotowa… Ni­gdy jesz­cze tego nie robi­li­śmy i nagle poczu­łam impuls, żeby zerwać się z łóżka i uciec.

Nicho­las zbli­żył twarz do mojej twa­rzy, opie­ra­jąc łok­cie po obu stro­nach mojej głowy, i popa­trzył na mnie ze spo­ko­jem.

– Po pro­stu się roz­luź­nij – pole­cił mi, wtu­la­jąc nos w moją szyję, wdy­cha­jąc mój zapach i cału­jąc mnie deli­kat­nie.

Zamknę­łam oczy i poru­szy­łam się pod nim.

– Jesteś taka słodka… – powie­dział, zsu­wa­jąc się niżej po moim brzu­chu, jego wargi muskały moje ciało, przy­pra­wia­jąc mnie o gęsią skórkę.

Kiedy dotarł do celu, zatrzy­mał się na dłuż­szą chwilę. To było nie­praw­do­po­dob­nie pod­nie­ca­jące, widzieć go tam, mię­dzy moimi udami, z czy­stym pożą­da­niem w oczach, wie­dząc, że pra­gnie tylko mnie i nikogo innego.

Ostroż­nie ścią­gnął ze mnie bie­li­znę i poczu­łam się tak zawsty­dzona, że zamknę­łam oczy, pozwa­la­jąc, by stało się to, co miało się stać. Nie wie­dzia­łam, czy mi się spodoba, ale wola­łam się nad tym nie zasta­na­wiać.

Jego usta zaczęły cało­wać moje uda, naj­pierw jedno, potem dru­gie. Deli­kat­nie roz­su­nął mi nogi i uło­żył się mię­dzy nimi, a ogar­nęło mnie drże­nie.

Ale potem było jesz­cze gorzej, dużo gorzej.

– O Boże…! – krzyk­nę­łam, nie mogąc już wyle­żeć bez ruchu.

Jego dło­nie chwy­ciły mnie w talii i nagle poczu­łam, jak krąży poca­łun­kami po naj­de­li­kat­niej­szych zaka­mar­kach mojej skóry… Zamknę­łam oczy, pozwa­la­jąc sobie zanu­rzyć się w jego piesz­czoty i w ten cudowny moment. Kiedy poczu­łam, że robi się zbyt inten­syw­nie, poszu­ka­łam go dło­nią, pro­sząc o chwilę wytchnie­nia.

– Jest jesz­cze lepiej niż w mojej wyobraźni – wyznał, zatrzy­mu­jąc się na moment, by po chwili znów zaczął mnie pie­ścić, bar­dzo deli­kat­nie. Wpa­try­wał się we mnie błysz­czą­cymi oczami. – Mam kon­ty­nu­ować?

Cho­lera!

– Tak… pro­szę – wes­tchnę­łam. Zdą­ży­łam jesz­cze doj­rzeć jego sze­roki uśmiech, zanim znów zamknę­łam oczy, odda­jąc się jego piesz­czo­tom, aż stały się tak inten­sywne, że skoń­czy­łam, z całej siły zaci­ska­jąc pię­ści na prze­ście­ra­dle.

O Boże…! Ni­gdy w życiu nie doświad­czy­łam cze­goś rów­nie ero­tycz­nego.

Kiedy doszłam do sie­bie, Nicho­las opie­rał pod­bró­dek na moim brzu­chu i wpa­try­wał się we mnie wzro­kiem kogoś, kto wła­śnie zna­lazł skarb na dnie oce­anu.

Zaru­mie­ni­łam się, a on się roze­śmiał i pod­cią­gnął do góry, by poło­żyć się koło mnie. Zasło­ni­łam się prze­ście­ra­dłem. Wziął mnie w ramiona.

– O rany, Noah… Powiedz mi, dla­czego nie zro­bi­łem ci tego wcze­śniej?

Odwró­ci­łam się i wtu­li­łam twarz w jego pierś. Nicho­las wciąż był ubrany, ale nie musia­łam nawet na niego patrzeć, żeby zauwa­żyć jego erek­cję.

Czy teraz ja powin­nam zro­bić to jemu?

Znów zaczę­łam robić się ner­wowa, ale Nick poca­ło­wał moje włosy i pod­niósł się, wsta­jąc z łóżka.

– Gdzie ty idziesz? – zapy­ta­łam, kiedy skie­ro­wał się do drzwi.

– Jeśli nie wyjdę teraz, to nie wyjdę przez całą noc – wyja­śnił z zauwa­żal­nym napię­ciem w gło­sie. Zła­pa­łam spodenki, które leżały na poduszce obok mnie, gdzie rzu­ci­li­śmy je wcze­śniej, i zało­ży­łam je na sie­bie. Wsta­łam z łóżka i pode­szłam do niego.

– W pią­tek koń­czę, Nick, i będziemy mieli dla sie­bie całe lato.

Przy­su­nę­łam się i przy­tu­li­łam go z miło­ścią.

Nick ści­snął mnie ramio­nami i wes­tchnął z rezy­gna­cją.

– Jak nie dosta­niesz szóstki z tego egza­minu, to będziesz miała ze mną do czy­nie­nia.

Roze­śmia­łam się i odsu­nę­łam od jego piersi, żeby mu się przyj­rzeć.

– Dzię­kuję… za wszystko – powie­dzia­łam, czu­jąc, jak znów się rumie­nię.

Wycią­gnął rękę i pogła­dził mnie po policzku.

– Jesteś naj­wspa­nial­szym, co mnie w życiu spo­tkało, Pie­gu­sie, więc za nic mi nie dzię­kuj.

Poczu­łam, jak moje serce wypeł­nia się szczę­ściem i jed­no­cze­śnie ogrom­nym żalem, kiedy poca­ło­wał mnie w czu­bek głowy i wyszedł, zosta­wia­jąc samą.

Egza­min poszedł mi dosko­nale. Nie mógłby pójść lepiej, a kiedy pięć minut po nim spo­tka­łam się na kory­ta­rzu z Jenną, tylko na sie­bie spoj­rza­ły­śmy i obie zaczę­ły­śmy ska­kać jak wariatki. Ludzie gapili się na nas, jedni ze śmie­chem, inni ze zde­gu­sto­wa­nym wyra­zem twa­rzy, ale mia­łam to gdzieś… Mój pobyt tutaj dobiegł końca, nie będę już musiała nosić tego głu­piego mun­durka, pozwa­lać się trak­to­wać jak małą dziew­czynkę, poka­zy­wać mamie ocen do pod­pisu ani zno­sić żad­nych innych bzdur w tym stylu. Byłam wolna, obie były­śmy wolne. Czu­łam się naj­szczę­śliw­sza na świe­cie.

– Na­dal w to nie wie­rzę! – wykrzyk­nęła Jenna, ści­ska­jąc mnie jak sza­lona w dniu ogło­sze­nia wyni­ków. Poszły­śmy do sto­łówki i od wej­ścia usły­sza­ły­śmy, jak wszyst­kie nasze kole­żanki i kole­dzy robią wiel­kie zamie­sza­nie: wrzesz­czą, tań­czą, śmieją się, klasz­czą – totalne sza­leń­stwo, impreza na całego. Pozo­stali ucznio­wie patrzyli na nas jak na nie­nor­mal­nych, choć nie­któ­rzy nie mogli ukryć zazdro­ści, bo więk­szość z nich musiała cze­kać jesz­cze parę lat, zanim też będą mogli się stąd wynieść.

– W pla­nach jest ogni­sko na plaży, będziemy palić mun­durki – poin­for­mo­wał nas jeden z chło­pa­ków z pro­mien­nym uśmie­chem. – Pisze­cie się?

Spoj­rza­ły­śmy po sobie z Jenną.

– No raczej! – wykrzyk­nę­ły­śmy jed­no­cze­śnie, co przy­pra­wiło nas obie o histe­ryczny wybuch śmie­chu. Zacho­wy­wa­ły­śmy się jak pijane, pijane rado­ścią.

Po godzi­nie wspól­nego świę­to­wa­nia, bie­ga­nia po salach, wspól­nych wygłu­pów i mar­no­wa­nia czasu, wyszłam z tej szkoły, w któ­rej w grun­cie rze­czy spo­tkało mnie wię­cej dobrego niż złego. Pamię­ta­łam, jak bar­dzo na początku jej nie­na­wi­dzi­łam, ale gdyby nie ona, to nie dosta­ła­bym się na Uni­wer­sy­tet Kali­for­nij­ski, żeby stu­dio­wać filo­lo­gię angiel­ską, o czym od zawsze marzy­łam.

Wypa­dłam jak z procy, kiedy prze­czy­ta­łam wia­do­mość od Nicka, że czeka na mnie przed wej­ściem. Stał przy swoim samo­cho­dzie i ogromny uśmiech poja­wił się na jego twa­rzy, kiedy zoba­czył mnie pro­mie­nie­jącą ze szczę­ścia. Nie mogąc opa­no­wać rado­ści, puści­łam się bie­giem i rzu­ci­łam w jego ramiona. Jego dło­nie natych­miast mnie pochwy­ciły i sto­pi­li­śmy się w poca­łunku god­nym kome­dii roman­tycz­nej.

