Ołów - Gostyński Mateusz,Farion P.K. - ebook
NOWOŚĆ

20 osób interesuje się tą książką

Opis

Artur Konop dostaje kolejny cios od życia, który niemal go nokautuje i silnego mężczyznę zmienia w bezbronne dziecko. Nocne spotkanie na dachu hotelu zmienia wszystko. Maja Nowicka, ponownie pozostawiona sama sobie, próbuje dowiedzieć się czegoś o strzelaninie i przypadkiem odkrywa kolejne kłamstwo swojego partnera. Wszystko zaczyna się układać w całość.

 

Podejrzenia o każdą ze zbrodni znów krążą wokół jednej osoby, stawiając jej intencje i zachowanie pod wielkim znakiem zapytania. Zdrada jest wręcz namacalna, a niebezpieczeństwo wybija poza skalę. Zwłaszcza w starciu dwóch kobiet, kiedy jedna z nich z tej, o którą walczą, staje się tą, która ma walczyć. Nieoczekiwane spotkania i zwroty akcji powodują przyspieszone bicie serca i rzucają zupełnie inne światło na dotychczasowe ustalenia wciąż prowadzonego wielowątkowego śledztwa.

 

To jest ten moment, w którym Nowicka i Konop muszą ślepo sobie zaufać i wzajemnie się prowadzić drogą nieustannie przecinaną pociskami, które symbolizują śmierć, życie, zdradę, wierność, miłość i lojalność. Ale co złego może się stać, skoro osłaniają siebie nawzajem?

 

Ołów jest rozwinięciem serii „Paradoks Cnót” – historii kryminalnej o zabarwieniu erotycznym, osadzonej w realiach polskiej gangsterki.

 

Duet Farion i Gostyńskiego jest właśnie tym, czego czytelnicy szukają w literaturze. Połączenie żeńskiej łagodności z męską dosadnością pozwala na głębsze odczuwanie emocji i zmusza do analizowania rzeczywistości. Autorzy zaznaczają, że w książce nie chodzi wyłącznie o lekką fabułę, lecz także o głębsze przesłanie, wyrażone poprzez obnażenie ludzkich uczuć i pragnień.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 357

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © P.K. Farion, Mateusz Gostyński

Copyright © Wydawnictwo ReWizja

Wydanie I, Wilkszyn 2025

ISBN 978-83-67520-55-3

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione bez wcześniejszej pisemnej zgody autora oraz wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych.

Projekt okładki: Katarzyna Grdeń, Studio Typika @typikastudio

Zdjęcie na okładce: Karolina Maluchnik

Redakcja: Angelika Kuszła, PR www.poradniaredakcyjna.pl

Korekta I: Sylwia Dziemińska, Korekta przy kawie

Skład i łamanie: D.B. Foryś www.dbforys.pl

Korekta II: Sylwia Dziemińska, Korekta przy kawie

Wydawnictwo ReWizja

Książka dostępna również w formie książki drukowanej.

Są trzy rodzaje miłości – ta pierwsza, ta wielka i ta na całe życie.

Szczęśliwy ten, który odnajdzie je wszystkie w jednej osobie.

Tym, którzy mieli szczęście poznać smak odwzajemnionej miłości.

PROLOG

Człowiek jest silną istotą, potrafi wiele znieść. Przyjmuje ciosy godnie, z pokorą pochylając głowę. Do czasu. Wreszcie przychodzi takie uderzenie, które zmienia wszystko. Wtedy sam musi zdecydować, czy się temu poddaje, czy stoi twardo. Trzymając gardę, jest w stanie się bronić, a zawiązując sojusz ze wspólnym wrogiem – walczyć. A może nawet wygrać…

I kiedy myśli, że ma wszystko pod kontrolą, pojawia się ktoś, kto, jak się okazuje, sprawował tę kontrolę od początku. Domysły zacierają się z faktami, a rzeczywistość zalewa irracjonalny chaos. Wtedy musi zacisnąć pięści, zamknąć oczy i ruszyć do przodu. Będąc pewnym swego, idzie ślepo na stracenie, paradoksalnie zyskując tym przewagę.

W ideologicznym świecie cnota to coś oczywistego. Jednak kiedy punkt widzenia się zmienia, stawiając rzeczywistość w cieniu zbrodni, trwanie w moralności staje się zgoła trudniejsze. Rzucone na szalę życie potrafi przewartościować sumienie.

Bo od życia cięższy jest tylko ołów.

1

Artur

Moje kolejne spotkanie z ciemnością. Mrok wciąga mnie coraz bardziej. Jego otulające macki są nie do zniesienia. Czuję się tak, jakby moja skóra płonęła żywym ogniem. Ból w klatce piersiowej rozprzestrzenia się na całe ciało. Kroczę ścieżką między alejkami wraz z przyjacielem. W jego ostatnią podróż…

Ja, on i ludzie zajmujący się niesieniem trumny. Ostry nie miał nikogo poza mną. Odchodzi z tego świata biedniejszy niż wtedy, kiedy się na nim pojawił. Tragiczny koniec napotyka tragiczną postać. Spierdolona proza życia, którą przyszło mi czytać.

Ciemne okulary nie są dla mnie jedynie ozdobą. Nie chcę pokazywać światu moich uczuć, a prawda jest taka, że jestem w kompletnej rozsypce. Od kilku dni chowam się przed wszystkimi i wszystkim. Nie potrafię spojrzeć w oczy kobiecie, która nosi pod sercem moje dziecko. Bo jak bym mógł to zrobić?

Nie potrafiłem ochronić jego, więc w jej przypadku może będzie tak samo. Może moje chęci, słowa i czyny to za mało, żeby zapewnić nam bezpieczeństwo. Może rzeczywiście jestem przegrany od samego początku i mojego losu nie można już zmienić.

Wiem, że nie chciałbyś widzieć tutaj smutku. Dlatego zamiast tego pierdolonego marszu żałobnego Chopina gra dla ciebie marsz Mendelsona. Już widzę twój uśmiech na ten dźwięk. Uznałbyś to za dobry dowcip, ale mnie wcale nie jest do śmiechu.

Kiedy docieramy na miejsce pochówku, wciąż ukrywam się w cieniu. Nie chcę być blisko, kiedy będą zrzucać Ostrego pod ziemię. Zadałem sobie niemało trudu, żeby w ogóle sprowadzić tutaj ciało przyjaciela. Pomijając załatwienie fałszywych kwitów, bo to akurat było dziecinnie proste. Ale wydostanie go z budynku otoczonego przez policję już nie należało do łatwych.

