Test na przywiązanie - Joanna Maziarek - ebook
NOWOŚĆ

Test na przywiązanie ebook

Joanna Maziarek

4,7

66 osób interesuje się tą książką

Opis

Nikt się nie spodziewał, że Chad Kennedy ukrywa przed światem i przyjaciółmi… żonę i dziecko. Kiedy jego sekret wychodzi na jaw, w kręgu Digital Fortress znowu wrze. Zaufanie zostaje wystawione na próbę, a on musi się zmierzyć z konsekwencjami własnych decyzji. Nie chodzi już tylko o wyjaśnienia i próby naprawienia relacji z chłopakami. Teraz najważniejsze jest to, co naprawdę się dla niego liczy: Lavenai mały Quinn. Chad musi stanąć na wysokości zadania jako ojciec i mąż – mimo że z każdej strony piętrzą się problemy, które wydają się nie mieć końca. Dodatkowo świadomość, że jego związek ma datę ważności, zaczyna go coraz bardziejniepokoić. 

Jak pogodzić się z myślą, że coś, co dopiero zaczyna przypominać rodzinę, może wkrótce się skończyć? Mówi się, że po każdej burzy wychodzi słońce… Ale czy kroczący za Chadem cień nie sprawi, że niebo znów zasnują ciemne chmury? Czy przeszłość, o której tak bardzo chciał zapomnieć, w końcu upomni się o swoje?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 379

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (62 oceny)
49
8
3
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna historia Chad’a,który pokazuje,że dla miłości warto podjąć szalone decyzje. Polecam 🥁
20
laiagogo

Całkiem niezła

Nie urzekła mnie. Poprzednie części rewelacja, ta była przeciętna 🤥
21
beatka1313

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
10
ewitka66

Dobrze spędzony czas

fajna historia polecam
10
Monagr

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam czekam na ostatnią część
10

Popularność




Copyright ©

Joanna Maziarek

Wydawnictwo White Raven

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Kopiowanie, reprodukcja, dystrybucja lub jakiekolwiek inne wykorzystanie niniejszej publikacji w całości lub w części, bez wyraźnej zgody autora lub wydawcy, jest surowo zabronione zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa o prawach autorskich. Niniejszy tekst stanowi wyłączną własność autora i podlega ochronie zgodnie z przepisami międzynarodowymi oraz krajowymi dotyczącymi praw autorskich.

Redaktor prowadzący Ewa Olbryś

Redakcja

Dominika Kamyszek @opiekunka_slowa

Korekta

Dominika Surma @pani.redaktorka

Redakcja techniczna i graficzna

Marcin Olbryś

www.wydawnictwowhiteraven.pl

Numer ISBN: 978-83-68175-61-5

Dla każdej kobiety, która w siebie wątpi.

Macie w sobie niewyobrażalną siłę – nie pozwólcie sobie wmówić, że jest inaczej.

Lavena

Nieufnie zerkałam na kierowcę taksówki, gdy wiózł mnie do domu niejakiego Dave’a Dunninga, gitarzysty zespołu Digital Fortress, w którym grał również Chad Kennedy. Raz za razem ciężko przełykałam ślinę, czując, jakby moje gardło od środka pokrywały kolce. Dłonie schowałam między kolana i je ścisnęłam – mocno dygotały, a ja nie chciałam zwracać na siebie jeszcze większej uwagi niż dotychczas. Miałam bowiem okropne wrażenie, że od momentu otrzymania listu urząd imigracyjny monitoruje każdy mój krok. Mimowolnie się wzdrygnęłam i rzuciłam okiem na faceta za kierownicą.

Moje myśli popłynęły w stronę Quinna – jedynego mężczyzny, dla którego byłam gotowa na największe poświęcenie. Zostawiłam go z Megan, ponieważ tylko jej ufałam dostatecznie, aby go powierzyć.

– Dotarliśmy na miejsce – poinformował mnie kierowca.

Wyjrzałam niepewnie przez szybę i dostrzegłam sporych rozmiarów rezydencję – taką jak te, które do tej pory widywałam jedynie na ekranach telewizorów albo w kolorowych czasopismach. Mimo że w Los Angeles mieszkałam już prawie dwa lata, nie włóczyłam się po bogatych dzielnicach, nie chodziłam śladami sławnych i majętnych. Zwyczajnie mnie to nie interesowało, a poza tym miałam na głowie ważniejsze rzeczy. Zwłaszcza odkąd byłam zdana jedynie sama na siebie.

– Wysiada pani czy wracamy? – zapytał zniecierpliwiony facet, mierząc mnie nieprzyjemnym wzrokiem.

Zupełnie odruchowo chwyciłam za klamkę i przycisnęłam się do oparcia siedzenia. To był pierwszy moment, kiedy pożałowałam decyzji o natychmiastowym spotkaniu z Chadem. Przecież mogłam zaczekać, ale obawiałam się, iż oszaleję. Na dodatek Quinn wyczuwał moje nastroje, a te mu się udzielały. Dlatego od razu zareagowałam.