Skoń­czy­łam liceum z naj­wyż­szymi oce­nami, szłam na uni­wer­sy­tet, na który ni­gdy wcze­śniej nie byłoby mnie stać, cho­dzi­łam z naj­wspa­nial­szym chło­pa­kiem pod słoń­cem, któ­rego uwiel­bia­łam i za dwa mie­siące zamie­rza­łam zamiesz­kać poza domem, na kam­pu­sie uni­wer­sy­tec­kim, mając przed sobą świe­tlaną przy­szłość.

Nic nie mogło pójść lepiej.

Rozdział 4

4

Nick

Moja dziew­czyna skoń­czyła liceum! Czu­łem się naj­dum­niej­szym face­tem na ziemi! Nie tylko była śliczna, ale też nie­wia­ry­god­nie bystra. Skoń­czyła szkołę z naj­lep­szymi oce­nami, uni­wer­sy­tety się o nią biły, a ona w końcu wybrała moją uczel­nię, tutaj, w Los Ange­les. Nie wiem, co bym zro­bił, gdyby wró­ciła do Kanady, tak jak pla­no­wała na początku. Nie mogłem się docze­kać, kiedy w końcu się do mnie wpro­wa­dzi. Jesz­cze jej tego nie powie­dzia­łem, ale chcia­łem, żeby zamiesz­kała ze mną. Mia­łem dosyć cho­ler­nych ogra­ni­czeń, które narzu­cili nam rodzice, jak tylko zaczę­li­śmy być razem. Od porwa­nia Noah jej matka dostała para­noi. Jakby tego było mało, oby­dwoje zaczęli oka­zy­wać nam nie­za­do­wo­le­nie z tego, że ze sobą cho­dzimy. Sto­sunki mię­dzy nami ochła­dzały się coraz bar­dziej, a kiedy się wypro­wa­dzi­łem, wbrew moim prze­wi­dy­wa­niom wcale nie wró­ciły do normy, a wręcz prze­ciw­nie – jesz­cze bar­dziej się zaogniły. Pra­wie nie pozwa­lali Noah przy­cho­dzić do mnie ani tym bar­dziej zosta­wać na noc. Musie­li­śmy cią­gle wymy­ślać coraz to nowe wymówki, żeby móc w spo­koju spę­dzać razem czas. Mnie w zasa­dzie nie obcho­dziło, co ma do powie­dze­nia ojciec czy jego żona, byłem peł­no­letni, nie­długo mia­łem skoń­czyć dwa­dzie­ścia trzy lata i robi­łem, co mi się żyw­nie podoba, ale Noah była w innej sytu­acji. Byłem świa­domy, że dzie­ląca nas róż­nica pię­ciu lat będzie przy­czyną pro­ble­mów w przy­szło­ści, ale ni­gdy nie myśla­łem, że będzie z tym aż tyle bólu głowy.

Teraz jed­nak nie pora, żeby się tym zamar­twiać. Świę­to­wa­li­śmy prze­cież. W pla­nach było słynne ogni­sko na plaży, które w tym roku orga­ni­zo­wała jej klasa. Nie mia­łem na to zbyt­niej ochoty, ale przy­naj­mniej spę­dzimy tro­chę czasu razem. Następ­nego dnia będzie bar­dzo zajęta zakoń­cze­niem szkoły, a potem matka chciała z nią zjeść uro­czy­stą kola­cję, więc albo wyj­dziemy dzi­siaj razem, albo jutro będę musiał znowu się nią dzie­lić z całym świa­tem. Wiem, że mogę wydać się ego­istą, ale w ciągu ostat­nich mie­sięcy, wypeł­nio­nych jej szkołą, moimi wyjaz­dami do San Fran­ci­sco i kło­dami rzu­ca­nymi nam pod nogi przez rodzi­ców, nie spę­dzi­łem z nią nawet połowy tego czasu, który bym chciał, więc mia­łem zamiar wyko­rzy­stać oka­zję.

Droga na plażę minęła nam przy­jem­nie. Noah emo­cjo­no­wała się zakoń­cze­niem szkoły i przez dwa­dzie­ścia minut podróży samo­cho­dem ani na chwilę nie zamknęła buzi. Cza­sami śmie­szy mnie jej gesty­ku­la­cja, kiedy czymś się eks­cy­tuje. W takich chwi­lach wydaje się, że jej ręce żyją wła­snym życiem.

Zapar­ko­wa­łem, jak tylko mogłem naj­bli­żej, ze względu na tłumy ludzi, które już się tam zgro­ma­dziły. Byli tam nie tylko kole­dzy z klasy Noah, ale chyba wszyst­kie klasy matu­ralne z połu­dnio­wej Kali­for­nii.

– Miało być tylko kilka osób… – sko­men­to­wała, patrząc na tłumy w zdu­mie­niu, tak jak ja.

