Sprawy rodzinne - Iwona Mejza - ebook + książka

Sprawy rodzinne ebook

Mejza Iwona

4,2

Opis

Monika Olszewska jest w miarę szczęśliwą mężatką i wspólniczką w agencji finansowo-ubezpieczeniowej. Do momentu, kiedy okazuje się, że mąż Aleksander ma bardzo pojemne serce… Gdy nowa ukochana Olka zapada się pod ziemię, to właśnie Monika angażuje się w jej poszukiwania. W tej kłopotliwej sytuacji pomoc przychodzi z najmniej  spodziewanej strony. Monika dostaje wsparcie od teściowej – Ewy, która na każdym kroku uczestniczy w życiu już niemal byłej synowej. Perypetie rozpadającej się rodziny zbliżają do siebie obie kobiety. Czy Monice uda się uratować małżeństwo? Jak na jej życie wpłynie rodząca się przyjaźń z teściową? Co jeszcze może zaskoczyć obie kobiety? Sprawy rodzinne to ironiczna opowieść o tym, że życie potrafi zaskoczyć w najmniej spodziewanym momencie, a przyjaźń może narodzić się zupełnie nieoczekiwanie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 231

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (46 ocen)
20
14
11
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
magdala36

Dobrze spędzony czas

Jak poradzić sobie, gdy sąsiad ci mówi, że na ranem mąż odjechał z pod domu z walizkami, a wiesz że nie miał w planach delegacji? A po powrocie z pracy zastajesz dom ogołocony z co fajniejszych rzeczy? Monia fajna trzydziestoparolatka, myślała, że jej małżeństwo jest udane, oddalili się trochę od siebie, to uważa za normalne. Tymczasem nie znała zupełnie swojego partnera i jego pojemnego serca. Teraz musi sobie poradzić w nowej sytuacji. Nigdy nie była przebojowa, raczej spokojna, nie lubiąca konfrontacji. I nagle znajduje siły, by zawalczyć o swoje (nie tylko o zabezpieczenie finansowe, ale przede wszystkim o niezależność). Ma wsparcie teściowej, zawsze miały dobrą relację, która nie wini jej za rozpad małżeństwa. W sumie jest porządną babka, która może nie przygarnia do serca, ale wspiera porzucone przez męża kochanki. Choć eks ją wkurza, nie daje sygnału: faceci to dranie. Lecz mówi dbaj o siebie i swoją niezależność, nie daj się zmanipulować. Szukaj partnera, który to zrozumie. Dob...
21
iwonaplock

Nie oderwiesz się od lektury

polecam, trochę smutku, trochę radości, jak w życiu.
10
muckers

Z braku laku…

Taka proza życia ,zupełnie bez emocji ,nudnawa .
10
kobierskawies

Nie oderwiesz się od lektury

gorąco polecam 👍
11
RosarioTijeras

Nie oderwiesz się od lektury

Czy uważacie, że każdy ma swą drugą połówkę czy jednak jesteśmy kompletni jako jednostka? Współpraca reklamowa Monika jest współwłaścicielką firmy, ma męża dom i poukładane życie, które wali się w jeden dzień.... Mąż cichaczem się wyprowadził a partnerka z biura zniknęła.... Okazuje się, że tchórzostwo to nie jedyna wada Aleksandra! Jeśli macie ochotę na naprawę świetną, pozytywnie zakręconą obyczajówkę to zapiszcie na listę "Sprawy rodzinne". Iwona Majeza stworzyła ciekawą, mądra historię okraszoną ironicznym poczuciem humoru. Do tego bohaterowie bardzo różni i bardzo wyraziści. To historia o nowych początkach, o odnajdywaniu swojej drogi, o dobrych stronach tego, że coś "nie wyszło"! Autorka porusza ważne tematy, relacje, przyjaźń kobieca, rozwód, zdrady, niezależność! Ta powieść niesie w sobie wiele mądrości życiowej, a każda z nas może odebrać ją trochę inaczej. W zależności od tego, co same przeszłyśmy. Szczerze Wam polecam! współpraca reklamowa
00

