Szkoła dla elity - Zamora Abril - ebook

Szkoła dla elity ebook

Zamora Abril

3,2

Opis

Do ekskluzywnej prywatnej szkoły trafiają uczniowie z biednych dzielnic. Zderzenie dwóch światów, różnica kultur, nieuczciwa konkurencja, nieszczęśliwa miłość, zazdrość. Do czego doprowadzi ta burza negatywnych emocji u młodzieży?

 

Oglądałeś serial „Szkoła dla elity”?

 

Czy na pewno wiesz wszystko o zabójstwie Mariny?

 

W szkole był jeszcze ktoś, kto życzył jej śmierci… W cieniu szkolnych gwiazd żyją przecież też inni uczniowie…

 

Poznaj całą historię!

 

Paula cierpi z powodu nieszczęśliwej miłości, o której nie może nikomu powiedzieć. Janine, dziewczyna w rozmiarze 40, skrywa tajemnicę, której ujawnienie naraziłoby ją na niebezpieczeństwo. Jej przyjaciel Gorka, ogarnięty obsesją na punkcie seksu, zaczyna czuć coś więcej do nieodpowiedniej osoby, a Mario, drugoroczniak i ekspert od prześladowania innych, odkrywa, że po raz pierwszy sam padł ofiarą szantażu. Na Maríę Elenę wszyscy w Las Encinas mówią Melena (Czupryna), bo kiedyś z powodu problemów emocjonalnych straciła włosy. Nikt jednak nie wie, że za fasadą bogactwa i przepychu kryje się smutna historia rodzinna.

 

• Czy Melena, Janine, Mario, Paula i Gorka są zamieszani w zabójstwo?

 

• Jaką tajemnicę skrywa pamiętnik, który trafił w ręce policji?

 

• Czy autor dziennika ma coś wspólnego ze zbrodnią, czy to tylko kolejna intryga?

 

Trzeba będzie wrócić na początek roku szkolnego, by połączyć elementy łamigłówki i poznać całą prawdę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 337

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (25 ocen)
4
6
7
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Spis treści

Karta tytułowa

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Epilog

Karta redakcyjna

Twarz Ma­ri­ny nie wy­ra­ża­ła żad­nych emo­cji. Wid­nia­ło na niej coś na kszta­łt za­po­wie­dzi uśmie­chu, jak­by spo­kój… jak­by mnó­stwo ró­żnych rze­czy, jed­nak nie było żad­ne­go uczu­cia. Czło­wiek my­śli, że kie­dy ktoś umie­ra gwa­łtow­ną śmier­cią, w tym wy­pad­ku z gło­wą otwar­tą ci­ężkim na­rzędziem, na jego twa­rzy po­win­no się ma­lo­wać prze­ra­że­nie lub za­sko­cze­nie. Ostat­nim, co po­ka­za­ła Ma­ri­na, za­nim na za­wsze znik­nęła w wor­ku na zwło­ki, było jed­nak… nic. Pust­ka.

Żad­nych po­szlak, poza naj­bar­dziej oczy­wi­sty­mi w ta­kich spra­wach, i zbyt wie­le py­tań. Czy za­bój­stwa do­ko­nał je­den czy wie­lu mor­der­ców? Nic nie było ja­sne i w śledz­twie nie­mal nie było punk­tu za­cze­pie­nia.

Na­gle coś wy­lądo­wa­ło na sto­le pani in­spek­tor. Ró­żo­wy pa­mi­ęt­nik z kar­to­nu podłej ja­ko­ści, pew­nie ku­pio­ny na ja­ki­mś wschod­nim ba­za­rze. Okład­ka z tęczą i dwo­ma przy­tu­lo­ny­mi do sie­bie kot­ka­mi w żad­nym ra­zie nie za­po­wia­da­ła nie­na­wi­ści sku­mu­lo­wa­nej we­wnątrz.

– A to? – za­py­tał z na­dzie­ją mło­dy po­li­cjant, któ­ry przy­nió­sł ze­szy­cik.

Spoj­rza­ła na nie­go, jak­by cho­dzi­ło o kiep­ski żart.

– Ktoś wrzu­cił to do skrzyn­ki skarg i wnio­sków na ko­mi­sa­ria­cie. Bez ko­per­ty, bez nadaw­cy.

In­spek­tor opu­ści­ła wzrok na pa­mi­ęt­nik i otwo­rzy­ła go. Wy­star­czy­ło prze­wró­cić nie wi­ęcej niż dwie stro­ny, by od­kryć, że cho­dzi o prze­pe­łnio­ny nie­na­wi­ścią do Ma­ri­ny pasz­kwil: wy­zwi­ska, po­gar­da i skre­śle­nia na czter­dzie­stu pi­ęciu ró­żo­wych stro­nach.

Coś tam nie­chyb­nie znaj­dą, nie mia­ła wąt­pli­wo­ści. Trze­ba zi­den­ty­fi­ko­wać au­to­ra. Je­śli na nie­go tra­fią, pew­nie uda im się wy­ja­śnić za­bój­stwo Ma­ri­ny…

Rozdział 1

Pau­la nie wie­rzy­ła wła­snym oczom: do jej kla­sy wła­śnie wsze­dł kel­ner z baru La Ca­ba­ña. No tak, wie­dzia­ła, że szko­ła San Es­te­bán się za­wa­li­ła, ale nie przy­pusz­cza­ła, że nie­któ­rzy z uczniów zo­sta­ną prze­nie­sie­ni do Las En­ci­nas… Pau­li było tro­chę głu­pio, że cie­szy się z ka­ta­stro­fy, ale to wła­śnie z tego po­wo­du Sa­mu­el będzie w jej kla­sie przez cały rok szkol­ny… Pod­czas tego roku Pau­la za­mie­rza­ła użyć swo­ich naj­bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­nych sztu­czek – choć jesz­cze sama do ko­ńca nie wie­dzia­ła, co to za sztucz­ki – by zwró­cić na sie­bie jego uwa­gę.

Na­zy­wa się Sa­mu­el. To wszyst­ko, co o nim wiem: jego imię. Sa­mu­el. No do­bra, wiem jesz­cze, gdzie miesz­ka. To nie­ład­nie, ale parę razy go śle­dzi­łam, w su­mie bez żad­nych spe­cjal­nych za­mia­rów, po pro­stu nie mo­głam się po­wstrzy­mać. Kie­dy ja­kiś chło­pak na mak­sa wpad­nie ci w oko, a nic was nie łączy wy­my­ślasz, co bądź, żeby się do nie­go zbli­żyć, by do­wie­dzieć się o nim jak naj­wi­ęcej. Nie mamy żad­ne­go wspól­ne­go zna­jo­me­go… i chy­ba po­cho­dzi­my z zu­pe­łnie ró­żnych śro­do­wisk, ale nie umiem za­pa­no­wać nad tym, co czu­ję, gdy on zbli­ża się do mnie po za­mó­wie­nie w ba­rze z ham­bur­ge­ra­mi La Ca­ba­ña, w któ­rym pra­cu­je.

Co po­do­ba mi się w Sa­mu­elu naj­bar­dziej? Czy ja wiem… Może ten za­dar­ty nos. Uśmie­szek. No tak, jesz­cze pod­bró­dek, i te czar­ne, me­ga­gęste rzęsy… Niech będzie, wszyst­ko mi się po­do­ba. A naj­bar­dziej jego po­czci­wa gęba: od razu wi­dać, że nie skrzyw­dzi­łby mu­chy. Wiem, że musi dźwi­gać na bar­kach ci­ężar od­po­wie­dzial­no­ści za swo­ją ro­dzi­nę, i to wy­da­je mi się ta­kie słod­kie… Ale ze mnie idiot­ka. Cho­ciaż nie, nie je­stem kre­tyn­ką. Ga­dam od rze­czy, bo za­wró­cił mi w gło­wie, ale tak na­praw­dę nie je­stem taka głu­pia. Skąd wiem, że to mi­ło­ść? Ra­czej pro­ste. To taki pro­ces… che­micz­ny, fi­zjo­lo­gicz­ny. Cia­ło re­agu­je. Ro­bię, co mogę, by nad tym za­pa­no­wać, ale kie­dy on się zbli­ża, i tak za­sy­cha mi w ustach, drżą mi ko­la­na i nie mogę wy­trzy­mać jego spoj­rze­nia. Sa­mu­el to pierw­sze, o czym my­ślę rano po prze­bu­dze­niu, a kie­dy idę spać… To samo! Nor­mal­nie nie mogę za­snąć, je­śli nie po­my­ślę o nim przez chwi­lę, cho­ćby taką ma­le­ńką chwi­lu­nię. Nie ja­kieś świ­ństwa za­raz… nie za­wsze. My­ślę o wszyst­kim. Zwy­kłe spra­wy. Wy­obra­żam go so­bie na dia­bel­skim mły­nie, w we­so­łym mia­stecz­ku albo sku­lo­ne­go na mo­jej so­fie, gdzie padł i za­snął, bo to czło­wiek pra­cu­jący, albo jak ogląda­my ja­kiś se­rial na Net­fli­xie. Wy­obra­żam go so­bie w nie­dzie­lę rano w spodniach od dre­su i bez ko­szul­ki… ta­kie­go ro­ze­śmia­ne­go (uśmiech obo­wi­ąz­ko­wo). Sądzę, że ży­cie Sa­mu­ela nie jest pro­ste, ale i tak cały czas się uśmie­cha i to jest faj­ne. No a na­wia­sem mó­wi­ąc, to jesz­cze mega przy­po­mi­na Har­ry’ego Pot­te­ra, a ja za­wsze by­łam jego fan­ką, ale o tym wolę tu za wie­le nie opo­wia­dać. Szcze­gól­nie, że w Las En­ci­nas lu­dzie ko­rzy­sta­ją z naj­mniej­szej oka­zji, by sko­czyć ci do gar­dła, by cię ośmie­szyć. To za­pew­ne nor­mal­ka w wy­ści­gu szczu­rów: im wi­ęcej głów ukręcisz, tym wy­żej zaj­dziesz.

Lu­dzie my­ślą, że sko­ro tu­tej­sza mło­dzież po­cho­dzi z do­brych do­mów, to na pew­no jest też do­brze wy­cho­wa­na albo przy­naj­mniej umie stwa­rzać ta­kie po­zo­ry, ale gdzie tam, za­po­mnij… Uwa­żam, że je­stem faj­ną, ład­ną dziew­czy­ną, tak, wca­le nie za­dzie­ram nosa, ale, czło­wie­ku, za­wsze by­łam nie­złą la­ską… Mam dłu­gie blond wło­sy i je­stem w tym ty­pie co moja bab­cia za mło­du. Była ak­tor­ką fil­mo­wą, wiesz? No, to dla­cze­go nie je­stem po­pu­lar­na? To aku­rat bar­dzo pro­ste: spra­wa krwi. Nie, nie za­bi­łam ni­ko­go, o ile mi wia­do­mo. Ale w trze­ciej kla­sie ESO1 po raz pierw­szy w ży­ciu do­sta­łam okre­su. Tyl­ko że nie­ste­ty przy­sze­dł ni­czym fala czer­wo­ne­go ob­cia­chu aku­rat pod­czas lek­cji ma­te­ma­ty­ki. Chcia­łam wstać i pó­jść do ła­zien­ki, ale na nic się to zda­ło. W tam­tym mo­men­cie prze­kli­na­łam tego, kto wy­my­ślił, że mun­dur­ki dla dziew­cząt są ze spód­nicz­ką; gdy­bym mia­ła sen­sow­ne spodnie, pew­nie uda­ło­by mi się to ja­koś ukryć. A tak wszy­scy się ze mnie śmia­li… OK, może i za­re­ago­wa­łam tro­chę prze­sad­nie, ale to dla­te­go, że inne dziew­czy­ny z kla­sy mie­si­ącz­ko­wa­ły już od ja­kie­goś cza­su, a ja nie.

1 ESO (Edu­ca­ción Se­cun­da­ria Ob­li­ga­to­ria) – czte­ro­let­nia szko­ła ogól­no­kszta­łcąca dla uczniów w wie­ku 12–16 lat, w Hisz­pa­nii obo­wi­ąz­ko­wa (wszyst­kie przy­pi­sy po­cho­dzą od tłu­ma­cza).

Czy­ta­łam kie­dyś, że dziew­czy­ny, któ­re mają bez­na­dziej­nych oj­ców, szyb­ciej do­sta­ją okre­su, żeby wcze­śniej zo­stać ko­bie­ta­mi, bo mu­szą być sil­ne, ale mój tata to czło­wiek z ser­cem na dło­ni i za­wsze o mnie dbał… Może wła­śnie dla­te­go tak pó­źno do­sta­łam mie­si­ącz­ki? Od tam­te­go cza­su wszy­scy za­częli na mnie mó­wić Car­rie, przez tę krew, i w ogó­le. Ma­sa­kra. Ale wła­ści­wie po co o tym pi­szę? Ach, tak: przy­czy­na mo­je­go bra­ku po­pu­lar­no­ści… W su­mie ni­g­dy mi to nie prze­szka­dza­ło, a na­wet tak jest zde­cy­do­wa­nie le­piej. Gdy­bym była fej­mem, nie mo­gła­bym się zbli­żyć do Sa­mu­ela, a ano­ni­mo­wo­ść do­da­je mi pew­no­ści sie­bie. Ni­czym nie ry­zy­ku­ję, na nic się nie na­ra­żam…

Pau­la nie za­uwa­ży­ła jed­nak, że gdy tyl­ko Sa­mu­el prze­kro­czył próg kla­sy, od razu zer­k­nął na Ma­ri­nę, sio­strę Gu­zmána. Dla­cze­go? Któż to wie. Może dla­te­go, że Ma­ri­na pierw­sza się uśmiech­nęła, a może dla­te­go, że Pau­la sie­dzia­ła za bar­dzo z tyłu i kręco­ne locz­ki tam­tej ogra­ni­czy­ły kel­ne­ro­wi pole wi­dze­nia.

Wy­ja­śnij­my so­bie jed­no: to, że Pau­la nie jest fej­mem, nie zna­czy prze­cież, że nie ma przy­ja­ciół, w żad­nym ra­zie. To nor­mal­ne, że gdy oglądasz zdjęcie ja­kie­jś kla­sy, w pierw­szej ko­lej­no­ści zwra­casz uwa­gę na tych, któ­rzy się wy­ró­żnia­ją. Wia­do­mo, że naj­pierw za­trzy­masz wzrok na Car­li, Lu, Gu­zmánie, Polu, An­de­rze… Ale je­śli do­brze się przyj­rzysz, obok nich lub w rzędzie za nimi zo­ba­czysz resz­tę uczniów, i to wca­le nie są ja­kieś pasz­czu­ry. To nie ma za wie­le wspól­ne­go z uro­dą, po pro­stu ich cha­ry­zma zo­sta­ła przy­ćmio­na przez sil­ną gru­pę osob­ni­ków alfa.

Pau­la to fak­tycz­nie bar­dzo ład­na dziew­czy­na, jest zgrab­na i ma faj­ne wło­sy, któ­re z gra­cją pre­zen­tu­je, ale ni­g­dy nie po­sia­da­ła zdol­no­ści in­ter­per­so­nal­nych, któ­re wy­nio­sły­by ją na szczy­ty po­pu­lar­no­ści w Las En­ci­nas.

A taki Gor­ka na przy­kład ma od­sta­jące uszy, co często jest przed­mio­tem żar­tów, ale w isto­cie, o czym on nie wie, za kil­ka lat do tych uszu będzie wzdy­cha­ło całe mnó­stwo dziew­czyn, bo z cza­sem to, co nas wy­ró­żnia, sta­je się atu­tem, a na­wet oka­zu­je się sexy. Jego uszy to wła­śnie ten przy­pa­dek, cho­ciaż jego ko­le­dzy jesz­cze tego nie ro­zu­mie­ją. Fak­tycz­nie nie jest za wy­so­ki, ale ka­tu­je się brzusz­ka­mi w sy­pial­ni koło łó­żka. Nie afi­szu­je się z tym, jed­nak pod­no­si ko­szul­kę przy ka­żdej spo­sob­no­ści.

