Światło nie może zgasnąć - Diane Chamberlain - ebook

Światło nie może zgasnąć ebook

Diane Chamberlain

4,4

Opis

Czy warto strzec tajemnic za wszelką cenę?

Czy zemsta przynosi ulgę?

Czy można wybaczyć zdradę?

Doktor Olivia Simon kończy właśnie dyżur na pogotowiu. Mąż czeka na nią ze świąteczną kolacją. Od miesięcy między nimi się nie układa. Ona stara się ratować swoje małżeństwo, ale Paul nie ukrywa swojej fascynacji artystką Annie O’Neill.

Olivię zatrzymuje jednak w pracy nagły przypadek. Kobieta postrzelona w klatkę piersiową, w której lekarka rozpoznaje piękną Annie O’Neill. Stan rannej jest krytyczny, dlatego Olivia decyduje się na natychmiastową operację. Mimo to Annie umiera. Czy Olivia zrobiła wszystko, by ją uratować? To pytanie zadaje jej Paul, obsesyjnie zakochany w Annie. O to zapyta ją także Alec O’Neill, który widział w Annie idealną żonę i matkę. A czy sama Olivia pewna jest odpowiedzi? Stara się podążać śladami swojej rywalki, by zrozumieć fascynację swojego męża. Annie dopiero po śmierci pozwala bliskim zrozumieć, jaka była naprawdę. Poznają jej pilnie strzeżone tajemnice, które odmienią ich życie na zawsze.

Miłośnicy powieści Jodi Picoult z przyjemnością przeczytają misternie skonstruowaną historię rodzinną, z mistrzowsko sportretowanymi postaciami oraz zaskakującymi zwrotami akcji, które do samego końca trzymają czytelnika w niepewności.

"Stylist"

Autorka o wyjątkowym talencie. Każda jej powieść to perełka. 

"Literary Times"

Obowiązkowa lektura dla wielbicieli Jodi Picoult. 

"Daily Mail"

Powieść urzeka zaskakującą fabułą, aż chciałoby się ją przeczytać jednym tchem. 

"Candis"

Diane Chamberlain jest nagradzaną autorką powieści obyczajowych, w tym "Sekretnego życia CeeCee Wilkes" i "Prawa matki". Mieszka w Karolinie Północnej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 634

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (116 ocen)
64
37
12
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PaulinaKiel

Z braku laku…

Spodziewałam się wielkich emocji po kolejnej książce tej autorki.
00
JJFiona

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobra fabuła.
00
Marzenabw

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność




Tytuł oryginału

KEEPER OF THE LIGHT

Copyright © 2002 by Diane Chamberlain

All rights reserved

Projekt serii

Olga Reszelska

Opracowanie graficzne okładki

Ewa Wójcik

Zdjęcie na okładce

© Sandra Cunningham/Trevillion Images

Redaktor prowadzący

Monika Kalinowska

Redakcja

Joanna Habiera

Korekta

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8123-421-4

Warszawa 2017

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Drogi Czytelniku,

To dla mnie wielka radość, że powieść Światło nie może zgasnąć została wznowiona i możesz się nią cieszyć. Po raz pierwszy ukazała się w roku 1992 i szybko stała się jedną z moich najpopularniejszych książek – tak bardzo przypadła do serca czytelnikom, że pisali do mnie prośby o ciąg dalszy. Minęło jedenaście lat, zanim w końcu im uległam i z opowieści o rodzinie O’Neillów uczyniłam trylogię. Tom drugi ukaże się jeszcze w tym roku a ostatni na wiosnę w przyszłym roku. (W Polsce tom drugi ukaże się w listopadzie 2017 roku, a trzeci w marcu 2018.)

W opisie autentycznej krainy geograficznej, jaką są Outer Banks, czyli Ławice Zewnętrzne na wschodnim wybrzeżu Karoliny Północnej, pozwoliłam sobie na pewną dowolność, i umieściłam tam miejscowość o nazwie Kiss River, a w niej – latarnię morską. Ta latarnia oraz ludzie, którym jest ona droga, to dzieło pisarskiej wyobraźni, ale przepiękne i jedyne w swoim rodzaju Outer Banks istnieją naprawdę i zajmują szczególne miejsce w moim sercu. Mam nadzieję, że Wy, czytelnicy tej książki, pokochacie je równie mocno.

Diane Chamberlain

Rozdział pierwszy

Boże Narodzenie 1990

Cały dzień lało. Deszcz bił z taką siłą, że krzewy rosnące wokół parkingu przed budynkiem pogotowia ratunkowego gięły się aż do samej ziemi, a dach zaczął przeciekać, chociaż był całkiem nowy. Jedna z pielęgniarek przyniosła do poczekalni wiadro i postawiła na podłodze, żeby łapać kapiącą wodę; w ciągu godziny napełniło się po brzegi.

Olivia Simon przyglądała się ulewie przez szerokie okna swojego gabinetu. Szum lecącego z nieba wodospadu wytrącał ją z równowagi. Czasopismo leżące przed nią na biurku już od kilku godzin było otwarte na tej samej stronie, gdzie zaczęła czytać artykuł. Ta ulewa miała w sobie coś nienaturalnego. Wypierała z powietrza tlen, utrudniała oddychanie, a robiła tyle hałasu, jakby na arkusz blachy spadały kamienne bryłki. I akurat w momencie, gdy Olivia pomyślała, że dłużej tego nie zniesie – deszcz ustał. W ciszy, która zapadła, niebo pojaśniało i przybrało kremowy odcień niczym wewnętrzna strona skorupki jajka. A potem niespodziewanie sypnął śnieg.

Olivia poszła na izbę przyjęć, gdzie Kathy Brash i Lynn Wilkes już od dwóch przerażająco spokojnych godzin grały w binokla.

– Śnieg pada – oznajmiła.

Kathy i Lynn uniosły na nią przymglone deszczem oczy, a potem odwróciły głowy w kierunku okna.

– Niesamowite – powiedziała Lynn, unosząc się, żeby lepiej widzieć, i połą białego fartucha strącając ze stołu kilka kart.

– To już tradycja regionu Outer Banks1 – dodała Kathy. – W zeszłoroczne święta zasypało nas na parę dni.

Olivia zerknęła na zegarek. Siedemnasta trzydzieści. Utknąć w pracy? Nie, dzisiaj nie mogła sobie na to pozwolić.

Lynn usiadła z powrotem.

– Przyłączysz się? – zaproponowała. – Rozdać dla ciebie?

Olivia podziękowała i wróciła do gabinetu. Nie miała ochoty na grę w karty. Była zbyt podenerwowana, za bardzo pochłonięta własnymi myślami. Chciała już wrócić do siebie.

Usiadła za biurkiem i wystukała na klawiaturze numer do domu.

– Pada śnieg – powiedziała, gdy w słuchawce usłyszała głos Paula.

– Wiem – odparł z irytacją. Zdążyła się już przyzwyczaić do tej szorstkości, bo od jakiegoś czasu słyszała u niego tylko taki ton. – O której wychodzisz?

– Niedługo. Za pół godziny.

Musiała tego dnia przyjść do pracy. Z czwórki lekarzy zatrudnionych w pogotowiu ona była najmłodsza stażem. Niestety, nie mogła powiedzieć mężowi, że czas z dala od niego spędziła owocnie, gdy tymczasem potrzebowali właśnie czasu tylko dla siebie – Bóg jeden wiedział, jak bardzo. Przez jedenaście godzin miała tylko dwóch pacjentów: jeden z otartym kolanem, a drugi z ostrą niestrawnością po świątecznym indyku. W takie dni Olivia tęskniła za ogarniętym gorączkową krzątaniną szpitalem Washington General, gdzie dziesięcioletni staż pracy zapewniał jej pewną swobodę w układaniu grafiku. Ostatnimi czasy obawiała się rozstań z Paulem. Gdy oddalał się choćby na odległość ręki, nachodził ją strach, że zniknie.

Ostatnie święta spędzili u jego rodziny w Filadelfii. Paul napisał o niej wiersz i wyhaftował na makatce, kiedy akurat był w domu sam, bo Olivia spędzała całe dnie w pracy. Ta makatka wisiała teraz w domowym gabinecie, a ona, za każdym razem, kiedy na nią spoglądała, nie mogła się nadziwić, że wszystkie ciepłe uczucia, jakie Paul do niej żywił jeszcze przed rokiem, wygasły tak szybko.

– Indyk chyba się upiekł, bo mięso odchodzi od kości – poinformował ją Paul. – Mam go wyjąć?

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo nagle na korytarzu tuż za drzwiami jej gabinetu z głośnym charkotem włączyło się radio pracujące na policyjnej częstotliwości.

– Poczekaj, Paul. – Olivia odsunęła słuchawkę od ucha, bo Kathy już usiadła przy odbiorniku.

– Pogotowie w Kill Devil Hills, słucham.

– Wieziemy kobietę z raną postrzałową klatki piersiowej. – Przez szum zakłóceń przebił się męski głos. – Wiek trzydzieści kilka lat. Tętno sto pięćdziesiąt, słabe. Ciśnienie siedemdziesiąt pięć na czterdzieści.

– Kiedy tutaj dotrzecie? – zapytała Kathy.

– Za piętnaście minut. Może dwadzieścia. Śnieg wali jak cholera.

Olivia wstała od biurka.

– Paul, muszę kończyć. – Odłożyła szybko słuchawkę i popędziła do sali zabiegowej. – Wezwij Jonathana – poleciła Kathy w przelocie.

Jonathan Cramer nie należał do lekarzy, z którymi chętnie pracowała, ale akurat to on miał dyżur domowy pod telefonem i mieszkał najbliżej. Mógł dotrzeć na miejsce w mgnieniu oka. I rzeczywiście, zjawił się, gdy Olivia dopiero mydliła dłonie i nadgarstki nad umywalką w zabiegowym.

– Postrzał, tak? – zapytał, podwijając rękawy koszuli. Przedramiona miał mocne, umięśnione. – Ustabilizujemy ją i wyślemy helikopterem do Emerson Memorial.

Włączyła monitor EKG.

– Jeszcze jej nawet nie obejrzeliśmy – zauważyła.

– Trzeba ją przewieźć na urazówkę.

Olivia zaczęła szykować zestaw do intubacji. Wiedziała, że Jonathan pracował przedtem w małym, sennym szpitaliku gdzieś w Luizjanie. Leczenie ran postrzałowych raczej nie należało do jego najmocniejszych stron. Tutaj pojawił się niespełna rok temu i był pierwszym lekarzem zatrudnionym do obsługi nowej, samodzielnej jednostki pogotowia ratunkowego, jedynej placówki udzielającej pomocy doraźnej na całym pasie Outer Banks w granicach Karoliny Północnej. Kiedy do zespołu dołączyła Olivia, usłyszała, że jest równa doktorowi Cramerowi stanowiskiem i przy podejmowaniu wszelkich decyzji jej zdanie liczy się na równi z jego zdaniem, często zastanawiała się jednak, czy przypadkiem ktoś nie zapomniał poinformować o tym Jonathana.

– Najpierw ją obejrzyjmy – zadecydowała.

Kiedy dwaj ratownicy medyczni wnieśli ranną do budynku pogotowia, sala zabiegowa była już przygotowana. Kobieta nie miała na sobie koszuli ani stanika – zostały rozcięte, a potem je zdjęto. Otwór wlotowy znajdował się w lewej piersi i był zwodniczo mały, a do tego wcale nie krwawił. To mogło oznaczać tylko jedno – kula przebiła serce. Olivia poczuła uderzenie adrenaliny. W takim wypadku należało koniecznie operować i nie było ani chwili do stracenia.

– Podaj narzędzia chirurgiczne – poleciła Kathy.

– Co?! – zawołał Jonathan, który pomagał jednemu z ratowników założyć rannej przeciwwstrząsowe spodnie pneumatyczne. – Daj spokój, Olivia, nie ma mowy. Pakujemy ją do śmigłowca i wysyłamy do Emersona.

– Dwie jednostki krwi grupy zero Rh minus. – Olivia wydała z kolei polecenie Lynn, a sama sprawdziła podstawowe funkcje życiowe pacjentki. Wiedziała, że śmigłowiec będzie leciał do szpitala Emerson Memorial czterdzieści minut – w śnieżycy pewnie jeszcze dłużej – a przygotowanie kobiety do operacji zajmie kolejne piętnaście.

– Ona nie da rady tam dotrzeć – powiedziała krótko.

Wzięła od Kathy tackę chirurgiczną. Trzęsły jej się ręce, więc narzędzia na tacce podzwaniały o siebie. Olivia zauważyła, że ciemne włosy Kathy są spięte wysoko; żałowała, że nie zrobiła tego samego. Jej cienkie, brązowe włosy sięgały nieco poniżej brody i za każdym razem, kiedy opuszczała głowę, opadały, odcinając pole widzenia niczym końskie okulary.

– Mówisz poważnie? – zapytał z niedowierzaniem Jonathan. – Nie mamy tutaj warunków do takiego zabiegu.

– Pięćdziesiąt na trzydzieści – zameldowała Lynn. – Nie mogę zmierzyć tętna tętnicy promieniowej.

– Podajcie jej sól fizjologiczną. Jonathan, proszę cię, zrób nacięcie do wprowadzenia igły – powiedziała Olivia, wiedząc, że ta kobieta pilnie potrzebuje krwi.

– To nie jest, cholera jasna, Waszyngton. Ona musi trafić na urazówkę.

– Podaj dwuwęglany z ręki – poleciła Olivia, oglądając się na Lynn. – I epinefrynę. Podwieście w końcu tę krew. – Dopiero wtedy zwróciła się do Jonathana. – Posłuchaj. Możemy wysłać ją do Emersona, ale oboje wiemy, że ona umrze w drodze. Tutaj nie ma idealnych warunków, żeby się nią zająć, ale to dla niej jedyna szansa. – Odwróciła się z powrotem do stołu operacyjnego i sama zrobiła nacięcie, zagłębiając ostrze skalpela w błękitnej żyle widocznej w pachwinie kobiety. Następnie wzięła w palce grubą igłę.

– Zajmę się tym – powiedziała Kathy. Wyjęła jej igłę z ręki i umieściła w żyle. Dłonie już się jej nie trzęsły, Olivia z podziwem zauważyła, jak szybko koleżance udało się zapanować nad strachem.

Jonathan łypnął wściekle na Olivię.

– Ja do tego ręki nie przyłożę – oznajmił. – Wzywam śmigłowiec.

Odwrócił się na pięcie i wymaszerował z sali. Olivia patrzyła za nim osłupiałym wzrokiem.

– Nie wierzę – wymamrotała, po czym obejrzała się na jednego z ratowników medycznych. – Zadzwoń do doktora Shelleya i poproś, żeby natychmiast tutaj przyjechał.

Obmyła klatkę piersiową i bok rannej roztworem betadyny, a następnie wyciągnęła dłonie przed siebie, aby Lynn nałożyła na nie sterylne rękawiczki.

– Może jednak lepiej ją odesłać – powiedziała cicho pielęgniarka. Na jej czole lśniły krople potu.

– Zrobimy dla niej wszystko, co w naszej mocy, Lynn. – Olivia podniosła z tacki kolejny skalpel i zauważyła, że teraz jej własna dłoń zaczęła lekko drżeć. Nagle zdała sobie sprawę, że jest jedynym lekarzem w sali zabiegowej. „No już, spokojnie”, upomniała się w duchu, przykładając skalpel do skóry pomiędzy żebrami kobiety, skoncentrowana na zadaniu, które miała do wykonania. Docisnęła ostrze. Ani kropli krwi. Poprowadziła skalpel głębiej, rozdzielała kolejne warstwy mięśni, aż wreszcie otworzyła jamę serca. Nagle spod jej dłoni trysnął strumień krwi, prosto na fartuch i na podłogę. Stojący najbliżej ratownik medyczny aż jęknął, gdy to zobaczył.

– Ciśnienie nieoznaczalne – zameldowała Lynn. – I nie ma tętna.

Olivia uniosła wzrok. Na monitorze ponad głową rannej widniała prosta, jasnozielona linia. Lekarka poczuła, jak zimny pot oblepia jej czoło. „Umiera nam na stole”, pomyślała. Trzeba powiększyć nacięcie. Spojrzała na tackę z narzędziami.

– Mamy rozwieracz do żeber?

Kathy potrząsnęła głową.

Oczywiście. Na pogotowiu nie ma takich przyrządów. Olivia przyłożyła skalpel do piątego żebra kobiety i nacisnęła z całej siły. Kiedy otwór był już wystarczająco szeroki, wsunęła do środka dłoń i ostrożnie objęła palcami serce, szukając kciukiem otworu po kuli. Znalazła szybko – niewielkie wgłębienie na gładkiej powierzchni mięśnia – i przykryła opuszką, aby powstrzymać upływ krwi. Następnie odszukała ranę wylotową po drugiej stronie serca, a gdy zasłoniła ją środkowym palcem, ożyło jej w dłoni gwałtownym skurczem. Obejrzała się na monitor. W sali zabiegowej zerwały się radosne okrzyki.

– Jest tętno! – zawołała Kathy.

Olivia uśmiechnęła się i odetchnęła. Teraz musiała tylko czekać na Mike’a Shelleya, kierownika placówki. Nie wiedziała, jak długo wytrzyma w tej niewygodnej, uciążliwej pozycji – nisko pochylona, niemalże kucała, wyginając kręgosłup – wszystko po to, aby dłoń obejmująca serce pozostała we właściwym ułożeniu. Wiedziała, że jeśli teraz poruszy palcami, ranna umrze. Po prostu umrze. Mięśnie ud zaczęły jej drżeć, bark palił z bólu.

Słychać już było warkot podchodzącego do lądowania helikoptera, a po chwili rozległo się głuche uderzenie płóz o dach budynku. Olivia miała tylko nadzieję, że transport będzie w ogóle potrzebny, to znaczy, że uda się opatrzyć ranę i doprowadzić nieprzytomną kobietę do stanu na tyle stabilnego, aby można było ją stąd zabrać.

Dopiero w tym momencie po raz pierwszy spojrzała jej prosto w twarz. Miała bladą cerę i delikatne piegi. Ani śladu makijażu. Jej kasztanoworude włosy były długie i bujne. Gruby kłąb kręconych loków zwisał daleko poza krawędzią stołu operacyjnego. Wyglądała jak modelka z reklamy mydła Ivory.

– Kto ją postrzelił? – Olivia uniosła wzrok na młodszego z dwóch ratowników medycznych, starając się zrobić cokolwiek, aby nie myśleć o tym, jak bardzo jej niewygodnie.

Ratownik był równie blady jak ranna i miał ciemne oczy, szeroko otwarte.

– Pracowała społecznie w schronisku dla kobiet doświadczających przemocy w Manteo – odpowiedział. – Wpadł tam jakiś facet, zaczął grozić bronią swojej żonie i dziecku, a ona próbowała załagodzić sytuację.

Schronisko dla kobiet w Manteo. Na te słowa pierś Olivii także przeszył nagły ból.

– Ktoś wie, jak się nazywa? – zmusiła się, by zadać kolejne pytanie.

– Annie – odparł ratownik. – Annie O’Brien? Nazwisko na O’…

– O’Neill – szepnęła Olivia tak cicho, że nikt tego nie usłyszał. Przesunęła wzrokiem po leżącym przed nią ciele, po mlecznobiałych piersiach pokrytych rzucikiem piegów, po miękko wciętej talii. Zacisnęła powieki. Bark płonął bólem i traciła czucie w opuszkach palców. Zaniepokoiła się, czy uciska dokładnie w tym miejscu, co trzeba. Uniosła głowę i spojrzała jeszcze raz na monitor. Gdyby palce się przesunęły, każda zmiana byłaby natychmiast widoczna.

Czyżby naprawdę minął dopiero miesiąc, odkąd Paul napisał tamten artykuł do magazynu „Seascape”? Wtedy Paul się zmienił. Wszystko się zmieniło. Przypomniała sobie zdjęcia witraży w pracowni Annie O’Neill. Kobiety w jedwabnych szatach, błękitna czapla o lśniących piórach, zachód słońca nad cieśniną.

Do sali wpadł Mike Shelley. Kiedy zobaczył, co się dzieje, w jego ciemnych oczach odmalował się totalny szok, ale umył się błyskawicznie i stanął obok Olivii.

– Gdzie Jonathan? – spytał.

– Uważał, że powinniśmy odesłać ranną, a ja uznałam, że powinna zostać, więc wyszedł wezwać śmigłowiec i już nie wrócił.

Mike w rękawiczkach nawlekł okrągłą igłę.

– Może rzeczywiście trzeba było ją odesłać – powiedział bardzo cicho, pochylając się do ucha Olivii. – Teraz w razie czego wina za jej śmierć spadnie na ciebie.

Poczuła nagłe pieczenie pod powiekami. Czy podjęła złą decyzję? Nie, ta kobieta nie miała żadnych szans, aby przeżyć lot śmigłowcem. Żadnych.

Mike musiał pracować tak, aby omijać jej palce. Jeśli przesunęła któryś z nich choćby o milimetr, z otworów po kuli tryskała krew. Ból w barku płonął już nieprzerwanie, a drżenie rozeszło się z nóg na całe ciało. Mimo to udało jej się zachować właściwą pozycję, kiedy Mike wsunął pod jej kciuk małą filcową łatę i zaczął przyszywać ją do mięśnia sercowego. Niestety, otwór wylotowy był znacznie trudniejszy do zamknięcia, duży i położony tak, że praktycznie nie było sposobu, aby go dosięgnąć, nie uszkadzając przy tym serca.

Olivia zauważyła, że Mike, mocujący się z igłą, zaczyna marszczyć czoło jeszcze bardziej niż dotychczas.

– Proszę cię – szepnęła.

Wreszcie, po wielu wysiłkach, lekarz potrząsnął głową. Filcowa łata nie chciała się trzymać, a krew najpierw zaczęła się sączyć przez otwór z tyłu serca, a potem popłynęła strumieniem. Olivia poczuła jej ciepło na palcach i w tym samym momencie zielona linia na monitorze zadrżała i zrobiła się całkiem prosta, a w sali zabiegowej zapadła cisza, która mówiła o porażce.

Na jedną chwilę wszyscy zamarli w bezruchu. Nikt nie powiedział ani słowa. Olivia słyszała oddech Mike’a, szybki i głęboki, zgrany z jej własnym oddechem. Wyprostowała się powoli, zgrzytając zębami, bo plecy rwały ostrym bólem. Spojrzała na Kathy.

– Jest tutaj ktoś z jej rodziny? – zapytała.

– Tak – potwierdziła pielęgniarka. – Wezwałyśmy też Kevina. Rozmawia z nimi w małej poczekalni.

– Ja im powiem – zaoferował się Mike.

Olivia potrząsnęła głową.

– To należy do mnie. Byłam z nią od samego początku. – Odwróciła się i ruszyła do wyjścia.

– Czekaj! – Mike złapał ją za rękę. – Lepiej się przebierz.

Spojrzała po sobie. Strój chirurgiczny miała zalany krwią. Opadły ją wątpliwości. Nie myślała w tej chwili jasno.

Przebrawszy się w pokoju lekarskim, przeszła do niewielkiej, dyskretnej poczekalni. Przez wysokie okno w korytarzu widać było płatki śniegu tańczące w ciemności. Szkoda, że nie mogę na chwilę stąd wyjść, pomyślała. Mięśnie wciąż miała obolałe i nie uśmiechało się jej wypełnienie smutnego obowiązku. Liczyła tylko na to, że Kevin Rickert z opieki społecznej przygotował rodzinę na złe wieści.

Jej przybycie Kevin przywitał z ulgą.

– To jest pani doktor Simon – przedstawił.

Było ich troje: dziewczyna lat około trzynastu, uderzająco podobna do tej zmarłej kobiety, o kilka lat starszy chłopak i dorosły mężczyzna. Mąż Annie, Alec O’Neill. Wysoki, szczupły brunet o wysportowanym ciele. Miał na sobie dżinsy i niebieski sweter. Podał jej rękę z ociąganiem, a w jego bladobłękitnych oczach malowało się nieme pytanie: jaki los mnie czeka?

Olivia krótko uścisnęła wyciągniętą dłoń.

– Witam, panie O’Neill – powiedziała, przeciągając słowa. – Bardzo mi przykro. Kula trafiła prosto w serce. Obrażenia były zbyt rozległe.

W oczach mężczyzny wciąż jeszcze tliła się nadzieja. Tak było zawsze. Trzeba powiedzieć prosto z mostu, bez ogródek, bo inaczej nadzieja nie chciała zgasnąć. Jego syn zrozumiał od razu. Wyglądał jak młodsza wersja ojca: te same czarne włosy, uderzające, bladobłękitne oczy lśniące pod ciemnymi brwiami. Odwrócił się do ściany. Ramiona trzęsły mu się, ale nie wydał najmniejszego dźwięku.

– Czy rozumie pan, co powiedziała doktor Simon? – zapytał Kevin.

Mężczyzna zmierzył Olivię wzrokiem.

– Czy to znaczy, że Annie nie żyje?

Przytaknęła.

– Bardzo panu współczuję. Ratowaliśmy ją przez ponad godzinę, ale…

– Nie! – krzyknęła dziewczyna i rzuciła się na nią z takim impetem, że Olivia wpadła na jeden ze stojących w poczekalni foteli i uderzyła się o drewnianą poręcz. Potem zaczęła okładać Olivię pięściami, ale Kevin chwycił dziewczynę od tyłu i powstrzymał, zanim zdążyła zrobić jej krzywdę. – Nie mogła umrzeć! – Podniosła głos jeszcze bardziej. – Przecież w ogóle nie było krwi!