– Jeśli kilka osób ozna­cza pół stanu…

Uśmiech­nęła się, igno­ru­jąc moją odpo­wiedź, i pode­szła do Jenny, która poja­wiła się dosłow­nie w tym momen­cie. Miała na sobie sta­nik od kostiumu i krót­kie spodenki, wyglą­dała osza­ła­mia­jąco.

– Pijemy! – krzyk­nęła.

Wszy­scy kole­sie dookoła unie­śli kie­liszki w toa­ście na jej cześć.

Noah objęła ją, pokła­da­jąc się ze śmie­chu. Kiedy nade­szła moja kolej, wyko­rzy­sta­łem swój wzrost i siłę, i wyrwa­łem jej z dłoni kubek. Roz­la­łem zawar­tość na pia­sek.

– Ej! – zapro­te­sto­wała obu­rzona.

– Gdzie jest Lion? Powi­nien tu być – spy­ta­łem, otwar­cie się śmie­jąc z jej obra­żo­nej miny.

– Idiota! – rzu­ciła Jenna i zaczęła mnie osten­ta­cyj­nie igno­ro­wać.

Noah potrzą­snęła głową i objęła mnie za szyję. Sta­nęła na pal­cach, żeby lepiej widzieć moją twarz.

– Jesteś pewien, że chcesz tu zostać? – spy­tała, głasz­cząc mnie po szyi dłu­gimi pal­cami.

– Baw się, Pie­gu­sie, mną się nie przej­muj – odpo­wie­dzia­łem i pochy­li­łem głowę, żeby przy­ci­snąć zamknięte usta do jej mię­si­stych warg. Dopro­wa­dzały mnie do sza­leń­stwa. – Idę poszu­kać Liona, przyjdź do mnie, jak zatę­sk­nisz.

– Już tęsk­nię – odparła i wła­śnie wtedy Jenna chwy­ciła ją pod ramię i pocią­gnęła Bóg wie gdzie, żeby robić nie wia­domo jakie głu­poty.

Spoj­rza­łem na nią wrogo, ale wypu­ści­łem Noah z objęć. Poszły do kole­gów, któ­rzy przy­go­to­wy­wali mun­durki, żeby wrzu­cić je do ognia. Stara tra­dy­cja… Jesz­cze pamię­ta­łem, jak spa­li­łem swój.

Pod­sze­dłem do jed­nego z małych ognisk, gdzie było nie­wiele osób, i z rękami w kie­sze­niach zapa­trzy­łem się w ogień. Fan­ta­zjo­wa­łem o tym wszyst­kim, co chcia­łem robić tego lata z Noah, bio­rąc pod uwagę moż­li­wo­ści, które otwie­rały się przed nami w ciągu następ­nych paru mie­sięcy.

Nagle zauwa­ży­łem Liona. Sie­dział sam przy ogni­sku naj­bar­dziej odda­lo­nym od cen­trum zabawy. W ręku trzy­mał piwo i wpa­try­wał się w pło­mie­nie, tak jak ja przed chwilą, tylko że on wyglą­dał na zmar­twio­nego i smut­nego. Pod­sze­dłem, żeby z nim poga­dać.

– Co jest, ziom? – zaga­iłem i huk­ną­łem go w plecy. Wzią­łem butelkę ze skrzynki, która stała u jego stóp.

– Sta­ram się przy­spie­szyć upływ czasu na tej zasra­nej impre­zie – odpo­wie­dział i pocią­gnął długi łyk z butelki.

– Upi­ja­jąc się? Jenna jest już nie­źle nawa­lona, ktoś z was dwojga będzie musiał pro­wa­dzić. Na twoim miej­scu wylu­zo­wał­bym z piciem – ostrze­głem go. Olał mnie i znowu uniósł butelkę do ust.

– Nie chcia­łem tu przy­jeż­dżać, to Jenna się uparła – patrzył w prze­strzeń.

– Skoń­czyła szkołę, Lion, nie możesz jej obwi­niać za to, że nie rozu­mie, jak chu­jowo się czu­jesz. Ja też nie rozu­miem.

Zaczerp­nął haust powie­trza i wrzu­cił butelkę do ognia. Natych­miast się roz­trza­skała.

– Warsz­tat nie idzie tak dobrze, jak do tej pory. Ostat­nie, czego bym chciał, to żeby mój brat wyszedł z wię­zie­nia i zoba­czył, że nie udało mi się utrzy­mać biz­nesu rodzin­nego…

– Jeśli potrze­bu­jesz kasy…

– Nie chcę od cie­bie hajsu, Nicho­las, sto razy o tym roz­ma­wia­li­śmy. Mogę to roz­wią­zać, tylko że nie wyszło tak, jak pla­no­wa­łem, o to mi cho­dzi.

