Topielica ze Świtezi - Agnieszka Kaźmierczyk - ebook + książka

Topielica ze Świtezi ebook

Agnieszka Kaźmierczyk

3,7

Opis

Przeprowadzka na Białoruś nie jest szczytem marzeń nastolatka. Szesnastoletni Wojtek nie ma jednak wyboru, gdyż jego ojciec właśnie tam otrzymał intratną propozycję pracy. Chłopak wie, że ten krok jest ojcu potrzebny, być może to właśnie on pomoże mu wyrwać się z oków wspomnień o śmierci matki i zacząć żyć teraźniejszością. Wojtek nie ma pojęcia, że to, co spotka nad osławionym przez Mickiewicza jeziorem Świteź, na zawsze odmieni jego życie.

Svetlana marzy o tym, by stać się zwyczajną dziewczyną - chodzić do szkoły, mieć przyjaciół, być może zakochać się. Siedemnastolatce w tych planach przeszkadza jeden fakt - jest wodną, topielicą, demonem, który zgodnie ze swoją naturą powinien wabić i zabijać ludzi, gdy tylko wkroczą na jej terytorium.

Gdy ścieżki tych dwojga się przetną, zmieni się życie każdego z nich. Nie sprawi tego nagły wybuch uczucia, ale wspólna walka o to, co większości jest dane już przy urodzeniu - o normalność i... śmiertelność. Ta miłość rodziła się powoli, w niesprzyjających, tajemniczych okolicznościach. Czy jednak będzie na tyle silna, by przeciwstawić się demonom i złowrogim siłom natury?

 

"Autorka przenosi nas do świata słowiańskiej mitologii, pełnego stworzeń, które znamy z opowieści babć i dziadków. Topielica znad Świtezi to propozycja dla wszystkich tych, którzy od lektury oczekują zarówno wartkiej akcji, jak i pierwiastka tajemnicy, niedającego się objąć rozumem, ale zapadającego w pamięć na długo."

Aneta Grabowska - pisarka, autorka bloga zaczytana.com.pl

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 448

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (49 ocen)
20
10
10
4
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bookczystakartka

Nie polecam

Słaba...
10
lubiefantastyke

Nie polecam

Przeczytałam połowę, reszty nie dałam rady. Fantastyka też ma jakieś granice i tutaj moją granicą były zupełnie nierealne opisy realnych elementów historii. Ojciec na prośbę nastoletniego syna zapłaci za naukę i życie obcej dziewczyny? Proszę bardzo. Trzy osoby na imprezie zostają zamordowane i nikt się specjalnie nie przejmuje? Czemu nie! Ja tej historii po prostu nie kupuję.
10
Laluna1997

Dobrze spędzony czas

ciężko ocenić pozycję. pierwsza część dość słaba dopiero w drugiej nabiera tempa
00
autsajderka

Nie oderwiesz się od lektury

"Topielica ze Świtezi" jest to wznowa debiutanckiej książki autorki i jest też moim pierwszym spotkaniem z tą autorką jak i tematyką mitologii słowiańskiej. Wojtek - główny bohater, po śmierci matki przeprowadza się z ojcem na Białoruś w okolicę jeziora Świteź. Jako młody chłopak po usłyszeniu od ojca, że zmieniają miejsce zamieszkania jest załamany faktem, że będzie mieszkał w odludnym miejscu zdala od cywilizacji. Tuż po przeprowadce poznaje starsza kobietę o imieniu Olga. Staruszka jest bardzo tajemnicza co bardzo intryguje chłopaka. Pewnego dnia wracając od kobiety jego uwagę przyuwa młoda i piękna dziewczyna, za wszelką cenę chce ją poznać... Po kilku dniach okazuje się, że młoda kobieta jest przybraną cóką Olgi. Wkrótce Wojtek dowiaduje się, że Svetlana nie jest normalną dziewcyzną a wodją - demonem, który powienien być zły ale taka nie jest. Dziewczyna czuje się z tym źle i prosi Wojtka o pomoc w zdjęciu z nniej klątwy. Czy uda się Wojtkowi zmienić Svetlanę? Czy pierwsza miłość...
01
tajemniczeksiazki

Nie oderwiesz się od lektury

Wow! Co to była za historia! Jestem pod ogromnym wrażeniem i bardzo liczę na kolejne książki autorki w takim klimacie ❤
01

Popularność




Copyright © by Agnieszka Kaźmierczyk, 2018Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autoraoraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Aneta Grabowska

Korekta: Angelika Ślusarczyk

Ilustracje: © by pngtree.com

Projekt okładki: Marta Lisowska

Zdjęcie na okładce: Magdalena Gonera

Skład, łamanie, wersja elektroniczna: Adam Buzek

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-66754-53-9

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Moim Rodzicom

1

Wiadomość o przeprowadzce spadła na Wojtka niespodziewanie niczym doniczka z czwartego piętra. Nie dość przeszedł w ciągu swojego szesnastoletniego życia? Wydawało mu się, że własnymi doświadczeniami mógłby obdzielić przynajmniej kilku swoich ćwierćmózgich kolegów ze szkoły. A może wyjazd ma być lekarstwem dla ojca? W końcu od kilku lat mówi o „braku samorealizacji” „rutynie” i „niespełnionych młodzieńczych ideałach”. Zawsze zwykł powtarzać, że lata spędzone na krakowskim AGH-u były najlepszymi w jego życiu i że nie każdy pierwszy lepszy student skończył wydziałelektroenergetyki.

Antoni Stożyński nie miał szczęścia w życiu. Wychowywał się bez ojca. Nie był półsierotą, chociaż czasami wolałby, aby tak było. Pensja matki ledwo wystarczała na pokrycie podstawowych rachunków – ojciec swoje zarobki regularnie i niezmiennie przepijał. Po wódce nie był ani agresywny, ani wulgarny. Jego cicha pijacka egzystencja zakłócała jednak spokojne życie Antka i jego siostry Kaśki. Ciężko było mu się skupić na nauce, choć był uczniem niezwykle zdolnym. Nie mógł w spokoju czytać, a było to jego ulubione zajęcie. Wreszcie musiał przejąć wszelkie „męskie” prace w domu. To dlatego stał się w przyszłości świetnym inżynierem – nie tylko wteorii.

Gdy poznał Ewę, los się odmienił. Był wtedy świeżo upieczonym absolwentem prestiżowej wyższej uczelni, poszukującym pracy. Ona, studentka czwartego roku pedagogiki pobliskiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej – dzisiejszego UP. Antoni w trakcie studiów marzył o budowie nowoczesnej elektrowni, a co za tym idzie, nie w głowie były mu przelotne studenckie romanse. Ewa zmieniła jego światopogląd. Miłość wybuchła nagle, a jej owoc, Wojtek, pojawił się w półtora roku od pierwszego spotkania pary na jednej z imprez w akademiku Olimp.

Mogłoby się zdawać, że dwoje młodych ludzi – bez pracy, z dzieckiem w drodze – popadnie w swoistą melancholię, w latach osiemdziesiątych słowo „depresja” nie było bowiem jeszcze tak modne, jak dziś. Tak się jednak nie stało. Antek otrzymał pracę w Bielsku Podlaskim w zakładach rafinerii ropy naftowej. Wojtek cierpliwie poczekał, aż mama uzyska dyplom magistra i dopiero wtedy postanowił pojawić się w jej i ojca świecie. Ewa nie od razu rozstała się z malcem, jednak i ona wkrótce rozpoczęła karierę zawodową.

Po tłustych latach przyszedł czas na te chude. Po rutynowym badaniu ginekologicznym u Ewy stwierdzono guza miednicy małej. Wydawał się niegroźny, jednak lekarz prowadzący zdecydował się na laparoskopowe usunięcie niechcianego ciała obcego. Ewa, z natury beztroska, nie przyjęła do wiadomości, że wycięty guz musi zostać poddany szczegółowym badaniom histopatologicznym, bo może okazać się tworem złośliwym. Usłyszała tylko, że pięć dni po operacji wróci do swoich chłopaków. Tak się też stało.

Dwa tygodnie później zadzwonił telefon. Pracująca w tym czasie w Poradni Pedagogiczno – Psychologicznej trzydziestoczteroletnia Ewa, podnosząc słuchawkę, nie wiedziała, że ta rozmowa wywróci jej całe życie do góry nogami.

Wojtek stracił matkę, gdy skończył trzynaście lat. Zbiegło się to ze zmianą szkoły podstawowej na gimnazjum, w którym nie znał nikogo. Może to i lepiej, bo nie miał ochoty na zwierzanie się dawnym kumplom ani na zawieranie nowych znajomości. Tekst: „straciłem matkę kilka tygodni temu” – działał doskonale. Potencjalny rozmówca odwracał się na pięcie i zostawiał Wojtka w upragnionym świętym spokoju.

A teraz znowu coś. Po trzech w miarę spokojnych latach w głupkowatym wytworze kolejnego ministra edukacji – gimnazjum – szykowała się kolejna zmiana. I to jaka.

Ale dlaczego Białoruś? – kierował to pytanie do ojca od kilku dni. Przecież w Polsce też mają elektrownie. Tyle że „stary” się uparł i nie chciał odpuścić. Wspominał coś o idealnym momencie. Tylko na czym ten idealny moment miał polegać? Bo zmarła matka i nie umiał się z tym uporać? Bo kończyła się szkoła i przez wakacje można by się urządzić? No bo chyba nie dlatego, że na Białorusi mają lepsze szkoły? Wojtek zastanawiał się nad pobudkami ojca od wielu dni.

Faktem było, że Antoni Stożyński marzył o wielkiej sprawie, a budowa elektrowni wiatrowej w Nowogródku była spełnieniem jego marzeń. Nie mówiąc już o tym, że tylko myśl o czymś nowym dawała mu siłę do wstania rano z łóżka. I Wojtek – tak, Wojtek był kolejnympowodem.

2

Zostały dwa tygodnie do zakończenia szkoły. Oficjalne pożegnanie klas trzecich, wręczenie nagród i dyplomów budziło przerażenie. Wojtek był, krótko mówiąc, wyalienowany. Tak powiedziała o nim ojcu jego wychowawczyni, pani Lisowska. Co to znaczyło? Że nie miał dziewczyny, że nie popijał na imprezach ze swoimi kolegami z klasy czy może to, że się nie uśmiechał? A nie uśmiechał się od pierwszego dnia gimnazjum. Nie miał powodów.

