34,00 zł
Can Xue, autorka kilkunastu powieści, około pięćdziesięciu nowel, ponad stu opowiadań i kilku tomów krytyki literackiej, od lat jest wymieniana w gronie faworytów do literackiej Nagrody Nobla. Jej kolejna powieść w PIW-ie (po „Ulicy Żółtego Błota”) opowiada o grupie nieznajomych, którzy wsiadają do pociągu, lecz ten nie dowozi ich do celu. Pasażerowie doświadczają zamknięcia, strachu, przeczuwają katastrofę, która faktycznie nadchodzi. Pozbawieni oparcia przypadkowi znajomi zawierzają sobie własne wspomnienia; tymczasem pociąg okazuje się widmem kursującym w ten sam niepokojący sposób od lat, zbierając outsiderów i dając im na chwilę iluzoryczne schronienie. Po części alegoria, po części gorączkowy sen, powieść – jak zawsze w przypadku Can Xue – jest niewygodnym obrazem współczesnych Chin.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 142
Rok wydania: 2025
Tytuł oryginału
Redaktor prowadząca
Elżbieta Brzozowska
Redakcja
Monika Baranowska
Korekta
Bernadeta Lekacz
Projekt okładki i stron tytułowych
Wiktor Dyndo
Na okładce wykorzystano instalację Huang Yongpinga „Leviathanation” (fot. Feng Li / Getty Images).
© Copyright by Can Xue
© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2024
© Copyright for the Polish translation by Katarzyna Sarek
Projekt zrealizowany przy wsparciu finansowym Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO, realizowanej przez Krakowskie Biuro Festiwalowe ze środków Gminy Miejskiej Kraków.
Wydanie pierwsze, Warszawa 2024
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Księgarnia internetowa www.piw.pl
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
Książka dostępna także jako e-book
Kompleksowy projekt typograficzny
Agata Mościcka / biały-ogród.pl
ISBN 978-83-8196-880-5
Dudniący pociąg gwałtownie szarpnął i zatrzymał się niespodziewanie. Leżący pod istną górą koców Blizna otworzył oczy w ciemnościach kuszetki pierwszej klasy. Wysunął głowę z pościeli, chcąc sprawdzić godzinę na zegarku na przegubie, ale było zbyt ciemno. Nie pamiętał, kiedy zasnął, miał wrażenie, jakby cały czas czuwał, choć mgliście kojarzył, że tuż zanim opadły mu powieki, wszedł niewysoki konduktor, oznajmiając, że dotarli do zatoki Shiluo. Przed wyjściem zawahał się, jakby chciał jeszcze coś dodać, i w końcu ostrzegł Bliznę, że noc będzie bardzo zimna. Ponieważ nikt nie spał na leżance naprzeciwko, Blizna zabrał i przeniósł do siebie całą pościel. Łamał sobie głowę – skąd to ostrzeżenie przed zimnem, skoro w przedziale działało ogrzewanie? Czyżby konduktor kultywował dziwaczny zwyczaj okłamywania ludzi? A może chodziło o coś innego?
Konduktor o czerwonych policzkach miał wyjątkowo bujne owłosienie na prawie całej twarzy upstrzonej gruzłami krost. Był towarzyski i nieco zbyt gadatliwy. Ponieważ w przedziale jechało tylko dwóch pasażerów, a ten na górnej leżance spał całe dnie, konduktor często siadał na dolnym łóżku, żeby chwilę porozmawiać. Blizna już się dowiedział, że żona i dzieci kolejarza mieszkają w mieście średniej wielkości na północy kraju, a on sam od lat rozpaczliwie tęskni za domem, zwłaszcza nocami, i wtedy ma ochotę wyskoczyć z pociągu. Wielokrotnie przedkładał zwierzchnikom wniosek o transfer w rodzinne strony, ale zawsze go odrzucano. Konduktor mówił o tym z kamienną twarzą, lekko się klepiąc dużymi kościstymi dłońmi po krótkich udach. Blizna mu współczuł, odnosił jednak wrażenie, że żona i dzieci mieszkające w mieście gdzieś na północy stały się jedynie bladym wspomnieniem, błahym pretekstem do otwarcia ust, bowiem miejsce w sercu mężczyzny zajmuje coś innego, coś, co zaraz się wydarzy, czego wyczekuje i czego się obawia. Nie potrafił się uporać z rosnącym napięciem i dlatego wpadał do przedziału, żeby rozmową zająć myśli. W długiej podróży czas się dłuży, więc Blizna z radością witał konduktora, choć był on drętwym i nudnym rozmówcą. Nigdy wcześniej nie spotkał człowieka, który tak bardzo nie potrafił opowiadać, albo inaczej – to, co konduktor chciał wyrazić, i to, co wylatywało z jego ust, było bytami kompletnie do siebie nieprzystającymi. Skąd zatem Blizna wiedział, co kolejarz usiłował opowiedzieć? Z analizy jego zachowania, bowiem konduktor nieustannie się wahał i na coś szykował, owszem, to nadal była jedynie hipoteza, ale Blizna nabrał silnego przekonania, że kolejarz po prostu pieprzy bez sensu. Słowem, ze swoją pozbawioną emocji twarzą sprawiał wrażenie, że jest opóźnionym wiejskim burakiem. Pełne sprzeczności zachowanie gościa przejawiało się na przykład w tym, że przerywał historię w połowie, zrywał się, mówił, że ma pilną sprawę, wychodził, a kiedy Blizna już zamknął za nim drzwi i się kładł, ten znów się zjawiał. W ten sposób po kilka razy przerywał każdą opowieść, a potem, jak gdyby nigdy nic, dalej ją ciągnął. Jeśli zaś chodzi o treść, wszystko dotyczyło wydarzeń sprzed lat, tylko stare plotki. Blizny, rzecz jasna, nie interesowały historie konduktora, nigdy wcześniej nie widział podobnego zachowania i zwracania takiej uwagi na tego typu bzdury ani przekazywania ich z taką skrupulatnością, uporem i z równie niejednoznacznymi intencjami.
Dlatego Bliznę dręczyło jedno pytanie: o co właściwie chodziło konduktorowi? Na przykład raz zaczął mówić o swoim poprzednim zajęciu – był rolnikiem i uprawiał ostre papryki na południu kraju. Stwierdził, że z perspektywy czasu widzi bezsens tej pracy, nie tylko wieczna harówka, lecz również trudny rynek. Kilka lat z rzędu warzywa gniły mu na polach i udawało się sprzedać zaledwie połowę zbiorów. Krewni i znajomi doradzali mu zmianę zawodu, co puszczał mimo uszu, choć wiedział, że dobrze mu życzą. A gdy mówili to inni, wybuchały awantury, doszło nawet do tego, że kamieniami rzucał w ludzi nieszczędzących mu sarkastycznych uwag. Oczywiście skończyło się na tym, że kiedy już mało co sprzedawał i nie mieli co włożyć do garnka, całą rodziną wyemigrowali na północ. Od czasu do czasu konduktor rozkładał ręce, pokazując, jak wielkie hodował papryki. Bliźnie wydawało się dziwne, że kolejarz o wiecznie przygnębionej twarzy nie patrzy na niego, ale gdy przypadkowo krzyżowały się ich spojrzenia, dostrzegał lód w jego oczach. Gdy Blizna odlatywał gdzieś myślami, konduktor podnosił głos:
– Och, co to była za ziemia! Tłusta, że ciekł z niej olej!
Zaskoczony Blizna otrząsał się i ponownie zamieniał w słuch.
Chłód zaatakował w środku nocy, kiedy nagle wyłączono ogrzewanie. Blizna nie wiedział, co się stało, i rozzłoszczony postanowił znaleźć konduktora, aby wyrazić swój zdecydowany protest. Pomagając sobie w ciemności rękami, zsunął się z leżanki i chciał zapalić światło, ale kiedy pomimo długiego macania nie znalazł włącznika, przypomniał sobie, że znajduje się on na korytarzu. Podszedł do drzwi, pchnął je bezskutecznie kilka razy i dopiero wtedy uświadomił sobie, że są zablokowane od zewnątrz. Przycisnął dłoń do łomoczącego serca i usiadł na posłaniu, żeby zrozumieć to, co się właśnie wydarzyło. Najpierw postanowił obudzić chrapiącego pasażera z górnej leżanki. Pomyślał, że jeśli ma się wydarzyć jakieś nieszczęście, to ich połączone siły zawsze przewyższą siłę jego jednego. Oczywiście bardziej prawdopodobne było to, że to bzdura i jedynie padli ofiarą durnego żartu jakiegoś znudzonego pracownika, choć ewidentnie posunął się za daleko. Kilka razy szarpnął mężczyznę, który w końcu przestał chrapać i rozeźlony przewrócił się na drugi bok. Blizna potrząsnął nim raz jeszcze i powiedział:
– Wstawaj, coś się stało!
Niespodziewanie mężczyzna wściekle kopnął Bliznę, który z impetem usiadł na podłodze.
Pasażer rzucił w powietrze gniewne: „Palant!” i znów głośno zachrapał. Blizna się nie poddał, kilka razy popchnął drzwi, a potem zaczął w nie z całej siły walić i kopać, robiąc przy tym piekielny hałas, pulsowanie krwi czuł nawet na czubku głowy.
– Życie ci niemiłe?! – ryknął ten z górnej leżanki.
Bliźnie jego ton wydał się podejrzany, czy to możliwe, że współpasażer nie jest wcale ofiarą, ale wspólnikiem w durnym kawale żartownisia? Chciał się dowiedzieć więcej, ale mężczyzna już zasnął. Pociąg gładko jechał przed siebie, a Blizna żałował, że nie wziął latarki, gdyby ją miał, przynajmniej mógłby sprawdzić godzinę. Siedział długo na leżance z coraz większym mętlikiem w głowie, ale w końcu doszedł do wniosku, że prawda zawsze wypływa, przecież nadejdzie świt i czy wtedy wszystko się nie wyjaśni? Trochę się uspokoił, wymacał koce i wślizgnął się pod nie. Nie spał dobrze, co rusz budził się gwałtownie i nie miał pojęcia, czy zasnął, czy tylko mu się wydawało. Przez chwilę miał wrażenie, że ktoś dobija się do drzwi, ale kiedy się wybudził, zrozumiał, że to był tylko sen.
Kiedy po spazmach szarpnięć pociąg w końcu się zatrzymał, Blizna już nie mógł spać. Na zewnątrz wiało tak mocno, że nie dałoby się otworzyć okna. Założył kapcie, zbliżył się do okna i przycisnął ucho do szyby, wsłuchując się w ciemność. Wkrótce był już pewien, że pociąg stoi na moście, ponieważ rozpoznał dźwięk chlupotania wody pod wiosłami drewnianych łodzi. Nie stał tam długo, już po chwili tak zmarzł, że znów wcisnął się pod stertę koców.
Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, kiedy poczuł na sobie ciężar, choć wcale nie słyszał, żeby ktoś wchodził. Człowiek ten był słusznych rozmiarów, siedział ze zwieszoną głową i wyglądał na zamyślonego. Blizna wyszarpnął przygniecione nogi i zobaczył, że mężczyzna ani drgnął. Kim on był? W jaki sposób zdołał bezszelestnie wślizgnąć się do przedziału? Naprzeciwko miał wolną leżankę, dlaczego więc usiadł na nim? Blizna miał coraz więcej pytań. Najadł się strachu tej nocy i nie chciał zachowywać się pochopnie. Uniósł lekko głowę i zapytał:
– Kim pan jest?
– Służba ochrony kolei – odpowiedział mężczyzna i dalej siedział nieruchomo.