Kiedy pokonuję pierwsze dwa piętra, dobiega do mnie dźwięk policyjnych syren. Spoglądam w dół i widzę niebieską migającą poświatę. Poprawiam niesionego przyjaciela na ramieniu. Ciężar jego ciała to nic w porównaniu z wagą winy.

Nasza przedostatnia podróż, przyjacielu.

Nie mogę pozwolić im go zabrać. Nie będzie leżał w policyjnym prosektorium tylko po to, by prokurator określił go mianem zamachowca.

Policja obstawi każdą możliwą drogę ucieczki. Każdą znaną… Jest jednak jedna, której nie ma nigdzie na planach. Nawet wierzę, że może mi się to udać.

Trumna dotyka podłoża. Mężczyźni wyciągają pasy z dołu wykopanego w ziemi. Chwytam w garść brunatny owoc tej planety i rzucam go na drewno. Pracownicy domu pogrzebowego ruszają i chwytają za łopaty.

– Jeszcze, kurwa, nie skończyłem! – odzywam się do nich ostro i ściągam okulary po to, żeby rzucić im palące skórę spojrzenie.

Przebyliśmy taką drogę, a oni chcą nam odebrać tę chwilę. To nie może tak wyglądać…

Pokonuję pierwsze kilkanaście stopni. Radiowozy ustawione są od frontu. Chwilę im zajmie dojście do mnie. Widzę, że na dole robi się zbiegowisko psów gończych. AT-ecy, tak jak myślałem. Nie jest dobrze.

Muszę zejść jeszcze jedno piętro. Mam na to maksymalnie minutę. Biorąc pod uwagę zwiększoną masę, którą niosę na tych samych nogach co zawsze, może być ciężko. Nie mam jednak wyjścia. Ruszam i idę przed siebie, tak jakby jutra miało nie być. Dochodzę na pierwsze piętro i tu podróż schodami ewakuacyjnymi się kończy. Staję naprzeciwko drzwi do hotelu. Teoretycznie są zamknięte, ale w praktyce mam w kieszeni kartę master, która otworzy każdy zamek w tym miejscu.

– To powinienem być ja – mówię w kierunku trumny. – Nigdy, kurwa, nigdy nie kazałem ci brać tego na siebie. Nie musiałeś… Kurwa, nie mogłeś!

Pozostaję tylko ja i pustka. Cisza, która jest nie do zniesienia, i słowa, które niosą się echem wewnątrz mojej czaszki. Żal popycha mnie na kolana. Klęczę i błagam, sam nie wiem kogo, żeby to był tylko sen.

Ale wiem, że nim nie jest.

Rzeczywistość, brutalna jak zawsze. Różnica polega na tym, że to ja jestem tym, który dzisiaj odczuwa ból, a nie go zadaje. Zaczynam czuć do samego siebie odrazę. Jak osoba, taka jak ja, może niedługo zostać ojcem? Jestem niegodny tego wszystkiego.

Otwieram drzwi. Pierwsze piętro, na którym znajduje się kuchnia. Opustoszała z uwagi na ewakuację. Jest to jedyna możliwość naszej ucieczki. Oddział antyterrorki jeszcze tutaj nie dotarł. Dochodzę do windy towarowej i jadę nią w dół, na poziom poniżej zera. Piwnica.

Sieć tuneli pod miastem będzie naszą drogą ucieczki. Kiedyś służyły do przemytu i transportu różnych rzeczy, a dziś będą moim ratunkiem. Korzystałem już z tego przejścia. Wejście do tunelu jest ukryte w jednej ze spiżarni.

Wchodzę do konkretnego pomieszczenia. Odkładam delikatnie Ostrego pod jednym z regałów. Podchodzę do przeciwległej ściany. Ściągam szafki magazynowe na ziemię. Gdzieś tutaj powinno to być… Robię sporo hałasu, a drzwi tu nie są wcale grube. Nie mam chwili do stracenia. Czy to możliwe, że zamurowali przejście?

Uderzam pięścią w ścianę, a ona przechodzi na wylot. Płyta gipsowo-kartonowa, a więc nie postarali się zbytnio. Rozrywam ją na strzępy. Wyrywam stalowe profile, jakby były niczym. Mamy swoją drogę ucieczki.

– Słyszałeś to? – Dobiega do mnie głos zza ściany.

Podchodzę do drzwi i rygluję je regałem. To powinno ich na chwilę zatrzymać. Mam nadzieję, że na wystarczająco długą chwilę.

Moment, który dla mnie trwa wieczność. Jak długie powinno być pożegnanie bliskiego? Na to pytanie nie ma żadnej dobrej odpowiedzi. Nie jestem gotowy, by odejść, ale wiem, że im dłużej tkwię nad nim, tym gorzej się czuję. Spoglądam na grabarzy.

– Możecie zaczynać – mówię spokojnie.

Patrzę, jak powoli przykrywają ziemią trumnę. Kiedy w końcu już jej nie widać, czuję się na tyle słabo, że muszę usiąść. Podpieram się o ławkę i osuwam na nią. Pracownicy podchodzą do mnie.

– Wyrazy współczucia – mówią, ale tak naprawdę chodzi im tylko o kopertę, którą od razu wręczam.

Chcę zostać sam i zmierzyć się z bólem w tej trudnej walce.

Mamy nierówne szanse. AT-ecy nie zawahają się użyć broni, a ja mam trochę ograniczoną swobodę działania. Jednak nie mogę tracić koncentracji. Tunel kończy się pod Narodowym Forum Muzyki, dokładnie przy parkingu podziemnym. Pędzę przez niego, ile tylko mam sił w nogach. Co jakiś czas mijam stalowe drabinki. Pierwsza, druga, trzecia, czwarta, piąta… Ta jest nasza.

Kolejny raz odkładam Ostrego na ziemię. Muszę wejść najpierw sam i odsunąć wyłaz. Kiedy kończę, wracam po niego. Szczebelek po szczebelku wciągam go na górę. Udaje się, ale to jeszcze nie koniec.

Zakrywam wyłaz, kupując nam więcej czasu. Znajdujemy się między dwoma samochodami. Stary ford i nowa beta. Oczywistym wyborem jest staruszek. Wybicie szyby nie należy do najprostszych, jednak jeśli masz odpowiednią motywację i nie uderzasz w sam jej środek, to może się udać. Kilka ruchów łokciem w lewy górny róg i w końcu rozpada się w pył. Odblokowuję drzwi. Układam Ostrego na tylnej kanapie, a sam siadam za kierownicą. Dawno nie odpalałem samochodu na krótko, ale tego się nie zapomina. Zrywam osłonę pod kierownicą i łączę ze sobą kabelki, aż usłyszę zapłon.