– Wysiadam – rzuciłam pospiesznie, po czym otworzyłam drzwi.

– Najpierw zapłać, ruda – wycedził przez żółte zęby, a wystająca z jego ust wykałaczka przesunęła się w lewą stronę.

Gwałtownie zamrugałam, próbując odgonić zbierające się łzy. Ten dzień najwyraźniej próbował pozbawić mnie resztek sił, zmuszając, abym zmierzyła się z konsekwencjami własnych działań.

Tym razem, gdy sięgałam do torebki po pieniądze, nie potrafiłam ukryć drżenia dłoni. Kierowca obserwował mnie czujnie, co jedynie pogarszało mój stan. Chciałam rzucić mu banknoty na przednie siedzenie i wyskoczyć z taksówki, jednak on okazał się szybszy – nagle jego ręka zacisnęła się na przegubie mojej. Wtedy moje serce zatrzymało się na kilka sekund.

– Teraz się spieszysz? – zarechotał, a supeł wokół mojego żołądka jeszcze mocniej się zacisnął.

Istniało spore prawdopodobieństwo, że zaraz zwymiotuję, chociaż nie bardzo wiedziałam czym, bo nie miałam dzisiaj w ustach nic prócz wody.

Przeszyła mnie myśl, że jeśli pozwolę temu oblechowi na zdominowanie mnie, wtedy nie wyjdę cało z tej sytuacji, a przecież Quinn na mnie liczył. To dodało mi sił i korzystając z chwilowego poluzowania uścisku, wyszarpnęłam rękę. Z obrzydzeniem rzuciłam pieniędzmi i wyskoczyłam na zewnątrz. Cofnęłam się w stronę kutej, potężnej bramy posiadłości, licząc, że facet za mną nie wysiądzie.

Szczęście przynajmniej odrobinę mi sprzyjało – taksówka odjechała po kilku sekundach, a ja stałam, próbując zmusić serce do zwolnienia biegu. Oczywiście z marnym skutkiem. Mimo panujących upałów na moich ramionach wykwitła gęsia skórka, a w uszach szumiała krew. Dobrą chwilę zajęło mi przełknięcie strachu. Pierwsza samotna podróż od dawna i od razu trafiłam na niebezpiecznego typka. Los Angeles pod tym względem nie wzbudzało mojej sympatii.

Wreszcie zdołałam odwrócić się przodem do rezydencji. Była naprawdę okazała – otaczający ją teren wyglądał, jakby wyszedł spod ręki jakiegoś ogrodniczego mistrza.

Doprawdy, dziwne myśli cię nachodzą w takich chwilach.

Odruchowo potrząsnęłam głową. Głos w niej miał rację – powinnam skupić się na tym, z czym przyjechałam i przez co niechcący naraziłam własne bezpieczeństwo. Chad. Musiałam porozmawiać z Kennedym. Tylko on mógł znaleźć rozwiązanie problemów, w których tkwiłam po same uszy.

Rozejrzałam się ostrożnie w poszukiwaniu dzwonka. Dostrzegłam mały przycisk na bocznej ścianie, więc powoli ruszyłam w tamtą stronę. Nie wiedziałam, co powie Chad. Podejrzewałam, że może się zdenerwować, widząc mnie tutaj. Niestety nie miałam innego wyjścia, z czego boleśnie zdawałam sobie sprawę.

W końcu odważyłam się dać znać o swojej obecności. Długo nie potrwało, aż po drugiej stronie odezwał się męski głos, który nie należał jednak do mojego męża.

– Radzę ci odjechać.

Podskoczyłam wystraszona. Nie spodziewałam się ciepłych słów na powitanie, ale coś takiego? Popatrzyłam w górę, wprost w oko zamontowanej nade mną kamery. Ogarnął mnie dyskomfort, że jestem przez kogoś obserwowana, a ja nawet nie wiem, jak ten człowiek wygląda.

– Zadzwonię na policję, jeśli nie usuniesz się spod mojego domu. Stalking w tym kraju jest karany – padły kolejne słowa.

Stalking? Uważał mnie za stalkerkę? Ale dlaczego? Przecież w ogóle mnie nie znał, a i tak natychmiast uznał za zagrożenie. Z trudem zignorowałam pełznące wzdłuż mojego ciała rozgoryczenie i zdusiłam myśl, że być może popełniłam ogromny błąd, zjawiając się tutaj.

– Jesteś przyjacielem Chada Kennedy’ego… – zaczęłam, jednak nie było mi dane skończyć.

– Posłuchaj! – Głos się podniósł, jakby jego właściciel stracił cierpliwość. – Nikt cię tu nie wpuści. Ani ja, ani tym bardziej Chad nie mamy ochoty z tobą rozmawiać. Bądź pewna, że moja żona załatwi ci zakaz zbliżania się do nas.

Moja mina z pewnością wyrażała zaskoczenie.

– Jestem jego żoną – wydukałam, nie wiedząc, co innego powiedzieć, żeby zmienił zdanie.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Spodziewałam się, że zaraz usłyszę jakąś uroczą ripostę, ale nic podobnego nie nastąpiło. Za to odezwał się ktoś, kogo doskonale znałam i kto wzbudzał we mnie znacznie cieplejsze uczucia.

– Wejdź. Już do ciebie idę.

Spłynęło na mnie poczucie ulgi, że koniec końców moja wyprawa nie poszła na marne. Chociaż sprawa, z którą przyjechałam, odbierała mi możność swobodnego oddechu, to obecność Kennedy’ego nieco mnie uspokajała. Dopiero niedawno to odkryłam i niemal od razu zepchnęłam w najdalszy kąt umysłu. Miałam o wiele poważniejsze problemy.

Sygnał dźwiękowy dał mi do zrozumienia, że brama się otwiera. Nagle obleciał mnie paraliżujący strach, któremu nie potrafiłam się przeciwstawić. Pokonałam sporo przeszkód, żeby tu trafić, a na finiszu dopadły mnie największe wątpliwości. Chciałam uciec, przytulić Quinna i zaciągnąć się jego zapachem, który koił moje największe bolączki. Z nim w ramionach wszystko wydawało się o wiele prostsze.

– Lavena?

Usłyszałam swoje imię i dopiero wtedy otrząsnęłam się z niepokoju przygniatającego mnie niczym ciężki materiał. Podniosłam wzrok i odnalazłam nim brązowe tęczówki postawnego faceta. Przygryzłam dolną wargę, aby nie wypuścić wzbierającego w piersi szlochu. Coś mi się wydawało, że lada chwila nastąpi wybuch i nic go nie powstrzyma. Mimo że do tej pory dzielnie walczyłam.

– Malutka?

Chad zatrzymał się przede mną, ale mnie nie dotknął. W zasadzie praktycznie nigdy mnie nie dotykał, co uświadomiłam sobie z bólem. Przełknęłam to przykre spostrzeżenie, po czym zmusiłam się do uśmiechu. Nie wiem dlaczego. Najprawdopodobniej dotarłam dzisiaj do kresu swojej wytrzymałości.

– Dostałam pismo – wyplułam z siebie dwa słowa, które ciążyły mi w głowie i sercu. – Z urzędu imigracyjnego.

Źrenice Chada rozszerzyły się wyraźnie.

– Masz je przy sobie?

Objął czujnym wzrokiem moją sylwetkę, jakbym pod ubraniami kryła pas szahida. Mimowolnie się wzdrygnęłam. Wtedy spojrzenie Kennedy’ego znacznie złagodniało, a ręka wystrzeliła w moim kierunku. Ten gest mnie nie przeraził – może dlatego, że zakorzeniła się we mnie świadomość, iż on nigdy by mnie nie skrzywdził. Ten facet miał wielkie serce, choć byłam głęboko przekonana, że wyparłby się tego, gdybym tylko o tym napomknęła.

– Zostawiłam w domu twojej mamy – wyznałam. – Spanikowałam i poprosiłam ją o opiekę nad Quinnem, a sama wzięłam taksówkę i przyjechałam. Przepraszam – szepnęłam skruszona.

Dręczyły mnie wyrzuty sumienia, że może przerwałam mu coś ważnego i nie zaczekałam ze swoimi problemami do kolejnego spotkania. Niestety troska o przyszłość mojego synka niejednokrotnie odbierała mi zdolność trzeźwej oceny, tak również zdarzyło się tym razem. Miotałam się między opanowaniem a histerią. Potrzebowałam choćby najmniejszego zapewnienia, że nic złego się nie wydarzy.

– Chad? – Za plecami Kennedy’ego rozległo się wołanie. – Wszystko w porządku?

Przymknęłam powieki, licząc, że śnię i gdy się obudzę, rzeczywistość przybierze zupełnie inne kształty. Pomyśleć, że gdy dwa lata temu przyjechałam do Stanów, byłam pełna ufności, nadziei i przekonania, że tu odnajdę swoje miejsce na ziemi. Niestety amerykański sen okazał się nie dla mnie. Znalazłam się w koszmarze, w którym tkwiłam od roku.

– Tak. Muszę tylko coś załatwić. Jutro zadzwonię – wyjaśnił pospiesznie.

Dopiero teraz otworzyłam oczy. Poczucie winy widoczne na twarzy mężczyzny mną wstrząsnęło. Zdawałam sobie sprawę, że ci faceci są jego przyjaciółmi – kilka razy zdarzyło mu się wspomnieć, jaka więź ich łączy, ale nigdy nie napomknął, czy znają oni prawdę na temat naszego układu. Coś mi podpowiadało, że nie są niczego świadomi.

– Na to liczę – powiedział jeden z nich, lecz nie odważyłam się sprawdzić który.

– Chodźmy. – Kennedy położył dłoń na moim ramieniu, a po całym moim ciele rozeszło się ciepło. – Złapiemy taksówkę i wrócimy do domu.

Dom. Tak naprawdę nie miałam domu, tylko tymczasowo mieszkałam u jego matki. Megan Kennedy niejednokrotnie zapewniała, że nigdy mnie nie wyrzuci, ale nie zamierzałam jej wykorzystywać. Doskonale wiedziałam, że Chad właśnie po swojej mamie odziedziczył wielkie serce, i naprawdę byłam bardzo wdzięczna, że trafiłam na tych ludzi, bo gdyby nie ich pomoc, wylądowałabym z powrotem w Irlandii, na bruku, ponieważ nic ani nikt tam na mnie nie czekał. Gdybym była sama, jakoś bym sobie poradziła. Nigdy jednak nie skazałabym na taki los Quinna. Był niewinnym dzieckiem, które nie miało nic do powiedzenia, nie prosiło się o przyjście na świat. Zasłużył na szczęśliwe, spokojne dzieciństwo, a ja zamierzałam zrobić wszystko, żeby mu je zapewnić.

Teraz mogłam całkowicie oddać się w ręce Chada. Na dzisiaj miałam dosyć trzymania głowy w górze i udawania, że walka mnie nie wyczerpuje. Musiałam na chwilę opuścić gardę i złapać oddech, by wystarczyło mi sił dla Quinna. Przecież wszystko, co robiłam, każda decyzja, jaką podjęłam… było to z myślą o nim.

Kolejna taksówka pojawiła się, nie wiadomo skąd i kiedy. Chad otworzył mi drzwi, a następnie wskoczył tuż za mną na tylne siedzenie. Podał kierowcy adres domu Megan i rozsiadł się wygodnie. Wyglądał na niewzruszonego, ale zdradzały go oczy. Może nie znałam go zbyt długo – właściwie znałam go zbyt krótko, co nie przeszkodziło mi w wyrażeniu zgody na ten pokręcony układ – niemniej nauczyłam się rozpoznawać u niego niektóre emocje, dlatego teraz milczałam, nie chcąc go jeszcze bardziej zdenerwować.

Niespełna godzinę później zatrzymaliśmy się pod domem Megan. Wyglądał dość zwyczajnie, daleko mu było do rezydencji, spod której dopiero wróciłam, czy do tej, w której mieszkał Chad. Do tej pory gościłam u niego tylko raz i wciąż miałam w pamięci niemal każdy detal, któremu wtedy się przyjrzałam.

– Ostrożnie – zwrócił się do mnie, gdy wysiadał.

Zawsze się o mnie troszczył, od samego początku. Nie miał ku temu żadnych podstaw, ale właśnie taki był.

W milczeniu skierowaliśmy się do drzwi frontowych. Pierwszym, co ujrzałam po przekroczeniu progu, była pełna troski twarz Megan.

– Czy z Quinnem…? – Głos mi się załamał, bo w mojej głowie od razu pojawiły się czarne myśli.

– Wszystko w porządku. Niedawno zasnął. Posiedzę przy nim – powiedziała i dyskretnie się wycofała, zostawiając mnie samą ze swoim synem.

– Przejdźmy do salonu – poprosił, kładąc mi dłoń u dołu pleców.

Nigdy nie czynił tego z podtekstem, zawsze z troską. Posłusznie skierowałam się za swoim mężem.

– Pokaż mi, proszę, ten list.

Wyjęłam go z szuflady. Na jego widok znów poczułam pełznące wzdłuż kręgosłupa zimno. Ten dokument stanowił dla mnie i mojego dziecka realną groźbę. Chciałam pójść do Quinna, ucałować jego śliczną twarzyczkę i odegnać krążące nade mną demony, ale najpierw musiałam porozmawiać z Chadem i znaleźć rozwiązanie.

– To wezwanie na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie zielonej karty małżeńskiej – oświadczył w sposób, jakby nie wydarzyło się nic złego.

Zachowanie Chada odrobinę mnie zdekoncentrowało. Wyglądał jak posąg, nie do ruszenia. Jakim cudem zachowywał stoicki spokój?

– Spanikowałam – wyznałam, wyłamując sobie palce. Poczułam, że Kennedy skupił na mnie uwagę, ale nie potrafiłam odwzajemnić jego spojrzenia. – Jeśli się dowiedzą, dlaczego mnie poślubiłeś, natychmiast mnie deportują…

Nawet się nie zorientowałam, że płaczę, dopóki Kennedy się nie zbliżył i nie otarł moich łez. Zupełnie odruchowo wstrzymałam oddech, czekając na kolejne słowa.

– Obiecałem, że do tego nie dopuszczę. – Jego pewny, odrobinę autorytatywny głos odpierał wszelkie troski. Wystarczyło go posłuchać, a człowiek zaczynał wierzyć, że wszystko ułoży się po jego myśli. – Nikt cię stąd nie deportuje, a my udowodnimy, że nasze małżeństwo jest autentyczne.

Otworzyłam usta, żeby zapytać, w jaki sposób tego dokonamy, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnych słów. Nie dało się zaprzeczyć stwierdzeniu, że zawarte między mną a Chadem małżeństwo nigdy nie było prawdziwe, a mimo to wciąż w nim tkwiłam, żeby nie trafić na ulicę z moim maleńkim synkiem. I to wcale nie był mój pomysł.

– Zamieszkacie z Quinnem u mnie – oświadczył, gdy nadal milczałam. – Wtedy nikt niczego nie podważy.

Byłam przekonana, że ten pomysł jeszcze bardziej skomplikuje moje życie.

Lavena

Rok wcześniej

Wpatrywałam się w dopiero co zrobiony test ciążowy. Dwie kreski nie pozostawiały żadnych złudzeń – zaszłam w ciążę i za kilka miesięcy zostanę matką. Chwyciłam się umywalki, po czym spojrzałam na swoje odbicie w lekko przybrudzonym lustrze. Czy gdybym mogła pozbyć się dziecka tak łatwo jak tej smugi na szklanej tafli, to bym to zrobiła?

Jakby wiedziona instynktem, przyłożyłam dłoń do brzucha i przymknęłam powieki. Gdzieś tam rozwijało się maleństwo, które w pewnym stopniu będzie mnie przypominało. Może odziedziczy po mnie kolor oczu? Albo włosy? Drobną budowę ciała? Łagodne usposobienie? A może będzie małym łobuziakiem, który wcześnie przyprawi mnie o siwiznę?

Otworzyłam oczy i jeszcze raz przyjrzałam się swojemu odbiciu. Nie planowałam w najbliższej przyszłości starać się o dziecko, ale skoro się pojawiło, nie zamierzałam go usuwać. Było krwią z mojej krwi i stanie się ciałem z mojego ciała. A także z ciała Shane’a, mojego chłopaka. Nie byłam pewna, jak przyjmie tę wiadomość, lecz po cichu liczyłam, że również pokocha nasze maleństwo. Przecież tak właśnie powinni reagować przyszli rodzice, prawda?

Odłożyłam test na umywalkę, obmyłam dłonie i wyszłam z łazienki. Czułam się zmęczona, więc musiałam na chwilę się położyć. Podobno ciężarne miały tendencję do szybkiego opadania z sił i przesypiania mnóstwa czasu, przynajmniej na początku.

Ułożyłam się na nieco zapadłym materacu w maleńkiej sypialni w równie małym mieszkaniu w Los Angeles, które Shane wynajął na swoje nazwisko. Chcieliśmy zamieszkać w czymś większym, jednak jeszcze nie było nas na to stać. Ceny w Mieście Aniołów to istne szaleństwo, kompletnie nieadekwatne do jakości. Przy obecnych zarobkach nie mogliśmy nawet myśleć o znalezieniu czegoś innego, w lepszej dzielnicy. Raz, z ciekawości, weszłam na stronę biura nieruchomości, które zajmowało się sprzedażą i wynajmem lokali. Podane przez nich kwoty przyprawiły mnie jedynie o ból głowy.

Nawet nie wiedziałam, kiedy odpłynęłam. Obudził mnie krzyk, trzaskanie oraz powarkiwanie. Z trudem usiadłam na łóżku i uniosłam ociężałe powieki. Hałas dochodził z łazienki, a zapalone w niej światło wyraźnie sugerowało, że Shane wrócił z pracy. Ciekawe, o co mu chodziło…

Jakbym przywołała go myślami, jego sylwetka nagle zatarasowała wejście do jeszcze mniejszego niż nasza sypialnia pomieszczenia. Twarz chłopaka wyrażała wściekłość, a jego wzrok zdawał się przeszywać mnie na wylot. To nie było przyjemne uczucie; pierwszy raz widziałam go w takim stanie.

– Wszystko w porządku? – zapytałam niepewnie. Mój głos nadal był zachrypnięty od snu.

– Wyjaśnisz to?

Jakiś przedmiot poleciał w moją stronę. Odruchowo się uchyliłam i mocno zacisnęłam powieki. Kiedy niczym nie oberwałam, odważyłam się otworzyć oczy. Shane nadal gromił mnie wzrokiem, więc rozejrzałam się po łóżku, żeby znaleźć to, co go tak zezłościło. Owszem, czasami miewał gorsze dni, ale nigdy nie zachowywał się tak jak teraz.

Test ciążowy.

Rzucił we mnie testem ciążowym.

Wzięłam go do ręki, a moje serce zerwało się do galopu. Shane wydawał się zaskoczony, co doskonale rozumiałam, chociaż uważałam, że zareagował zbyt nerwowo. Próbowałam go jednak usprawiedliwiać tym, że taka wiadomość może zwalić człowieka z nóg.

Ciebie też zaskoczyła, a mimo to niczym w niego nie ciskasz.

Uciszyłam natrętny głos w mojej głowie. To nie był dobry czas na drażnienie się z Shane’em. Musieliśmy ustalić priorytety, a przede wszystkim się uspokoić. Oboje.

– Lavena, zapytałem cię o coś – warknął, zbliżając się w moją stronę. Wcale nie wyglądał na bardziej opanowanego.

– Jestem w ciąży. – Potwierdziłam to, o czym już i tak doskonale wiedział. – Dzisiaj zrobiłam test.

– Chyba sobie ze mnie żartujesz.

Shane wsunął dłonie w swoje włosy i pociągnął za nie. Zaczął krążyć po całym pokoju, choć nie miał na to wielkiej przestrzeni. Obserwowałam go z rosnącym niepokojem i napięciem.

Oddychaj, Lavena. Nie powinnaś się denerwować.

– Nie możemy teraz mieć dziecka – podjął po chwili, sycząc niczym wąż. – Ani w najbliższej przyszłości.

– O czym ty mówisz? – bąknęłam, za bardzo zszokowana.

Wiedziałam, że to będzie dla niego zaskoczenie, ale nie spodziewałam się tak przesadnej reakcji.

– Nie stać mnie na to, żeby dać ci na zabieg. Na wychowywanie bachora tym bardziej. Poza tym go nie chcę! Nie prosiłem się o niego! – wyrzucił, jakbym zmusiła go do uczestnictwa w akcie poczęcia.

Wezbrał we mnie gniew wymieszany z rozczarowaniem. Poczułam podchodzącą do gardła żółć, jednak zmusiłam ciało, żeby wytrzymało, i ją przełknęłam.

– Ja również nie myślałam o dziecku, ale ono już we mnie rośnie. – Wzięłam głęboki oddech, po czym stłumiłam negatywne nastawienie. – Nie zmienimy tego. Rozumiem, że nasze plany…

– Nie! – ryknął.

Zamilkłam przerażona. Ta rozmowa nie zmierzała w dobrym kierunku. Coś mi podpowiadało, że wręcz pędzi w stronę totalnej katastrofy.

– Musisz się stąd wynieść – kontynuował rozgorączkowanym głosem.

Jedyną moją reakcją było rozdziawienie ust. Czy on naprawdę zasugerował, żebym się wyprowadziła?

– Jestem w ciąży – wydukałam, czując, jak moja wola walki drastycznie słabnie. – Powinieneś ochłonąć i dopiero wtedy porozmawiamy.

– Chyba sobie żartujesz.

Gdyby spojrzenie mogło zabijać, nigdy więcej bym się nie obudziła. Zrozumiałam, że cokolwiek bym powiedziała, nie będzie dobrze. Ta smutna, jakże brutalna prawda przygniotła moje zdruzgotane tym odkryciem serce.

– Nie chcę cię tu oglądać – cedził przez zaciśnięte zęby. – Ani ciebie, ani tego bękarta.

Bękarta?

Otwierałam i zamykałam usta, żeby mu jakoś odparować, ale głos uwiązł mi w gardle. Nie poznawałam Shane’a – to nie był człowiek, dla którego odważyłam się przekroczyć granicę Stanów Zjednoczonych, zostawiłam za sobą Irlandię, sprzedałam maleńkie mieszkanie i rozpoczęłam nowe życie na drugim końcu świata. W Irlandii nic nie miałam, a tutaj… Okazało się, że straciłam to, co tak naprawdę nigdy do mnie nie należało.

Jeszcze raz spojrzałam na Shane’a, ale wyraz jego twarzy dawał jasno do zrozumienia, że nigdy nie da naszemu dziecku szansy. Ono się dla niego nie liczyło, lecz, jak się okazywało, ja również. Obdarzyłam go zaufaniem, na które sobie nie zasłużył. Szkoda tylko, że ta bolesna lekcja miała dotknąć swoimi konsekwencjami również maluszka, którego poczęliśmy.

– Przecież wiesz, że nie mam się gdzie podziać – wykrztusiłam. – Moje zarobki nie pozwolą mi na wynajęcie najmniejszej klitki. Nie utrzymam się.

Zostałam zatrudniona ledwie na pół etatu w pobliskiej kawiarni. Co z tego, że w Irlandii pracowałam jako sekretarka. Tutaj nikt nie chciał mnie zatrudnić na tym stanowisku. Mogłabym poszukać dodatkowego zajęcia, ale mieszkanie, mimo że przeważająca część lokali w miarę przystępnych cenach na takie miano nie zasługiwało, zeżarłoby większość zarobionych pieniędzy. A przecież dziecko wygeneruje nowe koszty.

– To już nie mój problem – ciągnął kompletnie niezrażony. – Daję ci dwa dni, żebyś coś ogarnęła, a później wrócę i oddasz mi klucze. Uznaj to za gest pomocy z mojej strony.

Szok nie pozwalał mi na żadną sensowną reakcję. Takiego scenariusza nie spodziewałabym się w najgorszych koszmarach.

Niech dach nad twoją głową nigdy nie spadnie, a krąg bliskich przyjaciół nigdy się nie rozpadnie. Nieświadomie zacytowałam w myślach znane irlandzkie powiedzenie, które stanowiło dokładną odwrotność mojej obecnej sytuacji. Nie miałam ani dachu nad głową, ani przyjaciół. W zasadzie nigdy ich nie zdobyłam, bo wszystkie moje wspomnienia wiązały się z domem dziecka, w którym się wychowałam i gdzie nie zawarłam ani jednej znajomości na dłużej. Nie dlatego, że nie chciałam – było wprost przeciwnie, garnęłam się do innych dzieci. Ale najwidoczniej to we mnie tkwił jakiś problem – nikt nie chciał przywiązywać się do mnie na stałe.

Trzask drzwi dotarł do mnie ze znacznym opóźnieniem. Mrugnęłam raz, później drugi i trzeci. Próbowałam powstrzymać gromadzące się w oczach łzy, lecz była to bezsensowna walka. W końcu popłynęły wartkimi strumieniami, żłobiąc sobie drogę po policzkach, mocząc bluzkę i nakrycie z łóżka, ale przede wszystkim moją duszę. Rozpaczałam po tym, co nie było mi dane, co najwidoczniej nigdy nie miało stać się moim udziałem – pełna rodzina. Pozwoliłam sobie na załamanie, bo w swoim tragicznym położeniu rozumiałam, że później, kiedy zostanę matką, nie będzie na to czasu. Postanowiłam, że choćbym miała przypłacić to życiem, zapewnię swojemu maleństwu godziwy byt i obdarzę je miłością. Przynajmniej tyle byłam mu winna.

Straciłam poczucie czasu, więc nie wiedziałam dokładnie, ile go upłynęło, zanim się pozbierałam. Chcąc nie chcąc, należało podjąć kilka istotnych decyzji i zastanowić się, co zrobić, gdzie się schronić. Zamierzałam opuścić to miejsce jak najszybciej, bo nie wiedziałam, kiedy Shane faktycznie wróci. Bolało mnie, że tak naprawdę nie znałam tego człowieka, że pozwoliłam mu na zbyt wiele, a on odtrącił mnie i dziecko. Zwłaszcza je.

Bękart, bękart, bękart.

Chwyciłam za poduszkę, po czym wrzasnęłam w nią z całych sił. Kierowała mną rozpacz, troska o maluszka oraz poczucie niesprawiedliwości. Bo czym zasłużyłam sobie na taki los? Czym zasłużyło na to moje dziecko? Było niewinne, bezbronne, podporządkowane drugiemu człowiekowi. Powinno zostać otoczone miłością, opieką, czułością. Jego rodzice powinni stać za nim murem – tymczasem straciło ojca, zanim w ogóle przyszło na świat.

– Nie przejmuj się, kochanie – wyszeptałam, patrząc na jeszcze płaski brzuch. – Poradzimy sobie. Musimy.

Powoli wstałam, ale niespodziewanie zakręciło mi się w głowie. Ze spuszczonymi nad podłogą stopami czekałam, aż zawroty ustaną. Skupiłam się na głębokim oddychaniu, na chwilę odsuwając od siebie wszelkie troski. Należało wziąć się w garść, zacząć chłodno myśleć i rozważyć, co dalej. Nie oczekiwałam, że Shane zmieni zdanie i pozwoli mi dłużej zostać. Czterdzieści osiem godzin – tylko tyle mi pozostało.

Mimo że w Los Angeles mieszkałam już rok, nie nawiązałam żadnych przyjaźni, raczej luźne znajomości. Nie dawałam sobie większych szans, że którakolwiek z tych osób zdecyduje się mi pomóc, ale zamierzałam spróbować.

Godzinę później walczyłam z płaczem, ponieważ zgodnie z przypuszczeniami nikt nie przejął się moim losem. Każdy przedstawił jakiś argument, aby odmówić. Z jednej strony nie powinnam się dziwić – nie byliśmy ze sobą blisko, ledwo zamienialiśmy kilka słów w kawiarni, przez większość czasu byliśmy zbyt zajęci. Po pracy się nie spotykaliśmy, każde pędziło w swoją stronę. Z drugiej jednak strony taka obojętność i znieczulica potrafiły pchnąć człowieka w ramiona depresji czy ogromnej samotności.

Próbując się nie poddać, doszłam do wniosku, że należy poszukać tymczasowego lokum, które nie zrujnuje moich skromnych zasobów pieniędzy. Przecież gdzieś musiałam się podziać, nie mogłam wylądować na bruku. Moje dziecko na to nie zasłużyło.

Rozpacz zagościła w moim pokiereszowanym sercu, kiedy po kilku wykonanych połączeniach dowiedziałam się jedynie, że nie stać mnie na nic poza trzema, może czterema nocami w jakimś podrzędnym motelu.

Jakimś cudem tym razem nie pozwoliłam sobie na załamanie. Dobrze wiedziałam, że jeśli ponownie do tego dopuszczę, że jeśli się rozsypię, to szybko się nie pozbieram. Zacisnęłam więc zęby, podniosłam głowę i stawiłam czoła problemom w najlepszy możliwy sposób.

Aby zaoszczędzić, zostałam w mieszkaniu Shane’a przez kolejne dwa dni. Gdy mój już były chłopak wrócił, byłam gotowa do opuszczenia malutkiej kawalerki. Shane nawet na mnie nie spojrzał – jakbym była mu kompletnie obojętna. Możliwe, że tak było już wcześniej, tylko ja patrzyłam na nasz związek przez różowe okulary. Shane nie dorósł do bycia ojcem i partnerem, dziecko i ja nic dla niego nie znaczyliśmy.

Pierwsza noc w motelu wyczerpała mnie fizycznie i psychicznie. Nie potrafiłam zasnąć – przerażały mnie krzyki zza ściany, każdy szmer i cień. Bałam się, że ludzie z pokoju obok w końcu zwrócą na mnie uwagę, a wnosząc po odgłosach, nie było to towarzystwo, którego bym pożądała. Skuliłam się więc w rogu łóżka i nasłuchiwałam, czy nikt się do mnie nie wybiera.

Do pracy poszłam niewyspana, bez energii, z podkrążonymi oczami i coraz czarniejszymi myślami. Musiałam porozmawiać z szefem, czy nie znajdzie dla mnie czegoś dodatkowego, co pozwoliłoby mi przedłużyć pobyt w motelu, zanim czegoś nie wymyślę. Zamierzałam chwytać się każdego możliwego zajęcia.

Niestety nic dla mnie nie miał, a do tego oświadczył, że knajpa coraz gorzej prosperuje, przez co został zmuszony do redukcji etatów. Na kogo padło? Oczywiście na mnie. Słuchałam jego tłumaczeń niczym przez wygłuszającą ścianę – widziałam, że jego usta się poruszały, lecz żadne ze słów do mnie nie docierało, jakby odbijały się od niewidzialnej bariery. Być może było nią przeświadczenie, że wszystko w jednej chwili zwaliło mi się na głowę, krusząc moją zdolność do parcia naprzód. Życie testowało moją cierpliwość oraz wytrzymałość z zadziwiającą werwą. Brakowało mi już sił, by odpierać ciosy.

Kolejna noc nie wyglądała lepiej od poprzedniej, mimo że udało mi się zasnąć. Co rusz budziły mnie koszmary związane z dzieckiem i tym, jak będzie wyglądała nasza przyszłość. Za którymś razem ocknęłam się z płaczem – łzy ciekły mi po policzkach, lecz nie przyniosły upragnionej ulgi. Do rana nie zmrużyłam już oka.

W kawiarni polecono mi stawiać się jeszcze do końca tygodnia. Po ostatniej zmianie odebrałam zarobione pieniądze, wymamrotałam byle jakie pożegnanie i nieodprowadzana niczyim spojrzeniem, wyszłam na tętniącą nocnym życiem ulicę. Stałam na środku chodnika, przyglądałam się roześmianym, beztroskim twarzom, których nie znałam, i zastanawiałam, co przyniesie najbliższa przyszłość. Gdybym dostrzegła choćby promyk nadziei, może poczułabym się lepiej. Potrzebowałam go, nie mogłam się poddać, ale tak trudno było walczyć.

Następnego dnia udałam się do biblioteki, gdzie korzystałam z sieci. Żołądek podchodził mi do gardła, gdzie czułam przysłowiowy nóż, kiedy wpisałam w wyszukiwarkę frazę „schroniska”. Brakowało mi innych opcji – w motelu nikt nie pozwoli mi mieszkać za darmo, a pieniędzy zostało tyle, że wkrótce zabraknie ich nawet na pożywienie. A przecież rosło we mnie dziecko.

Spośród wielu nazw różnych placówek wyłowiłam Elizabeth House. Było to schronisko dla kobiet w ciąży i ich dzieci w kryzysie bezdomności. Ofiarowali wsparcie materialne i psychologiczne. W moim położeniu doskonale zdawałam sobie sprawę, że jeśli nagle nie zdarzy się żaden cud, przyjdzie mi zwrócić się do nich o pomoc. Zamierzałam zrobić wszystko, żeby zapewnić swojemu dziecku jak najlepsze warunki. Moją miłość już otrzymało.

Tak właśnie wylądowałam w Elizabeth House. Byłam wystraszona, pełna targających mną wątpliwości, przerażona zmianami zachodzącymi w moim życiu. Właśnie w tym schronisku pierwszy raz zaznałam pewnego rodzaju ulgi – głównie dzięki pracującemu w tej instytucji personelowi. Nie skreślali nikogo, nie oceniali niczyich wyborów, nie piętnowali żadnej decyzji, przez którą dana kobieta do nich trafiła. Dzięki tym ludziom po kilku tygodniach pozwoliłam sobie na śmiałą myśl, że podołam. To oni mnie motywowali i wspierali – w trosce o mnie i moje nienarodzone maleństwo.

Jednak to Megan Kennedy okazała się moim aniołem.

Spis treści

Prolog

Lavena

Rozdział 1

Lavena

Landmarks

Cover