Popularność




Redakcja: Joanna Kułakowska-Lis

Korekta: Angelika Ogrocka

Skład: Izabela Kruźlak

Konwersja do ePub i mobi: mBooks. marcin siwiec

Projekt okładki: Maciej Pieda

Zdjęcia na okładce: Freepik: freepic.diller, salinduishan, user23205478

Redaktorka prowadząca: Angelika Ogrocka

Wydanie I © Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała 2023

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. 11 Listopada 60-62

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

ISBN 978-83-8274-298-5

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49

00-052 Warszawa

tel. 795 159 275

Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl

Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon

1 kwietnia 2019

Poniedziałek, godzina 7:18

O siódmej piętnaście zaterkotał budzik, a zaraz po nim odezwał się sygnał alarmu nastawiony w mojej komórce. Otworzyłam jedno oko, nieco zaropiałe, a zaraz po nim drugie, nie lepsze. Przez chwilę wpatrywałam się w sufit, po raz któryś z rzędu postanawiając, że jak tylko znajdę wolną chwilę, zadzwonię do pana Edka i umówię się z nim na malowanie sypialni, a może nawet szarpnę się na malowanie całego domu. Powinniśmy to zrobić już w zeszłym roku, ale jakoś zeszło. Muszę sama tego przypilnować, bo mój szanowny małżonek należy do osobników stroniących od młotka, pędzla oraz gwoździ i nawet kontakt z fachowcem jest poniżej jego godności.

A poza tym, po prostu przyzwyczaiłam go, że nie musi angażować się w przyziemne sprawy i żyje mu się z tym bardzo wygodnie.

Jak to mówią mądrzy ludzie: jak wychowasz, tak masz.

Sięgnęłam po komórkę i wyłączyłam alarm, bohatersko odrzuciłam kołdrę i usiadłam. Poczułam, że kręci mi się w głowie, a przecież wczoraj, oprócz tabletek nasennych i szklanki przegotowanej wody, niczego nie piłam, zresztą tak samo jak przedwczoraj i tydzień temu. Żeby pić, trzeba mieć z kim, nie lubię sama. Mój małżonek ostatnio miał coraz mniej czasu, poświęcając się pracy nad nowym projektem. Ja też miałam pracę, której poświęcałam lwią część dnia…

Właśnie!

Zebrałam wszystkie siły i zwlekłam się z łóżka, a właściwie z naszego łoża małżeńskiego. Strasznie dużo pustej, niewykorzystanej przestrzeni ostatnio się marnowało. Owiał mnie chłód, wprawdzie wiosna kalendarzowa już się zaczęła, ale nie widać jej było za oknem. Kwiecień właśnie się zaczął, a wiadomo… kwiecień plecień, tak przeplata, trochę zimy, trochę lata. Bardziej liczyłam na trochę lata, ale jeszcze musiałam poczekać.

Obmyłam twarz zimną wodą – doskonały sposób na przebudzenie, umyłam zęby i zrzuciłam pidżamę. Nadal mało przytomna weszłam do kabiny, zasunęłam drzwi i włączyłam prysznic.

Godzina 7:35

Trzęsę się z zimna i wściekłości, nie pomyliłam pokręteł, jak myślałam, tonąc w strumieniach lodowatej wody, tylko piec gazowy zepsuł się całkiem na poważnie. To dlatego w domu jest tak chłodno! Jednego nie rozumiem, skoro Olek wychodził rano, to chyba wcześniej się mył? Mógł mnie uprzedzić!

Czajnik elektryczny też się zepsuł, żelazko również szlag trafił!

Godzina 8:00

Już wiem, nie mamy prądu. Nic nie działa, co ja mam zrobić z mrożonkami?! Usiłuję dodzwonić się do męża, nie odbiera, a powinien.

Nalewam wody do litrowego garnuszka i szukam zapałek, gdy odkręcam pokrętło, syczy, wnioskuję, że mamy gaz.

