Tony Angel. Piekielna Tożsamość. Tom 1 - Aria May - ebook

Tony Angel. Piekielna Tożsamość. Tom 1 ebook

Aria May

4,7

Opis

Agent specjalny Chester Bennett od czterech lat pracuje pod przykrywką dla Federalnego Biura Śledczego, gdzie wciela się w rolę Tony'ego Angela. Kosztem swojego prywatnego życia mozolnie zdobywa zaufanie członków Cosa Nostry i wchodzi za kulisy przestępczego półświatka. Gra pozorów komplikuje się, gdy na drodze Chestera staje Marie Russo – kobieta o wielu twarzach. Agent podejrzewa, że weszła w posiadanie informacji, które zagrażają nie tylko jej bezpieczeństwu, ale także całej operacji FBI, a niewyjaśnione zabójstwa w szeregach mafii zmuszają go do rozpoczęcia ryzykownego śledztwa na własną rękę.
Gdzie się znajduje granica własnego sumienia? Czy jeden człowiek jest w stanie pogodzić ze sobą dwie tożsamości?
"Tony Angel. Piekielna Tożsamość" to trzymający w napięciu thriller pełen zwrotów akcji, emocji i intryg.

"Grasz dalej, czy wypadasz z planszy, Tony?"

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 550

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (30 ocen)
24
3
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Natnat93

Nie oderwiesz się od lektury

Postacie, realizm sytuacji i prawdopodobieństwo sytuacji jest niewiarygodne. Lubię takie klimaty. Momentami czułam się, jakbym podglądała ich zza regału. Jestem pod ogromnym wrażeniem całości. Lecę po więcej.
60
sylwiak801

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka polecam wszystkim 🖤
30
Magdaemka123

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka. Pełnokrwiści bohaterowie. Oryginalna, ciekawa fabuła. Widać, że autorka włożyła wiele pracy w swoje dzieło, zrobiła dobry research, przyłożyła się do stworzenia postaci. Bardzo polecam i czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
30
Nilia

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo polecam! Świetna książka. super !
30
ElbietaN

Nie oderwiesz się od lektury

Takie książki lubię, gdzie ciekawość co będzie dalej nie pozwala odłożyć. Niestety trzeba czekać na drugą część.
20

Popularność




Redaktor prowadząca

Aleksandra Baranowska

 

Redakcja

Aleksandra Baranowska

 

Korekta I

Iwona Bugno

 

Korekta II

Aleksandra Baranowska

 

Skład i łamanie do druku

Aria May

 

Projekt graficzny okładki

Patrycja Dajos

 

Grafika na stronie tytułowej

jakub.tworzy

 

Przygotowanie wersji elektronicznej

Epubeum

 

Copyright © by Aria May 2023

Copyright by © Wydawnictwo Osobliwe

Na podstawie wydania pierwszego, Gdynia 2023

ISBN 978-83-966724-4-5

 

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

 

Wydawnictwo Osobliwe

www.wydawnictwoosobliwe.pl

www.facebook.pl/​wydawnictwoosobliwe

www.instagram.pl/​wydawnictwoosobliwe

[email protected]

Ale ten świat, Tony, jeżeli raz w niego wdepniesz,

to nie masz odwrotu i ulegasz.

Robisz rzeczy, których może i czasami nie chcesz,

ale nie masz wyjścia, bo inaczej cięzabiją.

Rozdział 1

– Marco?

– No a kto? Przecież nie Sabrina – burczy.

– Nie wiem, czy byłbym zadowolony, gdyby do mnie wydzwaniała – ironizuję.

Odkładam telefon na półkę i uruchamiam tryb głośnomówiący, by w spokoju przetrzeć spoconą twarz, a następnie kark pierwszym z brzegu ręcznikiem. Przyjemnie ciepła para unosząca się znad wanny przysłania mi widok w łazienkowym lustrze.

– Taki jesteś wybredny, Tony?

Urywam fragment papierowego ręcznika i kilkoma okrężnymi ruchami czyszczę szklaną powierzchnię. Gdy w końcu dostrzegam własne odbicie, zauważam fatalnego pryszcza nad lewą brwią.

– Po prostu nie jestem fanem zmarszczek między nogami.