Ja­ni­ne jest faj­na, elo­kwent­na i cza­ru­jąca, ale nosi roz­miar 40 (40, masz po­jęcie?!), a to spra­wia, że… no, jak to po­wie­dzieć… No, nie na­da­je się do szkol­nej ro­dzi­ny kró­lew­skiej.

I mamy wresz­cie Ma­ríę Ele­nę, le­piej zna­ną jako Me­len2. Dla­cze­go? Ta „Me­le­na” to osob­na hi­sto­ria. Cór­ka słyn­nej mi­ędzy­na­ro­do­wej mo­del­ki, miss Hisz­pa­nii z po­ło­wy lat dzie­wi­ęćdzie­si­ątych nie jest tak ład­na i smu­kła jak mat­ka, to na pew­no, ale też ni­cze­go jej nie bra­ku­je. W czwar­tej kla­sie ESO jej pro­ble­my się sku­mu­lo­wa­ły i stres wy­wo­łał ły­sie­nie plac­ko­wa­te. To przy­pa­dło­ść psy­cho­gen­na, któ­ra spra­wi­ła, że w nie­któ­rych miej­scach na gło­wie wy­pa­da­ły jej wło­sy. Wy­obraź so­bie Ksi­ężyc. A te­raz, że ma wło­sy. Te­raz wy­rwij wło­sy ze wszyst­kich kra­te­rów. No więc tak wła­śnie wy­gląda­ła gło­wa bie­dacz­ki. Była na wpół łysa, a jej ko­le­dzy, bar­dzo zło­śli­wie, zmie­ni­li jej imię w prze­zwi­sko. Ły­sie­nie trwa­ło krót­ko i wło­sy od­ro­sły. Ści­ęła się na Demi Mo­ore w fil­mie Uwierz w du­cha i wszy­scy za­po­mnie­li o jej cho­ro­bie, ale ksyw­ka zo­sta­ła i już nikt nie mó­wił do niej po imie­niu. Wła­ści­wie gdy­by ktoś zwró­cił się do niej Ele­na albo Ma­ría Ele­na, na­wet by się nie obej­rza­ła… No i Me­le­na, któ­ra ni­g­dy nie rzu­ca­ła się w oczy, te­raz, na po­cząt­ku roku, zna­la­zła się w cen­trum za­in­te­re­so­wa­nia, bo jesz­cze nie po­ja­wi­ła się w kla­sie, a jej przy­ja­cie­le stra­ci­li ją z oczu na całe wa­ka­cje. Gor­ka, o tak, wi­dział spra­wę ja­sno.

2Me­le­na (hiszp.) – dłu­gie wło­sy, grzy­wa.

No weź, chło­pie, sły­sza­łem mnó­stwo hi­sto­rii i plo­tek o Me­le­nie. Lu­dzie? Lu­dzie są naj­gor­si i two­rzą plo­ty z byle cze­go. Sta­ry, co ci będę ściem­niał, wkur­wia mnie, że nie ode­bra­ła ode mnie te­le­fo­nu przez całe lato, bo za­wsze po­wta­rza, że jest moją naj­lep­szą przy­ja­ció­łką, może nie? Tak, za­wsze tak mówi, a naj­lep­sze­go kum­pla nie wy­sta­wiasz do wia­tru przez całe wa­ka­cje. Zresz­tą nie bra­ko­wa­ło mi jej spe­cjal­nie, bo ba­wi­łem się na wy­pa­sie w domu ciot­ki, w ba­se­ni­ku i w szko­le sur­fu przy kem­pin­gu… Ale gdy­bym miał ja­kąś pil­ną spra­wę? Gdy­bym chciał jej coś po­wie­dzieć, po­ka­za­ła­by mi fuc­ka, tak? No tak.

Co niby o niej mó­wią? Co tyl­ko ze­chcesz. WSZYST­KO. Że wy­je­cha­ła do Lon­dy­nu na skro­ban­kę, bo po­zna­ła star­sze­go go­ścia, któ­ry zo­sta­wił ją z brzu­chem. Że wy­bra­ła się do Ko­lum­bii, zro­bić so­bie cyc­ki, li­po­suk­cję i nie wiem ja­kie jesz­cze gów­no. To aku­rat na pew­no bzdu­ra, bo nie po­trze­bu­je, a wi­dzia­łem ją w bi­ki­ni set­ki razy. Sły­sza­łem też, jak sąsiad­ki ga­da­ły, że mat­ka za­bra­ła ją na wa­ka­cje w pod­róż po ca­łym świe­cie. Po ca­łym, nie? Albo że zu­pe­łnie wy­ły­sia­ła, jak Char­les Xa­vier, tak, cho­le­ra, ten z X-Me­nów, ten, kur­de, z wóz­ka in­wa­lidz­kie­go, i dla­te­go nie chcia­ła wy­cho­dzić z domu… Zwy­czaj­nie nie mam po­jęcia, ale li­czę na to, że wkrót­ce wszyst­ko mi wy­ja­śni. Jest mi to win­na, nie? W efek­cie prze­my­śla­łem na­sze ostat­nie spo­tka­nie pod ka­żdym kątem. To chy­ba był bo­tel­lón3 w ga­ra­żu u niej w domu i nie wy­da­rzy­ło się nic szcze­gól­ne­go, nie ob­ra­zi­ła się ani nic ta­kie­go, żeby się te­raz nie od­zy­wać. Wręcz prze­ciw­nie, wznie­śli­śmy się na wy­ży­ny przy­ja­źni, wspo­mi­na­li­śmy hi­sto­rie z dzie­ci­ństwa, ga­da­li­śmy o po­ke­mo­nach, jak­by­śmy, cho­le­ra, mie­li po dzie­si­ęć lat… Ja za­wsze by­łem za Char­man­de­rem, a ona za Jig­gly­puf­fem.

3Bo­tel­lón (hiszp.) – spo­tka­nie to­wa­rzy­skie or­ga­ni­zo­wa­ne w celu wspól­ne­go pi­cia al­ko­ho­lu przy mu­zy­ce, naj­częściej na świe­żym po­wie­trzu.

Wszy­scy o niej mó­wi­li, a tym­cza­sem Me­le­na sie­dzia­ła na tyl­nym sie­dze­niu luk­su­so­we­go wozu w ko­lo­rze sza­rym ma­ren­go swo­jej mat­ki. Szo­fer już ja­kiś czas temu za­par­ko­wał przed we­jściem do Las En­ci­nas, ale ona nie chcia­ła wy­si­ąść, do cze­go kie­row­ca pod­cho­dził ze spo­ko­jem. Znów za­pa­li­ła jo­in­ta i po­sła­ła mu w lu­ster­ku ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie. Nic nie po­wie­dzia­ła, ale jej wzrok był pe­łen po­gró­żek: „Jak coś po­wiesz mat­ce, przy­si­ęgam, że cię zwol­ni, prze­klęty kre­ty­nie”. Nie, wca­le nie była taka ostra, ale lu­bi­ła mieć po­czu­cie, że to ona dyk­tu­je wa­run­ki, zresz­tą mia­ła kiep­ski okres. Przy­ciem­nio­ne szkło chro­ni­ło ją przed spoj­rze­nia­mi ko­le­gów, któ­rzy spra­gnie­ni no­we­go roku szkol­ne­go wcho­dzi­li do bu­dyn­ku jak ba­ran­ki.

Za­ci­ągnęła się po raz ostat­ni, na­bra­ła po­wie­trza i szyb­ko otwo­rzy­ła drzwicz­ki. Wy­sia­dła i po­pra­wia­jąc swój ko­ński ogon, ru­szy­ła ku im­po­nu­jącej bra­mie. Nie była fa­łszy­wa, ale, ciach!, ale uzbro­iła twarz w wiel­ki uśmiech od ucha do ucha i na­wet po­licz­ki jej się za­ró­żo­wi­ły, jak­by pod bla­dą skó­rą kry­ła się zdro­wa na­sto­lat­ka. Prze­szła obok Car­li sto­jącej z Lu i za­py­ta­ła je, jak tam wa­ka­cje. One uśmiech­nęły się miło i od­po­wie­dzia­ły uprzej­mie. Przy­ja­źni­ły się? Cóż… Daw­niej tak, ale przy­ja­źń za­częła się sy­pać w czwar­tej ESO z tą samą pręd­ko­ścią, z jaką wło­sy wy­pa­da­ły z gło­wy dziew­czy­ny. Z tą ró­żni­cą, że wło­sy jej od­ro­sły, a re­la­cja z ko­le­żan­ka­mi zmie­ni­ła się już nie­od­wra­cal­nie. Gdy tyl­ko Me­le­na prze­szła przed dwo­ma naj­po­pu­lar­niej­szy­mi dziew­czy­na­mi w Las En­ci­nas, te, rzecz ja­sna, za­częły szep­tać mi­ędzy sobą, ale też bez prze­sa­dy, na za­sa­dzie: „A ta? Skąd się urwa­ła?” Me­le­na nie była wa­żna, nie za­mie­rza­ły tra­cić śli­ny na pa­tro­sze­nie jej, już nie.

Wcho­dząc do kla­sy, Me­le­na przy­wi­ta­ła się z Ja­ni­ne, Gor­ką i Pau­lą, ja­sne, ale nie za­cho­wy­wa­ła się jak daw­niej… Ta­kie po­zdro­wie­nie – uśmiech pó­łgęb­kiem i po­ma­cha­nie rącz­ką – to nie było w jej sty­lu. Nie wi­dzie­li się przez całe lato! Nikt nie zdążył do niej po­de­jść, żeby o co­kol­wiek za­py­tać. Przy­sze­dł na­uczy­ciel i mu­sie­li obe­jść się sma­kiem.

Gdy tyl­ko roz­le­gł się dzwo­nek ob­wiesz­cza­jący ko­niec pierw­szej lek­cji, Me­le­na wsta­ła, wy­szła z kla­sy i ru­szy­ła w kie­run­ku to­a­le­ty. Nie­wie­le my­śląc, Gor­ka wy­bie­gł za nią. Za­trzy­mał ją na środ­ku ko­ry­ta­rza.

– Co z tobą, do cho­le­ry?! – krzyk­nął z od­le­gło­ści kil­ku me­trów, za­nim zdąży­ła we­jść do dam­skiej ła­zien­ki.

– Słu­cham? – za­py­ta­ła w od­po­wie­dzi.

– Co, kur­wa, do mnie masz? Przez całe lato ani je­den pie­przo­ny raz nie po­świ­ęci­łaś mi chwi­li uwa­gi. Ani jed­nej wia­do­mo­ści, ani jed­ne­go pie­przo­ne­go ko­men­ta­rza pod zdjęciem na In­sta­gra­mie. Coś zro­bi­łem nie tak?

– Gor­ka, nie za­mie­rzam ci się tłu­ma­czyć. By­łam w ró­żnych miej­scach… – Me­le­na pró­bo­wa­ła roz­ła­do­wać at­mos­fe­rę.

– I nie mia­łaś za­si­ęgu? – ci­snął.

– Po­zwo­lisz mi pó­jść do ki­bla? Za­raz się po­si­kam, a nie chcę się spó­źnić na na­stęp­ną lek­cję, OK? Jesz­cze po­ga­da­my.

Nie da­jąc mu cza­su na ri­po­stę, schro­ni­ła się w ła­zien­ce. Gor­ka zo­stał z od­po­wie­dzią na ko­ńcu języ­ka i mru­cząc coś pod no­sem, wró­cił do kla­sy.

Me­le­nie tak na­praw­dę wca­le nie chcia­ło się siku, nie, pra­gnęła po pro­stu zo­stać sama, scho­wać się gdzieś, gdzie nie będzie mu­sia­ła się uśmie­chać, być miła i to­wa­rzy­ska. Źle się czu­ła i nie chcia­ła tu być. Nie dziś. Prze­my­ła twarz wodą, zwi­lży­ła kark i spoj­rza­ła na swo­je od­bi­cie w lu­strze. Po­kręci­ła gło­wą i wy­szła uzbro­jo­na w swój fa­łszy­wy opty­mizm.

*

Chri­stian, je­den z uczniów szko­ły, któ­ra się za­wa­li­ła, bie­gał goły po ko­ry­ta­rzu. Wszyst­ko dla­te­go, że kie­dy brał prysz­nic po wu­efie, ktoś dla żar­tu scho­wał mu ubra­nie w szat­ni. To była jed­na z lek­cji po­wi­tal­nych, ja­kie do­sta­wa­ło się tu, kie­dy nie pa­so­wa­ło się do wzor­ca usta­lo­ne­go przez wa­żnia­ków.

Nagi chło­pak mknął w dół ko­ry­ta­rza, a tym­cza­sem Gor­ka za­trzy­mał Pau­lę. Nic ta­kie­go, tyl­ko za­py­tał, czy pój­dą ra­zem na im­pre­zę, któ­rą Ma­ri­na or­ga­ni­zu­je w ten week­end i na któ­rą za­pro­si­ła całą kla­sę. Nie­ty­po­wa dla nie­go ner­wo­wo­ść i brak pew­no­ści sie­bie za­sta­no­wi­ły Pau­lę, ale tyl­ko się uśmiech­nęła i od­pa­rła:

– Ja­sne, Gor­ka, pój­dzie­my ra­zem.

– Su­per.

– Su­per. – Znów się uśmiech­nęła. – Pew­nie pój­dzie z nami Ja­ni­ne.

Chło­pak prze­łk­nął śli­nę i po­lu­zo­wał tro­chę węzeł kra­wa­ta.

– Ja­sne, ja­sne. – Nie­chcący ugry­zł się od środ­ka w po­li­czek, prze­ci­ągnął dło­nią po kar­ku. – No tak, mia­łem na my­śli, czy po­je­dzie­my jed­nym au­tem, i tak da­lej… No wiesz, żeby po­je­chać ra­zem, ale nie jako… To zna­czy jako…

Ra­tu­nek przy­sze­dł w ostat­niej chwi­li. Ostat­ni dzwo­nek – do­słow­nie. Na dźwi­ęk dzwon­ka wszy­scy wró­ci­li do kla­sy, ko­ry­tarz opu­sto­szał. Tego dnia nie­któ­rzy, na przy­kład Ja­ni­ne, nie zdo­ła­li za­no­to­wać ani jed­ne­go zda­nia. Sie­dzia­ła w ław­ce i wy­gląda­ła przez okno. W gło­wie wci­ąż ko­ła­ta­ła jej się myśl, że nie może w to uwie­rzyć.

Nie mogę w to uwie­rzyć. Ma­ri­na za­pro­si­ła mnie na swo­ją im­pre­zę. To co naj­mniej… No OK, praw­da, za­pro­si­ła wszyst­kich, całą kla­sę, ale ja ni­g­dy się z nią nie ko­le­go­wa­łam, sądzę, że za­mie­ni­ły­śmy do­tąd rap­tem ze dwa sło­wa… Jak je­steś no­wo­bo­gac­ką, trud­no ci zna­le­źć wspól­ny język z ta­ki­mi, co są bo­ga­ci od za­wsze. Moi ro­dzi­ce wy­gra­li na lo­te­rii. Do­słow­nie. Dla­te­go mamy tyle kasy. Nie zdo­by­li­śmy jej wła­snym wy­si­łkiem ani nic ta­kie­go. Mój tata rzu­cił pra­cę w pie­kar­ni, prze­pro­wa­dzi­li­śmy się tu­taj i ro­dzi­ce za­pi­sa­li mnie do Las En­ci­nas, że­bym w przy­szło­ści mo­gła stać się bo­ga­ta wła­sny­mi si­ła­mi, a nie dzi­ęki ja­kie­jś ab­sur­dal­nej grze ha­zar­do­wej. Rzecz w tym, że poza Gor­ką i Pau­lą nie mam przy­ja­ciół. Zresz­tą nie po­trze­bu­ję ich, ra­dzę so­bie sama. Mam man­gę, ani­me, OVA i w ogó­le… Nie mu­szę wy­pe­łniać ci­szy głu­pa­wy­mi roz­mo­wa­mi ani idio­tycz­nym ob­ga­dy­wa­niem in­nych. Ja nie. Mimo wszyst­ko przy­zna­ję, że za­pro­sze­nie Ma­ri­ny spra­wia, że czu­ję się… włączo­na. Nor­mal­na.