Szlag trafił zapałki! Dlaczego nigdy nie paliłam! Byłoby, jak znalazł! Olek nie pali od trzech lat, rzucił, gdy okazało się, że w firmie szybciej awansują niepalący.

Zaraz, zaraz, gdzie ja mam znicze? Kupiłam w grudniu na zapas, może ze zniczami położyłam zapałki, żeby potem nie szukać. Ręce mi się trzęsą, muszę napić się kawy, nie wyjadę z domu bez kawy, nie w taki dzień. Czas ucieka, wskazówki zegara mkną jak oszalałe. Na szczęście, pudełko pełne zapałek leży spokojnie w reklamówce ze zniczami. Stawiam wodę, sypię do filiżanki kopiatą łyżeczkę kawy rozpuszczalnej, blat pokrywa się masą brązowych drobinek. Nie mam czasu na sprzątanie. Gorąca kawa parzy mi usta, dając kopa, potrzebnego przy tak kiepskim rozpoczęciu dnia. Jeszcze tylko włosy, szybko je rozczesuję, spinam czarną gumką, biustonosz, figi, rajstopy, na wierzch biała bluzka i biurowy kostium, jeden z trzech, w których zazwyczaj pojawiam się w pracy. Mąż nadal nie oddzwania, mam tylko nadzieję, że zaraz będzie prąd. Może był, kiedy Olek wychodził z domu?

Jeszcze dwa łyki kawy, kluczyki znajduję w szufladzie, w kuchni, nie wiem, kiedy je tam położyłam. Trzęsę się z nerwów, przystaję i opieram się o framugę kuchennych drzwi, żeby złapać oddech. A potem znowu biegiem, zamykam drzwi wejściowe, samochód na szczęście stoi na podjeździe, moje lenistwo czasem popłaca.

Po manipulacjach z otwieraniem i zamykaniem bramy jestem spocona, jak koń pociągowy. I tak dobrze, że mogę ją otworzyć, u znajomych kiedyś padł prąd i nie mogli wyjechać, bo coś zablokowało otwieranie. Widzę kątem oka, jak sąsiad do mnie macha i coś wykrzykuje. Silnik zagłusza inne dźwięki, odmachuję mu i ruszam z kopyta.

Godzina 9:12

– No w końcu! Ileż można czekać, aż paniusia otworzy! Niektórym się wydaje, że są od innych lepsi!

Przed drzwiami prowadzącymi do agencji finansowej, którą prowadzę na spółkę z Joanką, stoi nasza „ulubiona” klientka.

– I jeszcze uśmiecha się bezczelnie, a kto mi zwróci za stracony czas? Za zdarte obcasy? – burczy pod nosem.

– Nie bezczelnie, tylko uprzejmie, a to różnica, pani Jankowska. Już panią wpuszczam, proszę, niech pani siada, może kawy? – dopytuję, dla zyskania na czasie. Jankowska zawsze się awanturuje i zawsze ma ochotę na kawę.

– To czym tym razem mogę pani służyć? – zadaję pytanie głosem suchym jak igliwie z zeszłorocznej choinki, ale nie zapominam o uśmiechu przylepionym do twarzy.

Stawiam na biurku filiżankę z parującą kawą i cukierniczkę.

– Niech się pani częstuje, pani Jankowska – zachęcam uprzejmie.

Krzywi się lekceważąco, wsypuje do kawy trzy łyżeczki cukru i pyta jeszcze bardziej lekceważąco:

– A na ciasteczka to pani nie stać? Kto to widział tak samą kawę pić. Jak u jakiejś biedoty!

Siorbie zawiedziona.

Popatruję na nią spod oka, czekając, co dalej, bo na ciasteczkach na pewno się nie skończy.

Penetruje wzrokiem każdy zakamarek pokoju, jakby czegoś szukała. Na razie czekam, co z tego wyniknie. Jankowska umeblowanie zna na pamięć i każdą zmianę w wystroju wnętrza wyłapie w sekundę. Nawet gdy drukarkę wymieniłyśmy, to od razu się zorientowała.