Alec O’Neill przejął córkę z uścisku Kevina i przytulił.

– Cicho, Lacey – szepnął.

Odzyskawszy równowagę, Olivia położyła dłoń na plecach dziewczyny. Wie, że nie było krwawienia. Skąd?, pomyślała.

– Doszło do krwotoku wewnętrznego, skarbie – wyjaśniła.

– Nie nazywaj mnie tak. – Lacey odepchnęła jej rękę.

Alec O’Neill przygarnął ją mocniej, a dziewczyna wtuliła twarz w jego pierś i zaczęła płakać. Olivia zerknęła na Kevina. Czuła się całkiem bezradna.

– Ja tu zostanę – powiedział, więc ruszyła do wyjścia, ale odwróciła się jeszcze od drzwi.

– Gdybyście chcieli o coś zapytać, proszę zadzwonić.

Alec O’Neill uniósł na nią wzrok. Powiedziała sobie, że musi przyjrzeć się cierpieniu w jego oczach, i wytrzymała. Za jej sprawą coś stracił, więc należało mu się od niej coś w zamian.

– Była bardzo piękną kobietą – szepnęła.

Po wyjściu musiała minąć Cramera i pilota helikoptera ratowniczego, którzy stali na korytarzu.

– Świetna robota – rzucił Jonathan kpiąco. Puściła to mimo uszu i poszła do swojego gabinetu, gdzie otworzyła okna, aby wpuścić zimne powietrze. Śnieg wciąż jeszcze padał, było tak cicho, że gdy wstrzymała na chwilę oddech, usłyszała grzmiący pomruk oceanu, od którego dzieliły ją tylko dwie przecznice.

Niedługo potem do pokoiku zajrzał Kevin.

– Wszystko w porządku, Olivio?

Odwróciła się od okna, usiadła za biurkiem.

– W porządku. Co z jej rodziną?

Kevin przestąpił próg.

– Ojciec i syn weszli do sali, żeby ją zobaczyć. – Usiadł naprzeciwko niej. – Córka nie chciała. Chyba dadzą sobie radę. To całkiem mocna rodzina. Co prawda jej osią była matka, więc trudno powiedzieć, jak to będzie. – Potrząsnął głową. – Życie czasem jest do dupy, co?

– Owszem.

– Coś mi się wydaje, że nie najlepiej to zniosłaś – zauważył.

Olivia poczuła nagle, jak łza toczy się jej po policzku. Kevin wyciągnął chusteczkę z pudełka stojącego na biurku i jej podał.

– Cramer to palant – mruknął.

– Nic mi nie jest. – Wyprostowała się na krześle, wytarła nos. – Zdarzyło ci się kiedyś tak pocieszać Jonathana albo Mike’a? Podawać im chusteczki?

Kevin uśmiechnął się.

– Myślisz, że kobiety mają monopol na deprechę?

Olivia przypomniała sobie ostatnie spojrzenie w oczy Aleca O’Neilla. Wiedziała, że to wspomnienie nie da jej spokoju przez długi czas.

– Nie, raczej nie – odpowiedziała. – Dzięki, że do mnie zajrzałeś, Kevin.

Było już po siódmej. Zmiana dawno dobiegła końca. Olivia mogła w każdej chwili wyjść z pracy. Wsiąść do samochodu i pojechać do domu nad cieśniną, żeby opowiedzieć Paulowi, co się stało, i po raz drugi tego wieczoru oglądać zrozpaczonego mężczyznę. Co takiego miała w sobie Annie O’Neill?

Opuściła głowę i przyjrzała się spoczywającej na kolanach dłoni. Kiedy obróciła ją wnętrzem do góry, wydało jej się, że wciąż jeszcze to czuje – życie, ciepło serca tamtej kobiety.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

1 Outer Banks (Ławice Zewnętrzne) – wąski pas półwyspów oraz wysp barierowych ciągnący się wzdłuż wybrzeży Karoliny Północnej i częściowo Wirginii. Ma długość ponad trzystu kilometrów i oddziela od wód Atlantyku trzy główne cieśniny: Currituck, Albemarle i Pamlico (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).