The Boy She Hates - Stacey Marie Brown - ebook
BESTSELLER

The Boy She Hates ebook

Stacey Marie Brown

4,4

24 osoby interesują się tą książką

Opis

“Nigdy nie zapomnę tej historii. Uwielbiam ją. Każdą scenę z tej książki znam na pamięć. High school drama, wredne koleżanki, wytatuowany bad boy i popularna dziewczyna. Dokładnie te same emocje towarzyszyły mi, kiedy czytałam Dręczyciela Penelope Douglas”.
Gorące Book Story
Idealna dla fanów Punk 57!
Nagle chłopak, którego nienawidziła, wydaje się jedynym, z którym coś ją łączy.
Jaymerson Holloway posiadała wszystko, o czym może marzyć nastolatka. Cieszyła się urodą oraz popularnością, chodziła z najgorętszym kolesiem w szkole i była cheerleaderką. Wszystko było idealne, poza bratem jej chłopaka, Hunterem Harrisem. Jaymerson nie potrafiła go znieść i to ze wzajemnością. Stanowił kompletne przeciwieństwo jej ukochanego Coltona. Wytatuowany, otaczał się dziwnymi ludźmi, nikogo nie słuchał i ciągle sprawiał kłopoty. Nienawidziła go, od kiedy pamięta.
Jednak pewnego dnia wszystko się zmieni. Colton zginie w wypadku samochodowym, a Jaymerson oraz Hunter poważnie w nim ucierpią. Od tego czasu dla dziewczyny nic nie jest takie, jak było. Koleżanki nie wydają się już takie fajne. Są wręcz złośliwe i wredne. Cheerleading w zasadzie już ją nie interesuje, bycie piękną i idealną też nie.
Teraz częściej niż kiedykolwiek wcześniej widuje Huntera, a jego spojrzenie przepełnione jeszcze większą nienawiścią nawiedza ją w snach.
Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 495

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (1586 ocen)
980
378
179
43
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnaZet

Z braku laku…

Po szumnych zapowiedziach spodziewałam się czegoś lepszego. Do połowy męczyłam się, później było trochę lepiej, ale cały czas miałam wrażenie, że czytam słabą podróbkę innej książki. Za dużo opisów za mało akcji i emocji. Można przeczytać ale szału nie ma.
61
jomord18

Nie oderwiesz się od lektury

Gdy się nad tym zastanowić, historia jest lekko przewidywalna. Ale wciąga od samego początku. Pierwszy raz od bardzo dawna zawaliłam noc, starając się doczytać jak najwięcej, zanim wstanie dzień. Jeszcze jedna strona, jeszcze tylko do końca kartki... A gdy książka się kończy, ma się wrażenie, że to rozstanie z dobrym przyjacielem i jest po prostu smutno.
50
AlicjaAmi

Dobrze spędzony czas

Miałam duże oczekiwania wobec tej książki I nie całkiem się spełniły.Ta historia wciągnęła mnie dopiero w połowie czytania, za to już do końca.Nie potrafię dokładnie powiedzieć czego brakowało wcześniej,jakoś postacie i dramat jaki ich spotkał ,nie wywoływały takich emocji jak powinny.Brakowało w tym ognia,skrajnych uczuć,to co się działo w głowie głównej bohaterki było nudne i niewiele się działo także w jej realnym świecie.Szkoda ale dobrze, że później było już pod tym wzgledem lepiej.
51
LelSon987

Całkiem niezła

Historia przewidywalna, szybko i lekko się ją czyta ALE nudna, brak emocji czy większego .. głębszego sensu.
10
Anna7808

Nie oderwiesz się od lektury

To moje pierwsze spotkanie z tą autorką. Książka od której nie mogłam się oderwać. Pełna emocji, pasji i wielkiej chemii między głównymi bohaterami. Gorąco polecam!
10

Popularność




Tytuł oryginału

Shattered Love

Copyright © 2018 by Stacey Marie Brown

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Przemysław Gumiński

Korekta:

Magdalena Mieczowska

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-086-6

Rozdział pierwszy

Moje ciało dryfowało, kręcąc się wokół własnej osi, zupełnie jakbym była przymocowana do skrzydeł gwałtownie opadającego w stronę twardego podłoża rannego ptaka. Przez chwilę można było odnieść wrażenie, że to coś pięknego. Miałam wrażenie, że latam, wznosząc się wyżej i wyżej z cudowną wolnością. Potem spadłam z cudownego nieba. Szkło rozsypało się w pył, a metal wygiął z szarpiącym nerwy chrzęstem. Dojmujący ból odebrał mi dech i pozbawił zmysłów, zupełnie jak u oskubanego ptaka.

A później… Nic. Pustka. Żadnych dźwięków, żadnego smaku, żadnych odczuć, żadnej mnie. Tylko ciemność.

***

Miesiąc wcześniej

– Jaymerson! – Dźwięk mojego imienia donośnie rozległ się w korytarzu. Uśmiechnęłam się, jednak nie odpowiedziałam, bo byłam zajęta otwieraniem swojej szafki.

– Hej! – Ktoś objął mnie w talii ramionami i pociągnął do tyłu, wprost na wysportowaną męską sylwetkę. Poczułam pocałunek na karku.

– Nadal chcesz, żebym odwiózł cię do domu po treningu?

Odwróciłam się w jego stronę, wciąż tkwiąc w uścisku. Moje sto sześćdziesiąt trzy centymetry wzrostu nikły przy jego stu dziewięćdziesięciocentymetrowej sylwetce. Zatopiłam się w jego żywych, figlarnych, niebieskich oczach. Moje dla kontrastu przypominały stalowy błękit niczym ocean podczas sztormu. Colton Harris stanowił ucieleśnienie stereotypu szkolnego obiektu westchnień – bogata i olśniewająca gwiazda futbolu w mieście, w którym futbol był ubóstwiany bez żadnego konkretnego powodu. Traktowano go jak celebrytę, nawet w kręgu drużyny. Byłam pewna, że jeśli wygrają kolejne mistrzostwa stanowe, to gubernator postawi mu pomnik w podzięce. Niestety jako cheerleaderka umawiająca się właśnie z nim, nie przełamywałam swoją osobą powszechnie znanego banału.

– Jasne, mój tata wziął samochód – odparłam, otaczając ramionami jego szyję. – Zaczekam na ciebie po treningu.

Rozciągnął pełne wargi w rozświetlającym twarz szerokim uśmiechu. Pochylił się, by mnie pocałować.

– A potem – dodał, ponownie mnie całując – impreza u McKee’ego, już wieczorem.

Rozpoczęliśmy ostatni rok nauki. McKee organizował wiele imprez, jednak te spod znaku powitania związanego z powrotem do szkoły nie cieszyły się dobrą sławą.