Nor­mal­na je­stem. Aż za bar­dzo. To­tal­nie nor­mal­na. Zresz­tą „nor­mal­na” to okre­śle­nie, któ­re do­syć wku­rza, ale co mam po­wie­dzieć? Wie­le razy czu­łam się dys­kry­mi­no­wa­na albo mar­gi­na­li­zo­wa­na w kla­sie i  fakt, że Ma­ri­na, la­ska, któ­ra… no, jest na fali, za­pro­si­ła mnie na swo­ją im­pre­zę, spra­wia, że czu­ję się częścią gru­py, a to bar­dzo pod­bu­do­wu­je. Pro­blem: NIE WIEM, CO, KUR­KA, NA SIE­BIE WŁO­ŻYĆ! Tak, ja­sne, mogę iść z mamą na za­ku­py, ale nie mam ta­kie­go cia­ła jak Pau­la czy Car­la albo Ma­ri­na, też mega ład­na, choć tego nie eks­po­nu­je. Ja je­stem gru­bo­ko­ści­sta, wca­le nie gru­ba, choć parę razy na­ba­zgra­li mi to na szaf­ce. Wisi mi to, nie pod­ko­pu­je to mo­je­go po­czu­cia wła­snej war­to­ści… skąd, w ogó­le. W OGÓ­LE. Przy­zna­ję, że czu­ję lek­ką za­zdro­ść wo­bec dziew­czyn z kla­sy, któ­re mogą so­bie ku­po­wać ciu­chy w do­wol­nym skle­pie. Chy­ba wiesz, że są w mie­ście skle­py, któ­re mają rze­czy tyl­ko do roz­mia­ru 36? To ża­ło­sne, sądzę, że wpędza­ją wie­le dziew­czyn w za­bu­rze­nia odży­wia­nia, ale nie mnie. Gdzie tam, ja uwiel­biam jeść. Wo­la­ła­bym tego nie ro­bić, ale mam z tego fraj­dę, a w wie­ku szes­na­stu lat, za­pew­niam, że mało… bar­dzo ma­lut­ko jest rze­czy, któ­re spra­wia­ją ci przy­jem­no­ść. Dla­te­go też nie za­mie­rzam z tego re­zy­gno­wać.

Oba­wiam się tro­chę, bo wiem, że na im­pre­zie u Ma­ri­ny będzie mo­rze al­ko­ho­lu, a ja mu­szę do­cho­wać dość wa­żnej ta­jem­ni­cy. Obie­ca­łam, że ni­g­dy ni­ko­mu o tym nie po­wiem, ale przez ca­aaały czas mam to na ko­ńcu języ­ka, a wiem, że jak tyl­ko we­zmę pierw­szy szot jäge­ra, za­raz wszyst­ko wy­pa­plam, jak nada­rzy się oka­zja, a nie chcę. Nie chcę. No do­bra chcę, ale nie mogę. Nie po­win­nam. Więc będę trzy­mać gębę na kłód­kę. Spró­bu­ję. CO ZA­ŁO­ŻYĆ?! Chcę umrzeć. No OK, nie­na­wi­dzę mo­ich ciu­chów. Wrrr!

*

Omar, Ma­ro­ka­ńczyk, któ­ry do­star­czał Me­le­nie jo­in­ty, za­trzy­mał ro­wer na pla­cu. Cze­ka­ła na nie­go, wci­ąż ma­jąc na so­bie szkol­ny mun­du­rek. Mó­wi­li nie­wie­le, jak za­wsze. Nie był ga­da­tli­wy i nie­spe­cjal­nie in­te­re­so­wa­ło go ży­cie klien­tów. Ogra­ni­czał się do py­ta­nia „ile?”, rzu­ce­nia ceny i za­in­ka­so­wa­nia ca­shu. Kie­dy je­steś di­le­rem na­sto­lat­ków, le­piej nie za­wie­rać zbyt bli­skich zna­jo­mo­ści. Me­le­nie to aku­rat bar­dzo pa­so­wa­ło, bo w ostat­nim roku za­częła przy­po­mi­nać pusz­kę Pan­do­ry. Za­mkni­ęta na czte­ry spu­sty, pe­łniut­ka mrocz­nych se­kre­tów.

– My­śla­łem, że rzu­casz – mruk­nął Omar, po­da­jąc jej dzia­łkę ha­szy­szu za dwa­dzie­ścia euro.

– Bo rzu­ci­łam – od­pa­rła bez­na­mi­ęt­nie.

– Nie masz lek­cji?

– Coś tam mam…

– Ale ole­wasz, co?

– A ty? – od­gry­zła się.

– Ja nic.

Mó­wi­ąc to, unió­sł brwi, z ta­jem­ni­czą miną zmru­żył swo­je nie­mal czar­ne oczy i znów po­pe­da­ło­wał pod górę.

Co się dzia­ło z Me­le­ną? Cze­mu mia­ła taką kwa­śną minę? Dla­cze­go przed ni­kim nie chcia­ła się otwo­rzyć? I cze­mu uda­wa­ła, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku, kie­dy było ja­sne, że zbie­ra­ła się nad nią gi­gan­tycz­na bu­rzo­wa chmu­ra z pio­ru­na­mi, gra­dem i tak da­lej?

Przy­szła na lek­cje dość pó­źno i wy­my­śli­ła ba­jecz­kę o prze­bi­tej na szo­sie opo­nie, a zro­bi­ła to, trze­po­cząc rzęsa­mi, uśmie­cha­jąc się i pro­sząc o wy­ba­cze­nie. Ma­te­ma­ty­ka szła jej fa­tal­nie, za to kłam­stew­ka były jej ulu­bio­nym przed­mio­tem… Wy­ćwi­czy­ła się w nich w domu, zwłasz­cza w kon­tak­cie z mat­ką. Mu­sia­ła udo­sko­na­lić swo­je tech­ni­ki, bo ro­dzi­ciel­ka już nie pusz­cza­ła jej ni­cze­go pła­zem. Jej mat­ka… Nie da się ukryć, że ich re­la­cja była, po­wiedz­my, zło­żo­na.

Mat­ka mnie nie­na­wi­dzi. Ża­łu­je, że nie wy­skro­ba­ła mnie w Mek­sy­ku. Nie chcia­ła mnie i zja­wi­łam się w naj­gor­szym mo­men­cie, aku­rat kie­dy jej ka­rie­ra na­bie­ra­ła roz­pędu. Kie­dy je­steś słyn­ną mo­del­ką z ty­tu­łem miss Hisz­pa­nii, trud­no ci rzu­cić w dia­bły ka­rie­rę, bo za­szłaś w ci­ążę. No, a ona za­szła. Mło­da, pi­ęk­na, z obłęd­nym ma­jąt­kiem i z bęb­nem, któ­ry za­mknął jej dro­gę na naj­wa­żniej­sze wy­bie­gi. Mat­ka mnie nie­na­wi­dzi, bo prze­ze mnie zro­bi­ło jej się mnó­stwo roz­stępów na brzu­chu, za­wsze to mówi, a i jesz­cze dla­te­go, że twarz jej się zmie­ni­ła po po­ro­dzie. Po­wta­rza, że przy bó­lach par­tych i pęk­ni­ęciu kro­cza, któ­re spo­wo­do­wa­łam, wy­cho­dząc – a wa­ży­łam nie­mal pięć kilo – cier­pia­ła tak bar­dzo, że twarz jej zgorzk­nia­ła i na za­wsze stra­ci­ła swo­ją sło­dycz. Mat­ka mnie nie­na­wi­dzi. Wiem o tym, bo mam­ro­cze to pod no­sem, kie­dy się ob­ra­ża albo kie­dy ją roz­cza­ro­wu­ję, czy­li ze trzy lub czte­ry razy dzien­nie. Sądzi, że nie zda­ję so­bie z tego spra­wy, ale jej war­gi wy­pe­łnio­ne kwa­sem hia­lu­ro­no­wym po­ru­sza­ją się lek­ko, wy­ma­wia­jąc bez­gło­śnie „nie­na­wi­dzę cię”. Jed­nak nie przej­mu­ję się tym, bo ja też jej nie­na­wi­dzę. Nie­na­wi­dzę zdjęć uka­zu­jących jej ki­lo­me­tro­we nogi, nie­na­wi­dzę jej prze­szło­ści, te­ra­źniej­szo­ści i wo­la­ła­bym stra­cić ją z oczu w przy­szło­ści.

Kie­dy do­bi­ję do osiem­nast­ki, spa­dam. Nie mam po­jęcia, co zro­bię z moim ży­ciem, ale wiem, że co­kol­wiek będzie się dzia­ło i co­kol­wiek wy­my­ślę, nie chcę być w po­bli­żu tej kre­tyn­ki, któ­rą mam za mat­kę. Tak, na­zy­wam ją kre­tyn­ką, mó­wię to jej rów­nież pro­sto w twarz, bo nie lu­bię ni­ko­go ob­ga­dy­wać za ple­ca­mi. Ona mnie nie­na­wi­dzi, ja jej nie­na­wi­dzę i pró­bu­je­my się zno­sić, ale nie bar­dzo nam to wy­cho­dzi. Nic nam nie wy­cho­dzi. Ja za­wsze ob­le­wam mat­mę, a ona ma­cie­rzy­ństwo. Ja za­li­czam na szóst­kę kła­ma­nie, a ona upi­ja­nie się w pięć mi­nut. Przy­pusz­czam, że wy­dat­nie po­ma­ga­ją jej w tym ta­blet­ki, któ­re za­pi­ja ru­mem z coca-colą, bo choć jest do szpi­ku ko­ści ża­ło­sną bu­fon­ką, w pi­ciu ma pro­stac­kie upodo­ba­nia. Inne mat­ki uczniów z Las En­ci­nas upi­ja­ją się mega dro­gim czer­wo­nym wi­nem z ą szcze­pu i ę rocz­ni­ka, a moja mat­ka ma­ni­fe­stu­je swo­je pry­mi­tyw­ne gu­sta, żło­pi­ąc naj­gor­szy rum z Mer­ca­do­ny. Ale i tak, je­ba­na, trzy­ma się do­brze, i nie­raz mogę po­dzi­wiać, jak snu­je się po domu ni­czym duch w swo­im ja­po­ńskim je­dwab­nym szla­fro­ku po scho­dach w górę, to znów w dół… Mam na­dzie­ję, że któ­re­goś dnia się wy­ry­piesz i roz­wa­lisz so­bie cze­rep. Cho­ciaż je­stem pew­na, że nie zo­sta­wisz mi ani gro­sza w te­sta­men­cie. Dla­cze­go? Dla­te­go, że mnie nie­na­wi­dzisz i mam to gdzieś. Cze­mu? Bo ja też cię nie­na­wi­dzę.

*

I tak oto nad­sze­dł dzień im­pre­zy. Wła­śnie za­czął się rok szkol­ny, więc ucznio­wie mie­li do­sko­na­ły pre­tekst, by so­bie po­fol­go­wać, za­ba­wić się i po­pić. Zwłasz­cza że to po­ma­ga­ło za­po­mnieć o pro­ble­mach. Gor­ce nie da­wa­ło spo­ko­ju, że Me­le­na go osten­ta­cyj­nie ole­wa, a rów­no­cze­śnie po­głębia za­ży­ło­ść z Lu i Car­lą. W su­mie może nie była to wiel­ka za­ży­ło­ść, ale Me­le­na wy­ra­źnie do­kła­da­ła sta­rań, żeby dziew­czy­ny przy­jęły ją do swo­je­go gro­na. We trój­kę chi­cho­ta­ły na lek­cjach, zni­ża­jąc się do po­zio­mu ład­nych i płyt­kich la­sek, któ­re nie za­prząta­ją so­bie gło­wy po­wa­żny­mi pro­ble­ma­mi.

Ja­ni­ne wy­bra­ła na im­pre­zę nie­co zbyt śmia­łą su­kien­kę. Pau­la po­wie­dzia­ła jej, że chy­ba jest za ob­ci­sła, ale ona strasz­nie chcia­ła ją za­ło­żyć. W fio­le­to­wym z pew­no­ścią było jej do twa­rzy, ale wy­gląda­ła tro­chę jak kie­łba­ska. Na szczęście tu­to­rial ma­ki­ja­żo­wy z YouTu­be’a zro­bił swo­je i osta­tecz­nie wy­szło bo­sko. W zbyt opi­ętej su­kien­ce, ale bo­sko. Ni­czym pi­ęk­na pa­ró­wecz­ka z war­ga­mi czer­wo­ny­mi od szmin­ki Ro­uge Pur Co­utu­re Yves Sa­int Lau­rent.

Gor­ka wpa­dł po nie i fak­tycz­nie był pod wra­że­niem, gdy zo­ba­czył obie dziew­czy­ny tak… tak… no ta­kie. Pau­la pre­zen­to­wa­ła się ślicz­nie w ró­żo­wym kom­ple­cie skła­da­jącym się z topu i spód­ni­cy, i w skó­rza­nej kurt­ce, dzi­ęki któ­rej jej look nie był prze­sad­nie grzecz­ny. Przy swo­jej uro­dzie nie mu­sia­ła się bar­dzo sta­rać, by wy­ró­żnić się na tle in­nych. I mia­ła tę su­per­prak­tycz­ną fry­zu­rę, któ­rą mo­gła su­szyć na wie­trze, a i tak za­wsze ukła­da­ła się ide­al­nie, dzi­ko upo­rząd­ko­wa­na.

– Wow – wy­mam­ro­tał Gor­ka.

– Wow, wow, za­szcze­kał pies. – Ja­ni­ne rzu­ci­ła żar­cik, któ­ry roz­śmie­szył tyl­ko ją.

– Idzie­my?

Wsie­dli we tro­je do auta ojca Gor­ki i po­je­cha­li na im­pre­zę Ma­ri­ny.

– Rany! – Ja­ni­ne roz­gląda­ła się wo­kół z otwar­ty­mi usta­mi.

Wcho­dząc do tej po­sia­dło­ści, nie­uchron­nie za­czy­na­łeś po­strze­gać rze­czy­wi­sto­ść jak na zwol­nio­nym fil­mie. Wszyst­ko było tak pi­ęk­ne, że na­wet ży­cie spo­wal­nia­ło, by na­le­ży­cie wy­eks­po­no­wać ka­żdy de­tal.

Rany! Ogród wspa­nia­le podświe­tlo­no tymi ma­lut­ki­mi lamp­ka­mi, któ­re daw­niej wie­sza­no na świ­ęta, a któ­re te­raz świ­ęci­ły try­um­fy na mod­nych ta­ra­sach. De­ko­ra­cję wie­ńczy­ły wiel­kie li­te­ry skła­da­jące się w imię mło­dej go­spo­dy­ni. Była to im­pre­za typu de­biut to­wa­rzy­ski. Zło­śliw­cy mó­wi­li, że w gro­nie lu­dzi o wy­so­kim sta­tu­sie urządza­no tego ro­dza­ju po­zer­stwo, żeby mło­dzi na­wi­ązy­wa­li zna­jo­mo­ści, flir­to­wa­li i tro­chę le­piej się po­zna­wa­li. Tak jak­by chcia­no przy­go­to­wać grunt pod przy­szłe ma­łże­ństwa osób o po­dob­nej po­zy­cji.

