Task Force-50 - Rybak Jarosław - ebook

Task Force-50 ebook

Rybak Jarosław

4,3
34,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

O misji w Afganistanie opowiada kilkudziesięciu świadków opisywanych wydarzeń, specjalsów służących w Task Force-50. Dzięki tej książce na tajne operacje można spojrzeć oczami ludzi z jednego z najbardziej elitarnych oddziałów specjalnych na świecie. Nie jest łatwo przeniknąć do świata specjalsów. Poznaję go od ponad piętnastu lat. Pierwszy reportaż o żołnierzach z Lublińca napisałem w 1997 roku.

Potem obserwowałem ich w koszarach, na poligonach i misjach: w Macedonii, Iraku, Afganistanie. W międzyczasie kapituły komandosów z GROM-u i Lublińca wyróżniły mnie odznakami honorowymi swoich jednostek, pracowałem w Ministerstwie Obrony Narodowej i Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Myślę więc, że dosyć dobrze znam to środowisko. Jestem autorem kilku książek o polskich jednostkach specjalnych, ale nigdy wcześniej nie relacjonowałem takiej historii.
Jarosław Rybak

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 173

Oceny
4,3 (39 ocen)
19
12
8
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kroliz

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawe wejrzenie w bojowe akcje komandosów z Lublińca. Niesamowite chłopaki.
00



w w w . w a r b o o k . p l

© 2013 Jarosław Rybak © 2013 ENDER Sławomir Brudny

Redaktor serii: Sławomir Brudny

Redakcja i korekta: Karina Stempel-Gancarczyk

Redakcja techniczna, ePub, typografia:

Dominik Trzebiński Du Châteaux, [email protected]

Projekt okładki: HEVI

Zdjęcie na okładce:Archiwum Jednostki Wojskowej Komandosów

Źródła fotografii: Archiwum Jednostki Wojskowej Komandosów, archiwum Task Force–50, Piotr Bławicki, „Cabi”, „Modi”, Jarosław Rybak, Joanna Urban

Autor starał się dochować szczególnej staranności, aby ustalić autorów fotografii oraz widoczne na nich osoby. Jeśli jednak Czytelnicy posiadają dodatkowe informacje, proszeni są o kontakt: [email protected]

ISBN 978-83-62730-47-6

Ustroń 2013

Wydawca: ENDER

ul. Bładnicka 65

43-450 Ustroń, www.warbook.pl

Nasze wspomnienia poświęcamy Mirosławowi Łuckiemu „Mironowi”, towarzyszowi broni, który poległ w zasadzce w Afganistanie, oraz naszym poprzednikom, bohaterom z batalionu „Parasol”.

Zespół Task Force-50

Wstęp

Dla cy­wi­la wy­buch gra­na­tu hu­ko­we­go jest jak ma­łe trzę­sie­nie zie­mi. Pod­ło­ga drży, ścia­ny jak­by mia­ły się za mo­ment za­wa­lić. Na kil­ka se­kund osza­ła­mia każ­de­go, kto jest w środ­ku. Ale sa­mo­bój­cy, ob­wie­sze­ni ma­te­ria­łem wy­bu­cho­wym, by­li szko­le­ni, że­by ra­dzić so­bie z ta­ki­mi eks­plo­zja­mi…

Gdy tyl­ko ucichł huk ko­lej­ne­go wy­bu­chu, po­wie­trze prze­szył prze­raź­li­wy wrzask: „Al­lah Ak­bar!”. Dłu­go­wło­sy, nie­zbyt wy­so­ki męż­czy­zna z drob­nym wą­sem pod no­sem wy­sko­czył na ko­ry­tarz. Wcze­śniej nie strze­lał, przy­cza­ił się i chciał jak naj­bli­żej do­pu­ścić na­cie­ra­ją­cych. Biegł bez bro­ni. W le­wej dło­ni trzy­mał ma­ły, czar­ny te­le­fon ko­mór­ko­wy. Spod roz­pię­tej blu­zy ame­ry­kań­skie­go mun­du­ru wy­sta­wa­ła wy­peł­nio­na żół­ta­wy­mi kost­ka­mi pla­sti­ku płó­cien­na ka­mi­zel­ka sa­mo­bój­cy.

Na­past­nik nie zro­bił na­wet kil­ku kro­ków. Na­si od­po­wie­dzie­li ogniem. Z pre­cy­zyj­nie wy­mie­rzo­nych ka­ra­bin­ków po­sy­pa­ły się ku­le. Afgań­czy­cy strze­la­li z Ka­łasz­ni­ko­wów. Po­ci­ski ka­li­bru 7,62 mi­li­me­tra ma­ją zde­cy­do­wa­nie więk­szą moc oba­la­ją­cą od tych ka­li­bru 5,56, uży­wa­nych w NA­TO. Dla­te­go te pierw­sze se­rie spo­wo­do­wa­ły, że fa­ce­ta do­słow­nie od­rzu­ci­ło.

Męż­czy­zna upadł na pod­ło­gę. Nie mógł prze­żyć tej ka­no­na­dy. Z roz­war­tej dło­ni wy­padł te­le­fon. Spe­cjal­si idą­cy na prze­dzie za­uwa­ży­li, że ekran jest pod­świe­tlo­ny, a włą­czo­na ko­mór­ka na­wią­zu­je po­łą­cze­nie.

Gwał­tow­ne: „Out... Out... Out...” roz­le­gło się na ko­ry­ta­rzu. Wąż su­ną­cy przy obu ścia­nach bły­ska­wicz­nie za­czął się co­fać do naj­bliż­szych po­miesz­czeń.