– Brzmi fajnie – odpowiedziałam, pochylając głowę. Nasz pocałunek się pogłębił. Nie chciałam, by ten rok szkolny się skończył. Cieszyłam się życiem i pobytem w szkole. Miałam Coltona, cheerleading, a do tego dochodzili przyjaciele i imprezy. Szczyciłam się najlepszymi ocenami i wiedziałam, że na zjeździe byłych uczniów zostanę wybrana na królową właśnie dzięki mojemu chłopakowi. Naprawdę nie miałam powodu do narzekania.

– Znajdźcie sobie ustronne gniazdko – odezwał się gość za naszymi plecami, mocno klepiąc Coltona po ramieniu – albo idźcie razem pod prysznic. Będę mógł popatrzeć?

– Pobożne życzenia, Adam – parsknął Colton, odwracając się w stronę przyjaciela. Adam mierzył jakieś sto siedemdziesiąt dwa centymetry wzrostu. Był szczupły, ale masywny. Choć wzrostem nie dorównywał Coltonowi, to nadrabiał szybkością na boisku. Do tego od czasów podstawówki byli najlepszymi przyjaciółmi. – Jedynym gościem, który ma możliwość oglądania mojej dziewczyny pod prysznicem, jestem ja – dodał.

Odsunęłam się, naciskając plecami na szafkę, i odwróciłam wzrok w inną stronę. Poczułam, że twarz mi płonie z zażenowania.

– Szkoda. – Wyszczerzył się Adam. Był jednym z gości obdarzonych szerokim, zaraźliwym uśmiechem, który sprawiał, że ma się ochotę go odwzajemnić, co jeszcze bardziej uwydatniała jego ciemna karnacja. Ponownie klepnął Coltona po ramieniu, mówiąc:

– To widzimy się za chwilę. Słyszałem, że trener jest nieźle wkurzony. Dowiedział się, że gliny zatrzymały wczoraj McKee’ego i Speedy’ego podczas przejażdżki. Zresztą to nie pierwszy raz.

Colton tylko jęknął i spuścił głowę.

W naszym małym mieście wszyscy się znali. Z racji tego, że członkowie drużyny piłkarskiej cieszyli się statusem celebrytów, to byłam pewna, że skończyło się tylko na upomnieniu ze strony policji.

– Okej, będę za chwilę – zapewnił Adama, który przytaknął i odszedł. Kiedy na odchodne subtelnie mu pomachałam, Colton ponownie objął mnie w talii, odciągając moją uwagę od kogokolwiek innego niż on, i przeczesał palcami moje włosy zawiązane w kucyk. Po słonecznym lecie moje zwykle orzechowo-brązowe kosmyki mieniły się odcieniami wpadającymi w złoty blond i karmel.

– Jeśli trener będzie w humorze, to trening może potrwać dłużej – zauważył.

Zacisnęłam wargi. Nie znosiłam faktu, że nie mam swojego samochodu. Colton, wywodzący się z jednej z najbogatszych rodzin w mieście, nigdy nie miał takiego problemu. Gdy tylko skończył szesnaście lat, czekała na niego nowiutka fura.

– Poczekam – odparłam, wzruszając ramionami.

Mimowolnie westchnęłam, kiedy rozległo się burczenie jego komórki. Ciągle dogadywałam mu, że łączy go bliższy związek z telefonem niż ze mną. Brzęczał, pikał i wygrywał melodyjki o każdej porze. To chyba jasne, że każdy chciał uszczknąć dla siebie kawałek złotego chłopca.

– Kto tym razem? – spytałam.

Jego twarz, gdy spojrzał na ekran i schował telefon z powrotem, była nieprzenikniona.

– Eee… To Hunter – odpowiedział, przeciągając ręką po swoich ciemnych włosach. Były krótkie i perfekcyjnie wystylizowane.

Zmarszczyłam nos, zupełnie jakbym poczuła coś śmierdzącego. Hunter Harris był kimś, kogo unikałam za wszelką cenę.

– Zdaję sobie z tego sprawę, że to świr, ale przecież wiesz, że to mój brat – powiedział, nachylając się w moją stronę. – Czy mogłabyś choć udawać, że go lubisz?

– A czy on udaje, że darzy mnie sympatią? – odbiłam piłeczkę.

– No niech ci będzie – zaśmiał się w odpowiedzi. – Z nas dwóch to ja jestem ciachem – zaznaczył, popychając mnie w stronę szafek. Poczułam dotyk wędrujący od moich szortów przez koszulkę po twarz. Trącił nosem moją szyję.

– Jesteście bliźniakami – odparowałam, chwytając w dłonie jego twarz. – Identycznymi.

Colton i Hunter wyglądali jak klony, nie wyłączając dołeczka na lewym policzku. Uderzające podobieństwo było jednak tylko fizycznie. Pod względem osobowości nie mogli się bardziej różnić. Podczas gdy Colton wygląda tak, jakby wyszedł prosto z magazynu o męskiej modzie, to niechlujność i tatuaże Huntera nadawały mu wygląd członka motocyklowego gangu. Na zajęciach pojawiał się sporadycznie, a jeśli już, to zadawał się z frajerami, ćpając pod trybunami. Przechodził z klasy do klasy tylko dlatego, że nauczyciele bali się go oblać. Przyczyny można szukać w pieniądzach, bo każdy wie, że jego rodzina mogłaby z łatwością kupić całe miasto. W zeszłym roku miałam nieprzyjemność chodzić z nim na dwa przedmioty. Mieliśmy też przydzielony projekt z angielskiego. Niewiele się odzywał, a kiedy się na to wysilił, to tylko po to, by się ze mną sprzeczać. Wspominam ten długi tydzień jako z piekła rodem. Całe szczęście, że w tym roku mieliśmy razem tylko jedne zajęcia i siedział na nich z tyłu. Jedyną rzeczą, w której się zgadzaliśmy, była nasza obopólna niechęć do siebie. Dzięki temu trzymaliśmy się od siebie z daleka. Z bardzo daleka.

– No, niezupełnie identyczni – zaprotestował z iskrą w oczach. Zwrócił spojrzenie w stronę swoich spodenek i dodał: – Może jest tam coś, co chciałabyś w pełni odkryć dziś wieczorem?

Poczułam, że sztywnieją mi ramiona. Kiedy odwróciłam wzrok w inną stronę, Colton wydał z siebie gniewny pomruk i odsunął się ode mnie, mówiąc:

– To już nawet w tej sprawie nie możemy się podrażnić? Spróbuj chociaż o tym pomyśleć. Jesteśmy ze sobą już rok.

Moja rodzina wprowadziła się do tego miasta w zeszłym roku. Nie minął nawet tydzień mojego pobytu w szkole, gdy Colton zaczął ze mną bezwstydnie flirtować. Pod koniec następnego tygodnia byliśmy już razem, a chwilę później mogłam zmienić swój status z samotniczki na otoczoną paczką przyjaciół, a to wszystko za sprawą Coltona. Dziewczyny z jego świty namówiły mnie na spróbowanie swoich sił w cheerleadingu. W taki oto prosty sposób moje życie nabrało doskonałej formy. Zajęło to zaledwie dwa tygodnie.

– Mówiłam ci, że nie jestem gotowa – wyrzuciłam z siebie gniewnym głosem, zaciskając dłonie w pięści. Seks od jakiegoś czasu stanowił punkt zapalny między nami.

Odwróciłam się w stronę szafki, porwałam torbę i zatrząsnęłam drzwiczki, kierując się w stronę wyjścia. Z racji tego, że było to piątkowe popołudnie po ostatnim dzwonku, to większość uczniów już się ulotniła. W korytarzu pałętały się tylko jakieś niedobitki.

– Jayme! – rozległo się za mną donośne wołanie. Kiedy wychodziłam prosto w stronę popołudniowego słońca, pochwycił moją rękę w silny uścisk, odwracając mnie do siebie.

– Przepraszam – odezwał się, gdy staliśmy na szczycie schodów, piorunując się wzrokiem. – Naprawdę przepraszam. Wybaczysz mi? – poprosił, unosząc brew, co tylko uwydatniło dołeczek w policzku. – Proszę – dodał przeciągającym się głosem.

– Do cholery z tobą – parsknęłam, kręcąc głową i usiłując zwalczyć malujący się na moich ustach śmiech.

– Nie możesz być na mnie zła. – Otoczył mnie ramionami w talii i cmoknął w nos.

– Nie, nie mogę – skwitowałam, podnosząc się na palcach, by go pocałować.

Minęły sekundy, a on otworzył swoimi ustami moje i mocno mnie pocałował, po czym odsunął się, nieudolnie maskując uśmiech. – Do zobaczenia niedługo! – Mrugnął i pobiegł w stronę boiska. Po chwili odwrócił się i zawołał: – Kocham cię!

Jego naiwny uśmiech rozwiał resztki mojej irytacji. Odwrócił się i na dźwięk gwizdka na drugim końcu boiska przyspieszył, przez co nawet nie zdążyłam mu odpowiedzieć.

Rozdział drugi

Ściszone i nierozpoznawalne głosy wtłaczały się w otaczającą mnie ciemność. Ów mrok przypominał miękkie chmury. Nurkowałam w nie, szukając ochrony. Potrzebowałam miejsca, w którym nie istniał czas ani rzeczywistość. Snułam się tam niczym pojedyncza cząsteczka. Nic mnie nie martwiło, nic nie obchodziło. Nawet nie przychodziło mi do głowy pytanie o to, czy umarłam. Nie przyszło też zrozumienie w sprawie łączności między życiem a śmiercią.

Odgłosy zewnętrznego świata przywoływały mnie z powrotem. Ciemność zmieniła odcień, przechodząc z czerni na mleczną czekoladę. Nieskończona głębia malała i jaśniała aż do momentu, w którym musiałam wzdrygnąć się od nadmiaru oślepiającego światła. Moje powieki uniosły się ociężale i opadły. Z wysuszonego na wiór gardła wyrwał się jęk.

– Jaymerson? – Kobiecy głos zdawał się wwiercać w moje bębenki uszne.

Próbowałam powoli rozdzielić powieki. Zdawały się tak ciężkie, zupełnie jakby były pokryte klejem.

– Jay Jay? O Boże, siostro, obudziła się!

To, co widziałam, było zamazane, jednak obraz klarował się z każdym mrugnięciem oka. Zobaczyłam nad sobą twarz jakiejś kobiety. Po jej policzkach spływały błyszczące w kasztanowych oczach łzy. Jej wargi uniosły się w bolesnym, ale szczęśliwym uśmiechu.

– Och, moje maleństwo! – wydarła z siebie, ściskając moje ramię i starając się przybliżyć.

Zagapiłam się na nią. Moje myśli wirowały, a ja usiłowałam nadać otaczającej mnie rzeczywistości jakikolwiek sens. Po chwili udało mi się rozpoznać patrzącą na mnie kobietę.

– Mama? – zaskrzeczałam.

– Tak, kochanie. Jestem tutaj – odparła, siadając na krawędzi łóżka.

Zauważyłam inną kobietę o kawowym odcieniu skóry, która się do mnie zbliżała.

– Witaj, Jaymerson. Wreszcie postanowiłaś do nas wrócić.

Mówiąc to, chwyciła mój nadgarstek, szarpiąc za zawieszony na szyi stetoskop. Napis na jej identyfikatorze oznajmiał, że ma na imię Shelly.

– Twój ojciec ucieszy się, że się obudziłaś.

Spojrzałam na matkę, która zdecydowanie nie nadążała z wycieraniem spływających po twarzy łez.

– Twoje parametry życiowe są w normie, Jaymerson – odezwała się niska, zaokrąglona pielęgniarka. Jej uśmiech był ciepły i kojący. – Martwiliśmy się o ciebie – dodała, odkładając moją rękę na miejsce.

Obserwowałam ją z wrażeniem dziwnego oddalenia. Byłam tam w swoim ciele, jednak nie czułam się w żaden sposób do niego przywiązana. Miałam wrażenie, jakbym lada chwila mogła je opuścić, chyba że ktoś mocno by mnie przywiązał. Mój umysł zmagał się z trudnym przyswajaniem dopływających doń doznań. Koncentrowałam się na każdym z wypowiadanych przez kobiety słów, usiłując znaleźć w nich jakiś sens, jednak to wszystko na nic. Zmęczyłam się tym niczym bieganiem pod górkę z dziesięciokilogramowym ciężarem na plecach. Opadłam na poduszki, próbując zachować przytomność, a moje powieki zatrzepotały.

– Ona teraz potrzebuje odpoczynku, pani Holloway. Może pani do niej zajrzeć z naszego kącika pielęgniarskiego.

– Nie zostawię jej, Shelly – odparła mama, pocierając policzek. Wtedy po raz pierwszy poczułam w nosie obecność rurki umożliwiającej mi oddychanie.

– Ty też potrzebujesz odpoczynku, Amy. Nie opuściłaś jej od wielu dni.

Amy. Tak, to było imię mojej mamy.

– Nie. Dopóki nie zaśnie, zostanę przy swojej córce.

Jej słowa były jak kołysanka. Moje oczy przegrywały tę walkę. Poddałam się tej sugestii.

***

Razem z trzymającym mnie za rękę Coltonem podążaliśmy chodnikiem w stronę położonej na wzgórzu okazałej rezydencji w stylu georgiańskim. Jason McKee ów przybytek nazywał swoim domem. Chociaż można było bez problemu dojść tam na piechotę z ogromnego, otoczonego kolumnami domu Harrisów, to Colton zdecydował, że pojedziemy samochodem.

Z racji tego, że mój dom znajdował się po drugiej stronie miasta, to mój chłopak zaliczał podwiezienie mnie do kategorii męskich obowiązków.

