Nie ufaj nikomu. Zepsute miasto - Gostyński Mateusz - ebook + książka

Nie ufaj nikomu. Zepsute miasto ebook

Gostyński Mateusz

4,3

Opis

Związki z pięknymi kobietami, szybkie samochody, olbrzymie pieniądze – Tomasz to wszystko ma, ale wcale go to nie cieszy.

Żyje z poczuciem straty i tęsknoty, a na domiar złego powracają demony z przeszłości...

Gdzie doprowadzi go uczucie do dziewczyny jego wspólnika w nielegalnych interesach?

Pełna namiętności i męskich erotycznych fantazji historia o miłości, zemście i zaufaniu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 300

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (143 oceny)
94
21
16
7
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
martineza

Nie oderwiesz się od lektury

Mateusz Gostyński "Nie Ufaj Nikomu" Zepsute Miasto Tak naprawdę bałam się drugiej części i jednocześnie czekałam na nią cholernie tylko dlatego by przekonać się o tym, czy miałam nosa co do Autora. Bałam się, że się rozczaruje, że magia, klimat i styl, który był w pierwszym tomie gdzieś się zgubi. Dlatego tak bardzo wyczekiwałam drugiego tomu „Zepsutego Miasta”. Chciałam przekonać się o tym, czy Autor da radę mnie zaskoczyć. O tym jednak napiszę dalej. Cieszę się bardzo, że ponownie w książce można znaleźć wszystko. To jest totalny mix, który powoduje, że powieść jest wielowymiarowa jak sam bohater. Przyznam szczerze, że to jak opisany został Tomasz, to tak sobie go wyobrażałam. Rozwinięcie bohatera, pokazanie jego emocji w tej części, powoduje, że nie da się go wyrzucić z głowy. Już po pierwszej części postać zasługiwała na to by ludzie o niej usłyszeli. Drugą częścią utwierdziłam się w przekonaniu, że Jubiler może stać się bohaterem rozpoznawalnym. Klimat przemyśleń, które ponow...
40
JoannaWariatkawsrodKsiazek

Nie oderwiesz się od lektury

W niecałe pół roku po debiucie mam w rękach kontynuację “Zepsutego miasta”. Po raz kolejny Mateusz Gostyński udowadnia, że nie pisze przypadkowo, a historia Tomasza Zabielskiego to nie był jednorazowy strzał. Z reguły po udanym debiucie są jeszcze większe oczekiwania, zwłaszcza jeśli było o nim głośno. Czym zatem zaskoczył nas Autor? Czy "Jubiler" ma coś jeszcze do powiedzenia nowego? A może to czytelnik odkryje coś nowego o dobrze znanym bohaterze? Fabuła powieści zaczyna się w cztery lata po wydarzeniach z poprzedniego tomu, ukazuje podwójne życie Tomasza, który jest już na tyle znany, że znajduje się na celowniku służb specjalnych. Mimo to, że gangster ma wszytko pod kontrola jadąc przez miasto nie odczuwa satysfakcji ze swojej pozycji, będąc sam na sam ze sobą odczuwa częściowa utratę kontroli, marazm swojego życia, które zdołał sobie poukładać. Powracają wspomnienia - poznanie "Bramkarza" i pierwsze kontakty oraz interesy z Siergiejem, który od tamtej pory regularnie dostarczał d...
30
zaczytana_mam

Nie oderwiesz się od lektury

Nie ufaj nikomu. Zepsute miasto" Mateusz Gostyński Cześć Kochani kto z Was już po lekturze? A moze macie ja w planach? Ja jestem nią zachwycona jeszcze bardziej niż pierwsza częścią a dlaczego? O tym już za chwilę 😍😍😍 Tomek ma wszystko czego chce pieniądze, piekne kobiety, władze ale ale jego życie staje się monotonne. Nieoczekiwaniu w życiu Jubilera pojawia się kobieta od której nie potrafi oderwać oczu. Niestety pech chciał ze to kobieta jego wspólnika. Ale czy to przeszkadza Tomkowi ? Czy zrezygnuje z niej? A może wpakuje się w ogromne kłopoty?Co się stanie gdy demony przeszłości powrócą? Bardzo ale to bardzo podobało mi się że poznajemy wcześniejsze życie Tomka autor cofa nas w czasie do ważnych momentów w życiu bohaterem. Fabula zostala dokładnie przemyślana co doskonale widać czytając książkę dzięki czemu jest bardzo ciekawa i interesująca. Co więcej jest poprowadzona bardzo płynnie i zaskakująco. Znajdziecie tu zemstę, klamstwa, porzadanie ciągle zwroty akcji które za...
31
Bunia21

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna odsłona Jubilera, który w pierwszym tomie wzbudził wielkie poruszenie wśród czytelników. Jedni go uwielbiają, natomiast drudzy mają odmienne zdanie. Co tym razem przydarzy się Tomaszowi? Czy demony przeszłości całkowicie go pochłoną? Na tą premierę również z ciekawością czekałam. Byłam ciekawa tego, czym autor może nas tutaj zaskoczyć, bo choć pierwszy tom czytałam na Wattpadzie, to o drugim nic nie wiedziałam, co tam może się wydarzyć. Teraz po przeczytaniu drugiego tomu, mogę was zapewnić, że tu emocji nie zabraknie i będziecie tą książką bardzo zachwyceni. Według mnie Mateusz rozwalił system tą premierą. 🤯 Dobrzy wykreowani bohaterowie i emocje są podstawą każdej dobrej książki. Czy ta taka jest? Zdecydowanie. 😍 Cieszę się ogromnie, że mogłam jeszcze bardziej poznać Tomasza i jego przyjaciół. Doskonale w tym tomie widać, że autor jeszcze bardziej tą książkę dopracował. Koniec jaki Mateusz zafundował czytelnikom, mnie kompletnie powalił i jestem pewna, że ci co już c...
20
Magdalena2011

Nie oderwiesz się od lektury

polecam serdecznie 🥰💯
20

Popularność




Au­tor: Ma­te­usz Go­styń­ski
Re­dak­cja: Li­dia Za­wie­ru­szan­ka
Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak
Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Emi­lia Pryś­ko
Skład: Iza­be­la Kruź­lak
Zdję­cie na okład­ce: De­po­sit­pho­tos/Vi­ta­li­kRad­ko
Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Ju­sty­na To­mas
Kie­row­nik re­dak­cji: Agniesz­ka Gó­rec­ka
© Co­py­ri­ght by Ma­te­usz Go­styń­ski © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal
Ta książ­ka jest fik­cją li­te­rac­ką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­ko­we. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sa­ne w tej książ­ce są two­rem wy­obraź­ni au­tor­ki bądź zo­sta­ły zna­czą­co prze­two­rzo­ne pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.
Biel­sko-Bia­ła 2021
Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o. ul. Za­po­ra 25 43-382 Biel­sko-Bia­ła tel. 338282828, fax 338282829pas­cal@pas­cal.plwww.pas­cal.pl
ISBN 978-83-8103-807-2
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Roz­dział 1

Obec­nie

DWU­DZIE­STE­GO DRU­GIE­GO LU­TE­GO JAK CO RANO OBU­DZIŁ MNIE PIER­DO­LO­NY DZWO­NEK BU­DZI­KA. Ten po­ra­nek ni­czym nie róż­nił się od in­nych. By­łem wkur­wio­ny, że mu­szę wstać, prze­trzeć oczy i wyjść do lu­dzi. Dłuż­szy czas temu po­pa­dłem w le­targ, w któ­rym utkną­łem. Prze­sta­łem być na­wet Ju­bi­le­rem, któ­re­go zna­ło mia­sto, a sta­łem się mar­nym prze­bie­rań­cem uda­ją­cym daw­ne­go sie­bie.