Wyjeżdżam z parkingu. Ulice nadal nie są zablokowane, więc nie wiedzą, gdzie nas szukać. Teraz pozostaje mi zabrać gdzieś przyjaciela. Ktoś musi mu pomóc, to się nie może tak skończyć.

W sytuacjach stresowych z ludźmi dzieją się różne rzeczy. Jedni tracą kontrolę nad ciałem, inni nad umysłem, ale jest też trzecia grupa ludzi – ta, która traci rzeczywistość. Moja została zakrzywiona pod wpływem stresu. Dopiero teraz czuję wszystkie bodźce tak, jak powinienem wtedy. Racjonalizm wraca do mnie, a ból rośnie z sekundy na sekundę. Kiedy wychodziliśmy stamtąd, jeszcze tego nie czułem.

Zabieram go w pierwsze miejsce, które przychodzi mi do głowy. Tam nigdy nie odmawiają mi pomocy, dlatego że zbyt dobrze płacę. Pukam do drzwi, a kiedy przez minutę nikt się w nich nie zjawia, to zaczynam w nie napierdalać.

– Wiesz, która jest godzina? – W końcu otwiera je doktor z mojej listy płac.

– Chyba zapomniałeś, z kim rozmawiasz – odpieram. – Potrzebuję pomocy.

Widzę, jak mi się przygląda, ale to nie mnie trzeba łatać. Idę do samochodu i wyciągam Ostrego. Niosę go do domu doktora. Czuję na sobie jego zimną jak lód skórę, ale to nic. Wszystko da się jeszcze naprawić.

Wnoszę go do salonu i kładę na jadalnianym stole.

– Zrób coś – mówię stanowczo.

Patrzy na niego szeroko otwartymi oczami, tak jakby słowa utkwiły mu w gardle. Następnie jego spojrzenie zaczyna błądzić po ścianach i omijać tylko miejsce, w którym stoję. W końcu jednak podchodzi do Ostrego. Przykłada palce do jego szyi.

– Nie żyje – mówi. – Przynajmniej od godziny – dodaje.

– Ratuj go, kurwa! – powtarzam.

– Nie mogę nic zrobić – odpowiada i zaczyna się cofać. – Nie jestem alfą i omegą, a medycyna nie zna sposobu na przywrócenie zmarłych do życia.

– To będziesz pierwszym, który go znajdzie. – Wyciągam broń i zaczynam do niego mierzyć.

– Arturze – odpiera i podchodzi do mnie, słyszę w jego głosie współczucie. – Znamy się nie od dziś. Wiesz dobrze, że nic nie mogę zrobić.

Naciska delikatnie na broń, a ja się temu poddaję. Wszystko zaczyna do mnie docierać. Łzy płyną strumieniami, a ja nie potrafię się opanować.

– Jedyne, co mogę dla ciebie zrobić, to przechować go w chłodni do czasu, aż załatwisz wszystkie formalności – proponuje. – Domyślam się… – Chrząka, ale nie kończy. – Żebyś mógł go pochować, potrzebujesz aktu zgonu. Chyba że chcesz zrobić to gdzieś poza cmentarzem.

Ostry nie zasługuje na to, żeby wyrzucić go gdzieś przy drodze i o nim zapomnieć. Musi mieć godne miejsce na wieczny spoczynek. Zapewnię mu to, choć tyle mogę zrobić w tej jego ostatniej drodze.

Przyjacielu, chciałem cię uchronić od demonów, które opanowały twój umysł, a tak naprawdę sam stałem się największym z nich. Chciałeś jedynie zdobyć moje uznanie, być mi potrzebnym, a ja to odrzuciłem.

Straciłem kogoś, kto był warty wszystkiego i chciał dać w zamian wszystko. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie spojrzeć znowu w lustro bez uczucia odrazy. Uchroniłem jedynie siebie, choć nieudolnie, bo poczucie winy jest większe, niż mogłoby się wydawać. Wstaję z ławki i odchodzę. Wiem, że długo nie zostawię tego uczucia za sobą, a nawet jeślikiedyś mi się to uda, to i tak będę o tobie pamiętał.

Ostry, jesteś, byłeś i będziesz warty zapamiętania. Nie znam większego pojeba od ciebie, ale też człowieka, który byłby skłonny do czegoś tak wielkiego dla kogoś bliskiego. Nawet pomimo tego, że byłem takim skurwysynem.

2

Maja

Jedna rozmowa. Jedna krótka wymiana zdań. I tyle. Nic więcej.

Od tygodnia czekam na Artura. Po strzelaninie w hotelu zniknął jak kamfora, a ja zostałam tu, w domku letniskowym Tomka. Sama, z natłokiem myśli.

Kolejny raz przeglądam wszystkie nagrania z monitoringu hotelowego z dnia, w którym na dachu odbywało się spotkanie typów spod ciemnej gwiazdy. Kluczowy film jest urwany w najmniej odpowiednim momencie, a z pozostałych niewiele można wyciągnąć. Analizując sytuację już chyba setny raz, skaczę klatka po klatce przez zapis video. Śledzę każdy moment, każdą twarz, każdy grymas, każdy znak szczególny. Próbuję doszukać się czegokolwiek, znaleźć jakiś punkt zaczepienia.

Wszystko, co mogło przedstawić wejście czy wyjście znajomo wyglądającego mężczyzny, zniknęło. Zero zapisu, ani jednej danej. Nagle nikt w hotelu go nie zna ani nie wie, kim w ogóle jest. Facet czuł się jak u siebie, zachowywał pewnie. Widać było, jaką odczuwał władzę nad Arturem. Doskonale można wywnioskować, że wszyscy obecni tam ludzie tańczyli tak, jak on grał. Aż tu nagle goście hotelowi, obsługa – nikt nie widział faceta około sześćdziesiątki.

Człowiek widmo!

Wertuję zeznania świadków, którzy widzieli szaleńca wpadającego na dach. Słyszeli i zaobserwowali moment, w którym otworzył ogień. Ba! Nawet widzieli, jak strzela do niego jakaś kobieta. Jak pada martwy. Ale nikogo więcej nie zauważyli. Wybiórczo wybiórcza pamięć.

Przecieram twarz dłońmi i opieram się wygodniej w fotelu. Układam dłonie na brzuchu i zaczynam głaskać go delikatnie. Nie mogę mieć pewności, do kogo miał strzelać przybyły mężczyzna. Czy kulka była przeznaczona dla Artura, czy dla starszego faceta? A może dla kogoś jeszcze innego? I jaką rolę tu odgrywa ta wpatrzona w ojca mojego syna blondynka? Wątpliwości wzbudza zapis jednej z kamer analogowych zamontowanej w korytarzu między klatkami ewakuacyjnymi. Mimo koszmarnej jakości, mogę rozpoznać na nim Artura niosącego na plecach właśnie napastnika. Ale dlaczego? Czy on miał strzelać do niego i Artur postanowił sam się nim zająć? Czy był kimś, kto dla niego pracował? A może przeżył, po czasie się ocknął i go zaatakował, przez co Artur teraz się nie odzywa?