Spoj­rza­łem na niego i od razu się zorien­to­wa­łem, że nie mówi mi wszyst­kiego.

– Lion, zanim wle­ziesz w jakieś bagno…

Odwró­cił się do mnie. Spoj­rzał na mnie tak, że się zamkną­łem.

– Przed­tem nie mia­łeś nic prze­ciwko łado­wa­niu się w bagno. Co się z tobą, kurwa, dzieje, Nicho­las?

Wytrzy­ma­łem jego spoj­rze­nie bez mru­gnię­cia.

– Porwali moją dziew­czynę, to się ze mną dzieje.

Lion wyglą­dał, jakby poża­ło­wał swo­ich słów, odwró­cił wzrok i wycią­gnął papie­rosa z tyl­nej kie­szeni dżin­sów.

– O wilku mowa, Noah tu idzie – powie­dział i odsu­nął się ode mnie. Odwró­ci­łem się i fak­tycz­nie zoba­czy­łem Noah. Na twa­rzy miała uśmiech, a wiatr roz­wie­wał jej włosy.

Wykrzy­wi­łem usta w uśmie­chu i obją­łem ją. Poca­ło­wała mnie w pierś i zwró­ciła się do Liona.

– Jenna cię szuka – poin­for­mo­wała go z uśmie­chem.

– Świet­nie – odpo­wie­dział ten zła­mas cham­skim tonem. Uśmiech znik­nął z twa­rzy Noah, a mnie naszła ochota, żeby pię­ściami wybić mu z głowy ten zły humor.

Odwró­cił się i odszedł bez słowa w stronę jakichś ludzi.

Noah spoj­rzała mi w oczy.

– Co mu jest?

Pokrę­ci­łem prze­cząco głową i poca­ło­wa­łem ją w czu­bek głowy.

– Ma zły dzień, nie przej­muj się nim – pora­dzi­łem jej. Schy­li­łem się, żeby uca­ło­wać jej poli­czek roz­grzany ogni­skiem, potem zanu­rzy­łem twarz w zagłę­bie­niu mię­dzy oboj­czy­kiem a szyją. Moje usta od wielu dni tęsk­niły za jej skórą i ostat­nie, czego bym chciał, to żeby miała zepsuty humor przez jakąś pier­dołę. – Kocham cię – powie­dzia­łem. Pie­ści­łem jej szyję, sma­ko­wa­łem jej skórę i patrzy­łem, jak drży pod moimi piesz­czo­tami.

– Nick – wymó­wiła moje imię, kiedy moje usta zagłę­biały się w dołek mię­dzy jej pier­siami.

Ode­rwa­łem się od niej na chwilę, zadu­rzony w niej po czubki uszu, ale zda­łem sobie sprawę, że budzimy zain­te­re­so­wa­nie ludzi, któ­rzy chęt­nie popa­trzy­liby na ten piękny spek­takl ero­tyczny.

Zaklą­łem pod nosem i pocią­gną­łem ją w kie­runku, gdzie nie było nikogo.

– Przej­dziemy się? – zapro­po­no­wa­łem. Odda­li­li­śmy się od ognisk, wcho­dząc w ciem­ność nocy, przy ryt­micz­nym szu­mie fal. Nie ist­niało lep­sze miej­sce, chcia­łem się nią nacie­szyć w spo­koju, nie przy odgło­sach głu­piej imprezy.

Noah była dziw­nie spo­kojna, zato­piona w swo­ich myślach. Nie chcia­łem jej prze­szka­dzać. W końcu zwró­ciła się do mnie.

– Mogę zadać ci pyta­nie? – spy­tała ner­wowo.

Spoj­rza­łem na nią i uśmiech­ną­łem się z roz­ba­wie­niem.

– Jasne, Pie­gu­sie – odpar­łem. Zatrzy­ma­li­śmy się pod drze­wem, któ­rego korze­nie wysta­wały spod pia­sku. Drzewo góro­wało nad nami jak jakiś olbrzym. Usia­dłem u jego stóp, pocią­gną­łem w dół Noah i posa­dzi­łem ją mię­dzy moimi nogami. Mogłem teraz patrzeć jej w oczy, nie musząc się schy­lać.

Pokrę­ciła głową.

– Już nic, to głu­pie pyta­nie – uni­kała mojego wzroku. Zaczęła się czer­wie­nić, a moja cie­ka­wość się­gnęła zenitu.

– O, nie. Powiedz mi, o co cho­dzi – nale­ga­łem.

– Nie, naprawdę, to nic waż­nego.

– Jesteś czer­wona jak burak, teraz musisz mi powie­dzieć, bo umrę z cie­ka­wo­ści. Wal – naci­ska­łem.