– Więc w czym dzisiaj mogę pani pomóc? – Ponawiam pytanie, modląc się w duchu o kolejnego klienta. Filiżanka już pusta, ciastkami jej nie poczęstuję. Bez przesady!

Kobieta wierci się na krześle, jakby ją pchły obskoczyły. Sapie, wzdycha, policzki z różowych przybierają barwę niebezpiecznej czerwieni.

– I pani taka spokojna, jakby nigdy nic! Kto by się spodziewał!? – Wyrzuca z siebie, podenerwowana.

– Słucham?

– No właśnie mówię, jakby nic się nie stało!

W głosie Jankowskiej brzmi święte oburzenie.

– No w sumie się stało… ale przecież wróci. To się zdarza – odpowiadam niepewnym tonem. Z tego pośpiechu na chwilę zapomniałam o przerwie w dostawie prądu. Jankowska patrzy na mnie, jakbym jakieś herezje wygadywała.

– No nie wiem, nie wiem – kręci głową z powątpiewaniem.

– Wystarczy, że ja wiem, a teraz może przejdziemy do rzeczy. Co tym razem, ubezpieczenie, czy szukamy korzystnego kredytu?

Do takich osób, jak Małgorzata Jankowska, najlepiej prosto z mostu. Siedzę naprzeciw niej, na biurku wszystko poukładane, komputer odpalony, najwyższy czas zacząć zarabiać.

Biorę do ręki długopis, zawsze na biurku mam blok w kratkę, formatu A4, robię w nim notatki, żeby nie zapomnieć, o co w końcu klientowi chodzi. Niektórzy kluczą, jakby nie umieli wydusić paru zwięzłych zdań. Ale Jankowska potrafi. Tylko nie dzisiaj.

– To ja jednak podziękuję. Rozmyśliłam się.

Szybko wstaje z krzesła i – nie patrząc na mnie – kieruje się w stronę drzwi. Otwiera je z rozpędem, potyka się o próg i oddala się w stronę bloku numer pięć. Na przegubie łokcia majta jej torebka, wiatr rozwiewa poły wiosennego płaszcza. Stoję przy oknie i odprowadzam ją wzrokiem. Nawet jak na Małgorzatę Jankowską było to dziwne zachowanie.

Godzina 12:34

Joanka zazwyczaj przychodzi koło południa, a dzisiaj jest już spóźniona ponad pół godziny. Dzwoniłam, ale odrzuca połączenie. Mam nadzieję, że wszystko w porządku. Może chora, siedzi u lekarza i wyciszyła komórkę? Ostatnio zachowywała się nieco dziwnie, nieswojo, jakby coś ją trapiło. Oby nie jakaś poważna choroba. Wyglądam przez okno i martwię się potencjalną chorobą Joanki. Nie przyjaźnimy się, ale pracujemy razem od kilku lat, więc jest dla mnie bliską osobą. A może tylko sobie wyobrażam Bóg wie co, a ona gdzieś tam lata po sklepach i zapomniała, że ma przyjść do pracy? Chyba jednak nie, Joanka jest rzetelna i punktualna. Muszę czekać cierpliwie na wyjaśnienie.

Dzisiaj klientów tyle, co kot napłakał, nawet, jak na poniedziałek. Może ta pogoda, gdybym nie musiała, to też bym z domu nie wyszła, może jutro pojawią się wszyscy ci, którzy mieli przyjść dzisiaj. Byli umówieni, a teraz dziwnie nie mają czasu. Pani Małkowska nagle musi iść do dentysty, przymiarka protezy, wiadomo, rozumiem. Florczaki nie odbierają telefonu, ubezpieczenie im się kończy, byliśmy umówieni. Zawidzki przełożył, bo chory, a reszta, ci co zazwyczaj przychodzą z rachunkami, nieobecni. Może pojawią się później. Teraz moi emeryci gotują obiad. Bo trzeba wspomnieć, że większość naszych klientów to osoby starsze. Zaciągają niewielkie pożyczki w bankach, które reprezentujemy, zawierają umowy ubezpieczenia w firmach, z którymi mamy podpisaną umowę, no i płacą u nas rachunki i czynsz do spółdzielni, z którą mamy umowę. Joanka nalegała, żeby wprowadzić jeszcze sprzedaż biletów autokarowych za granicę i wczasów, ale na razie się nie zgodziłam. I tak są miesiące, gdy ledwie ciągniemy, zawalone robotą, która kokosów nie przynosi, a amatorów dalekich podróży to u nas nie widać. Bo kto pojedzie? Pan Henio, sąsiad Jankowskiej, wiecznie narzekający na artretyzm? Czy może wnuczka Małkowskiej? No ona to jeszcze, ale reszta?