Jest tyle pytań, a ja nie dostaję żadnych odpowiedzi.

Kolejnego dnia wieczorem wykonał do mnie tylko jeden krótki telefon. Nawet nie odpowiedział na postawione przeze mnie pytania. Najważniejsze dla niego było, aby mi przekazać, żebym trzymała się Tomka i nie opuszczała domku w lesie.

Akurat Tomka!

– Musimy jechać.

Niemal zrywam się na usłyszany za plecami głos. Serce bije mi jak szalone, a to nie wróży nic dobrego. Obracam się i zauważam swojego partnera, który stoi z moją torebką i patrzy na mnie wnikliwie. Wiem, że ma ochotę skomentować moją reakcję. Wiem też, do czego chce ją porównać i jak ma mnie to zaboleć. Ale na szczęście się nie odzywa.

– Zaczekajmy – proszę i odkładam komputer na drewnianą podłogę tarasu.

– Jeżeli teraz nie wyjedziemy, to się spóźnimy. Nie możemy tego zrobić. Pamiętaj, że Arek specjalnie przyjeżdża pod Lubin, żeby cię zbadać – przypomina o zasadach bezpieczeństwa, które wprowadził, kiedy się tu przenieśliśmy.

– Wiem – szepczę, czując gulę w gardle.

– Chodź – dodaje, wyciągając do mnie rękę. – To nic nie zmieni, nie przyjedzie.

Przez chwilę patrzę na wysuniętą w moją stronę dłoń i mam ochotę wręcz ją ugryźć. Jestem na niego zła, że tak mówi. Zła, bo ma rację…

– Okej – rzucam tylko, po czym wstaję, ignorując jego pomoc. Nie wiem, komu chcę zrobić na złość.

Pełna zawodu idę do auta i od razu zajmuję miejsce na tylnej kanapie. Tomek marszczy brwi zdziwiony, ale ja mam to gdzieś. Nie mam ochoty się przesiadać, jak tylko wyjedziemy z lasu. A tak by przecież było, bo zawsze tak jest, kiedy się stąd wyrywamy.

Tyle telefonów i wiadomości. Tyle razy prosiłam Artura, żeby się do mnie odezwał. Jeżeli nie może przyjechać, to chociażby zadzwonił. Wysłał głupiego SMS-a. Jednak on milczy. Nie dość, że martwię się o niego i to, czy w ogóle żyje, to jeszcze dochodzi kwestia wizyty u lekarza. Chciałam, żeby był przy mnie. Właśnie dlatego odważyłam się napisać mu tyle wiadomości. Ale to na nic.

Kiedy wyjeżdżamy z lasu, układam się w miarę wygodnie na tylnej kanapie, tym razem terenowego samochodu. Podkładam poduszkę pod głowę i przekręcam się na bok. Ponownie układam dłoń na brzuchu i zaczynam go delikatnie głaskać. Od kilku dni czuję kopnięcia mojego synka. Za pierwszym razem nieco się wystraszyłam, ale Tomek mnie uspokoił. Sama przecież dużo na ten temat czytałam i dopiero kiedy uświadomiłam sobie, że to zjawisko wystąpiło u mnie dosyć późno, zaczęłam się martwić. Na szczęście mieliśmy już umówioną comiesięczną wizytę kontrolną.

Tak bardzo chciałam, żeby Artur poczuł to samo, co ja.

– Siema, stary – mówi Tomek, gdy tylko wchodzimy do gabinetu ginekologicznego Arka.

– Witajcie – odpowiada lekarz i uśmiecha się do mnie szeroko. – Jak się dziś czujemy?

– Średnio – rzucam i od razu siadam na krzesełku, czując dziwne zmęczenie.

– Mówiłem ci, mały zaczął kopać – odzywa się mój partner, a ja wzdycham zrezygnowana. – Maja wystraszyła się, że to późno.

– I tak i nie – odpiera ginekolog. – Połóż się, zbadam cię, a później sprawdzimy, co słychać u młodego.

Bez zbędnego gadania przenoszę się na fotel ginekologiczny i podwijam sukienkę aż do piersi. Po badaniu przenoszę się na kozetkę, a Arek od razu nakłada na moją skórę żel i przykłada aparat do USG. Po chwili już mogę usłyszeć bicie serca mojego synka.

– Ruchliwy chłopak – zaczyna, po czym klika te swoje miarki co rusz na każdym widocznym przeze mnie punkcie. – Wszystko rozwija się prawidłowo, rośnie ładnie, a nawet muszę przyznać, że przyrost jest znacznie wyższy niż ostatnio.

– Czytałam, że pierwsze ruchy dziecka powinnam odczuwać już dawno, nawet jakieś pięć czy osiem tygodni temu – mówię to, o czym przeczytałam wczoraj. – Mój syn zaczął być ruchliwy dopiero cztery dni temu. Czy to nie jest dziwne?

– A nie miałaś wcześniej poczucia intensywnego trawienia? – pyta, na co marszczę brwi w niezrozumieniu. – No takiego bulgotania, przelewania się treści żołądkowej. Często przy wypiciu zbyt dużej ilości wody się tak dzieje.

– To tak – przyznaję, kiwając głową. – Nie mówiłam o tym, bo jem normalnie i wszystko inne z tym związane też jest w normie – wyjaśniam, zerkając na Tomka.

– Zatem już wiemy, że to mogły być pierwsze, ledwo wyczuwalne ruchy twojego syna – oznajmia, uśmiechając się do mnie czule, po czym spojrzeniem wraca do monitora. – Pierwsza ciąża często tak ma, że nawet do dwudziestego szóstego tygodnia możemy czekać na kopniaka – puszcza oczko – ale dziwne skurcze i bulgotania już wcześniej są oznaką ruchliwości malca.

Automatycznie kamień spada mi z serca, aż zaciskam mocno powieki, by nie pozwolić popłynąć łzom. Silny uścisk, który czuję na dłoni, również jest otuchą, której tak bardzo mi brakowało. Tomek jest obok i wspiera mnie mimo ostatnich niesnasek.

– To już trzeci trymestr – odzywa się Arek i odkłada aparaturę na miejsce, po czym podaje mi papier, który standardowo przejmuje Tomek i wyciera mi nim brzuch. – Koniec dwudziestego siódmego tygodnia. Wygląda na to, że poród nastąpi trzydziestego października. Myślałaś już o planie porodu?

– Nie – odpieram zgodnie z prawdą.

A prawda jest taka, że boję się o tym myśleć. Jeszcze przez kilka dni wstecz myślałam, że Artur będzie już przy mnie. Że będzie mnie trzymał za rękę. Że symbolicznie odetnie pępowinę.

– Pomyślimy o tym – dodaje Tomek, jak zawsze ratując mnie z opresji.

– Pamiętajcie, że w waszym przypadku jest to dość ważna kwestia – przypomina lekarz. – Tobie nie muszę tego tłumaczyć.

– Nie musisz – zapewnia mój partner i pomaga mi wstać.

– Proszę, to dla ciebie.

Ginekolog podaje mi kolejną porcję zdjęć USG, na których widoczny jest mój synek. Zagryzam kolczyk i przyglądam się fotografii, jakby to było coś najpiękniejszego na świecie. Nie, to jest coś najpiękniejszego. To mój cud.

– Dziękuję – szepczę.

– Teraz powiem, co i jak – dodaje lekarz, po czym wracamy do jego biurka.

Po kolejnych instrukcjach na kolejne dni i tygodnie opuszczamy przychodnię i idziemy na parking. Tomek otwiera mi przednie drzwi i wyciąga do mnie rękę.

– Myślę, że możemy uczcić tę wizytę dobrym obiadem. Co ty na to?

– Nie wiem, czy mam nastrój na…

– Zapraszam – wtrąca mi się w słowo i pomaga wsiąść.

Nie neguję, chociaż powinnam, i pozwalam zawieźć się do małej restauracji mieszczącej się pod miastem.

3

Artur

Kiedy padają ostatnie słowa, staję się kompletnie pusty. Wyłączony na emocje, a nawet na to, co zwykle powoduje u mnie Walski. Odchodzę, nie oglądając się za siebie, i chwytam za klamkę. Szarpię ją i wsiadam do samochodu pogrążony w smutku, który nie jest w stanie opuścić mojego ducha.

Siedzę w samochodzie i jadę przed siebie. Chyba pierwszy raz w życiu nie mam obranego żadnego celu. Nie potrafię znaleźć dla siebie miejsca. Po prostu wciskam pedał gazu i auto przyspiesza. Mijam kolejne ulice. Wszystko wydaje się takie brudne i przesiąknięte złem. Nie wiem, dlaczego dopiero teraz to dostrzegam. Wcześniej uważałem, że granicę między dobrem a złem wyznacza punkt siedzenia, teraz nawet tego nie jestem pewien. Cel wcale nie uświęca środków. Straty poboczne? Już nawet to stwierdzenie nie przechodzi mi przez gardło. Bo jak mógłbym w ten sposób nazwać przyjaciela?

Zatrzymuję w końcu auto. Dopiero teraz odzyskuję świadomość. Nawet nie wiem, kiedy znalazłem się pod klubem Maćka. Wyjście z samochodu nie jest takie proste. Czuję się tak, jakby niewidzialna siła wciskała mnie w fotel. Jednak po coś tu przyjechałem…

Wchodzę do środka i od razu zauważam kumpla przyglądającego mi się zza lady.

– Zgubiłeś się? – pyta.

– Co proszę?

– Nie widziałem cię od tygodni, jak nie miesięcy i nagle się u mnie pojawiasz. – Uśmiecha się, wychodząc zza lady. – Więc dlatego pytam, czy przypadkiem się nie zgubiłeś.

– Nie, przepraszam – odpowiadam zmieszany i odwracam się w kierunku wyjścia.

– Czekaj, przecież żartowałem. – Chwyta mnie za bark.

Kiedy odwracam się do niego po raz kolejny, pękam. To chyba pierwszy raz od pogrzebu Izy, kiedy Maciek widzi u mnie łzy. Nie zadaje pytań, po prostu przyciąga mnie do siebie i przytula. Musi wiedzieć, że jest bardzo źle, skoro jestem w takim stanie. W głębi duszy dziękuję mu za to i chyba właśnie dlatego przyjechałem do niego. Nie muszę przy nim zakładać żadnej maski. Puszcza mnie w końcu.

– Usiądź – mówi i wskazuje na fotel naprzeciwko klubowej recepcji. – Co się stało? – dodaje od razu, ale ja nie korzystam z jego siedziska.

– Chodźmy na salę – odpieram. – Tylko tak będę w stanie zebrać myśli. Idę się przebrać. Dalej mam swoją szafkę?

– Zawsze będziesz ją miał.

Przebieram się szybko. Nie siadam nawet na ławce. Boję się, że kiedy przestanę być w ruchu, znowu się rozsypię. Wchodzę na salę. Maciek pomaga mi zawiązać owijki i założyć rękawice. Przytrzymuje dla mnie worek. Między kombinacjami zadaje pytania.

– Arturze… – Widzę jego empatyczne spojrzenie. Nie chce ciągnąć za język, ale wie, że ze mną inaczej się nie da. – Chodzi o Maję? – Kręcę przecząco głową. – To o kogo?

Nawet nie mieli okazji się poznać. Maciek nie wiedział o istnieniu Ostrego. Dawid zaś wiedział wszystko o moim szwagrze. Był powiernikiem informacji i różnych rozterek. Zawsze wydawało mi się, że ma to w dupie i mogę przez to swobodnie przy nim mówić. Nie oceniał. Ale prawda była zupełnie odwrotna – Ostry słuchał każdego mojego słowa i rejestrował je tylko po to, żeby móc mi pomóc w razie potrzeby. Teraz to wiem.

– Nikt ważny – odpowiadam, odwracając wzrok od rozmówcy.

Maciek puszcza worek, podchodzi bliżej i staje przede mną. Nie mogę już dłużej uciekać oczami od jego spojrzenia.

– Nie pierdol – mówi dosadnie. – Znam cię nie od dziś i nie zachowywałbyś się tak, gdyby chodziło o „nikogo” – akcentuje ostatnie słowo.

– Co mam ci powiedzieć? – Ściągam rękawice w pośpiechu. – Że spierdoliłem? – Rzucam sprzętem treningowym w głąb sali. – Że przeze mnie zginął przyjaciel?!

– Wystarczy, że powiesz prawdę. – Chce mnie złapać, ale mu się wyrywam. – Nie zamykaj się jak zawsze. Artur, kurwa… – Chwyta mnie znowu wokół pasa i ściska. Tym razem nie udaje mi się uciec. – Boję się o ciebie, rozumiesz, kurwa? Z każdym kolejnym spotkaniem jesteś w gorszym stanie. Z zewnątrz wszystko wydaje się w porządku, ale ja widzę, jak bardzo cierpisz.

– Popełniłem błąd – mówię.

– Każdy z nas to robi – odpiera. – Ja na przykład…

– Popełniłem błąd, przychodząc tutaj – precyzuję swoją wypowiedź.

Wiem, że moje słowa go ranią, ale nie chcę zrzucać na niego swojego ciężaru. Wolę się odciąć, a nie po raz kolejny być dla kogoś kulą u nogi. Idę do szatni i zbieram swoje rzeczy w pośpiechu. Maciek wchodzi za mną i zamyka za sobą drzwi na klucz.

– Nie wypuszczę cię stąd, dopóki nie powiesz mi, o co chodzi.

– Nie mogę. – Siadam na ławce, opieram łokcie o kolana, a na dłoniach kładę czoło. Zaczynam kręcić głową. – Nie potrafię.

– To po prostu zostań tutaj. Nie musimy rozmawiać – mówi i siada obok mnie. Kładzie dłoń na mojej szyi i ściska ją. – Boję się, że jeśli wyjdziesz przez te drzwi, to już więcej cię nie zobaczę. Nie mogę cię wypuścić w takim stanie.

Po jego słowach następuje cisza, której potrzebuję. Nie wiem, jak to zrobił, ale zaczynam czuć spokój. Myśli przestają pędzić, a mój oddech zwalnia. Serce się uspokaja, a ciało już dłużej nie drży.

Podnoszę głowę i odwracam się do Maćka.

– Dziękuję.

– Nie masz za co dziękować. Od tego są przyjaciele – odpowiada, mrużąc przy tym oczy.

Jedna rozmowa nie wyleczy mnie z cierpienia, ale jest to jakiś początek. Wiem, że tego nie da się wymazać, ale można nadać sens śmierci Ostrego. Nie mówię o zemście, tylko o wyjściu z sytuacji rtęci. Wiem, co dalej muszę zrobić. Nie mogę porzucić tego, co już zacząłem. Gdybym w ten sposób postąpił, to jego poświęcenie poszłoby na marne.

Pewnym jest, że Dawid odszedł z tego świata na własnych zasadach. Tego można mu zazdrościć, bo nie każdemu jest to dane. W naszym świecie jest to jedna z większych wartości. Na własnych zasadach…

– Musisz mi kiedyś o nim opowiedzieć. – Maciek przerywa ciszę.

– Na pewno byście się nie dogadali – odpowiadam.

– Albo stworzylibyśmy pozory dla twojego dobra.

Uśmiecham się po raz pierwszy od wielu dni.

Dziękuję ci, Ostry, za to, że zrozumiałem wiele. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach.

4

Maja

Od kiedy jesteśmy w drodze, nie odzywam się ani słowem, mając nadzieję, że mężczyzna odpuści. Chciałabym wrócić tam, gdzie aktualnie czuję się dobrze i wiem, że mój synek również jest bezpieczny. Niestety Tomek nie odpuszcza i po jakichś dziesięciu minutach parkuje pod niewielkim lokalem. Szczęście, że jest nieco odsunięty od miasta i od głównej drogi. Nie uśmiecha mi się teraz spotkać kogoś znajomego.

– Nie rozumiem, dlaczego nie możemy wrócić do domu – mówię, gdy zajmujemy stolik, a uśmiechnięta kelnerka rusza w naszym kierunku.

– Żeby uczcić zdrowie malca, którego nosisz pod sercem – odpiera Tomek wesoło.

– Jaka słodka rodzinka – odzywa się nieproszona pracownica restauracji.

– Prawda? – wtóruje jej mężczyzna.

– Nie jesteśmy rodziną – przypominam, wyciągając w górę prawą dłoń za znak, że nie noszę obrączki.

– Czy to ważne? – śmieje się dziewczyna. – Ślub to nie wszystko.

– Czyżby? – rzucam, zezując porozumiewawczo na swojego partnera. – Zamawiamy czy wychodzimy?

Mam dość tej dwuznaczności.

– Zamawiamy, oczywiście – odpiera mężczyzna.

– Karty dla państwa, a ja za minutkę wracam – mówi kelnerka i zostawia nas samych.

– Idź w cholerę – mruczę pod nosem.

– Wszystko w porządku?

Podnoszę głowę i zauważam wpatrzone we mnie błękitne oczy. Zmarszczka między jasnymi brwiami świadczy o tym, że o czymś intensywnie myśli. Chciałabym móc odczytać, nad czym główkuje. Śmiem twierdzić, że ma to jakiś związek ze mną.

– A czy wygląda, jakby było? – sarkam, przewracając oczami.

– Dziecko jest zdrowe, rozwija się dobrze – zaczyna, kręcąc głową. – Ty również przechodzisz dobrze ciążę, wyniki badań są właściwe. Jesteś zaopiekowana i bezpieczna. Zatem nie do końca rozumiem… – Urywa i układa łokcie na stoliku, po czym zaplata dłonie ze sobą. – Co może być teraz ważniejsze od tego?

Przełykam ślinę, czując rosnącą w gardle gulę. Boże, przecież on ma rację!

Zamykam oczy i pochylam głowę. Pod stołem bawię się skrawkiem swojej sukienki, jakbym nie wiedziała, w co włożyć ręce. Serce bije mi jak szalone.

– Maja? – Słyszę, ale nie podnoszę spojrzenia. – Popatrz na mnie – prosi, na co kręcę głową. – Przypominam, że nie jesteś nikomu nic winna i nie musisz się obwiniać za czyjeś błędy. Żyj wyłącznie dla siebie. – Na te słowa automatycznie podnoszę głowę. – No i dla twojego syna – dodaje szybko Tomek, jednak to nie to mnie uderzyło.

– Przepraszam, nie powinnam wyżywać się na tobie – mówię wreszcie, co wcale nie przychodzi mi łatwo. – To wszystko… – Urywam i znów kręcę głową.

– Nie przejmuj się – ciągnie mężczyzna i wyciąga rękę w moją stronę.

Spogląda na mnie sugestywnie, a potem na swoją dłoń. Ciepło rozpływa się po moim ciele, ale to nie jest to przyjemne uczucie. Zaczyna opanowywać mnie panika. Mam wrażenie, jakbym wpadła w jakiś wir, z którego nie mogę się wyrwać. Chcę krzyczeć, ale w moim umyśle wydobywa się jedynie nieme wołanie.

– Muszę skorzystać z toalety – rzucam nagle, samą siebie tym zaskakując.

Wstaję szybko z krzesła, odpychając je tak mocno, że upada niefortunnie. Po restauracji rozchodzi się huk, a ja aż podskakuję.

– Przepraszam – wypluwam z siebie, w sumie nie wiedząc nawet, do kogo to kieruję.

Obracam się i pochylam, chcąc podnieść mebel, ale wtem czuję uścisk na ramieniu. Następnie lekkie szarpnięcie i po chwili męskie ramiona owijają się wokół mnie.

– Zostaw – szepcze mi do ucha, szczelnie mnie obejmując.

W sekundę znajomy zapach dociera do moich nozdrzy, a na plecach czuję równie znany mi dotyk. Ale nie jest mi z tym dobrze… Dreszcze przeszywają moje ciało. Próbuję unormować wciąż przyspieszający oddech. Jednak nie udaje mi się to, a z moich ust uchodzi szloch.

Płaczę. Znowu.

– Chodź – mówi, zmuszając mnie do ruchu. – Wracajmy do domu.

Zgadzam się. Pozwalam, aby mnie stąd wyprowadził i odprowadził do samochodu. Nie zaprzeczam, gdy obejmuje moje ramiona i pocieszająco po nich głaszcze. Nie protestuję, kiedy usadza mnie na tylnej kanapie.

Cała się trzęsę i kompletnie nie rozumiem reakcji swojego organizmu. Jednak kiedy tylko ruszamy w stronę lasu, oddycham z ulgą. A to uczucie zdaje mi się paradoksalnie przyjemne.

– Gdzie jest Artur? – pytam, gdy skręcamy w leśną drogę.

Tomek zatrzymuje samochód, gasi silnik i wychodzi z auta. Otwiera moje drzwi i wyciąga do mnie rękę. Ja jednak jej nie chwytam, tylko patrzę na niego w oczekiwaniu na odpowiedź.

– Nie wiem – odpiera wreszcie, wzdychając. – Już ci to mówiłem.

– Nie wierzę ci – mówię i zaplatam ręce na piersi. – Nie wierzę, że przez cały ten czas się nie widzieliście.

– Dlaczego miałbym cię okłamywać?

– Serio o to pytasz? – parskam, kręcąc głową. – Powiedz, kiedy mnie nie okłamałeś?

– Zawsze jestem z tobą szczery, mówię ci o…

– Komisarzu Walski – wchodzę mu w słowo. – Przestań pierdolić, bo oboje doskonale wiemy, że tak nie jest.

Podniesione ciśnienie krwi sprawia, że cała się napinam. Szybko wysiadam, aby stanąć twarzą w twarz z tym mężczyzną. Spoglądam w jego niebieskie oczy, a złość we mnie aż kipi.

To tak, gdyby ktoś się zastanawiał, jak wyglądają wahania nastrojów.

– Nie wiem, co jeszcze muszę zrobić, żebyś wreszcie spojrzała na mnie inaczej.

– Przestać mnie oszukiwać! Dlaczego zawsze wiesz więcej niż ja? Dlaczego zatajasz przede mną ważne fakty? Dlaczego robisz dziwne podchody i nawet nie raczysz wyjaśnić, skąd to się u ciebie bierze? – Rozkładam ręce.

– Maja, to nie jest tak, jak myślisz.

– Oklepane – zauważam.

– Robię wszystko, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo. Nie ma w tym żadnego ukrytego dna.

– Ale dlaczego?

– Bo mi na tobie zależy? – rzuca pytająco. – Czy nie mówiłem tego już dziesiątki, jak nie setki razy? – ciągnie, robiąc krok w moją stronę. – Wciąż jestem przy tobie, cokolwiek się dzieje. Naprawdę tego nie widzisz?

– Widzę – przyznaję, kiwając głową. – I to mnie dziwi.

– Nie próbuj wyjaśnić logiki miłości, bo ci się to nie uda – mówi, wpatrując się we mnie. – Odwróćmy pytanie. Skoro jesteś dla mnie ważna, to dlaczego miałbym cię nie chronić?

– Bo jestem z Arturem!

– Gdzie? – rzuca hardo. – Gdzie on jest? Pokaż mi go!

Serce wali mi jak szalone, ponownie tracę panowanie nad swoim ciałem, które zaczyna drżeć. Kolejny raz popadam w rozpacz i mam pretensje, że to Tomek mnie w nią wpycha. A przecież on tylko zauważa to, co jest widoczne gołym okiem.

– To cios poniżej pasa – zauważam, wyciągając w jego stronę palec.

– Ale to prawda. Ten gangus tylko załatwia swoje sprawy, a ciebie trzyma na dystans. Sama zobacz, jest mu na rękę, że siedzisz w domku mojego brata. Nie kontrolujesz go i nie musi cię pilnować. Wpada, kiedy chce i dostaje, co chce…

Zanim się zorientuję, głośny plask roznosi się echem po lesie. Stoję zasapana i patrzę, jak mężczyzna chwyta się za policzek. Oddycham ciężko i czuję, jak robi mi się słabo. Przegiął. Wiem o tym i ja, i on.

5

Artur

Mawiają, że czas leczy rany i chyba naprawdę tak jest. Kilka kolejnych dni pozwoliło mi na powrót do podstawowej funkcjonalności. Czuję się trochę tak, jakby ktoś przywrócił mi ustawienia fabryczne i uczyłbym się życia na nowo. Tego popierdolonego życia.

Jest jednak w nim coś, co nadal ma znaczenie. Pszczółka i mój syn. Odciąłem się od wszystkich, nawet od niej. Poza kontaktem telefonicznym nie było nic. Uszanowała to, co się stało, i dała mi przestrzeń, której potrzebowałem. Tym razem nie uciekłem od uczuć, tylko się z nimi mierzyłem. Nadal to robię.

Bałem się też konsekwencji związanych ze zdarzeniem z hotelu. Wiem, że Stary musi mieć mnie na oku. Nie podejmuje póki co żadnego działania, ale to nie oznacza, że jestem wolny. Wręcz przeciwnie… Jednak czas już wyjąć głowę z piasku. Muszę w końcu zobaczyć Maję. Nie mogę stracić znowu sensu życia z zasięgu wzroku.

Idę spokojnie chodnikiem. Samochód zostawiłem kilka ulic dalej. Nie chcę tam jechać rzucającym się w oczy pojazdem. Tym razem środki ostrożności muszą być podwojone. Od kilku minut podąża za mną czarny Vito. Robię kółko wokół budynków, ale go nie gubię.

Ogon, to pewne.

Nie zacznę uciekać w środku miasta. Gdyby to było zlecenie, to już bym nie żył. Zorientowałem się za późno, ale jednocześnie w porę. Nie zaprowadzę ich do Pszczółki. Zwalniam, a pojazd równa się ze mną. Kierowca uchyla szybę.

– Przejedziemy się – mówi do mnie i pokazuje na otwierające się boczne drzwi.

– Nie, dziękuję, nie potrzebuję taksówki.