Jesz­cze za­nim pod­nio­słem się z po­ście­li, przy­po­mnia­łem so­bie, że ten dzień jed­nak miał się róż­nić od in­nych. Na dzi­siaj zo­sta­ło bo­wiem za­pla­no­wa­ne świę­to­wa­nie zmia­ny na moim licz­ni­ku. Mie­li­śmy ob­cho­dzić moje uro­dzi­ny. Mó­wiąc „my”, mam na my­śli Czar­ną i współ­pra­cow­ni­ków, któ­rych przez lata na­mno­ży­ło się jak mró­wek w mro­wi­sku. Je­dy­nym po­zy­tyw­nym ak­cen­tem było to, że nie­zmien­nie będą mi to­wa­rzy­szyć Zło­tó­wa i Bram­karz.

Mo­ni­ka sta­ła się prze­wi­dy­wal­na: co roku szy­ko­wa­ła do­kład­nie to samo. Wie­dzia­łem, że za chwi­lę wsko­czy do po­ko­ju, nio­sąc ta­lerz ze śnia­da­niem sty­li­zo­wa­nym na an­giel­skie. Nie my­li­łem się i w mo­men­cie, kie­dy prze­wra­ca­łem się na bok, żeby się­gnąć po ko­lej­ną ta­blet­kę xa­na­xu, we­szła do sy­pial­ni cała roz­go­go­lo­na.

– Hej, przy­go­to­wa­łam two­je ulu­bio­ne da­nie – rzu­ci­ła do mnie z uśmie­chem.

– Dzię­ki, ko­cha­nie – od­po­wie­dzia­łem, świa­do­my tego, że skła­ma­łem dwa razy: ani nie by­łem wdzięcz­ny, ani Mo­ni­ka nie była moim ko­cha­niem.

Po tej krót­kiej wy­mia­nie uprzej­mo­ści za­bra­łem się do je­dze­nia. Wie­dzia­łem, że im szyb­ciej skoń­czę, tym prę­dzej po­ja­dę spo­tkać się z moim wie­lo­let­nim przy­ja­cie­lem. Nic bar­dziej myl­ne­go: Czar­na mia­ła swój plan na ce­le­bro­wa­nie tego po­ran­ka i po­mi­mo eks­pre­so­we­go tem­pa, w ja­kim po­chła­nia­łem śnia­da­nie, przy­szedł czas na de­ser, któ­ry za­pla­no­wa­ła.

Za­czę­ła po­wo­li zsu­wać z ra­mion ko­szu­lę noc­ną, któ­ra nie do koń­ca przy­sła­nia­ła jej wiel­kie, okrą­głe si­li­ko­no­we cyc­ki, za któ­re dwa lata wcze­śniej za­pła­ci­łem kro­cie. To była jed­na z naj­lep­szych in­we­sty­cji w moim ży­ciu. Pro­ble­mem było jed­nak to, że już od dłuż­sze­go cza­su zu­peł­nie prze­sta­ła mnie pod­nie­cać. Wszyst­ko ro­bi­łem me­cha­nicz­nie, tak jak­bym ko­rzy­stał z usług zwy­kłej kur­wy. Zgią­łem ją wpół, wsze­dłem w nią od tyłu, spla­ta­jąc moc­no jej dło­nie jed­ną ręką, pod­czas gdy pod­du­sza­łem ją dru­gą. Nie było w tym ani de­lek­to­wa­nia się, ani pa­sji, zro­bi­łem to jak naj­szyb­ciej, żeby już tyl­ko móc opu­ścić nasz apar­ta­ment.

Mo­głem wresz­cie za­cząć swój co­dzien­ny ry­tu­ał. Pod­sze­dłem do okna, od­sło­ni­łem za­sło­ny i uj­rza­łem wi­dok, któ­ry za każ­dym ra­zem tak samo za­pie­rał mi dech w pier­siach: czter­dzie­ste siód­me pię­tro, po­łu­dnio­wa część mia­sta, wi­dok lu­dzi w bie­gu.

Wro­cław bu­dził się do ży­cia, a nad tym wszyst­kim czu­wa­łem ja. Po prze­bu­dze­niu zwy­kle bra­łem do­kład­nie sied­mio­mi­nu­to­wy prysz­nic, my­łem zęby i wkła­da­łem przy­go­to­wa­ne wie­czo­rem rze­czy.

Kie­dy skoń­czy­łem, zła­pa­łem w jed­ną rękę te­le­fon, a w dru­gą – tor­bę na tre­ning. Za­nim zdą­ży­łem dojść do drzwi, Czar­na za­trzy­ma­ła mnie w przed­po­ko­ju.

– O któ­rej wró­cisz? – za­py­ta­ła, mru­ga­jąc przy tym do mnie.

– My­ślę, że przed siód­mą.

– Daj mi znać pół go­dzi­ny wcze­śniej.

– Do­brze, za­dzwo­nię. – Po­że­gna­łem ją ca­łu­sem w usta.

Wy­sze­dłem z miesz­ka­nia. Sze­dłem do win­dy dłu­gim na czter­dzie­ści me­trów ko­ry­ta­rzem. Za­sta­na­wia­łem się, co wciąż ro­bię z Czar­ną. Oczy­wi­ście była w moim ty­pie, jed­nak od dłu­gie­go cza­su mę­czy­ły mnie kłam­stwa, na któ­rych był zbu­do­wa­ny nasz zwią­zek. Mo­ni­ka wciąż nie wie­dzia­ła, czym się na­praw­dę zaj­mu­ję, a ja na­dal nie mia­łem za­mia­ru jej tego wy­ja­śniać. Nie ufa­łem jej na tyle.

Do­dat­ko­wo ogień, któ­ry kie­dyś bu­chał mię­dzy nami, zwy­czaj­nie zgasł. Moje po­żą­da­nie wo­bec niej znik­nę­ło i za­stą­pi­ło je przy­zwy­cza­je­nie, któ­re już mi nie wy­star­cza­ło. Wie­dzia­łem, że sko­ro ja czu­ję się w ten spo­sób, ona tak­że musi to do­strze­gać. Okła­my­wa­li­śmy sie­bie na­wza­jem.

Wsia­dłem do win­dy, na­ci­sną­łem przy­cisk i zje­cha­łem na dół. Wy­cho­dząc przez sta­lo­we drzwi, zo­ba­czy­łem mo­je­go ulu­bio­ne­go re­cep­cjo­ni­stę, pana Mar­ka.

– Dzień do­bry, pa­nie Tom­ku, mi­łe­go dnia ży­czę. – Nie wie­dzia­łem cze­mu, ale wy­raz twa­rzy tego czło­wie­ka po­pra­wiał mi hu­mor bar­dziej niż szyb­kie nu­mer­ki z Mo­ni­ką, ta­kie jak ten chwi­lę wcze­śniej.

– Do­bry, wza­jem­nie – od­po­wie­dzia­łem krót­ko.

Wy­sze­dłem z bu­dyn­ku od stro­ny uli­cy Gwiaź­dzi­stej. Sta­ną­łem nie­opo­dal dro­gi. Moje płu­ca wy­peł­ni­ły się czą­stecz­ka­mi spa­lin uno­szą­cy­mi się w po­wie­trzu. Przy­jem­ny za­pach ben­zy­ny wy­peł­nił mój nos. Uwiel­bia­łem to uczu­cie ze­psu­cia.

Ro­zej­rza­łem się i zo­ba­czy­łem Zło­tó­wę opar­te­go o ma­skę sa­mo­cho­du. Pa­lił pa­pie­ro­sa i wy­glą­dał bar­dzo spo­koj­nie. Czu­łem, jak udzie­la mi się jego aura. W tam­tej chwi­li ra­zem z Bram­ka­rzem byli je­dy­ny­mi oso­ba­mi, dzię­ki któ­rym na­dal mia­łem kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią.

– Gdzie je­dzie­my, pa­nie pre­ze­sie? – za­py­tał, wcią­ga­jąc w płu­ca dym ni­ko­ty­no­wy.

– Zło­tó­wa, ile, kur­wa, razy trze­ba ci po­wta­rzać, że­byś na­wet nie żar­to­wał w ten spo­sób? – od­po­wie­dzia­łem wy­raź­nie po­iry­to­wa­ny.

– A co ja zno­wu ta­kie­go zro­bi­łem? – od­parł, uda­jąc, że nie wie, o co mi cho­dzi.

– Do­sko­na­le wiesz, żeby nie mó­wić do mnie per, kur­wa, pa­nie pre­ze­sie, sze­fie i tak da­lej, ni­g­dy nie mo­że­my być pew­ni, czy ktoś tego nie sły­szy – wy­ja­śni­łem.

– Prze­pra­szam. – W jego gło­sie było sły­chać wy­raź­ną skru­chę.

– Wy­ja­śnij mi, czy my, kur­wa, co­dzien­nie ro­bi­my coś in­ne­go? – za­py­ta­łem.

– Wła­ści­wie... – Za­sta­no­wił się chwi­lę. – To nie – do­koń­czył.

– No, więc jedź na si­łow­nię. Nie każ Bram­ka­rzo­wi dłu­żej cze­kać – oznaj­mi­łem.

Wsie­dli­śmy do auta. Zło­tó­wa od­pa­lił sil­nik i ru­szył z pi­skiem opon. Ja­dąc przez mia­sto, za­wsze przy­glą­dam się lu­dziom. Wro­cław róż­ni się od in­nych du­żych miast, tu­taj lu­dzie mniej się spie­szą. Czas bie­gnie zde­cy­do­wa­nie wol­niej. Ka­rol chy­ba za­uwa­żył moją za­du­mę i sta­rał się prze­dłu­żyć na­szą po­dróż.

Nie po­zo­sta­wia­łem ni­cze­go przy­pad­ko­wi. By­wa­łem pa­ra­no­ikiem prze­sad­nie kon­tro­lu­ją­cym sy­tu­ację. Spraw­dza­jąc dro­gę w lu­ster­ku, zo­ba­czy­łem do­brze zna­ne mi czar­ne bmw, któ­re od ty­go­dni krą­ży za nami. Wy­sie­dli­śmy z auta i pierw­sze, co Zło­tó­wa zro­bił, to od­pa­lił ko­lej­ne­go pa­pie­ro­sa, pod­biegł do drzwi si­łow­ni, otwo­rzył je przede mną i zgiąw­szy się wpół, za­pro­sił mnie do środ­ka ge­stem ręki.

Przed wej­ściem rzu­ci­łem jesz­cze okiem na wga­pio­nych w nas dwóch funk­cjo­na­riu­szy CBŚP Wro­cław. Ob­ser­wo­wa­li, ale nie wy­szli z sa­mo­cho­du.

– Ja pier­do­lę, ty ni­g­dy nie do­ro­śniesz – skwi­to­wa­łem i wsze­dłem do środ­ka.

– Idź, ja cię do­go­nię, gdy skoń­czę pa­lić – od­po­wie­dział, śmie­jąc się.

Tam­te­go dnia re­cep­cję ob­słu­gi­wa­ła Aśka. Była blon­dyn­ką o krę­co­nych wło­sach i dzie­cię­cej twa­rzy, ale z tego, co wiem, mia­ła dwa­dzie­ścia czte­ry lata. Była ład­na i mia­ła w so­bie to coś, co cią­gnę­ło mnie mię­dzy jej uda. Wła­ści­ciel si­łow­ni nie­raz wspo­mi­nał mi, że ta dziew­czy­na cią­gle o mnie wy­py­tu­je.

W wol­nym cza­sie Aśka do­ra­bia­ła na ka­mer­kach. Żyła w myl­nym prze­świad­cze­niu, że nikt o tym nie wie. Po tym, co wi­dzia­łem w in­ter­ne­cie, mu­szę przy­znać, że jest na­praw­dę wy­gim­na­sty­ko­wa­na i pod pew­ny­mi wzglę­da­mi chęt­nie bym to wy­ko­rzy­stał.

– Cześć, dzi­siaj chwi­lę póź­niej, co? – za­py­ta­ła pew­nie, a ja na­wet nie za­uwa­ży­łem, kie­dy prze­szła ze mną na ty.

– Mi­mo­wol­na zmia­na pla­nów – od­par­łem mar­kot­nie.

– Ano tak, prze­cież dzi­siaj wiel­ki dzień, wszyst­kie­go naj­lep­sze­go. – Wy­bie­gła zza lady i rzu­ci­ła mi się na szy­ję. Nie wie­dzia­łem na­wet, skąd to dziew­czę wie, że mam uro­dzi­ny.

– Dzię­ki – po­dzię­ko­wa­łem chłod­no i de­li­kat­nie wy­śli­zgną­łem się z jej uści­sku.

– Je­śli bę­dziesz chciał zmie­nić la­skę na młod­szy mo­del, to sprawdź kie­szeń w spodniach – szep­nę­ła mi do ucha, kie­dy po­de­szła jesz­cze raz.

Ode­bra­łem klucz do szaf­ki i ru­szy­łem w kie­run­ku szat­ni. W tej sa­mej chwi­li do­biegł do mnie Ka­rol, za któ­rym cią­gnął się smród pa­pie­ro­sów. Gdy sze­dłem ko­ry­ta­rzem, spraw­dzi­łem spodnie i oka­za­ło się, że ta wa­riat­ka wsu­nę­ła mi do kie­sze­ni swo­je cał­ko­wi­cie na­gie zdję­cie z no­ga­mi uło­żo­ny­mi na za pięt­na­ście trze­cia i nu­me­rem te­le­fo­nu na od­wro­cie.

Po­ka­za­łem to Zło­tó­wie, któ­ry kom­plet­nie osza­lał. Za­czął tu­pać no­ga­mi jak małe dziec­ko i w kół­ko po­wta­rzać „nie wie­rzę”, w tam­tej chwi­li tro­chę przy­po­mi­nał pa­wia­na bie­ga­ją­ce­go po wy­bie­gu w zoo. Ni­g­dy nie na­rze­ka­łem na brak po­wo­dze­nia u ko­biet, ale przy­znam, że to pierw­szy raz, kie­dy do­sta­łem tak bez­po­śred­nie za­pro­sze­nie.

Kie­dy tyl­ko we­szli­śmy do szat­ni, od razu zo­ba­czy­łem Bram­ka­rza. Wła­ści­wie trud­no było go nie za­uwa­żyć.

Roz­dział 2

OD DŁU­GIE­GO CZA­SU BY­ŁEM BAR­DZO NO­STAL­GICZ­NY. Szcze­gól­nie przy oka­zjach ta­kich jak uro­dzi­ny nę­ka­ły mnie de­mo­ny prze­szło­ści. Gdy pa­trzy­łem na Paw­ła, od razu przy­po­mnia­łem so­bie na­sze pierw­sze spo­tka­nie sześć lat temu.

Sześć lat wcze­śniej

By­łem dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nim gnoj­kiem, kie­dy się po­zna­li­śmy. My­śla­łem, że świat leży u mo­ich stóp, a każ­dy bę­dzie tań­czyć tak, jak mu za­gram. Wte­dy nie wie­dzia­łem jesz­cze, jak sma­ku­je po­raż­ka. By­łem szczę­śli­wy, a moje ży­cie to­czy­ło się bez­tro­sko. Moje apa­tycz­ne na­sta­wie­nie do ota­cza­ją­ce­go świa­ta mia­ło do­pie­ro na­dejść. Pew­nie mógł­bym tego unik­nąć, gdy­bym był ostroż­niej­szy.

Lu­dzie po­wta­rza­li, że bra­ku­je mi po­ko­ry. Z taką samą ła­two­ścią wy­da­wa­łem pie­nią­dze, jak je za­ra­bia­łem. Po tym ze­psu­tym świe­cie krą­ży­ła opi­nia, że im­pre­zy za­czy­na­ją się do­pie­ro wte­dy, gdy na sa­lo­ny wkra­cza Ju­bi­ler.

Tam­te­go wie­czo­ru mia­łem tra­fić na otwar­cie jed­nej z naj­więk­szych dys­ko­tek w mie­ście. Im­pre­za po­win­na się za­cząć o go­dzi­nie dwu­dzie­stej dru­giej, a ja mia­łem nie­ład­ny zwy­czaj spóź­nia­nia się i wcho­dze­nia z hu­kiem.

Im­pre­za mia­ła się za­cząć w wy­na­ję­tym prze­stron­nym apar­ta­men­cie w sa­mym cen­trum Wro­cła­wia. Pod­ło­gi tego po­nad­stu­dwu­dzie­sto­me­tro­we­go miesz­ka­nia były wy­ło­żo­ne mar­mu­ro­wy­mi ka­fla­mi. W oczy rzu­ca­ły się też ogrom­na wan­na sto­ją­ca na środ­ku sa­lo­nu oraz an­tycz­ne me­ble.

Była go­dzi­na osiem­na­sta, prze­cha­dza­łem się po chłod­nej po­sadz­ce apar­ta­men­tu. Pod­sze­dłem do przy­ciem­nia­nej szy­by i spoj­rza­łem przez nią. Mia­sto do­pie­ro bu­dzi­ło się do ży­cia. Wszy­scy wy­glą­da­li zu­peł­nie zwy­czaj­nie, oprócz jed­ne­go dwu­me­tro­we­go męż­czy­zny cią­gną­ce­go za sobą ha­rem dziew­czyn. Od razu roz­po­zna­łem w nim Zło­tó­wę.

Nie mu­sia­łem dłu­go cze­kać, kie­dy usły­sza­łem dzwo­nek. Pod­sze­dłem do drzwi i otwo­rzy­łem je bez wa­ha­nia.

– Sie­ma, zo­bacz, co zna­la­złem po dro­dze – po­wie­dział Zło­tó­wa z ogrom­ną dumą w gło­sie.

– Wi­tam pa­nie w na­szych skrom­nych pro­gach – rzu­ci­łem w kie­run­ku dziew­czyn.

Pod­cho­dzi­ły do mnie po ko­lei, żeby się przed­sta­wić. Nie za­pa­mię­ta­łem praw­do­po­dob­nie żad­ne­go imie­nia. Po­da­łem każ­dej kie­li­szek szam­pa­na, do któ­re­go wcze­śniej wrzu­ci­li­śmy po jed­nej mol­ly, tak dla ku­ra­żu, żeby szyb­ciej roz­krę­cić im­pre­zę.

W sa­lo­nie, na środ­ku sto­łu, le­ża­ła wiel­ka zło­ta taca wy­peł­nio­na po brze­gi ko­ka­iną, obok pie­nią­dze do zwi­jek. Czym cha­ta bo­ga­ta, po­my­śla­łem. Al­ko­hol lał się stru­mie­nia­mi.

Pa­nie po pół go­dzi­ny od wy­pi­cia szam­pa­na były już do­brze roz­luź­nio­ne. To był za­je­bi­sty po­mysł z tymi pi­gu­ła­mi. Wa­li­li­śmy kre­skę za kre­ską. Czu­łem, jak­by czas ucie­kał mi przez pal­ce, chwi­la trwa­ła zde­cy­do­wa­nie za krót­ko.

Wśród dziew­czyn, któ­re przy­pro­wa­dził Ka­rol, były pięk­ne bliź­niacz­ki. Już na sa­mym po­cząt­ku wpa­ko­wa­ły mi się na ko­la­na i na­wet nie my­śla­ły, żeby od­stą­pić mnie na krok. Były iden­tycz­ne: czar­ne oczy, wło­sy w ko­lo­rze pla­ty­ny, grzyw­ka opusz­czo­na na czo­ło, ide­al­nie okrą­głe w bio­drach. Na tę oka­zję wło­ży­ły na­wet ta­kie same krót­kie czer­wo­ne su­kien­ki le­d­wo za­kry­wa­ją­ce po­ślad­ki.

Każ­dy ruch dziew­czyn po­wo­do­wał u mnie ogrom­ne pod­nie­ce­nie. W koń­cu ma­rze­niem więk­szo­ści męż­czyzn jest upoj­na chwi­la z bliź­niacz­ka­mi. Raz po raz w sek­sow­ny spo­sób przy­gry­za­ły war­gi, jak­by obie zda­wa­ły so­bie spra­wę, co może się wy­da­rzyć tego wie­czo­ru. Kie­dy schy­la­ły się po ko­lej­ną dział­kę nar­ko­ty­ków, ich su­kien­ki uno­si­ły się de­li­kat­nie do góry i oka­za­ło się, że na­wet bie­li­znę no­szą iden­tycz­ną, a ra­czej nie no­szą jej wca­le. Ich bez­pru­de­ryj­ność wy­wo­ła­ła co­raz więk­szą chęć na nie.

W tam­tym mo­men­cie zro­zu­mia­łem, że ogrom­na wan­na na środ­ku sa­lo­nu nie była tyl­ko fa­na­be­rią pro­jek­tan­ta. Każ­da ko­lej­na mi­nu­ta uka­zy­wa­ła praw­dzi­we ob­li­cze mło­dych ko­biet w tym mie­ście – to­tal­ne ze­psu­cie. Na sa­mym po­cząt­ku z po­wo­du odu­rze­nia nar­ko­ty­ka­mi nie wie­dzia­łem, ile ich tak na­praw­dę go­ści­my, ale kie­dy sta­ni­ki za­czę­ły lą­do­wać na pod­ło­dze za spra­wą uży­wek lub na­sze­go uro­ku do­li­czy­łem się sze­ściu dziew­czyn.

Sie­dzia­ły ro­ze­bra­ne na skó­rza­nym na­roż­ni­ku. Bliź­niacz­ki chy­ba wie­dzia­ły, że są za­re­zer­wo­wa­ne dla mnie, bo po­zo­sta­wa­ły na­dal ubra­ne. Jed­na z ma­ło­lat za­czę­ła na­peł­niać wan­nę i nie­wie­le my­śląc, wsko­czy­ła do niej, roz­le­wa­jąc na ka­fle część wody.

Przy­cią­ga­jąc wska­zu­ją­cy pa­lec do sie­bie, za­pro­si­ła Zło­tó­wę bli­żej, a kie­dy tyl­ko pod­szedł, wcią­gnę­ła go do wan­ny w ubra­niu. Im­pre­za na­wet się jesz­cze nie za­czę­ła, a już trwa­ła w naj­lep­sze. Było jak w ame­ry­kań­skich fil­mach, wszyst­ko dzia­ło się szyb­ko i trwa­ło za krót­ko. W koń­cu nad­szedł czas, żeby za­cząć zbie­rać się do wyj­ścia.

Było lato, na dwo­rze mimo póź­nej pory po­wie­trze na­dal było go­rą­ce. Chcie­li­śmy przejść szyb­ko od apar­ta­men­tu do klu­bu. Bliź­niacz­ki zła­pa­ły mnie pod ręce, a Ka­rol pro­wa­dził resz­tę dziew­czyn ze sobą. Przed wej­ściem pierw­szy raz zo­ba­czy­łem Bram­ka­rza.

Zro­bił na mnie ogrom­ne wra­że­nie. Było wi­dać, że jest star­szy. Na oko miał oko­ło trzy­dzie­stu lat. Biła od nie­go ogrom­na pew­ność sie­bie, stał wy­pro­sto­wa­ny, ze sple­cio­ny­mi na pier­siach rę­ka­mi. Tam­te­go wie­czo­ru miał pil­no­wać, żeby do środ­ka nie wszedł nikt spo­za krę­gu za­pro­szo­nych. Wła­ści­ciel wcze­śniej wrę­czył Bram­ka­rzo­wi li­stę i po­in­stru­ował, że oso­ba za­pro­szo­na może wpro­wa­dzić jed­ną oso­bę to­wa­rzy­szą­cą. Wie­dzie­li­śmy o tym, a i tak przy­pro­wa­dzi­li­śmy w su­mie sześć do­dat­ko­wych osób.

– Imię – za­py­tał krót­ko.

– Jaś Fa­so­la – od­po­wie­dzia­łem drwią­co.

– Prze­pra­szam, ale nie mam na li­ście żad­ne­go Ja­sia Fa­so­li. – Było ja­sne, że nie zro­zu­miał dow­ci­pu.

– Ju­bi­ler i Zło­tó­wa – od­par­łem, chcąc prze­rwać jego ner­wo­we prze­szu­ki­wa­nie li­sty.

– Pa­no­wie wcho­dzą i dwie oso­by z wami, resz­ta musi nie­ste­ty zo­stać na ze­wnątrz – wy­ja­śnił po raz ko­lej­ny.

– Za­wo­łaj Jan­ka! – krzyk­ną­łem.

Na twa­rzy ochro­nia­rza ma­lo­wa­ło się pie­kiel­ne wkur­wie­nie. Za­cho­wał jed­nak pe­łen pro­fe­sjo­na­lizm i po­szedł po sze­fa. Po krót­kiej chwi­li wró­cił z Jan­kiem, któ­re­mu nogi od­ma­wia­ły już po­słu­szeń­stwa.

– To­mek, pro­si­łem, że­by­ście nie ro­bi­li ta­kich scen – po­wie­dział wła­ści­ciel.

– Ja­nek, po­patrz na to z in­nej per­spek­ty­wy, bliź­niacz­ki to pra­wie jak jed­na oso­ba. One wcho­dzą ze mną, a Zło­tó­wa jest tak zro­bio­ny, że uwa­ża się za szej­ka, a te pięk­ne pa­nie za swo­je żony. Nie rób­my z tego ja­kie­goś wiel­kie­go pro­ble­mu. – Uśmiech­ną­łem się do Jan­ka zna­czą­co. Ka­rol w tej chwi­li tyl­ko ki­wał gło­wą, chy­ba miał już do­syć.

– Ostat­ni raz – od­po­wie­dział i wpu­ścił nas do środ­ka.

– Ni­g­dy nie mów ni­g­dy – rzu­ci­łem przez ra­mię.

Ka­zał Bram­ka­rzo­wi za­pro­wa­dzić nas do loży i zo­stać z nami, w ra­zie gdy­by­śmy cze­goś po­trze­bo­wa­li. Wy­da­je mi się, że bar­dziej cho­dzi­ło mu jed­nak o to, że­by­śmy nie od­je­ba­li cze­goś pod­czas wiel­kie­go otwar­cia.

Do­sta­li­śmy miej­sce w cen­tral­nej czę­ści dys­ko­te­ki z wi­do­kiem na bar i je­den z par­kie­tów. Usie­dli­śmy i kon­ty­nu­owa­li­śmy im­pre­zę. Zło­tó­wa za­raz po wej­ściu do klu­bu opadł gło­wą na stół, część dziew­czyn ucie­kła na par­kiet, a bliź­niacz­ki tań­czy­ły przy loży, uwo­dząc mnie swo­imi po­nęt­ny­mi ru­cha­mi. Po­pro­si­łem Bram­ka­rza, żeby do­trzy­mał mi to­wa­rzy­stwa i usiadł, sko­ro Ka­rol i tak le­żał już nie­przy­tom­ny.

– Ła­du­jesz? – za­py­ta­łem, po­da­jąc mu zwij­kę.

– Prze­pra­szam, nie mogę, je­stem w pra­cy – od­po­wie­dział grzecz­nie.

– Po­wiedz mi, jak to, kur­wa, jest, że wy­glą­dasz, jak­byś miał za­bić, a w roz­mo­wie je­steś tak prze­sad­nie kul­tu­ral­ny?

– Po­zo­ry mylą – od­parł.

– Na­pi­jesz się ze mną cho­ciaż drin­ka dla to­wa­rzy­stwa?

– Je­den mi nie za­szko­dzi – od­po­wie­dział, na­pi­na­jąc przy oka­zji ogrom­ne mię­śnie.

– Nie­wie­lu jest lu­dzi ta­kich jak ty – za­czą­łem.

– Nie ro­zu­miem. – Było wi­dać po nim za­kło­po­ta­nie.

– Każ­dą po­wie­rzo­ną ro­bo­tę trak­tu­jesz, jak­byś miał za­ro­bić na tym co naj­mniej mi­lion do­la­rów, praw­da?

– Tak, mama na­uczy­ła mnie, że na­le­ży sza­no­wać rękę, któ­ra cię kar­mi. – Tym zda­niem ide­al­nie się wpi­sał w sche­mat osił­ka, któ­ry w ży­ciu naj­bar­dziej ko­cha wła­sną mat­kę.

– Po­wiedz mi jed­ną za­je­bi­ście, ale to za­je­bi­ście waż­ną rzecz. – Po­czu­łem, że po­trze­bu­ję w mo­jej eki­pie wła­śnie ko­goś ta­kie­go.

– Słu­cham. – Na­chy­lił się bar­dziej, na­słu­chu­jąc.

– Ja­nek do­brze ci pła­ci? – za­py­ta­łem.

– Nie na­rze­kam, mamy oko­ło dwóch stó­wek za noc­kę.

Kie­dy od­po­wie­dział, za­śmia­łem się, prze­ry­wa­jąc roz­mo­wę. Po­pro­si­łem go, żeby przy­pil­no­wał Zło­tó­wy i dziew­czyn. Od­sze­dłem od sto­łu, zo­sta­wia­jąc wszyst­kich, i uda­łem się w kie­run­ku za­ple­cza. Sta­ną­łem przed wiel­ki­mi drzwia­mi z na­pi­sem „Biu­ro”. Wsze­dłem bez pu­ka­nia i od razu tego po­ża­ło­wa­łem. Zo­ba­czy­łem Jan­ka ze spodnia­mi spusz­czo­ny­mi do ko­stek, a mię­dzy jego uda­mi dziew­czy­nę z usta­mi peł­ny­mi ro­bo­ty. Nie spe­szy­ło jej moje wej­ście, po pro­stu kon­ty­nu­owa­ła, nic so­bie z tego nie ro­biąc. Nie wiem, kto był bar­dziej za­że­no­wa­ny: ja czy on.

– Kur­wa, nie umiesz pu­kać?! – krzyk­nął, za­ci­ska­jąc zęby albo z wkur­wie­nia, albo z roz­ko­szy.

– Nie mam tego w zwy­cza­ju, chy­ba że cho­dzi o ko­bie­ty. Mu­siał­byś za­py­tać ko­le­żan­ki, czy chcia­ła­by się prze­ko­nać – od­po­wie­dzia­łem, iro­ni­zu­jąc. – Przej­dę od razu do sed­na, bo nie mam za­mia­ru pa­trzeć, jak ona ci ob­cią­ga – kon­ty­nu­owa­łem.

– Mów – od­po­wie­dział, pro­stu­jąc nogi i do­ci­ska­jąc jed­ną ręką gło­wę dziew­czy­ny do swo­je­go kro­cza.

– Pa­weł, ochro­niarz, któ­ry dla cie­bie pra­cu­je, jest pew­ny? – za­py­ta­łem.

– Jest, chło­pak sie­dział za sa­mo­cho­dy, nie wpier­do­lił ni­ko­go – od­parł. – Po co ci ta in­for­ma­cja? – do­dał po chwi­li.

– Przej­mu­ję go – wy­ja­śni­łem.

– Ale... – sta­rał się mnie za­trzy­mać.

– Ja­nek, do­brze wiesz, że ze mną nie ma żad­ne­go ale – rzu­ci­łem przez ra­mię i wy­sze­dłem z biu­ra.

Gdy wra­ca­łem, zo­ba­czy­łem lek­kie za­mie­sza­nie w oko­li­cach na­szej loży. Przy­spie­szy­łem kro­ku, żeby do­wie­dzieć się, co się tam od­pier­da­la. Bram­karz du­sił mo­je­go zna­jo­me­go od tyłu. Wi­dzia­łem, że ko­le­ga po­wo­li za­czął od­pły­wać, a z jego oczu ucie­ka­ło ży­cie.

– Puść go! – krzyk­ną­łem.

Pa­weł jak­by mo­men­tal­nie zro­zu­miał, jaka jest moja po­zy­cja w tej gru­pie. Po­słu­chał i pu­ścił le­d­wo przy­tom­ne­go Mać­ka, któ­ry osu­nął się na pod­ło­gę.

– Za­bierz­cie go, wsadź­cie do tak­sów­ki i prze­pro­ście ode mnie – po­wie­dzia­łem do jego ko­le­gów, rzu­ca­jąc im pięć­set zło­tych na rze­czo­ną ta­ry­fę. – Co ty od­pier­da­lasz?! – krzyk­ną­łem do Bram­ka­rza.

– Pa­nie Tom­ku, ten fa­cet pod­szedł do loży i za­czął kle­pać po pu­pie jed­ną z tych dziew­czyn, któ­re pan przy­pro­wa­dził – wy­ja­śnił po­wo­dy zaj­ścia. – Prze­pra­szam za moje za­cho­wa­nie, ale nie po­zwa­lam na trak­to­wa­nie ko­biet w ten spo­sób.

Ten gość po­tra­fił przejść od bru­tal­nej siły do try­bu po­ukła­da­ne­go w cią­gu ułam­ka se­kun­dy.

– Chuj z tym, ju­tro nie bę­dzie pa­mię­tał – skwi­to­wa­łem. – Mu­sisz uwa­żać, dzi­siaj są tu­taj sami wpły­wo­wi lu­dzie i przed chwi­lą du­si­łeś jed­ne­go z nich. – Chcia­łem wy­tłu­ma­czyć mu w pro­sty spo­sób, że może so­bie na­ro­bić pro­ble­mów na mie­ście.

– Ja po pro­stu wy­peł­nia­łem swo­je obo­wiąz­ki, mia­łem się opie­ko­wać pa­nem i go­ść­mi.

– Do­brze zro­bi­łeś. – Nie mo­głem go po­tę­pić za wy­ko­ny­wa­nie pra­cy.

– Mam dla cie­bie pro­po­zy­cję: prze­ka­za­łem już Jan­ko­wi, że bę­dziesz pra­co­wał dla mnie – po­wie­dzia­łem, po­da­jąc mu ser­wet­kę. – Za­dzwoń ju­tro pod ten nu­mer.

– Co miał­bym ro­bić? – do­py­ty­wał.

– Wy­tłu­ma­czę to ju­tro, ale na start bę­dziesz za­ra­biał dwa razy tyle co tu­taj.

– Dzię­ku­ję, pa­nie Tom­ku, na pew­no za­dzwo­nię – wy­ce­dził z lek­kim pod­nie­ce­niem w gło­sie.

– Mów do mnie po imie­niu. Nie wy­pa­da, żeby ktoś star­szy ode mnie mó­wił na pan.

– Ja­sne – od­po­wie­dział i wró­cił do pi­cia drin­ka.

Za­ba­wa trwa­ła w naj­lep­sze. Na­wet Zło­tó­wa jak­by zmar­twych­wstał: zwy­mio­to­wał pod stół i pił da­lej. Z po­wo­du bra­ku kul­tu­ry Ka­ro­la prze­nie­śli­śmy się do baru. Bram­karz na­dal nie od­stę­po­wał nas na krok. Usie­dli­śmy na wy­so­kich ho­ke­rach, bliź­niacz­ki sta­nę­ły obok mnie. Zło­tó­wa parę krze­seł da­lej, le­d­wo trzy­ma­jąc się fo­te­la, pod­no­sił kie­li­szek za kie­lisz­kiem.

– Po­pro­szę bur­bon na lo­dzie i dwa co­smo­po­li­ta­ny – zło­ży­łem za­mó­wie­nie u bar­ma­na. Le­d­wie wy­da­no mi na­po­je, a już wi­dzia­łem, że Ka­rol zdo­łał wró­cić do po­przed­nie­go sta­nu.

– Od­wieź go do domu – po­wie­dzia­łem do Bram­ka­rza, po­da­jąc mu klu­czy­ki do swo­je­go sa­mo­cho­du.

– Nie ma pro­ble­mu. Gdzie jest sa­mo­chód?

– Auto stoi przed apar­ta­men­tow­cem, dwie­ście me­trów na lewo od klu­bu. Na­ci­śniesz przy­cisk na klu­czy­ku, żeby go od­na­leźć. Ju­tro od­staw wóz w to samo miej­sce. Wte­dy po­roz­ma­wia­my o pra­cy. – Może by­łem w tam­tym mo­men­cie głu­pi, da­jąc sa­mo­cho­dzia­rzo­wi klu­czy­ki do no­we­go sa­mo­cho­du, ale mia­łem prze­czu­cie, że tego nie po­ża­łu­ję.

– Za­dzwo­nię do pana ju­tro pół go­dzi­ny przed przy­jaz­dem.

– Świet­nie, tyl­ko prze­stań, kur­wa, do mnie ga­dać na pan.

– Prze­pra­szam.

Bram­karz za­rzu­cił so­bie dwu­me­tro­we­go Zło­tó­wę na ple­cy i wy­niósł go z im­pre­zy. Ja zo­sta­łem z pan­na­mi przy ba­rze i koń­czy­łem drin­ki. At­mos­fe­ra za­czę­ła ro­bić się co­raz go­ręt­sza. Bliź­niacz­ki z ko­lej­ny­mi ły­ka­mi tra­ci­ły reszt­ki za­ha­mo­wań. Nie zwa­ża­jąc na lu­dzi wo­kół, za­czę­ły mi pa­ko­wać ręce w spodnie. Wi­dząc, do cze­go to pro­wa­dzi, zła­pa­łem je moc­no za ręce i po­cią­gną­łem w kie­run­ku wyj­ścia.

Nie­zdar­nym kro­kiem we­szli­śmy do win­dy w apar­ta­men­tow­cu. Za­czę­ła się ka­ru­ze­la uczuć po­łą­czo­na z mol­ly, koką i al­ko­ho­lem. Bliź­niacz­ki, po­zba­wio­ne już ja­kich­kol­wiek ha­mul­ców, w win­dzie za­czę­ły roz­pi­nać mi spodnie. Przy­po­mnia­łem so­bie w koń­cu ich imio­na – Anna i Jo­an­na.

Anna klęk­nę­ła przede mną i roz­pię­ła mi roz­po­rek. Krew z ca­łe­go mo­je­go cia­ła od­pły­nę­ła w wia­do­me miej­sce. Jo­an­na w tym cza­sie ca­ło­wa­ła mnie na­mięt­nie swo­imi pięk­ny­mi, po­ma­lo­wa­ny­mi na czer­wo­no usta­mi. Ta chwi­la w win­dzie była jed­nak do­pie­ro po­cząt­kiem.

By­łem tak pi­ja­ny, że mia­łem pro­blem z otwo­rze­niem drzwi. Nie prze­szka­dza­ło nam to jed­nak w ni­czym. Dziew­czy­ny w trak­cie mo­jej wal­ki z zam­kiem ba­wi­ły się mo­imi klej­no­ta­mi.

W koń­cu uda­ło się i we­szli­śmy do środ­ka. Moc­no pchną­łem drzwi i usły­sza­łem za ple­ca­mi gło­śny trzask. W przed­po­ko­ju bliź­niacz­ki za­czę­ły się ca­ło­wać ze sobą i po­wo­li na­wza­jem roz­bie­rać. Kie­dy za­czę­ły po­cie­rać swo­je ogo­lo­ne cia­ła, by­łem już go­to­wy do dzia­ła­nia.

We­zwa­łem je ge­stem ręki i przy­cią­ga­jąc obie do sie­bie, po­pro­wa­dzi­łem w kie­run­ku wan­ny. We­szli­śmy do środ­ka we trój­kę. Mło­dzień­cza fan­ta­zja sta­ła się rze­czy­wi­sto­ścią. Ujeż­dża­ły mnie na zmia­nę.

Anna ro­bi­ła to po­wo­li, każ­dy jej ruch był za­pla­no­wa­ny. W tym cza­sie Jo­an­na po­ło­ży­ła się na so­fie i de­li­kat­nie się do­ty­ka­ła, wy­da­jąc co­raz gło­śniej­sze jęki. Wy­sze­dłem z wan­ny i pew­nie wsko­czy­łem mię­dzy jej nogi.

Za­czą­łem się po­ru­szać szyb­ko i zde­cy­do­wa­nie. Wi­dzia­łem, że jej się to po­do­ba, więc przy­spie­sza­łem co­raz bar­dziej, a ona z mi­nu­ty na mi­nu­tę z de­li­kat­nych ję­ków prze­szła do gło­śne­go krzy­ku roz­ko­szy. Nie po­zwo­li­łem jed­nak Jo­an­nie skoń­czyć i wró­ci­łem do spo­koj­nej Anny.

Po­pro­wa­dzi­łem ją do okna. Wzią­łem ją na ręce i po­czu­łem, jak opla­ta mnie swo­imi zgrab­ny­mi no­ga­mi. Przy­ci­sną­łem jej pięk­ny, okrą­gły ty­łek do szy­by i pew­nym ru­chem wsa­dzi­łem w nią mo­je­go na­brzmia­łe­go człon­ka.

Zmie­nia­li­śmy się co chwi­lę, a dzię­ki ich upodo­ba­niom mo­głem na zmia­nę kosz­to­wać ostre­go sek­su i de­li­kat­nych unie­sień. W trak­cie jed­ne­go aktu mia­łem i sukę, i dziew­czy­nę z są­siedz­twa. Bliź­niacz­ki skoń­czy­ły, ro­biąc mi naj­lep­sze­go loda w ży­ciu, a ja ude­ko­ro­wa­łem ich twa­rze naj­więk­szym wy­try­skiem, jaki kie­dy­kol­wiek wi­dzia­ły.

Chcia­ło­by się po­wie­dzieć, że to był cięż­ki po­ra­nek, ale było już, kur­wa, gru­bo po dwu­na­stej. Obok mnie na­dal le­ża­ły bez­pru­de­ryj­ne bliź­niacz­ki wtu­lo­ne w moją roz­bu­do­wa­ną klat­kę.

Się­gną­łem po te­le­fon, na któ­rym wy­świe­tla­ła się in­for­ma­cja o tu­zi­nie nie­ode­bra­nych po­łą­czeń z nie­zna­ne­go nu­me­ru. Przy­po­mnia­łem so­bie o roz­mo­wie z Bram­ka­rzem. Od­zy­ska­łem trzeź­wość umy­słu i za­dzwo­ni­łem po ta­ry­fę. Wy­rwa­łem dziew­czy­ny z bło­gie­go snu in­for­ma­cją o przy­by­ciu tak­sów­ki. Na ich twa­rzach było wi­dać wstyd spo­wo­do­wa­ny na­szą wczo­raj­szą za­ba­wą.

Nie pro­te­sto­wa­ły, ubra­ły się szyb­ko we wczo­raj­sze kre­acje i z po­tar­ga­ny­mi wło­sa­mi i roz­ma­za­nym ma­ki­ja­żem wy­szły po­spiesz­nie, nie py­ta­jąc o nic. Wzią­łem te­le­fon i za­dzwo­ni­łem pod nie­zna­ny mi nu­mer.

– Halo, Ju­bi­ler, roz­ma­wia­li­śmy wczo­raj na te­mat pra­cy dla mnie – usły­sza­łem spo­koj­ny głos ol­brzy­ma.

– Tak, ro­zu­miem, że wró­cisz z sa­mo­cho­dem w cią­gu pół go­dzi­ny.

– Pa­nie Tom­ku, ja tak na­praw­dę sto­ję przed apar­ta­men­tow­cem od ósmej – od­po­wie­dział pod­eks­cy­to­wa­ny.

Od­sło­ni­łem za­sło­ny i rze­czy­wi­ście moje auto było za­par­ko­wa­ne do­kład­nie w tym sa­mym miej­scu, z któ­re­go wczo­raj od­je­chał Bram­karz.

– Daj mi pół go­dzi­ny – od­po­wie­dzia­łem i za­czą­łem szy­ko­wać się do wyj­ścia.

Każ­dy dźwięk po­wo­do­wał uczu­cie bólu. Wie­dzia­łem, że po­przed­nie­go dnia zde­cy­do­wa­nie prze­sa­dzi­łem z ilo­ścią uży­wek. Zsze­dłem na dół, żeby unik­nąć dźwię­ku dzwon­ka w win­dzie. Wy­cho­dząc przez drzwi, od razu zo­ba­czy­łem Bram­ka­rza. Wy­da­wał się jesz­cze więk­szy niż w nocy. Pod­szedł do mnie szyb­ko i od razu po­dał mi klu­czy­ki.

– Od­nio­słem ko­le­gę do domu, po­ło­ży­łem w łóż­ku i za­mkną­łem za sobą drzwi – oznaj­mił.

– Dzię­ku­ję, że się nim za­opie­ko­wa­łeś – po­wie­dzia­łem. – Ten czło­wiek nie zna umia­ru.

– Mó­wi­li­śmy wczo­raj o ro­bo­cie dla mnie. – Było po nim wi­dać, że nie wie, jak za­cząć roz­mo­wę.

– Naj­pierw wrzuć te­le­fon do sa­mo­cho­du – od­po­wie­dzia­łem i rów­nież zo­sta­wi­łem swo­ją ko­mór­kę. – Przejdź­my się – do­da­łem.

Strasz­nie mę­czył mnie kac, ale sło­wo za­wsze było droż­sze od pie­nię­dzy, więc mu­sia­łem skoń­czyć wczo­raj­szą roz­mo­wę. Po dro­dze wstą­pi­li­śmy do ka­wiar­ni. Tyl­ko duża czar­na kawa mo­gła po­sta­wić mnie na nogi. Po­szli­śmy na most Uni­wer­sy­tec­ki. Opar­łem się o ba­rier­kę i za­czą­łem:

– Ja­nek wczo­raj po­twier­dził two­ją lo­jal­ność.

– Tak, je­stem oso­bą, któ­ra do­brze wy­peł­nia po­wie­rzo­ne jej za­da­nia i nie wy­sta­wia swo­ich.

– Chciał­bym, że­byś za­czął dla mnie pil­no­wać lu­dzi w dwóch okre­ślo­nych biz­ne­sach.

– Czym miał­bym się zaj­mo­wać?

– Miał­byś zbie­rać pie­nią­dze za sprze­daż fa­jek, od­bie­rać pa­pie­ro­sy na wschod­niej gra­ni­cy i przy­wo­zić je do ma­ga­zy­nu – przed­sta­wi­łem po­krót­ce za­kres obo­wiąz­ków.

– To tyle? – za­py­tał, jak­by było mu mało.

– Tak, na ra­zie tyle – od­par­łem. – Chciał­bym jak naj­szyb­ciej prze­ka­zać nad­zór nad tym pro­ce­de­rem ko­muś in­ne­mu. – Kur­wa, za­ufa­łem go­ścio­wi, któ­re­go po­zna­łem dzień wcze­śniej. Czy ja osza­la­łem?

– Przez pierw­szy mie­siąc będę cię uczył, prze­ka­żę ci kon­tak­ty, za­po­znam z ludź­mi pra­cu­ją­cy­mi dla mnie i na­uczę ca­łej pro­ce­du­ry. W tym cza­sie bę­dziesz do­sta­wał czte­ry­sta zło­tych dniów­ki. Pa­su­je?

– Je­śli to na po­czą­tek, to pa­su­je. – Było wi­dać, że po­czuł się pew­niej.

– Za­wsze mo­żesz wró­cić na bram­kę i za­ra­biać do koń­ca ży­cia tyle, ile wcze­śniej.

– Pa­su­je, nie na­rze­kam – po­wie­dział.

Od tam­tej pory Pa­weł wo­ził dla mnie pa­pie­ro­sy i od­bie­rał hajs. Oczy­wi­ście po dro­dze do­szło mu wie­le in­nych obo­wiąz­ków, ale ze zwy­kłe­go pra­cow­ni­ka stał się moim wspól­ni­kiem i przy­ja­cie­lem.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu peł­nej wer­sji książ­ki