Godzina 13:12

Na dworze rozpętało się piekło, a Joanki jak nie było, tak nie ma. Wyłączyłam na razie komputer, klientów nie widać, zresztą trudno, żeby ktokolwiek dotarł do agencji w taką pogodę.

Godzina 17:00

Zamknęłam agencję. To był jeden z najdziwniejszych dni, jakie tutaj przeżyłam. Olek nadal się nie odzywa. Na szczęście w domu mam pełną lodówkę i nie muszę jechać do sklepu. Mam nadzieję, że mrożonki nie pływają. Jeżeli pływają, to od razu ugotuję. Jestem tak skonana, że nawet nie chce mi się myśleć o tym, co zastanę po powrocie. Już wolę nadmiar pracy niż jej brak. Na szczęście, powietrze po burzy jest czyste i rześkie. Zza chmur wychodzi blade słońce.

Nadal poniedziałek

Godzina 17:32

– A co to się u was działo, pani Moniko? Że tak zapytam…

Sąsiad zagradza mi wjazd, opierając się o bramę, prawie jak Rejtan z obrazu Matejki, i popatrując na mnie chytrze, czeka na odpowiedź. Muszę mieć chyba głupią minę, bo już mniej pewny siebie wyjaśnia:

– Rano wołałem, ale pani się spieszyła. Ten wyjazd to chyba nagle wyskoczył.

– Jaki wyjazd?

– Oj, coś palnąłem?!

Ucieka wzrokiem w bok.

– Nie, nie, dzisiaj taki dziwny dzień, ale to chyba dlatego, że prima aprilis – jąkam się, wyjaśniając mój tok rozumowania.

Sąsiad załapuje.

– I myśli pani, że on tak na prima aprilis się wyprowadził?

Dobrze, że siedzę w samochodzie, konwersacja toczy się przez otwarte boczne okno.

– Jak to wyprowadził?

– No przecież cały czas o tym mówię! Pan Olek najpierw przyjechał tak nad ranem, wie pani, ja spać nie mogę, to stoję w oknie i obserwuję wiewiórki, bo one to potrafią tak z drzewa na drzewo, a jeszcze jak ten biały kot od Markowskich je przyfiluje, to już w ogóle jest zabawa… – łypię wściekle i sąsiad orientuje się, że wiewiórki znajdują się poza kręgiem moich zainteresowań.

– Co ja to… a… no, jakoś tak wszedł i wyszedł szybko, z dwiema walizkami. Tak jakby w delegację. Ale po co mu aż dwie walizki w delegację? Dlatego za panią wołałem! A potem, jak pani była w pracy, to znowu podjechał i dopakował samochód aż po dach, pytałem dokąd się wybiera, to powiedział, że sprzedajecie dom i wyprowadzacie się… pani Moniko, niechże pani da spokój, nie chciałem pani zdenerwować. To na pewno jakiś kawał pan Olek zrobił!

Sąsiad szamoce się wokół samochodu, wiesza się na drzwiach, w końcu szarpie je i otwiera. To poczciwy człowiek, nieco ciekawski, ale życzliwy.

„Oddychaj, po prostu oddychaj”. W głowie słyszę głos cioci Wandy, młodszej siostry mamy. Oddycham. Powoli, wdech, wydech.

Zabiję skurczybyka, jak tylko go dopadnę.

– Już dobrze, dobrze, poradzę sobie. Ale będę zobowiązana, jeżeli dzisiejsze wydarzenia zostawi pan dla siebie. – Proszę stanowczo i widzę ten charakterystyczny wyraz twarzy człowieka, który powiedział za dużo. No trudno, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, zwłaszcza, że nie wiadomo, ile się go w końcu rozlało. I czy chociaż jedno słowo z tego, co powiedział pan Mieciu, jest prawdą.

Nie raz, nie dwa i nie trzy wracałam do tamtego dnia.

Pierwszy kwietnia dwa tysiące dziewiętnaście, dzień w moim życiu przełomowy. Analizowałam wcześniejsze zachowanie Olka, wyrzucałam sobie brak podejrzliwości i naiwną wiarę w prawdomówność najbliższego człowieka. Czy mogłam zareagować wcześniej? Czy miałam szansę zmienić bieg wydarzeń, albo, co chyba ważniejsze, czy chciałabym zmienić bieg wydarzeń? Zatrzymać czas i wrócić do tego, co było?

Myślę, że wątpię.

Pan Mieciu okazał mi wtedy daleko idącą pomoc sąsiedzką. Uspokoił, otworzył bramę, zaczekał, aż wysiądę z samochodu. Odprowadził do drzwi, poczekał, aż zamknę je za sobą. Tłumaczył się, że opowiedział wszystko żonie, a ona zapewne puściła dalej, ale w sumie, jakie to miało znaczenie wobec faktu, że mój mąż wyprowadził się z domu, nie informując mnie o tym. Zwiał jak tchórz, którym zresztą był, a czego zaślepiona uczuciami nie widziałam.

Nie chciałam widzieć.

W opustoszałym domu panował taki bezosobowy spokój, jakby życie zamarło. Słyszałam tylko swój ciężki oddech, przerywany przełykaniem śliny i pociąganiem nosem. W sumie nie musiałam hamować płaczu, byłam sama i mogłam pozwolić sobie na rozklejenie się. Butelka wina, smętne melodie i strugi łez.

Ale ja byłam głodna.

Burczało mi w brzuchu, miałam ochotę na coś smacznego, sycącego, mocno kalorycznego. Chciałam zgrzeszyć obżarstwem. Tylko to mi pozostało.

Zamknęłam drzwi na oba zamki, dolny i górny, zrzuciłam z nóg niezbyt wygodne czółenka, poszukałam domowych pantofli, żakiet też od razu zdjęłam, wydał mi się bardzo ciasny. Rozpinając powoli guziki białej bluzki, powlokłam się do kuchni, nastawiona na widok kałuży, uformowanej wokół lodówki. Z tego wszystkiego zapomniałam zapytać pana Miecia, czy też nie mieli prądu.

Kuchnia lśniła czystością i nagle stała się przestronna. Zniknęła kuchenka mikrofalowa, drogi ekspres do kawy i automat do pieczenia chleba, który kupiłam kilka dni temu. Podeszłam do lodówki i zajrzałam. Świeciła pustkami i było to jedyne światło. Zamrażalnik też został dokładnie opróżniony. Wiedziałam, że z Olka jest centuś, ale żeby aż tak?! I dlaczego nadal nie było prądu? Mój mąż nie odbierał telefonu, za oknem zapadały ciemności. Byłam głodna jak fiks i wściekła na facetów. Zamówiłam pizzę i czekałam na dostawę, zastanawiając się, co dalej. Bo, że coś dalej będzie musiało nastąpić, to było pewne, jak dwa razy dwa.

Dzwonek u bramki wyrwał mnie z zamyślenia.

Dobrze, że zamontowałam dzwonek na baterie. Nawet nie przypuszczałam, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od prądu. Tego czegoś w gniazdku, co napędza pracę całego domu. Szacun dla elektryków.

– Jedna margerita i cola, proszę bardzo.

Chłopak czekał cierpliwie, aż zapłacę, udając, że nie widzi, jak mi się ręce trzęsą. Dodałam mu suty napiwek, niech chociaż jedno z nas ma dobry dzień.

– Dziękuję i smacznego życzę w imieniu firmy.

Przyłożył dwa palce do czapki i posłał mi ciepły uśmiech. Skinęłam głową w niemym podziękowaniu i napawając się aromatem ciepłego ciasta, weszłam do domu.

Zjadłam całą, ani okruszka nie zostawiłam, słusznie przewidując, że minie długi czas, zanim zobaczę Olka.

Joanka nadal nie odbierała, a ja zastanawiałam się, co dalej.

Olek zabrał wszystkie swoje ciuchy, oprócz wyposażenia kuchni zniknęło też kilka cennych drobiazgów. Obrazy kupowane okazyjnie na licytacjach, piękny zegar z brązu i pieniądze odłożone w kasetce na czarną godzinę. Nasze wspólne konto też było puste. Z wdzięcznością pomyślałam o siostrze mamy, cioci Wandzi, która zawsze mi przypominała, że kobieta powinna mieć własne pieniądze, na włas­nym koncie. I że nie ma obowiązku informowania męża o posiadaniu takowego. On też może mieć, ma do tego prawo. Na konto wspólne przelewałam wypłatę, kwotę, jaką ustaliłyśmy z moją wspólniczką, Joanką, jako nasze wynagrodzenie. Ale jak to w takiej pracy, w jednym miesiącu musiałyśmy dołożyć, w innym pozostawały nadwyżki. I te nadwyżki raz na kwartał dzieliłyśmy na pół. Dzięki temu nie zostałam całkiem goła. Co za kawał sukinsyna z tego mojego męża! Gdzie ja miałam oczy, jak za niego wychodziłam! Czemu nie reagowałam na zastrzeżenia tatusia, któremu Aleksander nie przypadł do gustu! Mamusia polubiła go od razu, a ja wzięłam to za dobrą monetę, pamiętając, że przyszły zięć zawsze ma pod górkę, gdy żeni się z ukochaną córeczką tatusia. A ja byłam ukochaną córeczką tatusia, która zakochała się bez pamięci.

I nie słuchała nikogo.

2 kwietnia 2019

Wtorek, godzina 9:00

Po nieprzespanej nocy pojechałam do agencji, z nadzieją, że zastanę otwarte drzwi, a Joankę siedzącą za biurkiem i skruszoną swoim zachowaniem.

Nic z tego!

Na chybcika załatwiłam tłoczących się klientów i z ulgą wywiesiłam informację, że z powodu choroby właścicielek, agencja dzisiaj i jutro nieczynna. W zależności od rozwoju sytuacji albo przedłużę zamknięcie, albo wrócę do pracy we środę. Joance zostawiłam na biurku kartkę z prośbą o kontakt. Że też coś jej odwaliło i nagle znikła. Musiałam odpocząć od klientów i dać sobie czas na zorientowanie się w sytuacji.

A potem pojechałam do energetyki…

W życiu się takiego wstydu nie najadłam! Nie opłaciliśmy rachunków, to nam prąd odcięli. Podobno najpierw przysyłali jakieś powiadomienia na mail, a w poniedziałek podjechali z rana, właściciel ich wpuścił, oznajmiając, że teraz się spieszy i niech robią, co chcą. Ostatni raz wzięłam tabletki nasenne! Choćbym miała nie przespać już spokojnie żadnej nocy, to koniec z prochami. I jak tu można wierzyć facetowi? To Olek był odpowiedzialny za zlecanie przelewów za prąd, gaz, wodę i inne media. Wszystko szło na jego pocztę, bo przecież trzeba dbać o planetę i ograniczać zużycie papieru… A on… kompletnie nieodpowiedzialny jełop! I do tego dysponował kasą z konta, jak chciał. Byłam głupia do potęgi entej, że nie sprawdziłam, co mój mąż wyrabia. To się ponoć nazywa zaufanie!

Trzęsąc się ze zdenerwowania, zapłaciłam rachunki i kary, z ulgą przyjmując informację, że najpóźniej jutro fachowcy podłączą prąd. Teraz tylko musiałam sprawdzić, na ile kasy zalegamy z opłatami za resztę rachunków.

Co ciekawe, reszta była prawie solidnie opłacana, tylko rachunek za gaz czekał, ale jeszcze windykacja nie przystąpiła do wysyłania informacji o odcięciu, w razie nieuregulowania opłat. Uff, opłaciłam od ręki, z Olkiem jeszcze zdążę się policzyć. O ile uda mi się go namierzyć. Do swoich rodziców nie dzwonił, podobno ostatnio rozmawiali ze sobą trzy dni temu. Na razie czekam na wyjaśnienie sytuacji.

Wracając, wstąpiłam do zakładu ślusarskiego, w którym można zlecić dorobienie kluczy i naprawę zamków, i umówiłam się z właścicielem nazajutrz rano. Zamierzałam zmienić wszystkie zamki w drzwiach do domu, żeby utrudnić Olkowi opróżnianie chałupy w czasie mojej nieobecności. Jego zachowanie wskazywało, że nie jest to niewybredny żart, tylko skrzecząca rzeczywistość.

Godzina 23:30

Wiadomość od Olka dotarła w nocy. Głośne pikanie Messengera wyrwało mnie ze snu. Przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieje, dopiero rozświetlony ekran telefonu przyciągnął moją uwagę.

Nie miałam odwagi przeczytać, co napisał.

Siedziałam, wpatrując się w zdjęcie Olka, to z wakacji na Sycylii, akurat była okazja na tańszy lot, więc skorzystaliśmy. Kołdra zsunęła się z łóżka, gołe stopy zrobiły się lodowate. Miałam dreszcze. Jak nic, będę chora, pomyślałam, zbierając siły.

„Cześć, tak wyszło, nie zdążyłem ci powiedzieć, że się wyprowadzam. Chcę rozwodu, papiery złożyłem. Dom sprzedamy.”

I tyle.

Żadnego przepraszam, chciałbym porozmawiać, wyjaśnić dlaczego. Sucho i zwięźle.

Nie powinnam być zdziwiona, Aleksander nigdy nie miał łatwego charakteru, ale wiele razy ustępowałam mu, przytakiwałam, zgadzałam się z nim, tylko dla świętego spokoju. A na początku z miłości. Taka była ze mnie kretynka, idiotka zakochana w ideale, w marzeniu wielu kobiet.

Bo, co trzeba przyznać, Olek był jednym z najprzystojniejszych facetów, jakich miałam okazję poznać. Zawsze elegancki, niezależnie, czy ubrany w garnitur czy pulower, albo pidżamę. Włosy jasny blond, układające się w naturalne fale, lśniące, lekko za uszy, bardziej zadbane niż u niejednej kobiety. Porażająco błękitne tęczówki. Gdy na mnie patrzył, miałam wrażenie, że widzi wszystko, każdy szczegół mojej garderoby, makijażu. Że wzrokiem prześwietla zawartość torebki. Piękne wykrojone usta, jakby stworzone do miłosnych szeptów i namiętnych pocałunków, jak z tanich romansów. Ale Olek nie szeptał, Olek najczęściej wygłaszał mowy, jakby miał przed sobą całą salę słuchaczy.

Ja byłam widownią.

Zawsze unosił się wokół niego delikatny zapach dobrej wody kolońskiej, dostosowany do pory roku i aktualnie panujących trendów. Buty kupował podwójnie, takie niewinne dziwactwo, nieco kosztowne, ale, jako dyrektor działu sprzedaży w dużej firmie konsultingowej, musiał się odpowiednio prezentować i do każdego garnituru mieć inną parę obuwia. A nawet dwie pary.

Mój mąż podobał się kobietom, ale zawsze zapewniał mnie, że to interesy.

„Wiesz, teraz kobiety trzymają władzę w wielu firmach i decydują, czyją ofertę wybiorą.

Nie bądź głupiutką zazdrośnicą, nie ma o co.”

Wtedy wierzyłam. Teraz miałam wątpliwości.

Nie odpowiedziałam na wiadomość.

Musiałam pomyśleć.