– Czy już ci mówiłem, że wyglądasz wspaniale? – zagadał, ściskając moje palce.

Zerknęłam w dół na swoją czarną, letnią sukienkę i botki sięgające kolan. Zazwyczaj ubieram się mniej seksownie i bardziej stonowanie niż dziewczyny z jego paczki.

– Dziękuję – odparłam, przysuwając się bliżej.

Z rezydencji dobiegała głośna muzyka. Frontowe drzwi były otwarte na oścież, a ludzie swobodnie wchodzili i wychodzili.

Weszliśmy do wystawnego korytarza. Tam, gdzie mieszkałam, nie było ani wystawnego korytarza, ani oszklonej werandy, ani tym bardziej basenu. Właściwie to rozmiar ich kuchni i salonu odpowiadał całkowitemu metrażowi mojego domu. Moje szare cztery ściany przypominały bardziej wiejską chatkę. Mimo tego miałyśmy z siostrą własne pokoje, czego nie można było powiedzieć o naszym wcześniejszym przybytku. Siostrzyczka wkrótce kończyła pięć lat, więc mogłam być tylko wdzięczna za przestrzeń, którą nam dano.

Jak tylko stanęliśmy w drzwiach, dobiegł nas wrzask z kilku gardeł członków drużyny futbolowej:

– Harris!

Colton został w ułamek sekundy otoczony przez swoich kolegów. Klepali się, obejmowali i walili po ramionach, zupełnie jakby nie widzieli się kilka dobrych lat. Przecież ich rozłąka trwała zaledwie kilka godzin.

– Myślę, że nasz kapitan potrzebuje drinka. – Adam szturchnął jednego z nowych graczy.

Oczy chłopca szeroko się rozszerzyły z przejęcia, by chwilę potem przytaknąć z gorliwością.

– Co mogę ci przynieść?

– Ja i moja dziewczyna napijemy się piwa… – Colton jeszcze nie zdążył dokończyć zdania, a chłopak już rzucił się, żeby spełnić życzenie swojego niesamowitego kapitana.

W ogóle nie miałam ochoty na piwo. Colton zdawał się całkowicie zapomnieć, że raczej unikałam picia alkoholu, a jeśli już musiałam, to nie było to piwo. Za każdym razem, kiedy próbowałam pić i wrzucić na luz, widziałam przed sobą przygarbionych i patrzących z potępieniem rodziców. Nie chcieliby, aby cokolwiek stanęło na drodze między mną a pójściem na studia. Jedynym sposobem, w jaki mogłam sobie na taki luksus pozwolić, było uzyskanie stypendium.

– Kocham tych żółtodziobów! – zawołał Adam, rozpościerając szeroko ramiona, jakby był już po kilku głębszych. Na jego ciemnoczekoladowej skórze nie było widać zaróżowienia od alkoholu, ale nie było to potrzebne. Wystarczyło, że bujał się, kręcił i nie mógł skupić wzroku na jednym miejscu.

– Jayme! Colton! – Dziewczęcy głos przedarł się przez gwar muzyki. Savannah podeszła do nas kołyszącym się krokiem. Jej długie, brązowe włosy były zaplecione w luźny, seksowny warkocz, który zwisał ponad jednym z ramion. Jej postrzępione dżinsowe spodenki były krótsze niż wystające z nich kieszenie. Nosiła wysokie botki na obcasie i fioletową, mocno wyciętą koszulkę. Jej czarny, koronkowy stanik był niemal całkowicie widoczny. Była piękną kapitan składu cheerleaderek, a zarazem tą, która błyskawicznie mnie zaadoptowała, kiedy zaczęłam umawiać się z Coltonem. Namówiła mnie do spróbowania swoich sił w swojej sportowej ekipie. Miałam przeczucie, że nawet gdyby nie poszło mi za dobrze, to i tak zostałabym przyjęta.

– Nareszcie jesteś. Wyglądasz zjawiskowo – powiedziała, otaczając mnie ramionami i prowadząc przez tłum ludzi zalegający w salonie.

Wyglądało na to, że zgromadziła się tam cała szkoła, a nawet rodzice Jasona McKee, Carrie i Dan.

Należeli do tego typu ludzi, który chce wszystkim udowodnić, że wciąż są młodzi i fajni. Nawet skłaniali się do palenia zioła i puszczania alkoholu w obieg. Ogólnie przyjęta zasada mówiła, że jeśli palisz albo pijesz, to nie wolno ci wsiąść za kółko, ale tak naprawdę każdy robił, co mu się żywnie podobało. Właściwie to ich obecność stanowiła doskonałą przykrywkę, bo każdy mógł powiedzieć do swoich starych, żeby się nie bali, bo rodzice Jasona tam będą.

– O nie, to Carrie! Nadal nie wybaczyła mi zerwania z Jasonem. Znowu to samo! – Savannah puściła moje ramię i zanurkowała w stronę kuchni, mieszając się z tłumem.

– Jaymerson! – zapiszczała Carrie. Wyłoniła się zza przesuwnych drzwi, podbiegła do mnie i uścisnęła. Była szczupłą blondynką ubraną w powłóczystą, turkusowo-żółtą sukienkę i drogie, zdobione biżuterią sandały. Wokół głowy przewiązała złotą szarfę. Zarówno ona, jak i Dan mogli służyć za wzór nowoczesnych i wyrafinowanych hipisów.

– Ach, jest i Colton – zwróciła się do niego, obdarzając go uściskiem. – Jak wam idą rozgrywki? Dan i ja zarezerwowaliśmy już pokoje w hotelu na Florydzie.

– Najpierw musimy wygrać ponownie mistrzostwa stanowe, Carrie – odparł. Wierciła nam dziurę w brzuchu tak długo, że nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko zacząć nazywać ją po imieniu.

– Ach, proszę cię. Wy chłopcy moglibyście grać nawet przez sen. – Machnęła ręką ze świstem. – Jason musi poprawić swoje osiągi w bieganiu. Nie dawaj mu żadnych ulg w tym roku, kapitanie. Zwłaszcza po jego wyskoku z zeszłej nocy. Ech, ci chłopcy… – Ścisnęła Coltona za ramię, po czym mrugnęła do niego łobuzersko. – No, idźcie i bawcie się dobrze, jak przystało na młodych i pięknych – zakończyła rozmowę, kierując nas w stronę kuchni.

Świeżak wręczył nam nasze piwa. Colton opróżnił swoją porcję w kilku potężnych haustach.

– Będziesz to pić? – zwrócił się do mnie. Zaprzeczyłam ruchem głowy. Wtedy wziął też moje i wypił je w mgnieniu oka. – Nie patrz tak na mnie, Jayme. – Przewrócił oczami.

– Nic takiego nie robię.

– Właśnie że robisz. Przestań patrzeć na mnie wzrokiem sędziego i postaraj się zabawić. To nasz ostatni rok – skwitował, biorąc ze stołu galaretkowego shota. Po przełknięciu wręczył mi następnego, przez co moje palce mimowolnie pochwyciły plastikowy kubeczek.

– No dalej, zabawmy się tej nocy! – odezwał się, podskakując w miejscu. Z całą pewnością wciąż nie wywietrzała z niego adrenalina po treningu, przez co buzowała w żyłach razem z wypitym alkoholem. Przytaknęłam i przełknęłam żelatynową substancję.

Colton zakrzyknął z radości i odciągnął mnie od miejsca, w którym tańczyli nasi przyjaciele. Tak, powinnam się wreszcie zabawić jak wszystkie normalne osoby w moim wieku.

Rozdział trzeci

– Jaymerson? Otwórz oczy. – Łagodny głos przywoływał mnie z powrotem do żywych.

Podniosłam powieki i ujrzałam atrakcyjną Afroamerykankę. Spoglądała na mnie, uśmiechając się poufale, jednak nie byłam w stanie zrewanżować się tym samym. Napis na jej identyfikatorze mówił, że stoi przede mną dr Felicia Williams. Zauważyłam, że mama siedziała na krześle obok.

– Cieszę się, że do nas wróciłaś – odezwała się lekarka.

Już po raz drugi usłyszałam te słowa. Wyrażali się tak, jakby minęło nie wiadomo jak dużo czasu. Próbowałam coś powiedzieć, jednak słowa nie chciały wydostać się przez gardło.

– W porządku, nie ma pośpiechu. Twoje gardło będzie przez jakiś czas obolałe przez rurkę intubacyjną, którą tam miałaś – powiedziała. – Czy pamiętasz, jak tu trafiłaś?

Gapiłam się na nią, usiłując uporządkować rozbiegane myśli.

Jak tu trafiłam? Dlaczego? Co się wydarzyło?

– Czy wiesz, gdzie jesteś, Jaymerson? Jeśli tak, przytaknij.

Z nadal wlepionym w nią wzrokiem usiłowałam odzyskać jakieś wspomnienie. Nieskutecznie.

– Czy ona nic nie pamięta? – zapytała moja matka z paniką w głosie.

– Właśnie próbuję to ustalić, pani Holloway. Jaymerson doznała obrzęku mózgu i znacznych uszkodzeń na ciele. Przez jakiś czas może mieć mętlik w głowie, a nawet amnezję. W takim przypadku obniżę jej poziom morfiny, która może powodować kłopoty z pamięcią.

– Ale wtedy zacznie odczuwać ból, prawda?

– Pani Holloway, córka raczej na pewno będzie przez jakiś czas odczuwać ból, zarówno fizyczny, jak i psychiczny – odpowiedziała doktor Williams, odwracając się z widocznym zamiarem opuszczenia sali.

– Mogę dać wam kilka minut, ale potem Jaymerson musi odpocząć. Nawet tak krótki czas spędzony w całkowitej przytomności jest obciążający dla jej organizmu.

Kiedy mama przytaknęła, jej ciemnobrązowe włosy upięte w luźny kok zakołysały się tam i z powrotem. Na niemal pozbawionej makijażu twarzy wyraźnie odbijały się znamiona stresu.

Poczułam nacisk na dłoń i powoli skierowałam głowę w tamtą stronę. Zobaczyłam, jak wplotła swoje palce w moje. Nawet tak niewielki ruch spowodował mi trudności. Było to uczucie zbliżone do przedzierania się przez kleiste płatki owsiane.

Z ramion sterczały mi dziwne rurki, które prawdopodobnie dostarczały w moje żyły życiodajne płyny.

Do oczu mojej mamy napłynęły łzy. Przełknęła ślinę. Wyraźnie dostrzegłam, jak walczyła z przepełniającymi ją gwałtownymi emocjami.

– Twój ojciec zawsze opuszcza moment, kiedy się budzisz. Dopilnuję, by następnym razem był tu razem z Reece.

Mówiąc to, oderwała wzrok od moich oczu i spojrzała na tykający monitor.

– Oni tak za tobą tęsknią. Czy pamiętasz mnie? A ojca? Swoją małą siostrę?

Ja miałabym cokolwiek pamiętać? Nie mogłam skupić myśli na niczym konkretnym przez dłuższy czas, nie mówiąc już o przypomnieniu sobie czegoś. Co do tej kobiety, to instynktownie wiedziałam, że jest moją matką. Podobnie, jeśli chodzi o mojego tatę i siostrę. Myśl o całej reszcie sprawiała, że czułam się wycieńczona. Leki sprawiały, że brakowało mi powietrza w płucach. Nie miałam ochoty zaglądać za zasłonę skrywającą wspomnienia z przeszłości.

– Proszę – wyszeptała mama z oznakami wycieńczenia. – Powiedz mi, że nas pamiętasz.

Zmobilizowałam całą swoją energię, by kiwnąć głową w górę i w dół. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że moje powieki opadły. Usłyszałam jej westchnienie pełne ulgi. Czułam, że jej włosy i czoło dotknęły czubka mojej dłoni. Potem odpłynęłam w nicość.

***

– Duszkiem! Duszkiem! Duszkiem! – skandował tłum w kuchni otaczający swojego ulubieńca.

Chwyciłam się lady. Cztery alkoholowe szoty z galaretką już wirowały mi w głowie. Obserwowałam mojego partnera, który skończył kolejne piwo i wyrzucił w górę ramiona.

– Juhu! – zakrzyknął w stronę otaczającego go tłumu.

– Colton jest taki niesamowity – powiedziała Savannah, wieszając się na moim ramieniu, by nie upaść. – No, naprawdę wy dwoje tworzycie tak piękną parę, że jestem trochę zazdrosna! – zaśmiała się. – Czy kiedykolwiek mówiłam ci, że kiedyś się całowaliśmy?

– Nie – odparłam, ostro obracając głowę w jej stronę, co sprawiło, że świat jeszcze bardziej zawirował mi przed oczami.

– Nie martw się, mieliśmy wtedy po siedem lat. Graliśmy w prawdę czy fałsz – odparła, dając mi kuksańca. – Założę się, że nawet tego nie pamięta.

Nawet w moim obecnym stanie, który był daleki od jasności umysłu, mogłam dostrzec cień smutku na jej twarzy. Potem zakrył go przyklejony i szeroki od ucha do ucha uśmiech.

– Zatańczmy – rzuciła. Nie czekając na odpowiedź, popchnęła mnie w stronę salonu. Kołysałam się w rytmie muzyki razem z Savannah, Madison, Chloe i paroma innymi dziewczynami z drużyny. Noc była duszna, a pomieszczenie wypełnione do cna. Nasze ciała pokryła warstewka potu.

– Jesteś sexy – usłyszałam w uchu głos Coltona. Przycisnął do siebie nasze ciała od tyłu, poruszając się wraz ze mną w jednym rytmie. Przesuwał dłonie w dół, wzdłuż moich bioder. Poczułam, jak na skutek jego pieszczot zaczyna się ze mnie zsuwać sukienka.

– Hej – odezwałam się, poprawiając rąbek kreacji.

– Chodź ze mną – powiedział, prowadząc mnie w stronę schodów.

– Bawcie się dobrze! – zawołała za nami Savannah, śmiejąc się dźwięcznie. Poczułam, jak na policzki wypływa mi rumieniec wstydu. W naszej grupie nie było żadnych tajemnic. Wszyscy wiedzieli wszystko o wszystkich, bezpośrednio albo pocztą pantoflową.

– Colton? – odezwałam się, idąc jego śladem.

W plecy wbijały mi się spojrzenia osób obserwujących nas z dołu. Na pewno byli przekonani, że będziemy uprawiać seks. Absolutnie nie byłam na to gotowa. Nie teraz i nie tutaj.

Pociągnął mnie w stronę jednego z wielu pokoi gościnnych i zatrzasnął drzwi. W tym samym momencie jego dłonie błądziły już po całym moim ciele.

– Ej, Colton! Zwolnij trochę – powiedziałam, biorąc jego twarz w dłonie.

– Sorry – odparł z przymkniętymi oczami, nachylając w moją stronę swoją zaróżowioną twarz. – Jesteś tak cholernie seksowna – dodał, całując mnie po całym ciele. Odwdzięczyłam się tym samym. Powoli skierował mnie w stronę łóżka i delikatnie popchnął w tył. Nasze wargi nawet na chwilę się nie rozłączyły, gdy na kolanach posuwał się nade mną na łóżku. Czułam rosnący żar jego ust.

Colton naciskał na seks już po kilku miesiącach naszego związku. Właściwie to zerwaliśmy ze sobą na dwa miesiące właśnie z tego powodu. Dopiero podczas nocy spędzonej wspólnie nad jeziorem pod koniec zeszłego semestru odsłonił przede mną swoje prawdziwe oblicze. I wówczas się w nim zakochałam. To ja tego chciałam tamtej nocy, a on był tym, który nas zatrzymał. Zwalił winę na brak zabezpieczenia i niewłaściwe miejsce. Poczułam się zmieszana i zraniona, chociaż miał rację. Po tym wszystkim nigdy więcej nie czułam się dostatecznie gotowa. Tematyka seksu lekko nadwyrężyła naszą więź. Poza tym jednym tematem Colton stanowił wzorowy przykład zabawnego, wyluzowanego i beztroskiego faceta, przy którym dobrze się czułam. Był duszą towarzystwa.

Dzisiaj bardzo łatwo było zatracić się w słodyczy jego ust i w jedwabistym dotyku jego palców na moim ramieniu. Nasz pocałunek się pogłębił. Czy ta noc miała stać się momentem przełomowym? Kilka razy byliśmy naprawdę o krok. Za każdym razem, poza pamiętną nocą na jeziorze, to ja mówiłam: „stop”. Kochałam go, więc dlaczego za każdym razem tak się kończyło?

Pozwoliłam, by jego ręka przesuwała się po moim udzie, podwijając sukienkę.

– Pragnę cię, Jaymerson. Teraz – wyszeptał chrapliwie w moje ucho.

W momencie, w którym głośno wyraził swoje pragnienie, ogarnął mnie paraliżujący strach. Wyczuł, jak cała się spięłam. Odsunął się, ale po chwili ujął moją twarz w dłonie.

– Nie rób tego. Kocham cię, chcę być z tobą.

– Wiem, ale…

– Kochasz mnie? – dociekał, nie odrywając ode mnie wzroku. Czułam się, jakby rzucał mi wyzwanie.

– Tak – przytaknęłam. – Ale mimo to czuję strach.

Pochylił się nade mną, był bardzo, bardzo blisko.

– Nie ma czego się bać – powiedział, niwelując pocałunkiem przestrzeń między naszymi ustami. Jego wargi były miękkie, ale wyraźnie spragnione.

– Jesteś jedyną dziewczyną, z jaką wiążę swoją przyszłość – wymamrotał w moje wargi.

Nie żebym czekała na pójście z nim do ołtarza czy coś. Nic z tych rzeczy. Mimo to jego wyznanie trochę uśmierzyło mój niepokój. Może nie chodziło mu tylko o to, by dobrać mi się do majtek. Może nie był jednym z tych facetów, którzy wyznają zasadę zaliczyć i zapomnieć.

– Naprawdę cię kocham, Jaymerson.

Tym razem to moje wargi przejęły inicjatywę. Wypychałam w podświadomość towarzyszący mi lęk. Wiedziałam, że i tak nigdy nie zniknie. Pragnęłam jednak dla niego go przezwyciężyć.

Wyczuł, że mój opór słabnie. Przeczesywał palcami moje włosy i przyciągnął twarz do swojej. Jego usta błądziły po mojej szyi. Wtedy zsunął ramiączka mojej sukienki, przez co w środku cała się trzęsłam ze zdenerwowania. Nakazywałam sobie jednak spokój, próbując skoncentrować się na jego dotyku. Connor ściągnął swoją podkoszulkę przez głowę, przyciskając się do mnie z jeszcze większym wigorem.

To działo się naprawdę. Dziś miałam stracić dziewictwo. Już zaraz. To miało stać się tutaj? W sypialni Jasona McKee, gdzie tyle dziewczyn przede mną robiło to samo?

– Colton, zaczekaj – odezwałam się, kładąc rękę na jego klatce piersiowej.

– Co? – zapytał, marszcząc brwi w zmieszaniu i desperacji. – Dlaczego?

– Nie tutaj – odparłam, potrząsając głową. – To ty powstrzymałeś nas przez zrobieniem tego na tylnym siedzeniu twojego samochodu. Cóż, ja nie chcę zrobić tego tutaj, z tymi wszystkimi ludźmi na dole.

Usiadł na kolanach, a na jego wargach zagościł grymas.

– Jestem za powtórką z sytuacji w samochodzie. Dzisiaj jak najbardziej.

Zaśmiałam się, odepchnęłam go i usiadłam.

– Serio, Jaymerson? Zabijasz mnie – jęknął, przetaczając się na plecy. Zaraz potem rozległ się dźwięk rapu dobiegający z komórki w kieszeni jego spodni. Spojrzał w tamtą stronę i wyciągnął telefon.

– Tak? – odezwał się, przykładając telefon do ucha. – Co jest? – pytał rozmówcę po drugiej stronie słuchawki, siadając na łóżku. – Teraz?

Stałam i patrzyłam na niego z niezadowoleniem, poprawiając sukienkę.

– Dobra, okej, widzimy się na zewnątrz – powiedział i się rozłączył.

– Kto to był? – dopytywałam.

– Hunter – odparł, wkładając z powrotem swoją koszulkę – potrzebuje ze mną pogadać.

– Teraz?

Przytaknął z widocznym zirytowaniem, po czym położył rękę na dole moich pleców, prowadząc mnie w kierunku drzwi.

– Dlaczego? – nie dawałam za wygraną, dając mu się prowadzić przez korytarz w kierunku schodów.

– Znasz go. W coś się wpakował.

Znałam Huntera w takim stopniu, w jakim znają się dalecy kuzyni. Nasze ścieżki zetknęły się przy okazji projektu na zajęciach lekcyjnych. Ponadto był bratem bliźniakiem Coltona, więc chcąc nie chcąc musiałam się z nim zadawać. Zawsze był wobec mnie nieprzyjazny i opryskliwy, jednak na przełomie ostatnich kilku miesięcy zachowywał się już jak najprawdziwszy dupek. Tolerowałam go tylko ze względu na mojego chłopaka, który zdawał się ciągle ratować go z opresji. Osobiście wolałam trzymać się od niego z daleka. Ten chłopak był na przemian gburowaty i kłótliwy albo cichy i złowieszczy.

– Ach, po prostu super – westchnęłam. – Co zrobił tym razem?

Colton wzruszył ramionami i uścisnął moją dłoń. Pokonaliśmy schody i przedzieraliśmy się przez tłum ludzi w kierunku drzwi wejściowych.

– Co, już po wszystkim? – dopytywał Jason, podchodząc w naszą stronę i waląc Coltona w ramię. Był od niego o kilkanaście centymetrów niższy. Blady blondyn, zupełnie jak jego mama. Po ojcu odziedziczył mocno zarysowaną szczękę. Był przystojny, jednak na dobrą sprawę niczym się nie wyróżniał. – Nic dziwnego, że nie wygląda na zadowoloną.

– Zamknij się, McKee. Wiem, jak zaspokoić moją dziewczynę – odparował Colton. – Może powinieneś raczej się zastanowić, dlaczego Savannah rzuciła cię po raz drugi. Może jej nie dorównujesz.

– Nie. To mnie nie jest tak łatwo usatysfakcjonować. – McKee figlarnie poruszył brwiami, po czym ponownie zanurkował w wir imprezy.

Colton odwrócił się i pchnął drzwi. Rozumiałam, że chciał sprawiać wrażenie, jakbyśmy rzeczywiście uprawiali ze sobą seks, jednak nie mogłam się wyzbyć uczucia zmieszania. Z racji tego, że doszło już między nami do wymiany zdań na ten temat, to nie chciałam zaczynać tematu od nowa.

Ciepła wrześniowa noc dała nam trochę ukojenia po nieprzyjemnej duchocie wewnątrz domu. Była pełnia księżyca, którego srebrny blask opromieniał okrągły podjazd i okalające go drzewa.

Colton potruchtał po zboczu w dół, chowając komórkę do kieszeni.

Dom Harrisów znajdował się dość blisko. Wiedziałam, że Hunter nadejdzie lada chwila.

– Tutaj jestem – odezwał się głęboki głos gdzieś w ciemnościach, przez co aż podskoczyłam. Obróciłam się i ujrzałam potężną sylwetkę wyłaniającą się spośród cieni nocy. Jego szerokie ramiona i niechlujna aparycja przejmowały mnie irracjonalnym dreszczem niepokoju.

– Ożeż ty… Próbujesz być jeszcze bardziej upiorny, niż jesteś? – zagaił Colton, głupkowato się szczerząc.

– Niczego nie muszę udawać. – Hunter podszedł do nas nieśpiesznie, zachowując całkowitą powagę nieadekwatną do beztroskiego tonu Coltona. Przelotnie zmierzył mnie wzrokiem, po czym odwrócił wzrok z wyrazem irytacji na twarzy.

Pomyślałam, że doznaję identycznej irytacji, kiedy na niego patrzę.

Hunter poruszył głową, nakazując swojemu bratu podążać za sobą.

– Zaraz wracam. – Colton uścisnął moją dłoń i przyciągnął do siebie. Pochylił głowę, lekko mnie całując. Sądziłam, że na tym się skończy, ale nieoczekiwanie nacisk jego ust się pogłębił.

Miałam wrażenie, że Hunter nas obserwuje z taką intensywnością, że czułam mrowienie na skórze.

– Najlepiej teraz – warknął Hunter.

Oderwałam się od Coltona jako pierwsza, czując żar na policzkach.

– Sorry, nie mogłem się powstrzymać. – Colton obejrzał się na brata przez ramię z szerokim uśmiechem na ustach.

Hunter zacisnął zęby, obdarzając go wymownym spojrzeniem.

Colton instynktownie pojął, o co mu chodzi. Wspólnie przeszli na drugi koniec podjazdu. Stali zbyt daleko, bym mogła ich podsłuchać. Dobiegał mnie jedynie szmer ich głosów.

W czasie ich rozmowy wałęsałam się po podjeździe, udając, że grzecznie czekam. Niepostrzeżenie podeszłam nieco bliżej. Zżerała mnie ciekawość. Hunter zawsze tkwił po uszy w kłopotach, co nie stanowiło żadnego zaskoczenia, biorąc pod uwagę narkotyki i bójki. Pojawiły się doniesienia o aresztowaniu, a nawet plotki o tym, że zrobił dziecko dziewczynie poznanej przypadkowo na jakiejś imprezie.

Bliźniacy czy nie, ale sam fakt, że Colton zachowywał tyle cierpliwości i tak bardzo troszczył się o brata, wyciągając go z kłopotów, był po prostu niesamowity. Chociaż Colton był świetny w ukrywaniu przede mną prawdy o problemach Huntera, to niekiedy sama byłam w stanie dodać dwa do dwóch.

Podeszłam nieco bliżej, dzięki czemu udało mi się co nieco podsłuchać.

– Teraz? Czy to ważne? – westchnął Colton.

– Tak – odpowiedział krótko.

– Nie możesz załatwić tego samodzielnie? – spytał ponownie z lekkim błaganiem w głosie. – No weź, to pierwsza impreza u McKee’ego w tym roku. Jestem z Jaymerson. Serio mnie potrzebujesz?

Hunter odchrząknął z irytacją.

– Musisz mnie w to mieszać? Nie chcę brać w tym udziału.

Dostrzegłam, jak Hunter kręci głową w mroku.

– To ważne. Wiesz, że inaczej by mnie tu nie było.

– Dobra, trudno. – Pokonany Colton schylił głowę.

Ciekawe, co tym razem nawyrabiał Hunter i w co znowu wplątał swojego brata.

Colton wziął głęboki oddech i odwrócił się w moją stronę.

– Muszę iść, Jayme.

Z niewinnością w głosie udałam zaskoczoną.

– Iść? Ale dokąd?

Colton przyszedł do mnie w kilku długich susach.

– Przepraszam, ale Hunter mnie potrzebuje – wyjaśnił, wskazując kciukiem w jego stronę. – Ale najpierw mogę odwieźć cię do domu.

Pokręciłam głową, czując na karku uczucie niepokoju.

– Piłeś.

– Nie zaczynaj. – Coltonowi opadły ramiona w wyrazie poirytowania. Gniewnie przewrócił oczami. – Wypiłem może ze dwa piwa.

– Nie dwa, a pięć – odparłam. Zaplotłam ręce i przestąpiłam z nogi na nogę, w myślach dodając jeszcze trzy galaretkowe shoty z alkoholem.

– Jayme, na serio musisz się wyluzować.

Wyglądało na to, że wszystko jest z nim w porządku. Nawet stanął na jednej nodze, chcąc mnie przekonać, że panuje nad sytuacją.

– Widzisz? – skwitował, całując mnie pośpiesznie w czoło i zmierzając w kierunku samochodu.

– Hej, dupku! Nie ma mowy, byś prowadził! – zawołał Hunter w jego stronę.

– Tak myślisz? – Colton zamachał kluczykami. – Wygląda na to, że jednak tak! – Otworzył drzwi samochodu.

– Colton! – krzyknęłam. Podeszłam w kierunku auta, próbując go zatrzymać. Usłyszałam, jak odpala silnik. – Colton! – powtórzyłam.

Zapaliły się światła hamowania. Samochód zapiszczał w proteście, gdy Colton gwałtownie rozpoczął manewr cofania. Hunter złapał mnie i odciągnął na bok, gdy nagle SUV zmienił kierunek jazdy. Colton zatrzymał auto zwrócone do nas przodem od strony kierowcy.

– Serio, oboje musicie odpuścić. Spójrzcie na mnie, nic mi nie jest!

Już wcześniej widziałam go pijanego. Zawsze miał zaróżowione policzki i zmieniał się w rozbawionego młodzieniaszka. Niemniej nadal miałam ochotę odmówić i nie pozwolić mu prowadzić. Zamiast tego zagryzłam wargi, bo nie chciałam stroszyć piórek czy powodować kolejnej kłótni między nami. Wzdychając, podeszłam do auta od strony pasażera i wsiadłam. Dobrze wiedziałam, że mogę sprawiać wrażenie nieco sztywnej. Colton nieustannie mi dokuczał z powodu mojego ciągłego przestrzegania zasad. Nie żebym była jakąś świętoszką. Po prostu nie lubiłam sprawiać ludziom zawodu, a tym bardziej ich zasmucać. Zwyczajne przestrzeganie zasad było o wiele prostsze.

– Colton, daj spokój – namawiał Hunter, usiłując chwycić za klamkę w drzwiach od strony kierowcy. – Pozwól mi prowadzić.

– To mój samochód. – Colton szarpnął autem nieco w przód, sprawiając, że Hunter musiał oderwać rękę.

Zapięłam pas bezpieczeństwa, obserwując obu braci.

– Idziesz czy zostajesz? – warknął Colton, ponownie zdejmując nogę z pedału hamulca. Auto momentalnie ruszyło w przód. – To ty jesteś tym, który mnie potrzebuje. Ja wolałbym teraz imprezować z przyjaciółmi lub być na górze w pokoju z moją dziewczyną. Po prostu dobrze się bawić.

Hunter uciekł spojrzeniem w bok, pocierając policzek. Wreszcie jego ramiona opadły w geście poddania i wsunął się na tylne siedzenie SUV-a.

Na chwilę nasze spojrzenia się skrzyżowały. Momentalnie odwróciłam wzrok. Oboje byliśmy świetni w udawaniu, że to drugie nie istnieje.

Colton przechylił się, by włączyć radio. Z głośników zaryczała wesoła muzyka hip-hopowa, która niemal rozsadzała moje bębenki uszne.

– Fuj! Wyłącz to badziewie – zażądał Hunter, zatykając uszy rękoma.

– Moja fura, moja muzyka – odparował Colton w stronę lusterka wstecznego, manewrując SUV-em między chmarą zaparkowanych tam aut. Skręcił w stronę prywatnej wiejskiej drogi. Nie było tam lamp ulicznych, jednak księżyc świecił tak jasno, że jego światło odbijało się od maski auta, niemal mnie oślepiając.

– Serio, moje uszy krwawią – narzekał Hunter z tylnego siedzenia. W odpowiedzi nachyliłam się i jeszcze podkręciłam głośność. Gust muzyczny Coltona nie obchodził mnie nic a nic, jednak jeśli miało to wkurzyć Huntera, to było warto.

Colton parsknął i przybił mi piątkę, przez co samochód przesunął się nieco w bok. Jechaliśmy drogą jednokierunkową.

– Cholera, Colton! Patrz, jak jedziesz! Tam na dole jest klif, zdajesz sobie z tego sprawę? – Głos Huntera przedarł się przez łomot muzyki.

– Wiem, palancie. Też miałem styczność z tą drogą przez całe swoje życie – odgryzł się Colton, zerkając na widocznego w lusterku brata. Ściął zakręt tak gwałtownie, że niemal zahaczył autem o graniczącą z drogą górę. – O! – zawył z podekscytowania, korygując tor jazdy. Skończył brać zakręt perfekcyjnie. Gdy rozległ się dzwonek jego komórki, wyjął ją z kieszeni, a jego spojrzenie powędrowało w kierunku ekranu.

I właśnie wtedy zza zakrętu wyłoniły się światła nadjeżdżającego pojazdu.

– Colton! – krzyknęłam, chwytając za kierownicę. Wyrwał ją z mojego uchwytu, dając z całej siły po hamulcach. Mimo to samochód nieuchronnie zmierzał na zderzenie czołowe z autem z naprzeciwka. Pojazd przeleciał przez skały, uderzając w naszego SUV-a od mojej strony. Blacha wgniotła się z rozdzierającym chrzęstem. Wirowaliśmy w górę i w dół niczym na przejażdżce w wesołym miasteczku. Krzyczałam wniebogłosy, gdy auto upadło do góry nogami i zaczęliśmy toczyć się w dół wzdłuż jaru. Ogarnęły mnie mdłości. Nie wiedziałam, gdzie jest góra, a gdzie dół, zupełnie jakbym znalazła się w pralce automatycznej ustawionej w trybie wirowania.

Pas bezpieczeństwa trzymał mnie w miejscu, niemiłosiernie wbijając się w brzuch i w ramię. Colton wisiał w powietrzu, podczas gdy auto wznosiło się w górę. Jednak w momencie, w którym dach zetknął się z podłożem, uderzył w niego z miażdżącą kości siłą. Auto dalej toczyło się wzdłuż góry, aż wreszcie w coś uderzyliśmy. Nie mam pojęcia, co to było. Wszędzie dookoła wiły się kawałki metalu. A potem nagle wszystko się zatrzymało. Nastała cisza. Nicość.