Ja­ni­ne nie wie­dzia­ła o tym wcze­śniej, bo do­pie­ro nie­daw­no osi­ągnęła wy­star­cza­jącą siłę na­byw­czą, by by­wać na ta­kich sa­lo­nach, ale dla in­nych była to ta­jem­ni­ca po­li­szy­ne­la.

Wy­so­ki i umi­ęśnio­ny Ma­rio z wy­ra­źnie za­ry­so­wa­nym pod­bród­kiem nie wy­glądał wca­le na na­sto­lat­ka. Choć miał osiem­na­ście lat, pre­zen­to­wał się jak do­ro­sły fa­cet w pe­łnym tego sło­wa zna­cze­niu. Był ty­pem go­ścia, któ­re­go ni­g­dy nie le­gi­ty­mu­ją na bram­ce w dys­ko­te­ce, nie dla­te­go, że jest przy ka­sie, choć był – jego oj­ciec zro­bił gru­be mi­lio­ny na apce Apar­ca­Car, któ­ra in­for­mo­wa­ła, gdzie jest wol­ne miej­sce do par­ko­wa­nia – lecz po­nie­waż za­wsze spra­wiał wra­że­nie nie­co star­sze­go niż resz­ta. W su­mie była to je­dy­nie kwe­stia fi­zis, bo w środ­ku na­dal po­zo­sta­wał wiel­kim dzie­cia­kiem… Ale przy­naj­mniej dzie­cia­kiem z wdzi­ękiem i sty­lem, ze stra­te­gicz­nie ufry­zo­wa­nym wło­sem. Ma­rio cho­dził do ostat­niej kla­sy Las En­ci­nas, a jego atrak­cyj­no­ść była od­wrot­nie pro­por­cjo­nal­na do wy­ni­ków w na­uce. Po­nie­waż na­uczy­cie­le nie na wszyst­ko mo­gli przy­my­kać oko, parę razy już po­wta­rzał rok. Gdy­byś spy­tał do­wol­ne­go ucznia z Las En­ci­nas po­wie­dzia­łby ci, że…

…ta­kich jak Ma­rio na­zy­wa­my Álva­ro. Obi­ja się na lek­cjach, ale za­wsze zda­je, drań. Co ty­dzień lan­su­je się z inną la­ską uwie­szo­ną na szyi. Po­dob­no stra­cił dzie­wic­two w wie­ku dwu­na­stu lat i prze­spał się z jed­ną na­uczy­ciel­ką… Tak sły­sza­łam, ale nie sądzę, aby to była praw­da, szcze­gól­nie że tu są same sta­re, a nie pa­su­je do nie­go por­no MILF. W ka­żdym ra­zie to gość z tych, co za­wsze są za­pra­sza­ni, sie­dzą przy naj­lep­szych sto­li­kach w naj­faj­niej­szych knaj­pach na naj­bar­dziej to­po­wych im­pre­zach i mają sto dwa­dzie­ścia ty­si­ęcy ob­ser­wa­to­rów na In­sta­gra­mie. Pew­nie ku­pio­nych, ale mają, choć nie wrzu­ca­ją tam nic szcze­gól­ne­go. Po­patrz tyl­ko… Same sze­ścio­pa­ki, ikon­ki i hasz­ta­gi po an­giel­sku. Ale nie ule­ga kwe­stii, że Ma­rio wy­mia­ta. Wy­mia­ta na mak­sa…

Wła­śnie stał obok baru, mega fejm z Las En­ci­nas, z kie­lisz­kiem szam­pa­na w dło­ni, oto­czo­ny wia­nusz­kiem przy­stoj­nia­ków, choć nie tak atrak­cyj­nych jak on, i czte­re­ma czy pi­ęcio­ma pró­żny­mi chi­cho­czący­mi dziu­nia­mi.

Im­pre­za roz­wi­ja­ła się jak zwy­kle. Ktoś tam ta­ńczył, ktoś się obści­ski­wał, ja­kieś fry­wol­ne se­kre­ci­ki… Je­śli zro­bi­łbyś tu­ry­stycz­ny ob­jazd po domu Ma­ri­ny, zo­ba­czy­łbyś, że Me­le­na roz­ma­wia z Car­lą i jej chło­pa­kiem Po­lem, Lu pod­cho­dzi ja­koś dziw­nie do Nad­ii, no­wej dziew­czy­ny w hi­dża­bie, An­der, syn dy­rek­to­ra i gwiaz­da te­ni­sa, uwa­la się, jak­by mia­ło nie być ju­tra, a w rogu do­strze­głbyś Pau­lę, Ja­ni­ne i Gor­kę po­ci­ąga­jących z prze­my­co­nej bu­tel­ki Jäger­me­iste­ra. Al­ko­hol na im­pre­zie był w po­rząd­ku, lecz im­prez­ka bez jäge­ro­we­go szo­ci­ka to już nie to.

Ja­ni­ne mia­ła opo­ry, wo­la­ła da­ro­wać so­bie szo­ty

– Nie chcę, nie, nie po­win­nam, nie chcę. Nie, Gor­ka, weź tę bu­tlę ode mnie, nie chcę, nie chcę, nie chcę… – Ale w ko­ńcu się pod­da­ła. – No do­bra, da­jesz.

BŁĄD. Dla­cze­go? Ja­sna spra­wa… Kie­dy re­zy­gnu­jesz z ko­la­cji, żeby we­pchnąć się w ob­ci­słą su­kien­kę, a po­tem ła­du­jesz pięć szo­ci­ków tej czar­nej mik­stu­ry pod rząd, kwa­drans pó­źniej kręcisz się jak bąk, co nie ma zna­cze­nia, je­śli je­steś na ja­kie­jś tam dys­ko­te­ce, ale na im­pre­zie u Ma­ri­ny Nu­nier Osu­ny to ra­czej kiep­ski po­my­sł.

Roz­brzmia­ło Per­do­na (aho­ra sí que sí)4 Ca­ro­li­ny Du­ran­te. Ja­ni­ne pod­kręci­ła się prze­sad­nie i po­rzu­ci­ła przy­ja­ciół, by po­biec na za­im­pro­wi­zo­wa­ny w ogro­dzie par­kiet. Wszyst­ko wi­ro­wa­ło, ona rów­nież. Na­praw­dę ta­ńczy­ła su­per, kie­dy nie była pi­ja­na… Ale te­raz była. I to bar­dzo. Bie­dacz­ka.

4 Prze­pra­szam (te­raz na­praw­dę).

– Te pido per­dón por no ser me­jor que nad­ie5 – nu­ci­ła na głos, jak­by była na kon­cer­cie.

5 Prze­pra­szam, że nie by­łem lep­szy niż inni.

Brak po­pu­lar­no­ści ma swo­je za­le­ty, a naj­wspa­nial­sza z nich to moc po­zo­sta­wa­nia nie­wi­dzial­nym. Nie­ste­ty tę moc wła­śnie stra­ci­ła, bo jej ta­niec bar­dzo zwra­cał uwa­gę. Przy­naj­mniej nie wy­ga­da­ła jesz­cze swo­je­go se­kre­tu, ale sło­wa pul­so­wa­ły już w jej ustach, szu­ka­jąc ujścia. Obi­ja­ły się o zęby, prze­py­cha­ły mi­ędzy war­ga­mi, ale wra­ca­ły do środ­ka z hau­sta­mi ły­ka­ne­go po­wie­trza… Tak, sza­le­ńczy ta­niec wy­czer­pu­je i od­dy­chasz z trud­no­ścią. Gdy­by ja­kiś ja­sno­widz wsze­dł na salę i wzi­ął za rękę dziew­czy­nę w roz­mia­rze 40, rzu­ci­łby sta­now­cze: „Nad­ci­ąga ka­ta­stro­fa”. Jed­nak na jej nie­szczęście nie było ja­sno­wi­dzów na sali, tyl­ko oczy Ma­ria i jego po­sągo­wy pod­bró­dek przy­ku­wa­ły wzrok w tłu­mie… No i bach!

Ja­ni­ne prze­sta­ła ta­ńczyć i sta­now­czym kro­kiem po­de­szła do nie­go, wci­ska­jąc się przed grup­kę dziew­czyn, któ­re nie­mal ro­bi­ły za ob­sta­wę. Czu­ła się, jak­by otwie­ra­ła so­bie prze­jście pod sce­nę na ja­ki­mś kon­cer­cie.

– Cze­ść, Ma­rio.

Nie mu­siał nic mó­wić, żeby cała gru­pa umil­kła. Wszy­scy pa­trzy­li na nią z uwa­gą, jak gdy­by to na niej spo­czy­wał ci­ężar pro­wa­dze­nia roz­mo­wy. Ale nic nie po­wie­dzia­ła. Uśmiech zsze­dł jej z ust, za to wy­kwi­tł na war­gach tam­tych. No tak, śmia­li się z niej.

– Ma­rio…

Nie wy­po­wie­dział sło­wa, stak­so­wał ją spoj­rze­niem, co­raz bar­dziej marsz­cząc brew, wresz­cie rzu­cił lek­ko: „Fuj, co za gru­ba kro­wa”. Wszy­scy ode­szli od baru, chi­cho­cząc i ko­men­tu­jąc mi­ędzy sobą zda­rze­nie. Za­ła­ma­na Ja­ni­ne nie mo­gła uwie­rzyć w to, co się dzie­je. „Co za gru­ba kro­wa”, czte­ry sło­wa, któ­re zry­ko­sze­to­wa­ły wszyst­kie or­ga­ny jej cia­ła.

Co: cios w śle­dzio­nę.

Za: bom­ba w żo­łądek.

Gru­ba: kop­niak w nery.

Kro­wa: ude­rze­nie w płu­ca.

Nie mo­gła zła­pać tchu, znów po­czu­ła w ustach smak jäge­ra, któ­ry jej przy­po­mniał, że sama jest wszyst­kie­mu win­na. Po­bie­gła do ła­zien­ki, ale uprze­dzi­ła ją Lu. Ktoś zwy­mio­to­wał jej na spód­ni­cę i mia­ła wku­rzo­ną minę.

– Za­jęte, pul­pe­ci­ku – rzu­ci­ła Mek­sy­kan­ka i za­mknęła Ja­ni­ne drzwi przed no­sem.

Ja­ni­ne wy­da­ła z sie­bie od­głos po­dob­ny do zwie­rzęce­go ryku i ru­szy­ła ko­ry­ta­rzem do pu­ste­go sa­lo­nu. Wszy­scy byli w ogro­dzie, i całe szczęście, bo pil­nie po­trze­bo­wa­ła ja­kie­goś ciem­ne­go kąta. Usia­dła i ukry­ła twarz w dło­niach. Tak, wszyst­ko wo­kół wi­ro­wa­ło… gło­wa, ser­ce. Lek­ka fala mdło­ści spra­wi­ła, że od­chy­li­ła się do tyłu i po­ło­ży­ła na so­fie. Czu­ła się jak uno­szo­na przez fale Ofe­lia, wi­dzia­ła kie­dyś taki ob­raz, cho­ciaż pew­nie bar­dziej przy­po­mi­na­ła dziew­czy­nę, któ­ra spa­dła z czwar­te­go pi­ętra wprost na as­falt.

Ktoś wsze­dł do po­miesz­cze­nia, ale nie chcia­ło jej się wsta­wać. Zresz­tą na tym eta­pie pod­nie­sie­nie się sta­no­wi­ło­by nie lada wy­zwa­nie; stra­ci­ła kon­tro­lę nad wła­snym cia­łem. Le­ża­ła więc da­lej. Do­pó­ki ten ktoś nie ude­rzył jej w nogę. Moc­ny cios. Kop­niak. Ja­ni­ne pod­nio­sła wzrok i w pó­łm­ro­ku ob­szer­ne­go sa­lo­nu do­strze­gła po­stać Ma­ria. Z jego miny wy­wnio­sko­wa­ła, że ra­czej nie przy­sze­dł, by za­py­tać ją o sa­mo­po­czu­cie.

– Je­steś głu­pią cipą czy co? – wark­nął, po­chy­la­jąc się nad nią. – Za kogo ty się, kur­wa, uwa­żasz, żeby tak się do mnie od­zy­wać przy wszyst­kich?! Co?! Od­po­wia­daj! Chcesz, że­bym cię znisz­czył? Tego chcesz? Słu­chaj no, je­ba­na idiot­ko… Let­nie przy­go­dy sko­ńczy­ły się la­tem. By­łem pi­ja­ny, a ty sko­rzy­sta­łaś z oka­zji, ale na trze­źwo ni­g­dy w ży­ciu nie tknąłbym ta­kie­go pasz­te­ta jak ty. Nie po­do­basz mi się, je­steś pie­przo­nym dzi­wa­dłem i wąt­pię, że­byś mo­gła spodo­bać się ko­muś przy zdro­wych zmy­słach. Je­steś pa­skud­na. Sły­szysz? PA­SKUD­NA! Więc będzie le­piej, jak za­mkniesz ryj, a kie­dy się gdzieś spo­tka­my, masz spusz­czać wzrok i na­wet na mnie nie pa­trzeć. Sły­szysz?!

NA­WET NIE PATRZ! – pod­su­mo­wał, pod­kre­śla­jąc ka­żdą sy­la­bę. Oczy na­bie­gły mu krwią. – Ja pier­do­lę, nie mo­głem sie­dzieć spo­koj­nie na du­pie?! Nie, mu­sia­łem bzyk­nąć szkol­ne­go pasz­te­ta… To nie jest ostrze­że­nie ani gro­źba. To pie­przo­ne ul­ti­ma­tum, do­cie­ra? Je­śli zbli­żysz się do mnie na mniej niż dzie­si­ęć me­trów, je­śli znów się do mnie ode­zwiesz albo wspo­mnisz o mnie, do­wiem się i za­tłu­kę cię jak plu­skwę, jak ja­kie­goś pie­przo­ne­go in­sek­ta. NIE PATRZ NA MNIE, CHO­LE­RA!

Nie, Ja­ni­ne nie mo­gła od­po­wie­dzieć, le­ża­ła jak spa­ra­li­żo­wa­na i cała się trzęsła. Znów od­dy­cha­ła z tru­dem, wzbu­rzo­na całą sce­ną, chło­pak tym­cza­sem zde­cy­do­wa­nym kro­kiem wy­sze­dł z sa­lo­nu.

No do­bra, Ja­ni­ne wca­le nie li­czy­ła na to, że będą przy­ja­ció­łmi, a tym bar­dziej na nic wi­ęcej, ale on za­cho­wał się jak… jak… sko­ńczo­ny drań. A te­raz sie­dzia­ła w ciem­no­ści, nie wie­dząc, co po­cząć ze swo­ją ta­jem­ni­cą: mia­ła na kon­cie przy­go­dę z naj­po­pu­lar­niej­szym chło­pa­kiem w szko­le. Wca­le nie sko­rzy­sta­ła z oka­zji. Nie. Był pi­ja­ny, ale sam prze­ja­wił ini­cja­ty­wę. Tak bywa na wiej­skich za­ba­wach. Spędza­li wa­ka­cje w tej sa­mej miej­sco­wo­ści. On przy­je­chał tam ze swo­imi ro­dzi­ca­mi, Ja­ni­ne ze swo­imi i na ulicz­nej za­ba­wie, przy mu­zy­ce z sa­mo­cho­du, po kil­ku ku­błach tin­to de ve­ra­no coś mi­ędzy nimi za­iskrzy­ło. Może gdy­by go za­py­ta­no, po­wie­dzia­łby, że to był ja­kiś kosz­mar, ale ona stwier­dzi­ła­by, że…

…to było cu­dow­ne. Ni­g­dy bym nie sądzi­ła, że on zwró­ci na mnie uwa­gę, i w nor­mal­nych oko­licz­no­ściach by nie zwró­cił, ale wa­ka­cje to nie są nor­mal­ne oko­licz­no­ści. Tak, do­szło do cze­goś mi­ędzy nami: naj­pierw pi­li­śmy, ta­ńczy­li­śmy i śmia­li­śmy się, a on był cza­ru­jący, mega miły. Je­stem fan­ką Gre­ase i ja­po­ńskich hi­sto­rii o szkol­nych mi­ło­ściach, ale nie uwa­żam się za ro­man­tycz­kę. Jed­nak wte­dy wszyst­ko po­to­czy­ło się jak w tych fil­mach, w któ­rych chło­pak po­zna­je dziew­czy­nę i wi­dzi w niej dużo wi­ęcej niż fi­zycz­no­ść. Nie miał po­jęcia, że cho­dzi­my do tej sa­mej szko­ły, i nie po­wie­dzia­łam mu o tym… Co by się sta­ło, gdy­bym po­wie­dzia­ła? Nie za­pro­si­łby mnie do sie­bie? Mo­żli­we…

We­szli­śmy po scho­dach, a on przy­ci­snął mnie do ścia­ny i po­ca­ło­wał. To był po­ca­łu­nek z języcz­kiem, ale czu­ły, za­pra­wio­ny odro­bi­ną na­mi­ęt­no­ści, on pa­no­wał nad sy­tu­acją, to było ja­sne. Wło­sa­mi za­ha­czy­łam o ram­kę z jego zdjęciem z pierw­szej ko­mu­nii i strąci­łam je na podło­gę., Za­śmia­li­śmy się, ale w su­mie nie mia­ło to zna­cze­nia, bo świet­nie się ba­wi­li­śmy. We­szli­śmy do jego po­ko­ju w let­nim domu, urządzo­ne­go jesz­cze w cza­sach, gdy był chłop­cem, ca­łkiem jak­by­śmy wsie­dli do de­lo­re­ana z Po­wro­tu do przy­szło­ści i wy­lądo­wa­li w prze­szło­ści. Małe łó­żko w me­blo­ścian­ce, przy­ozdo­bio­ne na­lep­ka­mi i pla­ka­ta­mi z gry Ben 10 albo Wo­jow­ni­czych Żó­łwi Nin­ja, nie pa­mi­ętam już do­kład­nie… Pod­pro­wa­dził mnie do łó­żka i zdjął ko­szul­kę. Po­ło­żył się na mnie, a jego ła­ńcu­szek ude­rzał mnie w pie­rś, był zim­ny i ocie­rał się o mój de­kolt, ci­chut­ko po­brzęku­jąc… to było ta­kie… miłe. Zdjęłam bluz­kę, roz­pi­ął mi sta­nik, chciał ści­ągnąć spód­ni­cę, ale za­mek się za­ci­ął i znów się śmia­li­śmy. Wró­cił na mnie i po­ca­ło­wał, ro­man­tyzm zo­stał wy­par­ty przez cha­os: jego usta, moje, jego język, moja śli­na… Za­nim się zo­rien­to­wa­łam, po­czu­łam mi­ędzy no­ga­mi jego rękę. Chcia­łam już ją od­su­nąć, nie­mal od­ru­cho­wo, po­wie­dzieć, że ni­g­dy tego nie ro­bi­łam… ale po­wstrzy­ma­łam się, po­zwo­li­łam mu dzia­łać.

Na­gle po­de­rwał się i za­czął cze­goś szu­kać… po­tem się do­my­śli­łam, że cho­dzi o pre­zer­wa­ty­wy, co mimo wszyst­ko zwi­ęk­szy­ło trosz­kę moje po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa, a resz­ta to hi­sto­ria… i to jaka. Nie trwa­ło to dłu­go, nie było ład­ne ani hip­no­tycz­ne, żad­nych zmian tem­pa… Tak, ogląda­łam fil­my, wi­dzia­łam wie­le na­grań, dziew­czy­ny też je ogląda­ją, i chło­pa­ki zmie­nia­ją rytm, a ich mied­ni­ce ro­bią jak­by falę nad ska­łą… Sama nie wiem, trud­no to wy­ja­śnić. Więc nie, nasz nu­me­rek miał par­ty­tu­rę zło­żo­ną je­dy­nie z dwóch akor­dów, yyy i aaa skrzy­pi­ącej ramy sta­re­go łó­żka. Ja­sne, że nie tak to so­bie wy­obra­ża­łam. Ni­g­dy bym nie po­my­śla­ła, że mój pierw­szy raz będzie szyb­ki i mało za­ska­ku­jący. To był tyl­ko jego pe­nis wcho­dzący do mo­jej po­chwy, nic wi­ęcej, bez ja­kich­kol­wiek ozdob­ni­ków i bez żad­nej ma­gii; ale po­do­ba­ło mi się i wiem, że jemu też. Przy­kry­łam się po­ście­lą, taką z ry­sun­ko­wy­mi zwie­rząt­ka­mi spor­tow­ca­mi. Pa­mi­ętam sło­nia rzu­ca­jące­go oszcze­pem, ży­ra­fę gra­jącą w bad­min­to­na, lwa ska­czące­go przez płot­ki i kan­gu­ra bok­se­ra. Była to na­praw­dę bar­dzo sta­ra i zme­cha­co­na po­ściel, ale to nie mia­ło zna­cze­nia. On, ja, wszyst­ko skąpa­ne w bla­sku ksi­ęży­ca. Och…

Po­roz­ma­wia­li­śmy przez chwi­lę i za­częłam się ubie­rać, nie chcia­łam, żeby ro­dzi­ce za­częli coś po­dej­rze­wać i pod­da­li mnie zwi­ęk­szo­nej in­wi­gi­la­cji. Ma­rio za­py­tał, czy mam In­sta i wiel­ka szko­da, że nie za­prze­czy­łam. Ale po­da­łam mu: @Ja­ni­ne­_Sa­ku­ra­12, wsze­dł za­raz na mój pro­fil, a wte­dy na­stąpi­ła ka­ta­stro­fa, bo od­krył moje zdjęcia w mun­dur­ku jego szko­ły. JEGO szko­ły. Wszyst­ko źle. To ni­g­dy nie po­win­no się stać, nie mogę ni­ko­mu nic mó­wić… Bla, bla, bla… A ja by­łam tak za­do­wo­lo­na po tym, co się sta­ło, że nie prze­jęłam się tym spe­cjal­nie. Nie zo­ba­czy­łam go wi­ęcej, aż do pierw­sze­go dnia szko­ły, a wte­dy – jak mo­żna się było spo­dzie­wać – udał, że mnie nie zna. Mo­głam tak to urządzić, by się do nie­go nie od­zy­wać, nie pa­trzeć na nie­go, sko­ro so­bie tego nie ży­czył, ale tego prze­ży­cia, mo­je­go pierw­sze­go razu i po­ście­li w zwie­rząt­ka, ni­g­dy nie zdo­łam wy­ma­zać z pa­mi­ęci.

Im­pre­za… im­pre­za do­bie­ga­ła ko­ńca i praw­dę mó­wi­ąc, Pau­la była nie­co roz­cza­ro­wa­na, bo nie za­mie­ni­ła z Sa­mu­elem ani sło­wa. Wie­czór, po któ­rym tyle so­bie obie­cy­wa­ła, oka­zał się jed­nym z wie­lu.

Ja­ni­ne po­de­szła do Gor­ki i do niej z dość nie­wy­ra­źną miną, ale nie za­trzy­ma­ła się, by po­roz­ma­wiać z przy­ja­ció­łmi.

– Słu­chaj­cie, zmu­li­ło mnie po jäge­rze, zbie­ram się.

Pau­la i Gor­ka spoj­rze­li po so­bie nie­co za­sko­cze­ni, ale je­że­li Ja­ni­ne mó­wi­ła, że wy­cho­dzi, to wy­cho­dzi­ła, a Gor­ka wo­lał zo­stać z Pau­lą sam na sam, nie da się za­prze­czyć.

– To ja też pój­dę, nie? – po­wie­dzia­ła Pau­la. – Jest tro­chę lip­nie i boli mnie gło­wa. Za­dzwo­nisz po ojca?

W tym wła­śnie mo­men­cie, kie­dy nie mógł już zro­bić nic, by ją za­trzy­mać, Gor­ka uświa­do­mił so­bie, że jest w niej kom­plet­nie i nie­od­wra­cal­nie za­ko­cha­ny.

Nie­na­wi­dzę Ma­ri­ny. N-I-E-N-A-W-I-D-Z-Ę-M-A-R-I-N-Y.

Och, gdy­by tak po­de­rżnąć jej gar­dło, wła­sny­mi ręko­ma roz­su­nąć brze­gi rany na szyi, splu­nąć i pa­trzeć, jak moja śli­na spły­wa do środ­ka i mie­sza się z jej krwią…

Ma­ri­na przy­wi­ąza­na do de­ski w środ­ku dżun­gli ama­zo­ńskiej, a ma­lut­kie mi­ęso­żer­ne mrów­ki pa­no­szą się w jej cie­le sku­szo­ne tym wspa­nia­łym all in­c­lu­si­ve. Ro­bac­two bez prze­szkód wcho­dzi jej do uszu i po­że­ra mózg. Mró­wecz­ki ra­czą się śnia­dan­kiem przy szwedz­kim sto­le jej otwar­tych oczu. Niech nic nie zo­sta­nie z tej dziw­ki. Tyl­ko gołe ko­ści. Niech po­czu­je udrękę ka­żde­go ma­lut­kie­go ugry­zion­ka, bo­le­sne­go ni­czym przy­pa­la­nie ogniem, i niech ten ogień każe jej pło­nąć i umie­rać w roz­dzie­ra­jącym krzy­ku. Gi­lo­ty­na. Ga­ro­ta. Szu­bie­ni­ca. Wszyst­ko to bła­host­ki w po­rów­na­niu z tym, co przy­cho­dzi mi do gło­wy… Ty­si­ące spo­so­bów na znisz­cze­nie tej idiot­ki. Umrzyj, a po­tem zgnij, ale przede wszyst­kim UMRZYJ.

 

In­spek­tor czy­ta­ła te sło­wa z mie­sza­ni­ną wstrętu i cie­ka­wo­ści. Nie wie­dzia­ła, czy wy­słać dzien­nik do ana­li­zy na­tych­miast, czy le­piej naj­pierw prze­czy­tać go w ca­ło­ści, a może w ogó­le nie war­to za­przątać so­bie nim gło­wy, bo to ja­kaś wście­kła dzie­ci­na­da… Czy nie by­ło­by zbyt pro­ste, gdy­by to za­bój­ca był au­to­rem tych słów nie­na­wi­ści?

Cza­sem naj­prost­sza dro­ga oka­zu­je się tą wła­ści­wą… Ale czy za­bój­ca by­łby na tyle głu­pi, by zo­sta­wić do­wód, któ­ry tak bar­dzo go ob­ci­ążał? Kto zna­la­zł dzien­nik i dla­cze­go nie prze­ka­zał im żad­nej in­nej wska­zów­ki? Dla­cze­go nie po­wie­dział, gdzie go zna­la­zł? Nie­wąt­pli­wie in­spek­tor ni­g­dy nie mia­ła do czy­nie­nia z tak dra­stycz­ną spra­wą, ale mimo wszyst­ko… Kogo ob­ci­ąża ró­żo­wy pa­mi­ęt­nik ku­pio­ny u Chi­ńczy­ka? Będzie mu­sia­ła to usta­lić. Skse­ro­wa­ła kart­ki i wy­sła­ła ory­gi­nał do ana­li­zy w na­dziei, że tech­ni­cy znaj­dą ja­kieś śla­dy… Taka daw­ka nie­na­wi­ści z pew­no­ścią mu­sia­ła po­zo­sta­wić ja­kiś ślad.

Rozdział 2

Sa­mu­el nie zwra­ca na mnie uwa­gi. Nie tyl­ko nie zwra­ca uwa­gi: cza­sem wręcz za­sta­na­wiam się, czy w ogó­le wie o moim ist­nie­niu… Nie wie. Pew­nie na­wet nie wie, jak mam na imię. Li­czę na to, że jed­nak wie, tak, po­wi­nien wie­dzieć… Albo nie. Ro­zu­miem, że ma mi­lion rze­czy na gło­wie, że się uczy, pra­cu­je, że musi się za­akli­ma­ty­zo­wać w no­wej szko­le i po­ra­dzić so­bie z ro­dzin­ny­mi pro­ble­ma­mi. Jego brat Nano to też przy­stoj­niak, ale drań, i to nie­bez­piecz­ny… To kom­pli­ku­je ży­cie, a mnie nie pa­su­ją ta­kie kli­ma­ty. Ja wolę co in­ne­go: spo­kój, har­mo­nię, spa­ce­ry… i oczy­wi­ście li­czę na to, że prze­ży­ję to wszyst­ko kie­dyś z Sa­mu­elem, że będę mo­gła wzi­ąć go za rękę i przed­sta­wić jako mo­je­go chło­pa­ka. Mo­je­go chło­pa­ka… Nie bar­dzo mnie ba­wią świ­ątecz­ne kli­ma­ty, ale mu­szę przy­znać, że cza­sem lu­bię so­bie wy­obra­żać Wi­gi­lię z moją ro­dzi­ną, z cio­cią Ama­lią – moc­no wal­ni­ętą, na­wia­sem mó­wi­ąc – z bli­źnia­ka­mi, z Ri­char­dem i jego chło­pa­kiem. No a tam, po­śród nas – Sa­mu­el. Naj­pierw czu­łby się spe­szo­ny, ale po­tem, kie­dy już ku­zyn­ka Con­cha wy­gło­si­ła­by obo­wi­ąz­ko­wy spe­ech o swo­im roz­wo­dzie, a bab­cia jak co roku za­ko­mu­ni­ko­wa­ła, że to z pew­no­ścią jej ostat­nie świ­ęta… roz­lu­źni­łby się, po­ło­ży­łby mi rękę na ko­la­nie i uśmie­cha­łby się, jak­by chciał mi po­wie­dzieć: „Wszyst­ko w po­rząd­ku, cie­szę się, że tu je­stem, bądź spo­koj­na”.