– Każ­dy z nas wie­dział, że te­le­fon ko­mór­ko­wy mo­że być ini­cja­to­rem wy­bu­chu. A fa­cet za mo­ment eks­plo­du­je. W ka­mi­zel­ce by­ło kil­ka ki­lo­gra­mów ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych, me­ta­lo­wych ku­lek, śrub i in­ne­go drob­ne­go że­la­stwa. Na­wet gdy­by­śmy ukry­li się przed odłam­ka­mi, w be­to­no­wym bu­dyn­ku mo­gło nas ska­so­wać ci­śnie­nie fa­li ude­rze­nio­wej wy­bu­chu – mó­wi „Su­chy”.

Mi­nę­ło kil­ka se­kund. Do eks­plo­zji nie do­szło. Nie by­ło cza­su na wa­ha­nie. Ko­lej­ny ta­lib ob­wie­szo­ny ma­te­ria­łem wy­bu­cho­wym mógł cza­ić się w po­bli­żu. Ru­szy­li do przo­du. Mu­sie­li sta­wić czo­ła nie­bez­pie­czeń­stwu, z ja­kim wcze­śniej nie ze­tknął się ża­den pol­ski żoł­nierz.

Mie­li uwol­nić za­kład­ni­ków poj­ma­nych przez ter­ro­ry­stów sa­mo­bój­ców. Póź­niej Afgań­czy­cy nada­li tej ope­ra­cji kryp­to­nim „Sled­ge­ham­mer”. ■

Spe­cjal­si z Task For­ce-50 w ak­cji.

Powrót do Afganistanu

Po sze­ściu go­dzi­nach lo­tu wiel­ki ame­ry­kań­ski sa­mo­lot pa­sa­żer­ski gwał­tow­nie zni­żył lot. Żo­łąd­ki do­słow­nie pod­cho­dzi­ły do gar­deł. Ale na po­kła­dzie ni­ko­go to nie zdzi­wi­ło. Nor­mal­na pro­ce­du­ra lą­do­wa­nia na lot­ni­sku, wo­kół któ­re­go mógł się cza­ić ktoś z wy­rzut­nią prze­ciw­lot­ni­czą. Ma­szy­na bez pro­ble­mów wy­lą­do­wa­ła w Ba­gram i pod­ko­ło­wa­ła na bok pa­sa star­to­we­go.

– We­lco­me to Ba­gram Air­port! – po­wi­tał pa­sa­że­rów ka­pi­tan ma­szy­ny.

– Wszę­dzie do­brze, ale w do­mu naj­le­piej – za­żar­to­wał spe­cjals, któ­ry spę­dził w Afga­ni­sta­nie już kil­ka­na­ście mie­się­cy. Schy­lił się po swo­je­go „hacz­ka”, jak nie­któ­rzy piesz­czo­tli­wie na­zy­wa­ją HK-416. W cza­sie lo­tu ka­ra­bi­nek le­żał pod fo­te­lem.

Z sie­dzeń pod­nio­sło się kil­ku­set żoł­nie­rzy. Woj­sko­wy ra­port od­no­to­wał­by to krót­ko: „Część sta­nu Pol­skich Sił Za­da­nio­wych dzie­sią­tej zmia­ny zna­la­zła się na te­atrze dzia­łań”.

Spo­ra gru­pa wy­cho­dzą­cych z sa­mo­lo­tu mia­ła na so­bie nie­ty­po­we mun­du­ry. In­ny krój i ka­mu­flaż wska­zy­wa­ły jed­no­znacz­nie, że w mul­ti­ka­mach przy­le­cie­li żoł­nie­rze Wojsk Spe­cjal­nych.

Od kil­ku lat na mi­sje pod Hin­du­ku­szem Do­wódz­two Wojsk Spe­cjal­nych wy­sy­ła ko­lej­ne zmia­ny żoł­nie­rzy z Jed­nost­ki Woj­sko­wej Ko­man­do­sów z Lu­bliń­ca, prze­ka­zu­jąc ich w pod­po­rząd­ko­wa­nie do­wód­cy Sił Spe­cjal­nych państw ko­ali­cyj­nych (ISAF SOF). Tam spe­cjal­si dzia­ła­ją pod na­zwą Task For­ce-50.

„Lu­bli­niec” to naj­star­sza jed­nost­ka spe­cjal­na Woj­ska Pol­skie­go. Zo­sta­ła sfor­mo­wa­na w 1961 ro­ku. Choć kil­ku­krot­nie zmie­nia­ła na­zwy i miej­sca sta­cjo­no­wa­nia, od po­cząt­ku no­si nu­mer 4101. W ro­ku 1986 żoł­nie­rzy ulo­ko­wa­no w nie­wiel­kim gór­no­ślą­skim mie­ście, od któ­re­go jed­nost­ka przy­ję­ła swo­ją naj­po­pu­lar­niej­szą na­zwę.

Wy­cho­dzą­cych uprzej­mie że­gna­ły ste­war­des­sy. Dla nich obec­ność woj­sko­wych na po­kła­dzie to nic no­we­go. Pra­co­wa­ły w sie­ciach, któ­re pod­pi­sa­ły umo­wę z De­par­ta­men­tem Obro­ny USA na trans­port woj­ska. Z żoł­nie­rza­mi la­ta­ły więc czę­ściej niż z tu­ry­sta­mi.

Wi­dok z be­to­no­wej pły­ty lot­ni­ska za­pie­rał dech w pier­siach. Po­wie­trze w Afga­ni­sta­nie ma nie­zwy­kłą przej­rzy­stość, dla­te­go gó­ry na ho­ry­zon­cie by­ły jak na wy­cią­gnię­cie dło­ni. Kil­ka­dzie­siąt lat wcze­śniej wspi­na­ły się w nich eki­py pol­skich stu­den­tów. Afga­ni­stan był wte­dy ra­jem dla tu­ry­stów. Eg­zo­tycz­ny, ta­ni i pięk­ny, gwa­ran­to­wał nie­za­po­mnia­ne wra­że­nia – ale to dzia­ło się w cza­sach, gdy nikt tu nie sły­szał o ta­li­bach.

Spe­cjal­sów po­wi­tał cie­pły po­ra­nek. Był 16 wrze­śnia 2011 ro­ku.

Od trzech ty­go­dni w Afga­ni­sta­nie dzia­ła­ło już dzie­się­ciu in­nych żoł­nie­rzy z TF-50.

– Gru­pa re­ko­ne­san­so­wa przy­le­cia­ła do Ba­gram trans­por­to­wym Her­cu­le­sem, a na­stęp­nie śmi­głow­cem CH-47, po­pu­lar­nym Chi­no­okiem, do Sha­ra­ny. Lot mie­li­śmy dość kom­for­to­wy, ale przede wszyst­kim bar­dzo krót­ki. W Sha­ra­nie by­li­śmy już po dwu­dzie­stu pa­ru go­dzi­nach od wy­lo­tu z Pol­ski. To na­praw­dę eks­pre­so­we tem­po – wspo­mi­na je­den ze spe­cjal­sów.

– Za­da­niem re­ko­ne­san­su by­ło „opra­co­wa­nie za­bez­pie­cze­nia in­for­ma­cyj­ne­go i kon­cep­cji pierw­szych ope­ra­cji”. Mó­wiąc naj­pro­ściej, mie­li na ty­le po­znać rze­czy­wi­stość, że­by gru­py sztur­mo­we, nie tra­cąc cza­su, przy­stą­pi­ły do „czar­nej ro­bo­ty” – mó­wi pod­puł­kow­nik „Wró­bel”, w kra­ju do­wód­ca Ze­spo­łu Bo­jo­we­go C z Jed­nost­ki Woj­sko­wej Ko­man­do­sów. Na mi­sji – do­wód­ca Task For­ce-50.

Ra­zem z nim przy­le­cie­li „Le­chu”, „An­drew”, „Du­dzik”, lo­gi­sty­cy „Jóź­wa”, „Ma­ciek” i „Sta­ni­sław” oraz łą­czno­ściow­cy „Ja­wor” i „Ga­ła”. Li­stę za­my­kał „Ma­chu” – ofi­cer łącz­ni­ko­wy, któ­ry miał słu­żyć w ba­zie w Ba­gram.

„Wró­bel” w ro­ku 1990 tra­fił do szko­ły ofi­cer­skiej we Wro­cła­wiu, po­pu­lar­ne­go Zme­chu.

– W de­cy­zji o wy­bo­rze stu­diów by­ło spo­ro przy­pad­ku. Nie mam ja­kichś po­waż­nych tra­dy­cji ro­dzin­nych. No, mo­że wuj? Ja­ko pry­mus ukoń­czył ofi­cer­ską szko­łę Wojsk Ochro­ny Po­gra­ni­cza w Szczyt­nie. Na pod­po­rucz­ni­ka mia­no­wał go i gra­tu­lo­wał awan­su sam pierw­szy se­kre­tarz Ko­mi­te­tu Cen­tral­ne­go PZPR Wła­dy­sław Go­muł­ka! Dla ca­łej ro­dzi­ny był to po­wód do du­my, szcze­gól­nie dla bab­ci, ale cza­sy nie sprzy­ja­ły lu­dziom z otwar­ty­mi gło­wa­mi. – „Wró­bel” pa­mię­ta, jak bę­dąc chłop­cem, to wła­śnie od wu­ja do­wie­dział się o Ka­ty­niu, a wie­czo­ra­mi, w at­mos­fe­rze ta­jem­ni­czo­ści, ra­zem słu­cha­li Ra­dia Wol­na Eu­ro­pa. W 1994 ro­ku, po ukoń­cze­niu szko­ły ofi­cer­skiej, tra­fił do Lu­bliń­ca. Zo­stał do­wód­cą kil­ku­oso­bo­wej gru­py spe­cjal­nej.

W tam­tych cza­sach struk­tu­ra jed­nost­ki by­ła in­na. Obec­nie sek­cja dzia­łań spe­cjal­nych li­czy sze­ściu żoł­nie­rzy. Kil­ka sek­cji two­rzy gru­pę. Kil­ka grup – ze­spół. Wte­dy naj­mniej­szym ele­men­tem by­ła kil­ku­oso­bo­wa gru­pa wcho­dzą­ca w skład plu­to­nu, na­stęp­nie kom­pa­nii i ba­ta­lio­nu spe­cjal­ne­go.

„Wró­bel” nie ma syl­wet­ki atle­ty, pierw­szy nie za­bie­ra gło­su, nie bry­lu­je w to­wa­rzy­stwie, na uro­czy­sto­ściach nie pcha się do pierw­sze­go sze­re­gu. Jest za­prze­cze­niem zna­ne­go z ksią­żek i fil­mów ob­ra­zu ko­man­do­sa. Spo­koj­ny, sza­nu­je hie­rar­chię służ­bo­wą, ale nie uni­ka ja­sne­go przed­sta­wia­nia swo­ich – czę­sto od­mien­nych od resz­ty – opi­nii. To wła­śnie je­go do­wód­cy wy­sy­ła­li na dzie­wi­cze mi­sje. A suk­ce­sy ze­spo­łu po­ka­zu­ją, że ten spo­sób do­wo­dze­nia świet­nie się spraw­dza.

Je­go pa­sją jest spa­do­chro­niar­stwo. Ska­cze od 1992 ro­ku, w 1995 zo­stał in­struk­to­rem spa­do­chro­no­wym, z cza­sem zdo­był kla­sę mi­strzow­ską w tej spe­cjal­no­ści. Jest jed­nym z naj­bar­dziej do­świad­czo­nych skocz­ków w Lu­bliń­cu. Za­li­czył rów­no osiem­set sko­ków ze spa­do­chro­nem.

– W po­rów­na­niu do osią­gnięć lu­dzi ska­czą­cych spor­to­wo to nie jest im­po­nu­ją­ca „cy­fra”. Ale dla mnie sko­ki są je­dy­nie spo­so­bem do­tar­cia do miej­sca wy­ko­ny­wa­nia za­da­nia. Każ­dy jest pew­nym za­da­niem tak­tycz­nym.

Ofi­cer na­le­ży do pierw­szych żoł­nie­rzy, któ­rzy w Lu­bliń­cu ska­ka­li z wy­so­ko­ści dzie­się­ciu ty­się­cy me­trów. Spraw­dzał też w prak­ty­ce moż­li­wo­ści tech­nik HA­LO i HA­HO. Pierw­sza z nich po­le­ga na sko­ku z du­żej wy­so­ko­ści, swo­bod­nym opa­da­niu i otwar­ciu spa­do­chro­nu ni­sko nad zie­mią. Ta­ki spo­sób de­san­to­wa­nia po­zwa­la gru­pie spe­cjal­nej szyb­ko wy­lą­do­wać w bez­po­śred­niej bli­sko­ści ce­lu i za­sko­czyć prze­ciw­ni­ka na­głym i zde­cy­do­wa­nym dzia­ła­niem.

W dru­giej tech­ni­ce spa­do­chron otwie­ra się w kil­ka se­kund po opusz­cze­niu ma­szy­ny, na wy­so­ko­ści pa­ru ty­się­cy me­trów. Swo­bod­ny lot na spa­do­chro­nach tu­ne­lo­wych umoż­li­wia do­tar­cie do ce­lu od­le­głe­go o kil­ka­dzie­siąt ki­lo­me­trów od punk­tu zrzu­tu. HA­HO po­zwa­la na dys­kret­ne de­san­to­wa­nie żoł­nie­rzy w te­re­nie i kon­ty­nu­owa­nie ope­ra­cji.

– Ana­li­zu­jąc współ­cze­sne kon­flik­ty, ma­my świa­do­mość, że sko­ki spa­do­chro­no­we są mar­gi­ne­sem dzia­łań tak­tycz­nych. Spo­wo­do­wa­ne jest to ogra­ni­cza­niem ry­zy­ka ope­ra­cji, a de­san­to­wa­nie na spa­do­chro­nach nie­ste­ty owo ry­zy­ko pod­no­si. Te umie­jęt­no­ści mu­si­my jed­nak po­sia­dać – wy­ja­śnia pod­puł­kow­nik. ■

Trzy­na­sta zmia­na kon­tyn­gen­tu. Gru­pa bo­jo­wa TF-50 na tle śmi­głow­ca Mi-24. W pierw­szym rzę­dzie, siód­my od le­wej, mię­dzy ope­ra­to­rem z bro­dą a tym bez bejs­bo­lów­ki, klę­czy „Mi­ron” – ope­ra­tor, któ­ry zgi­nął w Afga­ni­sta­nie.

Irackie wspomnienia

Bar­dzo po­waż­ne za­da­nie prze­ło­że­ni po­sta­wi­li przed „Wró­blem” już w ro­ku 2003. Na dzie­wi­czej, pierw­szej zmia­nie kon­tyn­gen­tu w Ira­ku miał do­wo­dzić kom­pa­nią spe­cjal­ną zło­żo­ną z pięć­dzie­się­ciu sze­ściu żoł­nie­rzy z Lu­bliń­ca.

– Lu­dzi mie­li­śmy do­brych. Jed­nak sprzęt… Bez sza­łu, ale ta­ka by­ła wte­dy rze­czy­wi­stość – wspo­mi­na.

Cza­sy nie sprzy­ja­ły pro­wa­dze­niu skom­pli­ko­wa­nych ope­ra­cji spe­cjal­nych. Ta­kich szta­bow­cy z War­sza­wy, de­cy­du­ją­cy o za­da­niach Pol­skie­go Kon­tyn­gen­tu Woj­sko­we­go w Ba­bi­lo­nie, nie za­kła­da­li. Z de­fi­ni­cji by­ła to mi­sja sta­bi­li­za­cyj­na. Po­la­cy mie­li do­wo­dzić dy­wi­zją mię­dzy­na­ro­do­wą i od­po­wia­dać za spo­kój w jed­nej z kil­ku stref, na ja­kie po­dzie­lo­no Irak.

Ale to nie zna­czy, że spe­cjal­si się nu­dzi­li. Pod do­wódz­twem „Wró­bla” za­pla­no­wa­no za­trzy­ma­nie Muk­ta­dy as-Sa­dra. Wów­czas jesz­cze nie­zbyt zna­ny, z cza­sem stał się jed­nym z sym­bo­li woj­ny do­mo­wej w Ira­ku. Na­le­żał do naj­bar­dziej ra­dy­kal­nych szy­ic­kich przy­wód­ców, sta­nął na cze­le „Ar­mii Mah­die­go”, głów­nej si­ły wal­czą­cej z ko­ali­cjan­ta­mi. Kon­tro­lo­wał du­żą część Bag­da­du, a w kwiet­niu 2004 ro­ku prze­wo­dził re­be­lii prze­ciw si­łom mię­dzy­na­ro­do­wym w Ira­ku.

– To za­da­nie mie­li­śmy zre­ali­zo­wać już po mie­sią­cu mi­sji. Pod ko­niec wrze­śnia 2003 ro­ku do­sta­li­śmy roz­kaz śle­dze­nia i ewen­tu­al­nie za­trzy­ma­nia As-Sa­dra. On wte­dy miał jesz­cze nie­wiel­ką ochro­nę. Czę­sto tyl­ko jed­nym sa­mo­cho­dem po­ko­ny­wał tra­sę mię­dzy Nad­ża­fem a Kar­ba­lą. Przy­go­to­wa­li­śmy dwa miej­sca na za­sadz­ki – opo­wia­da „Wró­bel”.

Spe­cjal­si ukry­li się przy dro­gach, któ­ry­mi naj­czę­ściej jeź­dził muł­ła. Śle­dze­nie sa­mo­cho­du za­pew­nia­ły ame­ry­kań­skie bez­pi­lo­tow­ce.

– Wszyst­ko zo­sta­ło do­pię­te na ostat­ni gu­zik, ale tuż przed za­trzy­ma­niem do­sta­li­śmy „czer­wo­ne świa­tło”. Do­wódz­two dy­wi­zji mię­dzy­na­ro­do­wej do­szło do wnio­sku, że ope­ra­cja mo­gła­by za­ostrzyć sy­tu­ację po­li­tycz­ną – mó­wi ofi­cer.

Kil­ka ra­zy w cza­sie je­go zmia­ny lu­dzi sta­wia­no na bacz­ność, gdy wy­wiad do­no­sił, że w pol­skiej stre­fie ukry­wa HVT#1 – oso­ba nu­mer 1 na High-Va­lue Tar­get, li­ście naj­waż­niej­szych ce­lów ko­ali­cji mię­dzy­na­ro­do­wej. Czy­li Sad­dam Hu­sajn!

Jed­nak to nie ści­ga­nie re­be­lian­tów oka­za­ło się naj­bar­dziej nie­ty­po­wą ope­ra­cją, ja­ką do­wo­dził „Wró­bel”.

– Do­sta­li­śmy roz­kaz za­pla­no­wa­nia i prze­pro­wa­dze­nia za­ma­chu bom­bo­we­go na wła­sny obóz w Ba­bi­lo­nie! To by­ła naj­więk­sza pol­ska ba­za w Ira­ku. Na­szym służ­bom spe­cjal­nym bar­dzo za­le­ża­ło na uwia­ry­god­nie­niu agen­ta. A ten otrzy­mał roz­kaz pod­ło­że­nia bom­by w obo­zo­wi­sku. Od­pa­la­jąc bom­bę na te­re­nie ba­zy, zy­skał­by za­ufa­nie sze­fów or­ga­ni­za­cji, do któ­rej miał prze­nik­nąć. Mu­sie­li­śmy to zro­bić za te­go Ira­kij­czy­ka.

O ca­łej ro­bo­cie wie­dzia­ło tyl­ko ści­słe do­wódz­two dy­wi­zji. Plan był ta­ki, że w cza­sie ru­ty­no­we­go noc­ne­go pa­tro­lu spe­cjal­si zde­to­nu­ją du­ży ła­du­nek wy­bu­cho­wy w po­bli­żu obo­zo­wi­ska.

– Wy­je­cha­li­śmy bra­mą w kie­run­ku po­bli­skiej Al-Hil­li. Wy­buch mu­siał być sły­szal­ny w mie­ście... Naj­waż­niej­sze, że­by nikt z po­stron­nych nie ucier­piał. Mi­nę­ło do­pie­ro kil­ka mie­się­cy od za­koń­cze­nia woj­ny, więc jesz­cze by­ło spo­koj­nie. No­ca­mi na uli­cach krę­ci­ło się spo­ro Ira­kij­czy­ków. Ist­nia­ło więc du­że praw­do­po­do­bień­stwo, że ja­kiś sa­mo­chód czy pie­szy znaj­dzie się w za­się­gu eks­plo­zji – wspo­mi­na je­den z ope­ra­to­rów.

Za­pal­nik zo­stał tak usta­wio­ny, że­by zde­to­no­wał ła­du­nek w kil­ka­na­ście se­kund po pod­ło­że­niu. Ruch był na ty­le du­ży, że pa­trol do­pie­ro za trze­cim ra­zem zna­lazł się w usta­lo­nym punk­cie, gdy wo­kół by­ło pu­sto.

– Uło­ży­łem ła­du­nek, od­pa­li­łem za­pal­nik i pę­dem do sa­mo­cho­du. Ru­szy­li­śmy na peł­nym ga­zie. Po chwi­li na­stą­pił po­tęż­ny huk i błysk – re­la­cjo­nu­je „Dre­wi”, uczest­nik tej ak­cji.

W ba­zie ogło­szo­no peł­ną pro­ce­du­rę zwią­za­ną z ata­kiem bom­bo­wym. Wszy­scy żoł­nie­rze wy­bie­gli do schro­nów. Za­mie­sza­nie trwa­ło kil­ka go­dzin. A od ra­na oko­licz­ni miesz­kań­cy plot­ko­wa­li, że w ba­zie wy­bu­chła po­tęż­na bom­ba.

– „Źró­dło” zo­sta­ło uwia­ry­god­nio­ne. Uśmie­cha­li­śmy się pod no­sem, bo w cza­sie alar­mu nie­któ­rych żoł­nie­rzy ogar­nę­ła spo­ra pa­ni­ka. Wszy­scy prze­sie­dzie­li kil­ka go­dzin w schro­nach, tyl­ko do­wódz­two kom­pa­nii spe­cjal­nej w na­mio­cie po­pi­ja­ło spo­koj­nie her­ba­tę w ocze­ki­wa­niu na po­wrót chło­pa­ków. Zgod­nie z pla­nem ra­no na­si wró­ci­li z pa­tro­lu – wspo­mi­na in­ny uczest­nik tej mi­sji.

Pierw­sza irac­ka zmia­na zwar­te­go pod­od­dzia­łu wy­sta­wio­ne­go przez jed­nost­kę z Lu­bliń­ca za­koń­czy­ła się suk­ce­sem. Spe­cjal­si za­trzy­ma­li osiem­na­ście osób po­dej­rza­nych o ata­ki na si­ły mię­dzy­na­ro­do­we. Prze­ję­li po­nad dwa­dzie­ścia sztuk bro­ni, kil­ka­dzie­siąt gra­na­tów, sześć­dzie­siąt ki­lo­gra­mów ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych, osiem­dzie­siąt sil­ni­ków do ra­kiet bo­jo­wych.

Spe­cjals z TF-50 go­to­wy do od­da­nia ci­che­go i sku­tecz­ne­go strza­łu.

Był to okres zbie­ra­nia pierw­szych do­świad­czeń. Spe­cjal­si na­wią­za­li kon­takt z ame­ry­kań­ski­mi si­ła­mi spe­cjal­ny­mi sta­cjo­nu­ją­cy­mi w Al-Hil­li i w Kar­ba­li. Ko­ope­ra­cja oka­za­ła się owoc­na i prze­ło­ży­ła się na za­cie­śnie­nie współ­pra­cy pod­czas ko­lej­nych zmian w Ira­ku. Z cza­sem spo­wo­do­wa­ła, że ame­ry­kań­skie jed­nost­ki spe­cjal­ne za­czę­ły za­bie­gać o wspól­ne szko­le­nia ze spe­cjal­sa­mi z Lu­bliń­ca, za­rów­no w Pol­sce, jak i w Sta­nach Zjed­no­czo­nych.

Po za­koń­cze­niu pierw­szej zmia­ny puł­kow­nik Mie­czy­sław Go­cuł, wte­dy szef Od­dzia­łu Ope­ra­cyj­ne­go mię­dzy­na­ro­do­wej dy­wi­zji w Ira­ku, po de­ka­dzie Szef Szta­bu Ge­ne­ral­ne­go WP, przy­słał do Lu­bliń­ca ofi­cjal­ną oce­nę pra­cy kom­pa­nii spe­cjal­nej:

„Dzia­ła­nie, po­ziom wy­szko­le­nia oraz po­sta­wa żoł­nie­rzy za­słu­gu­je na uzna­nie i wy­róż­nie­nie. Po­mi­mo że man­dat mi­sji nie obej­mo­wał te­go ty­pu ope­ra­cji, kom­pa­nia do­ko­na­ła sze­re­gu aresz­to­wań osób po­dej­rza­nych o dzia­łal­ność ter­ro­ry­stycz­ną, co znacz­nie przy­czy­ni­ło się do pod­nie­sie­nia bez­pie­czeń­stwa w stre­fie od­po­wie­dzial­no­ści. Pro­fe­sjo­nal­ne wy­szko­le­nie żoł­nie­rzy po­zy­tyw­nie od­zna­cza­ło się na tle in­nych pod­od­dzia­łów. Pro­wa­dzo­ne dzia­ła­nia ce­cho­wa­ły się sta­ran­nym przy­go­to­wa­niem i per­fek­cyj­nym wy­ko­na­niem. Do mi­ni­mum ogra­ni­cza­no ry­zy­ko po­dej­mo­wa­ne przy wy­ko­ny­wa­niu ak­cji spe­cjal­nych, co świad­czy o doj­rza­ło­ści i pro­fe­sjo­nal­nym przy­go­to­wa­niu żoł­nie­rzy.

Na­wią­za­no ści­słą współ­pra­cę i współ­dzia­ła­nie z jed­nost­ka­mi spe­cjal­ny­mi Ar­mii Sta­nów Zjed­no­czo­nych oraz prze­pro­wa­dzo­no wie­le wspól­nych ope­ra­cji, za­koń­czo­nych suk­ce­sa­mi. Jed­nost­ki spe­cjal­ne Ar­mii Sta­nów Zjed­no­czo­nych ini­cjo­wa­ły współ­dzia­ła­nie z kom­pa­nią spe­cjal­ną i ze wzglę­du na wy­so­ki po­ziom pro­fe­sjo­na­li­zmu nie by­ły skłon­ne do współ­pra­cy z in­ny­mi pod­od­dzia­ła­mi na­szej dy­wi­zji. Po­ziom wy­szko­le­nia żoł­nie­rzy zo­stał z uzna­niem przy­ję­ty przez Ame­ry­ka­nów, a w wie­lu wy­pad­kach dzia­ła­nie kom­pa­nii spe­cjal­nej by­ło spraw­niej­sze”. ■

W mateczniku talibów

Mi­nę­ło sześć lat od za­koń­cze­nia pierw­szej zmia­ny w Ira­ku i w cza­sie siód­mej zmia­ny w Afga­ni­sta­nie jed­nost­ka z Lu­bliń­ca pierw­szy raz przy­go­to­wa­ła sa­mo­dziel­ny Task For­ce.

„Wró­bel” zo­stał wte­dy za­stęp­cą do­wód­cy TF-50, a za­ra­zem do­wód­cą eki­py sta­cjo­nu­ją­cej w ba­zie „War­rior”, znaj­du­ją­cej się w po­łu­dnio­wej czę­ści pro­win­cji Gha­zni.

Obo­zo­wi­sko za­ło­żo­no na ru­inach sta­re­go for­tu bry­tyj­skie­go. Wo­kół nie­go cią­gnę­ły się wio­ski pasz­tuń­skie. One sta­no­wi­ły „sa­fe ha­ven”, czy­li „stre­fę od­po­czyn­ku” dla ta­lib­skie­go wo­dza Jo­ha­die­go i je­go lu­dzi, przy­by­wa­ją­cych z po­bli­skiej do­li­ny Ra­sha­na.

Kil­ka­na­ście mie­się­cy póź­niej, na prze­ło­mie 2011 i 2012 ro­ku, „Wró­bel” do­wo­dził już ca­łym TF-50. Po­dob­nie jak na trzy­na­stej zmia­nie, któ­ra roz­po­czę­ła się w mar­cu 2013 ro­ku.

– Mam ta­ką za­sa­dę, że bli­skim nie opo­wia­dam o pra­cy. Nie chcę de­ner­wo­wać ich nie­po­trzeb­nie. I tak się mar­twią, gdy na ko­lej­ne pół ro­ku zni­kam z do­mu. Żo­na i dzie­ci po­no­szą naj­wyż­szy koszt tych wy­jaz­dów. My po­strze­ga­my mi­sje w ka­te­go­riach wy­zwań i obo­wiąz­ku, oni – ja­ko czas nie­po­ko­ju i roz­te­rek – stwier­dza do­wód­ca.

Je­go za­stęp­cą zo­stał ma­jor „Te­lo”. Wy­so­ki, szczu­pły, elo­kwent­ny i to­wa­rzy­ski. Już po krót­kiej roz­mo­wie spra­wia wra­że­nie spo­koj­ne­go i do­brze wy­kształ­co­ne­go.

Wśród „Pa­ra­so­la­rzy” – jak ze wzglę­du na dzie­dzi­czo­ne tra­dy­cje po­pu­lar­nie na­zy­wa się żoł­nie­rzy Ze­spo­łu Bo­jo­we­go C – „Te­lo” jest jed­nym z naj­młod­szych sta­żem. Co praw­da dwa ra­zy był na mi­sji w Afga­ni­sta­nie z tym te­amem, ale na co dzień w nim nie słu­żył. Po dzie­sią­tej zmia­nie w Afga­ni­sta­nie zo­stał za­stęp­cą do­wód­cy ZBC.

Jak na ofi­ce­ra jed­nost­ki spe­cjal­nej, „Te­lo” ma nie­ty­po­wy ży­cio­rys.

– Każ­dy w dzie­ciń­stwie chciał być żoł­nie­rzem al­bo stra­ża­kiem. Ja też. Od naj­młod­szych lat by­łem zde­ter­mi­no­wa­ny, że­by osią­gnąć ten cel – mó­wi.

W ro­ku 1992 roz­po­czął na­ukę w Woj­sko­wej Aka­de­mii Tech­nicz­nej. Od pierw­sze­go ro­ku stu­diów pod­cho­rą­żym tej uczel­ni wbi­ja­no do gło­wy, że są na­ukow­ca­mi, a w przy­szło­ści ofi­ce­ra­mi o po­zio­mie zde­cy­do­wa­nie wyż­szym niż pod­po­rucz­ni­cy in­nych uczel­ni woj­sko­wych.

– Gdy koń­czy­łem WAT, nie do po­my­śle­nia by­ło to, że­by ktoś na wła­sne ży­cze­nie szedł do jed­nost­ki li­nio­wej. Naj­bar­dziej po­pu­lar­ne by­ły in­sty­tu­ty, skład­ni­ce czy ba­zy. Dla wy­bit­nych – ata­sza­ty i przed­sta­wi­ciel­stwa woj­sko­we, a dla tych ze zna­jo­mo­ścia­mi – sta­no­wi­ska w Woj­sko­wych Ko­men­dach Uzu­peł­nień. Służ­ba „w li­nii” trak­to­wa­na by­ła jak mar­no­wa­nie po­ten­cja­łu ofi­ce­rów po WAT. Ale z dru­giej stro­ny „zme­cho­le”, czy­li ab­sol­wen­ci szko­ły ofi­cer­skiej we Wro­cła­wiu, po­wszech­nie trak­to­wa­li nas – „wa­cia­ków” – ja­ko kiep­skich żoł­nie­rzy – wspo­mi­na „Te­lo”.

Spo­tka­nie u sze­fa NDS pro­win­cji Pak­ti­ka. Po le­wej „Pap­cio”, po pra­wej „Te­lo”. Go­spo­darz stoi w środ­ku. Na te­go Afgań­czy­ka ta­li­bo­wie urzą­dza­li już kil­ka za­ma­chów.

W cza­sie roz­mów ka­dro­wych, ja­kie pod ko­niec stu­diów prze­cho­dził każ­dy przy­szły pod­po­rucz­nik, za­pa­dło nie­zręcz­ne mil­cze­nie, kie­dy „Te­lo” po­pro­sił o skie­ro­wa­nie do Lu­bliń­ca. Chciał słu­żyć w jed­no­st­ce spe­cjal­nej, a wte­dy w woj­sku funk­cjo­no­wa­ła tyl­ko jed­na.

– Na twa­rzach człon­ków ko­mi­sji po­ja­wi­ła się kon­ster­na­cja. Po­tem po­wie­dzia­no mi, że w Lu­bliń­cu nie ma wol­nych miejsc. To nie­praw­da, aku­rat w tym cza­sie in­ten­syw­nie po­szu­ki­wa­no tam pod­po­rucz­ni­ków. No, ale moi prze­ło­że­ni zna­leź­li dla mnie in­ne miej­sce. Oka­za­ło się, że je­stem nie­zbęd­ny w 5 Re­jo­no­wej Ba­zie Ma­te­ria­ło­wej, w za­po­mnia­nym No­wo­gro­dzie Bo­brzań­skim – opo­wia­da.

Nie­je­den na je­go miej­scu by się ucie­szył. Ja­ko pod­po­rucz­nik otrzy­mał sta­no­wi­sko prze­wi­dzia­ne dla ma­jo­ra. I ta­ką pen­sję! Po­dob­ne roz­wią­za­nia nie by­ły wte­dy ni­czym dziw­nym, słu­ży­ły ła­ta­niu bra­ków ka­dro­wych.

Już po kil­ku mie­sią­cach służ­by „Te­lo” na wła­sną rę­kę za­czął szu­kać kon­tak­tu z ludź­mi zwią­za­ny­mi z Lu­bliń­cem.

– Po­zna­łem ko­goś, kto miał bra­ta w Lu­bliń­cu. Od nie­go do­wia­dy­wa­łem się o tym, ja­kie trze­ba mieć pre­dys­po­zy­cje do służ­by w jed­no­st­ce spe­cjal­nej. Kil­ka­na­ście lat tre­no­wa­łem ka­ra­te, by­łem bar­dzo spraw­ny fi­zycz­nie. Ale opo­wie­ści o „bra­cie z Lu­bliń­ca” prze­kra­cza­ły mo­ją wy­obraź­nię. By­ło w tym spo­ro ście­my, jed­nak wte­dy dał­bym so­bie rę­kę uciąć, że to praw­da. Dla­te­go za­czą­łem tre­no­wać jesz­cze wię­cej – śmie­je się ofi­cer.

Na­pi­sał kil­ka po­dań o prze­nie­sie­nie. Gdy prze­ło­że­ni kre­śli­li na nich krót­kie „brak zgo­dy”, „Te­lo” nie ustę­po­wał i pi­sał na­stęp­ne. W koń­cu do­tar­ły na­wet do ga­bi­ne­tu Sze­fa Szta­bu Ge­ne­ral­ne­go WP! Ta­ka wy­mia­na pism trwa­ła ca­łe trzy la­ta. Uda­ło się do­pie­ro, gdy „Te­lo” tra­fił na zna­jo­me­go z WAT-u, słu­żą­ce­go w Mi­ni­ster­stwie Obro­ny Na­ro­do­wej.

– To by­ły la­ta, gdy głów­nie od­ra­dza­no mi przej­ście i kpio­no z mo­je­go po­my­słu na ży­cie. Ale uda­ło się! Wów­czas w Lu­bliń­cu na stu ofi­ce­rów tyl­ko czte­rech by­ło po mo­jej uczel­ni. Do dziś je­stem dum­ny, że ukoń­czy­łem WAT. Udo­wod­ni­łem, że na­da­ję się do ze­spo­łu bo­jo­we­go. Ale ab­sol­wen­ci aka­de­mii mo­gą też wie­le zdzia­łać w lo­gi­sty­ce, za­bez­pie­cze­niu czy in­nych ko­mór­kach na­szej jed­nost­ki – pod­su­mo­wu­je.

Jest ty­po­wym szta­bow­cem. W Niem­czech i Bel­gii ukoń­czył spo­ro kur­sów zwią­za­nych z pla­no­wa­niem ope­ra­cji spe­cjal­nych i an­ty­ter­ro­ry­stycz­nych.

W Afga­ni­sta­nie był dwa ra­zy. W cza­sie siód­mej zmia­ny ja­ko szef szta­bu TF-50. Pod­czas dzie­sią­tej zmia­ny zo­stał za­stęp­cą do­wód­cy, a jed­no­cze­śnie do­wo­dził wy­dzie­lo­nym ele­men­tem TF-50 w Pak­ti­ce. Po­le­ciał też na trzy­na­stą zmia­nę.

– Dzie­sią­ta zmia­na sta­no­wi­ła spo­re wy­zwa­nie, bo pro­win­cja by­ła dla nas no­wa. Na­le­ża­ło po­świę­cić spo­ro cza­su na na­wią­zy­wa­nie kon­tak­tów z PRC, czy­li Pro­vin­cial Re­spon­se Com­pa­ny – afgań­ską kom­pa­nią an­ty­ter­ro­ry­stycz­ną, po­pu­lar­nie na­zy­wa­ną „Afgań­ski­mi Ty­gry­sa­mi”, afgań­ski­mi służ­ba­mi spe­cjal­ny­mi, Ame­ry­ka­na­mi.

Naj­trud­niej­szy mo­ment w woj­sko­wej ka­rie­rze? Oczy­wi­ście ope­ra­cja ra­to­wa­nia za­kład­ni­ków w Sha­ra­nie. „Te­lo” od po­cząt­ku wspie­rał „Su­che­go”, któ­ry chciał wcho­dzić do bu­dyn­ku opa­no­wa­ne­go przez ter­ro­ry­stów sa­mo­bój­ców.