33,99 zł
Prawdziwe uczucie pozwala przekroczyć każdą granicę…
Juwon, jak większość koreańskich idoli, ma absolutny zakaz randkowania. Do bycia gwiazdą przygotowywał się od piętnastego roku życia – godziny wycieńczających treningów, żadnych wypadów ze znajomymi czy imprez. Poświęcenia się opłaciły, bo już po dwóch latach podpisał umowę z wytwórnią muzyczną i zadebiutował na scenach najważniejszych festiwali.
Gabriel, znany pod pseudonimem Yung Gogh, to mieszkający w Stanach dziewiętnastoletni raper, który większość życia spędził w Polsce. Dawno przestał wierzyć w miłość. Interesują go tylko przelotne znajomości, używki i wszystko, dzięki czemu może na chwilę zapomnieć o bolesnej przeszłości.
Przypadkowe spotkanie i jeden wieczór w Los Angeles wystarczyły, by się w sobie zakochali. Jednak wejście w tak szaloną relację oznacza dla Juwona ryzyko utraty wszystkiego, na co ciężko pracował od lat. Gabriel z kolei musi zdecydować, czy chce otworzyć serce, które zdążyło zamknąć się na jakiekolwiek ciepło.
Czyją playlistę wybierzesz: Juwona czy Gabriela? Sprawdź na Spotify!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 498
Data ważności licencji: 9/27/2028
Dobrze, idź za głosem serca. Ale niełatwo jest postępować inaczej niż wszyscy. Za porażkę możesz winić tylko siebie.
Cytat z filmu anime Szept serca,
Lekkie podmuchy ciepłego wiatru wpadały przez otwarte okna małego domku stojącego przy kwitnącej czereśni. Przechodzący obok mieszkańcy nadmorskiego miasta Pohang rozkoszowali się słonecznym dniem, zupełnie nieświadomi, że u państwa Park właśnie działo się coś ważnego, mającego na długo zmienić ich rodzinę, rozdzielić jej członków, i to wcale nie przez żadną nadprzyrodzoną siłę ani nikczemny podstęp, lecz z powodu dobrowolnej decyzji całej trójki.
Miesiąc wcześniej państwo Park i ich syn, piętnastoletni Juwon, usiedli przy drewnianym stoliku na tarasie, gdzie zwykle jadali latem, żeby przedyskutować kwestię, o której rozmowę odkładali już od dawna. Pani Park upiekła chleb na zakwasie, według przepisu przywiezionego z podróży poślubnej po Włoszech. Pokochała zapach świeżego, wyciągniętego z piekarnika bochenka, jego gorzki smak i dźwięk chrupania, który wydawał, gdy łamało się go na pół, więc mimo że minęło dwadzieścia lat, odkąd została żoną pana Parka, wciąż piekła chleb w ten sam wyjątkowy sposób. Obok pokrojonego na grube kawałki bochenka stała ulubiona zupa z kimchi oraz przystawki, w tym kongnamul muchim z kiełkami fasoli. Zwykle po uczcie urządzanej przez panią Park już po kilku minutach można było zbierać puste talerze. Tym razem cała rodzina siedziała w ciszy przy tarasowym stole, nawet nie zerkając na przygotowane potrawy.
Pani Park mieszała nerwowo zupę, celowo zajmując w ten sposób ręce i myśli. Być może chciała tymi silnymi pociągnięciami łyżki sprawić, że temat wpadnie do zupy, utonie pod kolejnymi warstwami kapusty i już nigdy nie będzie musiała go podejmować. Pan Park natomiast siedział nieruchomo, skupiając swój wzrok na płynącym wolno strumyku, na który roztaczał się widok z niewielkiego tarasu.
– Matko, ojcze – zaczął Juwon, wstając z krzesła, które wydało przy tym przenikliwy, skrzypiący dźwięk. – Czy możemy porozmawiać? – wygładził dłońmi swój mundurek. Nie przebrał się jeszcze po przyjściu ze szkoły. – Trzy wytwórnie czekają na waszą odpowiedź.
Pani Park odsunęła garnek z zupą i spojrzała na syna ze złością. Jak w ogóle ośmielił się zacząć ten drażliwy temat! Jej reakcja wynikała jednak wyłącznie z matczynej troski.
– Ma rację – odezwał się pan Park, kładąc dłoń na plecach żony i głaszcząc je delikatnie. – Nie możemy dłużej przeciągać podjęcia decyzji.