– Nalegam – mówi kolejny mężczyzna z wnętrza samochodu i pokazuje dyskretnie broń przy pasku.

Kręcę głową, ale wsiadam do środka. W aucie siedzi w sumie pięciu mężczyzn z kierowcą. Przyglądam się każdemu z nich uważnie. Chcę zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Drugi raz nie dam się złapać w pułapkę. Jedyną osobą, która posiada znaki szczególne, jest kierowca. Smok wydziarany na szyi.

– To gdzie mnie zabieracie, panowie? – pytam, rozsiadając się na fotelu i zakładam dłonie za głowę.

– Dowiesz się w swoim czasie – odpowiada prowadzący pojazd.

– I tak bez worka na głowie? – parskam. – Amatorszczyzna.

Nie reagują na zaczepki. Nie odbierają mi zmysłu wzroku tylko dlatego, że miejsce, do którego mnie zabierają, jest ogólnodostępne. Nie jest to żadna kryjówka. To jedna z opcji, druga jest trochę gorsza… Po prostu może już mam nie wrócić z tej podróży.

Zaczynają mnie przeszukiwać. Sprawnie zabierają mi pistolet, telefon, a nawet nóż ukryty pod nogawką.

– Tak bez gry wstępnej? – pytam.

Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale czuję się trochę tak, jakbym używał słów Ostrego. Uśmiecham się sam do siebie.

– Co jest takie śmieszne? – odzywa się jeden z nich.

– To, że finalnie i tak was wszystkich zajebię. Może nie dziś ani jutro, ale kiedyś na pewno.

– Nie byłbym tego taki pewny – odpowiada kierowca.

Ważne, że ja jestem tego pewny. Domyślam się, kto wysłał po mnie tę pseudotaksówkę. Wożą mnie przez całe miasto i to jeszcze w jebanych korkach. Równie dobrze mogli mnie od razu zabić. Zatrzymujemy się dopiero przed parkiem na wrocławskim Brochowie. Prowadzą mnie w labirynt grabowy. Na końcu ścieżki w centralnej części tego miejsca widzę wysokie drzewo unoszące się ponad roślinne ściany.

Idę przed siebie z wysoko uniesioną głową. To nie jest pycha, to pewność siebie. Wiem, że to jeszcze nie jest mój czas. Dochodzę do centrum labiryntu. Za drzewem chowa się kilka osób, w tym jedna, której akurat się spodziewałem.

– Zadałeś sobie sporo trudu…

– Cisza – przerywa mi Stary. – Nikt nie dał ci prawa głosu – dodaje. – Pewnie zastanawiasz się, dlaczego cię tu sprowadziłem żywego. – Szczerze? Niespecjalnie mnie to interesuje, ale milczę. – Mamy nierozliczone sprawy. – Odchyla marynarkę. Widzę odznaczający się pod koszulą opatrunek. – Centymetr i byłbym martwy, ale twój człowiek chybił.

– Nie miałem z tym nic wspólnego – wtrącam się, a on gani mnie wzrokiem.

– Gdybym uważał inaczej, to nawet nie byłoby tej rozmowy – odpowiada i odwraca się do mnie plecami. – Przemyślałem pańską ofertę, panie Konop, i jestem skłonny na nią przystać. Człowiek o pana umiejętnościach może mi się nadal przydać.

– Gdzie jest haczyk?

– Z tej organizacji nie można odejść, ale tego już pewnie zdążył się pan domyślić.

– Co miałbym dla was robić?

– Odwrotność tego, co robił pan do tej pory. Zamiast stwarzać problemy, zacznie je pan sprzątać – wyjaśnia, uśmiechając się do mnie.

Doskonale wiem, z czym wiąże się to cudzysłowowe sprzątanie. Chcą, żebym był ich cynglem. Strzelaj, a dopiero później zadawaj pytania. Znam to motto doskonale i o to właśnie w tym wszystkim chodzi.

– Nie ma pan więcej pytań? – odzywa się zdziwiony, przerywając ciszę.

– Chyba właśnie o to chodzi, żebym ich nie zadawał – odpieram olewająco.

– Posłuchaj mnie uważnie – podnosi ton. – Zaczyna mi się nie podobać twoje nastawienie. Staram się zachować kulturę, ale jak nadal będziesz odpowiadał mi w taki sposób, to przestanę być miły i zmienię zdanie co do twojej przydatności w sprawie. A doskonale wiesz, z czym to się wiąże. – Jego wzrok opada na ziemię, a kąciki ust powoli ruszają się ku górze. Nagle unosi gwałtownie wzrok i rzuca mi palące spojrzenie. – Jeszcze tego nie wiesz, ale konsekwencje zostały już wyciągnięte. A teraz możesz wypierdalać. Skontaktuję się z tobą, jak tylko będziesz potrzebny.

Odchodzę powoli w kierunku, z którego tutaj przyszedłem. Jakie konsekwencje? Kompletnie nie wiem, o co mu chodziło. Przemierzam otchłanie swojej pamięci, ale nie trafiam na nic, co by mi dało choć jakąś podpowiedź. W każdym razie zaczynam odczuwać niepokój.

– Arturze! – Słyszę za plecami, na co się obracam. – Dobrze ci radzę. Nie rób już więcej niczego głupiego.

Wychodzę na ulice niedaleko hotelu Brochów. Nie widać tutaj praktycznie żywej duszy. To osiedle jest jak dziura zabita dechami, gdzie nawet pies z kulawą nogą nie chce trafić. Cygańska przystań, w której łatwiej dać się pociąć i stracić portfel niż uzyskać jakąkolwiek pomoc. Żadnej taksówki w promieniu kilometra. Wyjmuję telefon, żeby zadzwonić po transport, ale nie zdążam wybrać numeru. Dzwoni do mnie ktoś z nieznanego.

– Słucham? – Odbieram, choć normalnie bym tego nie zrobił, tak teraz mam jakieś przeczucie.

– Jest pan bliskim pana Macieja Miecznikowskiego? – pyta nieznajoma kobieta.

– Tak – odpowiadam, a serce zaczyna kołatać mi w klatce piersiowej.

– Pan Maciej trafił do nas z poważnym urazem kręgosłupa. Przyjęliśmy go na oddział intensywnej opieki medycznej w szpitalu na Kamieńskiego.

Zaciskam pięści. Rozłączam się bez słowa. Kiedy mój świat zaczyna powoli wracać do względnej normy, otrzymuję kolejny cios. Ostrzegł mnie, zrobił to z premedytacją, ale ja wiem jedno – zemsta najlepiej smakuje podana na zimno. Zaczekam na swój moment, bez ryzykowania zdrowiem i życiem mojej rodziny.