Nie­na­wi­dzi­łem, kiedy tak robiła. Musia­łem wie­dzieć o wszyst­kim, co myśli, co czuje… Nie chcia­łem, żeby cze­go­kol­wiek się przede mną wsty­dziła, w dodatku byłem tak zain­try­go­wany, że nie mogłem pozwo­lić jej, żeby mi nie powie­działa, co ją gnębi.

W końcu nasze spoj­rze­nia się spo­tkały. Zaczęła bawić się kosmy­kiem wło­sów.

– Zasta­na­wia­łam się… wiesz, po tym, co było ostat­niego wie­czoru, kiedy ty… – mówiła, robiąc się pur­pu­rowa.

Sta­ra­łem się nie śmiać. Ni­gdy przed­tem tego tak nie robi­li­śmy, chcia­łem z Noah zacząć powoli, wpro­wa­dzić ją w seks stop­niowo, a przede wszyst­kim pocze­kać, aż będzie gotowa.

– Kiedy w tak spek­ta­ku­larny spo­sób zaini­cjo­wa­łem seks oralny? – spy­ta­łem, bawiąc się jej reak­cją.

– Nicho­las! – wykrzyk­nęła wzbu­rzona, roz­glą­da­jąc się na prawo i lewo, jakby ktoś mógł nas usły­szeć tu, gdzie byli­śmy. – Wiesz co, zapo­mnij, nie wiem, co mi przy­szło do głowy, żeby o tym mówić.

Przy­cią­gną­łem ją do sie­bie i zmu­si­łem, by na mnie spoj­rzała.

– Jesteś moją dziew­czyną, możesz ze mną roz­ma­wiać o wszyst­kim… O co ci cho­dzi? O to, co wtedy robi­li­śmy? – sta­ra­łem się ją uspo­koić. Wie­dzia­łem, że umiera ze wstydu, roz­ma­wia­jąc na te tematy. Prze­ko­na­łem się o tym, kiedy cza­sami wymknęło mi się jakieś gru­biań­skie okre­śle­nie. – Nie podo­bało ci się?

Jasne, że jej się podo­bało, musiała zakryć twarz, żeby nikt nie usły­szał jej krzy­ków. Szlag, czy musimy o tym teraz roz­ma­wiać? Pod­nie­cało mnie samo wspo­mnie­nie.

– Podo­bało mi się, nie o to cho­dzi – odparła, patrząc w bok. – Ale… zasta­na­wia­łam się, czy ty byś chciał… to zna­czy, żebym zro­biła to samo tobie.

Mało się nie zakrztu­si­łem wła­sną śliną.

Spo­tka­li­śmy się spoj­rze­niem, w jej wzroku był wstyd, ale też pożą­da­nie. Tak, w tych mio­do­wych oczach widzia­łem pożą­da­nie i, mój Boże, nie mogę roz­ma­wiać z nią o sek­sie w miej­scach publicz­nych. Na samą myśl staję się ner­wowy…

– Szlag, Noah… – opar­łem się głową o jej czoło. – Chcesz, żebym umarł na zawał?

Roze­śmiała się roz­ba­wiona.

– Więc myśla­łeś o tym – powie­działa. Zatkało mnie. Odkle­iłem się od jej czoła, żeby na nią spoj­rzeć.

– Chyba każdy facet, który ma oczy, myśli dokład­nie o tym, kiedy na cie­bie patrzy, kocha­nie. Jasne, że myśla­łem o tym, ale to nie jest coś, co musimy zro­bić, chyba że ty chcesz.

Zagry­zła ner­wowo wargi.

– Ale… to nie w porządku, to zna­czy, że ty musia­łeś przez to przejść, a ja …

Wybuch­ną­łem śmie­chem.

– Przejść przez to? Mówisz, jakby to była jakaś tor­tura – sta­ra­łem się ją zro­zu­mieć. – Noah… Spra­wiło mi to wielką przy­jem­ność. Wię­cej, chcę to powtó­rzyć, gdy tylko będzie oka­zja.

Oczy Noah roz­warły się w zasko­cze­niu, ale też pod­nie­ce­niu. Cza­sami zapo­mi­na­łem, jak bar­dzo była nie­winna.

– W takim razie ja też to zro­bię… – oznaj­miła zde­cy­do­wa­nie, cho­ciaż w jej oczach na­dal widzia­łem waha­nie.

– Nie – zaprze­czy­łem roz­ba­wiony. – To tak nie działa. To, co ja robię z tobą, nie zależy od tego, co ty chcesz robić ze mną. Nie jest tak, że dzi­siaj ja, jutro ty. Kiedy będziesz chciała, wtedy to zro­bisz, a jeśli ten moment ni­gdy nie nadej­dzie, cóż… poszu­kam sobie innej – zażar­to­wa­łem. Wbiła mi łokieć pod żebro.

– Bądź poważny! – zażą­dała, przy­wo­łu­jąc mnie do porządku.

Sta­ra­łem się być poważny.

– Wiem, żar­to­wa­łem. Nie chcę, żebyś zro­biła cokol­wiek, czego nie chcesz zro­bić. Dobrze? – poca­ło­wa­łem ją w nos.

Zamru­gała i spoj­rzała na mnie.

– A nie będzie ci przy­kro…? Nie mówię, że nie chcę, tylko że, no… chyba nie jestem gotowa.

Dla­tego byłem w niej zako­chany. Dziew­czyna bez cha­rak­teru ule­głaby tylko po to, żeby mnie zado­wo­lić. Noah taka nie była, jeśli nie miała pew­no­ści, mogłeś robić, co chcesz, żeby ją prze­ko­nać, ale ona była wierna sobie.

– Chodź tutaj – przy­cią­gną­łem ją do sie­bie. Cało­wa­łem, jakby jutro świat miał się skoń­czyć. – Wystar­czysz mi ty, kocha­nie.

Uśmiech­nęła się słodko i po kilku chwi­lach znowu dorwa­li­śmy się do sie­bie.

Rozdział 5

5

Noah

Koń­czy­łam szkołę. Nie wiem, czy zna­cie już to cudowne uczu­cie. Mia­łam świa­do­mość, że to co naj­trud­niej­sze wciąż jesz­cze przede mną, w końcu cze­kały mnie teraz stu­dia, ale jed­nak ukoń­cze­nie szkoły śred­niej nie może rów­nać się z niczym innym. To krok w doro­słość, krok ku nie­za­leż­no­ści, uczu­cie tak satys­fak­cjo­nu­jące, że czu­łam, jak wszystko aż się we mnie trzę­sie, kiedy razem z resztą kole­ża­nek i kole­gów cze­ka­łam, aż wyczy­tają moje nazwi­sko.

Lista była uło­żona w porządku alfa­be­tycz­nym, więc Jenna była sporo przede mną. Cere­mo­nię zor­ga­ni­zo­wano z naj­wyż­szą dba­ło­ścią i ele­gan­cją w szkol­nym ogro­dzie, w któ­rym roz­wie­szono tablice z napi­sem: „ZAKOŃ­CZE­NIE ROKU 2016”. Pamię­ta­łam, jak wyglą­dały cere­mo­nie w moim sta­rym liceum. Odby­wały się w sali gim­na­stycz­nej przy­stro­jo­nej paroma balo­nami i tyle. Tutaj przy­stro­jone były nawet drzewa ota­cza­jące ogród. Krze­sła, na któ­rych sie­dzieli rodzice i goście, były obite dro­gimi mate­ria­łami w kolo­rach zie­lo­nym i bia­łym – bar­wach fir­mo­wych szkoły, zaś nasze togi, w tym samym zie­lo­nym kolo­rze, zapro­jek­to­wała znana pro­jek­tantka. To było wariac­two, idio­tyczne mar­no­wa­nie pie­nię­dzy, ale w ostat­nim cza­sie nauczy­łam się już nie bul­wer­so­wać takimi rze­czami – w końcu żyłam oto­czona mul­ti­mi­lio­ne­rami, dla któ­rych było to coś natu­ral­nego.

– Noah Mor­gan! – wyczy­tano przez mikro­fon. Pod­sko­czy­łam i cała w ner­wach wspię­łam się po schod­kach, żeby ode­brać świa­dec­two. Z rado­snym uśmie­chem spoj­rza­łam w stronę rzę­dów dla gości i namie­rzy­łam wzro­kiem Nicka i moją matkę, biją­cych mi brawo na sto­jąco, rów­nie uszczę­śli­wio­nych jak ja. Mama dodat­kowo pod­ska­ki­wała jak sza­lona, co wywo­łało u mnie jesz­cze więk­szy uśmiech. Uści­snę­łam rękę pani dyrek­tor i dołą­czy­łam do pozo­sta­łych absol­wen­tów.

Kiedy wszy­scy ode­bra­li­śmy już swoje świa­dec­twa, dziew­czyna ze śred­nią o dwie dzie­siąte punktu wyż­szą od mojej weszła na podium i wygło­siła prze­mó­wie­nie dyplo­mowe. Było wzru­sza­jące, dow­cipne i naprawdę piękne – nikt nie zro­biłby tego lepiej. Sto­jąca koło mnie Jenna uro­niła kilka łez, a ja, śmie­jąc się, pró­bo­wa­łam się powstrzy­mać od pój­ścia w jej ślady. Wpraw­dzie spę­dzi­łam tam tylko rok, ale za to jeden z naj­lep­szych w moim życiu. Kiedy już osta­tecz­nie wyzby­łam się uprze­dzeń wobec tej szkoły, zdo­ła­łam zdo­być tu nie tylko naj­lep­sze przy­go­to­wa­nie uni­wer­sy­tec­kie, ale też kilka świet­nych przy­ja­ció­łek.