Juwon miał zaledwie sześć lat, gdy zaczął z podekscytowaniem powtarzać kroki choreografii, którą tylko zobaczył na kolorowym ekranie telewizora. Zakochał się w tańcu i każdą wolną chwilę poświęcał tej pasji, udzielając się w grupie tanecznej, a ponadto w chórze i nawet w kółku teatralnym. Był wtedy zbyt mały, żeby przewidzieć, że przez to z pozoru niewinne hobby dziewięć lat później będzie przekonywał swoich rodziców do podjęcia decyzji o wysłaniu go do ośrodka szkoleniowego jednej z największych wytwórni muzycznych w Korei.
Zimą ubiegłego roku w szkole, do której uczęszczał Juwon, kilka największych wytwórni muzycznych zorganizowało castingi, poszukując młodych talentów. Juwon, po konsultacji z ojcem, urwał się z lekcji, żeby pojawić się na takim przesłuchaniu. Mama dowiedziała się o wszystkim dopiero po fakcie, bo tak jak obaj przewidywali, byłaby zdecydowanie przeciwko całemu przedsięwzięciu.
Gdy w końcu przyszła na niego kolej, musiał pokazać swoje umiejętności taneczne, zaśpiewać wybraną z krótkiej listy piosenkę i dać się sfotografować z trzech stron. Całość zajęła niepełne pół godziny, po czym Juwon wrócił do normalnego trybu życia. Przez kilka miesięcy nie było odpowiedzi wytwórni, więc ku wielkiej uciesze pani Park niemal zdołał zapomnieć o castingu, w którym brał udział. Nadal tańczył, nadal śpiewał, jednak musiał zepchnąć swoje zainteresowania na drugi plan, gdyż zaczynał się sezon egzaminów.
Parkowie byli niesamowicie zaskoczeni, gdy wtedy właśnie Juwon niemal jednocześnie otrzymał oferty stażu od trzech największych koreańskich wytwórni.
Z początku, oczywiście, wszyscy byli przeszczęśliwi z powodu ich zainteresowania. Juwona rozpierała radość, bo szansę na rozpoczęcie treningów dostawała jedynie garstka osób spośród dziesiątek tysięcy chętnych. Bycie docenionym i to przez trzy wytwórnie niemal graniczyło z niemożliwością.
Niestety, już po wstępnych rozmowach z ich przedstawicielami rodzinę uderzyła trudna rzeczywistość branży rozrywkowej. Okazało się, że podpisanie umowy z wytwórnią wiązałoby się z rodzinną rozłąką. Staż oznaczał przeprowadzkę do specjalnego ośrodka treningowego, gdzie Juwon mieszkałby wraz z innymi stażystami i kontynuował naukę, a przy tym trenował taniec i śpiew. Czekała go harówka od rana do wieczora.
Umowa pomiędzy stażystą i agencją obowiązywała przez minimum pięć lat, z możliwością jej wcześniejszego zakończenia jedynie przez wytwórnię, w przypadku gdy ta uznałaby, że stażysta nie nadaje się do branży rozrywkowej i nigdy nie zadebiutuje na scenie pod ich skrzydłami. To znaczyło mniej więcej tyle, że po podpisaniu umowy przyszłość Juwona stałaby pod wielkim znakiem zapytania. Mógł przecież trenować przez zaledwie kilkanaście miesięcy, po czym od razu zadebiutować na scenie, ale mógł też ćwiczyć po dziesięć godzin dziennie przez pięć lat i następnie zostać odesłany z kwitkiem do domu. Statystycznie rzecz ujmując, to właśnie ta druga opcja przeważała wśród stażystów. Przypadków, że stażysta po kilku latach intensywnego trenowania i poświęcenia szkoły, dzieciństwa, zdrowia psychicznego i fizycznego wracał do rodziny z pustymi rękoma, a czasem nawet długiem do spłacenia, było naprawdę dużo.
To znaczyłoby też, że piętnasty rok życia Juwona byłby ostatnim rokiem jego dzieciństwa.
Wytwórnia Young, którą Juwon był najbardziej zainteresowany, znajdowała się w Seulu, trzy godziny drogi od jego rodzinnego miasta. Ze względu na firmę ojca rodzinna przeprowadzka do Seulu zupełnie odpadała. Poza tym z udzielonych im informacji wynikało, że w przypadku podpisania umowy chłopak odbyłby część stażu w Stanach Zjednoczonych. Dla młodego to brzmiało jak bajka, dla rodziców – już niekoniecznie.
– Zanim zaczniecie, chciałbym przedstawić wam listę powodów, dla których powinniście dać mi szansę. – Juwon wyciągnął z kieszeni zwiniętą kartkę papieru, którą zapisał tuszem w przerwie pomiędzy kolejnymi zajęciami. – Po pierwsze, życie jest zbyt krótkie, żeby nie próbować nowych rzeczy. Po drugie, jestem silny, więc nie boję się trudnych wyzwań. Po trzecie, kocham taniec i śpiew, a szanse na sukces zwiększają się, gdy kocha się to, co się robi. Po czwarte, jeśli jesteś wystarczająco odważny, świat sam zaczyna ci pomagać. Po piąte, nawet jeśli się nie uda, chociaż na pewno się uda, to przynajmniej nie będę mógł powiedzieć, że nie spróbowałem.
– To twoja wina. – Pani Park zignorowała syna i wbiła w męża wściekłe spojrzenie. – To ty się na to zgodziłeś. I powtarzałeś, że ma spełniać swoje marzenia.
– Kochanie. – Ujął ją za dłoń. – Marzenia są ważne, to dla nich żyjemy. W głębi serca wiesz, że podjąłem dobrą decyzję i nie mogłem mu odmówić.
– Po co komu marzenia? – prychnęła, próbując zatrzymać wzbierające łzy. – Co mamy teraz zrobić? Oddać w łapy obcych ludzi naszego jedynego syna?
– Proszę! – Juwon złożył dłonie jak do modlitwy. – Pozwólcie mi spróbować. – W jego głosie słychać było determinację. – Nie zawiodę was.
– Dostanę przez was migreny. – Pani Park złapała się teatralnie za czoło. Po chwili jednak westchnęła długo i głęboko, po czym dodała już mniej surowym tonem: – Pokażcie mi tę umowę jeszcze raz.
Od tej rozmowy minął równo miesiąc. Teraz do momentu przyjazdu pana Janga, prezesa wytwórni Young, który wyjątkowo miał osobiście dopilnować odebrania Juwona z Pohang i zabrania go do ośrodka w Seulu, zostało zaledwie dziesięć minut, więc każda kolejna chwila zdawała się trwać zdecydowanie za krótko.
Duch zbliżającego się rozstania wisiał nad głowami rodziny, odkąd podjęli tamtego wieczoru decyzję, aby pozwolić Juwonowi spełniać marzenia. Wiedzieli, że chwila rozłąki zbliża się nieuchronnie, ale zdecydowanie nie szło to w parze z gotowością do pożegnania. W szczególności w przypadku pani Park.
– On nie jest gotowy – szept zrozpaczonej kobiety dał się słyszeć z wnętrza kuchni. – Zadzwonię do pana Janga i wszystko odwołam.
Trzy duże walizki, pierwotnie należące do pana Parka, stały w jednym z rogów przedsionka, tak ciemnym, że prawie nie było ich widać. Być może postawienie ich w niewidocznym miejscu przez matkę Juwona miało dać jej złudzenie, że wyjazd jej syna wcale nie jest realny. Przygotowywała się do tego momentu już od czterech tygodni, lecz wcale nie sprawiło to, że ta chwila była dla niej łatwiejsza.
Juwon chował się właśnie za jedną ze ścian przedsionka, gdzie miał idealne miejsce do podsłuchiwania rozmowy rodziców. Dźwięk roznosił się tu wyjątkowo dobrze, nawet szept zdawał się wystarczająco głośny.
– Podpisaliśmy już umowę, kochanie. – Spokojny głos pana Parka wypełnił pomieszczenie. Jak zwykle pełnił rolę tarczy ochronnej pani Park, pragnął ukoić jej ból i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. – Poza tym to była nasza wspólna decyzja. Nie pamiętasz?
– Do diabła z umową – burknęła jego żona, a Juwon oczami wyobraźni widział, jak macha przy tym ręką. Zawsze to robiła, gdy się mocno denerwowała. – To jest mój syn i tylko ja, jedyna, mam prawo o nim decydować.
– Dobrze wiesz, że to jego marzenie – tłumaczył tym samym spokojnym głosem pan Park, jakby miał w sobie nieskończone pokłady cierpliwości. W końcu powtarzał jej to prawdopodobnie po raz pięćsetny. – Nie damy rady zniszczyć jego marzenia, ale możemy pomóc mu je pielęgnować. Jesteśmy dla niego jedynym wsparciem.
– Jest zbyt młody, żeby wiedzieć, czym są marzenia. – W kuchni dało się słyszeć ciche uderzenie pięścią o stół. – Nigdzie go nie puszczę.
– Jesteś tego pewna? – zapytał tata.
W pomieszczeniu zaległa głucha cisza, więc Juwon musiał mocno skupić się na tym, żeby się nie ruszyć. Nie pomagało to, że stał na palcach na starej podłodze w przedsionku, bowiem wystarczył mikroskopijny ruch, aby automatycznie wyzwolić lawinę przeszywających skrzypnięć. Na szczęście cisza dość prędko została przerwana. Szkoda jedynie, że cichym płaczem mamy. Chlipała, a on domyślał się, że za ścianą ojciec obejmuje ją swoim długim, silnym, acz chudym ramieniem. Juwon wiedział, że nie powinien się ukrywać i podsłuchiwać. Ale teraz już nie mógł się wycofać.
– To dobra decyzja, kochanie. – Niski głos ojca nadal pocieszał załamaną matkę. – On musi się rozwijać. Poza tym na pewno sobie poradzi. To przecież nasz Juwon.
– Skąd w tobie tyle pewności? – chlipała cicho matka.
– Oboje wiemy, że został do tego stworzony. Jego zdolności pokazały się, kiedy po raz pierwszy stanął na nogi. Zapomniałaś już, jaki był skoczny, gdy tylko braliśmy go ze sobą na parkiet? – odparł pewnie, po czym zamilkł na dłuższą chwilę, a potem dodał: – To ty nie jesteś gotowa, nie on.
Tych siedem słów wybrzmiało tak ciężko, jakby były z ołowiu. I choć z pewnością trudne do przyswojenia, były prawdziwe.
To nie była pierwsza sytuacja, w której mama Juwona panikowała, choć decyzja została już dawno podjęta. Na szczęście zostawał wtedy jego tata, który zawsze był głosem rozsądku w rodzinie i potrafił zarazić żonę swoim spokojem. Sam Juwon miał nadzieję, że i tym razem ojcu się uda.
Kochał rodziców, ale każda kropla krwi w jego żyłach, każda komórka wypełniająca jego organizm były pewne, że bycie idolem jest jego przeznaczeniem. Wiedział, że droga do tego marzenia będzie ciężka, pełna poświęceń, ale musiał nią podążać, inaczej resztę życia spędziłby na płakaniu nad straconą szansą. Może nawet stałby się niczym jego ojciec, który trzymał gitarę w piwnicy i schodził na niej pograć każdego wieczoru, dopiero gdy kończył dwanaście godzin pracy w firmie.
Na własne oczy widział, jak wygląda stawianie się przeznaczeniu, i nie chciał, żeby jego los wyglądał tak samo.
– Już czas – odchrząknął ojciec, gdy na podwórku dał się słyszeć dźwięk opon toczących się po kamieniach. – Zawołajmy Juwona.
Chłopak podskoczył, o mały włos nie przewracając się na stojące obok walizki. Na szczęście stare deski postanowiły z nim współpracować, a warkot silnika zdołał zamaskować jego potknięcie.
Nie miał czasu, żeby spojrzeć w okno, bo na czubkach palców zakradł się w stronę schodów znajdujących się przy drzwiach, po czym stąpnął ciężko na jeden ze stopni, sugerując tym, że dopiero co zszedł na dół. Nie był z tego dumny, ale to nie pierwszy raz, gdy używał tej sztuczki.
Głośne dźwięki przykuły uwagę jego rodziców, którzy momentalnie pojawili się w przedsionku.
– Usłyszałem auto – wyjaśnił Juwon niewinnym głosem, którego zwykle używał, gdy próbował coś zamaskować. – Czy to pan Jang?
Oczy jego matki były zaczerwienione i nieco opuchnięte. Mimo że próżno było szukać na jej twarzy śladów łez, nawet bez podsłuchiwania zorientowałby się, że wcześniej płakała. Jej szczęka drżała, wzrokiem starała się chłonąć widok syna, zupełnie jakby miała go już nigdy nie zobaczyć.
Ojciec, opoka matki, ruszał nerwowo końcówką nosa, niechcący tym zdradzając, że nie jest tak opanowany, jak próbuje okazać wyprostowaną postawą i spokojnym tonem głosu. Patrzył na syna z wielką dumą, ale Juwon wiedział, że to spojrzenie skrywa głęboki strach. Bał się, że obietnica, którą wcześniej złożył matce, może się okazać nieprawdą, że syn wcale nie jest gotowy na rozpoczęcie stażu, całodniowe treningi i mieszkanie z grupą nieznajomych z dala od rodzinnego ogniska.
Juwon nie był głupi, doskonale zdawał sobie sprawę, że oddając go do wytwórni, podejmowali wielkie ryzyko, więc uniósł podbródek i zrobił odważną minę, ukrywając strach, który w rzeczywistości dopadł i jego.
– Tak, to on – odparł tata. – Pozwólcie, że wyjdę się z nim przywitać. – Jeszcze raz spojrzał na syna, po czym założył buty i wyszedł na podwórze.
Nie minęło kilka sekund od zamknięcia drzwi, gdy pani Park rzuciła się na chłopaka i obdarzyła go niedźwiedzim uściskiem.
– Powiedz tylko słowo, a wszystko odwołam – powiedziała drżącym głosem. Juwon czuł, jak kołnierzyk jego bluzki robi się mokry od jej słonych łez.
– Mamo, to moja szansa – odparł krótko, klepiąc ją po ramieniu. – Jestem gotowy.
Pani Park wzmocniła uścisk i trwała w nim tak długo, dopóki nie przerwało go intensywne pukanie w okno. Po drugiej stronie szyby rysowały się dwie sylwetki. Jedna, chudsza i wyższa, należała do ojca Juwona, druga, nieco tęższa i niższa, do prezesa firmy, pana Janga. Ten ostatni ukłonił się matce i jej speszonemu synowi. Kobieta użyła wszystkich sił, żeby uśmiechnąć się do mężczyzny, który miał zabrać jej Juwona, po czym głośno przełknęła ślinę.
– Zaraz wrócę – rzuciła, po czym jeszcze raz, tym razem krótko, przytuliła syna i wyszła na dwór.
To nie było ich pierwsze spotkanie. Zanim rodzice podjęli decyzję o podpisaniu umowy, byli na kilku spotkaniach z prezesem wytwórni Young. Na kilka z nich zabrali Juwona, żeby mógł się upewnić, jakie warunki na niego czekają, i zdecydować, czy na pewno chce w nich żyć przez najbliższych kilka lat.
Za szybą stała teraz trójka dorosłych osób i gorączkowo o czymś rozmawiała. Pan Jang musiał coś tłumaczyć, intensywnie machając rękoma, a pani Park kiwała głową. Jej policzki zaczęły wracać do naturalnego, alabastrowego koloru. Pan Park otoczył żonę ramieniem i dołączył do dyskusji. Musiał opowiedzieć jakiś żart, bo wszyscy się zaśmiali.
Juwon przeniósł wzrok z rozmawiających osób w głąb podwórka, na starą, dumnie stojącą przy drewnianym płocie, kwitnącą wiśnię, która dawała mu schronienie w takie dni jak ten, gdy na dworze było po prostu upalnie. Życie w Pohang było wszystkim, co do tej pory znał. W Seulu był jedynie dwa razy z rodzicami jako dziecko i niczego z tych wycieczek nie zapamiętał. Teraz ta metropolia miała stać się jego nowym domem. On sam w tłumie blisko dziesięciu milionów obcych osób. Ta myśl zupełnie go przeraziła, ale nim na jego skórze zdążyła zagościć gęsia skórka, ojciec otworzył drzwi wejściowe i zaprosił go do rozmowy.
Na zewnątrz przywitało go gorące powietrze. Zamrugał kilka razy, przyzwyczajając oczy do słońca, po czym ukłonił się przed panem Jangiem, a ten, ku zdziwieniu wszystkich obecnych, przywitał się z nim uściskiem dłoni.
– Nie mogę się doczekać naszej współpracy – powiedział, po czym poklepał chłopca po ramieniu. – Z pewnością będzie owocna. Zostaniesz gwiazdą, Juwonie.
– Dam z siebie wszystko, proszę pana – głośno obiecał chłopak, po czym ponownie pochylił głowę, aby okazać starszemu mężczyźnie szacunek.
– Dzwoń do nas – rzuciła pani Park do syna. – Kiedy tylko znajdziesz wolną chwilę. – Ponownie wzięła go w swoje pulchne ramiona i zasypała lawiną mokrych całusów.
– Mamo… – Zawstydzony chłopak przewrócił oczami, gdy pieszczoty się przedłużały. – Wystarczy.
Pani Park rozluźniła w końcu uścisk, a wtedy ojciec Juwona wykorzystał szansę, by pochylić się nad nastolatkiem i chwycić go swoimi silnymi ramionami. Objął go krótko, lecz mocno.
– Daj nam powód do dumy, synku – szepnął mu do ucha, po czym odsunął się.
Po serii uścisków nawiązała się jeszcze krótka niezobowiązująca pogawędka, podtrzymywana głównie przez panią Park wyłącznie po to, żeby opóźnić rozstanie. Mimo jej starań pan Jang stwierdził w końcu, że już czas wyruszyć w trasę. Matka Juwona znów zalała się łzami. Nawet Juwon, który starał się być silny, poczuł, jak jego oczy zaczynają wilgotnieć.
Powtarzał sobie jednak, że taka jest cena podążania za marzeniami i że musi wykorzystać szansę daną mu przez los.
Spiął mięśnie i ostatni raz przytulił rodziców, po czym usadowił się na tylnym siedzeniu auta pana Janga. Prezes pożegnał się z rodzicami Juwona, potrząsając ich dłońmi. Wsiadł za kierownicę, rzucił do młodego chłopaka kilka słów wsparcia, po czym wcisnął pedał gazu. Juwon oparł czoło o boczną szybę, obserwując, jak z każdym kolejnym obrotem kół twarze jego rodziców tracą coraz więcej szczegółów. Mimo to nie odrywał od nich wzroku. Obrócił głowę dopiero wtedy, gdy zniknęli za zakrętem. Nie był już w stanie dostrzec ani łez na porcelanowej skórze mamy, ani chudych ramion ojca, które kurczowo obejmowały żonę. Przełknął cicho ślinę, próbując zatrzymać rosnącą gulę w gardle.
Teraz nie było odwrotu. Musiał dać im powód do dumy.
– Wchodzisz za piętnaście minut. – Piskliwy głos menadżerki trasy dudnił w prawej słuchawce dousznej Juwona. – Masz ostatnie chwile na poprawki.
Ari, ulubiona makijażystka młodego piosenkarza i jednocześnie najlepsza przyjaciółka, od roku podróżująca z nim dookoła świata, nakładała na jego alabastrową cerę kolejną warstwę pudru, przez którą powoli przestawał przypominać siebie i zaczynał wyglądać jak trup.
– Wystarczy – sapnął nerwowo, dłonią odsuwając pędzel.– Nie chcę stać się tańczącą kredą.
– Przepraszam – Ari spojrzała na niego, marszcząc przy tym idealnie wyregulowane brwi – ale jak ostatni raz sprawdzałam, to ja byłam po kursie prowadzonym przez Mario Dedivanovica, nie ty.
– Jesteś pewna, że częścią jego programu był makijaż pośmiertny? – syknął, zaciskając usta w linijkę.
– Przecież wiesz, że po utrwaleniu kremu pudrem zacznę konturowanie i nie będziesz taki blady. – Ari pokręciła głową, znów przykładając pędzel do jego bladych policzków. – Jesteś dziś nie do zniesienia, ale wybaczę ci, bo to twoja wielka noc.
– Masz rację – powiedział Juwon i westchnął głęboko, spuszczając wzrok. – Przepraszam.
– To normalne, że się stresujesz. – dziewczyna położyła dłoń na jego ramieniu. – Jesteś pierwszym koreańskim artystą, który zagra na Coachelli – mocno podkreśliła ostatnie słowo. – Jeśli to nie jest powód do stresu, to nie wiem, co może nim być.
– Dzięki – jęknął – ale wcale mnie to nie pociesza.
– Wyluzuj – odparła Ari, gładząc delikatnie jego ramię. – Dasz radę. Jesteś w końcu Parkiem Juwonem.
Wszystkie słowa pocieszenia, choćby nie wiadomo jak szczere, mimowolnie przelatywały mu przez uszy. Były jak słaby repelent, gdy katastrofalne myśli lęgły się w jego głowie niczym wyjątkowo odporne muchy. Obawiał się, że miesiące katorżniczych treningów to za mało i zrobi z siebie pośmiewisko na oczach całego świata, nawet jeśli choreografia piosenek z debiutanckiego albumu śniła mu się po nocach, a on w gruncie rzeczy od piętnastego roku życia trenował, aby dojść do tego momentu w swojej karierze.
– Tragedia! – usłyszał krzyk Seulgi, swojej kostiumografki, która wparowała do pokoju niczym huragan. – Nie mamy apaszki!
– Myślę, że poradzimy sobie bez… – odparł Juwon, starając się przy tym nie ruszać, żeby nie utrudniać Ari pracy, ale nie zdążył dokończyć, bo Seulgi zupełnie ignorując jego uwagę, zawołała:
– Wszystko na marne!
– Sprawdź na zapleczu – Ari poradziła koleżance. – Wydaje mi się, że ją tam widziałam.
– Dzięki. – Seulgi złożyła dłonie jak do modlitwy, po czym zniknęła za metalowymi drzwiami, niemal tak szybko, jak się pojawiła.
Niewzruszony brakiem apaszki Juwon obserwował całą tę sytuację bardziej niczym widz w kinie niż obiekt, wokół którego skupiało się całe to zainteresowanie. Mimo że zadebiutował jako idol już dwa lata temu, nadal ciężko było mu zrozumieć, do jakich kolosalnych rozmiarów urosła jego kariera i co to dla niego znaczy.
Ari skończyła właśnie konturować jego twarz, pociągnęła rzęsy czarnym jak smoła tuszem, po czym poinformowała go, że skończyła robotę. Juwon wykorzystał tę krótką chwilę, żeby wyciągnąć telefon. Do wejścia na scenę nie zostało mu dużo czasu, więc postanowił sprawdzić skrzynkę odbiorczą.
Czekała na niego jedna wiadomość od rodziców, w której przesyłali mu uściski i życzyli powodzenia, powiadomienie o płatności za Netflixa i przypomnienie o doładowaniu konta. Odświeżył skrzynkę jeszcze raz, zupełnie tak, jakby nowa wiadomość miała się w niej magicznie pojawić, a gdy nic takiego się nie wydarzyło, westchnął i schował telefon do kieszeni.
– Wchodziłeś na Twittera? – zapytała wyraźnie zadowolona Seulgi, która wyrosła obok piosenkarza jak spod ziemi niczym magiczny grzyb i już dopasowywała znalezioną apaszkę.
– Jeszcze nie, czemu?
– Twoje imię trenduje na pierwszym miejscu już niemal na całym świecie – odparła Seulgi. – Europa, Azja, Stany. Pobijasz wszelkie możliwe rekordy. – Zawiązała chusteczkę wokół jego szyi. – To pierwszy taki przypadek w historii tego portalu.
– Naprawdę? – zapytał nieśmiało Juwon, na co Seulgi pokiwała głową. – Nie uwierzę ci, dopóki mi tego nie pokażesz.
– Pokazałabym ci artykuł, w którym to przeczytałam, ale teraz już nie zdążysz go przeczytać. – Kobieta zerknęła na zegarek. – Lada moment wchodzisz na scenę.
Pokiwał głową w odpowiedzi, po czym poprosił kostiumografkę o poluzowanie zbyt mocno zaciśniętej apaszki. Nie chciał mieć problemów z oddychaniem przy śpiewaniu, szczególnie że w repertuarze miał trzy trudne wokalnie piosenki, więc nie mógł niczego spartaczyć. Żeby wszystko poszło zgodnie z planem musiał utrzymać margines błędu na wyjątkowo niskim poziomie. Przygotowywał się do tego występu zbyt długo, żeby teraz pozwolić jakiemuś technicznemu drobiazgowi cokolwiek zepsuć. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik.
– Yung Gogh kończy występ – głos koordynatorki zabrzmiał w głośniku znajdującym się w prawym rogu pokoju. – Prosimy Juwona za kulisy, zaczynamy za pięć minut. Powtarzam: pięć minut do występu.
Raper skończył swój set. Na skórze Juwona automatycznie pojawiła się gęsia skórka. Najwyższa pora, by opuścił bezpieczne ściany przebieralni i skierował się w stronę sceny. Wstał z krzesła i wziął haust powietrza, próbując w ten sposób zapanować nad stresem, jednak jego ciało konsekwentnie odmawiało posłuszeństwa, wobec czego jego łydki trzęsły się niczym galareta, a oddech z minuty na minutę stawał się coraz bardziej nierówny.
Przed wejściem na scenę wszystko działo się szybko, zbyt szybko, żeby był w stanie cokolwiek przeanalizować. Podążał wraz z częścią personelu labiryntem prowadzącym dwa piętra niżej, prosto do pomieszczenia, w którym stała przezroczysta, zaledwie dwumetrowej średnicy tuba, do której miał wejść, a następnie wjechać na górę, prosto na scenę, w towarzystwie sztucznego dymu i fajerwerków.
Nieustannie dostawał różne komunikaty od choreografki, które niestety zamiast pomagać, dzwoniły mu w uszach, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie oszałamiające. Gdy stanął przed wejściem do tuby, Seulgi padła na kolana i pośpiesznie zawiązała mu but, a Ari bez ostrzeżenia spryskała Juwona płynnym brokatem, mającym zapewnić blask odpowiedni dla gwiazdy tego formatu, i ostatni raz przejechała jego blond włosy silnym lakierem. Ochroniarz mruczał coś niskim głosem do mikrofonu, gdy technicy ostatni raz testowali mechanizm podnośnika. Z góry słychać było stłumione okrzyki gigantycznego tłumu.
Wielkie, ciężkie drzwi z trudem otwarły się na oścież, wyłonił się z nich nie kto inny jak sam Yung Gogh.
Przenikliwe ciemne oczy, okolone eyelinerem i rozmazanym cieniem napotkały spojrzenie Juwona, który speszony ledwie musnął wzrokiem krótki napis znajdujący się niedaleko prawej kości policzkowej Yunga. Przelotnie zaintrygowało go, czy to tatuaż, czy też część makijażu scenicznego. Raper miał ciemne włosy, dość krótkie, wobec czego nie musiał mierzyć się z problemem przylepiających się do czoła kosmyków. Zapewne doceniała to jego makijażystka. Mokre kosmyki były istnym koszmarem Ari, która zwykle spędzała trzy godziny na robieniu Juwonowi makijażu tylko po to, żeby zaraz został rozmazany przez jego spocone włosy. W każdym razie niechlujność makijażu Yunga stała w zupełnej opozycji do starannie ułożonego brokatu na policzkach Juwona.
Yung Gogh wyglądał w rzeczywistości nieco inaczej niż na zdjęciach. Juwon sprawdził wcześniej jego profil w internecie. Właściwie to sprawdził profil każdej gwiazdy, która tak jak on występowała tego dnia na festiwalu. Był zwyczajnie ciekawski. Poza tym nie chciał wyjść na ignoranta na wieczornym afterze, na którym miał się pojawić w celu zbudowania sieci kontaktów, o co prosił go wcześniej pan Jang. Wiedział więc, że ciało rapera od pasa w górę pokrywają tatuaże, ale dopiero teraz można je było dostrzec w pełnej krasie, bo schodząc ze sceny, nie miał na sobie koszulki. Tętnice okalające jego szyję odznaczały się wyraźnie, co świadczyło o wysiłku, jaki musiał podjąć na scenie. Do tego cały ociekał potem. Juwon szybko poderwał wzrok, usiłując się nie gapić.
– Powodzenia – zupełnie zdartym głosem Yung Gogh odezwał się do Juwona, gdy ten przechodził obok. – Tam jest naprawdę ostro. – Poklepał go po ramieniu.
Juwon drgnął, ale był zbyt zestresowany, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Gdy po chwili zarejestrował, co powiedział do niego kolega z branży, i obrócił się, żeby mu podziękować, ten już zniknął za drzwiami prowadzącymi do przebieralni, a Juwon w mgnieniu oka został otoczony wianuszkiem ochroniarzy.
– Wchodzisz. – Osiłek stojący przy tubie kiwnął głową do idola, po czym dał jakiś umówiony znak koledze majstrującemu przy kablach.
Juwon przełknął gulę, która zdążyła się uformować w jego gardle, po czym wszedł do ciasnej, przezroczystej tuby i drzwi zaczęły się automatycznie zamykać. Zdążył się jeszcze obrócić i ujrzał uśmiechnięte twarze Ari i Seulgi. Obie kobiety trzymały w górze kciuki. Był w zbyt dużym szoku, żeby im podziękować, choćby pomachać bez słów, ale ten ich gest trochę podniósł go na duchu.
– Dasz radę – szepnął, dodając sobie otuchy, a wtedy tuba powoli zaczęła wynurzać się ze sceny. – Przygotowywałeś się do tego miesiącami. Latami.
Gdy tylko znalazł się na scenie, hałas wybuchł ze zdwojoną siłą, zagłuszając odsłuch. Sztuczny dym, który okalał scenę, powoli zaczął się rozpływać, a sylwetka Juwona stawała się coraz bardziej wyraźna. Sam idol był już w stanie dostrzec tłum skandujący jego imię, banery z przygotowywanymi dla niego napisami i blask fleszy przy wejściu jego pierwszej piosenki, o które wcześniej prosił na Twitterze.
Stres wcześniej chciał go udusić, lecz teraz zaczął znikać, a na jego miejsce pojawiło się podekscytowanie. Przygotowywał się do tego momentu całe swoje życie. Był na to gotowy. To była jego chwila, jego marzenie.
Wyszedł z tuby i otworzył usta, żeby przywitać się z fanami, a gdy w odpowiedzi dostał gromkie brawa, czuł się już jak ryba w wodzie.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Copyright © by Edyta Prusinowska
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2022
Wydawca prowadzący: Natalia Karolak
Redakcja tekstu i tłumaczenie piosenek ze s. 406–407: Natalia Karolak
Weryfikacja zapisu imion i nazwisk koreańskich: dr Tomasz Wilczyński
Ozdobnik: sakmeniko / Shutterstock
Adiustacja, korekta i łamanie: Atelier 2
Projekt okładki: Agnieszka Gontarz
Ilustracja na okładce: Magdalena Kaczi Kaczanowska
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
ISBN 978-83-8135-707-4
www.otwarte.eu
Wydawnictwo Otwarte sp. z o.o., ul. Smolki 5/302, 30-513 Kraków
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek
