Świat Jonesa - Philip K. Dick - ebook + książka

Świat Jonesa ebook

Philip K. Dick

4,3
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

"Każdy z kilku pomysłów Dicka ze Świata Jonesa mógłby posłużyć za kanwę całej powieści"

"W Świecie Jonesa Stany Zjednoczone rządzone są totalitarnie, a opornych zabija się lub wysyła do obozów pracy. Nowi władcy wymyślili ideologię relatywizmu - filozofię władzy negującą wszelkie idee, których nie można udowodnić. Wszyscy są inwigilowani, nieopatrznie wypowiedziane słowo, które relatywiści mogą uznać za odstępstwo od ideologii, karane jest surowo.

Już we wczesnych opowiadaniach i powieściach Dicka uwydatniły się dystopijne obawy autora, że państwo amerykańskie nie jest tworem demokratycznym, lecz policyjnym. Że obywatele są śledzeni, władzę sprawują tajne agencje, a każdy krok mieszkańców jest sterowany. Ciekawe, jak autor Świata Jonesa oceniłby obecne rządy USA, inwigilujące społeczeństwo o wiele sprawniej niż władze nazistowskie czy komunistyczne".

                                               z przedmowy Wojtka Sedeńki

Philip K. Dick urodził się w 1928 r. w Chicago, lecz większą część życia spędził w Kalifornii. Krótko był studentem Uniwersytetu Kalifornijskiego. Prowadził sklep z płytami i stację radiową. Przeszedł też doświadczenia z narkotykami, które wykorzystywał w swej twórczości. Zmarł w 1982 r. Wydał kilkadziesiąt powieści, z których wiele weszło na stałe do kanonu literatury SF. Był też autorem kilku powieści realistycznych, osadzonych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku. O większości jego rówieśników uhonorowanych nagrodą Pulitzera czy literacką Nagrodą Nobla niewielu już pamięta, on zaś ma coraz liczniejsze grono wielbicieli, a o jego książkach pisze się doktoraty…

Dom Wydawniczy REBIS wydał takie jego powieści jak: Ubik, Blade runner, Valis, Człowiek z Wysokiego Zamku czy Trzy stygmaty Palmera Eldritcha.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 246

Oceny
4,3 (15 ocen)
7
5
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Kolekcje



W sprzedaży:

Ubik

Blade run­ner

Czy andro­idy marzą o elek­trycz­nych owcach?

Czło­wiek z Wyso­kiego Zamku

Valis

Boża inwa­zja

Trans­mi­gra­cja Timo­thy’ego Archera

Dok­tor Blu­th­geld

Wyzna­nia łga­rza

Trzy styg­maty Pal­mera Eldrit­cha

Przez ciemne zwier­cia­dło

Czas poza cza­sem

Płyń­cie łzy moje, rzekł poli­cjant

Świat Jonesa

Wbrew wska­zów­kom zegara

Mar­sjań­ski poślizg w cza­sie

Krótki szczę­śliwy żywot brą­zo­wego oks­forda

Deus Irae

Oko na nie­bie

Wariant drugi

Kopia ojca

Raport mniej­szo­ści

Elek­tryczna mrówka

Labi­rynt śmierci

Inwa­zja z Gani­me­desa

Cudowna broń

Sło­neczna lote­ria

Nasi przy­ja­ciele z Fro­lixa 8

Możemy cię zbu­do­wać

Dru­ciarz Galak­tyki

Radio Wolne Albe­muth

Klany księ­życa Alfy

Prawda pół­osta­teczna

Teraz cze­kaj na zeszły rok

Polecamy także nagrania audio:

Blade run­ner

Czy andro­idy marzą o elek­trycz­nych owcach?

Ubik

Czło­wiek z Wyso­kiego Zamku

Trzy styg­maty Pal­mera Eldrit­cha

Przez ciemne zwier­cia­dło

Dru­ciarz Galak­tyki

Radio Wolne Albe­muth

Valis

Boża inwa­zja

Płyń­cie łzy moje, rzekł poli­cjant

Trans­mi­gra­cja Timo­thy’ego Archera

Na drugim planie

Świat Jonesa to ósma książka Phi­lipa K. Dicka, a trze­cia powieść science fic­tion w jego dorobku, po Kosmicz­nych mario­net­kach i Sło­necz­nej lote­rii. Napi­sana w 1954 roku, wydana w 1956. Law­rence Sutin w swo­jej zna­ko­mi­cie napi­sa­nej bio­gra­fii Dicka Boże inwa­zje przy­znał Światu Jonesa cztery punkty w dzie­się­cio­punk­to­wej skali (tylko trzem powie­ściom dał naj­wyż­szą notę). Nie pod­dał jej też bar­dziej szcze­gó­ło­wej ana­li­zie, nie kwa­li­fi­ku­jąc do naj­waż­niej­szych powie­ści Dicka. Ale czy rze­czy­wi­ście pośród innych dzieł Dicka jest to książka dru­go­pla­nowa, mało ważna?

Nie skła­niam się ku tak niskiej oce­nie Świata Jonesa. Do wiel­kich powie­ści docho­dzi się stop­niowo, twór­czość ewo­lu­uje. Bywają, oczy­wi­ście, lite­rac­kie debiuty o zna­mio­nach arcy­dzieł, ale naj­czę­ściej oka­zują się gra­nicą moż­li­wo­ści pisa­rza. Zwy­kle do arcy­dzieł pro­wa­dzi kręta i cier­ni­sta droga zło­żona z utwo­rów nie do końca uda­nych, pró­bek będą­cych poszu­ki­wa­niami wła­ści­wego spo­sobu prze­kazu swo­ich emo­cji, wpra­wek kształ­tu­ją­cych styl i warsz­tat lite­racki. Świat Jonesa to powieść z wcze­snego okresu twór­czo­ści PKD, napi­sana w roku, w któ­rym zde­cy­do­wał się on odejść od maso­wego pisa­nia opo­wia­dań i sku­pić się na two­rze­niu powie­ści. Musiał się wiele nauczyć o kon­struk­cji utworu, fabuły, musiał wpro­wa­dzić wię­cej inte­rak­cji boha­te­rów, musiał się nauczyć przyj­mo­wać punkt widze­nia.

Tej sztuki chyba ni­gdy nie opa­no­wał w stop­niu dosko­na­łym. Wiele jego powie­ści ma dziury w fabule, nie­ści­sło­ści logiczne, widać po nich szyb­kość pro­cesu twór­czego, ale… no wła­śnie, nie­odmien­nie przy­cią­gają uwagę, zachwy­cają ory­gi­nal­no­ścią, bogac­twem pomy­słów. Tych pomy­słów Phi­lip K. Dick miał pod ręką zawsze wiele. Czer­pał je z obser­wa­cji świata, z lek­tur, z nie­kiedy sza­lo­nych wizji. Pew­nego razu do uru­cho­mie­nia wyobraźni wystar­czył mu pies uja­da­jący na śmie­ciarkę – z takiej bła­hostki wysnuł kar­ko­łomne sko­ja­rze­nia i napi­sał słynne opo­wia­da­nie Roog.

To czę­sto nie ludzie u Dicka są wro­gami boha­te­rów, lecz przed­mioty. Mate­ria nie­oży­wiona. Tu brał przy­kład z wiel­kiego pre­kur­sora SF, Henry’ego Kut­t­nera, któ­rego powieść Sza­cho­wi­sko wymie­niał wśród ulu­bio­nych lek­tur.

Świat Jonesa ma bar­dzo wiele cha­rak­te­ry­stycz­nych dla twór­czo­ści PKD cech, które uczy­niły go jed­nym z naj­bar­dziej zna­nych i powa­ża­nych pisa­rzy science fic­tion wszech cza­sów. Pisa­rzy kul­to­wych w wielu kra­jach: Pol­sce, Rosji, Japo­nii, ale nie w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. We wła­snym kraju, kolebce nowo­żyt­nej SF, Phi­lip K. Dick dopiero jest odkry­wany dla szer­szej publicz­no­ści. Ame­ry­ka­nie dowia­dują się, że mieli pisa­rza, który choć kochał SF, nie był dumny z pisa­nia fan­ta­styki, bo marzył o wej­ściu do głów­nego nurtu lite­ra­tury. Szer­sza publicz­ność odkrywa Dicka poprzez film – oka­zał się ten pisarz istną skarb­nicą pomy­słów dla X Muzy, dla Hol­ly­wood, które jest obec­nie wyja­ło­wione z dobrych i ory­gi­nal­nych pomy­słów i poszu­kuje ich po całym świe­cie. A prze­cież Dick całe życie miesz­kał kil­ka­na­ście kilo­me­trów od Fabryki Snów. Dzi­siaj, na róż­nym eta­pie przy­go­to­wań, znaj­duje się co naj­mniej kilka pro­jek­tów ekra­ni­za­cji utwo­rów Dicka, acz­kol­wiek naj­czę­ściej są to opo­wia­da­nia.

Phi­lip K. Dick był samo­ukiem, bar­dzo oczy­ta­nym, posia­da­ją­cym nie­zwy­kle roz­le­głą wie­dzę z róż­nych dzie­dzin, od muzyki po filo­zo­fię, z łatwo­ścią prze­dzie­rał się przez trudne trak­taty reli­gijne czy naukowe. Pisał „szmi­ro­watą SF”, z powo­dze­niem uży­wa­jąc gadże­tów fan­ta­stycz­no­nau­ko­wych do spe­ku­la­cji na tematy reli­gijne, poli­tyczne, spo­łeczne czy socjo­lo­giczne. Jedni czy­tają jego książki powierz­chow­nie, śle­dząc wyłącz­nie fabułę (i do nich zali­cza się prze­ciętny ame­ry­kań­ski odbiorca SF), inni roz­ko­szują się ide­ami i pomy­słami autora, daleko wykra­cza­ją­cymi poza fan­ta­stykę.

Ta dwo­istość natury i twór­czo­ści Dicka to jego naj­bar­dziej roz­po­zna­walna cecha. Miał bliź­nia­czą sio­strę Jane, która zmarła, mając led­wie kilka mie­sięcy. Tra­ge­dia ta przez lata drę­czyła Dicka i wciąż do niego powra­cała. Całe życie nie dawało mu też spo­koju pyta­nie o naturę rze­czy­wi­sto­ści i prawdę o życiu. Był prze­ko­nany, że nie żyjemy w praw­dzi­wym świe­cie, lecz w jego sub­sty­tu­cie, i wszę­dzie doszu­ki­wał się fał­szerstw, świa­dectw inwi­gi­la­cji, dru­giego dna. Ta podejrz­li­wość i docie­kli­wość spo­wo­do­wała, że wokół niego pano­wała atmos­fera tajem­ni­czo­ści, sekre­tów, wręcz para­noi. Za wszelką cenę sta­rał się roze­rwać zasłonę i ujrzeć ten „praw­dziwy” świat. Widać to w więk­szo­ści jego ksią­żek i komuś, kto po raz pierw­szy zetknął się z pisar­stwem Dicka, może się wyda­wać, że pisał on wła­ści­wie jedną powieść rzekę. Także przy­ja­ciele, pisa­rze, zna­jomi Dicka wspo­mi­nają go jako czło­wieka zamknię­tego, nie­sta­bil­nego, ale potra­fią­cego kochać do sza­leń­stwa, obda­rzo­nego nie­by­wa­łym poczu­ciem humoru i o inte­li­gen­cji, która powo­do­wała, że w towa­rzy­stwie natych­miast sta­wał się oso­bo­wo­ścią domi­nu­jącą. Nawet kiedy tylko słu­chał, co inni mówią.

Przyj­rzyjmy się bli­żej Światu Jonesa.

Powieść zawiera kilka naj­bar­dziej eks­plo­ato­wa­nych przez Dicka pomy­słów:

1. Świat po zagła­dzie ato­mo­wej

Stany Zjed­no­czone nie zostały kom­plet­nie znisz­czone, ale liczba lud­no­ści dra­stycz­nie zma­lała, poziom życia zmniej­szył się, panuje bieda, znie­chę­ce­nie, ludzie gło­dują, nie mają pracy. Nie bar­dzo wiemy, jak to wygląda na innych kon­ty­nen­tach, ale komu­ni­ści praw­do­po­dob­nie obe­rwali jesz­cze bar­dziej.

Pamię­tajmy, że w poło­wie lat pięć­dzie­sią­tych, kiedy Dick pisał Świat Jonesa, wła­ści­wie nikt nie wąt­pił, że do wojny nukle­ar­nej doj­dzie, kwe­stią było tylko, kiedy i jaki będzie jej zasięg. Ame­ry­ka­nie masowo budo­wali schrony ato­mowe, czy­tali też science fic­tion, a auto­rzy fan­ta­styki pod­su­wali im coraz to nowe sce­na­riu­sze kata­strofy. Trze­cia wojna świa­towa była wów­czas ulu­bio­nym tema­tem w fan­ta­styce. Chyba dopiero po kry­zy­sie kubań­skim z 1962 roku, kiedy groźby Chrusz­czowa oka­zały się prze­sa­dzone i poka­zano, że można kon­flikty roz­wią­zy­wać poko­jowo i tak naprawdę do wojny na totalne wynisz­cze­nie raczej nie doj­dzie, pisa­rze SF tema­tykę kata­strofy nukle­ar­nej porzu­cili. Ale Dick dora­stał w atmos­fe­rze cią­głego zagro­że­nia.

2. Mutanci

Wojna nukle­arna i nie­liczne ataki bak­te­rio­lo­giczne i che­miczne, które prze­szły przez ame­ry­kań­ską obronę, dopro­wa­dziły do licz­nych muta­cji i zwy­rod­nień w ludz­kim geno­ty­pie. Mutan­tów spo­tyka się na uli­cach, na jar­mar­kach jako dzi­wo­lągi zaba­wia­jące gawiedź. Nie ma jed­nak nie­na­wi­ści do nich. To po pro­stu ofiary wojny, któ­rym należy współ­czuć.

Pod tym wzglę­dem powieść Dicka odstaje od innych ksią­żek SF, dając wyraz czło­wie­czeń­stwu i bra­kowi podob­nych fobii autora. Był czło­wie­kiem bar­dzo tole­ran­cyj­nym wobec mniej­szo­ści reli­gij­nych czy sek­su­al­nych, co rzadko się zauważa.

3. Ame­ryka pań­stwem tota­li­tar­nym

W Świe­cie Jonesa Stany Zjed­no­czone, czy ten twór, który wyło­nił się z wojny, rzą­dzone są tota­li­tar­nie, za pomocą woj­ska, dobrze wypo­sa­żo­nych służb bez­pie­czeń­stwa, a opor­nych zabija się lub wysyła do obo­zów pracy. Na potrzeby rzą­dów nowi władcy wymy­ślili ide­olo­gię rela­ty­wi­zmu – filo­zo­fię wła­dzy negu­jącą wszel­kie idee, któ­rych nie można udo­wod­nić. Spo­łe­czeń­stwo tkwi w mara­zmie, brak mu celu. Wszy­scy są inwi­gi­lo­wani, nie­opatrz­nie wypo­wie­dziane słowo, które rela­ty­wi­ści mogą uznać za odstęp­stwo od ide­olo­gii, karane jest surowo.

Już we wcze­snych opo­wia­da­niach i powie­ściach Dicka (a także w jedy­nym jego zna­nym, z ręko­pisu, opo­wia­da­niu szkol­nym) uwy­dat­niły się dys­to­pijne obawy autora, że pań­stwo ame­ry­kań­skie nie jest two­rem demo­kra­tycz­nym, lecz poli­cyj­nym. Że oby­wa­tele są śle­dzeni, wła­dzę spra­wują tajne agen­cje, a każdy krok miesz­kań­ców jest ste­ro­wany. Dziś wła­ści­wie możemy się dzi­wić prze­ni­kli­wo­ści pisa­rza, bo sześć­dzie­siąt lat temu w Sta­nach Zjed­no­czo­nych wol­ność nie była pustym sło­wem. Cie­kawe, jak autor Świata Jonesa oce­niłby obecne rządy USA, inwi­gi­lu­jące spo­łe­czeń­stwo o wiele spraw­niej niż wła­dze nazi­stow­skie czy komu­ni­styczne. Oka­zało się, że para­noja Dicka była w pełni uspra­wie­dli­wiona.

4. Nar­ko­tyki zale­ga­li­zo­wane

To pierw­sza powieść Dicka z nar­ko­ty­kami. Opi­suje w niej klub, w któ­rym boha­te­ro­wie legal­nie naby­wają nar­ko­tyki (hero­inę i mari­hu­anę), a zaży­wa­jąc je, obser­wują psy­cho­de­liczne przed­sta­wie­nie na sce­nie, na któ­rej dwójka mutan­tów her­ma­fro­dy­tów kopu­luje ze sobą, w trak­cie sto­sunku zmie­nia­jąc płeć. Jak na rok 1954 wizja ta jest nie­zwy­kle śmiała.

Powsta­nie Świata Jonesa przy­pada na czasy Ame­ryki pury­tań­skiej, gdzie filmy były cen­zu­ro­wane, nar­ko­tyki zaka­zane, a cało­wa­nie się w miej­scach publicz­nych uwa­żano za wykro­cze­nie prze­ciw moral­no­ści i karano z urzędu. Dopiero gdy to sobie uświa­do­mimy, dociera do nas potęga prze­kazu i odwagi tej sceny.

Dick nie eks­pe­ry­men­to­wał jesz­cze z nar­ko­ty­kami – to miało przyjść za lat kilka, tuż przed wybu­chem mło­dzie­żo­wego buntu i powsta­niem ruchu hip­pi­sow­skiego – ale sty­kał się już z sub­stan­cjami halu­cy­no­gen­nymi, gdyż prze­pi­sy­wano mu leki psy­cho­tro­powe na tra­piące go od cza­sów szkoły silne bóle głowy. Miały one przy­czynę w wyso­kim nad­ci­śnie­niu, które osta­tecz­nie spo­wo­do­wało serię wyle­wów i śmierć pisa­rza w 1982 roku. Przy­pi­sy­wane mu wów­czas leki zawie­rały pochodne amfe­ta­miny.

5. Pre­ko­gni­cja

Stały motyw w twór­czo­ści Dicka – zawsze mamy u niego do czy­nie­nia z jed­nym bądź z grupą boha­te­rów potra­fią­cych prze­wi­dzieć przy­szłość. To pozwa­lało pisa­rzowi wpro­wa­dzić do fabuły ele­ment mącący i nie­obli­czalny. W Świe­cie Jonesa tytu­łowy boha­ter „widzi” rok do przodu. De facto jed­nak nie widzi on przy­szło­ści, lecz swoją prze­szłość – to jego umysł tkwi w przy­szło­ści odda­lo­nej o rok, a ciało prze­bywa w prze­szło­ści, która dla pozo­sta­łych ludzi jest teraź­niej­szo­ścią. Dla Jonesa naj­bliż­szy rok jest prze­szło­ścią, w wyniku czego nie może on prze­ciw­dzia­łać temu, co się sta­nie. Zna wyda­rze­nia, nie ma jed­nak na nie wpływu. Cho­ciaż na początku tak mu się wydaje, a ludzie natych­miast wie­rzą, że Jones wie, a więc może prze­ciw­dzia­łać ich pro­ble­mom. Ta fana­tyczna wiara w moż­li­wo­ści pre­ko­gni­cyjne Jonesa w końcu sta­nie się jego prze­kleń­stwem.

I tak sta­nie się on głową nowego rządu i mesja­szem kru­cjaty. Szybko się jed­nak okaże, że zna­jo­mość przy­szło­ści tylko o rok do przodu to zde­cy­do­wa­nie za mało, by popro­wa­dzić spo­łe­czeń­stwo. W nad­zwy­czaj­nej zdol­no­ści Jonesa do jasno­wi­dze­nia, która dopro­wa­dzi go na szczyty wła­dzy, tkwi też ziarno porażki, które go tej wła­dzy pozbawi.

Jones to postać tra­giczna, czło­wiek obda­rzony ponad­ludz­kimi umie­jęt­no­ściami, dzięki któ­rym sta­nie się dla ludz­ko­ści mesja­szem, ale i ludz­kimi sła­bo­ściami, które spo­wo­dują, że straci kon­trolę nad wyda­rze­niami, któ­rych stał się przy­czyną i siłą spraw­czą.

6. Obcy z kosmosu

Rów­nież stały motyw Dicka, obecny w wielu jego utwo­rach. Jed­nak w odróż­nie­niu do innych powie­ści, w Świe­cie Jonesa wizja obcych jest bar­dzo ory­gi­nalna. Układ Sło­neczny prze­mie­rzają dry­ftery, jed­no­ko­mór­kowe orga­ni­zmy dry­fu­jące przez prze­strzeń kosmiczną i opa­da­jące na pla­nety. Dotknąw­szy powierzchni, zamie­rają, zani­kają ich funk­cje życiowe. Jones każe swoim zwo­len­ni­kom palić je, nie­ja­sno wyczu­wa­jąc nie­bez­pie­czeń­stwo ze strony nie­szko­dli­wych, wyda­wa­łoby się, istot z kosmosu, choć swym jasno­wi­dzą­cym umy­słem nie widzi wyda­rzeń wystar­cza­jąco daleko.

Wkrótce oka­zuje się, że dry­ftery to tylko jedna strona zja­wi­ska, przez kosmos żegluje bowiem inny rodzaj jed­no­ko­mór­kow­ców, któ­rych celem są dry­ftery. Tra­fione takim „kosmicz­nym plem­ni­kiem” bły­ska­wicz­nie dzielą się one przez podział i roz­prze­strze­niają po świe­cie. Nisz­cze­nie dry­fte­rów jakaś nie­znana siła trak­tuje jako agre­sję i Zie­mia oraz Układ Sło­neczny zostają odizo­lo­wane od reszty wszech­świata, przez co pod­jęty przez Jonesa plan mię­dzy­gwiezd­nej kru­cjaty i kolo­ni­za­cji galak­tyki upada, zanim na dobre się zaczął. Ten pomysł „wiel­kiego kosmicz­nego jeba­nia” (okre­śle­nie zaczerp­nięte z tytułu opo­wia­da­nia Kurta Von­ne­guta z 1972 roku) to przy­kład zna­ko­mi­tego pomy­słu, jakich Dick mie­wał wiele, ale czę­sto tylko je sygna­li­zo­wał i porzu­cał. Tutaj użył go tylko jako pre­tek­stu do prze­ła­ma­nia mono­polu Jonesa na wła­dzę.

7. Azyl – przy­sto­so­wa­nie istot ludz­kich do życia w cał­ko­wi­cie nie­przy­ja­znych warun­kach

Poja­wie­nie się mutan­tów po woj­nie nukle­ar­nej pozwala jakby łatwiej przy­sto­so­wać grupę ludzi do życia na innych pla­ne­tach, bez wspo­ma­ga­nia tech­no­lo­gii – w tym wypadku na Wenus.

Pomysł ten, dość nowa­tor­ski na początku lat pięć­dzie­sią­tych, jest tylko kolej­nym szki­cem, acz­kol­wiek pozwo­lił on Dic­kowi – o czym póź­niej – zamknąć koń­cową klamrą kilka roz­rzu­co­nych wąt­ków. Z tego pomy­słu prze­for­mo­wa­nia istot ludz­kich wynika inny znany motyw science fic­tion – Arki Noego, czyli wysła­nia ludzi na obce światy celem ich kolo­ni­za­cji.

W sumie w tej krót­kiej skąd­inąd powie­ści, o obję­to­ści typo­wej dla wyda­wa­nych wów­czas przez Ace Books Donalda Wol­l­he­ima paper­bac­ków, jakie można było kupić w kio­sku za pięć­dzie­siąt cen­tów, PKD pomie­ścił kilka dosko­na­łych pomy­słów. Kilka z nich to autor­skie pomy­sły Dicka. Dzi­siaj każdy z nich osobno mógłby posłu­żyć zwy­kłemu pisma­kowi za kanwę całej powie­ści, a nawet cyklu ksią­żek. Wszy­scy pisa­rze, któ­rym dane było poznać bli­żej Dicka lub bywać u niego w domu na spo­tka­niach lite­rac­kich – a byli to Har­lan Elli­son, Roger Zela­zny, Marion Zim­mer Bra­dley (dla któ­rej nota­bene zdra­dziła Dicka jedna z jego kocha­nek), Tim Powers i wielu innych – wspo­mi­nają, z jaką łatwo­ścią nowe pomy­sły rodziły się w jego gło­wie. Także szyb­kość, z jaką pisał jedną powieść za drugą, jest zdu­mie­wa­jąca. Wspo­mniany już Wol­l­heim podzi­wiał zna­ko­mitą tech­nikę Dicka pisa­nia na maszy­nie, mówił, że nie znał pisa­rza szyb­ciej stu­ka­ją­cego w kla­wi­sze.

Z tego tempa rodziły się też ułom­no­ści. Dick zda­wał się nie przej­mo­wać nie­lo­gicz­no­ściami fabuły. Wię­cej, nie­kiedy rezy­gno­wał z korekty autor­skiej utwo­rów, które kosz­to­wały go dużo wysiłku, jak genialne Trzy styg­maty Pal­mera Eldrit­cha. Cza­sem miał do swo­ich ksią­żek sto­su­nek wręcz pogar­dliwy, choć uwa­żał się za świet­nego pisa­rza.

Nie brak podob­nych wpa­dek i w Świe­cie Jonesa – choćby w tym, że w gra­ni­cach wyzna­czo­nej Jone­sowi przez autora pre­ko­gni­cji, nie pozwa­la­ją­cych na zmianę prze­szło­ści, a więc zda­rzeń dla niego już byłych, zamach na Jonesa powi­nien się udać, tym­cza­sem dosko­nały snaj­per nie może tra­fić wichrzy­ciela, gdyż ten w zadzi­wia­jący spo­sób unika kul.

Sama powieść też ma dziwną struk­turę, spra­wia wra­że­nie nie­peł­nej, pęk­nię­tej i dokoń­czo­nej nieco na siłę. Oto mamy świat po woj­nie nukle­ar­nej, znisz­czony i gło­du­jący. Rela­ty­wizm i wła­dza tota­li­tarna trzy­mają wszystko w kupie, ale ludzie żyją bez celu i bez nadziei. Na Zie­mię spa­dają dry­ftery, nikt nie wie, co niosą ze sobą. Aż poja­wia się jar­marczny jasno­widz, któ­rego prze­po­wied­nie oka­zują się nie­zwy­kle trafne, są praw­dziwe, więc rela­ty­wi­ści zgod­nie ze swym pra­wem nic nie mogą mu zro­bić, bo swoje wizje może udo­wod­nić – one się po pro­stu zisz­czają. Jones zdo­bywa fana­tycz­nych zwo­len­ni­ków, każe nisz­czyć dry­ftery i obie­cuje ludziom świe­tlaną przy­szłość w kosmo­sie, każe budo­wać statki i ruszać z misją kolo­ni­za­cji dale­kich pla­net. Nikt nie wie, dla­czego wydaje takie pole­ce­nia, ale ludzie wie­rzą mu bez zastrze­żeń. Dawna wła­dza stara się bro­nić przed Jone­sem, wojna domowa wisi w powie­trzu… I nagle odwraca się karta, nisz­cze­nie dry­fte­rów pro­wa­dzi do blo­kady Układu Sło­necz­nego przez nie­znaną kosmiczną siłę i zawró­ce­nia stat­ków z kolo­ni­stami. Tym samym plan Jonesa upada, zwo­len­nicy są bar­dzo zawie­dzeni. Zdol­no­ści pre­ko­gni­cyjne od jakie­goś czasu zawo­dzą mesja­sza, domy­śla się on, że brak wizji ozna­cza jego śmierć. Jak każdy dyk­ta­tor posta­na­wia pocią­gnąć za sobą w nie­byt jak naj­wię­cej ludzi.

Jasno­wi­dze­nie Jonesa w ogóle jest ułomne, nie wybiega daleko w przy­szłość, poza tym ma tę wadę, że Jones nie może prze­ciw­dzia­łać zda­rze­niom ze swo­jej prze­szło­ści (bo już do nich doszło), które są przy­szło­ścią dla reszty ludzi. Ten pro­sty para­doks wziął się z fascy­na­cji Dicka teo­riami scep­tyka Davida Hume’a, z któ­rymi zetknął się w cza­sie krót­kich stu­diów w Ber­ke­ley, mówią­cymi o nie­spraw­dzal­no­ści przy­czy­no­wo­ści, czyli że to, iż zda­rze­nie A poprze­dza zda­rze­nie B, nie zna­czy, że A jest przy­czyną B.

Akcja Świata Jonesa posuwa się szybko liniowo do przodu i nagle, pod koniec powie­ści, gdy zostało nam do końca led­wie kilka kar­tek, stwier­dzamy, że nie mamy bla­dego poję­cia, jak to wszystko się zakoń­czy. Nie wyobra­żamy sobie nawet, w jaki spo­sób autor może wybrnąć z roz­grze­ba­nych wąt­ków. A on to robi, w spek­ta­ku­larny, tre­ściwy spo­sób, spi­na­jąc wątki zaska­ku­jącą puentą typową raczej dla opo­wia­dań. To też cecha pisar­stwa Phi­lipa K. Dicka – tylko on potra­fił trak­to­wać powie­ści jak opo­wia­da­nia. Tylko on umiał wyko­nać taką woltę, pozo­sta­wia­jąc czy­tel­nika zdez­o­rien­to­wa­nym i zmie­sza­nym.

Czas odpo­wie­dzieć na pyta­nie, gdzie pla­suje się Świat Jonesa na tle całej twór­czo­ści Phi­lipa K. Dicka. Z pew­no­ścią nie jest to arcy­dzieło na miarę Blade run­nera, Czło­wieka z Wyso­kiego Zamku, Ubika czy Trzech styg­ma­tów Pal­mera Eldrit­cha. Ma mniej zaska­ku­ją­cych pomy­słów, mało sub­telną intrygę, nie tak szo­ku­jącą wymowę. Ale tych powie­ści nie byłoby bez Świata Jonesa, Sło­necz­nej lote­rii, Kla­nów księ­życa Alfy czy Naszych przy­ja­ciół z Fro­lixa 8. Były wprawką do wiel­kich dzieł Dicka, zawie­rały przed­smak wiel­ko­ści, obcuje się dzięki nim z umy­słem sza­lo­nego, genial­nego pisa­rza. Bo lek­tura zawsze jest kon­tak­tem mię­dzy umy­słem pisa­rza a czy­tel­nika.

Świat Jonesa to powieść z począt­ko­wego okresu twór­czo­ści pisa­rza, która zdra­dza jego wielki talent, jego para­noje, lęki i obse­sje. Widać też, że Dick dopiero prze­sta­wiał się z pisa­nia opo­wia­dań na powie­ści. Są tu kla­syczne tematy: pro­ro­cza wizja tota­li­tar­nej Ame­ryki, jasno­wi­dza ste­ru­ją­cego spo­łe­czeń­stwem w nie­zna­nym kie­runku, kon­takt z obcymi. Te ele­menty Dick w przy­szłych powie­ściach nauczy się per­fek­cyj­nie wyzy­ski­wać, w Świe­cie Jonesa widać jesz­cze pewną nie­po­rad­ność w kon­stru­owa­niu fabuły.

Ale tym, któ­rzy znają już naj­waż­niej­sze książki Dicka, Świat Jonesa dostar­cza dobrej inte­lek­tu­al­nej strawy, smacz­ków, któ­rymi potra­fią się delek­to­wać – taką mam nadzieję – nie tylko znawcy twór­czo­ści jed­nego z naj­wy­bit­niej­szych ame­ry­kań­skich pisa­rzy ubie­głego wieku.

Woj­tek Sedeńko

Dedykacja

Ephowi Konigs­bur­gowi,

który mówił szybko,

a przy tym dosko­nale

Rozdział pierwszy

Tem­pe­ra­tura w Azylu wyno­siła od 37 do 38 stopni Cel­sju­sza. W powie­trzu nie­ustan­nie zale­gała para, snu­jąca się i kłę­biąca ospale. Z „ziemi” – płyn­nej war­stwy cie­płego mułu sta­no­wią­cego mie­sza­ninę wody, roz­pusz­czo­nych związ­ków nie­orga­nicz­nych i grzy­bo­wa­tej papki – strze­lały gej­zery gorą­cej wody. Wszech­obecny wil­gotny nalot sączący się po mokrych ska­łach i gąb­cza­stych zaro­ślach, po prze­wo­dach i roz­ma­itych urzą­dze­niach, uno­sił zabar­wia­jące go szczątki poro­stów i pier­wot­nia­ków. Sta­ran­nie odma­lo­wane tło przed­sta­wiało długi pła­sko­wyż wzno­szący się nad wzbu­rzo­nym oce­anem.

Nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że Azyl stwo­rzony został na wzór macicy. Podo­bień­stwo było nie­za­prze­czalne – i nikt temu nie zaprze­czał.

Schy­liw­szy się, Louis z ponurą miną pod­niósł wyra­sta­jący tuż obok jego stopy bla­do­zie­lony grzyb i roze­rwał go na strzępy. Spod wil­got­nej skórki orga­nicz­nej mate­rii uka­zał się pla­sti­kowy szkie­let. Grzyb był sztuczny.

– Mogli­śmy tra­fić gorzej – ode­zwał się Frank, widząc, że Louis ciska grzyb na zie­mię. – Wyobraź sobie, że musie­li­by­śmy pła­cić za to wszystko. Urzą­dze­nie tego miej­sca musiało kosz­to­wać Rząd Fede­ralny miliardy dola­rów.

– Teatralne deko­ra­cje – odparł gorzko Louis. – Po co? Dla­czego uro­dzi­li­śmy się wła­śnie tacy?

Frank uśmiech­nął się sze­roko.

– Jeste­śmy wyż­szą formą życia, pamię­tasz? Wyja­śni­li­śmy to sobie już przed laty. – Wska­zał na świat widoczny przez ściany Azylu. – Jeste­śmy zbyt dosko­nali, aby tam żyć.

Na zewnątrz roz­cią­gało się nocne San Fran­ci­sco, na wpół uśpione pod koł­drą zim­nej mgły. Wolno sunęły nie­liczne samo­chody. Ze sta­cji pod­ziem­nej jed­no­szy­nówki wynu­rzały się niczym olbrzy­mie dżdżow­nice grupy podróż­nych. Tu i ówdzie jarzyły się rzadko roz­siane świa­tła biur… Louis odwró­cił się do tego wszyst­kiego ple­cami. Zbyt wielki ból spra­wiał mu ten widok, świa­do­mość, że tkwi tu jak w pułapce, zamknięty w kręgu ich grupy, świa­do­mość, że nie czeka ich nic poza sie­dze­niem i przy­glą­da­niem się, nic poza pustymi latami Azylu.

– Musi być jakiś cel – powie­dział. – Jakiś powód naszego ist­nie­nia.

Frank fata­li­stycz­nie wzru­szył ramio­nami.

– Jeste­śmy wojen­nymi ano­ma­liami. Pro­mie­nio­wa­nie. Uszko­dze­nie genów. Egzem­pla­rze wybra­ko­wane… jak Jones.

– Ale jed­nak utrzy­mują nas przy życiu – ode­zwała się za ich ple­cami Irma. – Opie­kują się nami, trosz­czyli się o nas przez te wszyst­kie lata. Muszą coś z tego mieć. Na pewno o coś im cho­dzi.

– Prze­zna­cze­nie? – zapy­tał drwiąco Frank. – Nasz kosmiczny cel?

Azyl, mroczna, parna kadź, w grun­cie rze­czy był dla tych sied­miorga wię­zie­niem. Wypeł­niała go mie­sza­nina amo­niaku, tlenu, fre­onu i śla­do­wych ilo­ści metanu, sil­nie nasy­cona parą wodną i pozba­wiona dwu­tlenku węgla. Zbu­do­wano go dwa­dzie­ścia pięć lat temu, w roku 1977, i starsi człon­ko­wie grupy pamię­tali wcze­śniej­sze życie w oddziel­nych mecha­nicz­nych inku­ba­to­rach. Już pier­wotna kon­struk­cja była pierw­szo­rzędna, a z bie­giem czasu wpro­wa­dzono do niej liczne ulep­sze­nia. Pra­cow­nicy obsługi, nor­malni ludzie chro­nieni przez her­me­tyczne kom­bi­ne­zony, wkra­czali od czasu do czasu do Azylu, cią­gnąc za sobą sprzęt. Zazwy­czaj cho­dziło o naprawę któ­re­goś z rucho­mych ele­men­tów „fauny”.

– Gdyby mieli dla nas jakiś cel, powie­dzie­liby nam o tym – stwier­dził Frank, który miał zaufa­nie do spra­wu­ją­cego nad­zór nad Azy­lem Rządu Fede­ral­nego. – Dok­tor Raf­ferty by nam powie­dział. Wie­cie o tym.

– Nie jestem tego taka pewna – odparła Irma.

– Na Boga – powie­dział gniew­nie Frank – oni nie są naszymi wro­gami. Gdyby chcieli, mogliby nas zli­kwi­do­wać w sekundę – a nie zro­bili tego, prawda? Mogliby napu­ścić na nas Ligę Mło­dzieży.

– Nie mają prawa nas tu trzy­mać – zapro­te­sto­wał Louis.

Frank wes­tchnął.

– Gdy­by­śmy stąd wyszli – powie­dział powoli, jak do dzieci – poumie­ra­li­by­śmy.

U góry prze­zro­czy­stej ściany znaj­do­wał się otwór wen­ty­la­cyjny z sze­re­giem zawo­rów. Sączył się stam­tąd mdły odór draż­nią­cych gazów, mie­sza­jąc się ze zna­jomą wil­go­cią powie­trza, któ­rym oddy­chali.

– Czu­je­cie? – zapy­tał Frank. – To wła­śnie jest na zewnątrz. Ostre, zimne i śmier­cio­no­śne.

– Czy ni­gdy nie przy­szło ci do głowy – zapy­tał Louis – że cały ten gaz to może po pro­stu lipa?

– Wszyst­kim nam przy­cho­dzi to do głowy – odparł Frank. – Regu­lar­nie co parę lat. Wpa­damy w para­noję i zaczy­namy pla­no­wać ucieczkę. Tyle tylko, że wcale nie musimy ucie­kać. Wystar­czy, że po pro­stu wyj­dziemy. Nikt ni­gdy nas nie zatrzy­my­wał. Możemy naj­spo­koj­niej w świe­cie opu­ścić ten zapa­ro­wany gar­nek, z jed­nym zastrze­że­niem: poza nim nie możemy prze­żyć. Po pro­stu nie jeste­śmy dość silni.

O sto stóp dalej, tuż przy prze­zro­czy­stej ścia­nie, zgro­ma­dzili się pozo­stali czte­rej człon­ko­wie grupy. Głos Franka dobie­gał do nich stłu­miony i znie­kształ­cony. Garry, naj­młod­szy z nich, spoj­rzał w górę. Nasłu­chi­wał przez chwilę, nic jed­nak już do niego nie dotarło.

– W porządku – rzu­ciła nie­cier­pli­wie Vivian. – Chodźmy.

Garry ski­nął głową.

– Żegnaj, macico – mruk­nął. Wycią­gnął rękę ku czer­wo­nemu przy­ci­skowi, żeby wezwać dok­tora Raf­ferty’ego.

– Nasi mali przy­ja­ciele od czasu do czasu tro­chę doka­zują – powie­dział Raf­ferty. – Wydaje im się, że mogliby zmie­rzyć się z każ­dym. – Popro­wa­dził Cus­sicka ku rucho­mej pochylni. – To będzie inte­re­su­jące… jesz­cze ich pan nie widział. Pro­szę nie oka­zy­wać zasko­cze­nia. To może być szok. Wiele ich od nas różni, nie tylko fizjo­lo­gia.

Na jede­na­stej kon­dy­gna­cji uka­zały się pierw­sze ele­menty Azylu: zło­żony sys­tem pomp utrzy­mu­ją­cych jego tem­pe­ra­turę i skład atmos­fery. Zamiast poli­cji widać tu było leka­rzy, białe uni­formy w miej­sce brą­zo­wych. Na czter­na­stej kon­dy­gna­cji Raf­ferty zszedł z suną­cej w górę pochylni. Cus­sick ruszył za nim.

– Wzy­wali pana – ode­zwał się do Raf­ferty’ego jeden z leka­rzy. – Są ostat­nio bar­dzo zde­ner­wo­wani.

– Dzięki – rzekł Raf­ferty, po czym zwró­cił się do Cus­sicka: – Może ich pan obser­wo­wać na tym ekra­nie. Nie chcę, żeby pana widzieli. Nie powinni wie­dzieć o poli­cyj­nej ochro­nie.

Odsu­nął się frag­ment ściany. Za nim uka­zało się wypeł­nione kłę­bami pary nie­bie­sko­zie­lone wnę­trze Azylu. Cus­sick przy­glą­dał się, jak dok­tor Raf­ferty prze­cho­dzi przez śluzę do leżą­cego poza nią sztucz­nego świata. W jed­nej chwili jego wysoką postać oto­czyło sie­dem dzi­wacz­nych kary­ka­tur, cho­chli­ko­wa­tych karzeł­ków płci obojga. Cała sió­demka była wzbu­rzona, a ich wątłe, pta­sie klatki pier­siowe falo­wały pod wpły­wem emo­cji. Zaczęli coś tłu­ma­czyć piskli­wymi, pod­nie­sio­nymi gło­sami, gesty­ku­lu­jąc zawzię­cie.

– O co cho­dzi? – prze­rwał im Raf­ferty. W nagrza­nym, par­nym powie­trzu Azylu z tru­dem łapał oddech. Po jego poczer­wie­nia­łej twa­rzy spły­wały kro­ple potu.

– Chcemy stąd odejść – zapisz­czała kobieta.

– I odcho­dzimy – zawtó­ro­wał jej męż­czy­zna. – Tak posta­no­wi­li­śmy. Nie może­cie trzy­mać nas tu w zamknię­ciu. Mamy swoje prawa.

Przez chwilę Raf­ferty oma­wiał z nimi sytu­ację, po czym odwró­cił się gwał­tow­nie i ruszył z powro­tem ku ślu­zie.

– To mój limit – wymam­ro­tał, ocie­ra­jąc czoło. – Mogę wytrzy­mać tam trzy minuty, potem amo­niak zaczyna dzia­łać.

– Zamie­rza pan im pozwo­lić, by spró­bo­wali? – zapy­tał Cus­sick.

Raf­ferty zwró­cił się do tech­ni­ków:

– Uru­chom­cie Fur­gon. Niech będzie gotowy, żeby ich zebrać, kiedy padną. Fur­gon to ich komora respi­ra­cyjna – wyja­śnił Cus­sic­kowi. – Nie ma wiel­kiego ryzyka. Są deli­katni, ale zdą­żymy ich pozbie­rać, nim sta­nie im się krzywda.

Nie wszy­scy mutanci opusz­czali Azyl. Pro­wa­dzącą do windy ścieżką ruszyły, uważ­nie sta­wia­jąc kroki, cztery nie­pewne posta­cie. Pozo­stała trójka zatrzy­mała się w bez­piecz­nym miej­scu, przy wyj­ściu, ramię przy ramie­niu.

– Ci troje są roz­sąd­niejsi – powie­dział Raf­ferty. – I starsi. Ten tro­chę tęgi bru­net, który wygląda naj­bar­dziej po ludzku, to Frank. Pro­blemy spra­wiają nam naj­młodsi. Przy­go­tuję ich do zewnętrz­nych warun­ków stop­niowo, żeby ich nad­wraż­liwe orga­ni­zmy zdą­żyły się zaakli­ma­ty­zo­wać, dzięki czemu nie będzie im gro­ziło udu­sze­nie albo zatrzy­ma­nie akcji serca. – Z tro­ską w gło­sie dodał: – Pro­szę, niech pan oczy­ści ulice. Nie chcę, żeby kto­kol­wiek ich widział. Jest późno i nie powinno być zbyt wielu prze­chod­niów, ale na wszelki wypa­dek…

– Zadzwo­nię do Sec­polu – odparł Cus­sick.

– Jak szybko da się to zro­bić?

– To kwe­stia kilku minut. Lotne oddziały sztur­mowe są w sta­łym pogo­to­wiu ze względu na Jonesa i te bandy.

Raf­ferty, uspo­ko­jony, odda­lił się szyb­kim kro­kiem. Cus­sick rozej­rzał się za poli­cyj­nym komu­ni­ka­to­rem. Zna­lazł go, skon­tak­to­wał się z biu­rem w San Fran­ci­sco i wydał odpo­wied­nie pole­ce­nia. Utrzy­my­wał połą­cze­nie, dopóki aero­mo­bilne oddziały poli­cji nie roz­lo­ko­wały się wokół miesz­czą­cego Azyl budynku, a na uli­cach nie roz­sta­wiono zapór, po czym odszedł od komu­ni­ka­tora, żeby poszu­kać Raf­ferty’ego.

Tym­cza­sem czworo mutan­tów zje­chało windą na par­ter. Chwiej­nym kro­kiem, niczym ślepcy, szli za dok­to­rem Raf­fer­tym przez hall ku sze­ro­kim drzwiom wio­dą­cym na ulicę.

W zasięgu wzroku, jak stwier­dził Cus­sick, nie było żad­nych samo­cho­dów ani prze­chod­niów. Poli­cji udało się oczy­ścić teren. Od ogól­nej sza­ro­ści odci­nał się tylko jeden, mroczny kształt. To Fur­gon, z włą­czo­nym sil­ni­kiem, stał w pogo­to­wiu.

– Idą – ode­zwał się któ­ryś z leka­rzy, sta­jąc obok Cus­sicka. – Mam nadzieję, że Raf­ferty wie, co robi. – Wska­zał pal­cem jedną z postaci. – Ta nie­mal ładna to Vivian, naj­młod­sza z kobiet. Ten chło­piec to Garry. Bar­dzo inte­li­gentny i bar­dzo kapry­śny. Tam­ten to Die­ter, a obok niego Louis. Jest jesz­cze jedno nie­mowlę, na razie w inku­ba­to­rze. Oni jesz­cze o tym nie wie­dzą.

Cztery drobne posta­cie wyraź­nie cier­piały. Pół­przy­tomne, dwie z nich wstrzą­sane drgaw­kami, wlo­kły się żało­śnie w dół scho­dów, usi­łu­jąc utrzy­mać się na nogach. Nie uszły daleko. Pierw­szy upadł Garry. Chwiał się przez chwilę na ostat­nim stop­niu, po czym runął twa­rzą na beton. Drżąc na całym swym drob­nym ciele, pró­bo­wał się jesz­cze czoł­gać. Pozo­stali szli chod­ni­kiem jak ślepcy, poty­ka­jąc się, nie patrząc na roz­cią­gniętą mię­dzy nimi postać, zbyt wyczer­pani, by choćby ją zauwa­żyć.

– Rany – wykrztu­sił z wysił­kiem Die­ter – jeste­śmy na zewnątrz.

– Udało… nam się – przy­tak­nęła Vivian. Osu­nęła się ze znu­że­niem na zie­mię, opie­ra­jąc się o ścianę budynku.

Chwilę póź­niej Die­ter padł obok niej jak długi, z zamknię­tymi oczyma, roz­chy­lo­nymi ustami, nie­mrawo usi­łu­jąc pod­nieść się znów na nogi. Wkrótce dołą­czył do nich Louis.

Przy­bici, oszo­ło­mieni tym, jak nagle opu­ściły ich siły, wszy­scy czworo kulili się na sza­rym chod­niku, wal­cząc o oddech, o życie. Żadne nie pró­bo­wało się stąd ruszyć. Zapo­mnieli już, po co wysta­wili się na tę tor­turę. Dysząc ciężko, kur­czowo trzy­ma­jąc się resz­tek świa­do­mo­ści, patrzyli nie­wi­dzą­cym wzro­kiem na sto­ją­cego nad nimi Raf­ferty’ego.

Raf­ferty zatrzy­mał się, wkła­da­jąc ręce w kie­sze­nie płasz­cza.

– Macie wolny wybór – powie­dział kamien­nym gło­sem. – Chce­cie to cią­gnąć dalej?

Nie odpo­wie­dzieli. Nawet go nie sły­szeli.

– Wasze orga­ni­zmy nie tole­rują nor­mal­nego powie­trza – cią­gnął. – Ani tem­pe­ra­tury. Ani poży­wie­nia. Ani niczego innego. – Spoj­rzał na Cus­sicka z wyra­zem bólu na twa­rzy, głę­bo­kiego cier­pie­nia, które zasko­czyło funk­cjo­na­riu­sza Służby Bez­pie­czeń­stwa. – Dajmy więc temu spo­kój – powie­dział szorstko. – Wezwijmy Fur­gon i wra­cajmy.

Vivian ostat­kiem sił ski­nęła głową. Jej wargi poru­szyły się, lecz z ust nie wydo­był się żaden dźwięk.

Odwra­ca­jąc się, Raf­ferty dał krótki sygnał. Fur­gon natych­miast pod­je­chał. Zro­bo­ty­zo­wany sprzęt wysu­nął się na chod­nik, spie­sząc ku czte­rem nie­przy­tom­nym. Po chwili mutanci zna­leźli się w komo­rach pojazdu. Eks­pe­dy­cja zakoń­czyła się klę­ską. Było po wszyst­kim. Cus­sick miał wresz­cie oka­zję ich zoba­czyć. Zoba­czyć ich walkę i ich porażkę.

Przez pewien czas stał w chło­dzie nocy obok Raf­ferty’ego. Mil­czeli zato­pieni we wła­snych myślach. Wresz­cie Raf­ferty drgnął.

– Dzięki za oczysz­cze­nie ulic – powie­dział pół­gło­sem.

– Dobrze, że mia­łem na to dość czasu – odparł Cus­sick. – Mogło być źle… parę patroli Ligi Mło­dzieży Jonesa kręci się w tej oko­licy.

– Wciąż ten Jones. Nie mamy żad­nych szans.

– Bądźmy jak tych czworo, któ­rych wła­śnie widzie­li­śmy. Pró­bujmy.

– Jed­nak taka jest prawda.

– Oczy­wi­ście – zgo­dził się Cus­sick. – Tak samo jak to, że pań­scy mutanci nie mogą oddy­chać tu, na zewnątrz. A jed­nak roz­sta­wi­li­śmy blo­kady na dro­gach. Oczy­ści­li­śmy ulice i mie­li­śmy cho­lerną nadzieję, że jesz­cze tym razem zago­nimy ich z powro­tem.

– Widział pan kie­dyś Jonesa?

– Kilka razy – odparł Cus­sick. – Spo­tka­łem się z nim oko w oko, zanim jesz­cze zało­żył swoją orga­ni­za­cję, zanim kto­kol­wiek o nim usły­szał.

– Kiedy był pasto­rem – zamy­ślił się Raf­ferty – wła­snego Kościoła.

– Jesz­cze wcze­śniej – powie­dział Cus­sick, wra­ca­jąc pamię­cią do tych chwil. Zda­wało się nie­wia­ry­godne, że był czas, kiedy nie było Jonesa, czas, kiedy nie było potrzeby oczysz­cza­nia ulic. Kiedy po mia­stach nie włó­czyły się bandy w sza­rych mun­du­rach. Czas bez brzęku tłu­czo­nego szkła, bez wście­kłego potrza­ski­wa­nia pło­mieni…

– Czym on się wtedy zaj­mo­wał? – zapy­tał Raf­ferty.

– Wystę­po­wał na jar­marku – odparł Cus­sick.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: The World Jones Made

Copy­ri­ght © 1956, A. A. Wyn

Copy­ri­ght rene­wed © 1984, Laura Coelho, Chri­sto­pher Dick and Isa Dick

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e‑book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2013, 2018, 2025

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor serii: Rado­sław Kot

Redak­tor: Mał­go­rzata Chwa­łek

Gra­fiki: Woj­ciech Siud­mak

Wyda­nie II e‑book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Świat Jonesa, wyd. II, Poznań 2013)

ISBN 978-83-7818-204-7

WYDAWCA

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań, Pol­ska

tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer