Świąt nie będzie - Mateusz Gostyński - ebook

Świąt nie będzie ebook

Gostyński Mateusz

3,9

Opis

Nawet święta w rodzinie Hamiltonów nie mogą przebiegać normalnie.

Rodzinka rodem z piekła powraca w świątecznej odsłonie.

Jeszcze więcej intrygi, kłamstw, seksu i namiętności.

Kto tym razem wygra kolejną rozgrywkę?

Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem?

I najważniejsze, czy świąt rzeczywiście w tym roku nie będzie?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 128

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (19 ocen)
10
2
3
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nenusia1989

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa opowieść. Podobała mi się
00
Bunia21

Dobrze spędzony czas

Kto czekał na święta u Hamiltonów? Zwariowana rodzinka powraca w świątecznej odsłonie. Z jeszcze większymi intrygami, kłamstwami i namiętnością. Kto tym razem wygra? Kto okaże się przyjacielem, a kto wrogiem? Czy będą w stanie stworzyć świąteczną atmosferę? Jest to historia, którą czytałam z wielką ciekawością. Nie dlatego, że zawiera w sobie klimat świąt, a dlatego, iż byłam ciekawa, co tym razem bohaterowie wymyślą. Sięgając po tą książkę, myślałam, że tym razem rodzinka będzie pokorna, ale to nie jest w ich stylu. 🤣 Moim zdaniem autor napisał kolejną ciekawą historię, przy której można miło spędzić czas, gdyż jest w sam raz na jeden wieczór. Krótka, ale lekka i szybka w czytaniu. Z czystym sumieniem mogę wam ją polecić. ❤️ Jaka najbardziej w pamięci zapadła wam książka świąteczna? Ocena: 8/10.
00
JoannaBura

Nie oderwiesz się od lektury

kolejna ciekawa historia,czy to już koniec perypeti rodziny Hamilton. polecam
00
karola_reads_books

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna świetna książka autora 🔥
00
agnieszkanieroda86

Nie oderwiesz się od lektury

‼️RECENZJA‼️ Tytuł: Świąt nie będzie  Autor: Mateusz Gostyński  Wydawnictwo: PASCAL / LOVEBOOK Dziękuję wydawnictwu za egzemplarz do recenzji. Kochani chyba specjalnie nie muszę przedstawiać autora, który w ciągu ostatnich miesięcy skradł serca niejednej czytelniczce. Każda kolejna książka to sukces. „Świąt nie będzie” to drugi tom cyklu „Żądze władzy”. Krótka książka, ale jakże dużo się dzieje. Nie zabraknie intryg, kłamstw, zemsty i oczywiście gorących scen. Kochani ta niby z pozoru mała książeczka skrywa ciekawą fabułę, w którą można się wciągnąć od pierwszej strony. Nasi bohaterowie z pierwszej części Grace i Nate mogą już być razem. Nasza bohaterka uwielbia święta, więc próbuje za wszelką cenę wprowadzić do domu tę świąteczną magię. Ale czy jej się uda? Przecież wiadomo, że inni mieszkańcy tylko czekają, aby ktoś komuś wbił nóż w plecy. Ta rodzinka jest jak z piekła rodem, ale chyba daleko im do rodziny Adamsów. Kolejny raz trzeba mieć się na baczności i rozgraniczyć, kto j...
00

Popularność




Autor: Mateusz Gostyński

Redakcja: Magdalena Binkowska

Korekta: Agnieszka Knapek

Projekt graficzny okładki: Emilia Pryśko

Skład: Atelier Du Châteaux

Zdjęcie na okładce: Shutterstock/4 PM production

 

Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka

 

©2022 Copyright by Mateusz Gostyński

©2022 Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autora, bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2022

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

 

ISBN 978-83-8317-027-5

Prolog

Gra­ce

Nie ist­nie­je, ani ni­g­dy nie ist­nia­ło na tym świe­cie nic, co mo­gło­by ze­psuć mój hu­mor przez na­stęp­ne dwa ty­go­dnie. Od kie­dy pa­mi­ętam, uwiel­bia­łam okres świ­ątecz­ny i choć przez cie­pły kli­mat pa­nu­jący w Ka­li­for­nii pew­nie i w tym roku nie zo­ba­czę śnie­gu, to i tak od rana je­stem cała w skow­ron­kach.

W re­zy­den­cji nie było ni­ko­go poza mną, no chy­ba że bie­rze­my pod uwa­gę Dia­nę, ale nie je­stem do ko­ńca pew­na, czy mo­żna ją trak­to­wać jak czło­wie­ka. Nate i Mi­cha­el po­ma­ga­li ojcu z za­mkni­ęciem roku, a ja le­ża­łam, pach­nia­łam i wy­da­wa­łam pie­ni­ądze na ko­lej­ne pre­zen­ty.

Rola świ­ęte­go mi­ko­ła­ja mi od­po­wia­da­ła, w ko­ńcu za­ku­po­ho­lizm (po ma­nii wiel­ko­ści) naj­le­piej cha­rak­te­ry­zo­wał moją oso­bę. Ko­lej­na nie­przy­dat­na ce­cha odzie­dzi­czo­na po mat­ce.

Wresz­cie by­li­śmy ze sobą zgra­ni, pra­wie jak we wzor­co­wej ro­dzi­nie, nie li­cząc wcze­śniej wspo­mnia­nej mat­ki. Wia­do­mym było, że to tyl­ko ci­sza przed bu­rzą, ale kto by nie sko­rzy­stał z chwi­li spo­ko­ju.

Wszy­scy człon­ko­wie na­sze­go za­cne­go gro­na wie­dzie­li, że je­że­li ktoś spró­bu­je ze­psuć Boże Na­ro­dze­nie, to cze­ka go sro­ga kara wy­mie­­rzo­na mo­imi ręka­mi. Przy­po­mi­nam, że do­pie­ro co ro­bi­łam pa­znok­cie, a to ozna­cza, iż mój gniew by­łby po­dwój­ny.

Prze­ci­ągnęłam się na łó­żku i za­mru­cza­łam. Po­ło­ży­łam na mi­ęk­kim dy­wa­nie naj­pierw jed­ną, a pó­źniej dru­gą sto­pę. Za­nim jed­nak wsta­łam, jesz­cze przez chwi­lę uśmie­cha­łam się sama do sie­bie. Wzi­ęłam głębo­ki od­dech i chwy­ci­łam szla­frok le­żący na krze­śle. Za­ło­ży­łam go i ze­szłam do kuch­ni, ma­jąc na­dzie­ję, że nie spo­tkam Dia­ny.

Kula u nogi

Gra­ce

We­szłam do kuch­ni, sze­ro­ko się uśmie­cha­jąc. Wy­jęłam ku­bek z szaf­ki i po­sta­wi­łam pod dy­szą eks­pre­su. Je­den gu­zik dzie­lił mnie od przy­jęcia pierw­szej daw­ki ko­fe­iny tego dnia, ale tak wła­ści­wie wca­le nie była mi ona po­trzeb­na. By­łam na­ła­do­wa­na po­zy­tyw­ną ener­gią od stóp do głów.

Kie­dy na­pe­łni­łam ku­bek kawą, zła­pa­łam go za ucho i ob­ró­ci­łam się gwa­łtow­nie.

– Co ty tu ro­bisz? – prych­nęłam, wi­dząc zbli­ża­jącą się mat­kę.

– Miesz­kam, jak­byś za­po­mnia­ła – od­pa­rła chłod­no.

– Chcia­ła­bym za­po­mnieć – rzu­ci­łam pod no­sem. „Nie daj się jej wy­pro­wa­dzić z rów­no­wa­gi”, po­wta­rza­łam so­bie w gło­wie i uśmiech­nęłam się po­now­nie.

Prze­szłam obok Dia­ny i wró­ci­łam do swo­je­go po­ko­ju. Wo­la­łam unik­nąć zbęd­nej dys­ku­sji i mo­żli­wo­ści ze­psu­cia mo­je­go świet­ne­go hu­mo­ru. W przy­pad­ku mat­ki nie było to zbyt skom­pli­ko­wa­ne. W ko­ńcu jed­nym sło­wem po­tra­fi­ła­by znisz­czyć nie­jed­no ma­łże­ństwo, na­wet wła­sne.

Otwo­rzy­łam drzwi bal­ko­no­we i wy­szłam na ze­wnątrz. Chy­ba mia­łam na­dzie­ję po­czuć przy­jem­ne chłod­ne po­wie­trze, ale nie­ste­ty, nie na tej sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej. Tu żar lał się z nie­ba.

Ro­zej­rza­łam się po ogro­dzie i wzi­ęłam głębo­ki od­dech. Cze­kał mnie pra­co­wi­ty dzień w cen­trum han­dlo­wym. Dla wi­ęk­szo­ści nie ma w tym nic ci­ężkie­go, ale to tyl­ko dla­te­go, że nie mie­li przy­jem­no­ści, czy też nie­przy­jem­no­ści być ze mną na przedświ­ątecz­nych za­ku­pach.

Mu­szę we­jść do ka­żde­go skle­pu. Nie dla sie­bie, tyl­ko po to, żeby ka­żdy do­stał to, co so­bie wy­ma­rzył. To je­dy­ny okres w roku, kie­dy prze­sta­ję być ego­ist­ką i zwra­cam uwa­gę na in­nych.

Da­wa­nie daje mi przy­jem­no­ść, a moje pre­zen­ty za­wsze są tra­fio­ne. Duch ry­wa­li­za­cji nie opusz­cza mnie na­wet w okre­sie, kie­dy w holu re­zy­den­cji stoi cho­in­ka.

Do­pi­łam kawę po­wo­li i za­częłam się szy­ko­wać do wy­jścia. Wie­dzia­łam, że mogę spo­tkać ka­żde­go, więc nie mo­głam so­bie po­zwo­lić na wy­tar­ty dres.

Za­ło­ży­łam cho­ler­nie nie­wy­god­nei bar­dzo dro­gie czer­wo­ne szpil­ki, zie­lo­ną do­pa­so­wa­ną su­kien­kę od Guc­cie­go i opa­skę ko­lo­rem pa­su­jącą do bu­tów. Wy­gląda­łam i czu­łam się jak elf pra­cu­jący dla świ­ęte­go mi­ko­ła­ja, nie­ziem­sko sek­sow­ny elf.

Ze­szłam po scho­dach na pal­cach, chcąc unik­nąć po­now­ne­go spo­tka­nia z mat­ką. Przy drzwiach si­ęgnęłam do to­reb­ki. Szu­ka­łam klu­czy i to był mój błąd.

Dia­na wy­prze­dzi­ła mnie, otwo­rzy­ła drzwi, wy­szła i ru­szy­ła w kie­run­ku mo­je­go sa­mo­cho­du.

– Chy­ba nie my­śla­łaś, że po­zwo­lę, żeby omi­nęła mnie taka roz­ryw­ka – rzu­ci­ła z uśmie­chem przez ra­mię.

– Nie masz ko­goś in­ne­go, komu mo­żesz po­psuć hu­mor? – za­py­ta­łam, ki­pi­ąc ze zło­ści.

– Wszy­scy są w fir­mie – od­pa­rła, roz­kła­da­jąc ręce i wci­ąż się uśmie­cha­jąc.

Wie­dzia­łam, że nie będę w sta­nie od­wie­ść jej od tego po­my­słu. Wie­trzy­łam pod­stęp, bo prze­cież ni­g­dy nie chcia­ła brać udzia­łu w moim ry­tu­ale. Ob­ró­ci­łam się jesz­cze na chwi­lę i zer­k­nęłam do wnętrza domu.

Oj­ciec jak co roku za­mó­wił eki­pę do wnie­sie­nia i przy­ozdo­bie­nia cho­in­ki. Za­ku­py z mat­ką były mi nie w smak, ale po­cie­sza­łam się my­ślą, że po po­wro­cie dom będą oświe­tla­ły mi­lio­ny świa­te­łek.

Przy­bra­łam sztucz­ny uśmiech i do­łączy­łam do mat­ki. Od­je­cha­ły­śmy sprzed re­zy­den­cji. W domu już wła­ści­wie nikt nie to­le­ro­wał Dia­ny, więc może po pro­stu szu­ka­ła to­wa­rzy­stwa. Za­śmia­łam się pod no­sem: prze­cież ona nie robi nic bez­in­te­re­sow­nie.

Jed­no­cze­śnie cie­ka­wi­ło mnie i prze­ra­ża­ło, co ta wie­dźma zno­wu kom­bi­nu­je. Po ostat­nich za­wi­ro­wa­niach na­sze ży­cie wró­ci­ło do nor­my. Wszy­scy za­ak­cep­to­wa­li mój zwi­ązek z Nate’em, dla­te­go nie mu­sie­li­śmy się dłu­żej z nim kryć.

By­łam pew­na, że mo­że­my być na­miast­ką nor­mal­nej ro­dzi­ny, ale zda­wa­łam so­bie też spra­wę z tego, że Dia­na nie po­dzie­la­ła mo­je­go zda­nia. Ostat­nim ra­zem obe­szło się bez tru­pów, jed­nak na­praw­dę nie ręczę za sie­bie, je­śli to wred­ne bab­sko spró­bu­je ze­psuć mój ulu­bio­ny czas w roku.

Dia­na tak bar­dzo chcia­ła po­je­chać ze mną, a w trak­cie pod­ró­ży nie za­mie­ni­ły­śmy ze sobą na­wet sło­wa. Sie­dzia­ła za­pa­trzo­na w lu­ster­ko i po­pra­wia­ła ma­ki­jaż.

– To i tak nie po­mo­że – rzu­ci­łam kąśli­wie.

– Nie po­mo­gło­by, gdy­by­śmy mó­wi­ły o to­bie – od­gry­zła się suka.

– To nie ja sy­piam w go­ścin­nym – od­pa­rłam za­czep­nie.

No wła­śnie, je­dy­na zmia­na, jaka za­szła w re­zy­den­cji Ha­mil­to­nów, to ro­sza­da w sy­pial­niach. Nate za­czął ofi­cjal­nie dzie­lić łó­żko ze mną, a oj­ciec na­resz­cie wy­gnał mat­kę ze swo­je­go. Za­sta­na­wia­ło mnie tyl­ko, po co trzy­mał ją na­dal bli­sko, sko­ro jej wszyst­kie zdra­dy wy­pły­nęły na wierzch. Praw­do­po­dob­nie chciał unik­nąć me­dial­nej bu­rzy, na któ­rej stra­ci­łby wi­ze­ru­nek fir­my. Im­po­no­wa­ła mi jego zdol­no­ść chłod­nej kal­ku­la­cji i umie­jęt­no­ść wy­łącze­nia uczuć.

– Nie na­rze­kam na brak to­wa­rzy­stwa – od­po­wie­dzia­ła, ob­li­zu­jąc war­gi.

– Fuu! – krzyk­nęłam. – Nie chcę o tym sły­szeć.

Wi­dzia­łam, jak otwie­ra usta, więc pu­ści­łam kie­row­ni­cę i za­tka­łam uszy. O mały włos nie wje­cha­łam na za­kręcie w auto ja­dące z na­prze­ciw­ka. Mat­ka była otwar­ta, je­śli cho­dzi­ło o jej pod­bo­je łó­żko­we, ale dla mnie to było naj­obrzy­dliw­sze, co mo­gła­bym w ży­ciu usły­szeć. Chy­ba prze­stra­szy­ła się, wi­dząc, że mniej boję się śmier­ci niż jej pi­kant­nych opo­wie­ści, więc za­nie­cha­ła dal­szych wy­nu­rzeń.

W ko­ńcu wje­cha­ły­śmy na naj­wy­ższy po­ziom par­kin­gu Be­ver­ly Hills Pla­za, naj­bar­dziej luk­su­so­we­go cen­trum han­dlo­we­go w ca­łej Ka­li­for­nii. Par­ku­jąc, mia­łam wra­że­nie, że je­ste­śmy ob­ser­wo­wa­ne, ale zbyt­nio się tym nie prze­jęłam. Po pro­stu wy­sia­dłam z sa­mo­cho­du i ru­szy­łam do we­jścia. Po prze­kro­cze­niu au­to­ma­tycz­nych drzwi od razu ude­rzył mnie za­pach cy­na­mo­nu i świe­żo ści­ętych świer­ków.

Nad na­szy­mi gło­wa­mi z su­fi­tu zwi­sa­ły ozdo­by świ­ątecz­ne. Ka­żda była wy­sa­dza­na krysz­ta­ła­mi, więc wszyst­ko wy­gląda­ło pi­ęk­nie i bo­ga­to: mie­ni­ło się i świe­ci­ło.

Ru­szy­łam pew­nym kro­kiem przed sie­bie, a Dia­na ni­czym pie­sek podąży­ła za mną.

– Za­czy­na­my! – po­wie­dzia­łam gło­śno, za­cie­ra­jąc ręce.

Kirsten

Mor­gan, w tym sa­mym cza­sie

Miło było pa­trzeć, jak Mi­cha­el i Na­tha­niel pra­cu­ją ra­zem w fir­mie. Wresz­cie obe­szło się bez zbęd­ne­go ko­pa­nia do­łków. Być może na­sza ro­dzi­na do­sta­ła lek­cję, na jaką za­słu­ży­ła, a może to była ci­sza przed bu­rzą.

Bra­ko­wa­ło tyl­ko Gra­ce. Mia­ła naj­wi­ęk­szy po­ten­cjał ze wszyst­kich. Była moim ży­wym od­bi­ciem pod względem in­te­li­gen­cji, ale też… Prze­łk­nąłem gło­śno śli­nę, jak tyl­ko o tym po­my­śla­łem. Nie­ste­ty była rów­nież bar­dzo po­dob­na do mat­ki, o któ­rej naj­le­piej za­po­mnieć. Nie po­trze­bo­wa­łem skan­da­lu me­dial­ne­go, więc po­zwo­li­łem Dia­nie zo­stać w domu. Chy­ba jako je­dy­na z nas nie prze­ja­wia­ła żad­nych ludz­kich od­ru­chów.

Za­ko­ńcze­nie roku było burz­li­wym okre­sem i w domu, i w fir­mie. Co praw­da nie prze­ry­wa­li­śmy pra­cy na­wet na chwi­lę, ale z no­wym ro­kiem ka­len­da­rzo­wym za­czy­nał się rów­nież ten po­dat­ko­wy. Ostat­nią rze­czą, ja­kiej po­trze­bo­wa­li­śmy, była kon­tro­la skar­bo­wa, więc mu­sie­li­śmy do­pil­no­wać, żeby wszyst­ko przy­naj­mniej do­brze wy­gląda­ło.

„Mu­sie­li­śmy” to lek­ka prze­sa­da, bo sy­no­wie do­sta­li tyl­ko to, co już prze­szło przez moje ręce. Wy­ko­ny­wa­łem więc pra­cę po­dwój­nie, a przy­naj­mniej po­dwój­nie za nią pła­ci­łem swo­im cza­sem. Nie był on jed­nak stra­co­ny, bo na­praw­dę przy­jem­nie się na nich pa­trzy­ło.

Nie­po­trzeb­ne były wi­ęzy krwi, żeby Mike i Nate za­cho­wy­wa­li się jak praw­dzi­wi bra­cia. Ry­wa­li­zo­wa­li ze sobą, ka­żdy chciał mi udo­wod­nić swo­ją war­to­ść, ale gdzieś w głębi czu­łem, że fir­mę i tak kie­dyś przej­mie Gra­ce.

Ona do­brze wie­dzia­ła, że nie musi być sta­le obec­na, żeby znać biz­nes na wskroś, i tego się trzy­ma­ła. Sy­no­wie podąża­li za mną jak cie­nie, a ona wy­cho­dzi­ła przed sze­reg i wy­prze­dza­ła dzia­ła­nia. Od sa­me­go po­cząt­ku my­śla­ła sa­mo­dziel­nie i ni­g­dy nie po­trze­bo­wa­ła prze­wod­ni­ka.

Już kie­dy pierw­szy raz we­szła do bu­dyn­ku Ha­mil­ton Inc. za­uwa­ży­łem, że uczy się wszyst­kie­go o wie­le szyb­ciej niż ja kie­dyś. By­wa­ła cza­sem zbyt nie­roz­wa­żna, ni­czym ha­zar­dzist­ka w ka­sy­nie, ale kal­ku­lo­wa­ła le­piej ode mnie, bo jesz­cze się nie zda­rzy­ło, żeby swo­je dzia­ła­nie przy­pła­ci­ła wiel­ką stra­tą.

Mi­cha­el za­wsze wy­cho­dził jako pierw­szy. Był pew­ny, że wy­ko­nu­je swo­je obo­wi­ąz­ki spraw­niej od Na­tha­nie­la. Nie spo­dzie­wał się na­wet, jak wiel­kim błędem było ta­kie my­śle­nie. Nate zo­sta­wał dłu­żej tyl­ko dla­te­go, że po­pra­wiał jego błędy i szu­kał ko­lej­nych nie­do­pa­trzeń.

Wie­dzia­łem o tym, ale nic nie mó­wi­łem, tak jak i on zo­sta­wiał tę in­for­ma­cję dla sie­bie, kry­jąc bra­ta. Był lo­jal­ny, a to mi im­po­no­wa­ło. Za­szła w nim ostat­nio duża zmia­na i nie chcia­łbym, żeby się za­trzy­mał. Na­wet ja prze­sta­łem na­pusz­czać ro­dze­ństwo na sie­bie. Nie chcia­łem dłu­żej pa­trzeć na igrzy­ska z udzia­łem wła­snych dzie­ci.

– Ko­niec! – krzyk­nął Mi­cha­el. Pod­sze­dł do wie­sza­ka i ści­ągnął z nie­go skó­rza­ną kurt­kę. Za­rzu­cił ją na bar­ki i wy­sze­dł w po­śpie­chu z biu­ra.

– Kie­dy mu o tym po­wiesz? – za­py­ta­łem Nate’a.

– O czym? – Po­sta­no­wił uda­wać głu­pie­go.

Pod­sze­dłem do jego biur­ka i opa­rłem się o blat. Spoj­rza­łem na nie­go prze­szy­wa­jąco, cze­ka­jąc na od­po­wie­dź. Od­wró­cił wzrok.

– My­śla­łem, że nie za­uwa­żysz – po­wie­dział, wi­dząc, że pa­trzę na do­ku­men­ty, któ­ry­mi miał się za­jąć Mi­cha­el.

– Ja wi­dzę i wiem wszyst­ko – od­po­wie­dzia­łem spo­koj­nie. – Nie mo­żesz go dłu­żej oszu­ki­wać. – Wes­tchnąłem gło­śno. – Je­śli Mike nie na­da­je się do tej pra­cy, po­wi­nien o tym wie­dzieć.

– Ale…

– Nie ma żad­ne­go ale – prze­rwa­łem mu w po­ło­wie zda­nia. – Albo ty to zro­bisz, albo ja – do­da­łem.

Nie wszy­scy zo­sta­li stwo­rze­ni do pro­wa­dze­nia biz­ne­su. Mi­cha­el na­le­żał do gru­py lu­dzi, któ­ry­mi ła­twiej było ste­ro­wać niż po­zwo­lić im rządzić. Przez jego błędy pra­ca Nate’a rów­nież sta­wa­ła się nie­efek­tyw­na.

Obaj mu­sie­li zro­zu­mieć, że nie je­ste­śmy w pia­skow­ni­cy i tu­taj nie ma miej­sca na ta­kie za­cho­wa­nia. Zwy­czaj­ny pra­cow­nik po­pe­łnia­jący błędy ta­kie jak Mi­cha­el wy­lądo­wa­łby na bru­ku.

– Mo­że­my wy­jść – po­wie­dzia­łem.

– Ale ja jesz­cze nie sko­ńczy­łem – od­pa­rł Na­tha­niel.

– Przej­rza­łem to wszyst­ko już wczo­raj, jest do­brze – od­po­wie­dzia­łem.

– Tak my­śla­łem. – Pod­nió­sł gło­wę i za­czął świ­dro­wać mnie wzro­kiem.

Roz­ło­ży­łem ręce i uśmiech­nąłem się, wi­dząc jego po­wa­żną minę. Pod­sze­dłem do biur­ka, roz­pi­ąłem gu­zi­ki ma­ry­nar­ki i usia­dłem na­prze­ciw nie­go.

– Nic nie zo­sta­wiam przy­pad­ko­wi – po­wie­dzia­łem, pa­trząc mu w oczy.

– To po co my to ro­bi­my, sko­ro do­ku­men­ty są już spraw­dzo­ne? – za­py­tał obu­rzo­ny.

– Je­że­li któ­ryś z was ma kie­dyś prze­jąć Ha­mil­ton Inc., to mu­si­cie przez to prze­jść – od­pa­rłem z uśmie­chem.

Któ­ryś z was zna­czy­ło, że na pew­no nie Mi­cha­el. W przy­pad­ku Gra­ce nic nie było pew­ne. Póki co nie ist­nia­ło dla niej nic poza świ­ęta­mi i przy­go­to­wa­nia­mi do nich.

Mia­ła ho­pla na punk­cie de­ko­ra­cji, pre­zen­tów i tego, co znaj­dzie się na świ­ątecz­nym sto­le. Co roku wy­pra­wia­ła hucz­ną im­pre­zę w na­szym domu, na któ­rą za­pra­sza­ła wszyst­kich zwi­ąza­nych z Ha­mil­to­na­mi, po­cząw­szy od ro­dzi­ny, a na part­ne­rach biz­ne­so­wych sko­ńczyw­szy.

Na­wet w cza­sie tego ma­łe­go even­tu po­ka­zy­wa­ła swo­ją wy­ższo­ść nad chło­pa­ka­mi. Zda­wa­ła so­bie spra­wę, że biz­ne­su nie bu­du­je się tyl­ko na cy­fer­kach, ale też dzi­ęki kon­tak­tom. Ka­żdy z lu­dzi w na­szym oto­cze­niu miał kie­sze­nie wy­pcha­ne kasą, a ci­ężko było się do nich do­brać ina­czej niż przy al­ko­ho­lu.

To była je­dy­na opcja na roz­mo­wy o biz­ne­sie w ciut lu­źniej­szym to­nie i bez wcze­śniej­sze­go umó­wie­nia spo­tka­nia. Do­dat­ko­wo, w trak­cie jed­ne­go wie­czo­ru mo­żna było za­ła­twić kil­ka spraw.

Wy­szli­śmy z Nate’em z biu­ra i uda­li­śmy się na par­king, z któ­re­go osob­no ru­szy­li­śmy do domu. Przy­naj­mniej tak zro­bił mój syn. Ja jesz­cze mia­łem jed­ną spra­wę do za­ła­twie­nia, a nie chcia­łem go w to mie­szać.

