Tokijskie piekło - Mamnishi - ebook + książka

Tokijskie piekło ebook

Mamnishi

3,7

Opis

Tokio zalewa fala terroru. Muzułmańscy fundamentaliści przeprowadzają serię ataków na środki masowego transportu. Pośród chaosu tylko jeden człowiek waży się im wypowiedzieć otwartą wojnę. Ken'ichi to były przywódca gangu młodzieżowego, a zarazem ktoś, kto ma piekielnie dobry powód, by stać się uczestnikiem trawiącego miasto koszmaru. Dowiedziawszy się, że napastnicy są o krok od pojmania jego kuzynki, bez wahania wyrusza jej na pomoc. Nie wie, że swoim największym wrogiem okaże się on sam i nieokiełznany gniew, z jakim będzie musiał się zmierzyć, gdy cały jego świat stanie na głowie. Tymczasem w mrokach podziemnego przejazdu czai się coś jeszcze. Pradawny żywioł, u zarania dziejów ciśnięty w najgłębszą szczelinę szeolu...

Książka z serii Glimpses of Distant Worlds.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 442

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (3 oceny)
0
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



IGOOD MORNING, BROTHER

– Pora wstawać, braciszku.

Unosząc powieki, dostrzegł jej zamknięte oczy. Całowała go. Znowu sobie z niego żartowała. Choć łączyły ich więzy krwi, pokrewieństwo nie było aż tak bliskie.

– Zwariowałaś? Jak wujek nas nakryje, zabije mnie.

– Tata? Przecież go znasz.

– Wiesz, jak bardzo cię kocha – przyłożył rękę do jej włosów – powinnaś je rozpuścić.

Odwzajemniła się łagodnym uśmiechem.

– Spóźnimy się na pociąg – odparła, wstając z łóżka.

– Jeszcze nie.

Ich usta ponownie zetknęły się, gdy ją objął. Ułożyła głowę na poduszce. Leżeli naprzeciw siebie.

– Dobrze, wieczorem.

– A gdyby świat miał się skończyć za godzinę?

Na chwilę jakby spoważniała.

– Głupek.

Radosna mina na powrót zagościła na jej twarzy.

– Cóż… wtedy nie zobaczysz mnie w rozpuszczonych włosach.

– To szantaż – zażartował.

– Ale motywacja jest prawdziwa. Ken’ichi, nie chcesz spróbować mojego bento?1

– Czyżby… – usiadł w łóżku.

– Co?

Kochała się z nim droczyć. Wiedziała, jak bardzo lubi jej kuchnię. W szczególności jedną potrawę.

– Takoyaki?

Uśmiechnęła się szerzej, zbliżając wskazujący palec ku wargom.

– Ta-jem-ni-ca.

– Nie wierzę – odwrócił wzrok, udając niezadowolenie – … chcesz mnie doprowadzić do szaleństwa.

– Żebyś myślał tylko o jedzeniu. Od pierwszych godzin lekcyjnych. Nerwowo spoglądał na zegar, wiedząc, ile jeszcze musisz czekać.

Coś zaświtało jej w głowie. Nie mogła się powstrzymać.

– Wyobraź sobie, jak mijają pierwsze zajęcia. Ktoś chce z tobą rozmawiać, ale jesteś w transie. Mija przerwa, znowu lekcje i kolejna przerwa, tak w kółko. Wszystkie twoje myśli zapętlają się na zawartości pudełka. Tego samego, które przyszykowałam i już czeka w kuchni. Nie możesz się skupić. Lekceważysz nauczyciela i dostajesz karne zadanie… to akurat dobrze by ci zrobiło – zaśmiała się głośniej. – Myślisz tylko o jego zawartości, przestajesz podrywać koleżanki. Straszne, prawda?

– Właśnie.

– Chwila… Co powiedziałeś? – zarzuciła mu ręce na szyję. – Czy ja dobrze słyszałam? Podrywać koleżanki?

Poczuł dreszcz. Ilekroć chciała go wkręcić, zawsze dawał się nabrać. Miała do tego talent.

– …

Zebrał się na odwagę i popatrzył w jej kierunku. Miała kamienny wyraz twarzy.

– Hotaru? – miał nadzieję przerwać tę niezręczną ciszę. – Dlaczego milczysz?

Wybuchła śmiechem.

– W końcu będę psychologiem. To terapia. Te-ra-pia.

– Chyba szokowa – odetchnął – myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi.

– Zawał ci raczej nie grozi – jej dłonie powędrowały niżej – przynajmniej statystycznie.

– Nie wierzysz mi?

– Bardziej niż komukolwiek.

Znali się od piaskownicy. Byli kuzynami. On – milczący typ – rzadko rozmawiał z innymi dziećmi, nie lubił mówić bez potrzeby. Jednak przy niej się otwierał. Ona – taka już chyba była – zdawała się ani przez chwilę nie tracić uśmiechu z twarzy. Lata mijały, a dzięki ich bliskiej relacji Ken’ichi socjalizował się z otoczeniem. Cieszyła się, widząc, jak rozmawia z nowymi przyjaciółmi. Nabrał też pewności siebie.

Jednak rok temu coś się stało. Zdarzenie, które miało ogromny wpływ na jego postrzeganie świata. W wypadku samochodowym zginęli jego rodzice. Sam brał w nim udział. To wtedy zamieszkał z nią pod jednym dachem. Początki były ciężkie. Nie tylko wrócił do swojego dawnego „ja”. Przestał chodzić do szkoły i znikał na całe noce. Chodziły słuchy, że przewodził jakiemuś gangowi.

Nie wierzyła plotkom. Oczywiście umiał kierować motorem – jeden stał nawet w garażu – ale od czasu wypadku nie dotknął kierownicy. Przynajmniej tak sądziła. To wtedy postanowiła, że zostanie psychologiem. Robiła wszystko, by jakoś pomóc mu się z tym uporać.

Tak jak czas leczy rany, i ona mogła się znowu szczerze śmiać. Chociaż nabyte w owym czasie pokłady sarkazmu już z nim zostały, wiedziała, że jest lepiej. Zbliżyli się do siebie. Gdy to robiła – najpierw droczyła się z nim, by później wczuwać się w rytm bicia jego serca – miała wrażenie, że po długiej nieobecności nareszcie powrócił do świata żywych. Był tu z nią, obecny, i nie uciekał od rzeczywistości. Nie miał już takiej potrzeby.

– Pomyśl o tym jak o lekarstwie. Dręczyło cię, czy świat nie skończy się za godzinę, teraz masz powód, by wyczekiwać południa.

– Doprawdy? A co potem? W końcu skończy się i takoyaki, i przerwa.

– Coś wymyślimy.

Wychodząc z pokoju, obdarzyła go czułym spojrzeniem.

– Dopiero chciałeś mnie widzieć w rozpuszczonych włosach. Poza tym nie przypominam sobie, bym choć raz wspomniała, że znajdziesz dziś w bento takoyaki.

*

Gdy schodził na dół, znajdowała się już przy wyjściu. Kątem oka dostrzegł wujka czytającego w kuchni poranną gazetę. Jadł śniadanie.

Daichi-san był dobrze zbudowanym mężczyzną w średnim wieku. Miał krótkie czarne włosy. Na co dzień towarzyszyła mu poważna mina. Lubił proste, stonowane koszule i chodził pod krawatem. W pracy przywdziewał laboratoryjny fartuch. Kierował pionem badawczym w jednej z tokijskich firm farmaceutycznych. Chyba lubił swoją pracę. Jednak w domu rzadko o niej wspominał.

Jego żona, Michi-san, to kobieta drobnej postury. Zajmowała się domem. Była młodszą siostrą matki Ken’ichiego – dzieliła je różnica dwóch lat. To ona zaproponowała, aby siostrzeniec zamieszkał u nich po wypadku. Daichi-san nie miał nic przeciwko. Przymykał oko na wybryki rozżalonego stratą rodziców chłopaka.

– Kochanie, dobrze widzę czy mi się zdaje?

Dolawszy mu kawy, Michi zmierzwiła jego czuprynę. Robiła tak, jeszcze gdy byli nastolatkami, a on odpowiadał: Kiedyś się zemszczę.

Mężczyzna oderwał wzrok od czytanego artykułu. Zmierzył ją poważnym spojrzeniem.

– Jeszcze trochę i będziesz łysy – zażartowała z uśmiechem na twarzy. Mógł tego nie okazywać, ale w głębi ducha świetnie się bawił. Ostatecznie prowadził z nią tę osobliwą grę już od przeszło szesnastu lat.

Ken’ichi wsunął stopy do butów. Przyglądając się im wielokrotnie, dochodził do wniosku, że oto widzi ich córkę. Wiecznie uśmiechnięta, nie stroniła od przekomarzań – matczyna spuścizna wyciągnęła go z ramion desperacji. Choć to może zbyt łagodne określenie – walczyła o niego jak lwica, bez chwili wytchnienia i z niesłabnącą zaciekłością. Dopóki nie pogodził się z faktami i nie zaczął żyć dalej. Zastanawiał się, ile razy musiała przez niego płakać. W ukryciu, by nie widział, jak cierpi. Pewnej nocy zobaczył. Tak naprawdę wiedział już od dawna. Wmawiał sobie jednak, że to go nie dotyczy. Nie prosił, by wtrącała się do jego życia. Lubił ją, ale cóż mogła o nim wiedzieć? Ból, jaki się czuje po utracie rodziców. Nie znała go, swoich miała na dole. Wystarczyło otworzyć drzwi i zejść po schodach. Ale gdy ją ujrzał, bezradną i łkającą, coś w nim pękło. To doświadczenie finalnie pomogło mu się otrząsnąć.

Twarz pokerzystki – dziedzictwo ojca – nie służyła już ukryciu smutku. Tamta maska gdzieś przepadła, zastąpiła ją nowa. I wolał jej przeznaczenie.

– Ken’ichi-kun, nie zjesz czegoś?

– Dzięki, ciociu, poczekam na obiad.

Daichi-san uśmiechnął się pod nosem.

– Prędzej, spóźnimy się do szkoły… – Hotaru nerwowo przebierała nogami, ściskając w dłoniach pasek od torebki.

– Myślisz, że wstrzymaliby przez to lekcje?

– Zostałby bohaterem. Choć zarząd uczniowski mógłby mieć obiekcje – wtrąciła z kuchni Michi-san.

Zniecierpliwiona Hotaru wsparła pięści na grzbiecie Ken’ichiego. Pchnęła go ku wyjściu.

– Uważaj, żeby nie wyjść razem z drzwiami – nareszcie miał okazję odgryźć się za wcześniej.

– Wychodzimy! – Hotaru obejrzała się na zegar w przedpokoju.

– Uważajcie na siebie! – Michi usiadła przy stole. – Zgodzisz się na to?

Daichi odłożył gazetę. Zbliżywszy filiżankę do ust, wysączył łyk kawy.

– Powinniśmy zostawić sprawy ich własnemu biegowi.

– Jesteś pewny? – zanurzyła nóż w słoiku z dżemem. – Im dalej pozwolimy się temu rozwinąć, tym trudniej będzie później zapobiec.

Mężczyzna skinął głową w porozumiewawczym geście.

– Jeśli zajdzie taka potrzeba – kończąc to mówić, przesmarowała tost i wzięła kęs do ust.

– Pamiętasz, jak odbieraliśmy go ze szpitala?

– Do czego zmierzasz?

– Po prostu odpowiedz – wstał z siedzenia i podszedł do niej. Wskazując na krawat, dodał – Możesz mi z tym pomóc?

– Rok temu. Nie mogłam uwierzyć, że wyszedł z tego cało. Dalej nie mogę – odparła, wiążąc węzeł.

– Lekarze mówili, że wszystkiego był świadom. Rozumiesz? Musiał to oglądać. Zmarli gwałtownie na oczach piętnastoletniego syna. Choć wiek nie ma tutaj znaczenia. Jestem dwadzieścia lat starszy, a za nic nie chciałbym się znaleźć na jego miejscu. Nie potrafię powiedzieć, jak bym zareagował.

– Chyba nikt nie potrafi…

– Straciłaś siostrę. Tobie na pewno bliżej do zrozumienia niż mi. Ale masz rację… Nie wiem, co dokładnie między nimi zaszło. Tak samo jak oni nie domyślają się, że my wiemy. Jestem gotów wyrazić aprobatę; o ile zmądrzał.

– Dziękuję – skończywszy wiązać krawat, pocałowała go.

– Nie każę mu się z tym godzić. Odpowiedzialność nie wyklucza rozpamiętywania przeszłości. Ale jeśli naprawdę mu na niej zależy, będzie się musiał postarać. Fakt, iż skończył z nocnymi wypadami to dobry początek.

Poznała jego zdanie. Mogła odetchnąć z ulgą. Jeśli to miało przynieść szczęście ich córce, była gotowa zaryzykować. Ken’ichi nie był złym chłopcem, po prostu dużo przeszedł. Jej samej również brakowało siostry.

– Nie martw się, będzie dobrze – Daichi nie lubił, gdy coś ją trapiło.

– Wiem – przyłożyła rękę do szyi męża. Kciuk spoczął na ogolonym zeszłego wieczoru policzku.

– Gdyby przyprowadziła dziewczynę; nawiedzoną feministkę z wąsikiem; moglibyśmy porozmawiać o aborcji w trakcie kolacji. Dwa razy starszą, z utlenionymi włosami i kolczykiem w nosie. Dziwną fryzurą. Z dwojga złego przynajmniej nie miałaby jak zajść w ciążę. Zresztą dwie kobiety to nie tak obrzydliwe jak kobieta z mężczyzną… – spojrzał na nią z góry. Była niższa od niego.

Rozbawiona przeczesała dłonią jego włosy. Następnie obdarzyła go poważnym spojrzeniem i napomknęła:

– Wyłysiej.

– Uważaj, czego sobie życzysz. Jeszcze trochę, a tak na mnie wpłyniesz, że zrzucę czuprynę podświadomie. We śnie.

– Wyliniejesz jak bernardyn.

– Dlaczego jak bernardyn? – mimo iż przywykł do jej poczucia humoru, wciąż potrafiła go zaskoczyć.

– Ostatnio zaśliniłeś poduszkę w nocy. I lepiej, żebym się nie dowiedziała, o kim śniłeś…

Z ust Daichiego wydobył się głośny śmiech.

– Dobrze, kochanie – ucałował ją, wychodząc z kuchni – uszanuję twoje życzenie.

– Chwileczkę… – wsparła ręce na biodrach – Daichi! Wracaj tu… Wracaj tu natychmiast! Słyszysz?

Nie dając za wygraną, ruszyła za mężem. Złapała go w przedpokoju. Skierowany ku wyjściu, poprawiał marynarkę. Wyciągnęła rękę i już miała ją położyć na jego barku, gdy ten przeskoczył za nią i objął swymi silnymi męskimi ramionami.

– Nie powinnaś się denerwować, wiesz o tym – z ust Daichiego popłynęły łagodnie zabarwione słowa.

– Łatwo ci mówić.

– Wiesz, że to nieprawda. Jest moją córką – gładząc ciało żony, mężczyzna przesunął dłonie niżej – … choć nie jedyną.

– Kiedy im powiemy?

Przylegając do jej pleców, Daichi złożył palce na lekko wydętym podbrzuszu. Aby dostrzec, że nosiła w sobie dziecko, trzeba było się dobrze przyjrzeć.

– Poczekajmy. Oni też mają przed nami swoje tajemnice.

– Przynajmniej tak sądzą – zaśmiała się Michi z lekką nutą zakłopotania.

– Jeśli chcesz, mogę to zakończyć.

– Źle mnie zrozumiałeś. Jak każda matka martwię się, gdy jej dziecko wchodzi w ten wiek.

– Mówimy o Ken’ichim. To silny chłopak. Na pewno jej nie skrzywdzi. I nie pozwoli, żeby zrobił to ktoś inny.

– Wiem, Daichi. Wiem – zamykając oczy, poklepała go po ręce.

1 Rodzaj posiłku kuchni japońskiej, mający postać pojedynczej porcji na wynos, kupowanej w punktach gastronomicznych lub przygotowywanej w domu. Pakowany w odpowiednie pudełko.

IIHELP ME

Gorzko zaśmiał się na myśl o tym, co czeka go w szkole. Gdyby wyszli wcześniej, brak drobnych nie zaskoczyłby go w ostatniej chwili. Perspektywa spóźnienia się na lekcje i konsekwencji z tym związanych była jednak niczym wobec bury, jaką spodziewał się dostać od Hotaru w trakcie przerwy. Wsiadła do pociągu bez niego – zresztą mógłby przysiąc, iż widział ten grymas rozczarowania przez szybę zamykających się drzwi.

Cholera – pomyślał – trzeba się będzie z tego jakoś wytłumaczyć. Może kupię coś słodkiego, i tak nie zdążę na pierwsze zajęcia.

Odchodząc z peronu, spojrzał na wyznaczającą godziny przyjazdów elektroniczną tablicę – 7:38. Kolejny skład odbijał za niecałe czterdzieści minut. Miał sporo czasu. Przypomniał mu się dziwny sen sprzed dwóch nocy. Był w nim sam. Kluczył po obrzeżach jakiejś zapomnianej wioski. Miejsce to leżało w górskiej niecce i sprawiało wrażenie opuszczonego. Nietypowa rzeźba terenu powodowała, że słońce wschodziło tam wyjątkowo późno, a wieczór zapadał prędzej niż zwykle. Wokół piętrzył się łańcuch zielonych wzniesień, a szum tysięcy drzew z pobliskich lasów mieszał się z dźwiękiem drewnianych dzwonków. Gdzie się nie ruszył, napotykał na ślady aksamitnych lepkich nici. Te zdawały się ze sobą łączyć i prowadzić w jedno miejsce – niczym pajęczy całun, którym z niewiadomych przyczyn osnuto tę zapomnianą przez czas mieścinę…

*

Stanął przy wieszaku z gazetami. W ręku trzymał czekoladki. Uwielbiała truskawkowe nadzienie – absolutne minimum, o którym musiał pamiętać, gdy coś zawalił. Bez tego nie mogły się udać żadne przeprosiny. Sklepowy zegar wskazywał 7:46.

Jeszcze pół godziny– znudzony spojrzał na półkę z erotyką. Samotna gospodyni, Na służbie u markiza, Z pamiętnika przewodniczącej, W toalecie, Wieczorna gimnastyka… inwencji w kreowaniu tytułów specom z branży mógłby pozazdrościć niejeden literat. Zamiast tego sięgnął po mangę – GTO: Shonan 14 Days1. Przeglądając obrazki, wspominał miniony rok. Wypadek i jego następstwa. To, jak włóczył się po nocach. Maszynę, która od dłuższego czasu zbierała kurz w garażu. Zamknięty rozdział swojego życia.

*

8:32. Rozpędzona lokomotywa znalazła się u progu zawieszonego nad powierzchnią Arakawy masywnego mostu. Im niżej opadały nadbrzeżne stromizny, tym bardziej zwiększał się dystans dzielący podróżnych od ziemi. Okalające rzekę trawiaste połacie i wyłożone betonowym chodnikiem bulwary zostały w dole. Przedni wagon mknął w głąb kładki. Za nim toczyły się kolejne – znikając jeden po drugim w świetle stalowej konstrukcji. Ciepłe lipcowe słońce z wolna nagrzewało dach pociągu. Dało się to odczuć wewnątrz, gdzie mimo wczesnych godzin i stosunkowo niewielkiej liczby pasażerów temperatura powietrza sukcesywnie rosła.

Całe szczęście, że największe tłumy przewaliły się przez wcześniejszy skład – między ósmą a jedenastą rano, w tygodniu, gdy licealiści i większość dorosłych spieszących do pracy na rano nie kursowała już po mieście, równocześnie zanim na ulice wylęgły stada tych na późniejsze zmiany, przy odrobinie szczęścia można było wydzielić w przedziale trochę miejsca dla siebie. Siedział przy drzwiach. Przypatrywał się biegnącej wzdłuż rzeki żwirowej dróżce. Zlokalizowana nad bulwarami i gwałtownie opadającym ku brzegowi wody stokiem stanowiła doskonały punkt spacerowy. W oddali jakaś para urządziła sobie piknik. Grupa kobiet w średnim wieku namiętnie plotkowała, wracając z zakupów. Wokół biegały dzieci. Tu i ówdzie krążyli rowerzyści. Wyobraziwszy sobie, jak przyjemnie musi być teraz tam na dole, postanowił – w ramach przeprosin dodatkowo zabierze ją po szkole na spacer. Fala ciepłego powietrza wlała się do jego gardła i wywołała nieprzyjemne uczucie suchości. Oparł policzek na chłodnej metalowej poręczy. Niespodziewanie skład zaczął hamować.

Cholera, i tak jestem już spóźniony – poirytowany skręcił głowę w prawo ku przednim przedziałom.

– Pewnie jakiś wypadek… Ciekawe, co się stało.

Doszły go echa rozmów współpasażerów. Jednak w tej chwili bardziej niż przyczyną postoju zainteresowany był tym, kiedy pociąg znowu ruszy.

– Hej, hej… a może znowu ktoś rzucił się pod pociąg?

Jego zainteresowanie przykuła dyskusja trójki uczennic gimnazjum – wyglądały bardzo młodo i zdawały się nie przejmować resztą znajdujących się w przedziale osób, zwracając na siebie uwagę nie tylko osobliwym tematem rozmowy.

– Dwa tygodnie temu jakiś bezrobotny zabił się na tej linii – dokończyła jedna z nich. Miała na sobie szkolny sweter z podwiniętymi rękawami i spódniczkę tak krótką, że w ogóle mogłoby jej nie być. Utlenione włosy kontrastowały z dość mocną opalenizną.

– No co ty… żartujesz? – wtrąciła inna. Choć jej mundurek mniej rzucał się w oczy, nadrabiała ostrym makijażem i kolczykiem ostentacyjnie przeszywającym przegrodę nosową.

Można się było tylko zastanawiać, co w ich towarzystwie robi ostatnia – skromnie ubrana brunetka z przepaską we włosach.

– Mówili o tym w wiadomościach!

– Możecie przestać? Ludzie się na nas gapią.

Wyraźnie zakłopotana dziewczyna dała do zrozumienia koleżankom, że nie muszą na siebie zwracać większej uwagi.

Poza nimi w przedziale znajdowało się jeszcze kilka osób. Matka z kilkuletnim chłopcem na kolanach, przyodziany w szary garnitur mężczyzna w okularach i grupa paru staruszek – żywo komentujących wygląd gimnazjalistek.

Sam również zastanawiał się, jak różnica paru lat mogła sprawić, że dzisiejsze trzynasto-, czternastolatki tak bardzo różniły się zachowaniem i wyglądem od tych z jego rocznika. Choć to oczywiste, że wygląd tych dwóch łamał wszelkie szkolne zasady, trudno było też nie zauważyć faktu, iż normy społeczne w kraju z roku na rok ulegały coraz większemu rozluźnieniu. Ktoś, kto temu zaprzeczał, albo dla dobrego samopoczucia zwyczajnie lekceważył rzeczywistość, albo musiał być wyjątkowo wyrachowanym hipokrytą. Mimo iż mu się to nie podobało, wiedział, że nie ma obiektywnego prawa, aby je krytykować – nie po kłopotach, jakich zaczął przysparzać wujostwu zaraz po tym, jak przyjęli go pod swój dach.

Rozmyślając, spojrzał na trzymane w ręku pudełko czekoladek. Wziął głęboki wdech, wiedząc, że kolejna fala gorącego powietrza zajmie jego płuca i wcale nie przyniesie mu wytchnienia. Nawet poręcz, o którą wciąż opierał tył głowy, spoglądając w przód pociągu, była już nieznośnie nagrzana. Odkąd utknęli na moście, wyeksponowani na żar słońca, z każdą chwilą było coraz gorzej. Dopiero sygnał telefonu, który trzymał w kieszeni spodni, pozwolił mu oderwać myśli od wszechogarniającej uporczywej duchoty. Spojrzał na wyświetlacz – to Hotaru, pewnie zaraz dostanę burę.

Będąc przygotowanym na kilka niemiłych słów i dźwięk zawodu w jej głosie, odebrał połączenie. Przyłożył telefon do ucha.

– Pomóż mi.

*

Seria potężnych eksplozji wstrząsnęła pociągiem, sprawiając, że jej świat wywrócił się do góry nogami – dosłownie i w przenośni. Chwilę później nie wiedziała już, co się dzieje. W jej bębenkach pobrzmiewały echa dwóch ogłuszających huków – była przerażona i kompletnie zdezorientowana.

Gdy podłoga zadrżała, a koła wyskoczyły z torów, nikt nie mógł przewidzieć, co będzie dalej. Nawet jeśli maszynista jakimś cudem przeżył, z chwilą pierwszego wybuchu stracił kontrolę nad lokomotywą i resztą pociągu. Znajdowali się w podziemnym tunelu. Rozpędzone wagony z impetem uderzyły o jego betonowe ściany. Poczuła, jak jej stopy odrywają się od ziemi. Gdy uderzała kręgosłupem o pobliskie siedzenie, bała się najgorszego. Jej oczy zaszły łzami. Ich dotyk, łagodnie wilżący policzki, uświadomił jej, że ciągle żyje. Leżała na podłodze. Drżenie kolan, którego jeszcze przed paroma sekundami nie mogła w żaden sposób poskromić, nagle ustąpiło. W ogóle nie czuła nóg.

Kątem oka dostrzegła nastolatka – fragment okiennej szyby wbił się w jego szyję. Z początku był spokojny, wręcz apatycznie dotknął szkła, którego drugi koniec musiał uszkodzić tętnicę. Niebieska czapka z daszkiem i logiem Yankees zsunęła się z jego czoła i upadła na podłogę. Biały podkoszulek zaczął zmieniać barwę. Wnet cały przesiąkł krwią. Grymas szoku i niedowierzania przeciął wreszcie jego twarz. Poderwał się z siedzenia i zaczął przeraźliwie wrzeszczeć. Właściwie to krzyczeli wszyscy wokół, jednak leżąc nieruchomo na podłodze, przyglądała się właśnie jemu. Zastanawiała się, czy czeka ją podobny los. Bała się cierpienia. Agonia chłopaka nie trwała długo. Wraz z odpływem krwi ulatywały także ostatnie przebłyski jego świadomości. Wreszcie strach, obecny w spojrzeniu, gwałtownych ruchach i chaotycznie wykrzykiwanym błaganiu o pomoc, zdecydował się opuścić okaleczone ciało. Gdy upadał na kolana, jego spojrzenie było już puste. Uderzył głową o ziemię.

Tarcie wywołane zderzeniem się wagonów z betonową powierzchnią wnętrza tunelu zasypało pasażerów deszczem gorących iskier. Z wyjątkiem nóg czuła ich palący dotyk. Resztkami sił zasłoniła oczy. Wówczas o tym nie wiedziała, jednak zaraz wszystko miało się skończyć. Trzecia eksplozja, o sile rażenia dorównującej dwóm poprzednim, rzuciła jej bezwładnym ciałem w tył przedziału. Ogarnęła ją ciemność.

Leżała pośród szkła, raniona odłamkami szyb i neonowych świetlówek, które uległy zniszczeniu wskutek wykolejenia się składu. Powoli odzyskiwała przytomność.

Usłyszała płacz dziecka. Wciąż zdezorientowana uniosła powieki. Rozmyty obraz, sącząca się z drobnych zadrapań na czole krew i łzy skutecznie uniemożliwiały jej ocenę sytuacji. Przetarła oczy. Dostrzegła dziewczynkę skuloną nad zwłokami potwornie okaleczonej młodej kobiety. Mogła mieć co najwyżej osiem–dziewięć lat. Ubrana w czerwoną sukienkę i lakierki tego samego koloru wtapiała się w ponury obraz otoczenia. Nawet falisty kremowy żabot częściowo umorusany był w purpurze.

– Jesteś cała?

Hotaru spróbowała unieść się na dłoniach. Była sparaliżowana od pasa w dół – z trudem wyprostowała łokcie. Mimo rwącego bólu ze współczuciem uśmiechnęła się do dziecka.

– To twoja mama, prawda?

Jednak dziewczynka nie odpowiadała. Wyglądało na to, że cudem uniknęła poważnych obrażeń. Cicho pochlipując, zdawała się nie reagować na sygnały płynące z otoczenia. Była już na tyle duża, aby rozumieć, co się stało. Tym bardziej musiało ją to wszystko uderzyć.

Z otwartej rany brzucha wypływał konglomerat krwi, śluzu i żółci. Cięcie biegło od pępka, wszerz talii, aż do krzyża zmarłej. Odeszła nagle, pewnie bez świadomości, że umiera. Rozszerzone źrenice i malujące się w oczach zaskoczenie pogłębiały groteskowy widok. Miała lekko rozchylone usta. Dziewczynka przetarła kciukiem wypływającą z nich szkarłatnoczerwoną strużkę krwi.

– Jak masz na imię?

Hotaru wiedziała, że się nie myli – choć w głębi serca wolałaby zanegować realia katastrofy i jej tragiczne następstwa. To naprawdę koniec? Udało jej się przetrwać, bo miała więcej szczęścia od innych? Nie umiała sobie wyobrazić, przez co musi

teraz przechodzić to biedne dziecko. Zresztą nie była przekonana, czy chce mieć o tym jakiekolwiek pojęcie. Żałowała, że nie ma tu z nią Ken’ichiego, jednocześnie cieszyła się, iż nie zdążył wsiąść do pociągu. Musiała mu przyświecać szczęśliwa gwiazda – gdyby nie spóźnił się na odjazd, byłoby to równoznaczne z faktem, iż koło fortuny się od niego odwróciło. A wtedy mógłby już nie żyć… Ujrzała, jak dziewczynka chwyta w dłonie wypływające z tułowia kobiety poszarpane wnętrzności i wkłada je z powrotem do środka. Trzewia prześlizgiwały się między jej palcami i uciekały z drobnych rączek, jakby buntując się przed powrotem do wnętrza jamy brzusznej. Gdy upadały, stykając się z wilgotną powierzchnią podłogi, słychać było charakterystyczne pluskanie. Mała próbowała je zbierać, raniąc dłonie o wszechobecne kawałki szkła.

Zdobywając się na ogromny wysiłek, Hotaru wyciągnęła rękę w jej kierunku i czując wbijające się w opuszki palców szkło, pokonała niewielką odległość kilkunastu centymetrów. Mogła polegać tylko na swoich rękach. Czołganie się na ostrych jak żyletki, wchodzących pod paznokcie fragmentach lamp i okien wymagało sporej motywacji. W końcu jednak mogła rzucić się małej na szyję.

– Już dobrze… wszystko będzie dobrze, słyszysz?

Usta dziewczynki nieznacznie się otworzyły, nie umiała powstrzymać szczękania zębów. Łzy, choć zdążyły już wyschnąć i od dłuższego momentu jak na złość nie chciały płynąć wartkim strumieniem, na nowo poleciały z kącików jej szeroko otwartych oczu.

– Hana… – wyszeptała, nieporadnie maskując drżenie głosu.

– Tak masz na imię? Ładnie.

Wybuchnęła głośnym płaczem. Tuląc ją mocno, Hotaru dała się ponieść rzewnej atmosferze. Mimo że nie czuła nóg, cała była pokaleczona, a Ken’ichi znajdował się daleko stąd – żyła. Obie żyły i wydawało się, że nic już tego nie zmieni. Z jej oczu popłynęły łzy…

*

Myślał, że się przesłyszał. Jeśli go wkręcała, tym razem przesadziła. Owszem, zasłużył sobie na karę, ale mogła wymyślić co innego.

– Mają ją…

Barwa jej głosu – niższa niż zwykle, jakby mówiła przez zaciśnięte gardło – zdradzała, iż wcale się z nim nie droczy. Ken’ichi poderwał się z siedzenia, zwracając uwagę współpasażerów. Czując na sobie ich badawczy wzrok, ruszył z miejsca.

– Kogo? Nie rozumiem…

– Hana… Ja… Zostawiłam ją tam. Samą.

Z słuchawki dobiegł odgłos tłumionego łkania. Podenerwo-wany przyspieszył kroku.

– Hotaru, ty płaczesz? Co tam się dzieje?

– Strzelali do wszystkich… – słowa więzły jej w gardle, musiała być przerażona – aby się upewnić, że nie żyją. Ken’ichi rozsunął przejście do następnego wagonu. Kierował się na przód składu. Chciał przekonać maszynistę, by wypuścił go z pociągu.

– Przepraszam… nie chciałam tego.

– Zostawić jej?

– Nie mogłam się ruszać…

– Hotaru? – starał się nie przestawać do niej mówić.

– Zostałam zgwałcona.

Ken’ichi stanął jak wyryty. Pudełko czekoladek, które trzymał w ręku, upadło na ziemię. Zapadła niezręczna cisza. W owej chwili żadne z nich nie umiało jej przełamać. Hotaru zerwała połączenie.

– Szlag… – wycedził przez zęby.

Rozgorączkowany wybrał jej numer. Nie odbierała. O czym ona myśli?!– sytuacja wyglądała źle i bez tego. Nie potrafił sobie wyobrazić bólu i upokorzenia, jakich doznała. Gdy zamilkł, coś musiało w niej pęknąć. Wiedział, że ponosi częściową odpowiedzialność za to, co się wydarzyło. W ogóle nie powinno go tutaj teraz być. Powinien być przy niej. Nie dopuścić do tego wszystkiego.

Nagły telefon, błaganie o pomoc i to, czego się dowiedział, głęboko nim wstrząsnęły. Czuł się jakby oberwał obuchem w głowę. Wystarczyła raptem minuta, by cały jego świat stanął pod znakiem zapytania. Jednak wiedział, że musi się otrząsnąć – dopóki nie zażegnają kryzysu. Liczyła się tylko odległość, jaka ich dzieliła, i czas, którego będzie potrzebował, by do niej dotrzeć. Biegiem skierował się do kabiny maszynisty.

Telefon milczał. W dalszym ciągu nie reagowała.

– Do ciężkiej cholery!

Im dalej w las, tym gorszy obrót spraw przybierała rzeczywistość. Nie miał bladego pojęcia, gdzie jej szukać. Nareszcie kabina sterownicza – we frontowej części wagonu zlokalizowana była ścianka działowa i przeszklone, zamknięte drzwi. Podbiegłszy do nich, szarpnął za klamkę. Nie chciały się otworzyć.

– Muszę tam wejść! Słychać mnie? Proszę otworzyć – krzyczał, uparcie dobijając się do kabiny.

W końcu usłyszał charakterystyczny dźwięk zwalnianych zaczepów. Drzwi stanęły przed nim otworem.

– Proszę wrócić na miejsce. Obecnie wstrzymano cały ruch na trasie. Nastąpiło wykolejenie składu.

Dwudziestoparoletni umundurowany mężczyzna usiłował wyjaśnić sytuację. W jego głosie pobrzmiewała obawa. Jednak nie to było najdziwniejsze – blokując wejście, zasłaniał się gaśnicą, jakby instynktownie starał się przybrać pozycję obronną. Ken’ichi zachowawczo uniósł ręce do góry. Nie zamierzał go stresować. Odsunął się na dwa kroki w tył.

– Rozejrzyj się; widzisz kogoś? – Ken’ichi obejrzał się przez ramię. – Jesteśmy sami… chcę tylko wiedzieć, co naprawdę się tutaj dzieje.

Maszynista nieznacznie opuścił gaśnicę.

– Zresztą nieważne. Po prostu mnie stąd wypuść…

– Trzy eksplozje. W podziemnym przejeździe, osiemnaście minut jazdy stąd. Podejrzewają atak terrorystyczny.

– Wypuść mnie stąd… – zająknął się Ken’ichi. Miał kamienny wyraz twarzy.

Obserwujący go mężczyzna pojął, iż chłopak łatwo nie zrezygnuje. Podszedł do kokpitu i otworzył zlokalizowane nieco w tyle drzwi. Ken’ichi wybiegł na zewnątrz. Jakaś godzina pieszo – skalkulował odległość dzielącą go od celu. Podążał na drugi brzeg rzeki. Nie zatrzymując się, wszedł w listę kontaktową w telefonie. Wybrał numer.

– Wyciągnę cię stamtąd – odrzekł, przykładając słuchawkę do ucha. Po krótkiej chwili udało mu się nawiązać połączenie. – Ryota?

– Szefie? – odezwał się głos po drugiej stronie.

– Pamiętasz niebieski most? – Ken’ichi uniósł wzrok do góry. Słoneczne dotąd niebo zaciągnęło się chmurami. – Za pięć minut. Od strony centrum.

– Nie zdążę zebrać chłopaków…

– Postaraj się.

Ken’ichi zawiesił rozmowę. Zauważył nieodebrane połączenie – to od Michi-san.

Czyżby już wiedziała? Tak wcześnie? Zabrakło mu odwagi, by do niej oddzwonić. Niby co miał powiedzieć? Że jej córka walczy tam teraz o życie zupełnie sama, bo on zapomniał drobnych? Zdruzgotany ponownie wybrał numer Hotaru. Wzmożenie się wiatru niechybnie zwiastowało nadchodzącą burzę.

Zostałam zgwałcona – długo jeszcze będzie pamiętał nieznośne echo tych słów. Jedyne, co mógł zrobić, to być teraz przy niej. Musiał za wszelką cenę przedostać się do tunelu. Co zrobi, gdy już tam będzie? – to trudne pytanie, bez broni i wsparcia może sobie nie poradzić. Było jednak coś ważniejszego od logiki i zdrowego rozsądku. Nie mógł jej drugi raz zawieść. Obiecał sobie, że nigdy nie będzie już przez niego płakała…

*

Gęstniejący dym zaczął ograniczać pole widzenia. Ciężko im było oddychać. Najpierw eksplozje, teraz pożary – wytwarzały chmury toksycznych oparów, niczym pajęczyna leniwie spowijając wnętrze tunelu. Hana zakaszlała, gdy spaliny podrażniły jej gardło.

– Wszystko dobrze?

Mała kiwnęła głową. Hotaru rozejrzała się dookoła. Niewielkie palenisko trawiło rząd aluminiowych siedzeń u frontu przedziału. Centra większych ognisk zlokalizowane były gdzieś daleko stąd. Choć nie groziła im śmierć w płomieniach, wysokie stężenie tlenku węgla mogło się okazać równie skutecznym zabójcą. Nie zamierzała tu zasnąć po to, by więcej się już nie obudzić. Chwyciła Hanę za ramiona i odsunęła ją od siebie.

– Widzisz? – wskazała na gorejące siedzenia. – Musimy to ugasić, inaczej się podusimy. Sama bym to zrobiła, ale…

Zagięła rękę i wymierzyła sobie kuksańca w udo.

– … nie czuję ich – powstrzymując łzy, zadarła wzrok ku górze.

Była zaskoczona własną reakcją. Odniosła wrażenie, iż bolesna prawda uderzyła ją dopiero, gdy wypowiedziała te słowa na głos.

Dziewczynka pomogła jej usiąść. Nieopodal leżało ciało jednej z ofiar katastrofy. Podbiegła do niego, by zdjąć umorusany we krwi rozpinany sweter. Kucnęła przy szczątkach. Rozsunęła suwak i wyciągnęła kończynę z prawego rękawa. Nie bez trudu przewróciła zwłoki na brzuch. Nareszcie mogła zabrać to, czego potrzebowała. Oswobodziła drugą rękę – ciało nie zdążyło jeszcze wystygnąć, choć próżno było w nim szukać jakichkolwiek oznak życia.

– Hana…

Hotaru, przerażona faktem, iż pchnęła ją do tego z powodu własnej nieprzydatności, zagryzła wargę. Wstrząs, jakiego doznała Hana, był ogromny – eksplozje, wykolejenie, śmierć matki, na końcu jeszcze to… miała nadzieję, że dziewczynka jakoś się z tego wszystkiego pozbiera. Jednocześnie wmawiała sobie, że nie ma innej możliwości.

– Uważaj, żeby się nie oparzyć.

Mała przytaknęła w geście zrozumienia. Paroma uderzeniami swetra zdławiła największe płomienie. Poczęła dogaszać tlący się żar. Nagle panującą wokół ciszę przeszyły głośne echa wystrzałów…

Skołowana Hotaru pokręciła nerwowo głową. Jej wzrok zatrzymał się na Hanie. Zbliżyła do ust palec wskazujący, by nakazać małej ciszę. W tunelu znajdował się ktoś jeszcze – uzbrojony, niezidentyfikowany napastnik mogący być sprawcą dzisiejszych wydarzeń. Ponownie dały się usłyszeć niepokojące odgłosy.

Gdzieś stamtąd – obejrzała się w kierunku tylnych wagonów. Musiał strzelać do ocalałych, nie było innego wytłumaczenia. Coraz głośniejszy hałas stopniowo zabijał resztki nadziei. Zbliżał się – ten fakt nie ulegał wątpliwości…

W przedziale za nimi rozsunęły się drzwi. Padły pierwsze strzały. Znajdowała się wystarczająco blisko, aby chwycić za poręcz i podciągnąć się w okolice przejścia między wagonami. Zaglądnęła przez szybę. W kłębach dymu ujrzała męską sylwetkę. Dookoła rozrzucone były ciała pasażerów. Morderca zwalniał i strzelał do każdego z osobna. Nie śpieszył się. Jego głowa zawinięta była w chustę, używał karabinu.

Straciła kontrolę nad oddechem. Zaraz potem rozbolał ją brzuch – nie z powodu obrzydzenia, a paraliżującego strachu, który zawładnął jej ciałem i zatruwał myśli. W końcu oderwała wzrok od dokonującej się na jej oczach rzezi. Używając wszystkiego, czego można się było złapać, stopniowo zwiększała dystans dzielący ją od kata. Musiały się ewakuować. I to szybko. Jednak tym razem odgłosy wystrzałów dobiegły z przeciwnego kierunku…

To koniec, były otoczone.

– Ken’ichi… – wyszeptała prawie bezgłośnie. Nie miały dokąd uciec. A nawet jeśli, pozostało im za mało czasu. Dotknięta paraliżem, niewiele mogła zrobić. Poczucie bezradności i strachu coraz mocniej ściskały jej żołądek.

– Chodź do mnie, szybko… – machnęła na dziewczynkę.

Hana zrobiła krok w jej stronę. Ich uszu dobiegł ledwie słyszalny, przypominający odgłos deptanego śniegu chrobot szkła. Nie sposób go było ominąć – fragmenty powybijanych szyb leżały wszędzie, gdzie tylko sięgnąć wzrokiem. Kruszyły się pod naciskiem jej stóp i delikatnie zakłócały ciszę, przyprawiając Hotaru o stan wcale nie tak daleki od zawału serca. Była młoda, jednak wszystko, czego doświadczyła na przestrzeni ostatnich kilkunastu minut, zdecydowanie wybiegało poza granice jej psychofizycznej wytrzymałości. Podniosła rękę i stanowczo otwarła dłoń, dając Hanie do zrozumienia, że ma się zatrzymać.

Wyczekiwała dźwięku karabinu. Gdy echa wystrzałów ponownie rozniosły się w tunelu, zakręciła dłonią, przywołując małą bliżej siebie. Wraz z nastaniem ciszy Hana miała zatrzymać się i odczekać, aż napastnik znów pociągnie za spust. Taktyka paru kroków miała jednak swoje wady – oprawcy mogli tu dotrzeć przed tym, jak zdąży ukryć dziewczynkę, a dalej nie wiedziała, co ma począć ze sobą. Wszystko sprowadzało się do liczby zwłok na ich drodze. By zachować resztki opanowania, wmawiała sobie, że jedyne, co robią, to dziurawią martwe ciała – niczym kukły – choć w głębi ducha wiedziała, iż mogą tam jeszcze znajdować się żywi ludzie. Ocaleli z katastrofy i strwożeni, zupełnie jak ona. Ba, kilku takich na pewno by się uzbierało. Paradoksalnie to liczba ofiar definiowała powodzenie lub klęskę jej zamierzeń. Jak w klasie. Ktoś miał szczęście, gdy nie został wywołany do tablicy, ale inni nie mogli tego o sobie powiedzieć. Jedyna różnica polegała na tym, że tu ginęli ludzie. I nie było jak cofnąć skutków. Nie mogłeś przyjść do nauczyciela i odpowiadać po raz drugi. Jeśli miałeś pecha, kula przeszywała ci serce lub mózg. Wszystko się kończyło.

Przerażona dziewczynka rzuciła się w jej objęcia. Hotaru zamknęła oczy – nie potrafiła wyrazić słowami, jak bardzo cieszy się z bliskiej obecności kogoś, kto nie zamierza wyrządzić jej krzywdy. Pogładziła małą po głowie.

– Posłuchaj uważnie – chwyciła Hanę za ramiona – ukryjesz się pod siedzeniem.

– A ty?

Hotaru przełknęła ślinę.

– Nie zmieszczę się.

Dziewczynka zaczęła bezwiednie kręcić głową. Po jej policzkach spłynęły łzy. W odpowiedzi Hotaru mocno nią potrząsnęła.

– Będę obok, wcisnę się między siedzenia.

– Znajdą cię…

– Coś wymyślę; szybko – pomogła Hanie wślizgnąć się pod aluminiowe siedzisko. – Podwiń nogi. Raz, dwa…

– Teraz dobrze?

– Przysłoń usta, od tej pory nie wolno nam pisnąć, rozumiesz? Od tego zależy, czy sobie pójdą.

Dziewczynka przytaknęła, jednak bezgłośnie – stosując się do zaleceń Hotaru. Nastolatka wsunęła się między dwa rzędy siedzeń, tuż obok niej. Zwróciła uwagę na pokryte oparzeniami zwłoki mężczyzny. Przewieszone na oparciu mogły stanowić dobrą zasłonę. Wystarczyło szarpnąć. Musiała to zrobić. Do tej pory co najmniej kilka razy pomyślała o śmierci, lecz nie chciała się poddawać. Mimo obrażeń, jakie odniosła, nieznośnego bólu żołądka i feralnych okoliczności. Wsunęła dłoń pod siedzenie i chwyciła Hanę za rękę. Drugą złapała ramię marynarki truposza i ściągnęła go na siebie. Więcej zrobić nie mogła. Zresztą nie było czasu – łoskot rozsuwanych drzwi i kroki uzbrojonego w broń maszynową zamaskowanego napastnika sprawiły, że wstrzymała oddech. Po chwili zatrzymał się jednak w miejscu.

Uchrudżu bisura! {– Wychodzić, szybko!} – wykrzyczał coś w nieznanym jej dialekcie.

– Nie strzelaj, błagamy… – odpowiedział mu niski, męski głos. Oznaczało to, że w przedziale znajdowały się jeszcze co najmniej dwie żywe osoby. Jeśli nie więcej.

– Uchrudżu. {Wyłazić.}

Usłyszała szczęk karabinu – musiał nim żywo gestykulować, bo raczej trudno byłoby mu porozumieć się z kimkolwiek tutaj w używanym przez niego języku. Tymczasem każdy rozumiał pewne gesty. Przykryta zwłokami, czuła dławiący zapach spalenizny. Starała się nie oddychać, jednak na dłuższą metę musiała choć lekko wentylować płuca. Wiedziała, co stanie się z tymi ludźmi. Przygnębiona, mocniej ścisnęła rękę dziewczynki.

– Uciekaj, Sachie, teraz! – męski głos sprzed chwili zdawał się nabrać pewności. Jego właściciel zaatakował oprawcę. Podczas gdy dwóch mężczyzn wdało się w szamotaninę, dziewczyna, do której adresowane były te słowa, zaczęła uciekać.

Rozległy się strzały, ich pogłos był znacznie bliższy i bardziej zatrważający niż dotychczas. Dźwięk rozbryzgującej się krwi zmieszał się z rytmem stóp biegnącej dziewczyny. Eskalacja niepokojących odgłosów zmusiła Hotaru do puszenia ręki Hany. Ktoś uderzył plecami o ścianę. Jego ciało osunęło się na ziemię. Przynajmniej tak interpretowała zestaw ostatnich brzmień, gdyż na moment – nie licząc odgłosów wydawanych przez uciekinierkę – zrobiło się cicho. Liczyła, że może komuś udało się obezwładnić napastnika. W końcu nie strzelał. Kątem oka dostrzegła mijającą ją dziewczynę. Mogła mieć co najwyżej dwadzieścia parę lat. Ubrana w krótką sukienkę na ramiączkach biegła ile sił w nogach. Chyba nie miała odwagi, by spojrzeć za siebie. Trudno jej się dziwić – przeszła to samo, co one, w dodatku mierzono do niej z karabinu. Na co dzień nie stykasz się z podobnymi „atrakcjami”, więc trudno powiedzieć, jak zareagowałbyś, znalazłszy się w ich obliczu.

Do uszu Hotaru dobiegł odgłos naciskanego spustu. Wraz z wystrzałem na podłogę upadła uciekająca dziewczyna. Postrzelona z trudem łapała oddech. Kula musiała przeszyć jej grzbiet – z pewnością nie trafiła w głowę, inaczej dawno by już nie żyła. Ciężko było jednak ocenić skalę obrażeń – upadła tak, iż zza siedzenia dało się dojrzeć zaledwie jej nogi. Próbowała się czołgać, cicho pojękując, i wtedy właśnie w polu widzenia zjawił się on. Przydepnąwszy jej łydkę, opuścił karabin. Gdy lufa dosięgła ziemi, wsunął ją pod spód luźno rozrzuconej sukienki. Następnie, zadzierając broń ku górze, odkrył jej nogi.

– Proszę… nie rób mi więcej krzywdy.

Mówiła przez łzy. Jednak nie było mowy, aby ustąpił. Zamiast tego mocniej przyszpilił jej nogę do ziemi. Kapitulując wskutek nacisku, pozwoliła odjechać stopie do tyłu. Charakterystyczny trzask kostki oznaczał, że noga uległa skręceniu.

– Aaa… – jęknęła w bólu. Wzięła głęboki wdech, po czym wybuchnęła gromkim płaczem.

– Uskuti ja ahira! {Zamknij się, zdziro!}

W jego głosie rozbrzmiewał gniew. Niczym nieskrępowana agresja, której w każdej chwili mógł dać ujście. Wystarczyło pociągnąć za spust. Jednak on najwyraźniej dobrze się bawił. Zbyt dobrze. Jej rozpaczliwa walka o życie rodziła kontrast w starciu z cynicznym, wręcz stoickim opanowaniem dręczyciela. W jego działaniach nie było krzty przypadku – doskonale wiedział, co zamierza zrobić, a co wciąż pozostawało niewiadomą dla rannej w postrzale ofiary i obserwującej ich z ukrycia, struchlałej ze strachu Hotaru.

Nieśpiesznie przesuwał broń, dotykając jej obnażonej skóry. Przeszły ją ciarki – nie mogła powstrzymać drżenia całego ciała. Wreszcie poczuła ocierającą się o jej bieliznę lufę karabinu. Zamknęła oczy. Napastnik beznamiętnie pociągnął za spust. Gdy kule rozrywały jej wnętrzności, tułów mimochodem podskakiwał nad ziemią. Nieszczególnie mu to przeszkadzało. Unieruchomiona nie dysponowała szczególnie wielkim polem manewru. Kule penetrowały organy i wylatywały na zewnątrz na całej długości tułowia. Nie przestał, nawet gdy pluła krwią. Wrzeszczała ile sił w płucach, dopóki zupełnie nie ucichła. Jednak ostrzeliwane ciało nie przestało się ruszać – napędzane impetem naboi ślizgało się w kałuży lepkiego ustrojstwa. W końcu nastała cisza. Hotaru mocniej zacisnęła usta.

Lufa karabinu ociekała krwią. Niewzruszenie wymienił opróżniony magazynek i przeładował dymiącą broń. Z komory nabojowej wypadła pojedyncza łuska. Opuścił karabin. Zręczność w jego obsłudze stanowiła kolejną rzecz, której powinna się obawiać, i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jakby tego było mało, chyba nie zamierzał ruszać dalej. Zamiast tego przypatrywał się rozstrzelanej dziewczynie. Ciężej oddychał. Badając go wzrokiem, dostrzegła jego podniecenie. W tej samej chwili odwrócił ku niej głowę…

Odniosła wrażenie, że ich spojrzenia się spotkały. Poczuła grozę, jakiej dotąd nie znała – uczucie bardziej przemożne od nawracającego późną nocą koszmaru; gdy słabo rozbudzony nie odsunąłeś jeszcze od siebie macek terroru na tyle, by zagwarantować sobie spokojny sen, jednak zmęczenie robi swoje i zamykasz oczy tylko po to, by znów ocknąć się w uścisku upiornych, niedających się w żaden sposób kontrolować majaków. Lęk powoli, choć z konsekwencją, odbierał jej świadomość. Zdawało jej się, że stoi obok i patrzy na to wszystko z perspektywy kogoś trzeciego, fizycznie wyłączonego z uczestnictwa w makabrycznym ciągu zdarzeń. Od katastrofy i dźwięku pierwszych strzałów aż po położenie, w jakim znajdowała się obecnie.

Mógł do niej celować, pewnie i tak by nie drgnęła. Jednak zamiast tego odwrócił się i zniknął jej z oczu. W uszach słyszała tylko bicie własnego serca. Nie mogła uwierzyć, że plan wypalił. Odetchnęła najciszej jak potrafiła – od dłużej chwili myślała, że się udusi. Jednak gdy emocje opadły, zrozumiała coś strasznego. Nie słyszała jego kroków. Panowała względna cisza. Echa wystrzałów były stłumione i dobiegały z innych przedziałów. Gdy uświadomiła sobie, co to oznacza, było już za późno. Znajdował się bliżej, niż mogła przypuszczać.

Jej czoło oblał zimny pot. Pulsujące skronie przyprawiały o nagły zawrót głowy. Była zdenerwowana jak nigdy – gorzej widziała. Obraz zlewał się w jedno i rozmywał jak po wyjściu z kolejki górskiej. Ponieważ nie widziała go w przejściu, uniosła rozbiegany wzrok do góry…

Wciąż niewyraźny, zamglony obraz przyczajonego za siedzeniem, lustrującego ją chłodnym wzrokiem napastnika sprawił, że mimochodem wzdrygnęła ramionami.

Hal fakkarti annaki nadżahti? Hal fakkarti annahu la araki ajjuha albakara alghabijja?! {Myślałaś, że ci się udało? Że cię nie widzę, durna krowo?!}

Wyciągnąwszy dłoń, odrzucił na bok częściowo zwęglone męskie zwłoki. Ostatnia rzecz – swoisty parasol bezpieczeństwa, za którym się skryła, malując cienką granicę między przystanią spokoju a nadciągającą burzą – runęła obok. Fala panicznego lęku oblała ją od pasa w górę. Poczuła mrowienie w policzkach.

– Niee…

Chwycił ją za włosy i wywlókł spomiędzy siedzeń. Rzucił na podłogę. Choć zupełnie opuściło ją uczucie apatii, a władzę nad ciałem przejął instynkt, niewiele mogła zrobić. Cała rozdygotana z przerażeniem oczekiwała, co wydarzy się dalej.

– Sałfa uallimuki altaa, anti munasiba fakat liszejen łahed…{Nauczę cię posłuszeństwa. Nadajecie się tylko do jednego…}

1 Tytuł mangi publikowanej w latach 2009–2011 na kartach tygodnika „Shounen Magazine”.

IIITHE MOST CRUEL THING

Fakt, iż nie rozumiała, co mówił, tylko potęgował uczucie strachu. Wsparła się na łokciach, nieco unosząc łopatki nad posadzką. Była przerażona. Gdy rozsunął zamek w spodniach, jego zamierzenia stały się oczywiste. Ukląkł między jej nogami i odłożywszy broń, zsunął z siebie spodnie.

– Nie możesz mi tego zrobić…

Płacząc, nieznacznie się odczołgała. Usiłowała bronić się rękami, gdy ciężarem własnego ciała przygwoździł ją do ziemi.

Hal sałfa tachrasi achiran?! { Zamkniesz się wreszcie?!}?!

Rozjuszony uderzył ofiarę w twarz. Hotaru wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić, jednak na pierwszym razie się nie skończyło. Kolejne ciosy padały na przemian – to z lewej, to z prawej strony. Zdawały się przybierać na sile. Czuła jego nabrzmiałe prącie. Gwałtowne ruchy sprawiały, że ocierał się o jej podbrzusze. Spuchnięte od gradu impulsywnych uderzeń wargi zaczęły krwawić. Strużka rzadkiej wydzieliny popłynęła także z jej nosa.

Choć wyrywała się i krzyczała, napastnik był od niej wyraźnie silniejszy. Smak krwi w ustach i świadomość, że zaraz zostanie zgwałcona, przyprawiały ją o mdłości.

– Ibka fi makanek! {Leż w miejscu!}

Zacisnąwszy pięść, z całej siły uderzył ją w brzuch. Zawartość żołądka podeszła jej do gardła.

– Hałili an takjai ła satandami… {Spróbuj tylko zwymiotować…}

Uniósł mocno zaciśniętą dłoń nad jej twarzą. Odczytawszy tę sugestię, a raczej groźbę, z trudem powstrzymała mdłości. Zaczęła głęboko oddychać. Bała się tego, co za chwilę nastąpi, lecz jeszcze bardziej obawiała się kolejnego wybuchu jego agresji. Nie rozumiała, iż błędnie interpretuje swoje położenie, że nawet godząc się na to, co dla niej szykuje, nie uratuje życia. To leżało w jego naturze, ukształtowanej tą samą zbrodniczą ideologią, która pozwoliła mu wysadzać pociągi. Czy przejął się śmiercią innych? Świadomość, że popełni masowy mord, nie przeszkodziła mu w detonacji ładunków wybuchowych. Dokonał egzekucji, bez oporu strzelając do młodej dziewczyny. Wcale nie zamierzał puszczać spustu i gdyby nie fakt, że opróżnił magazynek, pewnie dłużej pastwiłby się nad jej zwłokami. Co więcej, dopuszczając się aktu przemocy, odczuł pobudzenie seksualne…

Gdy wsunął palce między jej uda, po raz kolejny uświadomiła sobie, że nawet gdyby jakimś cudem uszła stąd z życiem, nic nie będzie już takie jak dawniej. Choć widziała, że ją dotyka, niczego nie czuła. Ułożyła głowę na usianej krwią zamordowanej wcześniej dziewczyny podłodze. Wilgoć poczęła wsiąkać w jej zmierzwione włosy.

Oprawca zdarł z niej bieliznę. Spódnicą zdawał się nie przejmować. Raptownie uderzał biodrami w jej uda. Choć wiedziała, co się dzieje, paraliż sprawiał, że niczego nie czuła. Nie chciała patrzeć w tamtym kierunku. Mimo iż opuściło ją uczucie lęku na myśl o dyskomforcie związanym z penetracją, obrzydzenie pozostało. Po obolałej twarzy spłynęły łzy.

– Jalla, harriki tizik, anti dżaffa misyl alnidżara. {No, rusz tyłkiem… jesteś sucha jak wiór.}

Wymierzył klapsa w spodnią część jej uda i rozerwał bluzkę. Podwinął biustonosz, obnażając falujące w rytm stabilizującego się oddechu piersi. Chwycił za jedną z nich. Wpijając palce w jej gładkie ciało sprawił, iż zaczęła szybciej oddychać. Wczoraj dotykał ich Ken’ichi – jak mogłaby mu teraz spojrzeć w oczy? Choć, tak na dobrą sprawę, jakie to miało znaczenie? Wiedziała, co z nią zrobi, gdy skończy.

Zbliżywszy wargi do jej piersi, wpił się w drżące ciało. Ciche pojękiwania zamieniły się w krzyk, a on uderzył ją w twarz. Potem kolejny i następny raz. Choć bardzo tego chciała, nie umiała się uspokoić. Gehenna, którą przeżywała, stopniowo odbierała jej rozum. Przestał bić dopiero, gdy osiągnął spełnienie. Wsparł się nad nią na wyprostowanych rękach. Dawno już przestała krzyczeć; ledwie zipała. Nieobecne oczy wpatrzone były w sufit. Źrenice kurczyły się i rozszerzały, zaś usta podrygiwały wskutek doznanego szoku. Przypominała warzywo i, gdyby nie liczyć spazmatycznych drgań ramion, wcale się nie ruszała.

Mężczyzna osunął się na bok. Jego ręka spoczęła na karabinie. Zapewne odpocząłby tu chwilę, rozstrzelał ją i poszedł dalej, gdyby nie ciche łkanie, które dobiegało spod siedzeń. Zdziwiony zajrzał pod siedziska. Dostrzegł Hanę, która nie umiała powstrzymać płaczu. Niewiele myśląc, chwycił ją za nogę i wywlókł na środek przedziału.

Patrząc na dziewczynkę, oblizał się w odpychający sposób, podobny do tego, w jaki drapieżnik celebruje zwęszenie świeżego ochłapu mięsa. Hana wrzasnęła i przysłoniła dłońmi oczy. Usłyszała mechaniczny ciąg wystrzałów poprzedzony szczękiem dygoczącego karabinu. Ciało mężczyzny runęło na podłogę.

– Hana.

Łagodny dźwięk głosu Hotaru skłonił dziewczynkę do odsłonięcia oczu. Ujrzała ją z bronią wspartą na ramieniu. Z lufy karabinu unosił się kłębek białego dymu. Mała ze łzami w oczach uwiesiła się jej na szyi.

– Nie tak mocno, wszystko mnie boli… – uśmiechnęła się Hotaru.

Postanowiła, że da jej chwilę, aby się wypłakała. Tak długo była dzielna – zasłużyła sobie na to.

*

Był jedyny – nikt wokół nie miał pojęcia, co działo się na trasie pociągu kursującego z ich sąsiedztwa w stronę liceum, do którego uczęszczali. Wypoczywający nad brzegiem rzeki ludzie zdawali się powoli zauważać tak charakterystyczne dla gorącego lata nagłe załamanie pogody. Zanosiło się na deszcz…

W oddali, trzymając bezpieczną odległość od chmur, krążyła para jaskółek. Ich świergot zlewał się z odgłosami pobliskiej autostrady. Niespodziewanie prozę codziennych dźwięków przeszył głośny motocyklowy warkot. Chwilę później dało się słyszeć melodię klaksonów. Zza linii budynków sąsiadujących z nadbrzeżną łąką wyłonił się rząd jednośladowców.

– Ryouta!

Ken’ichi uniósł rękę, nawołując z daleka lidera grupy zbliżających się motocyklistów. Większość z nich była w jego wieku, choć postawione na żel fryzury i baczki mogły stać się przyczynkiem do dorzucenia im trzech, może czterech wiosen przez osoby, które ich nie znały.

– Ken!

Ryouta – podobnie jak towarzyszący mu młodzieńcy – ubrany był w podkreślające kształty jego smukłej sylwetki mundurowe spodnie i rozpiętą marynarkę z nieco przykrótkimi rękawami. Dolną część tułowia przepasały ciasno zaplecione bandaże. Nad motorem powiewała przytwierdzona do tylnego zderzaka chorągiew z grubo malowanym napisem 狼 爪1.

W ubiorze młodych ludzi dominowała szara kolorystyka, czemu trudno się dziwić, zważywszy na nazwę, która – podobnie jak w wypadku innych gangów – definiowała ich grupową przynależność. Paczce przewodził niegdyś Ken’ichi, jednak gdy usunął się na bok, stery przejął jego najbliższy przyjaciel, Ryouta. Znali się najdłużej i tworzyli duet jeszcze przed tym, jak zaczęli się do nich przyłączać inni. Gdy Ken’ichi opuszczał szeregi ich brygady, gang liczył nieco ponad czterdzieści osób. To spory zastęp, nawet jak na standardy śródmiejskich, z natury liczniejszych, ugrupowań. Oczywiście daleko im było do yakuzy, ale nie o to w tym wszystkim chodziło. Gangi młodych zagniewanych ludzi biły się raczej między sobą, niźli szkodziły komuś wokół. Jedynie warkot silników i hałasy nocą mogły przeszkadzać mieszkającym w pobliżu ludziom. Szczególnie tym, których domy sąsiadowały z dzielnicowym parkiem – bo właśnie to miejsce upodobali sobie na późne, wieczorne spotkania i nieoficjalnie mianowali swoją bazą.

Czasami dochodziło do ustawek i byli atakowani na własnym terenie – wówczas mieszkańcy wzywali policję. O tak, grupa mundurowych w mgnieniu oka potrafiła skutecznie rozgonić całe towarzystwo… wystarczył pisk opon. Ponieważ radiowozy nigdy nie podjeżdżały na sygnale, każdy wyczulony był na ten charakterystyczny, wyróżniający się na tle warkotu motorów dźwięk. Na widok ściskającego w ręku pałkę mundurowego trzeba było wiać; to niepisana zasada. Nikt nawet nie odważył się pomyśleć, by zaatakować policjanta.

– Razem z tobą siedmiu?

Nie widział ich od dłuższego czasu, mimo to pamiętał imiona wszystkich. Taki już był – zwracał dużą uwagę na otaczających go ludzi. Za Ryoutą jechali Hitoshi i Ko2, tuż za nimi Shiro, następny Mitsuru, zaraz po nim Yori, a na samym końcu Tadao. Paczka najbardziej zaufanych kumpli, z jakimi kiedykolwiek jeździł.

– Reszta dołączy w międzyczasie. Wskakuj – Ken’ichi usiadł za plecami Ryouty.

– Nie chcesz prowadzić?

– Nie dzisiaj.

– Co się stało?

– Hotaru. Jest w niebezpieczeństwie.

Ryouta bez zbędnych pytań wyłączył sprzęgło. Wiedział, jak bardzo Ken’ichi był do niej przywiązany. Jeśli wezwał go tutaj nagle, sprawa musiała być poważna. Dużo poważniejsza, niż mogłoby się zdawać. Gdy ruszali z miejsca, Ken’ichi zwrócił się do podążających za nimi chłopaków.

– Jesteście z nami?

– Nie od dzisiaj, szefie… – głos Tadao wywołał salwę gromkiego śmiechu. Potem odezwały się klaksony.

– Traktujcie mnie jak starego kumpla. Dowodzi Ryouta, jasne?!

Ken’ichi poklepał przyjaciela po ramieniu. Dawno już nie przekrzykiwał warkotu motocyklowych silników.

– Mylisz się Ken, dla nich zawsze będziesz liderem – odparł Ryouta – podobnie jak dla mnie.

– Mówiłeś coś?!

Głos przyjaciela był cichy, Ken’ichi nie dosłyszał jego słów.

– Ratujmy twoją księżniczkę!

*

Tuląc dziewczynkę, odsłoniła lico śmiertelnie ranionego mężczyzny. Okazało się, że był Japończykiem. Przez krótką chwilę nie mogła wyjść ze zdumienia. Wyobrażała sobie młodego mężczyznę o śniadym kolorze skóry – jak w telewizji, gdy mówili o zamachach z 11 września albo tych późniejszych, w Londynie. Z bujnym zarostem.

Tymczasem za chustą krył się przysadzisty brunet. Miał około czterdziestu lat, był starannie ogolony. Lewy policzek przecinała zaróżowiona sierpowata blizna – nie chciała dywagować, z jakiej okazji nosił tę „pamiątkę”. O czymś takim słucha się na kanałach informacyjnych – dopiero gdy schodzisz z fotela, przekraczasz barierę bezpiecznego lęku i stajesz się ogniwem w łańcuchu horrendalnych wydarzeń, zaczynasz na poważnie myśleć, jak ulotne jest ludzkie życie. Jak niewiele trzeba, aby je zakończyć. Wówczas pojmujesz, co to prawdziwy strach. I zastanawiasz się, dlaczego tak późno? Jak w ogóle do tego doszło? Jakim cudem spowszedniały ci wiadomości o wbijających się w budynki samolotach? Albo o bombach eksplodujących w metrze? Owszem, mieli tu sarin3, jednak tym razem chodziło o co innego. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale na samą myśl ciarki chodziły jej po plecach. Atak był starannie przemyślany; miała zginąć każda osoba. Skład o 7:38 był jednym z tych pechowych kursów, gdzie na bilansie podlicza się nie opóźnienie, a liczbę zwłok…

– Wszystko dobrze?

Hana nie odezwała się, tylko pokiwała głową. Fizycznie wszystko było z nią w porządku, jednak bez wątpienia odniosła głębokie rany psychiczne.

– Mów do mnie.

Hotaru nie mogła pozwolić, by ta zamknęła się w sobie. Liznęła już trochę psychologii, wiedziała, czym to grozi. Na skutek doznanego szoku człowiek może przestać mówić. Medycyna zna takie przypadki. Obwarowanie się twardą skorupą i zaprzestanie kontaktu werbalnego to tylko jeden z wielu mechanizmów obronnych.

– Tak – odpowiedziała niechętnie dziewczynka.

Na twarzy Hotaru zagościł delikatny uśmiech. Wyglądało na to, że nie miała się czym przejmować.

*

Nie żyła. Przyłożył ucho do jej warg, aby się upewnić.

– Allanaa… {Szlag…}

Przypomniał sobie moment eksplozji: ustawił się za blisko ładunków wybuchowych. O mały włos nie zginął. Wiedział, że okryłby się hańbą. Mieli dobić wszystkich ocalałych. Bez wyjątku. Później wciągnąć w walki miejscową policję. Zastrzelić kilku mundurowych… takie były rozkazy. I wola boga. Niby jak miałby tego dokonać, gdyby wybuch rozerwał go na strzępy? Musiał odreagować. To dlatego postanowił się zabawić.

Słyszał jak przez folię. Nie umiał sprawdzić jej pulsu. Widział, jak robili to dorośli i nic ponadto – najwyraźniej zapomnieli go przeszkolić. Mieli ważniejsze sprawy. Jego ojciec zginął w Shinwarze parę lat temu. Ponoć otworzył ogień w kierunku amerykańskiego kontyngentu. Doszło do masakry, a on został sam, bez mężczyzny w domu. Pozostali członkowie rodziny zginęli albo nie było ich na miejscu. Razem z matką i dwoma siostrami zbiegli z Afganistanu. Ludzie z wioski nie dawali im spokoju – mówili, że to przez nich wydarzyła się tragedia, w wyniku której ucierpiały okoliczne kobiety i dzieci. Nienawidził ich. Amerykanów również. Tu było inaczej; aż do czasu. O skardze złożonej do tokijskiego sądu w związku z raportem policyjnym na temat terroryzmu dowiedział się tuż przed rekrutacją. Miało to związek z wyciekiem danych osobowych do internetu. Zawierały informacje o narodowości, pracy, związkach rodzinnych i miejscach często odwiedzanych przez imigrantów. W sumie nie znał tych ludzi – wiedział jednak, że miało ich być siedemnastu. Nie mogli uczestniczyć w ataku ze względów propagandowych. Decyzja zapadła, gdy władze postanowiły, że policja ma prawo inwigilować wybrane osoby ze względu na przynależność wyznaniową. W jego otoczeniu zawrzało. Odebrano to jako policzek i wyrządzenie swoistej krzywdy, którą należało pomścić. Japończycy musieli zrozumieć, że popełnili błąd. I tylko kilka kilo trotylu mogło ich utwierdzić w tym przekonaniu.

Fala ciepłego powietrza od dłuższej chwili nie wypływała z jej gardła. Brak oddechu mógł świadczyć tylko o jednym. Jej usta były spierzchnięte. Na szyi malowały się fioletowe przebarwienia. Opasając brunatnoczerwone odciski – ślady jego palców – tworzyły panoramę miejsc, tych miejsc na jej ciele, z którymi obszedł się najbrutalniej. Ubrana w szarą krótką spódnicę nosiła się jak zwykła dziwka. Do tego ciemne rajstopy, kremowa bluzka z dekoltem i marynarka pod kolor. Musiała być sekretarką w jakimś biurze. Pewnie puszczała się z szefem. Gdy myślał o tym w ten sposób, duszenie jej przychodziło mu bez większych oporów. Wierzgała nogami jak zarzynane zwierzę. Zmiażdżył jej krtań kciukami…

– Dżajjid… {Dobrze…}

Postąpił właściwie. Gdyby któraś z jego sióstr odważyła się tak ubrać, dostałaby solidne lanie. Nie wypuściłby jej z domu. Bo gdyby ktoś ją zobaczył, on nie miałby wyboru… łopata i żywcem do piachu. Na własne życzenie wykopałaby sobie ten dół. Jako szesnastoletni mężczyzna miał obowiązek pilnować honoru własnej rodziny.

Ciało kobiety było twarde i niewygodne w środku. Zdążyło ostygnąć. Mając alternatywę, od razu zrezygnowałby na rzecz czegoś innego. Wokół leżały same zwłoki. Jedne bardziej pokaleczone od drugich. Taki krajobraz widzi się raz w życiu – miał pruć do Japończyków, aż któryś go nie odstrzeli. Stawiać opór do końca…

Problem w tym, że nie było żadnego początku. Wyobrażał sobie uzbrojoną po zęby, świetnie wyszkoloną brygadę antyterrorystyczną. Jak wpadają do tunelu i robią ostrą zadymę. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Bali się? Nie potrafili ocenić sytuacji? A może było za wcześnie?