– Gra­tu­la­cje dla rocz­nika 2016! Jeste­ście wolni! – rado­snym chó­rem zawo­łali do mikro­fonu nauczy­ciele.

Pod­nie­śli­śmy się wszy­scy razem i wyrzu­ci­li­śmy w górę nasze birety. Jenna uści­snęła mnie tak mocno, że pra­wie zabra­kło mi tchu.

– Czas na imprezę! – wykrzyk­nęła przy­ja­ciółka, klasz­cząc i ska­cząc jak opę­tana. Roze­śmia­łam się, a po chwili oto­czyły nas setki rodzi­ców, któ­rzy szu­kali swo­ich dzieci, by im pogra­tu­lo­wać. Poże­gna­ły­śmy się szybko i zaczę­ły­śmy szu­kać wła­snych rodzi­ców.

Czy­jeś ramiona oplo­tły mnie od tyłu i pod­nio­sły z ziemi.

– Gra­tu­la­cje, kujonko! – powie­dział mi do ucha Nick, posta­wił mnie na ziemi i gło­śno cmok­nął w poli­czek. Odwró­ci­łam się do niego i zarzu­ci­łam mu ręce na szyję.

– Dzięki! Na­dal nie mogę w to uwie­rzyć! – przy­zna­łam z twa­rzą wtu­loną w jego szyję, pod­czas gdy on obej­mo­wał mnie mocno ramio­nami.

Zanim zdą­ży­łam go poca­ło­wać, zja­wiła się moja matka, wci­snęła się mię­dzy nas i przy­tu­liła mnie ze wszyst­kich sił.

– Skoń­czy­łaś szkołę, Noah! – zapisz­czała jak nasto­latka, pod­ska­ku­jąc i zmu­sza­jąc mnie do tego samego. Roze­śmia­łam się, patrząc jed­no­cze­śnie, jak Nick pobłaż­li­wie kręci głową i rów­nież się śmieje – z mojej mamy i ze mnie.

Wil­liam stał obok nas i kiedy mama wresz­cie mnie puściła, objął mnie z czu­ło­ścią.

– Mamy dla cie­bie nie­spo­dziankę – oświad­czył.

Spoj­rza­łam podejrz­li­wie na całą trójkę.

– Co takiego wymy­śli­li­ście? – zain­te­re­so­wa­łam się z uśmie­chem.

Nick chwy­cił mnie za rękę i pocią­gnął za sobą.

– Chodźmy – powie­dział i ruszy­łam za nim przez ogród. Wszę­dzie dookoła było tyle ludzi, że tro­chę to trwało, zanim dotar­li­śmy na par­king.

Gdzie nie spoj­rzeć, wszę­dzie stały samo­chody z ogrom­nymi wstąż­kami, cza­sem w bar­dzo jaskra­wych kolo­rach, lub z balo­nami przy­wią­za­nymi do luste­rek. Matko Boska! Jak sza­lony musi być rodzic, żeby kupić taką maszynę osiem­na­sto­let­niemu gów­nia­rzowi?

I wów­czas Nick zasło­nił mi oczy wielką dło­nią i popro­wa­dził mnie przez par­king.

– Co ty wypra­wiasz? – zapy­ta­łam ze śmie­chem, poty­ka­jąc się o wła­sną stopę. Zaczy­na­łam się we mnie budzić cie­ka­wość.

Nie, nie­moż­liwe…

– Tędy, Nick – pokie­ro­wała go moja matka, pod­eks­cy­to­wana jak nie wiem co. Nick zatrzy­mał się i zwró­cił w inną stronę.

Po chwili odsło­nił mi oczy, a mnie opa­dła szczęka, dosłow­nie.

– Powiedz, że ten czer­wony kabrio­let nie jest dla mnie – szep­nę­łam z nie­do­wie­rza­niem.

– Gra­tu­la­cje! – zawo­łali chó­rem Wil­liam i moja mama, oboje z pro­mien­nym uśmie­chem.

Nick machał mi klu­czy­kami przed nosem.

– Teraz nie masz już wymówki, żeby do mnie nie przy­je­chać – mruk­nął z zado­wo­le­niem.

– Zwa­rio­wa­li­ście? – wrza­snę­łam histe­rycz­nie, kiedy odzy­ska­łam zdol­ność rek­cji.

Kurde, kupili mi pie­przone audi…

– O mój Boże! – pisz­cza­łam jak nie­nor­malna.