Nie zawsze tak było. Miał szczęśliwą rodzinę. Jego starych zazdrościli mu wszyscy. Bo ściągali najnowsze filmy z internetu, bo znali piosenki Rihanny i co roku zabierali go na wypasione wakacje zagraniczne. I to nie do jakiegoś Egiptu czy innego arabskiego syfu, tylko na Kubę, Sri Lankę, Malediwy. Tak, Wojtkowi nie brakowało pieniędzy. Ale to nie one, wbrew temu, co myśleli jego kumple, dawały mu szczęście. Z matką zawsze można było normalnie pogadać. Ojciec miał do niego ogromne zaufanie. I zawsze mieli dla niego czas. Koleżanki z klasy zamiast rodzinnego obiadu dostawały dwie stówy, „żeby kupiły sobie coś ładnego” albo nowego laptopa i nie zawracały głowy, gdy „dorośli ciężko pracują, aby opłacić czynsz”. Tak, jego starzy byli spoko. Ale życie to nie bajka, to pierdolona rzeczywistość – myślał Wojtek.

Kiedy zaczął przeklinać? Chyba gdy matka powiedziała o diagnozie albo trochę później, gdy wzięła pierwszą chemię. W ogóle nie zawsze taki był. Przecież nie tak go wychowali. W podstawówce miał wielu kolegów, przeżył pierwszą miłość. Był prymusem, ale też kapitanem szkolnej drużyny piłki nożnej. Dużo mówił, a jego śmiech był zaraźliwy. Matka już wtedy twierdziła, że jego słowiańska uroda kiedyś zostanie doceniona przez przedstawicielki płci przeciwnej. Wysoki po ojcu, jasny blondyn po matce. I te niebieskie oczy… Niektórzy mówili, że nie są niebieskie, tylko przezroczyste. Porównywano je do oczu psów rasy Husky albo do koloru Morza Karaibskiego. Śmieszyło go to.

Zmienił się. Nie tylko zewnętrznie. Zaczęło się od zmiany stroju, w jego garderobie po śmierci matki zaczęły dominować czarne ciuchy, a teraz, trzy lata później, wciąż był taki – szarobury. Stał się opryskliwy, obojętny, nic go nie cieszyło. Owszem, zdawał relację z każdego dnia ojcu, jednak widział, że jego rozmówca patrzy równie pustym wzrokiem, jak i on sam. Dużo czytał, ojciec miał pokaźną biblioteczkę. Rzucił piłkę. Częściej słuchał muzyki albo siedział przed komputerem. Antoni dużo pracował, a on nie czuł potrzeby rozmowy z nikim innym. Po obejrzeniu Sali samobójców zrezygnował też z odwiedzania czatów internetowych. Z Facebooka również nie korzystał już od dłuższego czasu, choć znajomi z podstawówki zamęczali go nowymi wiadomościami, pytaniami. Nie wiedział, czy to troska, czy wścibstwo.

Z jednej strony przeprowadzka go przerażała, z drugiej rodziła dziwne i zapomniane uczucie podniecenia związanego z tym, co nieznane. Otworzył laptopa i wpisał w wyszukiwarce: Białoruś. Odwiedził Wikipedię, której tak naprawdę nie znosił. W tej chwili było mu jednak wszystko jedno. Mieli zamieszkać w miejscowości w powiecie nowogródzkim. Ojciec miał pracować w jego stolicy – Nowogródku. Liczby były bezlitosne. Pięćdziesiąt trzy tysiące mieszkańców. W całym powiecie. W Bielsku było ich dwadzieścia pięć tysięcy – w jednym mieście. Pominął informacje historyczne, znalazł coś o planowanej budowie elektrowni. A i wreszcie to, co znał ze szkoły. W pobliżu znajdowało się jezioro Świteź. Kojarzył zdradę strzelca z utworu Mickiewicza tylko dlatego, że ich polonistka zrobiła debatę na ten temat, było nawet śmiesznie. Ojciec obiecał, że znajdzie mu dobre liceum. Miał przyzwoite oceny i bez trudu powinien się gdzieś dostać. Rosyjskiego, tak jak i angielskiego oraz niemieckiego, uczył się już przez dziesięć lat. Antoni zawsze powtarzał, że jeśli nadarzy się okazja, wyjadą. Matka nie miała nic przeciwko, a że chcieli być odpowiednio przygotowani, uczyli się języków we troje. Póki co zaczynały się wakacje i do dyspozycji Wojtek miał mieć domek letniskowy nad osławionym jeziorem. Bylebym nie podzielił losu strzelca – pomyślał i w duchu sam do siebie się uśmiechnął. Pierwszy raz od… dawna.

3

Jak niemal każdy mężczyzna Wojtek nie znosił pakowania. Wyszedł jednak z założenia, że zostawia za sobą w Bielsku pewien etap swego życia, a co za tym idzie, nie będzie zabierał żadnych gratów, które mają jedynie wartość sentymentalną. W zasadzie, co zdziwiło ojca, zmieścił swoje rzeczy w jednej małej walizce. Oprócz ciuchów było tam duże zdjęcie ich całej trójki – z czasów, gdy nie wiedzieli jeszcze, że ich szczęście niebawem się skończy. W chwilach takich jak ta, przełomowych, gdy coś się kończyło, zawsze żałował, że nie ma rodzeństwa. Fajnie byłoby mieć kogoś, kto jest z tobą przez cały czas, nawet gdy masz doła albo warczysz na wszystkich. Niestety, rodzice tłumaczyli, że nie mogli mieć więcej dzieci przez jakieś problemy matki. Później przybrały one na sile.

– Masz wszystko? – wołał z ganku ojciec. – Jest już bagażówka, ja też chciałbym już ruszyć, żeby spokojnie rozpakować się przed zmrokiem.

– Idę, idę… – Wojtka ogarnęło dziwne uczucie. Miał już nigdy nie wrócić do domu, który kojarzył mu się z ciepłym dzieciństwem, bezgraniczną miłością i szczenięcymi latami. Westchnął tylko i zbiegł poschodach.

W drodze niewiele rozmawiali. Zresztą ostatnio w ogóle ciężko było im siędogadać.

Temat matki właściwie nie istniał. A i rozpoczynanie innych nie przychodziło Wojtkowi tak łatwo i spontanicznie, jak dawniej z Ewą. Antoniemu zdawało się z kolei, że cokolwiek powie, zabrzmi to banalnie, staroświecko i stworzy jeszcze większy mur, taki, którego nie będą umieli już przejść ani zburzyć. Tak naprawdę nie wiedział, co jego syn ma teraz w głowie, o czym myśli, jakie ma plany i czy śmierć Ewy wywarła na nim jakiekolwiek wrażenie. Nigdy nie widział, aby Wojtek płakał, nawet na pogrzebie, to jego trzeba było pocieszać zamiast nastolatka. Oczekiwał buntu, napadów agresji, bezczelnego zachowania czy właśnie depresji, łez i całej tej histerii popogrzebowej. Nie pojawiło się nic z tych rzeczy. I to Antoniego niepokoiło najbardziej. Wiedząc, że będzie musiał poświęcić kilkanaście godzin dziennie na pracę, znalazł duży drewniany domek tuż nad jeziorem Świteź. Może tam Wojtek odpocznie, zbierze myśli i odetchnie trochę od zgiełku. Tylko czy nie zanudzi się na śmierć?

Na miejsce dojechali wkrótce po zachodzie słońca. Miasteczko sprawiało wrażenie, jakby czas się tutaj zatrzymał. Wojtek obserwował wyłaniające się dachy domów, a następnie miejskie budynki. Nie różniły się zbytnio od tych znanych mu zPolski.

Nie czuł zmiany klimatu, powiewu egzotyki. Właściwie było tu tak samo, jak w domu. A może to jemu było wszystko jedno i wcale nie zwracał uwagi na rzucające się w oczy różnice? Chciał położyć się spać i na chwilę zapomnieć o bólu istnienia.

4

W oknach nie było rolet. W ogóle mieszkanie, które wynajęła firma ojca, sprawiało wrażenie bardzo nowoczesnego i – przez chwilę brakowało mu słowa – sterylnego. Tak, białe ściany, szklane schody i metalowe poręcze zdecydowanie nie sprzyjały tworzeniu atmosfery ciepła rodzinnego ogniska. Apartament – tak nazywał mieszkanie ojciec, składał się z dołu, czyli otwartego salonu z kuchnią, gabinetu, łazienki i toalety. Poziom wyżej mieli do dyspozycji dwie sypialnie i wielką garderobę. Matka zwariowałaby na jej punkcie – pomyślał Wojtek, ale już za moment odsunął od siebie tę myśl, zastępując ją pytaniem: Czym my, faceci, zapełnimy te wszystkie koszyczki, półeczki, wieszaczki? Lubił dobrze się ubrać, najlepiej w markowym sklepie, ale nigdy nie był żadnym metroseksualnym, golącym włosy pod pachami pedziem.

Jego sypialnia była w porządku. Duże łóżko, biurko i stolik z dwoma krzesłami. Wszystko białe z elementami czarnego szkła. Spodobały mu się też dachowe okna, wpuszczały wiele światła. A Wojtek potrzebował światła, bo oprócz czytania, jego pierwszej pasji, miał jeszcze jedną – rysowanie. Nie jakieś tam widoczki, pejzaże, tylko mroczne oblicza człowieka. Jego gniew, furię, ból… Używał jedynie czarnej kredki lub ołówka, a swoich bazgrołów nie pokazywał nikomu, zamykając je w przysłowiowej szufladzie.

Ojciec zaproponował obchód okolicy i przy okazji przekąszenie czegoś na ciepło. Odkąd brakło matki, żywili się, czym popadnie. Najczęściej były to klopsy ze słoika albo gotowe dania z pobliskiego sklepiku. Nie mieli właściwie żadnych bliskich. Ojciec od strony taty zapił się na śmierć – Wojtek nie wiedział, co to dokładnie oznaczało. Babcia zmarła tuż po nim, doznała rozległego zawału serca i nie przeżyła decydującej kolejnej doby. Ciotka Kaśka, siostra ojca, wyjechała za granicę, bo poznała jakiegoś Araba i kontakt z nią był raczej zerowy. Rodzice mamy, z tego, co mówiła, nie utrzymywali z nią kontaktu. Sama płaciła za studia, pracując wieczorami. Nie zainteresował ich też ślub córki ani narodziny wnuka. Nawet gdy Ewa umierała, nie odwiedzili jej w szpitalu ani hospicjum. Nienawidził ich, chociaż mało o nich wiedział. Pytany o dziadków, mówił: „wszyscy umarli”. Była tylko przyszywana ciotka, Monika. Najlepsza przyjaciółka i kuzynka mamy. Zwariowana podróżniczka, która zawsze umiała go rozśmieszyć. Teraz rozmawiali dość rzadko, choć obiecała, że odwiedzi ich na Białorusi, bo ma tam do zaliczenia kilka punktów na swej mapiewojaży.

Weszli do restauracji. Wyglądała jak te, które widywał w Zakopanem. Urządzona w tradycyjny sposób. Nie umiał odczytać menu, ale ojciec polecił mu babkę kartoflaną, a na deser syrniki. W ogóle Antoni tłumaczył, że białoruska kuchnia jest oparta o ziemniaki, a właściwie ziemniaczaną masę i różne odmiany pierogów. Wojtka niezbyt to interesowało. Wiedział, że musi znaleźć jakiś samoobsługowy market, w którym będzie mógł kupować gotowe półprodukty.

– Jeszcze dzisiaj pojedziemy nad jezioro. Spędzimy razem całe popołudnie, obejrzymy okolicę. Od jutra, niestety, będę musiał poświęcić sporo czasu na przejrzenie projektów i rozmowy z inwestorami. Nie gniewaj się, każdy weekend będziemy spędzać razem, w taki sposób, w jaki tylko będziesz chciał. – W głosie Antoniego słychać było próbę tłumaczenia się i tym samym zagłuszenia wyrzutów sumienia. Wiedział, że chłopak ma teraz tylko jego, ale przecież musiał zarobić pieniądze, aby zapewnić mu godne życie, edukację i przyszłość. Nie miał innego wyboru i tyle.

– W porządku. A czy tam są jakieś inne domki? Ktoś tam zagląda? – Wojtek tym razem nie próbował jedynie podtrzymać rozmowy, ale przez chwilę pomyślał, że może pozna kogoś interesującego.

– Z tego, co wiem, oprócz naszego dużego domu są jeszcze dwa mniejsze. W jednym z nich mieszka jakaś samotna staruszka, co do drugiego nie mam pewności. Sam się przekonasz, jak tylko tamdotrzemy.

– Spoko – odparł Wojtek, a w głowie zrodziła mu się myśl, że gorzej być nie może. Nie dość, że wyląduje na totalnym zadupiu, gdzieś na końcu cywilizowanego świata, to jeszcze jego sąsiadką zamiast atrakcyjnej, długonogiej brunetki będzie samotna starsza pani. Starał się jednak od jakiegoś czasu odganiać złe myśli, więc wbił zęby w ostatni kawałek syrnika i delektował się smakiem deseru.

5

Po półtoragodzinnej jeździe samochodem dotarli w wyznaczone miejsce. Nawet mu się spodobało, bo było takie… mroczne. Co prawda dochodziła dopiero piąta, ale tutaj zaczynała się ciemność. Wojtek nie wiedział, czy to wina zmienionego klimatu, czy też mgły, która unosiła się nad jeziorem. W drewnianym domku, jego przystani na najbliższe dwa miesiące, zostawił plecak i nie rozglądając się, postanowił obejść jezioro. Otoczone było czymś w rodzaju wału stworzonego przez splątane korzenie. Obok znajdował się tylko gęsty las. Przez chwilę Wojtek poczuł się nieswojo… Ale jest facetem i nie będzie się bał tylko dlatego, że spędza wakacje na campingu w lesie. Chciał jeszcze sprawdzić, jaki kolor ma woda Świtezi, ale niewiele widać było przez mgłę. Dostrzegł jedynie biel. Wtedy nie wiedział jeszcze, że to stroiczka, która w wakacyjnych miesiącach kwitła na biało. Nie miał także pojęcia, że jej kwiaty zawierają trującą lobelię.

– Wojtek! Wracaj do domu, bo mgły za chwilę staną się tak gęste, że nie znajdziesz drogi! – alarmował ojciec.

Nastolatek pokornie posłuchał prośby, wiedząc, że od jutra będzie sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem i przez większość tygodnia nikt nie będzie zawracał mu głowy poleceniami.

– Lodówka jest pełna. Masz warzywa, owoce, mięso w zamrażalniku, nabiał, napoje… – wyliczał ojciec, stojąc przy otwartej lodówce, podczas gdy Wojtek już „ogarniał” kolejne pomieszczenia.

Domek był jednopoziomowy, ale duży. Mieściła się w nim łazienka z wielką wanną, toaleta, sypialnia z trzema łóżkami, kuchnia ze stołem barowym i wielki salon zkominkiem.

Mimo że był koniec czerwca, wcale nie było ciepło. Czuło się wilgoć, choć dom wyglądał jak świeżo odrestaurowany.

– Musisz wiedzieć, że twój staruszek ma niezłe chody. – Antoni, spostrzegłszy, że rozmowa o prowiancie nie zdała egzaminu, postanowił zmienić temat.

– Taaa, a niby gdzie? – odparł Wojtek z lekką ironią, ale w półuśmiechu, spoglądając na ojca.

– Domek i w ogóle całe otoczenie to teren należący aktualnie do władz białoruskich, które założyły tu rezerwat krajobrazowy. Dawniej Świteź była własnością prywatną, ale nie dość dobrze o nią dbali.

– To jakim cudem mogę tu spędzić wakacje, skoro to park narodowy? – Wojtek zdziwiłsię.

– Hmm… Powiedzmy, że ktoś wysoko postawiony bardzo chciał, żebym u niego pracował, a ja z kolei bardzo chciałem, żeby mój jedyny fantastyczny syn miał wakacje, o jakich inni mogą pomarzyć. A teraz wszyscy są szczęśliwi. – Widać było malującą się na twarzy Antoniego dumę.

Wojtek nic nie odpowiedział, tylko poklepał ojca po ramieniu. Ten symboliczny gest miał jednak dla obu większe znaczenie. Antoni czuł się przez chwilę doceniony, a syn zrozumiał, że nadal jest dla kogoś bardzo ważny, choć czasem odnosił zgoła innewrażenie.

W domku nie było telewizji, internet działał tylko niekiedy i z bardzo niewielką mocą. Telefon chwytał zasięg jedynie przy przyjęciu pozycji półleżącej na ganku. Nie pozostało więc Stożyńskim nic innego, jak tylko wyjąć karty i rozegrać turniej remika. Była to jedna z wielu ich rodzinnych tradycji. Dawniej Ewa dbała o całą oprawę. Była tabela z nazwą turnieju – każdy nazywał się inaczej. Był więc turniej wielkopostny, turniej pokoleń, turniej urodzinowy i tak dalej. Wszyscy po zakończonej grze otrzymywali pamiątkowe (wydrukowane na ich domowej drukarce) dyplomy.

Dzisiejsze starcie nazwałaby na pewno: turniejem męskim. Oni zaś potraktowali go jako metodę na zabicie czasu. Po kolacji szybko zasnęli, zmęczeni drogą, przeprowadzką i emocjami, które dawały o sobie znać od kilku ostatnich dni.

6

Kiedy Wojtek się przebudził i spojrzał na zegarek, nie mógł uwierzyć, że dochodziło południe. Zanim się przeciągnął, dostrzegł kartkę z notką zostawioną przez ojca: Chrapałeś jak stary, więc cię nie budziłem. Będę w piątek wieczorem, gdyby coś się działo, dzwoń. Tata.

– Co miałoby się tu dziać? – Wojtek pokręcił głową i postanowił zrobić plan dalszej części dnia.

Za oknem słońce świeciło dość intensywnie. Słychać było też rechot żab i ptaki. Wojtek zjadł szybkie śniadanie (obiad?) i postanowił zapoznać się z sąsiadami. Nie było to jednak tak proste, jak mogło się wydawać. Spacer brzegiem jeziora zajął mu jakieś dwie godziny i dopiero wtedy z oddali wynurzył się maleńki domek. Wojtek, choć nie bardzo miał ochotę na towarzyską pogawędkę, zdecydował, że dobrze będzie mieć znajomą osobę w pobliżu na wypadek… na wypadek czegoś, co mogłoby się zdarzyć.

Nie spiesząc się, dotarł w końcu do celu. Sceneria i samo mieszkanko skojarzyły mu się z bajkami czytanymi przez matkę w dzieciństwie. Wyglądało jak rozwalająca się chatka czarownicy z Jasia i Małgosi albo lepianka z bajki o złotej rybce. Na zewnątrz wisiały pęki zielsk, które wydawały dość przyjemną woń. Na ganku wylegiwał się czarny kot, co nadało pejzażowi jeszcze bardziej tajemniczo-baśniowy nastrój.

Wojtek zastukał do drzwi i po chwili ukazała się w nich starsza pani, najwyraźniej ta, o której wspominał wcześniej ojciec.

– Dzień dobry pani. Jestem Wojtek Stożyński i będę pani sąsiadem przez najbliższe osiem tygodni. – W skrócie przedstawił się nowej znajomej.

Staruszka nie wyglądała na zdziwioną ani zaskoczoną widokiem chłopaka. Przyjrzała mu się dokładnie i zaprosiła do środka, wykonując gest ręką. Wojtek nie od razu usłyszał więc jejgłos.

Miała na sobie długą bawełnianą sukienkę koloru chabrowego. Jej włosy były białe jak wczorajsze wieczorne jezioro, a twarz naznaczona pamiątkami przeszłości. Zdawała się skrywać jakąś tajemnicę, choć zdaniem Wojtka wszyscy starzy ludzie mieli to do siebie.

– Masz bardzo smutne oczy – zaczęła wreszcie rozmowę. – Dużo plotkowano o tobie i twojej rodzinie w okolicy, jeszcze zanim się tutaj sprowadziliście. Ja nie słucham plotek, ale z twojej twarzy łatwo wyczytać, że coś bardzo niedobrego spotkało ciebie albo bliską ci osobę – ciągnęła.

Wojtek poczuł nagłe zniechęcenie do nowo poznanej osoby. Wyobrażał ją sobie jako dawno niewidzianą babcię, która przyjmie go z otwartymi ramionami, poda świeżo upieczone ciasteczka i gorące mleko. Babcię, która nie będzie zadawała zbędnych pytań, ale wysłucha, kiedy trzeba, przytuli i nie odeśle bez mądrej życiowej porady.

Teraz jednak stracił cały swój entuzjazm. Jego oczom ukazała się stara plotkara, która marzyła tylko o nowej sensacji. Miał być atrakcją wakacji, nową rozrywką dla pobliskiej ludności. Zabawką, która rozwieje nudę nadchodzących letnich dni.

Kobieta wyczuła nagłą zmianę, jaka dokonywała się w chłopaku i jakby czytając w jego myślach, rzekła:

– Nie, nie jestem żadną plotkarą. Nie obchodzi mnie też, czy to, co mówią, jest prawdą. Jeśli zechcesz, sam opowiesz mi swoją historię. Mam na imię Olga i urodziłam się osiemdziesiąt cztery lata temu. Moje koleżanki dawno umarły, a rodzina wyjechała do innego miasta za chlebem. Nie przesadza się starych drzew, więc zostałam tutaj sama, ale to nie narzekanie. Dobrze mi było z moją samotnością. Teraz dzieci wróciły i mieszkają w domku po drugiej stronie jeziora. Wciąż jednak czuję się samotna. Hm… dwoje samotnych ludzi z dala od świata. Myślę, że mamy więcej wspólnego, niż może ci się wydawać. – Odwróciła się i postawiła na kaflowym piecu garnek zwodą.

Wojtek stał jak oniemiały. Ton tej kobiety, barwa jej głosu i mądrość, jaka biła z tych prostych słów, które przed chwilą opadły na posadzkę, sprawiła, że zechciał zostać tu na dłużej.

Przygotowała dla niego ziołową herbatkę. Próbowali rozmawiać. Rosyjski mieszał się z polskim. Jednak potrzeba wymiany zdań, doświadczeń i uczuć była na tyle silna, że bariera językowa okazała się niewielką przeszkodą. Olga była znana w okolicy jako zielarka albo znachorka. Przychodzili do niej ludzie, którzy przestawali wierzyć w zbawcze działanie leków albo medycyna nie była im już w stanie pomóc. Staruszka nie odmawiała wsparcia i rady. W swoim małym kredensie gromadziła papierowe torebki, z których każda miała swą etykietkę. Były tam suszone maki, podbiał, piołun i wiele innych. Każde zaś posiadało swe unikatowe właściwości. Wojtek nie od razu otworzył się przed obcą mu przecież osobą. Dopiero gdy Olga zaczęła obnażać swoje tajemnice, nabrał większejśmiałości.

– Mam troje dzieci. Miałam pięcioro. Nie wyszłam za mąż z miłości. Mój ukochany był bardzo biedny. Rodzice nie chcieli słyszeć o naszych wspólnych planach. Znaleźli dla mnie innego kandydata na męża. Z czasem przyzwyczaiłam się do tej sytuacji. Tuż po ślubie zaszłam w pierwszą ciążę, to były bliźnięta. Zmarły w moim łonie. Potem przyszła na świat moja córka Svetlana i syn Anatol. Żyliśmy spokojnie, ale po katastrofie w Czarnobylu dzieci zdecydowały się na opuszczenie Świtezi na jakiś czas. Wiązało się to jednak głównie z kłopotami finansowymi. Iwan, mój mąż, zmarł w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat. Wtedy Svetlana zapragnęła, bym zamieszkała z nimi w ich nowym domu, w małym miasteczku. Nie zgodziłam się, potem wrócili. – Wyraźnie zmęczona ciągłym opowiadaniem Olga napiła się wywaru z ziół. – Dość o mnie. Jak na pierwsze spotkanie w zupełności wystarczy. Wiesz, to dziwne, bo dotąd nikomu nie mówiłam o tych sprawach. Wydajesz się być godnym zaufania – dodała.

Wojtka wcale nie nudziły opowieści starszej pani. Wręcz przeciwnie, już od dawna nie słuchał nikogo z tak wielkim zainteresowaniem. Wiedział, że to nie ostatnie spotkanie w małejchatce.

– No już, teraz ty opowiedz mi przynajmniej jedną historię dotyczącą twojego krótkiego życia… – zachęcałaOlga.

Chłopak nie wiedział, o czym mówić. O chorobie matki, o jej powolnym umieraniu, o psujących się relacjach z ojcem, o osamotnieniu, poczuciu bezradności, pragnieniu miłości czy szybkim kursie dojrzewania. I znów, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Olga szła mu zpomocą.

– Byłeś kiedyś zakochany? – Przesunęła rozmowę na niebezpiecznie intymne tory. Wiedziała już, że nie zostanie to źle odebrane.

Wojtek uśmiechnął się z lekka i odpowiedział z rozbrajającą szczerością:

– A co to znaczy być zakochanym? Pewnie gdybym był, znałbym odpowiedź. Zresztą, ostatnio miałem głowę zajętą innymi sprawami, nieco poważniejszymi. – Mimo ogromnych chęci ta wypowiedź nie zabrzmiała aż tak dojrzale, jak w jego głowie tuż przed jejwypowiedzeniem.

– Jedno jest pewne: zakochasz się w tym miejscu. Jest jak ja. Z zewnątrz wygląda smętnie i smutno, ale w środku kryje niejedną tajemnicę…

Nie wiedział, co dokładnie kobieta miała na myśli, ale musiał się z nią zgodzić – Białoruś zaczynała mu się podobać. A od dziś wiedział, że już nigdy nie będzie tu całkiem sam.

7

Kiedy spostrzegł, która godzina, podziękował za wspólne popołudnie i pożegnał Olgę. Obiecał też, że zajrzy do niej w najbliższym czasie i zachęcał do wizyty w jego skromnych progach. Na dworze robiło się już ciemno. Krajobraz oświetlał jedynie księżyc, który dzisiaj znajdował się w pełni. Mimo to nastolatek zdecydował się przejść jeszcze parę kroków od domu zielarki. Po kwadransie zauważył kamień. Podszedł bliżej, a wtedy jego oczom ukazał sięnapis:

Ktokolwiek będziesz w nowogródzkiejstronie,do Płużyn ciemnego boru wjechawszy, pomnij zatrzymać twekonie,byś się przypatrzyłjezioru.

Nie znał tego cytatu, ale wydał mu się oklepany i mało poetycki. Nie zawrócił, chociaż wiedział, że jeśli mrok go pochłonie, nie zdoła trafić do domu. Nie znał okolicy, a jego orientacja w terenie nie była aż tak dobra. Nagle oczom chłopaka ukazało się dziwne i nieoczekiwane zjawisko. Na gałęzi drzewa, zwisającej tuż nad jeziorem, siedziała dziewczyna. Widział ją bardzo wyraźnie, wyglądała jakby „opalała się” w księżycowym blasku. Postanowił podejść odrobinębliżej.

Starał się zrobić to bezszelestnie, żeby nie wystraszyć panny. Z mniejszej odległości mógł już stwierdzić z całą pewnością, że była mniej więcej w jego wieku. Czesała swoje piękne, długie, falowane brązowe włosy, podśpiewując coś w nieznanym języku. Jej cera była nieskazitelna – koloru ścian w nowogródzkim mieszkaniu. Miała na sobie białą koszulową bluzkę, odsłaniającą płaski brzuch, i mini spódniczkę w kolorze wodorostów, dzięki której zakochał się w jej długich nogach. Zdążył zauważyć jeszcze złotą opaskę we włosach i wielkie sarnie oczy. Kontemplację przerwało nadejście młodego mężczyzny. Nadejście to jednak niewłaściwesłowo.

Chłopak wyłonił się nagle z wody, wprawiając Wojtka w niezłe kompleksy. Dostrzegał jego każdy pojedynczy świetnie wyrzeźbiony mięsień i ciemną, gęstą czuprynę. Coś dziwnego było w jego oczach, ale Wojtek nie widział ich dokładnie. Zdawały się być całkowicie białe… Schował się nieco głębiej w krzaki i w tym samym momencie usłyszał podniesiony męski głos, potem szybką wymianę zdań i wreszcie coś jakby uderzenie… uderzenie w twarz… Chłopak nie wiedział, co się stało, bo ukrył się za drzewem. Nie chciał zostać posądzony o podsłuchiwanie, a tym bardziej podglądanie. Teraz jednak wysunął czubek nosa i spostrzegł, że dziewczyna płacze. Czyżby tamten ją uderzył? Zanim odpowiedział sobie sam na to pytanie, para zniknęła z pola widzenia. Nastolatek czuł przyspieszone bicia swego serca, ale jednocześnie chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. Powrotna droga zajęła mu kilkanaście minut. Postanowił złożyć z samego rana wizytę Oldze.

8

W nocy nie mógł zasnąć. Przed oczyma miał ciągle ten sam obraz. Były to jego prywatne marzenia, a może jednak sny? Na obraz składała się piękna dziewczyna, którą wczoraj ujrzał. Nie było obok nikogo, no może poza samym Wojtkiem. Zastanawiał się w tej chwili, czy ona była idealna, czy może stanęła w odpowiednim świetle? Nie chodziło tylko o jej boskie ciało czy sposób, w jaki muskała włosy. Smutna piosenka, którą nuciła, i wreszcie ta dramatyczna scena, której mimowolnym świadkiem został Wojtek. To wszystko sprawiało, że nie mógł o niej zapomnieć.

Nastał ranek. Zmęczony i szczerze zatroskany nastolatek nie zastanawiał się, czy pora jest odpowiednia na złożenie wizyty. Zresztą, starzy ludzie mało śpią – pomyślał. Włożył wczorajszy T-shirt i pobiegł w kierunku domu swojej nowej znajomej. Drzwi były otwarte, ale w środku nie zastał nikogo. Znalazł tylko kartkę naganku:

Jeżeli to czytasz, to znaczy, że moje przeczucie mnie nie myliło. Miło, że wpadłeś. Wiedziałam, że zostaniemy przyjaciółmi. Jeśli chcesz, zaczekaj. O.

Dziwna wiadomość sprawiła, że Wojtek pomyślał, iż ten dzień będzie bardzo udany. Wszedł do środka. Chatka składała się z maleńkiej łazienki, niewiele większej kuchni i jednego pokoiku. Kuchnię zdążył już poznać wczoraj. Kaflowy piec, kredens, stolik i dwa krzesła. Olga nie przyjmowała gości zbyt często. Zajrzał do pokoiku. Jedna szafa, łóżko z grubą pierzyną, szafka nocna i regał z książkami. Na szafeczce zdjęcia, zapewne córki i syna, gdy byli jeszcze dziećmi. I książki, mnóstwo książek. Sięgnął po pierwszą z nich. Niewiele rozumiał, ale dzięki obrazkom stwierdził, że to lektura dotycząca ziół i ich właściwości. Odłożył ją na miejsce. Z kolejną było podobnie, tyle że tym razem obrazki wzbudziły niepokój. Zanim zdążył przerzucić kartki, usłyszał znajomy głos.

– Witaj, chłopcze! – Olga weszła do pokoju tak nagle, że książka wypadła Wojtkowi z rąk. – Nie bój się, to tylko ja. – Staruszka zaśmiała się.

– Kim są ci ludzie z obrazków? Po co ci takie lektury? Interesujesz się magią? – zapytał.

– To skomplikowane. Usiądź, porozmawiajmy przy dobrej herbatce ze świeżo uzbieranych nagietków.

Olga zaczęła krzątać się po kuchni, a chłopak przyglądał jej się uważnie. Spodziewał się raczej, że osiemdziesięcioczteroletnia staruszka będzie zaczytywała się w Bibliii odmawiała koronkę do Miłosierdzia, a nie trzymała na półkach rysunki demonów czy Bóg wie czegojeszcze.

– Jesteśmy w bardzo specyficznym miejscu. Na pewno w szkole czytałeś balladę Adama Mickiewicza o naszym jeziorze. Pamiętasz? Zatopione miasto, dzielne kobiety i dzieci, które zdecydowały się na śmierć, byle zachować swój honor i dumę rodową. – Patrzyła na niego, szukając potwierdzenia.

– Nie, czytaliśmy tylko historię strzelca i dziewicy, która wystawiła go na próbę, czy coś w tym stylu. Przykro mi… – Nie chciał jej rozczarować.

– Aha. To powiem w skrócie. Z jeziorem wiążą się rozmaite legendy i wierzenia. Mickiewicz opisywał to, co zostało mu opowiedziane przez tutejszy lud. Historii jest tak wiele, że zebrano je w książce, którą znalazłeś na półce – tłumaczyła powoli icierpliwie.

– I ty w to wierzysz? Mamy dwudziesty pierwszy wiek, myślałem, że nikt już nie bierze takich zabobonów serio. Zwłaszcza taka mądra babka, znaczy się kobieta, jak ty.

– Widzisz, żyję już wiele lat na świecie. A przy Świtezi spędziłam całe swoje życie. Możesz wierzyć lub nie, ale każda legenda zawiera w sobie cząstkę prawdy, tak samo, jak każda plotka. Ale nie mówmy już o tym.

Takie wyjaśnienia wystarczyły Wojtkowi, żeby znów zobaczyć w Oldze myślącą i ogromnie bogatą w życiowe doświadczenie kobietę. Dał się namówić na barszcz i czebureki. I jakkolwiek to brzmiało, smakowało wybornie.

Pożegnali się mniej więcej o piątej po południu. Wojtek celowo nie spytał Olgi o możliwość kąpieli w jeziorze. Domyślał się, jaka może paść odpowiedź. W końcu znajdowali się na terenie parku narodowego. Wiedział, że robi źle, kiedy zabrał ze sobą ręcznik i kąpielówki. Krystalicznie czysta woda zdawała się jednak nawoływać go do kąpieli – w ten sposób przynajmniej zagłuszał wyrzuty sumienia. Co by powiedziała matka? Wielka miłośniczka przyrody. Chęć schłodzenia się w ten ciepły letni dzień wygrała ze zdrowym rozsądkiem.

Słońce zachodziło. Gdy zanurzył się w wodzie, poczuł delikatny chłód. Tafla jeziora ani drgnęła. Delektował się każdą chwilą. Wreszcie nie musiał martwić się o wynik egzaminu gimnazjalnego, ukończenie szkoły, wybór liceum. Nie myślał o tym, czy spełni oczekiwania ojca, czy będzie w stanie zapewnić mu szczęście, jakie dawały mu chwile spędzone we troje… Teraz był tylko on, szum wiatru i śpiew ptaków. Nagle, ni stąd ni zowąd, tuż obok Wojtka pojawił się wodny wir. Mimo że chłopak był naprawdę dobrym pływakiem, nie potrafił się z niego wydostać. Czuł, jak woda wciąga go coraz głębiej i choć próbuje i bardzo się stara, nie jest w stanie się uwolnić. Nie minęła chwila, a znalazł się pod wodą. Nie minęła druga, a straciłprzytomność…

9

Obudził się nieznanym mu miejscu. Przy łóżku czuwał ojciec, który najwyraźniej ze zmęczenia nie zauważył nawet, że Wojtek otworzył oczy. Chłopak ze zdumieniem przypatrywał się swoim wystającym spod kołdry nogom. Wokół kostek znajdowały się fioletowo-zielone ślady w kształcie okręgów. Obok ojca siedział starszy, elegancko ubrany mężczyzna w białym fartuchu. Na ich twarzach malowała się rezygnacja. W tej chwili oczy Wojtka i Antoniego spotkały się.

– Boże! Synku! Synku kochany! Myślałem, że ty już… Jak się cieszę, że się obudziłeś! – W oczach mężczyzny pojawiły się łzy, niewątpliwie były to łzy radości. Po chwili, gdy emocje minimalnie opadły, Stożyński przypomniał sobie o obecności doktora Rachowicza, informując jednocześnie, że to on opiekuje się chłopcem od dwóch tygodni.

– Dwóch tygodni? Jak to możliwe, że nic nie pamiętam? Byłem w śpiączce, czy jak? Pływałem przecież w jeziorze… Jak się tu znalazłem? Przecież ty byłeś w Nowogródku? – Pytania bombardowały ojca, przysłuchiwał się im doktor Rachowicz, który znał odrobinę język polski, gdyż właśnie w Polsce tkwiły jego korzenie.

– Uspokój się, chłopcze, jesteś jeszcze bardzo słaby – zwrócił się do Wojtka lekarz. – Twój tato wszystko ci opowie. Tylko zapanuj nad emocjami. Nie chcemy cię stracić po raz drugi – tłumaczył.

Stożyńscy odbyli ze sobą długą rozmowę. Antoni opowiedział synowi wszystko po kolei. Chłopiec powoli uspokajał się, co zresztą można było zauważyć, obserwując odpowiednie wskaźniki na podłączonej do młodego organizmuaparaturze.

– Kiedy pracowałem w biurze, zadzwonił telefon. Dzwoniono z pogotowia. Ktoś poinformował, że to ja wynająłem domek nad jeziorem. Ponoć pracownik izby przyjęć w słuchawce usłyszał kobiecy głos, który po białorusku wzywał nad jezioro, informując, że stało się coś złego. Z relacji wynika, że kobieta cedziła słowa przez łzy, więc wsiadłem w samochód i najszybciej jak mogłem, przyjechałem na miejsce. Zobaczyłem cię leżącego przy domu, oddychałeś, ale byłeś nieprzytomny. Lekarz i ratownik medyczny zabrali cię do szpitala. – Antoniemu wydawało się, że ta skrócona wersja wystarczy synowi. Przynajmniej teraz, kiedy jest zmęczony i osłabiony. Mylił się.

– Chyba nie zamierzasz tak skończyć tej jakże wzruszającej opowieści. – Wojtek był rozgniewany. – A gdzie odpowiedzi na najważniejsze pytania? Kim była kobieta? Jak wyglądała? Jakim cudem doniosła moje topielcze ciało aż do domku? Skąd wiedziałeś, że chodzi o mnie i że trzeba wezwać pogotowie? Dlaczego mam sine ślady wokółkostek?

Ojciec milczał. Nie dlatego, że próbował coś zataić. Przyczyna byłaprozaiczna.

– Choćbym bardzo tego pragnął, nie umiem odpowiedzieć. Kobieta, z którą rozmawiał pracownik szpitala, była pewnie młoda, tak mi powiedziano, oceniając po głosie. Lekarze myśleli, że to twoja dziewczyna, ale wyprowadziłem ich z błędu. Nie mam pojęcia, kim mogła być. Myślałem, że ty mi to powiesz. Nie widzieliśmy się przecież przez kilka dni, więc założyłem, że kogośpoznałeś…

– Poznałem, poznałem, tyle że osiemdziesięcioczteroletnią staruszkę Olgę, a nie młodą, rozhisteryzowaną dziewczynę. To pewnie Olga wezwała pomoc. Tylko skąd wiedziała? Przecież jej chatka jest oddalona od miejsca, gdzie pływałem, a po drugie… Olga nie doniosłaby mnie aż pod nasz domek. Nic nie rozumiem… – Wojtek czuł się skołowany. Każda hipoteza okazywała się wysoce nieprawdopodobna. Nie umiał znaleźć wyjaśnienia dla zaistniałej sytuacji. – No dobrze, nie wiem, kim była kobieta. To może lekarze mają pomysł, skąd te ślady przy kostkach? To już chyba udało się zbadać?

– Synu, wspólnie z doktorem Rachowiczem doszliśmy do wniosku, że pływałeś w czyimś towarzystwie. Następnie twój kompan zaczął tonąć i wciągał cię ze sobą na dno jeziora. Takie wyjaśnienie wydawało nam się jedynym logicznym. Teraz, kiedy mówisz o samotnej kąpieli, to przestaje mieć jakikolwiek sens. – Antoni był równie zdziwiony, co jego nastoletnisyn.

– Nie, na pewno byłem sam. Luki w pamięci pojawiają się później. Wiem, że poszedłem tam sam. Chyba że ta dziewczyna… – urwał. Nie chciał opowiadać o niej ojcu. Przecież nawet nie wiedział, skąd i kim jest, mogła być tam tylko raz.

– Jaka dziewczyna? – dopytywałAntoni.

– Nie, nic… Wszystko mi się miesza… Gdy byłem w śpiączce, chyba śniła mi się jakaś dziewczyna. – Ojciec kupił tę wersję i nie zadawał zbędnych pytań.

10

Minęło kilka dni, zanim lekarze doszli do wniosku, że stan Wojtka jest stabilny. Wtedy też został zwolniony do domu. Ojciec nalegał, aby spędzili trochę czasu razem, lecz chłopak wiedział, że ucierpi na tym cały projekt, którego realizację Antoni koordynował od samego początku, traktując go jak własne dziecko. Ostatecznie doszli do porozumienia. Ojciec wróci do pracy, ale do chłopaka przyjedzie w odwiedziny ciotka Monika. I tak zapowiadała wizytę, a nastolatkowi przydałoby się trochę tej pozytywnej energii, która ją zawsze przepełniała.

Wojtek przez ostatnie dni w szpitalu i kolejne w domu źle sypiał. Znów w jego snach pojawiała się tajemnicza dziewczyna. Sen zaczynał się tak samo: widział ją z daleka, była doskonała, kusiła swoją urodą. W pierwszych snach, tuż po pseudospotkaniu, uśmiechała się do niego i wodziła za nim wzrokiem. Teraz wciągała go na dno jeziora. Z tych ostatnich snów budził się z krzykiem.

– Monia! Jak dobrze, że przyjechałaś! Ale że wybrałaś nudną chatkę na takim zadupiu zamiast egzotycznej wioski Indian gdzieś w Ameryce Południowej, to się dziwię! – Wojtek już dawno nie śmiał się tak serdecznie i szczerze.

– Ale śmieszne! Masz czelność szydzić ze starej ciotki? – rzuciła, ściskającchłopaka.

Monika była czterdziestoletnią niską szatynką o mocno kręconych włosach. Nie wyglądała na swoje lata, co zawdzięczała dobrym genom, odpowiedniej diecie i wybieranym godzinami „odmładzającym” strojom. Nie miała męża ani dzieci. Nigdy nie marzyła o rodzinie. Swoje młodzieńcze lata spędziła z plecakiem i w kapeluszu, podróżując po najdalszych zakątkach świata. Wojtek mawiał: „A my mamy swoją prywatną Martynę Wojciechowską, która zawsze do nas wraca”. Z ostatniej rocznej podróży do Boliwii zdjęcia obejrzeli już we troje. Z Ewą nie zdążyła podzielić się wrażeniami. Choć minęło od tego czasu pięć lat, Monika nadal nie wybaczyła sobie, że nie było jej wtedy przy umierającej przyjaciółce ze studiów. Nie mogła przerwać kontraktu, który podpisała z organizacją. Ale czy na pewno? Może powinna zwrócić im pieniądze i przyjechać do Polski. Trzymać ją za rękę podczas chemii, wspierać chłopaków… W każdym razie czasu nie cofnie. Teraz postanowiła zrobić wszystko, by syn Ewy był szczęśliwy i miło spędził czas. Zwłaszcza po tym dziwacznym wypadku. Planowała zostać dwa tygodnie, do końca lipca, i użyć całego swego uroku, by czas ten nie był dla Wojtka straconym.

– Musimy zaplanować nasze wspólne dwa tygodnie. Antka w planach nie uwzględniam, bo on ciągle coś wykonuje, remontuje, ulepsza. Co możesz mi zaoferować z lokalnych atrakcji? Jacyś dzicy Słowianie? Groźne zwierzęta? Nieokiełznana przyroda? – Na ustach Moniki widać było lekki uśmieszek, a w oczach błysk, który nie gasł od czasów studenckich.

– Jakby ci to powiedzieć, żeby nie zabolało tak mocno. Jest nasz dom, jezioro, długo, długo nic, potem mała chatka babulinki Olgi, las, las, las, zarośla i… to by było na tyle. – Wojtek nie krył ironii. Lubił droczyć się z ciotką. Myślał sobie, że chce być taki jak ona, to jest nigdy nie dorosnąć. Mieć w sobie tyle radości, spontaniczności i luzu. Teraz wiedział, że to niemożliwe, przynajmniej nie w jego życiu.

– Nie gadaj! Musimy znaleźć jakiś przewodnik po okolicy i w dziale: atrakcje turystyczne wyczytać, co można tu robić przez dwa tygodnie. – Nie dawała się zbić z tropu.

Następnego dnia Monika i Wojtek wyruszyli do Nowogródka, a tam dowiedzieli się o zbliżającym się festiwalu. Na szczęście Monika była poliglotką i łatwo nawiązywała kontakty. Dzięki tym cechom, połączonym z urokiem osobistym, już za moment turyści znaleźli się w autobusie do Gródka.

– Jak to się nazywa? Nie wiem, czy chcę brać w tym udział. Nie przepadam za muzyką ludową… – Wojtek chciał się wykręcić, ale zdawał sobie sprawę, że ciotka będzienieugięta.

– Zwariowałeś? Kobieta powiedziała, że być w lipcu na Białorusi i nie wziąć udziału w Basowiszczy albo w Basowiszczach, aj, nie wiem, jak to się odmienia… w każdym razie pominąć takie wydarzenie to grzech – przekonywała. – Poza tym to impreza organizowana przez studentów, więc po pierwsze nie może być sztywno i nie będzie ludowo, a po drugie… wiesz, jak ciocia Monia lubi studentów. – Kobieta śmiała się wniebogłosy.

Jechali zatem do Gródka, bo to właśnie w pobliżu tego miasta, na leśnej polanie, miał się odbyć Festiwal Muzyki Młodej Białorusi.

11

W drodze Wojtek opowiedział Monice o wszystkim, co zdarzyło się od momentu przyjazdu. O tym, jak poznał starą Olgę, o wieczornym spacerze i dziwnej kłótni dwojga pięknych, młodych ludzi, wreszcie o swojej tajemniczej przygodzie z pływaniem w jeziorze. Monika wysłuchała cierpliwie, a że była kobietą bogatą w doświadczenia, a także niezwykle bystrą, szybko zdiagnozowała:

– Stary, ty się zakochałeś od pierwszego wejrzenia! I nawet nie próbuj zaprzeczać, bo to widać, słychać i czuć. Teraz tylko musimy ją odnaleźć… Co ty na to? – dopytywała.

– Powiem tak: jak każda baba nieźle wszystko wyolbrzymiłaś. Jednak nie zaprzeczę, że byłoby całkiem fajnie zobaczyć tę dziewczynę raz jeszcze. Tylko powiedz mi, tak z czystej ciekawości, jak masz zamiar ją namierzyć, skoro nie wiemy o niej zupełnie nic…

– To bardzo proste, po powrocie z koncertu pójdziemy wieczorem w to miejsce, w którym ją zobaczyłeś. Może to nie jest plan idealny, ale co nam szkodzi spróbować? Tymczasem byłoby miło, gdybyś na chwilę zapomniał o ciemnowłosej i pozwolił ciotce korzystać z życia. – Monika stanowczo ucięła temat.

Wojtkowi ostatnia wymiana zdań wystarczyła do szczęścia. Monika nie miała racji, nie był zakochany, na pewno jednak dziewczyna zaintrygowała go na tyle, że plan odnalezienia jej, a może i nawiązania rozmowy, dowiedzenia się czegoś na jej temat był dla niego w tej chwili celem numerem jeden. Musi jeszcze tylko przetrwać ten nudny festiwal, a potem rozpocznie swoją misję detektywistyczną wraz ze swą partnerką – przenikliwą Monią.

Na miejscu, czyli osławionej polanie Boryk, znaleźli się około dziewiętnastej. Nie dało się jej przegapić. Setki, a może i tysiące młodych ludzi gromadziło się tutaj pewnie już od rana. Część z nich piła alkohol, niektórzy przy akompaniamencie gitar podśpiewywali w grupkach. Wszyscy byli uśmiechnięci i na pierwszy rzut oka widać było, że czerpali z życia pełnymi garściami. Wojtkowi to zbiorowisko przypominało polski Przystanek Woodstock albo Jarocin, które znał co prawda tylko z telewizji, ale nie miał wątpliwości, że zebrani tu ludzie niczym nie różnią się od rodzimych fanów rocka.

Zanim się obejrzał, Moniki już nie było w zasięgu jegowzroku.

Zaczął ją wołać, zrobił też rundkę wokół sceny, bez skutku. Próbował dodzwonić się na jej komórkę, ale w tym hałasie z cudem graniczyło usłyszenie tłumionego dźwięku telefonu. Dał więc za wygraną, stwierdziwszy, że przecież to on jest dzieckiem pozostawionym pod jej opieką i to ciotka za jakiś czas zacznie się martwić.

W międzyczasie postanowił się rozejrzeć. Wszyscy wyglądali prawie identycznie. Mieli ciemne koszulki z różnymi nazwami kapel rockowych i heavy metalowych, najczęściej długie włosy i czarne glany lub żółte martensy. Obcy był mu ten styl, ale Wojtek zawsze był niezwykle tolerancyjny i otwarty. Tego uczyli go od dziecka rodzice. Odpowiadał więc na rzucane mu pozdrowienia z uśmiechem.

Nagle za jednym z prowizorycznie rozbitych namiotów zauważył mężczyznę, który do złudzenia przypominał tego znad jeziora. Choć wspomnienia z nim związane z całą pewnością nie należały do przyjemnych, Wojtek postanowił go śledzić. W głębi duszy czuł, że nieznajomy doprowadzi go do dziewczyny, o której tyle ostatnio myślał. Wyłączył dźwięk telefonu, aby nie zostać nakrytym i dyskretnie podążał za chłopakiem. Szli już bardzo długo, a Wojtek czuł się coraz bardziej przerażony i osamotniony. Gdy zamierzał się poddać i wrócić, o ile mu się to uda, na miejsce koncertu, zobaczył twarz, która tak często ostatnio pojawiała się w jego snach.

– Wodja! – zawołał dziewczynę umięśniony osiłek.

Odwróciła się i wątpliwości Wojtka zostały rozwiane. Tak, to była ona. Te same długie włosy, ta sama perfekcyjna figura… w białej, długiej sukience wyglądała niczym zjawa. A więc ma na imię Wodja, cokolwiek to znaczy.

Po krótkiej wymianie zdań, podczas której Wodja często używała słowa ondyn – może było to imię chłopaka – Wojtek zrozumiał, że jego potencjalny rywal jest człowiekiem gwałtownym i nieobliczalnym. Zwrócił się do dziewczyny z jakąś prośbą, a może rozkazem. Nietrudno było odgadnąć, że ta nie ma najmniejszej ochoty na jej wykonanie. Ondyn – jak postanowił nazywać go Wojtek – zagwizdał na palcach i zza rogu wyszło pięciu długowłosych chłopaków. Wodja jeszcze raz próbowała prosić, jej oczy były pełne żalu, ale jej towarzysz był bezlitosny. Chwycił ją za włosy, najwyraźniej mocno, gdyż z ust dziewczyny wydarł się okrzyk bólu. Wojtek chciał przerwać tę brutalną scenę, jednak zdawał sobie sprawę, że jego wątłe szesnastoletnie ciało nie da rady mięśniakowi i jego pięciu kolegom. Stał więc, czując się jak ostatni idiota i obserwował mające nadejśćwydarzenia.

Sześciu mężczyzn i kobieta rozpoczęło marsz w bardzo szybkimtempie.

Wojtek był o krok od nich. Nie wiedział, ile czasu minęło, ale czuł, że za chwilę opadnie z sił. Gdy grupa dotarła do jeziora, Wojtek odetchnął z ulgą. Sądził bowiem, i słusznie, że to koniec morderczej wędrówki. Znowu słychać było wymianę zdań między kobietą i mężczyzną. Pięciu długowłosych stało bez słowa. Nastolatek pomyślał, że muszą być nieźle zaćpani albo pijani. Jakież było jego zdumienie, gdy – niczym na komendę – wszyscy wskoczyli do jeziora. Wojtek obserwował z oddali przebieg zdarzeń, jednak po chwili zaczął się niepokoić. Żaden z nocnych pływaków nie wypłynął na powierzchnię. Chłopak nie wiedział, co powinien zrobić… Miotał się, przez głowę przelatywały setki myśli. Utopili się… albo ktoś ich utopił… Wojtek zdecydował się odejść, tłumacząc sobie ostatecznie, że pewnie wypłynęli z innej strony.

Wracając na polanę, rozmyślał o świeżych jeszcze wydarzeniach. Nic nie rozumiał… A może był po prostu przewrażliwiony, może nie umiał się wyluzować, a może od śmierci matki zbyt postrzegał wszystko w ciemnych barwach, nawet niewinną zabawę swoichrówieśników.

Monika, otoczona wianuszkiem młodych mężczyzn, nie zauważyła nawet zniknięcia Wojtka. Przez myśl przeszło jej, że może ten biedny szesnastolatek w końcu zaszaleje. Liczyła nawet, że chłopak złamie jakieś zasady, upije się, wda w burdę, a może zastanie go w objęciach jakiejś seksownej laluni. Zdecydowała więc, że nie będzie go niańczyć. Byleby nie zbliżał się do Jeziora Wiejki, bo jego ostatni kontakt z wodą z całą pewnością nie należał doudanych.

Zerknęła wymownie na zegarek, niczym odpowiedzialna pani opiekun, kiedy wreszcie się zjawił. Zaniepokoiło ją, że jego ruchy są nerwowe, a twarz blada.

– Po pierwsze: czy wiesz, która jest godzina? Niepokoiłam się! Po drugie, dlaczego wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha? I po trzecie, czy nie wiesz, od czego są komórki? – Próbowała udawać rozgoryczenie izawód.

– Po pierwsze: wiem, która jest godzina i jakoś do tej pory ci to nie przeszkadzało. Po drugie, muszę ci opowiedzieć o tym, co zobaczyłem. I szczerze mówiąc, dobrze, że chlapnęłaś sobie już coś mocniejszego, bo ciężko to będzie ogarnąć na trzeźwo. Po trzecie, nie można się do ciebie dodzwonić, więc marna z ciebie babysitter – skwitował Wojtek, nie oszczędzając ciotki.

Postanowili nie wracać po nocy, zresztą i tak nie mieliby jak. Wynajęli jakiś pokój w pierwszym lepszym domu. Gospodarze nie mieli nic przeciwko, wręcz przeciwnie – noc festiwalowa była jedną z nielicznych okazji, kiedy można było dorobić naboku.

Z samego rana wyruszyli do Nowogródka, a stąd do domku. Historia opowiedziana przez Wojtka nie zrobiła na Monice większego wrażenia. Podczas gdy chłopak był przekonany, że młodzi ludzie się utopili, ciotka odbierała to raczej w kategoriach pijackich wygłupów, które niestety obce były jej podopiecznemu.

12

Ostatnie dni lipca, kończące zarazem pobyt Moniki na Białorusi, mijały leniwie i raczej mało atrakcyjnie z punktu widzenia szesnastolatka. W weekendy we troje zwiedzali zabytki: zamek Mendoga, kościół, w którym ochrzczono Adama Mickiewicza, dworek wieszcza, a także synagogi i cerkwie. Monika i Antoni dużo rozmawiali, wspominali najciekawsze historie, w których główną bohaterką zawsze była Ewa. Wojtek zastanawiał się wielokrotnie, dlaczego ojciec nie zdecydował się ułożyć sobie życia. Przecież minęły już trzy lata. Wciąż był niczego sobie, miał kupę kasy i wiele do zaoferowania. Kobietom w jego wieku powinien wydawać się atrakcyjny. Chłopak myślał też o tym, jakby to było, gdyby ojciec i Monika… Nie, to nie mogło się udać. Ona – typ wolnego ptaka, on – pracoholik. Ona uwielbiająca zabawę i dobrą rozrywkę, on raczej spokojny. Ona podróżniczka, nieumiejąca usiedzieć na miejscu, on typowy domator. A jednak, gdy teraz na nich patrzył, myślał, że fajnie byłoby mieć ją przy sobie na stałe.

Monika wyjechała trzydziestego pierwszego lipca. Ojciec odwiózł ją na peron, Wojtek pożegnał w domku. Nagle zrobiło się cicho ipusto.

Jakby resztki życia ulotniły się wraz z jej walizkami.

Wojtek zdał sobie sprawę z tego, że przez ostatnie tygodnie nie widział się z Olgą. Musiała pomyśleć, że jest obrażony albo że nudzi go towarzystwo starszej pani. Postanowił to naprawić, bo przecież żaden z tych powodów nie był prawdziwy.

Po pierwszym sierpniowym weekendzie, spędzonym z ojcem, udał się w odwiedziny do Olgi. Po drodze nazrywał bukiet kwiatów, myśląc, że tym sposobem wkupi się na nowo w łaski staruszki.

– Witaj. Długo cię nie było. Wydarzyło się coś złego, prawda? – mówiła spokojnym głosem, nie odrywając wzroku od szydełka, którym coś haftowała.

Wojtka ogarnęło zdumienie, ale już po chwili przekonał sam siebie, że na pewno plotki o jego cudem ocalonym życiu dotarły aż tu.

– Długo by opowiadać. Jak już na pewno wiesz, kąpałem się w zakazanym miejscu i spotkała mnie kara. Potem odwiedziła mnie ciotka i nie bardzo miałem możliwość wpaść na herbatkę. Ale teraz jestem i możemy nadrobić zaległości, bo mam cały sierpień do dyspozycji – próbował jąrozśmieszyć.

– Nie wiesz, że Świteź jest niebezpieczna? Nie powinieneś się w niej kąpać, nie na darmo władze państwa ustanowiły w tym miejscu park krajobrazowy. Nie kuś losu, chłopcze… – Ton jej głosu i sposób, w jaki akcentowała niektóre wyrazy, przerażał go.

– Dobrze, już dobrze. Zrozumiałem, dostałem nauczkę, a ślady wokół kostek będą mi przypominać o popełnionym błędzie, bo jakoś nie chcą zejść – kontynuował opowieść.

Staruszka podeszła bliżej i przyjrzała się sinym obręczom wokół kostek chłopaka. Następnie wyjrzała przez okno i pokiwała głową. Wojtek czuł się coraz bardziej nieswojo. Przyjrzał się jej twarzy i sylwetce, gdy stała w głębokim zamyśleniu. Nie widział jej od kilku tygodni, ale wydawała się inna niż ostatnio. Była jakby brzydsza, jej piersi większe i mocno obwisłe, a ciało pokryte zbyt obfitym, jak na kobietę, owłosieniem. Jak mógł tego nie zauważyć wcześniej? Na głowie miała dziś śmieszną czerwoną czapeczkę, pewnie do pracy w ogródku, bo przyczepiła się do niej paproć.

Doszedłszy do wniosku, że dzisiejsze spotkanie chyba nie będzie należało do udanych, pożegnał się, wymyślając na poczekaniu wymówkę o spotkaniu z ojcem, i szybko opuścił Olgę.

Jego intuicja podpowiadała mu jednak, że powinien poobserwować trochę starszą panią. Wrócił do domu, zrobił zapas kanapek, a następnie przyjął wygodną pozycję w pobliżu lepianki staruszki.

Najbliższe godziny nie przynosiły nic nowego. Wreszcie, tuż przed zachodem słońca, Wojtek zobaczył zbliżającą się z siatką pełną zakupów postać. Była to niewątpliwie Wodja. Serce zaczęło mu mocniej bić, chciał wyskoczyć z zarośli i zapytać Olgę, co to wszystko ma znaczyć. Szybko jednak zrozumiał, że przecież nie mówił jej o spotkaniu z tajemniczą dziewczyną. A może się znały. Głupek! Zamiast od razu uzewnętrznić się przed staruszką, szukał dziewczyny, ślęcząc po nocach w zaroślach. Teraz na pewno zdobędzie jej adres, numer telefonu i w ogóle wszystkiego się o niej dowie.

Czekał cierpliwie aż Wodja opuści domek Olgi. Oczywiste było, że przyszła z zakupami – swoją drogą, jakież miała dobre serce… Mijały godziny i mniej więcej po dwudziestej Wojtek był już mocno zniecierpliwiony i głodny. Z bólem serca rezygnował więc z ponownej wizyty, nie chciał przeszkadzać kobietom w ich kobiecych sprawach.

13

Nazajutrz obudził go dzwonek do drzwi. Pierwszy od momentu przyjazdu. Przetarł oczy i ujrzał Olgę stojącą na schodach.

– Dzień dobry, chłopcze! – Spostrzegła Wojtka. – Przyniosłam ci kołduny na obiad, a jeśli mnie wpuścisz, zjemy do herbatki najlepszą kułagę na świecie – zachęcała.

– Witaj! Zaczekaj moment, bo gdzieś posiałem klucze… yyyyy… są. Zapraszam. A to coś na k… zabójczo pachnie! – Otwierając drzwi, ręką sięgał już po miodowo-borówkowy deser.

Gdy usiedli przy lekko zakurzonym stole, Olga od razu wcieliła się w rolę gospodyni. W domku gołym okiem można było dostrzec nieobecność kobiecej ręki. Kurz, zaciągnięte zasłony, zwiędłe kwiaty. Staruszka w mig przywróciła miejscu jego naturalny urok. Zaparzyła herbatę i wreszcie, nieco zmęczona, usiadła na rattanowym krześle.

Wojtek przez cały czas bacznie się jej przyglądał. Znów miała przyjazny wyraz twarzy, jak wtedy, gdy ją poznał. Nie było na niej żadnego grymasu… Czyżby ostatnim razem miał halucynacje, czy może był wtedy źle nastawiony do otaczającejrzeczywistości?

– …dokładkę.

– Przepraszam, nie słyszałem, co mówiłaś, zamyśliłem się – próbował się tłumaczyć i miał nadzieję, że nie dostrzegła jego lustrującego wzroku.

– Pytałam, czy masz ochotę na dokładkę. Bardzo szybko spałaszowałeś cały talerzyk. – Uśmiechnęła się życzliwie.

Wojtek nie chciał już zwlekać ani minuty dłużej.

– Po naszym ostatnim spotkaniu przechodziłem wieczorem obok twojego domu. Zdawało mi się, że masz gościa, piękną, młodą dziewczynę… – próbował delikatnie przeskoczyć na interesujący go temat. Na moment zapanowała tak przejmująca cisza, że słychać było wyraźnie szelest otaczających chatę traw. – Coś się stało? Nie chciałem być niegrzeczny ani wścibski… Ja tylko… – Wojtek starał się wybrnąć z niezręcznejsytuacji.

– Nie, wszystko w porządku. Już mówię. Widziałeś zapewne Svetlanę, moją córkę – wybełkotała w końcu staruszka.

Wojtek poprosił, żeby powtórzyła, bo jego rosyjski podpowiadał mu, że chodzi o córkę, ale przecież to byłobyniemożliwe.

Olga ma osiemdziesiąt cztery lata, a dziewczyna znad jeziora najwyżej osiemnaście. Nie trzymało się to kupy. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy kobieta po raz drugi wymówiła: мати.

Olga, ujrzawszy niepewność i zdumienie na twarzy rozmówcy, rozpoczęłaopowiadanie:

– Wiem, co sobie myślisz: jak taka starowinka może być matką takiej pięknej, młodziutkiej dziewczyny? Okłamałam cię, nie urodziłam ani Svetlany, ani Anatola.

Wojtek słuchał w wielkimskupieniu.

Ostatnie zdanie Olgi zaważyło na jego stosunku do kobiety. Wiedział już, że nie może jej ufać i wierzyć. Kobieta kontynuowała:

– Otóż siedemnaście lat temu poznałam matkę Svetlany, która mieszkała w twoim drewnianym domku. Przyglądałam się, jak tuż po porodzie stara się dbać o dziecko, jak się do niego zwraca. Doszłam do wniosku, że nie będzie umiała sobie poradzić z macierzyństwem. Była zarozumiała, myślała tylko o sobie i swoich potrzebach. Wtedy zdecydowałam, że to ja wychowam dziewczynkę. – W tym miejscu przerwała i sięgnęła po filiżankę z herbatą.

– Co to znaczy: zdecydowałam? Nie można ot tak zdecydować się, że zabierze się komuś dziecko. To się nazywa porwanie… – Wojtek stawał się coraz bardziejdociekliwy.

– Widzisz, los mi sprzyjał, czego nie można powiedzieć o matce dziewczyny. Pewnego dnia poszła uprać pieluszki nad jezioro. Wiedziała, że nie wolno. Już wtedy był to teren parku. Spotkało ją dokładnie to, co ciebie. Nie, niedokładnie, gdyż ją wodny wir wciągnął do środka. Nikt jej nie słyszał, nikt nie pomógł. Tak zostałam matką Svetlany – zakończyłaopowieść.

Wojtek czuł, że to nie wszystko. Zresztą cała historia wydała mu się mocno naciągana. Nie odpuszczał więc.

– A Anatol? Powiedziałaś, że jego też nie urodziłaś. Jak zostałaś jego matką? Gdzie jest teraz? Też ma siedemnaście lat? Myślałem, że masz dorosłe dzieci, a właściwie może i wnuki, a tu… – Burzył wszystkie granice między ciekawością a wścibstwem. Było mu jednak wszystko jedno, chciał poznać prawdę. Pytanie tylko: co jestprawdą?

– Hmm… Svetlana mieszkała ze mną, potem znudzona wyjechała do pracy. Straciła jeden rok w szkole i nie chce tracić kolejnych. Rozpocznie od września edukację w liceum – ciągnęła.

Wojtek na chwilę zapomniał o nieprawdopodobnych losach rodzinyOlgi.

Jego uszy wypełniła nowina: on i Svetlana (którą mężczyzna znad jeziora nazywał Wodją) rozpoczną za kilka tygodni naukę na tym samym poziomieedukacyjnym.

Trzeba było tylko dowiedzieć się, do jakiej szkoły Olga zapisała dziewczynę i… nie chciał zamazywać tej wizji, jednak ze snu na jawie wyrwał go stanowczy tonstaruszki.

– Anatol, mój synek, ma dwadzieścia lat. Został przeklęty przez swoich rodziców, więc go przygarnęłam. Koniechistorii.

Tym razem Olga brzmiała dość wiarygodnie. Tylko co znaczyło słowo „przeklęty”? Porzucony? Bity? Wykorzystywanyseksualnie?

W dzisiejszych czasach można było zgadywać przez długi czas. Wojtek nie był aż tak cierpliwy.

– Nie rozumiem, mogłabyś jednak powiedzieć coś więcej? Gdzie on teraz jest? Kiedyś widziałem Svetlanę z jakimś chłopakiem. Może to jej brat?

To już druga myśl w ciągu ostatniej godziny, która napawała gooptymizmem.

A więc osiłek nie jest jej facetem, tylko bratem. Nie stanowi żadnej konkurencji. Trzeba będzie tylko nauczyć go dobrych manier, nie można pozwolić na to, by szarpał się z kobietą, nawet jeśli to jego siostra.

– Dzieci mieszkają po drugiej stronie jeziora, mówiłam ci już, w chatce podobnej do mojej. Jest jednak schowana za licznymi szuwarami, więc niełatwo jest ją dostrzec. Anatol nie będzie się już uczył, zadba o siostrę i starą matkę. A co do jego rodziców, nie chcę o tym rozmawiać. Musi ci wystarczyć to, co do tej pory usłyszałeś. – Była stanowcza, więc Wojtek nie nalegał na ujawnienie kolejnych szczegółów. Jak na jedną rozmowę poznał ich już dość.

Zresztą gubił się już nieco. Nie wiedział, czy Svetlana chodziła wcześniej do szkoły, czy uczyła się w domu. Nie rozumiał czy wyjechała do pracy, czy była znudzona. Każda wersja historii rodzinnej opowiadanej przez Olgę różniła się od poprzedniej. Stwierdził, że jeśli dziewczyna sama mu o sobie nie opowie, nie będzie miał nigdy pewności odnośnie do tego, co ją tak naprawdę w życiu spotkało. A Anatol? Ten to już w ogóle był jednym wielkim znakiem zapytania. Skąd się tu wziął? Gdzie byli jego rodzice? Czemu nie chce się uczyć, studiować? Dziwne towszystko…

– Mam do ciebie prośbę. Czy mógłbyś porozmawiać z ojcem o Svetlanie? On jest tutaj człowiekiem wpływowym. Na pewno zadbał o najlepszą szkołę dla ciebie. Byłabym ci dozgonnie wdzięczna, gdybyś spróbował… gdyby twój tato… chodzi mi o miejsce w dobrej szkole dla mojej córki – wydusiła wreszcie.

14

Następne tygodnie sierpnia Wojtek spędził w samotności, rozmyślając o dziwnej rozmowie zOlgą.

Ojcu nie zdradzał szczegółów tej znajomości ani tym bardziej dziwacznych sekretów starszej pani i jej „podopiecznych”.

Postanowił jednak, że przedostatni weekend przed rozpoczęciem roku szkolnego jest odpowiednim momentem do podjęciarozmowy.

Z jednej strony obecność pięknej dziewczyny, która zauroczyła go w ciągu paru chwil, każdego dnia w szkole wydawała się spełnieniem marzeń, z drugiej cała ta jej historia z patologiczną matką i wyjazdem była nie tyle niejasna, co niepokojąca.

Mimo wszystko chęć poznania piękności znad Świtezi zwyciężyła nad wszelkimi obawami i Wojtek zwrócił się doAntoniego:

– Wiem już, jak to zabrzmi, ale naprawdę nie myśl sobie, że to coś wielkiego – zaczął dość nieporadnie.

– Mam zacząć się bać? – spytał ojciec półżartem, jednak w głębi duszy nie było mu wcale do śmiechu.

– Chodzi o pewną dziewczynę, która…

– Aaaa, to zmienia postać rzeczy… Jeśli chodzi o dziewczynę, to, synu, bałem się tej rozmowy, ale skoro nadszedł ten czas… – przerwał Antoni.

– Czy mógłbyś pozwolić mi chociaż zacząć, bo o skończeniu chyba mogę sobie pomarzyć. Za chwilę zamknę się w sobie i już niczego się nie dowiesz – szantażował ojca.

– Coś ty taki drażliwy? No już, zamieniam się w słuch, ale wykład o ptaszkach i pszczółkach cię nie ominie. Matka zawsze mówiła, że w pewnym momencie twojego życia będę musiał, jako ojciec i mężczyzna, cięuświadomić…

Wojtek udawał, że nie słyszy tych bzdur. Wywracał oczami i robił głupkowate miny, aż ojciecskończył.

– Mówiłem ci o starszej pani, która często mnie odwiedza i gotuje mi pyszne obiadki, prawda? – Antoni tylko skinął głową w obawie, że kolejne przerwanie historii niepotrzebnym wtrąceniem faktycznie zniechęci Wojtka do zwierzeń. – No więc ona jest bardzo biedna i bardzo dobra. To znaczy… przygarnęła siedemnaście lat temu dziewczynkę, której mama zginęła w tragicznym wypadku, od tej pory się nią opiekuje. I ta dziewczyna, jej niby córka o imieniu Svetlana, zawaliła już rok, bo gdzieś tam wyjechała, i teraz ma zacząć liceum, ale one nie mają pieniędzy na dobrą szkołę i myślały, że może ty byś coś mógł… – Tutaj brakło mu tchu, bo wyrzucił wszystkie słowa z prędkością światła.

– Załatwione – odrzekł ojcieckrótko.

– Co? Tak po prostu? Nie będziesz mnie o nic pytał? – Wojtek nie dowierzał.

– Przecież wszystko mi powiedziałeś. Dobrym ludziom trzeba pomagać. Tyle. Musisz mi tylko w tym tygodniu podać przez telefon dane osobowe koleżanki i jej opiekunki. Wprowadzą je do systemu. Twoje liceum pełne jest ludzi o najdziwaczniejszych historiach, nastolatków z różnych zakątków świata. Myślę, że zdobędziecie tam nie tylko ogrom wiedzy, ale nauczycie się tolerancji i szacunku dla wszelkiej odmienności. Bardzo ci zazdroszczę – zakończył.

Nie zważając na fakt, iż do odjazdu ojca zostało jeszcze pół godziny, Wojtek postanowił jak najszybciej podzielić się dobrymi nowinami z Olgą. Pożegnał więc swego staruszka, mocno go przytulił i na odchodne rzucił:

– Jeszcze raz dziękuję… Kocham cię, tato.

– Ja ciebie też, młody – odpowiedziałAntoni.

Ta zwyczajna na pozór chwila była jednak dla obu panów bardzoważna.

Kiedy żyła Ewa, słowo „KOCHAM” wypowiadano w ich domu przynajmniej raz dziennie. I to nie dlatego, że tak wypadało, że było to miłe. Po prostu wszyscy troje mieli taką wewnętrznąpotrzebę.

Chcieli, aby ich bliscy nie mieli wątpliwości, że bez względu na różnice zdań, drobne kłótnie przy kolacji czy nie najlepszy nastrój – na koniec dnia ktoś zapewni ich o swojej miłości, dając tym samym poczucie bezpieczeństwa i wewnętrzny spokój. Po śmierci matki żaden z panów nie kwapił się do tego, aby wypowiadać to słowo. Po pierwsze czas żałoby temu nie sprzyjał, po drugie mężczyznom trudniej jest spontanicznie wypowiedzieć się w