– Czy to nieplanowane zatrzymanie pociągu?
– Nie mam pojęcia.
Blizna nie śmiał wstać, nie śmiał też zapytać o zamknięcie przedziału i postanowił, że będzie działał na chłodno. Nocne wydarzenia kompletnie pozbawiły go śmiałości, ale wyczuwał, że jeśli teraz zachowa ostrożność, to nic mu się nie przydarzy. Usłyszał, jak sokista wyjął z kieszeni spore zawiniątko i zaczął coś jeść, wydawał takie odgłosy, jakby gryzł kości. Robił to bardzo długo, ale nie wypluwał żadnych odłamków. Blizna pomyślał, że mężczyzna musi mieć potężną siłę zgryzu, tak jak pies, i lepiej nie wpaść w ręce takiego osobnika. Spotkał w życiu wielu policjantów, wszyscy mieli szczęki jak ze stali i gdy pojawiali się na fermie drobiu, na której kiedyś pracował, i jedli kurczaki, to zazwyczaj nie wypluwali kości, tylko żuli je, międlili i połykali zmiażdżone. Dawniej Blizna czuł podziw, bo rzadko się coś takiego widywało, ale teraz, słysząc te odgłosy dobiegające z ust mężczyzny, cały się trząsł. Z trudem powstrzymał dygot i nagle uświadomił sobie, że pasażer z górnej leżanki wciąż chrapie, najwidoczniej nie zdając sobie sprawy ze zmian wokół. Blizna trochę się uspokoił, zaświtała mu myśl, że może wyobraźnia zwiodła go na manowce. Strażnik wyglądał na krańcowo wyczerpanego i gdy skończył jeść, nie wycierając ani rąk, ani ust, przechylił się i oparł o ściankę, przygniatając nogi Blizny, który, żeby zrobić mu miejsce, zwinął się w kłębek. W nowej pozycji było mu bardzo niewygodnie, ponieważ funkcjonariusz, kawał chłopa, nawet tylko siedząc, zajmował jedną trzecią leżanki. Mijały minuty, nic się nie działo, Blizna czuł, że podkurczone nogi kompletnie mu zdrętwiały i nie mogąc dłużej wytrzymać, odsunął koce i wstał. Porozciągał się, kilka razy machnął ramionami, ale nie śmiał pchnąć drzwi przedziału. Brak odwagi wytłumaczył sobie zalegającą ciemnością, całym sobą wyglądał bliskiego świtu. Nie był pewien, czy sokista drzemie, czy też go pilnuje, a jeśli robi to drugie, to może lepiej wrócić na leżankę? Nieważne, i tak niedługo się rozjaśni. Spróbował pochodzić po wąskiej przestrzeni i znów poczuł niezadowolenie z siebie. Czemu siedzi jak trusia w tym miejscu zimnym jak lodownia? Dlaczego nie ma odwagi wyjść? Przecież wystarczyło przejść wąskim korytarzem przylegającym do kuchni, aby dotrzeć do jadalni, jasnej i ciepłej jadalni. Na myśl o niej poczuł lekki głód. Wczoraj w południe zjadł rybę i porcję pulpetów zdecydowanie drugiej świeżości. Kiedy pochylał się nad talerzem, usłyszał znajomy głos, a gdy podniósł głowę, zobaczył szeroką twarz lśniącą tłuszczem i nieproporcjonalnie małe okulary. Uśmiechnął się zakłopotany, ponieważ nie mógł sobie przypomnieć, kim jest ten człowiek. Mężczyzna to zauważył, ale się nie przedstawił, tylko powiedział: „Proszę się najeść, najważniejsze to zachować siły”. Następnie poklepał go po ramieniu i odszedł. Teraz, gdy Blizna przypomniał sobie zapachy zaparowanej jadalni, wydawała mu się coraz bardziej kusząca i zatęsknił nawet za smakiem prześmierdłych pulpetów, których wczoraj nie dojadł. Stanął na środku wąskiego przedziału i całym sobą odczuł sens powiedzenia „potykać się na każdym kroku”. Ale było zimno! Zresztą nieważne, musi porozmawiać z sokistą, w ten sposób może uda mu się poprawić atmosferę w przedziale. Wiele razy zdarzyło mu się, że po rozmowie problem znikał, a wymiana zdań doprowadzała do rozwiązania spornych kwestii. Funkcjonariusz może spał, a może czuwał, jak by nie było i tak z nim porozmawia. Zdecydowany Blizna podszedł do krańca leżanki, otworzył usta i zaczął:
– Halo...
– Najlepiej będzie, jeśli się pan położy – przerwał mu zimno strażnik, który wcale nie spał.
– Oczywiście, ale... wie pan, coś się stało.
Po lodowatej reakcji sokisty Blizna poczuł, jak opuszcza go odwaga, i nie miał pojęcia, co powiedzieć.
– Zawsze coś się dzieje. Nie lepiej się położyć? Patrz pan, czy ta górna leżanka nie wygląda przyjemnie?
– W rzeczy samej. Czy może mi pan powiedzieć, jak się pan tu dostał? To bardzo ważne. Kiedy wstałem w nocy i pchnąłem drzwi, były zamknięte! – Blizna powiedział to z ukrytą nadzieją, że wszystko okaże się banalnie proste i martwił się bez powodu.
– Po moim wejściu konduktor zamknął je od zewnątrz. Ta górna leżanka naprzeciwko jest moja, ale wziął pan z niej pościel, więc usiadłem na pańskiej. Za dużo pan mówi, lepiej się zrelaksować z zamkniętymi oczami, a i czas wtedy szybciej płynie.
Blizna nie śmiał zadawać kolejnych pytań. Wyczuwał jakiś spisek, być może skierowany przeciwko niemu, ale dlaczego? Czyżby wczoraj tak bardzo obraził konduktora, że ten mści się teraz w tak okrutny sposób? Blizna nie przypominał sobie, żeby w czymś uraził tego kmiotka, praktycznie rzecz biorąc, nie rozmawiali, tamten snuł te swoje opowieści, a on, Blizna, tylko słuchał i czasem zmuszał się do powtórzenia kilku ostatnich słów, żeby rozmówca nie zauważył braku zainteresowania. Po zastanowieniu przypomniał sobie jedną niezrozumiałą rzecz, ale nie miała ona absolutnie żadnego związku z wydarzeniami dzisiejszej nocy. Konduktor opowiedział o psie, którego miał przez kilkanaście lat, razem mieszkali, razem jedli i zwierzę było do niego bardzo przywiązane. Pewnego dnia, pod wpływem impulsu, zabrał psa nad urwisko, gdzie dał mu ulubione kości, a potem kiedy spacerowali tuż przy krawędzi – ufne zwierzę nic a nic się nie bało – nagle go zepchnął. Wzniesienie było naprawdę wysokie, mówił konduktor, lot na dno wąwozu musiał trwać co najmniej dwie minuty. Zaciekawiony Blizna zapytał o powód, a konduktor odparł, że chciał się uwolnić od zobowiązań. Pozostałe historie były znacznie mniej ciekawe, niektóre, nudne jak flaki z olejem, dotyczyły ważnych urzędników, kolejne – częstych w pociągach napadów rabunkowych, inne zaś były sprośnymi sucharami. W żadnej z anegdot nie mógł się jednak doszukać jakiejkolwiek wskazówki.
Być może za tym wszystkim nie kryło się nic poważnego, może konduktor po prostu zablokował drzwi ze względów bezpieczeństwa albo z troski o niego. Czy w przedziale nie przebywały teraz trzy osoby? Kiedy się rozjaśni, będą musieli wyjść do toalety czy obmyć twarze. Naprawdę nie miał powodów do zmartwień, przecież tylko popsuło się ogrzewanie. Konduktor ostrzegał, żeby się dobrze przykryć. Co by nie było, rano wszystko się wyjaśni. Pomyślawszy o tym, skostniały Blizna wcisnął się pod koce, aby jakoś zabić czas.
Ta podróż wydawała się Bliźnie dziwna. Był zaopatrzeniowcem w wielkiej fermie drobiowej, w pracy ani się nie przemęczał, ani zbytnio się nią nie przejmował. Dyrektor, ponadpięćdziesięcioletni były wojskowy, od dawna patrzył na niego krzywo i zastanawiał się, czy Blizny nie zwolnić, ale w końcu go oszczędził jako starego pracownika bez większych wpadek. Blizna o tym wiedział, nie miał jednak zamiaru się zmieniać i zachowywał się jak dawniej. Dwa dni wcześniej spóźnił się, zaspał jak zawsze, i robotnicy musieli czekać dwadzieścia minut na wydanie karmy, a kiedy sprzątał magazynek, zaszedł do niego dyrektor. Powiedział Bliźnie, że wysyła go w delegację – ma jechać na północ po zakup paszy, wszystko już jest gotowe – bilet, kontrakt i pieniądze, więc niech się zbiera, bo pociąg niedługo odjeżdża. Ponaglany Blizna szybko spakował torbę podróżną, szef wcisnął mu dużą kopertę i kazał ruszać w drogę. Niespodziewanie zaoferował się go podwieźć na autobus, który dojeżdżał na dworzec kolejowy. Do przystanku nie było daleko, tylko dziesięć minut jazdy, ale dlaczego dyrektor nagle stał się taki miły? Blizna ukradkiem przyglądał się szefowi. Miał ogorzałą steraną twarz, malutkie i pociemniałe od zmęczenia oczy, sztywne włosy, które od dawna nie widziały grzebienia, sterczały mu na wszystkie strony, a na olbrzymich stopach nosił zniszczone kalosze rozmiaru kajaków. Blizna poczuł wzbierającą falę sympatii. Ten człowiek od wielu lat zajmował się fermą, wszystkie sprawy, i duże, i małe, przechodziły przez jego ręce, całe dnie wiecznie w biegu, bez szans na odpoczynek. A on, ważny w końcu pracownik, stale się migał i nie przejmował pracą. Zawsze jęczał i marudził, narzekał na dyrektora, którego uważał za ograniczonego i chytrego, i kompletnie nie wierzył w jego dobre intencje. A dziś ten człowiek nie tylko wysłał go w podróż służbową, ale w swoim napiętym planie dnia znalazł czas, żeby osobiście go odwieźć. Przez dziesięć minut jazdy Blizna robił sobie w duchu wyrzuty, czuł się winny i przysiągł sobie, że po powrocie zmieni nastawienie i wykaże się większą empatią w stosunku do szefa.
Kiedy dojechali do celu, dyrektor wyciągnął sękatą od odcisków dłoń, potrząsnął ręką Blizny i powiedział dziwnie uprzejmie:
– Przepraszam, nie traktowałem cię tak, jak powinienem, wybacz mi.
Blizna pomyślał, że szef nie ma jeszcze sześćdziesięciu lat, ale już mu się pomieszało w głowie i gada bez ładu i składu. Nie jedzie przecież na śmierć, po co to łzawe pożegnanie. Skoro wiedział, że nie odnosił się do niego właściwie, to czemu nie hamował swoich humorów, Blizna miałby wtedy znacznie mniej pretensji. A teraz dyrektor robił z igły widły, zachowywał się zupełnie inaczej niż wcześniej, trudno to było zrozumieć. Odczuwana chwilę wcześniej sympatia do szefa zniknęła bez śladu, teraz Blizna uważał, że tacy ludzie jak dyrektor, zwykli prostacy, są naprawdę wkurzający. Zaśmiał się chłodno dwa razy, dyrektor odwrócił się i odszedł. Blizna patrzył na jego plecy i pomyślał, że ten człowiek w całości, od stóp do głów, wygląda jak głupek.