Po­je­cha­łem do klu­bu jach­to­we­go, miej­sca ty­po­we­go dla pod­sta­rza­łych bo­ga­czy, ta­kich jak ja. Ko­le­dzy zwy­kle trzy­ma­li tu­taj swo­je łód­ki i cho­wa­li na nich ko­chan­ki. Mój cel był zgo­ła inny. Ow­szem, spo­tka­nie, ale nie z ko­chan­ką.

Za­par­ko­wa­łem przy ma­ri­nie i wsze­dłem od razu na po­most, przy któ­rym były za­cu­mo­wa­ne jach­ty. Po­czu­łem, jak bry­za ude­rza mnie w twarz. Po­trze­bo­wa­łem tego, bo w środ­ku się go­to­wa­łem.

Do­sze­dłem do miej­sca, w któ­rym ko­ńczy­ły się de­ski.

– Mor­gan Ha­mil­ton – usły­sza­łem zna­jo­my ko­bie­cy głos z wnętrza łód­ki po mo­jej pra­wej stro­nie. – Jak za­wsze spó­źnio­ny.

– Ja się ni­g­dy nie spó­źniam – od­pa­rłem.

– Już się nie spó­źniasz, a to ró­żni­ca.

Spoj­rza­łem na ko­bie­tę. Wy­gląda­ła do­kład­nie tak jak kie­dyś. Była pi­ęk­na, mia­ła zgrab­ne nogi i fi­gu­rę dwu­dzie­sto­lat­ki, a do tego wspa­nia­łą cerę. Mo­gło­by się wy­da­wać, że nie po­sta­rza­ła się na­wet o je­den dzień.

Za­sta­na­wia­ło mnie, dla­cze­go pa­ra­du­je prak­tycz­nie nago w tak pre­sti­żo­wym miej­scu. Ni­g­dy nie ob­cho­dzi­ła jej opi­nia in­nych i to też chy­ba się nie zmie­ni­ło. Była wol­na, ogra­ni­cza­ły ją je­dy­nie jej wła­sne pra­gnie­nia, jed­nak wo­la­łbym, żeby nikt nas nie zo­ba­czył.

– Kir­sten… – Gło­śno wes­tchnąłem. – Wej­dźmy do środ­ka.

– Bo­isz się, że ktoś nas zo­ba­czy? – par­sk­nęła. – Prze­cież to ty pro­si­łeś o spo­tka­nie.

– A te­raz pro­szę o mo­żli­wo­ść we­jścia na po­kład – od­pa­rłem z po­wa­gą w gło­sie. – Jed­ną pro­śbę spe­łni­łaś, mo­gła­byś tak samo po­stąpić wo­bec dru­giej.

Chi­cho­cząc, we­szła do przed­sion­ka, a pó­źniej do ka­ju­ty. Wie­dzia­ła, gdzie pa­trzę. Wi­dać to było po tym, jak skrzęt­nie sta­wia­ła ka­żdy krok. Ro­bi­ła to po­wo­li i z pa­sją, a ja czu­łem, że tra­cę grunt pod no­ga­mi.

Moja sy­tu­acja z Dia­ną była kla­row­na, więc wła­ści­wie by­lem wol­ny, ale ni­g­dy nie wie­dzia­łem, czy ktoś mnie nie ob­ser­wu­je, więc nie mo­głem so­bie po­zwo­lić na ko­lej­ny skan­dal.

Mirage Boutique

Gra­ce

Uzna­łam, że je­że­li ta wa­riat­ka pró­bu­je znisz­czyć mi dzień, to nie będę jej dłu­żna. Ci­ągnęłam ją od skle­pu do skle­pu, bez żad­nej prze­rwy na kaw­kę czy ma­lo­wa­nie pa­znok­ci. Sko­ro chcia­ła spędzić czas z cór­ką, to tyl­ko i wy­łącz­nie na mo­ich za­sa­dach.

Czer­pa­łam przy­jem­no­ść z tego, jak się mio­ta. Nie mia­łam żad­nych skru­pu­łów, tak jak i ona ni­g­dy ich nie mia­ła. Wła­ści­wie nie ro­zu­mia­łam, po co ze mną po­je­cha­ła, bo nie roz­gląda­ła się za pre­zen­ta­mi, je­dy­nie cho­dzi­ła za mną jak cień.

– Mo­że­my zro­bić prze­rwę? – za­py­ta­ła w ko­ńcu chy­ba przy dwu­dzie­stym skle­pie.

– A co, bab­ci nogi od­ma­wia­ją po­słu­sze­ństwa? – zri­po­sto­wa­łam, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko.

– Nie je­stem żad­ną bab­cią! – krzyk­nęła Dia­na.

Wi­dzia­łam, że go­tu­je się w środ­ku.

– Pan­ną też nie, żoną wła­ści­wie też nie, więc zo­sta­je tyl­ko bab­cia – ci­ągnęłam, wi­dząc jej zło­ść.

Za­baw­nie to wy­gląda­ło: star­sza pani ob­wie­szo­na zło­tem goni mnie po cen­trum han­dlo­wym. To, że na­sza ro­dzi­na na­le­ży do tych zna­nych, a na­wet naj­bar­dziej zna­nych, po­tęgo­wa­ło tyl­ko ko­mizm ca­łej sy­tu­acji.

Moje sło­wa były uszczy­pli­we, bo je­dy­nym, cze­go nie mo­żna było za­rzu­cić Dia­nie, to tego, że źle wy­gląda. Po­mi­mo upły­wu cza­su na­dal była cho­ler­nie sek­sow­ną ko­bie­tą, ale ja po pro­stu tak już mia­łam. Mo­żli­we też, że był to mój spo­sób na spędza­nie z nią cza­su. Ni­g­dy do ko­ńca nie po­tra­fi­łam zro­zu­mieć na­szej re­la­cji, już na­wet prze­sta­łam pró­bo­wać.

– Wy­star­czy – wy­dy­sza­ła w ko­ńcu i sta­nęła w miej­scu.

– Jesz­cze je­den sklep i mo­że­my zro­bić prze­rwę – od­pa­rłam, opie­ra­jąc ręce na ko­la­nach.

– Jaki? – za­py­ta­ła, pa­trząc mi w oczy.

– Spodo­ba ci się – rzu­ci­łam.

Par­sk­nęła pod no­sem, ale po­szła za mną. Mu­sia­łam ją za­cie­ka­wić. Na pew­no już po chwi­li zo­rien­to­wa­ła się, gdzie idzie­my, bo tak samo jak ja do­sko­na­le zna­ła i ko­cha­ła to miej­sce, w prze­ci­wie­ństwie do ojca.

Obie zo­sta­wi­ły­śmy wór pie­ni­ędzy, albo i dwa, w tym bu­ti­ku. Ko­cha­ły­śmy ten sklep bar­dziej niż wszyst­ko inne ra­zem wzi­ęte. Mi­ra­ge Bo­uti­que za­wsze był na­szym głów­nym ce­lem. Wła­ści­cie­la­mi tego miej­sca byli Max i Mark, prze­za­baw­na para pro­jek­tan­tów.

Ich ubra­nia kosz­to­wa­ły kro­cie, ale były war­te swej ceny, pew­nie też przez to, jaką at­mos­fe­rę two­rzy­li wo­kół sie­bie i biz­ne­su. Jed­nym zda­niem: nie dało się nie śmiać w ich to­wa­rzy­stwie. Ich za­cho­wa­nie spra­wia­ło, że czło­wiek za­po­mi­nał o wła­snych pro­ble­mach.

Wcho­dząc do skle­pu, zo­ba­czy­łam, jak Mark kle­pie Maxa w ty­łek. Wi­dząc nas, obaj nie­co się zmie­sza­li.

– Nie krępuj­cie się – rzu­ci­łam i za­częłam prze­glądać kre­acje wi­szące na wie­sza­kach.

Kątem oka wi­dzia­łam, jak Max upo­mi­na Mar­ka, ale ten nic so­bie nie ro­bił z jego ga­da­nia. Za­cho­wy­wa­li się jak sta­re do­bre ma­łże­ństwo, nie­jed­na he­te­ro­sek­su­al­na para mo­gła­by brać z nich przy­kład. Przy­jem­nie się pa­trzy­ło na nich z boku. Chcia­ła­bym, żeby kie­dyś tak wy­gląda­ła moja re­la­cja z Na­tha­nie­lem. Na szczęście wszyst­ko było na do­brej dro­dze.

Chwi­la­mi my­śla­łam, że to tyl­ko ci­sza przed bu­rzą, bo prze­cież nic co do­bre nie trwa wiecz­nie. Szcze­gól­nie je­śli no­si­ło się na­zwi­sko Ha­mil­ton. Wie­dzia­łam, że znaj­dzie­my spo­sób, żeby ze­psuć nasz zwi­ązek, tyl­ko nie by­łam jesz­cze pew­na, kie­dy to się sta­nie.

Ści­ągnęłam z wie­sza­ka ide­al­ną su­kien­kę na świ­ątecz­ną im­pre­zę. Była cała srebr­na, a przez to chłod­na jak zima, któ­rej tu­taj bra­ko­wa­ło. Cała się mie­ni­ła za spra­wą krysz­ta­łów. Po­pa­trzy­łam na nią, z pew­no­ścią to był mój roz­miar. Od razu ru­szy­łam w kie­run­ku przy­mie­rzal­ni.

Zgu­bi­łam mat­kę gdzieś mi­ędzy wie­sza­ka­mi, ale ja­koś się tym wca­le nie prze­jęłam. We­szłam do środ­ka i po­ci­ągnęłam za sobą drzwi, ale ich nie za­mknęłam na za­mek. Wie­dzia­łam, że będę po­trze­bo­wa­ła po­mo­cy z za­pi­ęciem.

Zdjęłam z sie­bie ubra­nie i sta­nęłam przed lu­strem. Prze­gląda­łam się z ka­żdej stro­ny i nie mo­głam wy­jść z po­dzi­wu, że moje cia­ło jest po­zba­wio­ne ja­kich­kol­wiek man­ka­men­tów. Praw­do­po­dob­nie gdy­by nie to, że mój gra­fik był na­pi­ęty, sta­ła­bym tak do ju­tra.

Za­ło­ży­łam naj­pierw jed­no ra­mi­ącz­ko su­kien­ki, a po­tem dru­gie. Si­ęgnęłam dło­nią za ple­cy i po­ci­ągnęłam za­mek. Była ob­ci­sła, cho­ler­nie ob­ci­sła, wprost ide­al­na. Nie­ste­ty nie uda­ło mi się za­pi­ąć jej do ko­ńca.

– Dia­na! – krzyk­nęłam.

Cze­ka­łam na od­po­wie­dź albo ja­ki­kol­wiek znak ży­cia, ale mat­ka nie od­po­wia­da­ła. Wie­dzia­łam, że sama so­bie z tym nie po­ra­dzę, więc na­bra­łam po­wie­trza, żeby krzyk­nąć jesz­cze gło­śniej.

– Di…

Nie do­ko­ńczy­łam, bo usły­sza­łam, jak za mo­imi ple­ca­mi otwie­ra­ją się drzwi. Spu­ści­łam wzrok na sto­py i cze­ka­łam, aż mat­ka po­mo­że mi z zam­kiem. Oka­za­ło się, że jed­nak może być przy­dat­na.

– Do­kład­nie tak, jak za­pa­mi­ęta­łem – usły­sza­łam zna­jo­my głos i po­czu­łam ogar­nia­jącą mnie zło­ść, nie: praw­dzi­we wkur­wie­nie.

– Dean?! – za­py­ta­łam, choć zna­łam już od­po­wie­dź. – Wy­pier­da­laj! – do­da­łam gło­śniej.

– Spo­koj­nie, spo­koj­nie – po­wie­dział i za­czął się co­fać do wy­jścia. – Sły­sza­łem, że po­trze­bu­jesz po­mo­cy…

– Ale nie two­jej!

Chcia­łam pod­kre­ślić po­wa­gę sy­tu­acji, więc od­wró­ci­łam gło­wę w jego kie­run­ku. Rzu­ci­łam mu mor­der­cze spoj­rze­nie, a on prze­cież do­sko­na­le wie­dział, jak wy­gląda moja zło­ść i czym może skut­ko­wać. Par­sk­nął śmie­chem, wi­dząc moje zde­ner­wo­wa­nie, ale mimo to wy­sze­dł z przy­mie­rzal­ni.

Ten fa­cet za ka­żdym ra­zem wra­cał jak bu­me­rang, nie­ste­ty w naj­mniej od­po­wied­nich mo­men­tach. Nie chcia­łam go wi­dzieć, szcze­gól­nie że było mi do­brze z Nate’em, a Dean po­tra­fił wpro­wa­dzić nie lada za­mie­sza­nie w mo­jej gło­wie.

Wy­tęży­łam wszyst­kie siły, żeby za­pi­ąć ten nie­szczęsny za­mek. Mat­ki wi­docz­nie nie było w po­bli­żu, a ja ani my­śla­łam pro­sić go o po­moc. Opa­rłam jed­ną nogę na krze­śle sto­jącym obok i sta­ra­łam się wspi­ąć dło­nią po ple­cach co­raz wy­żej i wy­żej.

– Może jed­nak po­mo­gę?

– Nie! – ryk­nęłam.

Ten jego ton po­tra­fił w oka­mgnie­niu wy­pro­wa­dzić mnie z rów­no­wa­gi, ale nie tym ra­zem. Nie chcia­łam go wi­dzieć, a co do­pie­ro pro­sić o po­moc. Pew­nie wy­da­wa­ło mu się, że na­dal ma na mnie wpływ.

Nie by­łam już tam­tą Gra­ce, jego pi­ęk­ne oczy, wy­spor­to­wa­ne cia­ło i nad­mier­na pew­no­ść sie­bie gra­ni­cząca z aro­gan­cją prze­sta­ły na mnie dzia­łać. „Wdech i wy­dech”, po­wta­rza­łam w my­ślach, ale nie­ste­ty czu­łam, że stra­ci­łam kon­tro­lę i uda­ło mu się mnie na­praw­dę wku­rzyć.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – Za­pu­kał do drzwi.

– A cze­mu mia­ło­by być ina­czej? – od­po­wie­dzia­łam z po­gar­dą w gło­sie.

– Gło­śno od­dy­chasz – od­pa­rł, a ja, choć go nie wi­dzia­łam, to by­łam pew­na, że się uśmie­cha od ucha do ucha. – Brzmi to tak, jak­byś do­sta­ła ja­kie­goś ata­ku – do­dał.

W ko­ńcu uda­ło mi się za­pi­ąć za­mek do ko­ńca. Po­czu­łam, że ro­bię się cała czer­wo­na. Spoj­rza­łam w lu­stro, co tyl­ko po­twier­dzi­ło moje przy­pusz­cze­nia. Nie za­kła­da­jąc bu­tów, wy­pa­dłam z przy­mie­rzal­ni i wci­snęłam wska­zu­jący pa­lec w klat­kę pier­sio­wą De­ana.

– Po­słu­chaj! – po­wie­dzia­łam gło­śno i za­częłam wy­ma­chi­wać mu tym pal­cem przed ocza­mi. – Nie będziesz tu­taj przy­cho­dził i uda­wał, że mi­ędzy nami wszyst­ko jest w po­rząd­ku…

– Wła­ści­wie ni­g­dy nie było – wtrącił, a ja po­czu­łam się tak, jak­bym mó­wi­ła do ścia­ny. – Obo­je nie je­ste­śmy do ko­ńca nor­mal­ni…

Co do kwe­stii jego nor­mal­no­ści, to by­łam w stu pro­cen­tach pew­na, że bra­ku­je mu co naj­mniej jed­nej klep­ki, ale jak on śmiał tak mó­wić o mnie?! Rzu­ci­łam się na nie­go i za­częłam go wy­py­chać z bu­ti­ku. Wi­dzia­łam, że spra­wia mu to sa­tys­fak­cję. Za­wsze uwa­żał, że ja­ka­kol­wiek re­ak­cja jest lep­sza od obo­jęt­no­ści. Kie­dy już sta­nął przed we­jściem, spoj­rzał na mnie i pu­ścił do mnie oko.

– Do na­stęp­ne­go – rzu­cił, po czym ob­ró­cił się na pi­ęcie i od­sze­dł.

Mia­łam na­dzie­ję, że jego ży­cze­nie się nie spe­łni i to było na­sze ostat­nie spo­tka­nie. Roz­sta­wa­li­śmy się, a po­tem zno­wu wra­ca­li­śmy do sie­bie, ale tym ra­zem by­łam szczęśli­wa, więc nie do­pusz­cza­łam do sie­bie my­śli o nim.

Prak­tycz­nie rów­no­cze­śnie z tym, jak znik­nął mi z oczu, wy­le­ciał rów­nież z mo­jej gło­wy. Le­piej niech nie wra­ca.

Prawdziwy zamiar

Dia­na

Zo­ba­czy­łam, że Gra­ce stoi przy we­jściu do skle­pu i gapi się w głąb ga­le­rii. Mia­ła na so­bie jed­ną z su­kie­nek od Mar­ka i Maxa. Tyl­ko dla­cze­go nie była w przy­mie­rzal­ni? Po­de­szłam do niej. Wy­gląda­ła, jak­by zo­ba­czy­ła du­cha. Kom­plet­nie zi­gno­ro­wa­ła moją obec­no­ść.

Po­pa­trzy­łam w tym sa­mym kie­run­ku: od­pro­wa­dza­ła wzro­kiem mężczy­znę. Wy­glądał ca­łkiem ca­łkiem, choć wi­dzia­łam tyl­ko jego tył, sek­sow­ny tył. Ale chwi­lecz­kę, prze­cież to był…

Pier­do­lo­ny Dean Ja­cobs! Chcia­ła­bym cof­nąć wszyst­ko, co o nim po­my­śla­łam. Ba­wił się Gra­ce przez wi­ęk­szo­ść cza­su na stu­diach. Pa­mi­ętam do­sko­na­le jej emo­cjo­nal­ny rol­ler­co­aster. Przy ka­żdym po­wro­cie do domu mo­żna było na śle­po ob­sta­wiać jej na­strój.

Stra­ci­ła przy nim po­czu­cie wła­snej war­to­ści, a on tyl­ko i wy­łącz­nie z nią po­gry­wał. Nikt nie miał pra­wa tego ro­bić, no, może poza mną. Niech się le­piej już do nas nie zbli­ża.

– Idzie­my – wy­ce­dzi­łam przez zęby.

– Co? – Otrząsnęła się z za­my­śle­nia.

– Cze­go chciał? – za­py­ta­łam.

– Kto?

– Nie uda­waj głu­piej. – Świ­dro­wa­łam ją wzro­kiem. – Cze­go chciał Dean Ja­cobs, któ­re­go przed chwi­lą wi­dzia­łam?

– Chciał mi po­móc za­pi­ąć su­kien­kę – od­po­wie­dzia­ła spo­koj­nie.

– Co?! – krzyk­nęłam. – Nie mo­głaś mnie za­wo­łać?

– Pró­bo­wa­łam…

Zno­wu jak­by od­pły­nęła w kra­inę wy­obra­źni. Zła­pa­łam ją za bar­ki i lek­ko po­trząsnęłam.

– Ale?

– Ale za­miast cie­bie po­ja­wił się on. – Wy­rwa­ła się z mo­je­go uści­sku. – Ni­g­dy cię nie ma, jak je­steś po­trzeb­na.

– Jesz­cze tup­nij nó­żką i odej­dź – rzu­ci­łam w zło­ści.

Nie­ste­ty Gra­ce chy­ba wzi­ęła to na po­wa­żnie, bo zro­bi­ła do­kład­nie tak, jak po­wie­dzia­łam. Ob­ró­ci­ła się na pi­ęcie i wró­ci­ła do przy­mie­rzal­ni. Zdjęła su­kien­kę i za­ło­ży­ła ubra­nie, któ­re mia­ła na so­bie wcze­śniej. Z kre­acją w rękach uda­ła się do kasy.

Wie­dzia­łam, że na­sze wspól­ne za­ku­py się sko­ńczy­ły. Gra­ce nic nie mó­wi­ła. Naj­wi­docz­niej wal­czy­ła z my­śla­mi. Gdy tyl­ko pró­bo­wa­łam z nią po­roz­ma­wiać, ko­ńczy­ło się krzy­kiem. Być może nie by­łam i nie je­stem do­brą mat­ką, ale ni­g­dy nie chcia­łam, żeby cier­pia­ła przez fa­ce­ta. Nie za­słu­gi­wa­ła na to.

Nie­ste­ty Dean był jak bu­me­rang i na­wet je­śli Gra­ce my­śla­ła, że uda­ło jej się go po­zbyć na do­bre, on wra­cał. Był mi­strzem znaj­do­wa­nia pre­tek­stów: a to po­ja­wiał się zni­kąd tak jak dzi­siaj, a to wcho­dził w in­te­re­sy z Mor­ga­nem. Na­sze ro­dzi­ny zna­ły się od lat i nie­gdyś mój mąż my­ślał o po­łącze­niu ich ze sobą. Na szczęście Gra­ce wy­bi­ła mu ten po­my­sł z gło­wy.

By­łam pew­na, że ich spo­tka­nie nie było przy­pad­ko­we. W świe­cie wiel­kich kor­po­ra­cji i mi­lio­no­wych biz­ne­sów nie ist­nia­ło coś ta­kie­go jak przy­pa­dek. Mu­siał mieć w tym ja­kiś ukry­ty cel, do któ­re­go dążył. Nie­ste­ty praw­do­po­dob­nie chciał coś zro­bić z po­mo­cą Gra­ce: wy­ko­rzy­stać ją tak jak za­wsze i po­zbyć się jej, gdy już nie będzie mu dłu­żej po­trzeb­na.

Do­szły­śmy do sa­mo­cho­du, a ja na­dal wi­dzia­łam za­du­mę na twa­rzy cór­ki. Nie chcia­łam na nią na­ci­skać, w ko­ńcu nie taka jest moja na­tu­ra. Może to przez zbli­ża­jące się świ­ęta, a może przez to, że chwi­la­mi czu­łam się sa­mot­na, jed­nak roz­po­częłam w ko­ńcu roz­mo­wę.

– To zwy­kły pa­lant – rzu­ci­łam z uśmie­chem, bacz­nie ob­ser­wu­jąc re­ak­cję Gra­ce.

– Naj­wi­ęk­szy z naj­wi­ęk­szych – od­pa­rła, a na jej twa­rzy po­ja­wił się sztucz­ny uśmiech. – Szko­da cza­su na­wet na roz­mo­wę o nim – do­da­ła, sta­ra­jąc się ukryć swo­je zmie­sza­nie.

– To może po­wiesz coś o pla­nach na naj­bli­ższe dni. – Pró­bo­wa­łam spro­wa­dzić roz­mo­wę na inne tory.

– Do­wiesz się wszyst­kie­go we wła­ści­wym cza­sie – od­pa­rła po­wa­żnie. – Zresz­tą jak wszy­scy.

Je­cha­ła z tym sztucz­nym uśmie­chem wy­ma­lo­wa­nym na twa­rzy. Nie mó­wi­ła nic, ale wi­dzia­łam, że coś ją dręczy­ło. Do­je­cha­ły­śmy do domu, jed­nak Gra­ce nie wy­sia­dła z sa­mo­cho­du. Usły­sza­łam, jak bie­rze kil­ka głębo­kich wde­chów, jak­by zbie­ra­ła siłę na kon­ty­nu­owa­nie roz­mo­wy.

– Nie wspo­mi­naj o tym spo­tka­niu Nate’owi – wy­pa­li­ła w ko­ńcu.

Uśmiech­nęłam się. Gdy­by cho­dzi­ło o ko­go­kol­wiek in­ne­go, to z chęcią wy­ko­rzy­sta­ła­bym to prze­ciw­ko niej, ale nie prze­pa­da­łam za Ja­cob­sem. Gra­ce mo­gła być spo­koj­na, po­sta­no­wi­łam jed­nak prze­kie­ro­wać jej uwa­gę na coś in­ne­go. Wo­la­łam, żeby była zła na mnie, niż żeby roz­my­śla­ła o tym śmie­ciu.

– Za­sta­no­wię się – po­wie­dzia­łam, po czym za­da­rłam wy­so­ko bro­dę i wy­sia­dłam z sa­mo­cho­du.

Wi­dzia­łam, że za­czy­na bu­zo­wać w niej zło­ść. My­śla­ła, że by­ła­bym zdol­na do cze­goś ta­kie­go i wła­ści­wie mia­ła ra­cję, ale nie pla­no­wa­łam tego wy­ko­rzy­stać. Cel zo­stał zre­ali­zo­wa­ny, a to było naj­wa­żniej­sze.

Sły­sza­łam epi­te­ty rzu­ca­ne przez Gra­ce w moją stro­nę. Pierw­szy raz od da­wien daw­na czu­łam, że ro­bię coś do­bre­go dla cór­ki, choć z ze­wnątrz wy­gląda­ło to zu­pe­łnie ina­czej.

Pierw­sze, co zo­ba­czy­ły­śmy po we­jściu do domu, to roz­pro­mie­nio­na twarz Nate’a. Wy­cze­ki­wał pew­nie spo­tka­nia z Gra­ce od sa­me­go rana. Przy­wi­tał ją po­ca­łun­kiem w usta. Jak tyl­ko to zo­ba­czy­łam, po­czu­łam, że zbie­ra mi się na wy­mio­ty. Prze­łk­nęłam śli­nę i prze­szłam obok.

Po kil­ku kro­kach sta­nęłam w miej­scu i ob­ró­ci­łam się w ich kie­run­ku. Gra­ce nie od­ry­wa­ła się od nie­go, jed­nak na chwi­lę otwo­rzy­ła oczy. Wy­mie­ni­ły­śmy spoj­rze­nia. Czu­łam, jak­by rzu­ca­ła na mnie klątwę, jak­by wręcz mi gro­zi­ła, że je­śli tyl­ko coś po­wiem Nate’owi, to za­bi­je mnie z zim­ną krwią. Par­sk­nęłam śmie­chem i mach­nęłam ręką: niech my­śli, co chce. Tym ra­zem chcia­łam dla niej do­brze.

Zaproszenie

Mi­cha­el

Nie wi­dzia­łem Lany od tego in­cy­den­tu z Ra­qu­el. Nie mia­łem na­wet oka­zji z nią po­roz­ma­wiać o tym, co za­szło. Przez na­tłok my­śli nie ra­dzi­łem so­bie w pra­cy. Czu­łem się wy­ko­rzy­sta­ny i to co­raz bar­dziej mnie przy­tła­cza­ło. Sta­ra­łem się tego nie oka­zy­wać, bo oj­ciec uzna­łby to za sła­bo­ść.

Do­sko­na­le wie­dzia­łem, że N…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej