Trzej Maszkaronowie, czyli legendarna komedia - Franciszek Marek Piątkowski - ebook + audiobook

Trzej Maszkaronowie, czyli legendarna komedia ebook i audiobook

Franciszek Marek Piątkowski

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ostrzeżenie!

Czytanie tej książki grozi bólem brzucha, łzawieniem oczu… ze śmiechu!

Wegewąpierz Radosław, strzygoń Bezmir i domowik Witek przez przypadek przywołują... legendarne postacie. Mają bardzo mało czasu, by odesłać je z powrotem do Nawii. Z pomocą przychodzą im topielica Bogna i wodniki Myślimir i Miłomysł.

Dzielne stwory staną oko w oko z groźnym Bazyliszkiem, rozwiążą problem Liczyrzepy, pomogą w miłosnych rozterkach Upiorowi z opery, powstrzymają Wandę i Smoka Wawelskiego przed zniszczeniem Krakowa… A to tylko część ich bohaterskich czynów w walce o spokój, ład i porządek w Jawii!

Czytelnik może liczyć na zdrową dawkę humoru, gry słowne, zaskakujące nawiązania do popkultury i ciekawe interpretacje znanych i mniej znanych legend.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 188

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 32 min

Lektor: Wojciech Żołądkowicz

Oceny
4,4 (130 ocen)
88
24
9
6
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AlexGolinska

Nie oderwiesz się od lektury

czekałam na tą książkę:)
30
zbysio1980

Nie oderwiesz się od lektury

Genialne. Szkoda tylko że takie krótkie
30
martazab78

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka na poprawę humoru i rewekacyjne przygody z legendami słowiańskim.
30
Edyta_Guzewska

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie spędzony czas.
30
wychowana_przez_ksiazki

Nie oderwiesz się od lektury

Rzeczywiście zabawa historia 🤪
20

Popularność




Copyright by Franciszek M. Piątkowski, Lublin 2024

Redakcja i korekta: Anna Dzięgielewska

Projekt okładki, ilustracje: Marta Żurawska

Skład i łamanie: Krzysztof Biliński

Patronat główny:

OliWolumin

Patroni medialni:

Aryia Czyta Kotom, Fantastyka Moim Życiem, Fantastyka w Recencji, Gniazdo, iSAP, Iza w Krainie Słowa, Książkowa Wieża, Kupię Przeczytam Później, Okiem Umarlaka, Ruda Kociara Czyta, Samowydawcy.pl, Slavic Book, Słowiański Przewodnik, Smoki Wawelskie, Woman in Corset, Zaczytane Szydełko, Zdrowo Bookknięte

Druk i oprawa:

Drukarnia Akapit Sp. z o.o.

ul. Węglowa 3

20-481 Lublin

MOTTO

Maleje nam świat i ubożeje o jeszcze jedno – o legendy. Im dalej żeglują portugalskie karawele, im więcej wysp odkrytych i nazwanych, tym legend robi się mniej. Co i rusz jakaś rozwiewa się niby dym. Coraz to o kolejne marzenie jesteśmy ubożsi. A gdy umiera marzenie, ciemność wypełnia miejsce przez nie osierocone. W ciemności zaś, zwłaszcza gdy do tego jeszcze rozum uśnie, zaraz budzą się potwory. Że co? Że już ktoś to powiedział? Panie dobry! A czy jest coś takiego, czego już ktoś kiedyś nie powiedział?

Andrzej Sapkowski – Boży bojownicy

Rozdział 1Kamień nieszczęścia i bieda z nędzą

Trzy słowiańskie demony sterczały nieruchomo niczym trzy słupy soli, na chodniku przy jednej z uliczek lubelskiej dzielnicy Sławinek, i ze smętnymi minami obserwowały, jak dwoje ludzi kończy ładowanie walizek do czarnego SUV-a, a następnie umieszcza roczną dziewczynkę w foteliku samochodowym.

Demoniczne towarzystwo było, na pierwszy rzut oka, nieco osobliwe. Zresztą na drugi rzut oka tym bardziej. Stał tam strzygoń o imieniu Bezmir, który potworną aparycją i wyglądem ogólnym był w stanie przerazić niejednego Stefka Burczymuchę, nie mówiąc już o nieustraszonych braciach Grimm, Van Helsingu czy nawet wiedźminie Geralcie z Rivii.

Był tam także całkiem przystojny, choć trupio blady wegewampir Radosław, uosabiający swym wampirycznym image’em klasyczne wyobrażenie krwiopijcy w pelerynie, z jeszcze bardziej klasycznych horrorów. Taki Béla Lugosi z filmu „Drakula” sprzed stu lat, tylko nieco młodszy. I na domiar złego, albo dobrego, jak kto woli, będący zadeklarowanym wegetarianinem.

Trzecią postacią był kudłaty domowik o imieniu Witek, który w nieodłącznym czerwonym berecie przypominał skrzyżowanie Buki i Bobka z „Muminków”, z krecikiem z bajki produkcji czechosłowackiej, z leciutką domieszką przedstawiciela francuskiego ruchu oporu z drugiej wojny światowej. Domieszką wyrażającą się oczywiście w oryginalnym nakryciu głowy stwora.

– Oj, już nie patrzcie tak na nas spode łbów, jakbyśmy wam chcieli wyrządzić jakąś niewyobrażalną krzywdę – zażartowała kobieta, widząc smętne miny malujące się na obliczach całej trójki. – Przecież nie będzie nas tylko dwa tygodnie.

– Chyba po tym wszystkim należy się nam chwila urlopu? – zamarudził mężczyzna, spoglądając w stronę demonów.

– Należy, należy – mruknął ponuro wampir Radosław, udowadniając swą wypowiedzią, że w języku polskim jednak da się skonstruować zaprzeczenie poprzez zastosowanie dwóch potwierdzeń.

Owymi ludźmi, którzy tak bardzo palili się do wyjazdu, byli małżonkowie Joanna i Marek Lichoccy oraz ich roczna córeczka Milenka. Jedyni na świecie Widzący, czyli przedstawiciele gatunku homo sapiens, którzy zdolni byli rozmawiać ze słowiańskimi stworami, a nawet ze słowiańskimi Bogami. I nie tylko rozmawiać. Ale to już nieco inna historia.

Pilnujcie tu wszystkiego i uszy do góry, nasi trzej muszkieterowie – powiedział Marek Lichocki, ściskając serdecznie każdego z maszkaronów.

– Ale z nas trzej muszkieterowie – mruknął smętnie Witek, podobnie jak pozostałe stwory niezbyt ukontentowany, delikatnie pisząc, z powodu wyjazdu gospodarzy. – Ani szpad, ani płaszczy, ani nawet muszkietów nie mamy – zamarudził. – Kardynała Richelieu też jakby trochę brakuje.

– Rozumiem, że powieści Aleksandra Dumasa też już z naszej biblioteczki wygrzebałeś i przerobiłeś? – Aśka Lichocka uśmiechnęła się promiennie.

– Ależ oczywiście! – Stwór nagle pokraśniał z dumy, co jednak było niemożliwym do zauważenia, z uwagi na fakt, że był całkowicie porośnięty burym futrem. – Witek przeczytał „Trzech muszkieterów”, „Trzech panów w łódce, nie licząc psa”Jerome’a K. Jerome’a,a nawet „Trzech Budrysów”Mickiewicza. Właściwie Witek przeczytał już wszystko, co można było w domu znaleźć do przeczytania, proszę drogiej gospodyni. Łącznie z tymi okropnie nudnymi prawniczymi kodeksami – zmarszczył nos ze wstrętem.

– To akurat musiało być straszne. – Kobieta parsknęła śmiechem.

– Było – odparł domowik ze zbolałą miną. – Na przykład „Kodeks postępowania cywilnego”. Kto te głupoty pisze?

– Też sobie czasem zadaję to pytanie – mruknęła pod nosem Aśka, z zawodu adwokat, specjalizująca się w sprawach gospodarczych.

– Zapewne pisze to nasz racjonalny ustawodawca, ale ja tam się nie znam. – Marek machnął ręką. – Ja jestem prostym karnistą.

– „Kodeks postępowania karnego” niewiele lepszy – odparł Witek, krzywiąc się ze szczerą niechęcią.

– No dobrze, to skoro nie muszkieterowie, to może maszkaronowie? – rzucił ze śmiechem mężczyzna, przerywając, poniekąd słuszne, prawnicze rozważania oczytanego demona.

– Maszkaronowie? Gospodarzu! Toż to błąd leksykalny! – jęknął Witek, zasłaniając oczy dłońmi. – Może lepiej maszkarony?

– Trzej maszkarony? – Marek skrzywił się teatralnie i zachichotał. – Eee tam. Kompletnie bez sensu – machnął ręką. – To zupełnie nie przypomina „Trzech muszkieterów”.

– „Słownik poprawnej polszczyzny” również mamy w domu, drogi mężu – roześmiała się Aśka. – Ten mądrala też już go pewnie gruntownie przestudiował.

– Może i błąd maksymalny, ale mnie się podoba nazwa Trzej Maszkaronowie – burknął dotąd milczący strzygoń Bezmir.

– Nie maksymalny, tylko leksykalny – westchnął ciężko domowik, przewracając oczami.

– Jak zwał, tak zwał – orzekł strzygoń. – Grunt, że nazwa fajna.

– Mnie w sumie też się podoba – przyłączył się Radzio, nie zwracając uwagi na słabe protesty domowego stwora, i od razu nieco poweselał. – Trzej Maszkaronowie – dodał z emfazą. – Wpada w ucho.

– Faktycznie, niezła nazwa dla waszej, szczególnego rodzaju, drużyny – zgodził się rozbawiony Marek. – Zatem Trzej Maszkaronowie zostają pilnować interesu, a troje Lichockich na dwa tygodnie oddala się do ciepłych krajów.

– I niechaj Bogowie darzą drogim Maszkaronom! – dodała Aśka, z ulgą sadowiąc się w aucie.

– Dopilnujemy, żeby wszystko chodziło jak w zegarku – obiecał z poważną miną Bezmir, który najwyraźniej powoli godził się z rzeczywistością.

Zamruczał silnik, po czym trójka stworów uniosła dłonie, machając odjeżdżającym na pożegnanie. Po chwili wóz zniknął za zakrętem, a demony popatrzyły po sobie zafrasowane i jak na zawołanie westchnęły głęboko.

– To co teraz zrobimy? – spytał Radosław, który nigdy nie potrafił usiedzieć w miejscu.

– Przydałoby się zająć czymś konstruktywnym – stwierdził Bezmir.

– Witek uważa, że powinniśmy przejść się po mieście i sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu.

– Słuszna myśl, przyjacielu – pochwalił strzygoń. – Dostaliśmy określone zadanie, żeby pilnować tu ładu, więc nie możemy zawieść szefostwa – dodał rzeczowo. – Ruszajmy więc.

Przedefilowali Alejami Racławickimi, szczególnie bacznie obserwując zarośla Ogrodu Saskiego, czy aby nie czai się tam jakieś niebezpieczeństwo, a następnie ulicą Krakowskie Przedmieście, rozglądając się czujnie, po czym skierowali się w stronę Starego Miasta. Wykonany przez nich sumienny patrol umocnił wszystkich w przekonaniu, że w Lublinie, na szczęście, panował spokój, ład i porządek.

Sprawę ułatwiał fakt, że mimo iż było dość ciepło, to robiło się nieco dżdżyście i ponuro, więc lublinianie czym prędzej znikali z ulic, zamykając się w suchych mieszkaniach. Wszyscy demoniczni mieszkańcy miasta również pochowali się w swoich kryjówkach. Ulice, skwery, place, a nawet szemrane zakamarki szybko pustoszały i coraz bardziej pogrążały się w ciszy.

Tymczasem świeżo upieczeni Trzej Maszkaronowie wkroczyli dumnie do Starego Miasta, przechodząc przez bramę w Wieży Trynitarskiej.

– Chyba wszystko w porządku – ucieszył się Radosław. – I oby tak dalej, aż szefostwo wróci.

– A jak wróci, to już może być nie w porządku? – zażartował strzygoń.

– Oj, tak mi się powiedziało, bo jakoś tak mi dziwnie bez nich – tłumaczył się wąpierz.

– Witek uważa, że wprawdzie powierzono nam odpowiedzialne zadanie i powinniśmy je wypełnić z całą sumiennością – stwierdził z całą powagą domowik. – Ale też Witkowi dziwnie – dodał markotnie.

– Ech, a komu nie dziwnie? – westchnął strzygoń.

– Oczywiście, że nam wszystkim dziwnie, bo dotąd nie zabrakło Widzących na tak długo – podsumował Radosław, przysiadając na kamieniu. – Poza tym to nie tylko nasze szefostwo, ale przede wszystkim nasi przyjaciele.

– I dlatego zrobimy co w naszej mocy, żeby był porządek – skwitował Bezmir. – Tak jak obiecaliśmy, wszystko będzie chodziło jak w zegarku, a szefostwo będzie z nas dumne – stwierdził z całym przekonaniem, po czym przysiadł obok wąpierza i sapnął z zadowoleniem.

W końcu przyłączył się do nich domowik, który posadził kudłaty kuper obok strzygonia.

– Ech, miło sobie wreszcie tak posiedzieć i nic nie robić, prawda? – mruknął ukontentowany strzygoń. – Na wszystko mamy oko, wszystko pod kontrolą, należy się nam odpoczynek.

– Cisza, spokój, nic się nie dzieje. Bardzo miło – zgodził się z nim wegewąpierz. – Wspaniale.

– Witek twierdzi, że to będzie nasza najspokojniejsza misja – dodał leniwie domowik.

– Sen-misja – zażartował Radosław.

Siedzieli przez dłuższą chwilę w ciszy, kontemplując zapadający zmierzch, który z jednej strony byłby ciepłym, niemalże przytulnym, gdyby nie siąpiąca mżawka, letnim zmrokiem, ale z drugiej przynosił zdecydowanie jesienną, unoszącą się w powietrzu chłodną wilgoć i zapowiedź nieuchronnej zmiany pory roku.

– Hmm – mruknął nagle Witek znacząco i poruszył się niespokojnie.

– Hmm, co? – zainteresował się Bezmir.

– Tak właściwie, to na czym my siedzimy? – spytał domowik dziwnie stłumionym głosem.

– Eee… – Strzygoń skrzywił się okrutnie, gdy nagle pojął potencjalną grozę sytuacji. – Chyba popełniliśmy wielką, historyczną pomyłkę – powiedział wolno i ostrożnie zaczął podnosić się z kamienia.

– Powoli, bez gwałtownych ruchów – mruknął półgębkiem Witek, również wstając z głazu.

– Co wam odbiło? – zaniepokoił się Radosław, spoglądając ze zdziwieniem na przyjaciół.

– Zobacz, na czym siedzisz – jęknął cicho domowik.

– O, Kamień Nieszczęścia – beztrosko zorientował się wąpierz. – No i co w związku z tym?

– Jak to, no i co? – Strzygoń złapał się za przerażającą głowę. – Przecież to Kamień Nieszczęścia!

– I? – spytał Radosław, niewiele rozumiejąc z zachowania przyjaciół.

– Przecież nie wolno go dotykać! – zajęczał skrzekliwie strzygoń. – Sprowadzimy na siebie biedę z nędzą!

– A te wstrętne babsztyle potrafią zaleźć za skórę – dokończył Witek lekko stropiony.

Bezmir miał rację. Jak się okazało, usiedli sobie, zupełnie bezmyślnie, na sporym kamieniu, który spoczywał na rogu ulic Gruella i Jezuickiej na lubelskim Starym Mieście. A był to nie byle jaki kamień.

Według legendy głaz służył kiedyś przez wiele lat jako podstawa pod katowski pieniek, gdzie sycił się krwią i nieszczęściem, nabierając złowrogiej mocy i zyskując swoją ponurą nazwę. W końcu po licznych perypetiach trafił pod ścianę jednej z lubelskich kamienic i tam złowieszczo zaległ.

To był właśnie Kamień Nieszczęścia i z całą pewnością należało go zostawić w spokoju, najlepiej obchodząc szerokim łukiem, czego mieszkańcy miasta i liczni turyści przez lata gorliwie przestrzegali. A już z całą pewnością nie wolno było na nim siadać.

Radosław jednak nigdy przesądny nie był. Wręcz przeciwnie. Nie wierzył także w instytucję tak zwanego pecha, a nieugięty racjonalizm miał onegdaj, jeszcze za życia, wypisany na sztandarze. Poglądy zweryfikował dopiero po tym, jak stał się wampirem. Chociaż nie do końca zweryfikował, gdyż proces weryfikacji następował u niego na bieżąco.

– Co wy pleciecie? Jaka znowu bieda z nędzą? Jakie znów babsztyle? – Radzio zarechotał i lekceważąco machnął ręką. – Toż to zwykły kamień. Przecież to wszystko tylko przesądy i legenda.

– Przesądy i legenda, powiadasz? – zabrzmiał nagle jakiś upiornie piskliwy i do szpiku kości nieprzyjemny skrzek za ich plecami. – Legenda? To ja wam zaraz dam legendę!

Teraz również i Radek zerwał się na równe nogi, po czym cała trójka błyskawicznie odwróciła się w stronę, z której dobiegał koszmarny głos.

Stała przed nimi wielka, wynędzniała i pokraczna postać. Przerośnięty, pokryty guzami łeb, na którym sterczały rzadkie kępki burej szczeciny, osadzony był na przeraźliwie długim i równie przerażająco chudym korpusie, okrytym burymi, zetlałymi, pełnymi dziur szmatami. Z pokrytego liszajami tułowia wyrastały chorobliwie wyschnięte, pałąkowate kończyny z nieproporcjonalnie dużymi dłońmi i stopami.

– Bieda! – jęknęli chórem zatrwożeni Bezmir z Witkiem.

– A Bieda – wycedziła poczwara przez krzywe i połamane, ale wciąż niepokojąco ostre zęby.

– Zzzzz Nędzą – dało się słyszeć mrożący krew w żyłach, ociekający jadem syk, po czym zza demonicy wychynęła jej upiorna siostra, Nędza, wyglądem prezentująca się jeszcze gorzej niż Bieda.

– Czego tu szukacie?! – zawołał wojowniczo Radosław, przy czym nie zauważył, że strzygoń i domowik aż skulili się w sobie. – Precz do Nawii! To miejsce jest pod naszą opieką!

– Nie prowokuj tych obleśnych staruch, bo nam napytają biedy – wymamrotał przez zęby Bezmir.

– A wtedy biada nam – szepnął Witek. – Czego panie sobie życzą? – zagaił grzecznie.

– Czego żżżyczą? Czego żżżyczą? – wysyczała Nędza z wściekłością, trzęsąc się z oburzenia.

– Nie dość, że sprofanowaliście Kamień Nieszczęścia, kładąc na nim swoje tłuste zady – zaczęła jadowicie Bieda, która samym swym jestestwem uosabiała ślepą wręcz nienawiść do wszystkiego, co tłuste – to jeszcze mieliście czelność nas niepokoić i wywołać z Nawii!

– Ależ to najczystszy przypadek. – Strzygoń wyszczerzył się upiornie, chociaż akurat jego zamiarem było uśmiechnąć się wytwornie. – Absolutnie nie chcieliśmy pań niepokoić. Przepraszamy najmocniej i już się stąd zabieramy. Prosimy przekazać nasze uszanowania pani Marzannie.

– Hhhola, hhhola, piękny paaanie – skrzeknęła piskliwie Nędza, dając dowód temu, że faktycznie każda potwora znajdzie swego amatora, skoro nawet strzygoń doczekał się nazwania go pięknym panem. – Jeszcze z wami nie ssskończyłyśśśmy. Tak łatwo sssssię nie wywiniecie.

– Mogłybyśmy z siostrą przymknąć oko na ten niesłychany akt wandalizmu i profanacji, świadczący o waszym braku poszanowania dla tradycji, już nie mówiąc o braku podstawowej wiedzy, ale takiej zniewagi, jakiej tu doznałyśmy, nie możemy puścić płazem – wysyczała jadowicie Bieda.

– Ależ jakiej zniewagi? – zdziwił się Witek, udając niewiniątko. – Przecież wspominaliśmy obie panie bardzo ciepło – zełgał.

– A potem nazzzwaliśśście nasss legendą i przesądem! – rzuciła oskarżycielsko Nędza.

– O wssstrętnych babszszsztylach nie wspominając! – dołożyła Bieda.

– Cóż za bezprzykładny brak szszszacunku!

– Cóż za brak kultury! – syczały jedna przez drugą.

– Ależ… – próbował protestować Bezmir.

– Żadnego ależ! – przerwała mu Bieda. Jej głos przywodził na myśl taflę ponurego, zamrożonego jeziora, położonego w tak bardzo nieprzyjaznym miejscu, że lepiej nawet o tym nie wspominać, a oczy płonęły wściekłym, zielonkawym blaskiem. – Babsztyle, mówicie. Legendą, powiadacie. Legendy? No to będziecie mieli tutaj te swoje legendy! – zaskrzeczała przejmująco i uniosła złowieszczo rachityczne łapska w górę, niczym Piotr Skarga na obrazie Jana Matejki.

– Wzywamy was z Nawii, zapomniani! – Pokraki zawyły nagle upiornym chórem. – Przybądźcie tu do nas z zaświatów, wyśmiewani! Zemścijcie się srogo, pogardzani! Bywajcie tuuuu! – zakończyły przeraźliwym, nieznośnym piskiem, po czym zmieniły się nagle w wirujące tumany kurzu i po chwili zniknęły bez śladu, zostawiając osłupiałe stwory samym sobie.

Przerażeni i oszołomieni Trzej Maszkaronowie stali w kompletnej ciszy, łypiąc jeden na drugiego.

– No to koniec – mruknął smętnie Bezmir, przerywając w końcu pełne zaskoczenia milczenie.

– No to klops – wydusił Witek.

– I co teraz? – Radek zdał sobie wreszcie sprawę z powagi sytuacji.

– A czarci wiedzą, co teraz – westchnął strzygoń, który w tej sytuacji wyglądał na najbardziej opanowanego. – Albo może nawet tylko Bogowie to widzą. W każdym razie ja muszę chwilowo ochłonąć.

– Nie wywołuj czartów z lasu – jęknął domowik.