Coś patrzy - Agnieszka Kaźmierczyk - ebook + książka

Coś patrzy ebook

Agnieszka Kaźmierczyk

4,2

Opis

Masz na sumieniu malutki grzeszek? A może nie malutki, a całkiem duży? Mimo to czujesz się bezpiecznie, bo przecież nikt nie wie i się nie dowie? Telewizyjny reality show gromadzi kilka osób marzących o wygranej, o popularności. Tymczasem „coś” nie pozwala im cieszyć się z sukcesu. Strach opanowuje umysły i nie mija nawet po opuszczeniu domu. „Coś” obserwuje, mąci myśli, zmusza do podejmowania ostatecznych rozwiązań. Beata, młoda prezenterka, próbuje rozwikłać zagadkę śmierci uczestników programu, a przy okazji walczy też o własne życie. Czy wyjdzie z tego cało? 

 

 

Agnieszka Kaźmierczyk ma to „coś”, co czyni z niej nieprzeciętną autorkę. Umiejętnie bazuje na naszych fobiach, wykorzystując je do stworzenia własnej wizji świata, gdzie winny musi zostać ukarany. „Coś patrzy” to thriller psychologiczny osadzony w realiach dobrze znanego nam współczesnego świata. Chcesz poczuć dreszcz niepokoju? Sięgnij po tę książkę. – Barbara Mikulska (autorka powieści obyczajowych, fantasy, horrorów oraz książek dla dzieci).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 298

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (28 ocen)
14
9
3
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
beataksiazkoholiczka

Nie polecam

Miała wyjść zagadkowa, kryminalno-dreszczowa książka, wyszedł gniot. Niestety. Nawet sympatia do głównej bohaterki nie zmieniła mojego zdania. Sympatia wynikająca tylko z tego, że też mam na imię Beata, też pochodzę z Podkarpacia i też pracowałam w ogólnopolskiej tv (kilka lat). A nie sympatia z powodu zbudowania postaci, bo postać jest po prostu infantylna, z żałosnymi dialogami i "życiowymi radami" rodem z książek dla małolatów. Może i pomysł nie był zły... Ale! Wszystko zostało tak napompowane, że czytelnik spodziewał się czegoś wow. I te wątki niby romantyczne... Dość słabe i bardzo dziecinne. Postaci miały być wyjątkowe, a nie miały żadnej głębi. I policja wierząca w zły dychy nakłaniające do złego... Zero tajników pracy operacyjnej, zero logiki. Trochę niepewności i napięcia, które okazały się rozczarowaniem. Czytałam tę książkę jakieś 2 tygodnie - kilka rozdziałów i tydzień przerwy, bo chciałam dać jej szansę. Z perspektywy czasu uważam, że nie warto. Zastanawia mnie tylko fakt,...
10
MariaWojtkowiak

Całkiem niezła

Dlaczego umierają uczestnicy show telewizyjnego? Kikimora. Kto to? Odpowiedź w powieści. No i to zakończenie…spodziewałam się innego.
00
ksiazka_w_dloniach

Nie oderwiesz się od lektury

Pióro Pani Agnieszki Kaźmierczyk miałam okazję poznać już przy poprzednich tytułach, dlatego z wielką przyjemnością wzięłam udział w naborze recenzenckim do książki "Coś patrzy". Opis fabuły bardzo mnie zaintrygował, no i mój ukochany gatunek- thriller psychologiczny...❤️ Krótko o fabule: Beata w ramach "kary" zostaje wysłana do domu, gdzie wraz z innymi uczestnikami reality show ma siedzieć sto dni, pod czujnym okiem kamer. Ona jako prezenterka, pozostałe osoby miały walczyć o główną nagrodę. Szybko jednak okazuje się, że miejsce, na którym postawiono dom, nie jest zwyczajne... Mieszkańców zaczynają dręczyć wizje, słyszą głosy, odczuwają silny niepokój. Program dobiega końca, wytrwali najsilniejsi... Tylko, że to "coś" co ich dręczyło w domu nie znika wraz z opuszczeniem gmachu budynku. Mało tego- próbuje nakłonić uczestników do popełnienia samobójstwa... Gdy zaczynają ginąć kolejni uczestnicy reality show, nie może być mowy o przypadku... Beata próbuje rozwiązać zagadkę ich śmierc...
00
Zaczytana_Anex

Dobrze spędzony czas

Książka, z którą dziś do Was przychodzę, to historia, która wywoła u Was ciarki na plecach. Nie spodziewałam się, że jakaś książka może wywołać takie wrażenia na mnie oraz na mojej głowie. Czemu na głowie? Bo w pewnym momencie tak wczułam się w przeżywane emocje bohaterów, że idąc wieczorem do łóżka po ciemnym mieszkaniu, czułam się, jakbym dopiero co skończyła oglądać dobry horror i tylko czekała, aż coś wyskoczy na mnie z szafy 😱 Zbudowana narracja pozwala wczuć się w całą historię i przeżywać razem z bohaterką wszystkie wydarzenia. Język, jakim napisana jest historia, również jest bardzo przestępny, dzięki czemu całą książkę czyta się z przyjemnością. Cały czas w trakcie czytania budowałam możliwe scenariusze i zakończenia tej historii. Do głowy w pewnym momencie przychodziła mi każda możliwość jej zakończenia. Czy finalne zakończenie mnie zadowoliło? Nie powiem, że tak i nie powiem, że nie. Było ok, ale chyba poprzez wymyślanie możliwych zakończeń i przez główny wątek, spodzie...
00
Joanna-2695

Nie oderwiesz się od lektury

Znakomita historia w której przeplata się wątek fikcyjny, a nawt paranormalny. Pokazuje losy młodej dziewczyny, która z małej wsi trafia do wielkiego świata. Beata zaczynała od prowadzenia bloga a dotarła aż do telewizji.czy aby na pewno taka ,,zwykła" dziewczyna poradzi sobie w świecie pełnym kłamstw, pomówień w którym rządzi pieniądz, a człowiek jest tylko podmiotem? ,,Coś patrzy" to książka, która pokazuje, że każdy z nas ma drugą twarz. Pokazuje, także to iż nie wszystko jest takie na jakie wygląda no i w końcu to, że nie można oceniać drugiej osoby bez jej poznania tak jak mówi to powiedzenie ,,nie oceniaj książki po okładce". Ksiazka ta pokazuje także to jak ważna jest w życiu szczerość i odwaga aby ściągnąć brzemie że swoich barków. ile jesteśmy wstanie poświęcić dla miłości? dowiecie się w tej świetnej książce. kim jest Adam Konarzewski? Jakie losy czekają Beatkę w tym Reality show? I jakie fakty wyjdą na jaw? te odpowiedzi znajdziecie w lekturze zapraszam!
00

Popularność




Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

CYKL KLĄTWA SIÓSTR

Klątwa sióstr #1

Klątwa sióstr. Czas odpowiedzi #2

POZOSTAŁE POZYCJE

Topielica ze Świtezi

Epidemia uczuć

Coś patrzy

Sekret belfra (wprzygotowaniu)

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Agnieszka Kaźmierczyk, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Barbara Mikulska

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Zdjęcie na okładce: © by SvedOliver/Shutterstock

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-257-0

Imprint Mroczne HistorieWydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Kwiecień 2020

Wrzesień 2019

Kwiecień 2020

Październik 2019

Kwiecień 2020

Październik 2019

Kwiecień 2020

Listopad 2019

Kwiecień 2020

Listopad, grudzień 2019

Kwiecień 2020

Grudzień 2019

Kwiecień 2020

Początek stycznia 2020

Kwiecień 2020

Styczeń 2020

Kwiecień 2020

Luty 2020

Kwiecień 2020

Wrzesień 2021

Krzysztofowi, który zawsze patrzy jako pierwszy: dziękuję!

Ta książka jest fikcją literacką i wytworem wyobraźni autora, choć jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Wszelkie podobieństwo bohaterów do realnych osób jest niezamierzone i całkowicieprzypadkowe.

Kwiecień 2020

– Nie wiem, dlaczego się tutaj znalazłam. Nie mam pojęcia, co powinnam zrobić, ale wiem jedno, nie chcę umrzeć, a zdaje się to nieuniknione. Boję się zasnąć, boję się wychodzić z domu i nie wiem, gdzie powinnam szukać pomocy. Jeśli nie tutaj, to może chociaż wskaże mi pani instytucję, osobę prywatną. Mam pieniądze, mam sporo pieniędzy, chciałabym tylko, by ta klątwa, fatum ciążące także nade mną zniknęło… – Dziewczyna, która zjawiła się w gabinecie Danuty bez zapowiedzi i wparowała do niego bez pukania, wyglądała na zdesperowaną. Starsza pani psycholog widziała już jednak w swojej karierze tak wiele, że zdawało się jej to zupełnie nie dziwić.

– Pani profesor, próbowałam wytłumaczyć tej pani… – Rejestratorka pojawiła się w gabinecie Wiśniewskiej tuż po młodej kobiecie.

– Zostaw nas, Kasiu. – Lekarka wskazała drzwi. – A pani niech usiądzie. Może zacznijmy od tego, jak ma pani na imię.

– Jestem Beata. Nie wiem, co mam robić. – Młoda kobieta spoglądała to na starszą panią, to na drzwi.

– Abym mogła pomóc dokonać dobrych i bezpiecznych wyborów, muszę najpierw przyjrzeć się sytuacji. Najwyraźniej pani stan nie jest najlepszy. Moim zadaniem będzie więc usunąć to, co zniechęca, przestrasza, ogranicza, a wydobyć to, co rozwija, motywuje i służy. Do tego potrzebna mi będzie prawda. Cała prawda.

– Ja chcę to zrzucić z siebie, a potem zapomnieć. Ale to nie takie proste. Oni także tego chcieli, a teraz przecież nie żyją. – Beata była roztrzęsiona.

– Musimy wrócić do początku. Nawet, jeśli tkwi on w odległej przeszłości – zachęcała terapeutka.

– Nie. Wcale nie w takiej dalekiej. Wszystko zaczęło się chwilę przed tą szopką, w której kazano mi wziąć udział, a potem sprawy działy się tak szybko. Dzisiaj mamy… – Wzrokiem szukała na ścianie kalendarza, ale nie znalazła go. Danuta jednak zareagowałanatychmiast.

– Dzisiaj mamy kwiecień. Czternasty dzień kwietnia dwa tysiące dwudziestego roku – podpowiedziała.

– W takim razie wrócić musimy do października dwa tysiące dziewiętnastego roku. To był początek wydarzeń. – Nawet siedząc na krześle w bezpiecznym gabinecie, niespokojnie przebierała palcami. – Ale pani nie ma dziś pewnie czasu. Jest osiemnasta, pacjenci umówieni, mam rację? Jest pani najbardziej obleganym terapeutą w powiecie.

– Widzę, że wybór akurat mojego gabinetu nie był jednak przypadkowy. Ile ma pani czasu? – Danuta zaintrygowana zasłyszanym prologiem postanowiła zmienić nieco swoje plany.

– Mogę tu siedzieć choćby do rana – zadeklarowała pacjentka. – Wiem, że to tak nie działa, ale potrzebuję jakiegoś planu, jakiejś wskazówki, rady… Potrzebuję czegokolwiek, punktu zaczepienia… – mówiła jednym tchem.

– Proszę dać mi chwilę. – Lekarka wyszła z przestronnego gabinetu pomalowanego na pastelowe kolory. Zapewne miały działać kojąco, jednak w tym wypadku nie mogło być o tym mowy. Zostawiła otwarte drzwi, więc Beata nasłuchiwała.

– Dzisiaj zostały dwa spotkania, Kasiu? – spytała stojącą za biurkiem rejestratorkę.

– Tak, do pani profesor tylko dwie pacjentki – odparła młoda i ładna blondynka w białej koszuli zaopatrzona w identyfikator umieszczony napiersi.

– Odwołaj je, proszę. Powiedz, że ktoś pilnie potrzebował mojej pomocy – pouczyła ją. – I możesz już wracać do domu, dziecko, ja wszystko zamknę.

– Jest jeszcze doktor Walewski – przypomniała.

– Tak, ale zdaje się, że zaraz kończy, nieprawdaż? – Szefowa znała grafik swoich kolegów na pamięć. Była perfekcjonistką i właścicielką niepublicznego centrum pomocy psychologicznej.

– To prawda. – Kasia się zarumieniła.

– Gdy jego pacjent wyjdzie, możesz iść do domu. Dziękuję ci. – Uśmiechnęła się łagodnie, a młoda rejestratorka odpowiedziała tym samym. Szanowała swoją szefową, a jednocześnie bardzo ją lubiła.

– Czy mogę zaproponować coś do picia? – Danuta wróciła do gabinetu.

– Woda. Będę wdzięczna za wodę. Od rana jestem w drodze. Postanowiłam szybko opuścić stolicę. Nie wrócę tam, choćby nie wiem co, ale tutaj także nie jestem bezpieczna.

– Spokojnie. Jestem tu po to, by pomóc. I zrobię to. Jeśli mi pani pozwoli – zapewniała psychoterapeutka.

Beata spojrzała na nieco niższą od siebie kobietę. Nie farbowała włosów, były siwe, ale upięte w zgrabny kok. Kobieta mogła dobiegać sześćdziesiątki. Elegancka koszula i broszka w formie kwiatu sprawiały wrażenie bardzo drogich. Beata wiedziała o niej, że jest najbardziej rozchwytywanym specjalistą w tym rejonie Polski, nie tylko powiecie. Jak zdążyła przeczytać, przez dwadzieścia lat pracowała w Klinice Psychiatrii Akademii Medycznej w Poznaniu, kolejne dwadzieścia pięć w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Krakowie na stanowiskukierownika.

Dodatkowo, na szczęście dla dziewczyny, była też psychoterapeutą.

– Mam się zwracać do pani po imieniu? A może powinnam raczej pani profesor? – Beata spytała nieco speszona. Od czasów liceum rzadko używała zwrotu pani czy pan, w jej pracy nie pytano nikogo o wiek, wszyscy stanowili zespół.

– Możemy mówić sobie po imieniu, nie stanowi to dla mnie żadnego problemu. Ty już znasz moje imię. – Terapeutka zachęciła ją do przedstawienia się.

– Nazywam się Beata Michalczuk. Nie oglądasz telewizji śniadaniowej, prawda? – Po cichu liczyła, że jednak pani profesor kojarzy jej twarz z ekranu. Jednak ta zaprzeczyła ruchem głowy. – Mam dwadzieścia dwa lata. I ktoś lub coś chce mnie nakłonić do śmierci. Coś lub ktoś obserwuje i szepcze mi do ucha… – Wzięła łyk wody.

Wrzesień 2019

– Nikt z dziennikarzy się na to zgodzi! Nie ma najmniejszych szans! Ja rozumiem, że powracamy do formatu sprzed wielu lat i coś trzeba zmienić, czymś zaskoczyć. Tyle że żaden z prowadzących śniadaniówkę nie da się zamknąć na ile – przypomnij mi – na ile tygodni?

Beata pracowała w stacji dopiero od miesiąca. Za nią było dopiero kilka występów, jak mówił dyrektor programowy – dość słabych. Dał jej jednak jeszcze szansę, na przełamanie, na pokonanie stresu, na otworzenie się na widza. Dotąd znana głównie jako blogerka piszącą o gwiazdach, jednak jej popularność w sieci spowodowała, że postanowiono dać jej możliwość, by się wykazała. Przyjęła ją, nie wiedząc do końca, na co się pisze. Trochę zakompleksiona, pochodząca z małej miejscowości, nagle miała dwa razy w tygodniu uśmiechać się do widzów z całej Polski i zadawać gwiazdom niewygodne pytania. Niby to samo, co do tej pory robiła, a jednak coś zgoła innego. Wolała pracować w pojedynkę, zresztą komentowanie czyichś wyczynów w zaciszu domowym a konfrontacja na żywo z autorem – to jednak dwie inne sprawy. Skusiły ją pieniądze. Duże pieniądze. Nie chciała przeprowadzać się do stolicy, mogła dojeżdżać na nagrania. Było jej to na rękę. Jednocześnie bała się krytyki, hejtu, bo przecież nie korzystała nigdy z usług kosmetyczki, nie miała licówek na zębach, a jej uśmiechu na pewno nie można było nazwać hollywoodzkim. Zwykła, przeciętna dwudziestojednolatka, która po zdanej maturze nie zdecydowała się, ku wielkiemu rozczarowaniu nauczycieli, kontynuować swojej edukacji, a tylko rozwijać pasję, której jej rodzice nigdy nie nazywali pracą: bo przecież prowadzenia strony i nagrywania filmików nawet nie można było zakwalifikować, według nich, do żadnej profesji. Beata jednak była w tym dobra. Umiała ciekawie i z humorem opowiadać o kolejnych wpadkach gwiazd, dlatego zdobyła sobie rzesze fanów w Internecie, a reklama na jej blogu stawała się z każdym miesiącem droższa. Telewizja to jednak coś zupełnie innego. Stres był nie do zniesienia. Bóle brzucha, biegunki, a potem ucisk w gardle i żołądku – były zmorą nie tylko dla niej, ale też dla producentki, która zaproponowała, aby blogerka dołączyła do zespołu.

– Na sto dni – odpowiedział Tomasz, jej kolega i współprowadzący program, znany youtuber.

– Nie ma takiego frajera, który da się zamknąć w domu wybudowanym w kilka chwil na jedną trzecią roku z ludźmi, którzy mogą okazać się psychopatami – dopowiedziała inna prowadząca poranne programy.

– Znajdą sposób, zobaczysz. Albo już znaleźli, a my się o tym dowiemy jako ostatni – podsumowywał Tomek.

Beata przyznała mu w duchu rację. Telewizja rządziła się własnymi prawami. Oglądalność, wyniki, słupki – tylko to było istotne. Ludzie? Nikt nie liczył się z historiami, dylematami i problemami pracowników. Przychodzili tu w określonym celu, jeśli nie potrafili sprostać, zastępowano się ich skuteczniejszymi modelami – często bez doświadczenia i wykształcenia. W cenie dziś był tylko wygląd i popularność.

W dzisiejszym programie mieli spotkać się z aktorką, która zdecydowała się na edukację domową dla swojego dziecka. Zrezygnowała na pewien czas z pracy, aby wdrożyć się w projekt i sprawdzić, jak radzi sobie jej córka z nową formułą.

– Ja, jak zawsze, będę miłym Tomusiem, a ty zadajesz cios za ciosem – instruował kilkadziesiąt minut przed wejściem na wizję.

– Dobrze. Daj mi chwilę. – Oliwia czuła, że trzęsą się jej nogi. Niedawno wyśmiała aktorkę na swoim blogu, ta musiała o tym wiedzieć, przychodząc do programu. Gość znany był z ciętego języka, mógł ją bez trudu pogrążyć, a przecież kolejnej szansy na pewno nie będzie. – Muszę iść dotoalety.

Znów czuła ogromny ucisk w żołądku, mdłości. Cena, jaką przyszło płacić za wymarzoną dla wielu pracę, była bardzo wysoka. Kiedy wyszła z kabiny i zamierzała przemyć twarz zimną wodą, do łazienki weszła Sylwia. W kuluarach mówiono, że to ona miała trafić do śniadaniówki zamiast Michalczuk. Jednak szef stacji zdecydował się na ryzykowny krok i Sylwia została z niczym, a właściwie z jednym programem prowadzonym w paśmie nocnym, małorozwojowym.

– Ciężki poranek? – zagadnęła do niej jakby nigdy nic, widząc opartą o marmurowy blat bladą dziewczynę znikąd – jak o niej mówiła za jej plecami.

– Nie, no może trochę – odburknęła dziewczyna, nie znając do końca intencji koleżanki zestacji.

– Przede mną jeszcze kupę roboty, po nocce ciężko się skupić. – Sięgnęła do torebki i wyjęła mały woreczek wypełniony białym proszkiem. Beata spojrzała na nią ze zdumieniem. Zdawała sobie sprawę, że gdzieś tam w świecie ludzie sięgają po narkotyki, ale ona widziała je do tej pory tylko na ekranie, w kryminalnych filmach i serialach.

– Czy to jest to, o czym myślę? Bo jeśli tak, to schowaj to w tej chwili, bo obie wylądujemy w pośredniaku! – Przestraszyła się nie na żarty.

– Zdejmij szczękę z podłogi i wyluzuj. Dziewczynki z małych miasteczek. Nie pierwszy to raz i nie ostatni. Po co wy tu w ogóle przyjeżdżacie z tym swoim krzyżykiem na piersiach i cnotliwością godną świętych. – Śmiała się i spoglądała z politowaniem na młodą prezenterkę. Wysypała proszek na gładki i zimny marmur, a następnie przy użyciu krawędzi kieszonkowego lusterka uformowała dwie równoległe linie. Nie zwracając uwagi na reakcję Beaty, wciągnęła przez zrolowany banknot obie kreski, a następnie spojrzała w lustro i poprawiła kontur ust. – No. Przygotować śniadanko dla ciebie? – spytała z szelmowskimuśmiechem.

– Co to jest? Amfetamina? – Beata mówiła szeptem. – Boże! Zwariowałaś! W toalecie, przecież każdy może tutaj wejść! – Stres stawał się coraz większy.

– Nikt w Warszawie tak jej nie nazywa, ale tak, to feta. – Bardziej doświadczona prezenterka zaśmiewała się do rozpuku. – Strasznie jesteś spięta… – Podeszłabliżej.

– Muszę już iść. – Beata odwróciła się w stronę drzwi. Koleżanka zagrodziła jej drogę.

– Za ile wchodzisz na wizję? Za kwadrans? Zadziała po kilku minutach. Będziesz zabawna, rozluźniona. Zero spięcia, dowalisz jej. I nikt nie zauważy. Po kilku godzinach wrócisz do domu i będziesz znowu grzeczną córeczką mamusi. Może nawet szybciej niż zwykle wydoisz krowę… – prowokowała.

Beata bała się, ale wiedziała, że ma wiele do stracenia. Nie była dzisiaj należycie przygotowana, nie czuła przewagi nad aktorką, z którą miała rozmawiać. Za to w lustrze widziała małą dziewczynkę, której dziś nie ma prawa się udać. Uznała, że ten jeden jedyny raz może zaryzykować.

– Dobrze. Wezmę. Ale tylko trochę. Nigdy, nigdy niczego nie próbowałam – mówiła jeszcze ciszej niż dotąd.

Sylwia ucieszyła się. Efekt został osiągnięty. Nie spieszyła się. Powoli i z namaszczeniem przygotowywała poczęstunek dla swojej, świeżej w temacie, koleżanki. Schowała oprzyrządowanie i zaczęła poprawiać fryzurę, pozwalając Beacie na spokojną przymiarkę nozdrza do blatu. Nie wyglądało to ani jak na filmach, ani tak, jak przed momentem zobaczyła amatorka. Wtem otworzyły się drzwi, a w środku pojawiła się najmniej pożądana w tej chwili producentka, Ewa. Właśnie w momencie, kiedy Beata zgięta wpół przymierzała się do wykonania trudnego manewru wciągania kreski.

– Rany boskie! – Ewa chwyciła się za głowę. Beatko, ty? – Skierowała na nią wzrok pełen żalu. – I ja ciebie poleciłam… Sylwia, wynoś się! – Dziewczyna zabrała torebkę i posłusznie opuściła pomieszczenie.

– Ja wszystko wyjaśnię – zaczęła nieporadnieBeata.

– Odsuń się. – Producentka zbliżyła się i zobaczyła, że towar nie został ruszony. Szybko sprzątnęła „miejsce zbrodni” i kazała Beacie udać się do make-up’istki.

Beata, spanikowana i zdekoncentrowana, starała się, jak mogła, żeby nie zawieść Ewy. Nabuzowana, zła na Sylwię i jej manipulację, której ofiarą przed chwilą się stała, całą złość wyładowała na gościu, zachowując jednak kulturę osobistą. Program wyszedł znakomicie. Cięte riposty, ostry dialog – było pikantnie, ale i zabawnie. Pomyślała, że złość i chęć zemsty pobudza lepiej niż niejeden narkotyk.

– Gratuluję. – Ewa rzuciła, gdy nagranie dobiegłokońca.

– Pani Ewo. Ewa! – Chciała ją zatrzymać i wytłumaczyć.

– Jesteście obie proszone do Miecia. – Podszedł do nich asystent dyrektora programowego.

– Pewnie chce ci pogratulować. Posłuchaj. – Ewa zatrzymała młodszą koleżankę i chwyciła za ramiona. – Tego, co dzisiaj zobaczyłam, nie było. Rozumiesz? Nie wiem, czy Sylwia ci to daje, ile razy brałaś, ale nie tolerujemy ćpunów. Nic nie mów. Bo, być może, będę musiała to wykorzystać przeciwko tobie. Tylko weź sobie moje słowa do serca. Rozumiesz? – Puściłają.

– Tak. To się nie powtórzy – przyrzekła, wiedząc, że nawet bez środków odurzających może zrobić świetny program, co udowodniła przed momentem.

Obie nabrały powietrza w płuca i przekroczyły próg gabinetu z minami, które miały wyrażać triumf i pogardę dla słabszych.

– Witaj, szefie. Czekamy na gratulacje! – Ewa pracowała w stacji bardzo długo. Dyrektor ufał jej i często zasięgał jejopinii.

– Dzień dobry – przywitała się Beata.

– Siadajcie. – Kamienna twarz Mieczysława nie wróżyła niczego dobrego, a na pewno nie mogły się spodziewać peanów na swoją cześć. – Przed chwilą usłyszałem, że ty, młoda damo, masz problem z narkotykami, które, nota bene, zażywasz przed wejściem na wizję w mojej, kurwa, stacji! – Wstał z krzesła obrotowego i stanął nad Beatą, która nie pamiętała, by kiedyś wstydziła się bardziej niż w tej chwili.

– To nie tak. – Znów zaczynałanieodpowiednio.

– Tak! To właśnie tak! Program wypadł dobrze. A jakże! Bo po fecie każdy jest gwiazdą telewizji! – Wciąż mówił podniesionymgłosem.

– Mieczysław… – Ewa próbowała podjąć próbę obrony, jednak bezskutecznie.

– Nie, Ewa. Wiesz, jak cię uwielbiam. Twoja intuicja, doświadczenie… Nie bierz jej w obronę. To nie twoja wina. Ale… nie wyrzucę cię na bruk, bo wierzę, że jesteś mądrą dziewczyną i jeszcze możesz zrobić karierę. Tyle że złożę ci propozycję nie do odrzucenia. – Spojrzał na Beatę, jednak ta nie śmiała niczego powiedzieć. Znów odczuwała coś na kształt blokady.

Ewa przypatrywała się mu z uwagą, domyślając się, że cała scena, której mimowolnym świadkiem stała się kilkadziesiąt minut temu, była sprytnie wyreżyserowanym spektaklem.

– Wiesz zapewne, że odgrzewamy stary format. Reality show. I tym razem dziennikarz nie będzie prowadził go sprzed domu, ale ze środka. Stając się dziesiątym uczestnikiem. Niewielu się zgodziło – przerwał, a Beata uznała, że kłamie. Nikt nie chciał przyjąć jegopropozycji.

– Wejdziesz do środka. Zamkniesz się na sto dni. Każę przeszukać twoje rzeczy, nie będziesz miała tam dostępu do środków odurzających i przede wszystkim nie zawiedziesz już mojego zaufania. Zrozumiane? – rzucił niczym pan i władca nie znoszącysprzeciwu.

– Rozumiem, że jeśli odmówię… – znów zaczęła i nie miała odwagi skończyć.

– Nie przepracowałaś nawet pół roku, nie dostaniesz ani grosza odprawy, a słuch po tobie zaginie. Wieści szybko się roznoszą. Jak widzisz. – Patrzył jej prosto w oczy. Beata stwierdziła, że Sylwia jest bezczelną i pozbawioną skrupułów zdzirą, która wszystko zrobi dla kasy i kariery. – Oczekuję odpowiedzi zanim opuścisz gabinet, a za jakieś trzy minuty wychodzę na spotkanie. A więc? – Wyczekiwał.

Nie mogła się nawet zastanowić. Zdrowy rozsądek nakazywał ewakuację z tego miejsca, z Warszawy, jednak ambicja i serce chciały spróbować spełnićmarzenie.

Odpowiedziałaspontanicznie:

– Wejdę do środka. Nie zażywam narkotyków. Dzisiaj miałam to zrobić pierwszy raz i radzę przyjrzeć się torebce Sylwii, a nie mojej. Mleko się rozlało. Posprzątam po sobie bałagan, ale nigdy proszę nie nazywać mnie ćpunką. Ty też Ewa. Można powiedzieć o mnie wiele, ale nie to. – Wyszła z gabinetu, nie czekając aż szef zrobi to pierwszy. Zaimponowała im obojgu.

– Proszę cię, tylko nie mów mi, że to ustawiłeś… – Ewa była przekonana, że Sylwia, pracując u Goławskiego, nie mogła zażywać narkotyków od ponad roku tak, aby nie zostało to niezauważone.

– Moja droga, spieszę się. Ta Beata… to był dobry wybór. – Skłonił się i opuścił gabinet, przepuszczając Ewę w progu.

Kwiecień 2020

– Przerwij na moment. Chciałabym usłyszeć to jeszcze raz. – Danuta robiła notatki, była jednak skoncentrowana głównie na ruchach, mimice, sposobie mówienia Beaty. – Nigdy nie zażywałaś narkotyków? To bardzo ważne pytanie. Proszę, żebyś była ze mnąszczera.

– Jestem szczera. Inaczej by mnie tu nie było. Nigdy nie próbowałam narkotyków. Nawet zioła nie popalałam z kolegami na osiemnastkach. Nic. Wtedy, gdyby nie interwencja Ewy, chyba zażyłabym ten biały proszek, który miał być moim lekiem na stres i zakłopotanie. Nie zrobiłam tego i nie zamierzam robić. Wiem, że dam sobie radę bez nich – mówiła pewnym, zdecydowanymgłosem.

– Dodam tylko, że uzależnienie od tego narkotyku może powodować szereg zaburzeń psychicznych jak urojenia, omamy, mania prześladowcza, o której wspominasz… Nazywamy to psychozą amfetaminową – wyjaśniała.

– Mówiłam przecież! – Dziewczyna wstała z fotela, uniosła się gniewem.

– Beata, agresja i wahania nastroju także należą do skutków jej zażywania… Nie przekonujesz mnie. – Terapeutka także była pewna siebie i zbyt wiele razy w swoim życiu słyszała słodkie kłamstwa płynące z miłych, niewinnych ust.

– Przepraszam. Musimy wykluczyć narkotyki. Wiem, byłoby znacznie łatwiej zrzucić to na nie, ale musimy szukać gdzie indziej. – Beata spokojnie usiadła i wypiła kolejny łyk wody.

– Dobrze. Zatem kontynuujmy. Zostałaś oskarżona o coś, czego nie zrobiłaś i dostałaś tę propozycję. Co stało się dalej?

– A co mogło się stać? Dałam się zamknąć w tym cholernym domu! – mówiła znów podniesionym tonem. – Wcześniej jednak wzięłam udział w castingu, by móc wybrać towarzyszy swojej niedoli. Chociaż nie, słowo wybrać jest znacznie na wyrost. Mogłam uczestniczyć w niektórych castingach i wyrazić swoją opinię na temat faworytów. Większość wydawała mi się w porządku. Poza mną w domu zamknięto jeszcze cztery kobiety i pięciu mężczyzn. Zupełnie inne światy, zupełnie odmienne historie. Miało być pikantnie, ciekawie, ale też mieliśmy się nie pozabijać przez te sto dni. Ja występowałam w roli gospodyni, byłam poza zasięgiem uczestników i, co najgorsze, nie miałam prawa wyjść przed końcem programu. Wszak nadawałam z niego jako dziennikarz do studia. Nie mogłam być nominowana przez uczestników do opuszczenia domu, musieli mnie tolerować, choćbym nie wiem jak wredny charakter miała i dawała im się we znaki. Okazało się jednak, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Nie pierwszy zresztą raz w moim nie tak długim przecież życiu.

Październik 2019

– Jesteś pewna, że to przemyślałaś? – Ewa czekała na uroczyste rozpoczęcie programu. Miało się odbyć za dwa dni. Beata musiała podpisać jeszcze kilka świstków, dzięki którym zasiliła konto własne i rodziców. Suma była bajońska.

– Co na to matka i ojciec? – Producentka martwiła się o młodą, odrobinę pogubioną dziewczynę, która do tej pory show biznes znała jedynie z gazet i Internetu, a teraz, po krótkim romansie ze szklanym okienkiem trafić miała prosto w szpony wilka. Z jednej strony poczuwała się do odpowiedzialności za karierę tej sympatycznej blogerki, z drugiej czuła się winna. Gdyby nie ona, może ustawka Goławskiego by się nie powiodła, a młoda z powodzeniem i relatywnym spokojem prowadziłaby audycję w pasmie śniadaniowym.

– Niczego nie jestem pewna. Ten typ tak ma. Nie wiedziałam, czy dobrze robię, nie zdając egzaminów na studia. Nie wydawało mi się także zbyt mądre założenie bloga, a jednak przyniosło mi to korzyści. A telewizja? To dopiero moi rodzice próbowali wybić mi z głowy. Nie wiesz, jak wygląda życie na wsi. Oni nie wiedzą nawet, po co komu Internet. Są staroświeccy, ale cudowni. Może mieli rację? Nie wiem. Bo niczego w życiu nie jestem pewna. Podejmuję często nieprzemyślane decyzje, jednak do tej pory los mi sprzyjał. Może i tym razem jakoś to będzie.

– Uważaj na siebie. Jesteś młoda, piękna, trochę naiwna. Nie daj się w nic wplątać i wykorzystać. Nie będzie specjalnego traktowania. Żadnych telefonów, laptopa, telewizji. Wypadniesz z obiegu na trzy miesiące z hakiem. Rozumiesz? – upewniała się Ewa. – Być może, choć to wątpliwe. Twoje miejsce będzie na ciebie czekać, o ile niczego nie spieprzysz, pozostając tam, wewnątrz. – Ewa wskazała budynek stojący w środku lasu.

– Mogę spytać, jak wybraliście to miejsce? – Beata do tej pory dziwiła się, jakim cudem udało się postawić gotowy dom prefabrykowany między drzewami. Postawiono na Bydgoszcz. Daleką od Warszawy. Sceneria przypominała tę znaną z horrorów. Kompletna głusza.

– Nie mnie pytaj. Ponoć tutaj nikt nie oponował, a wszędzie stawiano warunki, żądania, ciągle pojawiały się jakieś przeszkody. No dobra, podpisuj. Ja zawożę to do Warszawy. Hotel masz opłacony. Najlepszy w okolicy, choć na cuda bym nie liczyła. To jednak nie Bydgoszcz, tylko jej obrzeża. I weź jakieś przyzwoite ciuchy, przynajmniej na wejście do domu. Ja wiem, że ładnemu we wszystkim ładnie, ale widziałam te twoje odcinki na blogu i garderoba woła o pomstę do nieba, a to jednak sto dni. Podjedziesz do jakiejś galerii? Proszę, polecenie służbowe. – dodała na koniecproducentka.

– Dobrze. W myśl zasady: płacisz, wymagasz. Podjadę jutro i zrobię szybki shopping, ale znasz mój styl. Wygodnie, luźno, nonszalancko.

– Dziewczyno, ciesz się, że masz świetne cycki, wąską talię, te twoje sarnie oczy… Mówił ci ktoś, że wyglądasz jak Anne Hathaway? Albo trochę jak Audrey Tatou… chociaż bardziej Anne. Ile ja bym dała za twój wygląd! Zrobiłabym ci tylko licówki – podsumowała.

– Bardzo dziękuję za wnikliwą analizę mojej skromnej postaci. Postaram się zakupić coś ładnego, by cię nie rozczarować, ale znasz mnie, na cuda bym nie liczyła. Musi być wygodnie. Te cycki nie mogą zostać zgniecione, a brzuch nie lubi być wciągnięty, raczej pełny. – Uśmiechnęła się, bo wiedziała, że Ewa mówi wszystko z dobroci serca. W końcu dostrzegła w niej to „coś”.

– No, mała, trzymam za ciebie kciuki. Nie zawiedź mnie. A gdybyś naprawdę miała dosyć, wejdziesz do pokoju i poprosisz o rozmowę. Biorę pod uwagę, że wybierzesz bezrobocie i powrót do Koziej Wólki za cenę spokoju i życia z dala od kamer. Nie miej skrupułów. Zdrowie psychiczne jest najcenniejsze – Ewa udzielała życiowych porad.

– Ewa, boję się jak diabli – powiedziała wreszcie Beata, gdy producentka wsiadła do swojego samochodu i żegnały się przy otwartej szybie kierowcy.

– Strach jest jak zbędny ciężar, który cię przygniata. Musisz jak najszybciej się go pozbyć, a wtedy będziesz mogła podnieść wysoko głowę i odetchnąć pełną piersią. Dasz radę. Wiem to. – Uścisnęła jej dłoń, a następnie uniosła swoją i po chwili odjechała.

Beata stała przez chwilę przed budynkiem, w którym miała zostać zamknięta za dwa dni. Ostatnie czterdzieści osiem godzin na wolności postanowiła spędzić w samotności. Jej rodzice zupełnie tego nie rozumieli. Nie rozumiał także Tomek, który chciał wyciągnąć ją jeszcze na jakąś imprezę. Beata była jednak typem samotnika. Chciała pobyć sam na sam ze sobą, wiedząc, że towarzystwo innych ludzi za moment zacznie wychodzić jej uszami. W galerii zamierzała zakupić – poza stertą ubrań – przede wszystkim sporo dobrej literatury, bo na czytanie miała ostatnio zbyt mało czasu. Uważała, że książki będą najlepszymi kompanami. Obawiała się, że nie będzie pasowała do reszty, a jej zasada, by w podobnych okolicznościach nie zmieniać siebie lecz towarzystwo, nie będzie mogła być zastosowana. Podeszła bliżej. Szereg osób z ekipy telewizyjnej krążyło wokół wykańczanego właśnie czerwonym dywanem wejścia do sporego gmachu.

– Panienka będzie prowadziła ten program? – spytał starszy mężczyzna w garniturze i kasku na głowie.

– Po co ten kask? Przecież budynek jest już skończony? Wchodzimy za dwa dni… – zdziwiła się. – Tak, panienka będzie to robiła. – Wróciła do postawionego pytania.

– Oj, przepraszam. Wracam z innej budowy. – Zarumienił się i zdjął plastikowe nakrycie głowy.

– Jak to możliwe, że udało się postawić to wszystko tak szybko? – Nie znała się na budownictwie ani trochę.

– Nie chciałbym zanudzać panienki. – Uśmiechnął się, jednak w jej spojrzeniu odnalazł dezaprobatę wobec protekcjonalnego traktowania kobiet. – Gotowe elementy powstają w hali produkcyjnej. Przywozimy je i od razu montujemy. Zostaje jedynie wylanie fundamentów, ale nie kopiemy głęboko. Ledwo co. Żadnych przerw technologicznych. Gotowe w kilka tygodni. Proste, prawda? – Był dumny ze swojejpracy.

– Niewątpliwie proste. – Zamyśliła się. – Jednak mój ojciec z pewnością powiedziałby, że nie będzie solidne coś, co w takim pośpiechu tworzono. – Rozejrzała się. – Co to za las? Można tutaj tak po prostu wejść, przywieźć cztery ściany, połączyć je i wprowadzić na chwilę dziesięcioro ludzi? – Przechadzała się swobodnie dookoła budynku.

– Można. Wszystko legalnie. Nie trzeba było niczego wycinać, uklepywać. Polanka była idealna. Szukali podobnego miejsca na mapach Polski miesiącami – wyjaśniał. – Miało mieć klimat. Nie to co w poprzednich edycjach. No i prezentuje się pięknie w kamerach. Zieleń, zachodzącesłońce…

– No tak, przebitki będą ładne. Jak dla mnie kompletna głusza i dzicz. – Zatrzymała się, wsłuchując w hukanie sowy.

– Ekipa będzie z wami dzień i noc. Nic pani nie grozi – uspokajał. – A i sufit nie runie na głowę. Może dom nie jest aż tak trwały jak murowany, ale z pewnością bezpieczny. Ręczę własną głową i podpisem pod odbiorem budynku. Tatuś niech się o ślicznotkę nie martwi. Zwrócimy całą i zdrową za sto dni. Czas szybko minie. – Ukłonił się. – Panienka wybaczy. Obowiązki. – Oddalił się.

Beata chwilę jeszcze chciała się porozglądać. Nie była nigdy w Bydgoszczy. Zresztą, nigdy nigdzie nie wyjeżdżała. Z tego, co pokazywały mapy, widać, że miasto otoczone było ze wszystkich stron lasami. Kiedy obeszła dom dookoła, spostrzegła, że niedaleko znajdują się baraki. Coś na kształt małego osiedla. Domyśliła się, że zapewne są to lokale socjalne. Nie wyglądało na to, by ktoś z własnej woli miał się tutaj wprowadzić. W ich telewizyjnym – otoczonym murem – ekskluzywnym domu znajdowało się dosłownie wszystko: małe jacuzzi, basen, sala bilardowa, biblioteczka, obszerna kuchnia ze wszystkimi udogodnieniami. A tuż obok, na wyciągnięcie ręki: nędza i skrajne ubóstwo otoczone kotami o złowrogich spojrzeniach. Pomyślała, że życie jest przewrotne. Była przekonana, że żaden z mieszkańców baraków nie sądził, że tak będzie wyglądała jego przyszłość. Nie wierzyła, że mieszkają tam tylko nałogowcy czy kryminaliści.

Miała szczęście. Na razie nie musiała niczego żałować. No, może poza jednym jedynym wspomnieniem, którego czas nadal nie wymazał. Bolesna świadomość, że nic nie zostało nam dane na wieczność, towarzyszyła jej jednak każdego dnia. A Beata była melancholiczką i uwielbiała poddawać się autorefleksji.

Październikowy las po zmroku nie przypominał pięknych obrazków, które często ustawiała jako tapetę w swoim komputerze. Korony drzew nie miały teraz odcienia brązu, żółci ani pomarańczy. Promienie słońca już dawno zniknęły spomiędzy liści. Śpiew ptaków ustał, a zastąpiony został przez szelesty i szmery dochodzące z kryjówek zwierząt. Oddychała zimnym powietrzem, chciała wyciszyć się i oczyścić umysł. Delektowała się ostatnimi chwilami samotności, każdym szeptem otaczającego ją lasu. Z tyłu głowy miała jednak wciąż słowa szefa, z który dzisiaj rano przeprowadził z nią ostatnią rozmowę: Jesteś naszym człowiekiem w środku. Masz być psychologiem, doradcą, ale i mącicielem. Podpowiadaj, podszeptuj, utrzymuj nad nimi przewagę. Tutaj jest wszystko, co powinnaś wiedzieć o każdym z nich. Wręczył jej wówczas teczkę przygotowaną przez psychologa uczestniczącego w finalnym castingu. Wiedziała doskonale, że nie znajdzie tam nawet połowy z bardziej kontrowersyjnych informacji. Stacja – z jednej strony musiała mieć pewność, że wśród bohaterów programu nie znajdzie się socjopata albo co gorsza psychopata, jednocześnie zaś kilku uczestników miało na sumieniu jakieś grzeszki, co gwarantowało rozrywkę. Czasy może się zmieniały, ale ludzie wciąż potrzebowali chleba i igrzysk.

Rozmowa z cenionym profesorem miała wykluczyć poważne zagrożenie. Beata nie przejrzała jeszcze dokumentów. Zamierzała zrobić to właśnie dzisiaj, choć – mówiąc szczerze – nie miała na to najmniejszej ochoty. Wolałaby sama wysunąć wnioski, nie była przecież stereotypową blondynką. Sugestie, etykietki, które zostały przypięte każdemu z przyszłych gości domu, były subiektywne. A ona przecież zdawała sobie doskonale sprawę, że pierwsze wrażenie może być mylące. Stawała się tego ofiarą nad wyraz często. Wezwała taksówkę. Gdy wracała na ścieżkę prowadzącą do telewizyjnego domu, dostrzegła, że ktoś jej się przypatruje. Przestraszyła się, a jej serce kołatało jak szalone. Przyspieszyła.

– Nie odpuszczą wam. – Zaniedbany mężczyzna najwyraźniej zbierający puszki wyłonił się tuż przed nią, lecz widziała dobrze jedynie pomarańczowy koniec palonego papierosa. Nie zamierzała wdawać się w dyskusję, sądząc, że męski głos ma na myśli mieszkańców osiedla. Nic dziwnego. Niegrzecznie było afiszować się z przepychem. Pomyślała o mitologicznym Tantalu i jego mękach. Takie przechodzić będą teraz żyjący w barakach, słysząc śmiech, muzykę tętniącego życiem domu. A być może nawet widząc ich z oddali. W końcu w domu nie było firan czy zasłon. Czy zostawią ich w spokoju? Czy ochrona poradzi sobie z ich zawiścią i poczuciem niesprawiedliwości? Bała się bardziej i bardziej. Taksówka, na całe szczęście, stała już przed budynkiem. Zarówno mężczyzna, jak i żar papierosa zniknęli.

*

Trzy gwiazdki dostrzeżone w logo hotelu nie zrobiły na niej wrażenia. Sądziła, że to kara za złe zachowanie. Wszak gwiazdy stacji sypiają tylko w najlepszych obiektach. Nie zamierzała jednak nad tym się zastanawiać. Zresztą miała przed sobą aż sto dni w luksusie. Prezentacje z wizualizacjami wnętrz widziała wielokrotnie, jakby to one zdecydować miały o jej udziale w show. Dopiero dzisiaj zdała sobie naprawdę sprawę z wyboru, jakiego dokonała. Kamery w każdym pomieszczeniu, łącznie z łazienką. I ona – dziewczyna z małej wioski, którą obejrzy każda sąsiadka, każda koleżanka z podstawówki i ekspedientka z osiedlowego sklepu. Wytkną jej nadprogramowe fałdki tłuszczyku, zbyt szerokie biodra, małą ilość stosowanych kosmetyków, piegi widoczne po przebudzeniu. Niczego już nie ukryje, niczego nie zachowa tylko dla siebie. Obnaży wszystkie swoje słabości, przyzna do nałogów, do wulgarnego języka. Nie da się przecież trzymać nerwów na wodzy przez dwadzieścia cztery godziny. W irytacji przeklinała, z nerwów ogryzała skórki wokół paznokci, przed miesiączką bywała uszczypliwa i egoistyczna, a jej cera stawała się – delikatnie mówiąc – niedoskonała. To wszystko stać się miało teraz pożywką dla tych, którzy ją znają i tych, którzy zobaczą ją po raz pierwszy. Dla tych, którzy ją lubią lub nienawidzą i dla tych, którym jest obojętna. Fala hejtu wyleje się na nią niczym zawartość puszki Pandory. Ci, których obrażała czy wyśmiewała na swoim blogu, będą wreszcie mogli wziąć odwet. Czuła, że płoną jej policzki, a twarz staje się coraz bardziej napięta. Zdecydowała, że odsunie myśli o sobie na rzecz analizy teczki personalnej od Mieczysława. Strona po stronie, zdjęcie po zdjęciu prezentowali się przed nią jej przyszli towarzysze.

Przez telefon złożyła zamówienie. Rozgrzewające wino. Postanowiła, że w zamknięciu nie sięgnie po nie ani razu. Musi mieć trzeźwy umysł, nie dać się sprowokować, nie dać się zaskoczyć. Rozpoczęła przeglądanie portfolio, czując się niczym w biurze matrymonialnym. Na pierwszy ogień poszli bowiem mężczyźni.

Pierwszy z nich, Sebastian. Patrząc na załączone zdjęcie, trudno było powstrzymać się od wniosku, że jest w typie każdej kobiety. No, może nie każdej, ale niemal każdej. Wysoki, dobrze zbudowany. Ciemna czupryna bez żelu ani innego paskudztwa pozostawała w nieładzie, jednak miało to swój urok. Niebieskie oczy – przeczące niejako śniadej karnacji – łagodziły wyraz twarzy. I uśmiech: szczery, przyjacielski, normalny. Nie pozerski, nie wymuszony, nie miał w sobie nic zesztuczności.

Beata pomyślała, że może go polubi. Zainteresowania to mieli jednak odmienne. Sebastian po godzinach był instruktorem salsy, natomiast na co dzień spędzał czas na uczelni. Magisterkę miał pisać w telewizyjnym domu – był to bowiem jego piąty rok, jednak władze uczelni poszły mu na rękę, licząc na ogólnopolską reklamę. Pochodził ze śląskiego miasta i właśnie skończył dwadzieścia cztery lata, w rubryce związki i rodzina wpisał: wolny, jedynak. Deklarował, że jest praktykującym katolikiem. Beata pomyślała, że akurat to jedno – katolickie wychowanie – ich łączy. Słoń nadepnął jej na ucho, a kocie ruchy nie były jej domeną. Na szkolnych potańcówkach podpierała ściany, ze studniówki zrezygnowała.

Drugim mężczyzną, który miał zjawić się za dwa dni w tym samym miejscu co ona, był Mateusz. Ten dla odmiany miał trzydzieści sześć lat i nieudane małżeństwo za sobą. Właściciel firmy budowlanej, który chciał odpocząć od pracy od rana do zmierzchu. Z pierwszego małżeństwa miał dwóch synów, kochał adrenalinę i kobiety. Beata nazwała go w myślach mizoginem. Niezbyt ładnie i odrobinę za szybko, jednak zdjęcia wzięte z jego profilu społecznościowego były jednoznaczne. Kobiety traktował przedmiotowo. Jeśli zaś idzie o aparycję: Mateusz wyglądał na cwaniaczka. Skarciła w myślach samą siebie za tę, kolejną już łatkę, usprawiedliwiając się jednocześnie, że niektórym najzwyczajniej źle z oczu patrzy.

Był też zupełnie nieinteresujący Maciek: czterdziestoletni kucharz, którego wyrzucono z pracy, choć oczywiście wyczytała to między wierszami. Na zewnątrz mieli czekać na niego: żona i dwoje dzieci. Wierzący, bez nałogów. Uznała, że pod pantoflem, biorąc pod uwagę zdjęcie z całą rodziną i spojrzenie żony.

Najstarszym uczestnikiem programu miał zostać Jacek. Pięćdziesięciopięcioletni emerytowany policjant. Uśmiechnęła się, przyznając, że emerytury służb mundurowych rzeczywiście muszą być mizerne, skoro połakomił się na taki program. To, co zaszokowało ją jeszcze bardziej, to fakt, iż przyznał się do nałogu, który co prawda zwalczył, jednak nazywał siebie wprost alkoholikiem. Owdowiały pasjonat ogrodnictwa z czworgiem dorosłychdzieci.

Najmłodszy z kolei był Witek. Dziewiętnastolatek, który miał w życiu jeden cel: sława i pieniądze, może w odwrotnej kolejności. W zawodzie wpisał popularne wśród młodzieży: szlachta nie pracuje. Miał bogatych rodziców, którzy rozpieszczając go od najmłodszych lat, doprowadzili do nieodwracalnego już stanu połączenia w tym nastolatku przynajmniej kilku z siedmiu grzechów głównych, a w nich niewątpliwie pychy, chciwości i nieczystości. Modne ciuchy, zabawa, dalekie podróże – tak w skrócie wyglądało jego dotychczasowe życie. Brakowało tylko poklasku. Znajomi przestali wystarczać, podziwiać miał go cały kraj. Być może skandale i wulgarny język miały rekompensować braki w urodzie. Przeciętniak. Średni wzrost, wątła budowa obnażona obcisłymi podkoszulkami i dopasowanymi spodniami, oczy bez wyrazu i mysie włosy. Bała się go. Byli w podobnym wieku, a jednak tak bardzo różni. W dodatku ona miała już to, czego jemu brakowało. Nie będzie darzył jej przez to sympatią, pomyślała.

Wypiła do dna wino. Zrobiła się głodna, więc postanowiła zapytać, czy może jeszcze zamówić cokolwiek w hotelowej restauracji. Była nieczynna, jednak zaproponowano przekąski, które miały skutecznie uporać się z jej wilczym apetytem. Beata uwielbiała jeść, dzisiaj jednak miała zaległości w tej materii.

Odetchnęła ciężko. Chłopaków rozpracowała w zawrotnymtempie.

Po zjedzeniu małych porcji czegoś bardzo dobrego, czego nazwy nie była świadoma, zdecydowała przystąpić do drugiej częścizadania.

Ociągała się. Sprawdziła kilka razy media społecznościowe, napisała kilka smsów, żegnając się z wybranymi osobami, które zaliczała do grona bliskich i przerzuciła jeszcze parę internetowych stron. Pora była jednak prześwietlić przyszłe koleżanki.

Jako pierwsza jej oczom ukazała się Anita. W życiu nie dałaby jej pięćdziesięciu lat. Piękne, jędrne i umięśnione ciało trenerki fitnessu odejmowało przynajmniej dekadę. Czarne długie włosy, powalający uśmiech i duże oczy niczym węgielki na brzuchu bałwana, z których z jednej strony bił blask, z drugiej zaś można było dostrzec smutek. Zerknęła do informacji o rodzinie. Rozwódka, matka dwóch córek, szukająca prawdziwego uczucia. Beata bała się o nią. Wiedziała, że telewizja nie jest dobrym miejscem na tego typu poszukiwania i z całą pewnością poziom frustracji i rozczarowania Anity po wyjściu z zamknięcia osiągnie, w jej przekonaniu, zenit.

Kolejna była panna Katarzyna. Trzydziestolatka robiąca karierę naukową. Pani filozof. Co tu dużo mówić, brzydka. Okularnica o zbyt dużych wystających nienaturalnie zębach. Z wąskimi szparkami zamiast oczu. Typ intelektualistki w marynarce i ołówkowej spódnicy. W dodatku wyciągniętej chyba z babcinej szafy. Jej figura była nienaganna, ale twarz… mogła stać się obiektem żartów takiego Witka na przykład. Czuła, że to ona odpadnie pierwsza i że od samego początku będzie musiała udzielać jej wsparcia.

Interesująca wydała się jej Anka. Nauczycielka angielskiego. Czterdziestolatka. Miała piękne bujne falowane włosy w typie Joanny Liszowskiej. Wesołe oczy i szelmowski uśmiech nadawały jej twarzy młodzieńczego sznytu. Opisywała siebie jako sfrustrowaną singielkę po przejściach. Rzuciła szkołę, dokładniej pracę w publicznej podstawówce, bo zbyt mocno lubiła mężczyzn i seks, a w jej zawodzie nie wypadało się z tym obnosić. Beata roześmiała się na myśl, że może któraś z jej nauczycielek także miewała podobne dylematy, jednak pozostała, mimo wszystko, w zawodzie. Blondwłosa czterdziestka zaczęła chodzić na szybkie randki i marzyła o grubej gotówce. Beata uważała, że Anka przeżywa coś na kształt kryzysu wieku średniego, ale może nie dopuszcza do siebie tej myśli.

Została jeszcze Marta. Czterdziestodwulatka bez skazy. Pracująca w domu jako redaktor wydawnictwa, matka dwojga dorosłych już dzieci. Z mężem zarabiającym na jej zachcianki. Ładna, zadbana, elegancka. Miłośniczka czytania. Wzorowa pani domu. Ciemne oczy, ciemne włosy, nienaganna – jak wszystko inne – sylwetka. Beacie wydała się zbyt idealna. Szukała oderwania, ale też przygody, inspiracji. Beata sądziła, że czegoś jeszcze… Może ucieczki od nudy i rutyny? A może jakiegoś małego grzeszku? O tym miały się obie przekonać za mniej niż dwie doby.

Zegar uderzył dwanaście razy. Beata zauważyła, że nie czuje zmęczenia. Poznawanie ludzi zawsze uważała za fascynujące, choć preferowała, jak teraz, poznawać ich w zaciszu domowym, bez zbędnej konfrontacji, co – naturalnie – nie było najlepszą metodą. Chciała położyć się spać, lecz uznała, że uczciwie będzie, jeśli teraz wypełni własną kartę.

Beata. Brunetka o kobiecych kształtach. Dwudziestokilkulatka, singielka bez doświadczenia. Fanka dobrego jedzenia i mądrych książek. Jako hobby podała zdobywanie informacji o ludziach, słuchanie drugiego człowieka. Niepoprawna romantyczka, choć ukrywała to przed światem. Nieśmiała i nie potrafiąca mówić o swoich uczuciach. Katoliczka z małej wioski o słabej relacji z rodzicami, którzy byli dla niej niczym kosmici. Kochająca. Bez przyjaciół. Zawód: dziennikarka albo zwyczajnie blogerka z aspiracjami. Uff… przyszło nad wyraz łatwo. Bilans wypadał kiepsko. Na szczęście dla tych ludzi będzie niczym tabula rasa, którą sami będą musieli wypełnić wiedzą, a tę zamierzała im dawkować w małych porcjach. Kęs po kęsie.

Opadła na poduszkę i przypomniała sobie złożoną obietnicę. Krótki shopping, dobra kawa, ostatnie spotkanie z tłumem w galerii. Potem już tylkopraca.

Zdecydowała, że – choćby nie wiem, co się działo – będzie traktowała pobyt tam jako wypełnianie obowiązków służbowych z pozostaniem jednak w zgodzie z samą sobą. Wbrew spodziewanej krytyce, akceptując swoją inność i wyjątkowość. Nawet, jeśli miałaby stanąć tam samotnie. Nawet, jeśli chcieliby uczynić z niej kogoś, kim nie jest. Wreszcie czuła, że niczego nie musi, a już na pewno nie musi być doskonała.

Relacja z miejsca zdarzeń. Żadnych sympatii, żadnych romansów, żadnych osobistych wycieczek. Dobrze płatne zlecenie. Mamrotała pod nosem, zasypiając, że to przecież tylko stodni…

*

Do galerii, wybranej metodą chybił trafił, zawiózł ją taksówkarz. Nie lubiła się malować. Nie dbała o siebie przesadnie. Patrząc na zdjęcia koleżanek po fachu wyglądających niemal identycznie, z napompowanymi ustami, zrobionymi brwiami i doklejonymi rzęsami oraz paznokciami, zastanawiała się wiele razy, dlaczego im się chce, a jej już niekoniecznie. Odpowiedzi udzielił jej Tomasz ze studia: bo ty nie musisz. Nadal dziwiło ją, że pospolita uroda – jak o sobie zawsze myślała, ma swoich fanów. W telewizji upierano się, by pozwoliła choć odrobinę udoskonalić buzię. Rzeczywiście, jej ekranowe „ja” wyglądało korzystniej dla przeciętnego odbiorcy, dla niej samej – było po prostu inne, niekoniecznie lepsze. Może bardziej pasujące do wymagań otaczającego świata.

Teraz, kiedy w luźnym swetrze i poszarpanych dżinsach zmierzała na wymuszone zakupy, liczyła na pomoc doświadczonej ekspedientki. Najbardziej zdziwił ją fakt, że została rozpoznana przez kilka osób, a nawet poproszona o wykonanie wspólnego zdjęcia. Zastanawiała się, jak to jest, że im bardziej popularny człowiek, tym bardziej samotny i mniej rozumiany? Wolała jednak umiarkowaną rozpoznawalność. Uśmiechnęła się na myśl o absurdzie show biznesu: ludzie z jej branży otwierali odpowiednie drzwi, gonili odpowiedniego króliczka, by stać się popularnym, a gdy tylko dosięgnęli celu, zaczęli zakładać ciemne okulary i narzekać na swój los.

Udało się jej zapakować pełną torbę książek w popularnej księgarni, z pomocą życzliwych sprzedawczyń nabyła ubrania, kosmetyki i biżuterię, robiąc na dwojących i trojących się kobietach wrażenie zblazowanej gwiazdki. Nie rozumiały, że wszystko jej jedno, co na siebie założy i co na ten temat napiszą portale plotkarskie. Nie wchodziła do domu z własnej do końca nieprzymuszonej woli, dlatego nie zamierzała nawet udawać, że to się jej podoba.

Najnowsza edycja miała dwóch prowadzących. Beatę – nadającą z centrum wydarzeń oraz Tomasza, który spotykał się z publicznością w studiu. To on miał ją następnego dnia pożegnać przed czujnymi oczyma kamer i to on miał zadawać niewygodne pytania jej samej i uczestnikom. Lubiła go, jednak – mimo spekulacji – nie czuła niczego więcej. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek obdarzyła jakiegoś mężczyznę uczuciem? Na studniówkę nie poszła: głównie przez brak kandydata do pary i oczywiście kompletny brak poczucia rytmu. W szkole średniej też jakoś te sprawy się nie poukładały. W podstawówce… nie, tam zajęta była nauką. Jedyna miłość, to sąsiad, przyjaciel z podwórka, Emil. Tak, w nim zakochała się, kiedy skończyła pięć lat. Jej mama relacjonowała, że każdego dnia wyczekiwała na swojego przyjaciela pod płotem, by móc na niego popatrzeć i zamienić kilka słów. Miłość skończyła się wraz z pójściem do szkoły. Wstyd było się przyznać, ale Beata nie miała pojęcia, jaki los spotkał jej kolegę, choć przecież razem uczęszczali do podstawówki, a ich losy rozeszły się dopiero wraz z przeprowadzką sąsiadów.

Tak czy owak, była singielką albo, jak woleli określać ją rodzice, starą panną. Przecież dwadzieścia dwa lata to najwyższy czas, żeby myśleć o zamążpójściu, w ich przekonaniu. A tu jeszcze żadnego faceta nie zdołała przyprowadzić do domu. Gdy przebywała poza rodzinną miejscowością, co zdarzało się jednak wyjątkowo rzadko, nie czuła się gorsza czy inna z powodu swojej samotności. Ale wracając do rodziców, którzy robili jej istne pranie mózgu, nabierała wątpliwości, czy rzeczywiście wszystko z nią jest w porządku. Tłumaczyła rodzicom, że towarzystwo drugiego człowieka nie zawsze oznacza, że przestaje się być samotnym, ale nie rozumieli. Ona z kolei poznała aż nadto historii wskazujących na to, iż najbardziej bolesna jest samotność mimo związku, często małżeńskiego. Bała się tej pułapki, do której wpakowało się nawet bez usilnego namawiania tyle kobiet, uznawanych przez nią za rozsądne i inteligentne. Matka powtarzała, że mężczyzna sam sobie poradzi, ale kobietę samotność dobije prędzej czy później. Beata zastanawiała się, czy powinna w to wierzyć. Patrzyła na przechodzących sklepowymi alejkami zakochanych i odrobinę im zazdrościła, widząc jednak oczyma swej bujnej wyobraźni smutny finał.

Miała ochotę na gigantyczny kebab. Wyszła z centrum handlowego i spojrzała dokoła. Swoją wrodzoną nieśmiałość powoli i skutecznie przełamywała.

– Przepraszam, czy zawiezie mnie pan tam, gdzie serwują najlepsze kebaby w okolicy? – zwróciła się do kierowcy. Z przykrością stwierdziła, że w Bydgoszczy zawrze zapewne znajomości jedynie z taksówkarzami.

– Jasne. Jest tylko jedno takie miejsce. – Starszy pan uśmiechnął się, najwyraźniej niejeden raz sam się tam stołował.

Trafiła do miejsca, które pachniało naprawdę dobrze. Zaprosiła taksówkarza do wspólnego posiłku. Nie lubiła delektować się jedzeniem w samotności. Przy okazji zamierzała podpytać o miejsce, do którego miała niebawem trafić. Restauracja z oryginalnym barem z kawałków kolorowego drewna i serwującym dania sympatycznym obcokrajowcem zrobiła na niej wrażenie przyjemnej, ludzie zaś otwartych. Zdecydowała się na kebab w wersji teksańskiej, bo takiego nie miała jeszcze okazji próbować. Lubiła wyraziste smaki, pikantną kuchnię, tak daleką od potraw serwowanych przez jej matkę, czego – naturalnie – nigdy jej nie powiedziała.

– Telewizja zbudowała ten dom w lesie… słyszał pan… – zagadnęła, zanim zabrała się do pałaszowania wielkiej porcji przyniesionej właśnie do ich stolika.

– A więc jednak, nie myliłem się. Kogoś mi pani przypomina… Pani z telewizji? – dopytywał, choć wiedziała, że wcale jej nie rozpoznaje.

– Ja to, wie pan, tak trochę z przymusu. Ciekawa jestem, co to za okolica. Te Glinki, tak to się nazywa? – Nie była dość dobrze zorientowana, liczyła, że mężczyzna, uchyli rąbka lokalnejtajemnicy.

– Glinki jak Glinki. Ładne miejsce. Tuż przy puszczy. Ogromne połacie lasu, zupełnie dzikie, niezagospodarowane. Zdziwiłem się, że wybudują tam ten dom. A z drugiej strony, naprawdę sporo tam miejsca, a gadają, że po trzech miesiącach ten dom zabiorą z powrotem do fabryki w częściach, tak jak go przywieziono. – Ugryzł spory kęsmięsa.

– Chyba tak. A ludzie? Ludzie stamtąd nie mają nic przeciwko? – Interesowali ją mieszkańcy baraków.

– E tam! Ludzie liczą, że spotkają kogoś znanego, podniesie to prestiż miejsca. Ludzie to tylko ludzie. – Wzruszył ramionami. Nie zrozumiał, o co jejchodziło.

– No nic. Zjedzmy i wracajmy do hotelu. Muszę się porządnie wyspać, bo nie wiem, kiedy znów to nastąpi. – Uśmiechnęła się.

– Pani tam wchodzi? – zdziwił się mężczyzna. – A wygląda pani na rozsądną. – Pokiwał głową.

– Taka praca. Oby szybko minęło. Smacznego. – Wolała urwać rozmowę i zjeść ciepły posiłek, skoro nie zdołała wyciągnąć z towarzysza historii osiedla, które miała okazję zobaczyć.

Ostatnia noc w hotelu okazała się bardzo kiepska. Mimo najszczerszych chęci, mimo wielu prób nie była w stanie zasnąć. Ostatecznie postanowiła wstać z łóżka, choć wiedziała, że Ewa nie będzie zadowolona, gdy zobaczy jutro jej twarz. Zapewne będzie przypominać zombie. Musiała powiedzieć to na głos. Denerwowała się. Była pełna obaw. Nie znała dokładnych oczekiwań szefostwa, nie było zapisanego na karteczce zakresu obowiązków. Miała dać się ponieść, poczuć flow, być spontaniczną. Szkoda, że nie była to jej mocna strona. Postanowiła obejrzeć kilka odcinków reality show z poprzednich lat. Przy ostatnim zastał ją świt, który delikatnie przypominał o tym, co nieuniknione. Długa aromatyczna kąpiel w wannie. To ostatnia przyjemność, jakiej zaznała, zanim wyszła z hotelu z dwiema walizkami i obszerną torbą na ramieniu.

– Bye bye, życie. Witaj, maskarado!

Nadszedł poniedziałek. Nowy tydzień, nowe możliwości. Nie tym razem, myślała. Zjawiła się z samego rana przed wozem transmisyjnym ustawionym na skraju lasu. Nadawać mieli dopiero po południu, wejść do domu wieczorem. Chciała jednak poznać lepiej teren. Dostała też zgodę na obejrzenie domu od środka, zanim zjawią się pozostali uczestnicy. Realizator dźwięku i szef operatorów kamer mieli pokazać jej wszystkie zakamarki, w których słychać nieco mniej, a także zdradzić, gdzie można na moment uciec przed oczyma kamery. Najpierw jednak postanowiła samotnie przetrzeć szlaki. Weszła do środka ostrożnie, jakby całość zbudowana została ze szkła. Długi korytarz prowadził do centrum dowodzenia, czyli wielkiego otwartego salonu, gdzie dokonywać miały się cotygodniowe wybory najmniej lubianego uczestnika. Podłogi wyłożone były białymi błyszczącymi płytkami. Na ścianie powieszono ogromny telewizor, zaś naprzeciwko przygotowano sporych rozmiarów bordową kanapę mieszczącą swobodnie dziesięć osób, zapewniając im komfort i nie naruszając przestrzeni osobistej. Przeszła dalej. Po obu stronach białego korytarza znajdowały się zamykane sypialnie. Dość małe, jednak na pewno nie mniejsze niż jej pokój w domu rodziców. Nowoczesne, minimalistyczne. Pod ścianami ustawiono donice z okazałymi palmami. Sprawdziła dłonią, były sztuczne. Szkoda. Odrobina prawdziwej zieleni byłaby wskazana w czasach, kiedy o spacerze można było pomarzyć. Na końcu korytarza dostrzegła błękit, chociaż nie, bardziej turkus, intensywny kolor Morza Karaibskiego. To tutaj znajdował się basen. Nie był duży, jednak z całą pewnością pozwalał na relaks i odrobinę ćwiczeń. Leżaki po dwóch stronach, bohomazy nazywane przez niektórych sztuką współczesną zdobiące wnętrze i parę rolet na szklanych ścianach dających wrażenie intymności. Zaśmiała się. Szła dalej. Znów długi korytarz, tym razem ogromne okna, a za nimi odrobina trawnika, miejsce dla palących, dla spragnionych kontaktu z naturą, dla tych, którzy mają ochotę zobaczyć korony drzew wystające zza muru.

Kuchnia nie zrobiła na niej wrażenia. Fioletowe połyskliwe szafki nie współgrały, jej zdaniem, z grafitem blatu, który był wyjątkowych rozmiarów. Co najmniej cztery osoby mogłyby tutaj przygotowywać posiłek, choć sądziła, że będzie to królestwo Maćka, gdy tylko dowiedzą się o jego profesji. Stołki barowe z tworzywa sztucznego także nie wyglądały zbyt estetycznie, ale z pewnością nowocześnie. Były też łazienki: z prysznicem i wanną, dwa większe wspólne pomieszczenia z łóżkami dla każdego uczestnika, zapewne pokoje do relaksu, wspólnych rozmów. Z jednego z nich można było wyjść na taras ozdobiony kamiennymi donicami. Była też jadalnia z kolejnymi dziwnymi i kolorowymi krzesłami, a obok jeszcze jedno miejsce z sofami i hamakami podwieszonymi do sufitu. Zanim nie obejrzała budynku z zewnątrz, wydawało się jej, że dom jest mniejszy, uboższy w pomieszczenia. Sądziła jednak, że będzie urządzony nieco inaczej. Uznała, że jest staroświecka, bo nowoczesny design naprawdę nie przypadł jej do gustu, mało tego, uważała go za tandetny, nieco kiczowaty.

– Właź tutaj! – Ewa zobaczyła ją saute i od razu wysłała do stylistki. – Przebierz się i zrób coś z twarzą.

– Tak jest. Ale jeszcze trochę czasu mamy… – Rozumiała, że dzisiaj musi wyglądać jak milion dolarów.

Chwile w przyczepie mocno się jej dłużyły, jednak wiedziała, że to niezbędne. Miała też czas na przemyślenia. Kiedy wreszcie wyszła z przyczepy, efekt wow był niezaprzeczalny. To, że nie zdawała sobie do końca sprawy ze swojego seksapilu, że traktowała swoją urodę jako nijaką, jeszcze bardziej podniecało męską część ekipy telewizyjnej. Mimo iż popołudnie było słoneczne, to jednak nie dało się zaprzeczyć, że od dawna królował październik. Niestety, producenci nie bardzo się tym przejęli. Beata w czerwonej sukni odsłaniającej ponętny dekolt, wysokich szpilkach, których nie znosiła, i rzecz jasna z mocnym wieczorowym makijażem, musiała bez narzekania znosić trudy swej pracy.

Kiedy stanęła przy wejściu do domu, przez jej ciało przeszedł dreszcz. Nie był on wywołany jedynie niską temperaturą, lecz myślą o tym, co za moment się wydarzy. Przypomniała sobie jednak przeczytaną niegdyś sentencję, która mówiła mniej więcej, że kto myśli o problemach, ten sam je na siebie sprowadza, a kto myśli o rozwiązaniach, ten z kolei do takich dąży i na nie trafia. Tego postanowiła się trzymać. Wrzuciła na twarz czarujący uśmiech, włączyła tryb gwiazdy telewizji i rozpoczęła krótką pogawędkę ze swoim kolegą Tomaszem, który żegnał ją na sto dni. W międzyczasie wspólnie przedstawiali wchodzących do domu uczestników programu. Beata w duchu marzyła, żeby to się wreszcie skończyło. Obawiała się, że przypłaci przeziębieniem te kilkadziesiąt minut na powietrzu, a przecież lekarz miał być wzywany tylko w poważnychprzypadkach.

– Beata… wyglądasz tak, że… – Tomek szepnął jej do ucha w ostatniej chwili.

– Nie czytałeś „Małego Księcia” – liczy się niewidoczne dla oczu. – Pomyślała o koledze, że jest kolejnym samcem, który zwraca na nią uwagę dopiero, gdy wygląda jak dmuchana lala. A może po prostu nie dostrzegała tego w innychsytuacjach?

Ostatecznie wszyscy znaleźli się w środku, przyszedł też czas na nią. Ni stąd, ni zowąd, zupełnie nieoczekiwanie, gdy już odwróciła się od kamery i spostrzegła stojących z tyłu kolegów i współpracowników, którzy zaciskali kciuki w geście solidarności, po jej policzku pociekła łza. Zanim dołączyła do dziewiątki straceńców – jak ich w duchu nazywała – szybko pozbyła się tego śladu słabości i braku profesjonalizmu.

Kwiecień 2020

– Weszliście. Ty na końcu. Z lekkim rozchwianiem emocjonalnym – podsumowała Danuta i podeszła do ściany, by zapalić górne światło. Było już ciemno i małe ledowe punkty nie pozwalały jej dłużej zapisywać własnych spostrzeżeń.

– Nie. Jakie tam rozchwianie? Raczej nostalgia albo rodzaj melancholii. Takie pożegnanie ze światem, jaki znałam, na rzecz dziwnej klaustrofobii, o której przecież dotąd tylko czytałam czy oglądałam na ekranie. – Dziewczyna była już całkiem spokojna, co zauważyła też terapeutka. Zaczęła przechadzać się po pomieszczeniu. Beata czuła się bezpiecznie. Tutaj z tą kobietą, za zamkniętymi drzwiami.

– Czy możemy napić się herbaty? – zaproponowała Beata, zauważywszy czajnik i ładne drewniane pudełko pachnące aromatycznie, zupełnie jakby przybyła na wizytę do przyjaciółki i właśnie zakończyły powitanie.

– Naturalnie. Zaraz zaparzę. – Danutawstała.

– Nie. Zapomniałam, że ta miła pani już wyszła. Nie przerywajmy więc. – Pacjentka zmieniła zdanie, a Danuta spojrzała na nią znównieufnie.

– To nie jest huśtawka nastrojów. Nie chcę zajmować ci więcej czasu niż to konieczne. Przepraszam – tłumaczyła się i bawiła pierścionkiem.

– Dobrze. Weszłaś do domu z negatywnym nastawieniem. Znalazłaś się w gronie ludzi, z których ktoś przypadł ci do gustu na pierwszy rzut oka? Czy od razu wszystkich uznałaś za niewartych uwagi? Jaką przyjęłaś wtedy strategię? – Wnikliwa i doświadczona, tak jawiła się teraz młodejdziennikarce.

– Sama nie wiem. Poznając ich akta, polubiłam – oczywiście w cudzysłowie – Anitę i zrobiło mi się żal Kaśki, którą zamierzałam się zaopiekować. Pozostali wydali mi się albo całkiem sfrustrowani, albo kompletnie nie z mojej bajki. Jestem marnym rozmówcą. Na ogół to ze mnie trzeba coś wyciągać, a tutaj miałam wystąpić po drugiej stronie, co prawda nie trzymając mikrofonu w dłoni, ale taki był zamysł.

– Co czułaś, tak w ogóle. Zostawmy uczestników i ich historie. – Danuta znów zaczęła notować.

– Z jednej strony myślałam, że popełniam błąd, tak jak wówczas, gdy dostałam się do śniadaniówki. Z drugiej wiedziałam, że mogę zabezpieczyć przyszłość swoją i rodziców, przynajmniej na jakiś czas. Z jednej strony miałam wrażenie, że to kara za coś, czego nie zrobiłam i uważałam to za wielce krzywdzące, z drugiej upatrywałam w programie szansy na rozpoznawalność i może nawet własny program w przyszłości, bardziej w moim klimacie, w klimacie bloga. Gdybym miała nazwać uczucia: dominował strach, poczucie niesprawiedliwości, ale była też ciekawość, podekscytowanie. Nie mówiłabym tutaj o jakimś załamaniu, depresji – nic z tych rzeczy. Czułam się trochę jak dziecko, któremu za złe zachowanie zabiera się ulubioną zabawkę i zamyka na jakiś czas w pokoju.

– Rozumiem. No dobrze, opowiedz, co działo się później. Kiedy pojawił się niepokój? – Pani profesor zmierzała do sednasprawy.

– Sporo czasu minęło. Właściwie to każda poznawana osoba okazywała się, po jakimś czasie, strażnikiem tajemnicy. Wiesz, Danuto, tajemnice, szczególnie te, które nie dają się łatwo odgadnąć, fascynują, skłaniają do refleksji, ekscytują. Cóż może być piękniejszego od człowieka, którego trudno rozszyfrować tak od razu? A jednak. Jeśli zaczynają się mnożyć, a odkryte zaczynają stanowić ciężar dla odkrywającego – przestają czynić życie cudownym i niezwykłym.

– Czy możesz jaśniej? – Danuta zasmakowała w