– Ale biust ma nadal taki sam jak wtedy, gdy miała dwadzieścia lat. Boys, boys, boys, I’m looking for a good time! Boys, boy…

– Marco, do rzeczy – przerywam pokaz jego nikłego talentu wokalnego. – I zdecydowanie wolę ten numer w jej wykonaniu. Twój głos jest totalnie przepity.

Mówiąc to, wyobrażam sobie biust młodej Sabriny, gdy wyginała ciało w ogromnym basenie. W sumie… Może faktycznie te jej zmarszczki nie są jeszcze aż tak wielkie?

– Co dzisiaj działasz?

– To, co zawsze w sobotę. – Sięgam po golarkę. – Jest czwarta trzydzieści i na razie pobiegałem, zaraz się załatwię, potem wezmę kąpiel… – Wyjmuję piankę do golenia i nakładam ją na twarz. – Następnie zjem śniadanie, przejrzę wiadomości, a później…

– Przyjedź po mnie o szóstej wieczorem – wtrąca. – Zrobimy kilka piwek w knajpie, a później może pójdziemy na jakieś panienki?

– I dzwonisz do mnie o tej godzinie tylko po to, żeby mi to zakomunikować? – pytam, wykrzywiając przy tym usta, gdy ostrzem golarki sunę po policzku.

– Żebyś nie zdążył sobie niczego zaplanować – mówi, a w tle słychać syk otwieranej butelki. – To jak, Tony? – Przełyka trunek. – Balujemy? Nie rozumiem, jak ty możesz tak żyć bez baby. Dziwi mnie, że jeszcze ręki w gipsie nie masz.

Prycham.

Może mam żonę, o której nie wiesz?

– Za to ty masz ich aż nadto. – Unoszę podbródek, oczyszczając go z nadmiaru trzydniowego zarostu. – Możemy wyskoczyć, ale zapomnij, że znowu będę oddawał ci koszulę, gdy jakaś dziwka obsmaruje pół twojej szminką. – Opłukuję golarkę i odkładam ją na miejsce. – Jak Laura się dowie, co odpieprzasz, to odstrzeli ci jaja.

– Pudło. Broń trzymam w sejfie. Ona nie ma do niej dostępu.

Śmieję się w głos.

– Dam jej swoją.

– I ty przeciwko mnie, Brutusie? Gdyby usta mojej Laury obciągały tak, jak robią to usta Tiny, to chodziłbym jej wiernie przy nodze jak wygłodniały pies.

Trzymając telefon przy uchu, podchodzę do wanny, by zakręcić kurek, ale gdy tylko się schylam, biodro przeszywa ból. Krzywię się. Pieprzona rwa kulszowa odbiera mi chęci do życia.

– Ożeniłeś się z ustami Laury czy… – stękam, prostując plecy – z nią tak ogólnie?

– Tony, nie pierdol już jak święty poczęty! Kiedyś się ożenisz i zasmakujesz tej słodyczy, a wtedy pogadamy!

Śmieję się z jego oburzenia.

– To będziesz czy nie? – pyta.

– Będę.

– I to mi się podoba! Widzimy się o szóstej!

– To na razie…

– Aaa, Tony!

– Marco, kurwa, dasz mi się w końcu umyć?

– To już się wysrałeś?

Podnoszę rękę i zaciskam pięść, biorąc jednocześnie kilka głębokich oddechów.

– Gwarantuję ci, że nie chciałbyś tego słuchać. Czego jeszcze chcesz?

– Zadać ci tradycyjne pytanie. Czy twoim klientom smakował ostatni towar? Wiesz, jako profesjonalny przedsiębiorca muszę dbać o jakość.

– Smakował na tyle, by wystawić nam kolejną furgonetkę do posprzątania.

– Miód na moje serce. Z czym tym razem?

Zsuwam z tyłka spodnie dresowe i zostaję w samych bokserkach.

Jest mi bardzo niezręcznie, gdy w tym momencie z tobą rozmawiam, Caruso. Kąpiel to jedna z niewielu rzeczy, które sprawiają mi przyjemność, a twoje mielenie ozorem naprawdę skutecznie tę chwilę psuje.

– Rozpędź się i pieprznij głową w ścianę, jeżeli uważasz, że powiem ci o tym przez telefon.

Choć dla mnie to żaden problem. Gorzej pewnie dla ciebie, bo tak się składa, Marco, że cholernie lubię kolekcjonować twoje wywody na taśmach.

– Tony, podaj chociaż wartość.

– Pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

– Aż mi stanął.

– No to życzę miłego trzepania. – Ściągam bokserki. – A teraz wypad, bo idę się kąpać.

Rozłączam się i rzucam telefon na stertę ubrań. Zanurzam się w gorącej wodzie. Po kilku sekundach ocieram twarz oraz dłonie wiszącym obok ręcznikiem i sięgam po dyktafon leżący na szafce. Zaczynam wpatrywać się w coraz bardziej zaparowane niebieskie kafelki. Liczę je. Zupełnie tak, jak dni w kalendarzu od momentu, gdy wszedłem w skórę nieznanego mi gościa, z którym musiałem się dobrze zakumplować. Wczoraj wpadłem na pomysł, że napiszę o nas książkę, ale jeżeli nie zacznę gromadzić historii na fizycznym dysku, to mój mózg po latach gry na dwa fronty sam nie będzie wiedział, od czego zacząć.

Włączam urządzenie.

– Minęło już około tysiąc dziewięćdziesiąt pięć dni, od kiedy odbieram przesyłki na poczcie, podpisując się jako Tony Angel. Czy gościa lubię? Hm… – mrużę oko – to źle zadane pytanie. Prawidłowe powinno brzmieć: czy lubię życie, jakie wiedzie Tony? Odpowiedź jest prosta: nie. Bo pomimo że jest programistą, większość czasu poświęca na nielegalne transakcje. Pojawia się od kilku lat w dobrze znanych mu miejscach, by kupować coraz większe ilości różnej maści prochów. Tony to zaufany klient. Zawsze punktualny i posiadający pieniądze. Nigdy nie było z nim problemów, nigdy nie przysporzył kłopotów i poznał w swoim życiu już tyle mend, że wypełniłby nimi piekło po brzegi. Tony w głębi serca wie, że szykuje im ścieżkę, po której dojdą do samych jego bram. Jednak to i tak nie zmienia faktu, że podawanie codziennie ręki dilerom, cwaniakom wymuszającym haracze i złodziejom jest po prostu, w skrócie, bardzo niekomfortowe.

Łapię głęboki oddech, zanurzam się i wynurzam.

– Chester. Chester Bennett. To moja prawdziwa tożsamość, z którą żyłem, zanim zgłosiłem się do operacji FBI pod kryptonimem Trojan Horse. Jestem wirusem. Inteligentnie wpuszczonym niszczycielem, który od czwartego lutego dwa tysiące szóstego roku infekuje małe systemowe foldery, przejmując informacje w nich zawarte, by na końcu dotrzeć do najlepiej strzeżonego, Antonia Russo, sześćdziesięcioletniego Amerykanina włoskiego pochodzenia. Cenionego filantropa. Właściciela znanej marki jubilerskiej nazwanej imionami jego córki, Marie Gabrielle. Jego żona, Agnese Russo, to znana kolekcjonerka dzieł sztuki wspierająca jedną ze stanowych malarskich akademii i pasjonatka… kawy, którą importuje ze słonecznych Włoch.

Dolewam nieco zimnej wody. Przesadziłem z jej temperaturą.

– Bostońska biała kawa... – kontynuuję po chwili. – Pamiętam ten żart bardzo dokładnie, bo jako młody agent często słyszałem go w wydziale. Dotyczył rozładunku kontenerów z kawą, w których znajdowały się tony sprasowanej koki lub innego gówna. Ale dlaczego przypominam sobie o tym zawsze wtedy, gdy pomyślę o nazwisku Russo? Przypuszczamy, że amerykański milioner kontroluje bostońskie porty, przez które przechodzi jego towar. Kawa to najczęstszy myk przerzutowy, jaki podejmowali. Wystarczył kontener na nazwisko Agnese Russo, by ponownie wziąć filantropa i jego żonę na celownik. Prokuratorzy stracili lata na próbach oskarżania Rodziny o handel narkotykami. Ta ryba ma zbyt wiele twardych łusek do obrania, dlatego federalni zdecydowali się na użycie sprawdzonych metod i stworzenie agenta z podwójną tożsamością, by wypatroszył rybę od środka. – Robię chwilę przerwy, by odetchnąć.

– Tak właśnie narodził się Tony Angel – podsumowuję. – Udostępniłem mu ciało, umysł i całe życie, które do tej pory wiodłem. Kilka ostatnich lat, dokładnie cztery, spędziłem wśród ludzi, którzy są powiązani z interesami mafii Russo, ale których wiedza jest ograniczona ze względu na bezpieczeństwo samego bossa. Jednym z takich ludzi jest Marco Caruso, którego zaufanie zdobywałem przez ostatnie lata. Towar, który kupowałem od niego przez ten czas, opiewa na dziesiątki tysięcy zielonych. Marco myślał, że sprzedaję go dalej swoim kontrahentom, ale tak naprawdę, jako agent specjalny, nie mogłem i nie chciałem tego robić, więc towar nie wchodził w dalsze transakcje. Mijały miesiące, aż w końcu uznałem, że nie mogę już tego przeciągać, bo zaczną się w końcu interesować mną i tym, co dalej robię z narkotykami. Będą chcieli dotrzeć do ludzi, z którymi handluję i po prostu przejąć te kontakty. Musiałem więc sprytnie uprzedzić ich działania, stać się wiarygodniejszy, a co za tym idzie bardziej im potrzebny. Opracowałem plan. Pewnej niedzieli zaproponowałem Marco interes, złotą robotę, wręcz nie do odrzucenia. Poznałem go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie może lekceważyć informacji o wyjeżdżających z miejskiego lotniska ciężarówkach z różnym towarem. Nadal miałem kontakty do kilku moich wcześniejszych narkotykowych klientów, którzy tam pracowali. Powstał więc układ: interes za interes, procent za procent… – Ziewam, chyba faktycznie zbyt wcześnie wstałem.

– Za odpowiednie pieniądze moi dawni „klienci” wystawiali nam ciężarówki mające opuścić lotnisko. Caruso przeżywał u mojego boku złote chwile. Wiodło mu się jak nigdy wcześniej, co bywało doceniane przez osobę wyżej, której nazwiska nie byłem jeszcze w stanie poznać. Jednak istniał pewien szkopuł, o którym Marco nie wiedział, myśląc, że jego złodziejski talent przewyższa wszystko. Furgonetki były nasze. Każdy ich załadowany centymetr. Każdy napad śledziło FBI. Tych kilka udanych rabunków pozwoliło, by Marco nazwał mnie swoim przyjacielem, obiecując, że każdy mój uczynek będzie przez niego zapamiętany i gdy przyjdzie na to odpowiednia pora, nie zapomni się odwdzięczyć. Czekam na ten moment, w którym dostanę propozycję wdarcia się do wnętrza ryby. Czekam z absolutną niecierpliwością… Tym wszystkim jest Tony Angel, tym wszystkim jestem ja.

Wstrzymuję rejestrację i odkładam dyktafon na miejsce.

Na bestseller się nie zapowiada, ale może trafi się kilku wiernych czytelników chcących poznać gościa, który się narodził, ale nigdy nie był dzieckiem.

Przemywam twarz ostatni raz i po wyjściu z wanny owijam się ręcznikiem, a wtedy ponownie rozdzwania się telefon. Dostrzegam numer Marco. Przeklinam go, wiedząc, że pewnie wypił już zdecydowanie za dużo, przez co włączył mu się tryb tak zwanego wspominacza i przez następną godzinę będzie mnie raczył historiami o ludziach, których kiedyś znał, a którzy zrobili mu coś bardzo niedobrego i im tego nie zapomniał.

– Czego chcesz?

– Tony, zmiana planów.

Wyczuwam po głosie podniesiony poziom adrenaliny. Przytrzymuję telefon między ramieniem a uchem i przekładam czystą koszulkę na prawą stronę.

– Których?

– Wieczornych.

– Coś się stało? Laura odstrzeliła ci kutasa? – Śmieję się, oczekując dalszego rozwinięcia sytuacji.

– Coś tak samo poważnego – odpowiada, a ja wbijam wzrok w ściekającą po powierzchni lusterka kroplę. – Nie żyje Vaniero, mój długoletni przyjaciel. – Jego głos się łamie. – Vaniero… jestem zdruzgotany… Tony, wybacz, ale musimy przełożyć nasze spotkanie. Nie dam rady, kurwa, po prostu, kurwa…

– Mogę ci jakoś pomóc?

– Odezwę się. – Chrząka. – Na pewno się do ciebie odezwę, Tony. Ja pamiętam i masz moje słowo, ale teraz… – słyszę otwieranie sejfu – mam pewne obowiązki i po prostu piwo, panienki… Po prostu następnym razem, rozumiesz?

– Jasne – przytakuję, przechodząc do pokoju. – Są rzeczy ważne i ważniejsze, ale gdybyś czegoś potrzebował, to wiesz, wystarczy telefon czy jakikolwiek sygnał i się zjawię.

– Dziękuję, przyjacielu. Vaniero… – urywa, a ja zyskuję moment, by uruchomić nagrywanie rozmowy. – Vaniero był jedyny w swoim rodzaju. Żałuję, że go nie poznałeś, ale ja mu o tobie mówiłem. Żałuję… Odszedł za szybko, za szybko, a mógł osiągnąć jeszcze tyle rzeczy.

– Wierzę – mówię, odsuwając szufladę, gdzie trzymam najlepsze kubańskie cygaro. – Wierzę ci. Musisz się trzymać, być twardy. Twój przyjaciel na pewno by tego chciał.

– Będę, Tony. Muszę już kończyć, odezwę się.

– Do usłyszenia.

Kończę połączenie i zrzucam z siebie ręcznik. Trzymane między dwoma palcami pachnące cygaro wypalę z tego szczęścia na golasa. Wącham je kilka razy, rozkoszując się czystym aromatem. Trzymałem je właśnie na taką chwilę.

Nie żyje Roberto Vaniero. Najprawdopodobniej caporegime1Antonia Russo.

Będą potrzebować jego następcy, a lepszego i bardziej zaufanego człowieka niż Marco Caruso w tej chwili nie ma.

Jest dwunasty grudnia dwa tysiące dziesiątego roku, godzina piąta czterdzieści.

Czas, w którym kubański dym wypełnia moją niewielką kawalerkę na przedmieściach. Czas, w którym drzwi do wnętrza tego zgniłego świata stają w końcu przede mną otworem.

Russo, ty diable w białym garniturze.

Idę po ciebie.

1 Caporegime, capo (wł.) – kapitan; w mafii stanowisko dowódcy oddziału made manów, czyli mafijnych żołnierzy (którzy są najniżej w hierarchii).

Rozdział 2

20 grudnia 2010

Pięć dni do świąt.

Lubię święta.

Zapach świeżej choinki i moc prezentów.

Zdążyłem już sobie jeden sprawić i nie będę tego żałował. W końcu gwiazdkę obchodzi się raz w roku. Prawda?

Jest wtedy cudownie, ciepło i radośnie. Śpiewam sobie świąteczne piosenki i wyjadam sushi z pudełka.

Jest tak pięknie, nawet gdy spędzam je kolejny raz z rzędu sam.

Treningowy worek przyjmuje kilka ostatnich prawych i lewych sierpowych.

Pieprzona gwiazdka.

Nienawidzę jej.

Nie, to Tony jej nienawidzi, bo to jego życie i jego samotne, do dupy święta.

Worek, na którym wyżywałem się przez ostatnie trzydzieści minut, buja się coraz słabiej, zupełnie tak, jakby był wahadłem metronomu.

Cyk, cyk, cyk, cyk…

Rozsiadam się wygodnie na obrotowym fotelu z popękaną tapicerką.

Gitara elektryczna. Tak dawno nie trzymałem jej w dłoniach. To mój wspaniały prezent, który za dzień lub dwa podaruje mi uśmiechnięty kurier.

Mama na pewno wydziergała kolejny sweter z czerwonej włóczki, mimo że zdaje sobie sprawę z tego, że z zapakowaniem i ułożeniem go pod świątecznym drzewkiem będzie musiała jeszcze poczekać.

Płakała.

Ja również.

Mówiłem: „To tylko kilka miesięcy, mamo. Zobaczysz, że szybko miną i niedługo znów będę jadł twoje czekoladowe pierniki”.

Skłamałem?

Minęły już cztery cholerne lata, pierniki kupuję w sklepie spożywczym naprzeciwko.

– Jeszcze dzień milczenia – mruczę, ściągając nerwowo rękawice – a po prostu oszaleję.

Rzucam je byle gdzie, ot tak, na podłogę. Obie toczą się pod łóżko i tym samym dołączają do rzeczy, które od pewnego czasu w ten sposób tam gromadzę. Bo coś mi tego dnia nie wyszło lub nie potrafiłem w inny sposób rozładować napięcia narastającego po każdej niby pomyślnej transakcji. Powinienem w takich chwilach skakać pod sufit, a jednak czułem tylko frustrację i obrzydzenie.

Miałem odjazd na wyciągnięcie ręki. Kilogramy dragów, za które niejeden ćpun dałby się dosłownie porżnąć piłą mechaniczną, byleby tylko mieć je przez chwilę dla siebie. A ja raz w tygodniu się tego pozbywałem.

– Coś jest nie tak. – Splatam palce dłoni, wbijając spojrzenie w leżący na parapecie telefon. – Coś jest, kurwa… nie tak.

Marco Caruso.

Nie dał znaku życia od czasu poinformowania mnie, że jego przyjaciel jest już zimny jak galaretka.

A ja czekałem. Nadal czekam, bo jestem cierpliwy i wyrozumiały.

Ale ileż można?!

Wiem, że jeżeli nie dostanę dzisiaj od Marco sygnału, telefonu, nie wiem, gołębia pocztowego, to mój raport do wydziału będzie wyglądał tak samo.

Będzie zawierał informację o braku pieprzonych postępów.

To mnie dobija. Nawet nie chcę myśleć o zaciskającej się pięści wielkiego dyrektora Davida McKinseya. Zresztą nie muszę tego robić, bo śni mi się ona co noc. Widzę, jak szef uderza nią z hukiem o biurko i krzyczy na cały wydział: „Bennett! Miałeś wypatroszyć rybę, ale wszystko zawaliłeś!”.

To mój koszmar: złamana ambicja i zawiedzione zaufanie.

Boję się, że jedna z najgrubszych spraw ostatnich lat zostanie zamknięta, bo powierzyli ją niewłaściwemu człowiekowi – mnie.

– Muszę coś z tym zrobić. Czekałem, Marco, na twój telefon – mówię do wyświetlacza, wybierając z listy kontaktów właściwy numer. – I jestem na tyle dobrym przyjacielem, że dzwonię, bo się po prostu, kurwa, martwię.

Kocham te swoje głupie wymówki.

Siadam na biurku i czekam, aż odbierze. Nie zawiedź mnie, Marco. Nie chcę myśleć, że źle wytypowałem i straciłem na ciebie kawał czasu z inwigilacji.

– Tony?

Oddycham z ulgą. Może dzisiaj uniknę koszmarnej pięści McKinseya.

– No Tony – odpowiadam, masując bolące lewe kolano. – Zapomniałeś o mnie, stary, czy co?

– Miałem właśnie do ciebie dzwonić.

– No co ty nie powiesz? – Śmieję się, sięgając po papierosa.

Chwilę klepię się po kieszeniach spodni, by znaleźć zapalniczkę. Cholera, zostawiłem w kuchni…

– Poważnie… Wiesz, co się wydarzyło, Tony. W ostatnim czasie miałem tak dużo spraw do załatwienia, że nawet włosów na głowie tyle nie mam.

– To chyba niewiele? – ironizuję. – Jesteś prawie łysy. Nie no, żartuję, masz piękną, bujną fryzurę.

– Tony, naprawdę lubię twój humor i doceń to, bo mało co w swoim życiu lubię. Ale masz rację. To porównanie było nietrafione, więc się poprawię… – zawiesza głos, gdy w tle słychać jego żonę. – No więc miałem tyle spraw do załatwienia, że nawet włosów na jajach tyle nie mam. Kurwa, idę do siebie, bo już mi zaczyna pieprzyć za uszami.

Nie odpowiadam, tylko w spokoju przechodzę do kuchni i siadam przy stole. Obserwuję przez okno plac zabaw, czekając, aż Marco ponownie się odezwie. Z powodu mroźnej pogody plac jest dzisiaj wyjątkowo pusty. Boston zawsze był zimny i suchy jak pieprz, dlatego zdecydowanie wolę swoją słoneczną Arizonę.

Tony nie zna Arizony. Urodził się w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym dziewiątym roku w Bostonie, w rodzinie prowincjonalnego stolarza i przedszkolanki. Szczęśliwe dziecko lubiące watę na patyku.

Uwielbiam wymyślać ci dzieciństwo, którego nie miałeś, Tony. Interesujące zajęcie.

– Wykończy mnie. – Słyszę po chwili mocno poirytowany głos Marco. – Ona, jej wieczne marudzenie, wrzeszczący dzieciak i pyskująca nastolatka.

– Nie znam się. – Uchylam okno. – Nie mam takich problemów, wiesz o tym. Jak życie? Tak ogólnie.

– Jak w Madrycie!

– To zdecydowanie za gorąco, czekaj chwilę… – Odkładam telefon na stół i ściągam z siebie bokserkę. – Już – informuję. – To jak? Madryt czy jednak nadal pieprzony Boston?

– Tony, popierdoliło się. Wszystko stanęło na głowie.

– Chcesz pogadać?

– A nasze plany z zeszłej soboty są aktualne?

– Szósta? – Spoglądam na radiowy zegarek. – Albo szósta trzydzieści, bo muszę się wykąpać. Śmierdzę po treningu jak wieprz.

– Idealnie. – Wzdycha. – Muszę odreagować, wiesz, tak po męsku, i mamy do pogadania, Tony, więc szykuj się, bo to będzie długi wieczór.

– Nie jestem specjalnie zajęty – odpowiadam, podchodząc do szafy. – Dzieci nie płaczą, żona nie leży nago w łóżku, więc z chęcią ci potowarzyszę.

– Liczę na to. Laura zabiera dzieciaki do matki jakoś po szóstej, więc podjedź taksówką pod mój dom.

– Będę swoim autem. Biorę antybiotyki, więc alkohol odpada – zmyślam na biegu. – Niestety musisz to przeżyć.

– Co ci jest?

Na co by tu szybko zachorować? Nie mam ochoty pić i jutro zdychać.

– Zapalenie migdałków.

– Już myślałem, że jajek. – Śmieje się w głos. – Na gwiazdkę, Tony, sprezentuję ci jakąś dziwkę, bo aż mi cię szkoda. Ciebie i twoich marnujących się jaj.

Prycham.

– Nie wiedziałem, że tak często o nich myślisz.

– Angel, nie przeginaj, nie przeginaj.

Śmieję się.

– Po prostu moje jajka czekają na tę jedyną.

– Tony, przyznaj się w końcu, że jesteś gejem.

– Tak, ja też cię kocham. – Cmokam do słuchawki. – Będę przed siódmą.

– Miało być po szóstej!

– Oj, wybacz, muszę pogadać z chłopakiem.

– Kurwa! Tony!

– Do usłyszenia!

Rozłączam się, ale zanim opuszczę mieszkanie, muszę napisać krótki raport dla agenta prowadzącego. Wyjmuję MacBooka i loguję się do bazy operacji Trojan Horse. W ostatnim tygodniu przesłanych raportów było jak na lekarstwo, a ściślej mówiąc: całe okrągłe zero. Jestem jednak przekonany, że dzisiejszy wieczór pozwoli mi to nadrobić.

Raport dobowy na dzień 20.12.2010, godzina 05:15 PM

Podejrzany: Marco Caruso, ostatni kontakt telefoniczny o godzinie 05:09 PM. Ustalam spotkanie z podejrzanym na godzinę 07:00 PM, najprawdopodobniej w A mezzanotte. Cel: uzyskanie informacji o śmierci Roberta Alessandra Vaniera.

Zamykam bazę, wylogowuję się i odkładam MacBooka na miejsce.

Czas na kąpiel i wieczorny wyskok na miasto, Tony.