Przy­pusz­czam, że w świe­cie rze­czy­wi­stym te wi­zje nie­pręd­ko się zisz­czą. Za to w świe­cie mo­ich fan­ta­zji… spo­ty­kam się z Sa­mu­elem od kil­ku mie­si­ęcy. No do­brze, w mo­jej gło­wie brzmia­ło to jak­by tro­chę le­piej… Ale je­stem pew­na, że po­tra­fisz zro­zu­mieć to uczu­cie, praw­da? Ko­chać ko­goś z roz­ma­chem, ko­chać na ca­łe­go. Ka­żdy był kie­dyś za­ko­cha­ny, ale ja nie… Ni­g­dy aż tak… Ni­g­dy tak bar­dzo. Ja­sne, nie­raz sądzi­łam, że je­stem za­ko­cha­na, oczy­wi­ście, ale po­tem za­wsze przy­cho­dzi jesz­cze sil­niej­sza mi­ło­ść i my­ślisz so­bie, że two­ja po­przed­nia hi­sto­ria była drob­nost­ką. Wy­da­wa­ło mi się, że ko­cham Le­onar­da Bel­trána, z któ­rym jako dzie­wi­ęcio­lat­ka cho­dzi­łam na lek­cje pi­sa­nia na kla­wia­tu­rze… Sia­da­łam za nim i jak za­hip­no­ty­zo­wa­na wpa­try­wa­łam się w jego kark. To była praw­dzi­wa mi­ło­ść: trwa­ła dwa ty­go­dnie i prze­szła mi jak ręką od­jął, gdy ro­dzi­ce ku­pi­li mu nowe oku­la­ry. Nie zno­si­łam oku­la­rów w pla­sti­ko­wej opraw­ce, więc mo­tyl­ki w moim brzu­chu zmie­ni­ły się w zwy­kłe ćmy, któ­re z ko­lei prze­po­czwa­rzy­ły się w obo­jęt­ne lar­wy, te zaś w doj­mu­jące od­czu­cie gło­du i moje za­mi­ło­wa­nie do cia­ste­czek Pho­ski­tos, ale to już od­ręb­ny te­mat. No wła­śnie, jako dzie­wi­ęcio­lat­ka nie za­li­cza­łam się do zbyt roz­gar­ni­ętych… ale po­tem zmie­ni­łam szko­łę i tam, w mo­jej no­wej kla­sie, był Ber­nard, blon­dy­nek z Ka­na­dy, u któ­re­go już w wie­ku dwu­na­stu lat od­zna­cza­ła się pod ko­szul­ką kla­ta (kla­tecz­ka)…

Pew­nie to wszyst­ko skła­da­ło się na moje sek­su­al­ne prze­bu­dze­nie, bo, wia­do­mo, ba­wi­łam się w le­ka­rza z ku­zyn­ka­mi i ca­ło­wa­ły­śmy się w usta pod­czas za­ba­wy w du­cha, ale ni­g­dy… nie fan­ta­zjo­wa­łam o chło­pa­ku, a przy Ber­nar­dzie za­częłam wy­obra­żać so­bie rze­czy, któ­re zbul­wer­so­wa­ły­by moją mamę i wszyst­kie sąsiad­ki. Rze­czy w su­mie nor­mal­ne, ale przy­pusz­czam, że one uzna­ły­by za przed­wcze­sne, iż dwu­na­sto­let­nia dziew­czyn­ka wy­obra­ża so­bie ka­na­dyj­skie­go sur­fe­ra, któ­ry prze­wra­ca ją na łó­żko i do­ty­ka de­li­kat­nie przez majt­ki. Nie by­łam aż taką per­we­rą… Wy­obra­ża­łam so­bie tro­chę świ­ńskie sce­ny, ale ni­g­dy bez bie­li­zny. Wy­obra­ża­łam so­bie, że Ber­nard do­ty­ka mnie przez majt­ki albo że Juan Car­los Sal­tre, ko­le­ga mo­je­go taty, atrak­cyj­ny gej – o czym wiem te­raz – ca­łu­je mnie po szyi i maca przez ko­szul­kę ze Spon­ge­Bo­bem. To ża­den skan­dal, w ko­ńcu to były tyl­ko fan­ta­zje… Na przy­kład taka sce­na, kie­dy tata mówi mu: „Mo­żesz zo­stać na chwi­lę z małą”, i fa­cet mnie maca, ale gdy­by to zda­rzy­ło się na­praw­dę, gdy­by ja­kiś mężczy­zna lub chło­pak mnie tknął… roz­pła­ka­ła­bym się i pew­nie po­si­ka­ła, bo mia­łam ta­kie skłon­no­ści.

Sa­mu­el. I seks z Sa­mu­elem. Nie, ni­g­dy nie wy­obra­żam so­bie Sa­mu­ela w taki spo­sób, sądzę, że już o tym wcze­śniej mó­wi­łam, ale jed­nak cza­sem umy­sł zdra­dza mnie we śnie, uka­zu­jąc mi go w ró­żnych go­rących sce­nach, ta­kich, że bu­dzę się zla­na po­tem i z wa­lącym ser­cem. Ostat­ni sen był dość dziw­ny i bie­li­zna oka­za­ła się już ca­łkiem zbęd­na.

Znaj­do­wa­łam się w au­dy­to­rium, te­atrze czy czy­mś ta­kim, po­śród tłu­mu lu­dzi, ale uby­wa­ło ich z ka­żdą chwi­lą, aż zo­sta­łam na wi­dow­ni sama. Sa­mu­el sie­dział na brze­gu sce­ny. Miał inne spoj­rze­nie, już nie ta­kie grzecz­ne, na­wet po­wie­dzia­ła­bym, że lu­bie­żne… O Boże, nie po­win­nam tego opo­wia­dać. Nie, na pew­no nie… Nie. Tak. Opo­wiem. W roz­chy­lo­nych ustach zbie­ra­ła mu się śli­na, po­ły­kał ją, a grdy­ka pod­je­żdża­ła mu do góry ni­czym mała win­da. Do­strze­gł mnie na wi­dow­ni, sa­mot­ną, wbił we mnie wzrok, jak­by ist­niał ja­kiś ma­gnes po­mi­ędzy na­szy­mi ocza­mi… Pra­wą rękę wsa­dził so­bie w spodnie i do­ty­kał się, po­wta­rza­jąc „ciii”, jak­by nie chciał, że­bym się od­zy­wa­ła… więc się nie od­zy­wa­łam. By­łam po­słusz­na. Ski­nie­niem gło­wy po­ka­zał mi, że­bym do nie­go po­de­szła. Sta­nęłam przed nim, a on cały czas trzy­mał rękę w spodniach, wy­jął ją i przez tka­ni­nę zo­ba­czy­łam, że mu sta­nął, a choć nie za wie­le razy w ży­ciu wi­dzia­łam wzwód z bli­ska, to wy­dał mi się dość im­po­nu­jący, wręcz prze­sad­ny. Wzi­ął moją dłoń, tak, tą samą ręką, któ­rą do­ty­kał się przed chwi­lą, i chciał ją wło­żyć so­bie w spodnie, ale w tym mo­men­cie roz­bły­sły re­flek­to­ry, ob­ró­ci­łam się, a na wi­dow­ni sie­dzia­ło mnó­stwo cyr­ko­wych klau­nów, byle ja­kich i źle uma­lo­wa­nych. Nie śmia­li się. Byli zszo­ko­wa­ni, bo moja dłoń już pra­wie znaj­do­wa­ła się w spodniach Sa­mu­ela. I wła­śnie wte­dy w te­atrze lu­nął rzęsi­sty deszcz. Oj!… Freud mia­łby tu spo­ro do po­wie­dze­nia. No i tyle, sen się sko­ńczył, a ja się obu­dzi­łam, pra­wie jak w tym te­atrze ze snu. Mo­kra, jak­by spa­dła na mnie rzęsi­sta ule­wa. Więc z Sa­mu­elem ta­kich snów jak ten mam całe mnó­stwo: w par­kach, w skle­pach lub w wy­po­ży­czal­ni ka­set wi­deo, któ­ra dzia­ła­ła w po­bli­żu, kie­dy by­łam mała, a któ­rą po­tem prze­kszta­łci­li w skle­pik z e-pa­pie­ro­sa­mi. No, to tam też. Cza­sem wkła­dam mu rękę w spodnie, a cza­sem nie ma po­trze­by, bo cze­ka na mnie z już spusz­czo­ny­mi.

No cóż, fan­ta­zje to tyl­ko fan­ta­zje, a sny nie­wie­le mają wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią, bo je­śli wzi­ąć pod lupę dzi­siej­szy po­ra­nek w szko­le, to na­wet na mnie nie spoj­rzał ani się nie przy­wi­tał. Po­tem, kie­dy na­uczy­ciel po­wie­dział, że mamy wy­ko­nać pra­cę w pa­rach, sądzi­łam już, że nie­bo otwie­ra się przede mną i pod­su­wa mi szan­sę, żeby po­de­jść do nie­go i rzu­cić: „Cze­ść, Sa­mu­el, zro­bisz to ze mną? To zna­czy tę pra­cę?”. Ale po­nie­waż ży­cie to nie ko­me­dia ro­man­tycz­na, Sa­mu­el zdążył już zna­le­źć so­bie inną do pary: Ma­ri­nę, znów tę Ma­ri­nę, w kó­łko Ma­ri­na… Ko­lej­na stra­co­na oka­zja, żeby rze­czy­wi­sto­ść wzbo­ga­cić o kil­ka nut fan­ta­zji, mo­jej wła­snej zresz­tą.

Je­śli po­mi­nąć kon­tekst, kry­zys Pau­li wy­wo­ła­ny nie­mo­żno­ścią wy­ko­na­nia pra­cy w pa­rach z jej uko­cha­nym Sa­mu­elem mó­głby wy­da­wać się drob­nost­ką, ka­pry­sem ty­po­wym dla na­sto­lat­ki. Gdy­by ży­cie było se­ria­lem, na wi­dok dziew­czy­ny, któ­ra za­my­ka się w ła­zien­ce, wzdy­cha i ner­wo­wo ła­pie po­wie­trze zdo­ło­wa­na z po­wo­du utra­co­nej oka­zji, wi­dzo­wie na­pi­sa­li­by na Twit­te­rze: „Cier­pi, bo jest głu­pia, bo nie zdo­by­ła się na ini­cja­ty­wę”, „Je­że­li ni­g­dy nic nie mówi, to na co się ska­rży?”, „Nie po­tra­fi po­wie­dzieć dwóch skład­nych zdań do Sa­mu­ela. Na co więc li­czy?”, „Ale ry­czy, co za dzie­ci­na­da…”.

Ow­szem, pła­ka­ła, ow­szem, była głu­pia, ale wszyst­ko to wy­ni­ka­ło z prze­pe­łnia­jącej ją mi­ło­ści. Uczu­cie to było tak poza kon­tro­lą, tak zło­żo­ne i tak pod­sta­wo­we za­ra­zem, że wy­pe­łnia­ło cały jej świat bez resz­ty, w stu pro­cen­tach. A kie­dy wi­dzisz, że la­ska z kręco­ny­mi wło­sa­mi cie­szy się, mało tego, jesz­cze flir­tu­je i uśmie­cha się do tych two­ich stu pro­cent, pod­czas gdy ty je­steś dla nie­go tyl­ko sta­tyst­ką, to boli. Pau­la za­cho­wy­wa­ła się su­per­dy­skret­nie, na­praw­dę, nikt by nie za­uwa­żył, że od środ­ka tra­wią ją zim­ne ognie (lub po pro­stu ognie), kie­dy chło­pak po­dob­ny do Har­ry’ego Pot­te­ra prze­cho­dzi obok. Nie, nikt by się tego nie do­my­ślił, bo z ze­wnątrz cała była spo­ko­jem, fej­ko­wym spo­ko­jem. Naj­za­baw­niej­sze w tym wszyst­kim, że za­cho­dził tu kla­sycz­ny przy­pa­dek: A ko­cha B, któ­ra ko­cha C. A za­tem była inna oso­ba, któ­ra czu­ła to samo do niej. Ale w ży­ciu wci­ąż wszyst­ko jest źle po­roz­dzie­la­ne, jak cho­ćby nie­do­bra­ne pary.

Pau­la do­ga­da­ła się z Ja­ni­ne. Gor­ki nikt nie za­pro­sił do pary. Me­le­na też zo­sta­ła sama, więc po­de­szła do chło­pa­ka, któ­ry aż do tego roku był jej naj­lep­szym przy­ja­cie­lem, lecz za­nim zdąży­ła otwo­rzyć usta, on po­wie­dział:

– Do­bra, zro­bię to z tobą, ale tyl­ko dla­te­go, że nie mam wy­bo­ru… W prze­ciw­nym ra­zie umó­wi­łbym się z kim­kol­wiek in­nym.

Dziew­czy­na uśmiech­nęła się i po­gła­dzi­ła go po gło­wie, na co on za­re­ago­wał ru­chem brwi mó­wi­ącym, że wca­le mu nie pa­su­ją te po­ufa­ło­ści.

Za­sad­ni­czo pra­ca po­le­ga­ła na stwo­rze­niu dla ko­le­gi pro­fi­lu w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych. Cho­dzi­ło o to, żeby ucznio­wie le­piej się po­zna­li. W za­ło­że­niu było to pro­ste, ale wy­ma­ga­ło po­świ­ęce­nia przy­naj­mniej kil­ku wie­czo­rów na roz­mo­wy, zo­rien­to­wa­nie się w upodo­ba­niach, wy­ko­na­nie zdjęć. W po­rze obia­do­wej Me­le­na i Gor­ka spo­tka­li się w jed­nym z ze­wnętrz­nych ogro­dów w Las En­ci­nas. Gor­ka czuł się dziw­nie, bo od po­wro­tu z wa­ka­cji nie za­mie­ni­li wi­ęcej słów niż te, któ­re rzu­ci­li na ko­ry­ta­rzu pierw­sze­go dnia lek­cji. Tyl­ko tyle plus jesz­cze kil­ka ukrad­ko­wych spoj­rzeń. Nie ro­zu­miał, skąd ten dy­stans, nie do­stał żad­ne­go wy­ja­śnie­nia i nie wie­dział, czy czy­mś za­wi­nił lub czy któ­raś z plo­tek krążących o miej­scu po­by­tu dziew­czy­ny la­tem była praw­dzi­wa. A poza tym wszyst­kim zbi­ja­ło go z tro­pu, że Me­le­na jest taka dziw­nie po­wierz­chow­na, taka uśmiech­ni­ęta i nie­mal fa­łszy­wa, kie­dy pod­cho­dzi do Car­li i Lu, któ­re nie­raz wcze­śniej kry­ty­ko­wa­ła, kie­dy sie­dzie­li u nie­go z pusz­ką piwa.

– Dla mnie zro­bie­nie pra­cy o to­bie, Mele, to pro­ści­zna – za­czął Gor­ka. – Do tego for­mu­la­rza trze­ba wpi­sać ce­chy cha­rak­te­ru i tak da­lej… Świet­nie. Mogę wpi­sać, że je­steś fa­łszy­wą hi­po­kryt­ką i że masz su­per­moc zni­ka­nia z mapy bez śla­du. Je­steś ład­na, tak, nie mogę za­prze­czyć, ale pi­sząc o prze­szło­ści, uwzględ­nię to, że by­łaś łysa. Co tam jesz­cze… Upodo­ba­nia: pi­cie i uni­ki, ole­wa­nie przy­ja­ciół, szcze­gól­nie naj­faj­niej­sze­go i naj­le­piej umi­ęśnio­ne­go z nich, i kłót­nie z two­ją szajb­ni­ętą mat­ką. Co mam wpi­sać w ro­dzi­nie? Two­ją po­wa­lo­ną mat­kę i cie­bie, nie? Je­że­li masz chło­pa­ka… Któż to wie, już nic mi prze­cież nie mó­wisz. A przy­ja­cie­le… O! Do­bre py­ta­nie! Wpi­szę Lu i Car­lę, te dziew­czy­ny, któ­re two­im zda­niem były ta­kie pu­ste i umia­ły ga­dać tyl­ko o bu­tach i ma­ki­ja­żu, a te­raz oka­zu­je się, że są two­imi brat­ni­mi du­sza­mi. Dać to? Tak. No, to prze­ślij mi zdjęcie i spra­wa za­ła­twio­na.

Me­le­na naj­pierw my­śla­ła, że to żar­ty, ale po­tem twarz jej stęża­ła, zwłasz­cza kie­dy dwu­krot­nie wspo­mniał o jej mat­ce, i atak, któ­ry z po­cząt­ku uzna­ła za za­słu­żo­ny, wy­dał jej się prze­sad­ny. Za­mknęła więc swo­je pu­de­łko śnia­da­nio­we z sa­łat­ką ma­ka­ro­no­wą i wsta­ła.

– Wal się – rzu­ci­ła mu ra­czej bez prze­ko­na­nia, strze­pu­jąc tra­wę ze spód­nicz­ki, po czym spo­koj­nie ode­szła.

Gor­ka mó­głby ją za­trzy­mać, zro­bić tak jak w fil­mach, po­wtó­rzyć jej imię trzy lub czte­ry razy, nie bie­gnąc za nią, ale nie zro­bił nic. Tyle tyl­ko, że stra­cił ape­tyt, ca­łko­wi­cie. No do­bra, niech będzie, wy­mie­rzył karę spra­wie­dli­wą, lecz zbyt su­ro­wą, ale nie za­mie­rzał te­raz bła­gać jej na ko­la­nach o wy­ba­cze­nie. Bo choć w głębi ser­ca na­dal ją lu­bił i uwa­żał za przy­ja­ció­łkę, to był prze­ko­na­ny, że ona też po­win­na dać coś od sie­bie i wy­ja­wić praw­dę. Chęt­nie po­wie­dzia­łby jej coś w sty­lu: „Me­le­na, po­wa­żnie, po­wiedz, co ro­bi­łaś, cze­mu znik­nęłaś na całe lato, nie będę cię osądzał, je­stem two­im przy­ja­cie­lem, je­stem tu, żeby ci po­móc, w czym będzie trze­ba…”.

Tym­cza­sem w chwi­li szcze­ro­ści rzu­cił jej pro­sto w twarz tonę gów­na. Cza­sem trud­no wy­ja­śnić in­nym, o co nam cho­dzi, i zdra­dza­ją nas wy­uczo­ne sche­ma­ty. Mó­wi­my to, co teo­re­tycz­nie po­win­ni­śmy po­wie­dzieć, to, co pa­su­je do na­szych wy­obra­żeń. Te się jed­nak zmie­nia­ją i to, co do­brze by brzmia­ło w ustach Gor­ki w trze­ciej ESO, te­raz może już nie pa­so­wa­ło do jego oso­bo­wo­ści. On jed­nak da­lej za­cho­wy­wał się jak głu­pi, na­wet je­śli tyl­ko chwi­la­mi. Nikt nie chce ucho­dzić za cie­nia­sa czy mi­ęcza­ka, zwłasz­cza je­że­li jest zna­ny z ide­al­nie wy­rze­źbio­ne­go brzu­cha – to jak­by tro­chę nie pa­su­je, nie? Trud­no zre­se­to­wać nasz styl by­cia, przy­naj­mniej jemu nie przy­cho­dzi­ło to ła­two i choć nie ucie­kł, choć za­cho­wał god­no­ść, źle się czuł z tym, że ją zra­nił. Wie­dział zresz­tą, że Me­le­na nie jest kru­cha ani zro­bio­na z two­rzy­wa wy­so­ce po­dat­ne­go na uszko­dze­nia. Jest jak pan­cer­nik, któ­ry na­wet po­zba­wio­ny skó­ry po­tra­fi zwi­nąć się w kul­kę, kie­dy wy­ma­ga tego sy­tu­acja. Bez skó­ry, ale twar­da jak tur. (Uwa­ga: tak, wy­ra­że­nie brzmi „sil­ny jak tur”, ale mat­ka Gor­ki na­uczy­ła się go w ta­kiej po­sta­ci i za­wsze tak wła­śnie mó­wi­ła. Oca­li­ła swo­ją wer­sję od za­po­mnie­nia, prze­ka­zu­jąc ją dzie­ciom i przy­ja­cio­łom. Zda­rza się. Często po­wta­rza­my zda­nia, któ­re gdzieś sły­sze­li­śmy, cho­ciaż nie wie­my, czy są po­praw­ne. I co?).

*

Ja­ni­ne czu­ła się jak gów­no. Jej ża­ło­sny wy­stęp na im­pre­zie u Ma­ri­ny od­bi­jał jej się w gło­wie czkaw­ką, jak jäger tam­tej nocy. Ma­sa­kra. Nie na­le­ża­ła do spe­cjal­nie pło­chli­wych, ale kie­dy wrzu­ca ci gość, któ­ry cię roz­dzie­wi­czył, kie­dy ko­pie cię w nogę i mówi, że­byś nie wa­ży­ła się na­wet na nie­go spoj­rzeć, je­śli mi­nie­cie się na ko­ry­ta­rzu, to trud­ne. W Las En­ci­nas jest zbyt wie­le ko­ry­ta­rzy, by cały czas się pil­no­wać.

Od dnia im­pre­zy Ja­ni­ne cho­dzi­ła, roz­gląda­jąc się na wszyst­kie stro­ny, spa­ra­li­żo­wa­na oba­wą, że wpad­nie na nie­go, co zresz­tą było nie­unik­nio­ne: wcze­śniej czy pó­źniej mu­sie­li się na sie­bie na­tknąć, a to okrop­nie szar­ga­ło bie­dacz­ce ner­wy. Od­ro­bi­ła tę lek­cję, cho­ciaż nie wie­dzia­ła, że spra­wa była tak strasz­nie na se­rio. Je­dy­ną bez­piecz­ną stre­fą wy­da­wa­ła się dam­ska ła­zien­ka. Ma­rio ra­czej nie mógł się tam po­ja­wić, cho­ciaż krąży­ły po­gło­ski, że cza­sem uży­wał jej jako miej­sca scha­dzek… „Jaki świn­tuch”, my­śla­ła, do­brze przy­naj­mniej, że wte­dy za­ło­żył pre­zer­wa­ty­wę, bo Ja­ni­ne była nie­co bo­ja­źli­wa, z lek­ką skłon­no­ścią do hi­po­chon­drii i na pew­no już by roz­my­śla­ła o mnó­stwie cho­rób prze­no­szo­nych dro­gą płcio­wą, a tak tyl­ko ode­tchnęła głębo­ko i prze­pędzi­ła tę myśl z gło­wy. Nie umia­ła jed­nak tak ła­two za­po­mnieć, że w ka­żdej chwi­li może na nie­go nie­chcący wpa­ść albo ich spoj­rze­nia przy­pad­kiem się spo­tka­ją, a on na­krzy­czy na nią przy wszyst­kich.

Praw­dzi­wy nie­fart, że jej pierw­szy raz, chwi­la, któ­rą po­win­na wspo­mi­nać jako wy­jąt­ko­wą, oka­zał się na­rzędziem tor­tu­ry.

Ja­ni­ne nie czu­ła po­trze­by, by bez ko­ńca pa­plać o wszyst­kim. Plo­tecz­ki? Tro­chę, tak w sam raz. Ale to, że nie mo­gła ni­ko­mu opo­wie­dzieć o swo­im ero­tycz­nym chrzcie bo­jo­wym, a na­wet po­chwa­lić się, że sta­ło się to z ich lo­kal­nym fej­mem, naj­lep­szym w ca­łej szko­le, było tro­chę fru­stru­jące, dla niej na pew­no. Wręcz mia­ła to wy­ma­lo­wa­ne na twa­rzy. Ta spi­ęta mina. Brew zmarsz­czo­na, war­gi za­ci­śni­ęte bez po­wo­du, jak gdy­by zbie­ra­ło jej się na mdło­ści, krót­ko mó­wi­ąc, stru­te ob­li­cze. Pau­la, któ­ra też mia­ła nie naj­lep­szy okres, sie­dzia­ła na­prze­ciw niej, szy­ku­jąc się do pra­cy w pa­rach. Obie mil­cza­ły, wresz­cie jed­na się ode­zwa­ła:

– Co ci jest? – spy­ta­ła Pau­la.

– Mnie? Mnie? Bo? Bzdu­ra, nic mi nie jest… Po pro­stu nie chce mi się ro­bić tych prac, w ogó­le nie mam ocho­ty. W do­dat­ku na­wet nie mo­żna tego ści­ągnąć z netu – od­pa­rła Ja­ni­ne, prze­sad­nie wy­ma­chu­jąc ręka­mi.

– Aha.

– No OK, mam doła, Pau­la, ale nie mogę ci po­wie­dzieć, o co cho­dzi, więc nie py­taj wi­ęcej, pro­szę.

– Jak chcesz.

– I tak nic ci nie po­wiem.

– OK. Ro­zu­miem.

– Cho­le­ra, niech ci będzie, bo ja… już nie je­stem dzie­wi­cą.

– Se­rio?

Przy tym sło­wie Pau­la po­chy­li­ła się do przo­du, przez co roz­mo­wa sta­ła się bar­dziej po­uf­na, choć w szkol­nej sto­łów­ce nikt nie pa­trzył w ich kie­run­ku, nie przy­ci­ąga­ły ni­czy­jej uwa­gi. Mo­gły­by bez obaw się ro­ze­brać i za­śpie­wać pio­sen­kę C. Tan­ga­ny, drąc się wnie­bo­gło­sy, i nikt na­wet by nie spoj­rzał. Ale le­d­wo Ja­ni­ne – któ­rą, przy­po­mnij­my, sło­wa pa­rzy­ły w język – zde­cy­do­wa­ła się za­cząć opo­wie­ść: „Po­zna­łam chło­pa­ka na fe­sty­nie na wsi”, już so­bie uświa­do­mi­ła, że wy­zna­jąc wszyst­ko, po­pe­łni­ła­by błąd. Przy­po­mniał jej się głos Ma­ria i jego po­gró­żki. Ugry­zła się więc w język i po­wie­dzia­ła co in­ne­go:

– Po­zna­łam chło­pa­ka, po­szli­śmy do nie­go i… nor­mal­nie… ten… I nie mam ocho­ty o tym mó­wić.

– Se­rio, Ja­ni­ne? Hej? Stra­ci­łaś dzie­wic­two i nie masz ocho­ty o tym ga­dać? To wiesz co? Ja mam za­je­bi­stą ocho­tę! Wy­rzuć to z sie­bie.

Ja­ni­ne de­ner­wo­wa­ła się co­raz bar­dziej i nie wie­dzia­ła za do­brze, jak umknąć z mat­ni, w któ­rą sama się wpędzi­ła. A sy­tu­acja po­gor­szy­ła się jesz­cze bar­dziej, kie­dy nie­mal w try­bie slow mo­tion do sto­łów­ki wsze­dł Ma­rio ze swo­ją świ­tą kre­ty­nów i kre­ty­nek. Zwol­ni­ło wszyst­ko oprócz ser­ca Ja­ni­ne, któ­re przy­spie­szy­ło po­nad mia­rę, do tego stop­nia, że wy­da­ło jej się, iż Pau­la to sły­szy. Ca­łkiem jak w tym opo­wia­da­niu Ed­ga­ra Al­la­na Po­ego Zdra­dziec­kie ser­ce, któ­re mu­sia­ła prze­czy­tać na lek­cji an­giel­skie­go. Te­raz to jej ser­ce było zdraj­cą. Na szczęście chło­pak na­wet nie za­uwa­żył jej obec­no­ści i wy­sze­dł tą samą dro­gą, któ­rą wsze­dł, rzu­ciw­szy trzy czy czte­ry bzdur­ne uwa­gi do jed­ne­go z no­wych ko­le­si z trze­ciej.

Wi­dząc jej minę, Pau­la na­ci­ska­ła da­lej:

– Ja­ni­ne! Co się sta­ło?

– Co? Co? Och, pro­szę cię, Pau­la, nie bądź dziec­kiem. Na­praw­dę, nu­dzisz. Nic spe­cjal­ne­go. Po­ca­ło­wa­li­śmy się parę razy, ob­ci­ągnęłam mu, za­ło­żył gum­kę, wsa­dził mi i już. Tyle.

– OK, niech ci będzie – od­pa­rła Pau­la, wi­dząc, że nie jest to do­bry mo­ment.

– Może le­piej zaj­mie­my się tą pra­cą, co?

I tak oto dziew­czy­na w roz­mia­rze 40 uci­ęła roz­mo­wę i uda­wa­ła, że nic się nie sta­ło, choć umie­ra­ła z pra­gnie­nia, by wy­krzy­czeć na czte­ry stro­ny świa­ta: ZA­LI­CZY­ŁAM MA­RIA, PAU­LA, ZA­LI­CZY­ŁAM GO, ON MNIE NIE­NA­WI­DZI, ALE JEGO FIUT BYŁ W MO­JEJ PO­CHWIE. TYLE W TE­MA­CIE.

Jed­nak raz jesz­cze ugry­zła się w język.

*

Po spi­ęciu z Gor­ką Me­le­na sie­dzia­ła na po­po­łu­dnio­wych lek­cjach jak na szpil­kach, od­li­cza­jąc czas do ostat­nie­go dzwon­ka, a po­tem po­szła pro­sto na mały pla­cyk, od­szu­ka­ła Oma­ra i wzi­ęła ko­lej­ną dzia­łkę ha­szu za dwa­dzie­ścia euro.

Co­raz szyb­ciej jej scho­dził, ale nie po­tra­fi­ła ogra­ni­czyć, a zresz­tą nie chcia­ła: lu­bi­ła pa­lić w sa­mot­no­ści. Pa­ląc, czu­ła, że nie musi być to­wa­rzy­ska, uśmie­chać się, pod­trzy­my­wać re­la­cji spo­łecz­nych, a to już wła­ści­wie luk­sus. Mil­czeć, być sam na sam ze sobą. Na nie­szczęście dru­gie „ja” po­do­ba­ło jej się dużo bar­dziej niż ta pierw­sza Me­le­na: sa­mot­na, mrocz­na, któ­ra nie dzie­li ni­cze­go z ni­kim, nie otwie­ra się, ma świat we­wnętrz­ny pe­łen ró­żnych rze­czy, pa­ra­noi, py­tań, frag­men­tów ni­g­dy nie­na­pi­sa­nych wier­szy, ni­g­dy nie­skom­po­no­wa­nych pio­se­nek… to była jej ciem­na stro­na.

Jej spo­kój nie trwał dłu­go. Sa­mo­chód mat­ki prze­je­chał tuż przed nią i za­trzy­mał się, gdy tyl­ko ją zo­ba­czy­ła. Mat­ka wy­gląda­ła przez tyl­ne okno, jak zwy­kle ubra­na po­wy­żej swo­ich mo­żli­wo­ści. Wszyst­ko, co ro­bi­ła, było po­wy­żej jej mo­żli­wo­ści: język po­wy­żej mo­żli­wo­ści, bo nie sko­ńczy­ła szko­ły (nie po­trze­ba prze­cież wy­kszta­łce­nia do po­ka­zów w Ci­be­les), loki po­wy­żej mo­żli­wo­ści, z do­czep­ka­mi som­bre, bo sama mia­ła trzy my­sie wło­ski na krzyż (tak, pro­ble­my z wło­sa­mi były po części ro­dzin­ne), buty po­wy­żej mo­żli­wo­ści, nie dla­te­go, żeby były szcze­gól­nie dro­gie, tyl­ko po pro­stu wy­so­kie ob­ca­sy nie kom­po­no­wa­ły się zbyt do­brze z ru­mem z coca-colą i vi­co­di­nem. Mat­ka Me­le­ny nie­wąt­pli­wie była ład­na, zdo­by­ła prze­cież nie­gdyś ko­ro­nę miss, jed­nak jej apa­tia na­zna­czy­ła ją prze­ci­ęt­no­ścią i je­śli pa­trzy­łeś na nie ra­zem, nie mia­łeś wąt­pli­wo­ści, że obie wy­wo­dzą się z tego sa­me­go drze­wa ge­ne­alo­gicz­ne­go. Tak, jesz­cze były bo­ga­te, ale pie­ni­ądze ulat­nia­ły się bar­dzo szyb­ko, na­praw­dę bar­dzo.

Zdjęła oku­la­ry i przez sze­ro­ko­ść jezd­ni za­wo­ła­ła do cór­ki:

– Nie masz szko­ły?

– Jest wpół do szó­stej! – od­krzyk­nęła Me­le­na.

Za­częły dziw­ną roz­mo­wę na od­le­gło­ść. Mat­ka za­żąda­ła, żeby Me­le­na wró­ci­ła z nią do domu, więc dziew­czy­na wsia­dła do auta.

– Umó­wisz się dziś wie­czo­rem na bzy­kan­ko z ja­ki­mś no­wym bo­ga­tym dup­kiem, mamo? – za­py­ta­ła, le­d­wo za­mknąw­szy za sobą drzwicz­ki.

Co też mu­siał so­bie po­my­śleć szo­fer, sły­sząc tak strasz­ną roz­mo­wę, w któ­rej dziew­czy­na mówi do mat­ki: „Umó­wisz się dziś wie­czo­rem na bzy­kan­ko z ja­ki­mś no­wym bo­ga­tym dup­kiem?”, na co ta bez wa­ha­nia od­po­wia­da coś w ro­dza­ju: „Gdy­byś nie wci­ąga­ła kasy jak gąb­ka, szło­by nam dużo le­piej, nie­wdzi­ęcz­na idiot­ko”.

Dys­ku­sja prze­ro­dzi­ła się w fu­ka­nie i kłót­nię, wal­kę dwóch ko­cic z szo­fe­rem w roli nie­wzru­szo­ne­go świad­ka. Są do­bre mat­ki, są mat­ki gor­sze­go sor­tu, są mat­ki, któ­re usi­łu­ją przy­ja­źnić się ze swo­imi dzie­ćmi, i inne, któ­re wolą za­cho­wy­wać dy­stans. Nie­któ­re ro­bią to naj­le­piej, jak po­tra­fią, a inne dają się po­rwać im­pul­so­wi pły­nące­mu z sa­me­go fak­tu by­cia mat­ką, ale przy­pa­dek tych dwóch to ca­łkiem inna hi­sto­ria… Nie po­trze­ba było opi­nii wiel­kie­go so­cjo­lo­ga czy psy­cho­lo­ga, aby się zo­rien­to­wać, że mają tyl­ko je­den pro­blem, za to na­praw­dę duży. Tak duży jak ego mat­ki lub jak kom­pleks cór­ki. Były do sie­bie po­dob­ne: dwie sa­mi­ce alfa za­mkni­ęte w swo­ich zło­tych klat­kach pe­łnych dro­gich ru­pie­ci i z mnó­stwem przy­krych rze­czy, któ­re mo­gły so­bie rzu­cać pro­sto w twarz: „Obyś mnie ni­g­dy nie mia­ła”, „Gdy­by nie ty, za­szła­bym bar­dzo da­le­ko”, i tak da­lej. Ci­ężkie sło­wa, któ­re od­zwier­cie­dla­ły ich praw­dzi­we my­śli.

Gdy­by mat­ka nie była tak in­fan­tyl­na jak cór­ka, może nie za­brnęły­by w ten za­ułek. Gdy­by cór­ka nie była tak po­kręco­na i dum­na jak mat­ka, może za­ci­ągnęły­by ha­mu­lec ręcz­ny, przy­tu­li­ły się, roz­pła­ka­ły i obie po­zby­ły­by się tego gorz­kie­go wy­ra­zu twa­rzy przy­po­mi­na­jące­go uśmiech na wspak. Ale pew­nie już było za pó­źno, bo sy­tu­acja zro­bi­ła się nie­zno­śna. Po­trze­bo­wa­ły się? Ra­czej nie. Ale czy ko­niecz­nie mu­sia­ły się ro­zu­mieć? Jak naj­bar­dziej. To nor­mal­ne, że wie­lu na­sto­lat­ków nie­na­wi­dzi swo­ich ro­dzi­ców na pew­nym eta­pie, i nor­mal­ne, że ro­dzi­ce stre­su­ją się bun­tem swo­ich dzie­ci, ale kon­flikt mi­ędzy nimi wy­win­do­wał się już na inny po­ziom, od­blo­ko­wał me­cha­nizm nie­na­wi­ści i była to dro­ga bez po­wro­tu.

*

Na­stęp­ne­go dnia rano Gor­ka ze zdzi­wie­niem od­krył, że do­stał ma­ila od swo­je­go wy­cho­waw­cy Mar­tína, któ­ry pro­sił go, żeby przy­sze­dł do szko­ły pięć mi­nut wcze­śniej, bo chce z nim o czy­mś po­roz­ma­wiać. Rok szkol­ny do­pie­ro się za­czął, więc nie mógł jesz­cze za­uwa­żyć, jak mało chło­pak przy­kła­da się do na­uki. Gor­ka zja­dł szyb­kie śnia­da­nie, jak za­wsze: szklan­ka cola cao – ni­g­dy nie zro­zu­miał kawy, wci­ąż czuł, że to coś dla do­ro­słych (al­ko­hol nie, ale kawa wy­da­wa­ła mu się nie­od­po­wied­nia dla oso­by w jego wie­ku) – kil­ka mag­da­le­nek i ru­szył w dro­gę.

Ko­ry­ta­rze szko­ły były nie­mal pu­ste, pod­opiecz­ni Las En­ci­nas są bar­dzo pil­ni, ale tyl­ko w go­dzi­nach za­jęć i je­dy­nie nie­licz­ni przy­cho­dzą wcze­śniej lub wy­cho­dzą dużo pó­źniej. Ucznio­wie szkół pa­ństwo­wych cza­sem ko­rzy­sta­ją z bi­blio­te­ki, żeby uczyć się w okre­sie za­li­czeń, ale bo­ga­ta mło­dzież z Las En­ci­nas ma w domu swo­je wła­sne bi­blio­te­ki albo przy­naj­mniej wspa­nia­łe i do­sko­na­le wy­po­sa­żo­ne ga­bi­ne­ty, więc nie musi zo­sta­wać dłu­żej w szko­le.

Gor­ka do­ta­rł na miej­sce z ko­szu­lą w lek­kim nie­ła­dzie, bie­gł ko­ry­ta­rzem, żeby wy­cho­waw­ca zo­ba­czył, że po­trak­to­wał jego pro­śbę po­wa­żnie. Ni­g­dy nie wia­do­mo, na czym mo­żna zy­skać parę punk­tów, a kie­dy je­steś prze­ci­ęt­nym uczniem, le­piej je so­bie zbie­rać, gdzie się da. Nie przy­pusz­czał, że to spo­tka­nie ra­czej mu ich uj­mie.

– Co masz do Ele­ny, Gor­ka? – za­py­tał na­uczy­ciel, ge­stem za­pro­siw­szy go bli­żej swo­je­go biur­ka.

Py­ta­nie ca­łkiem zbi­ło chło­pa­ka z tro­pu.

– Nie patrz tak na mnie. Przy­szła wczo­raj po lek­cjach, po­wie­dzia­ła mi, że bar­dzo trud­no jej się z tobą pra­cu­je, i py­ta­ła, czy mo­gła­by wy­ko­nać za­da­nie sama. Sens tej pra­cy i jej cel za­sa­dza­ją się na dzia­ła­niu w pa­rach, a ona rze­czy­wi­ście wy­gląda­ła na bar­dzo przy­gnębio­ną.

Gor­ka nie miał po­jęcia, co po­wie­dzieć. Mógł prze­jść do uwag oso­bi­stych i zrzu­cić winę na nią, mó­wi­ąc, że za­cho­wu­je się jak bi­po­lar­na ma­ło­la­ta. Mógł. Ale wo­lał po­ka­zać się od bar­dziej dy­plo­ma­tycz­nej stro­ny i od­po­wie­dział wy­mi­ja­jąco.

– Przy­kro mi. My­śle­li­śmy, że do­brze będzie nam się ra­zem pra­co­wa­ło, ale oka­za­ło się, że kiep­sko się do­ga­du­je­my. Pew­nie po­win­ni­śmy wy­pra­co­wać ja­kiś kom­pro­mis, ale sa­dzę, że na tym eta­pie będzie trud­no. Czy mamy ja­kąś al­ter­na­ty­wę?

Mar­tín, po­zo­sta­jąc pod wra­że­niem wy­wa­żo­nych słów chło­pa­ka, po­sta­no­wił tym ra­zem przy­mknąć oko. Je­śli oni obo­je tak ja­sno wi­dzie­li pro­blem i spo­dzie­wa­li się kom­pli­ka­cji, da im mo­żli­wo­ść sa­mo­dziel­ne­go wy­ko­na­nia swo­ich prac, ale pod wa­run­kiem, że nie będą o tym roz­po­wia­dać.

Je­śli Gor­ka czuł się zra­nio­ny nie­obec­no­ścią swo­jej przy­ja­ció­łki, prze­ja­wa­mi jej hi­po­kry­zji i upo­rem, to te­raz jesz­cze bar­dziej znie­sma­czy­ło go, że po­szła się po­ska­rżyć na­uczy­cie­lo­wi, jak­by byli w przed­szko­lu. Prze­cież przy­ja­źni­li się od daw­na i kłó­ci­li się już ty­si­ące razy, jak wszy­scy przy­ja­cie­le, ale tak się nie robi. Za­wsze sami wy­ja­śnia­li swo­je pro­ble­my. Cza­sem za po­mo­cą bi­ja­ty­ki (kie­dy byli dzie­ćmi), kłót­ni, w któ­rych prze­jścio­wo od­kła­da­li na bok wza­jem­ny sza­cu­nek, lub za­go­rza­łych dys­ku­sji… Ale pó­jść na skar­gę jak ja­kaś smar­ku­la… to nie było w sty­lu Me­le­ny ani nie go­dzi­ło się oso­bie w jej wie­ku, na­wet je­że­li po­przed­nie­go dnia za­cho­wał się jak du­pek. Wie­dzia­ła prze­cież, że może nie grze­szy prze­sad­ną by­stro­ścią, ale jest roz­sąd­ny i osta­tecz­nie da się z nim do­ga­dać.

Gor­ka za­wsze sta­rał się ro­zu­mieć in­nych, sta­wiać się w ich po­ło­że­niu, a ona o tym wie­dzia­ła, dla­te­go zu­pe­łnie nie poj­mo­wał nie­doj­rza­łe­go po­stępo­wa­nia przy­ja­ció­łki. To on za­wsze był tym nie­doj­rza­łym. To on dzwo­nił do drzwi i ucie­kał. On pod­kra­dał sło­dy­cze w skle­pie. To jego za­wsze przy­ła­py­wa­no na kłam­stwie. Do tego stop­nia, że aż było to za­baw­ne i wzbu­dza­ło śmiech. Po pro­stu Gor­ka był faj­nym chło­pa­kiem, cho­le­ra (tak my­ślał), i uwa­żał, że to nie w po­rząd­ku, że Me­le­na spłu­ku­je w ki­blu tyle lat przy­ja­źni, tyle do­brych wspo­mnień. Jak wte­dy, kie­dy obo­je za­tru­li się tor­til­lą i wy­lądo­wa­li w szpi­ta­lu. Albo jak nie spa­li set­ki go­dzin, gra­jąc ra­zem w Ze­ldę, aż w ko­ńcu pra­wie prze­ga­pi­li ko­ńców­kę. Albo kie­dy wspól­nie wy­pa­li­li pierw­sze­go w ży­ciu pa­pie­ro­sa. Kie­dy za­ko­chi­wa­li się w kimś sza­le­ńczo, a po­tem prze­ży­wa­li roz­cza­ro­wa­nia mi­ło­sne i chcie­li umrzeć. Kie­dy pla­no­wa­li za­ło­żyć sek­tę w okre­sie emo, któ­ry mi­nął im po dwóch ty­go­dniach. Kie­dy uka­zał im się ten zło­śli­wy duch wy­wo­ły­wa­ny z ouija…

A za­tem wspo­mnie­nia pi­ęk­ne i bo­le­sne, ale na pew­no wa­żne, któ­re wy­zna­cza­ją pe­wien etap w ży­ciu. Od­był pod­róż przez nie wszyst­kie ni­czym duch mi­nio­nych świ­ąt Bo­że­go Na­ro­dze­nia, pod­dał je re­cy­klin­go­wi i prze­two­rzył je w jed­ną krót­ką wia­do­mo­ść na What­sAp­pie, bar­dzo ja­sną i szcze­rą:

Głu­pia cipa z cie­bie.

Za­py­taj do­wol­nej oso­by po­wy­żej czter­dziest­ki, a po­wie ci, że doj­rze­wa­nie jest trud­nym okre­sem, emo­cjo­nal­ną jaz­dą bez trzy­man­ki, kie­dy czło­wiek wy­ol­brzy­mia wszyst­kie rze­czy bez umia­ru. Cie­ka­we, że wszy­scy do­ro­śli o tym wie­dzą, tak twier­dzą, a po­tem ba­ga­te­li­zu­ją pro­ble­my na­sto­lat­ków, nie przy­wi­ązu­ją do nich wagi, nie­mal nimi gar­dzą. Jako na­sto­la­tek prze­ży­wasz wszyst­ko bar­dzo in­ten­syw­nie, ale nie wiesz o tym, do­pó­ki nie mi­nie parę lat i nie na­dej­dzie za­lew in­nych pro­ble­mów, no i w su­mie oka­zu­je się, że nie war­to było cier­pieć, ale tego so­bie czło­wiek sam nie wy­bie­ra. Nie mó­wisz so­bie prze­cież: OK, po­cier­pię tro­chę z tego po­wo­du, wku­rzę się tym na mak­sa i będę pła­kał do świ­tu… Cza­sem tro­chę tak, bo na­sto­la­tek po­tra­fi być uczu­cio­wym ma­so­chi­stą, ale zwy­kle rze­czy po pro­stu się dzie­ją, i tyle, nikt nie może unik­nąć po­ci­sku nie­szczęśli­wej mi­ło­ści, zdra­dy, zwłasz­cza je­śli idzie przez ży­cie z od­kry­tą pier­sią. Ow­szem, to po­ci­ski me­ta­fo­rycz­ne, ale bolą ca­łkiem jak praw­dzi­we.

Je­śli nie wie­rzy­cie, spy­taj­cie Pau­li, któ­ra tego wła­śnie dnia do­sta­ła strza­łką pro­sto w twarz, strza­łką, któ­rej nikt nie rzu­cił, któ­ra po pro­stu cze­ka­ła za­wie­szo­na w po­wie­trzu, a do któ­rej Pau­la po­de­szła i za­li­czy­ła cios.

Z te­ma­tem Sa­mu­ela ra­dzi­ła so­bie nie naj­go­rzej. To­czy­ła tę roz­gryw­kę sama ze sobą, nie mu­sia­ła więc ni­ko­mu nic tłu­ma­czyć, cze­kać na od­po­wie­dź i tak da­lej. Pod­ró­żo­wa­ła je­dy­nie po wszyst­kich cu­dach, któ­re roz­ta­cza­ło przed nią to se­kret­ne uczu­cie, i sta­ra­ła się jak naj­mniej cier­pieć, wie­dząc, że jest nie­osi­ągal­ny, że jest da­le­ko, a ona czu­je się ni­kim i ca­łkiem brak jej pew­no­ści sie­bie. Pau­la mia­ła wra­że­nie, że przy­po­mi­na w tej spra­wie wy­bit­ną wo­ka­list­kę, któ­ra zgła­sza się do Szan­sy na suk­ces, ale w dniu ca­stin­gu tra­ci głos z po­wo­du kli­my albo dla­te­go, że prze­mo­kła wcze­śniej na desz­czu. Czu­ła, że pa­so­wa­li­by do sie­bie z Sa­mu­elem ide­al­nie, ale ist­nia­ły dwa czyn­ni­ki ze­wnętrz­ne, któ­re nie po­zwa­la­ły mu tego od­kryć: po pierw­sze – jej nie­pew­no­ść i oba­wa przed od­rzu­ce­niem, po dru­gie – Ma­ri­na. Dla­te­go za ka­żdym ra­zem, gdy tam­ta po­sy­ła­ła mu ja­kąś min­kę, za ka­żdym ra­zem, gdy wi­dzia­ła ich, jak wy­głu­pia­ją się na ko­ry­ta­rzu, ser­ce Pau­li roz­pa­da­ło się na ka­wa­łki. Czu­ła wy­ra­źnie roz­ry­wa­jący ból w pier­si i ucisk w splo­cie sło­necz­nym, któ­ry nie­mal za­pie­rał jej dech.

Wła­śnie tak się po­czu­ła, gdy zo­ba­czy­ła ich, jak…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Autor: Abril Zamora

Tłumaczenie: Magdalena Olejnik

Redakcja: Mariusz Kulan

Korekta: Zuzanna Wierus

Projekt graficzny okładki: Goldfinger Artur Krutowicz

Zdjęcie na okładce: © Netflix, 2020. Used with permission.

Zdjęcie autorki: © Jesūs Romero de Luque

eBook: Atelier Du Châteaux

 

Redaktor inicjujący: Maria Łakomik

Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka

 

© Copyright Abril Zamora, 2019

© Netflix, Inc., 2019

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal