Sploty przeznaczenia, III tom trylogii Mitrys, Kroniki Dwuświata - Paweł Kopijer - ebook + audiobook

Sploty przeznaczenia, III tom trylogii Mitrys, Kroniki Dwuświata ebook i audiobook

Paweł Kopijer

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

 

Trylogia Mitrys, to pierwsza z serii cyklu Kroniki Dwuświata. Uniwersum, zawierające dwa niezależne kontynenty, ogarnięte konfliktami bratobójczymi i międzyrasowymi, staje się kanwą dla przygód dwójki młodych bohaterów: utalentowanej szamanki Skry i Norana, skażonego Mrokiem zabójcy. Nieubłagane przeznaczenie sprawia, że ścieżki ich losów w końcu się przetną. Kolejne trudne wybory, których muszą dokonywać zmieniają ich wewnętrznie i kształtują ku czekającej wrogiej przyszłości. Każde z nich będzie musiało ostatecznie stawić czoła nadchodzącemu okrucieństwu planów Semaela, maga Mroku, który dawno temu sprzedał duszę bezwzględnemu i ambitnemu bóstwu Ciemności.

 

W Splotach przeznaczenia, na piaszczystej ziemi Słonecznych Równin stają naprzeciw siebie dwie potężne armie. Zakuci w stal ogromni Orogonowie, wspierani przez hordy Arrakinów, Srebrne Kolce, a nawet mityczne wyrny, runą z furią na wojska sprzymierzonych ras ludzi, Ghallów i Myriadów. Syn Nocy stoczy śmiertelny bój ze Słoneczną Panią. Co wyznaczy przyszłość Amadal: demoniczna moc Burghalla czy legendarna magia Światła?

Bezlitosna wojna pochłania również kontynent Elise. Miasta, warownie i twierdze padną, gdy spuszczone ze smyczy komanda Cienistych wzmocnią siły Drenara. Czy ufortyfikowana wyspa Orin oprze się mściwej potędze Semaela? Do czego zdolny okaże się Najstarszy, gdy stanie oko w oko z magiem Mroku? 

Niewielu wie o wpływach bogów i prawdziwych planach sprzeniewierzonego błogosławionego. Zaskakująco to jednak Bruneira, pani Śnieżnego Azylu, może zyskać najwięcej na wszechobecnej pożodze.

MOŻESZ PRÓBOWAĆ OSZUKIWAĆ PRZEZNACZENIE, ALE CZY OSTATECZNIE NIE SPOTKASZ GO NA KOŃCU SWOJEJ ŚCIEŻKI? CZEGO JESTEŚ PEWIEN, A CO CI SIĘ WYDAJE? ZASTANÓW SIĘ, PÓKI MASZ OKAZJĘ.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 366

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 27 min

Lektor: Robert Michalak

Oceny
4,4 (199 ocen)
116
57
22
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zaphjira

Nie oderwiesz się od lektury

szkoda ze koniec,czekam na więcej.
00
kar_pul

Nie oderwiesz się od lektury

super, polecam całą trylogię
00
Karbon

Dobrze spędzony czas

Generalnie trylogia mi się podobała, mam jednak pewne uwagi. Po pierwsze: bogaty zasób słownictwa autora sprawiał, że książkę czytało się trochę ciężko; po drugie: rzucało się w oczy, że autor unika choćby dwukrotnego użycia imion bohaterów w sąsiedztwie, zastępując je jakimiś określeniami - to było trochę dziwne, nigdy dotąd czegoś takiego nie zauważyłem.
00
AnnaMarii

Dobrze spędzony czas

Ciekawe zakończenie.
00
jura55

Dobrze spędzony czas

książka pozostawia głód na dalszy ciąg którego na razie nie ma
00

Popularność



Kolekcje



Kroniki Dwuświata

Sploty przeznaczenia, trylogia Mitrys – tom III

Copyright © by Paweł Kopijer, Gliwice 2021

Copyright © by PANKO company

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Ilustracja na okładkę: Tomasz Ryger

Opracowanie graficzne i projekt okładki: Anna Kopijer

Redakcja: Paulina Zyszczak – Zyszczak.pl

Korekta: Anna Dzięgielewska – OliWolumin.pl

Przygotowanie e-booka: Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Layout: Firma PANKO

Zygmunta Starego 29

44-100 Gliwice

Wydanie I

Gliwice 2021

Firma PANKO

ISBN: 978-83-954658-6-4

Strona internetowa: Kopijer.pl.

Fanpage: Facebook.com/powiescifantasy.

YouTube – kanał autorski: Paweł Kopijer.

YouTube – gra planszowa: Mitrys.

Viki epitis zoi kai tou thanátos.

Zwycięstwo nad życie i śmierć.

(słowa z przysięgi orogońskich warów)

Wpływy bogów

Era Miecza, rok 18, kontynent Elise

Ea zesztywniała, czując niespodziewaną obecność potężnej Mocy Ciemności. Obce wibracje coraz bardziej wypełniały grotę w głębi Czeluści Bez Dna, niemiło ścierając się z jej własnymi. Wyprostowała się i wyostrzyła zmysł rozpoznawania magii, stanowiący jedno z niewielu uzdolnień pozostałych jej po dawnej boskości. Jej bladobłękitna suknia zaiskrzyła srebrzystymi refleksami.

„Nemeth!?” – Charakterystyczną aurę bóstwa nekromancji odróżniłaby zawsze i wszędzie. W okresie Wojny Bogów, jak nazywano czasy poprzedzające zawarcie między Światłem i Mrokiem Paktu Odwiecznych, jej kontakty z tą zajadle ambitną boginią były stanowczo zbyt częste.

– Zaskoczona? – Głos przybyłej zabrzmiał ułamek chwili przed tym, jak pojawiła się postać.

Cielesna powłoka istoty zmaterializowała się pośród księżycowego mchu jako ładna, lecz nieco pretensjonalnie wyglądająca kobieta w średnim wieku. Mocno dopasowana karminowa kreacja upstrzona czarnymi aplikacjami nadawała jej wyzywającego charakteru. Wraz z pierwszym ruchem ciała w powietrzu rozeszła się fala wręcz duszącej lawendowej woni.

– Myślałaś, że jednocząc swoje qi ze światem śmiertelnych, odetniesz się całkowicie od swoich wrogów i przyjaciół pozostających w Arsum, wymiarze, w którym istniałaś przecież przez nieskończoność? – zapytała Nemeth złowróżbnym tonem.

Wszechmatka delikatnie sięgnęła pojedynczą myślą w stronę Duchowego Sztyletu Horosa. Zdawała sobie sprawę, że w jej obecnej sytuacji nawet takie pomniejsze bóstwo stanowi niebagatelne zagrożenie. Wiedziała też jednak, że ta dawna przeciwniczka z krainy bogów swoim przybraniem ludzkiej formy i pojawieniem się w Miejscu Mocy, poza Arsum, sama dużo ryzykuje. Nieśmiertelni nie bez powodu unikali wkraczania do materialnego świata i decydowali się na to tylko w szczególnych przypadkach. Tam i tu wszelkie byty podlegały różnym prawom i te różnice były czasem niebezpieczne nawet dla najmocniejszych. To głównie dlatego bogowie stworzyli Aldenów i Burghale, by to właśnie ci słudzy zstępowali na ziemię i wchodzili w kontakt z niepokojącą fizycznością w służbie obu stronom w odwiecznym konflikcie pomiędzy Światłem a Mrokiem.

– Nie opłaca ci się ze mną walczyć – rzekła Ea twardo, czując, że sekretna broń, prezent od największego z bogów Światła, zareagowała na jej wolę. – Nie ze mną i nie tutaj.

Nemeth zbliżyła się powoli. Przyglądała się tej, która niegdyś była jedną z najpotężniejszych Świetlistych, z niepokojąco bezczelnym uśmieszkiem.

– Nie teraz i nie tutaj. – Ni to przytaknęła, ni to poprawiła rozmówczynię. – Odwiedziłam cię z innego względu. Acz powiązanego.

Wszechmatka zmrużyła oczy w typowo ludzkim odruchu. Zmysłami starała się wyłowić każdy aspekt emanacji Ciemnistej, by zorientować się w jej zamiarach. Zaskakujący ogrom napierającej Mocy przytłaczał. „Jak to możliwe, by ta podrzędna kreatura dysponowała tak niebywałą ilością energii?” – pomyślała, uświadamiając sobie jednocześnie potencjał niebezpieczeństwa.

– Zatem mów krótko, w czym rzecz, i odejdź – odparła sucho, ukrywając rosnący niepokój za mentalnymi zasłonami.

– Proszę, proszę. – Uśmiech z bezczelnego zmienił się teraz w drapieżnie wrogi. – Jaka… nieoczekiwana niegościnność. Ta, która rodzi, która daje życie, która poświęciła swoją boskość dla stworzeń poczętych z jej Mocy, znajduje powód, by być tak niemiłą dla jednej ze swego rodzaju?

– Mrok i Światło nigdy nie tworzyły jednego rodzaju.

– Czyżby? A czy mogłyby istnieć jedno bez drugiego? Czy aby moja domena nie jest pochodną twojej, siostrzyczko? – Uniosła wysoko brwi, dodając swojej wypowiedzi sztucznego patosu.

– Odpuść, Nemeth. – Ea splotła dłonie. Patrzyła na rywalkę z góry dzięki znaczącej przewadze wzrostu. – Obie doskonale wiemy, jak wyglądają nasze relacje. Przejdź do sprawy, która cię tu przywiodła.

– Nie powinnaś być tak wyniosła. Już nie. – Bogini Ciemności cmoknęła. Założyła z tyłu ręce i zaczęła się przechadzać w tę i z powrotem, z rozmysłem depcząc księżycowy mech, który pod jej stopami natychmiast gasł i usychał. – Pojawiłam się tu osobiście, by wystarczająco dobitnie uprzedzić cię co do ważnej dla mnie kwestii. W niedalekiej przyszłości armie pod wodzą mojego sługi, Semaela, zajmą całe Elise, by uczynić mi je poddanym. Kontynent ten, podobnie jak Amadal, stanie się moim i tylko moim terytorium. Moim Źródłem. – Zatrzymała się, patrząc z okrutnym uśmieszkiem na pobladłą Wszechmatkę. – A ty nie zrobisz nic, by temu zapobiec.

– Jeśli sądzisz, że opuszczę w potrzebie…

– …tak jak już raz opuściłaś?! – przerwała jej Nemeth warknięciem. – Pamiętasz tych twoich Cellarów, tak gorliwie zanoszących do ciebie modły? Jak nie kiwnęłaś palcem, gdy Grywor Wysoki wyrzynał ich w pień, gdy palił święte drzewa w Gajach Derath, topiąc całą północ Elise we krwi ludzi, którzy zaufali twojej opiece? – Patrzyła z satysfakcją, jak Ea garbi się i chwieje pod ciosami wspomnień tragedii sprzed czterystu lat. – Jak nie potrafiłaś się sprzeciwić głupiemu, żądnemu władzy błogosławionemu? Obserwowałam to z pożądliwą rozkoszą, ale przyznaję też, że z niemałym zaskoczeniem. Bo choć było mi to na rękę, to do dziś nie mogę pojąć, jak ktoś, kto zrezygnował z boskości na rzecz zbratania się z ziemskim pomiotem, mógł pozostać wtedy biernym.

– Ja… ja nie chciałam… nie mogłam mieszać się w waśnie między ludźmi. – Smukła kobieta bezwiednie wyciągnęła dłoń, jakby szukała jakiegoś oparcia. Jej błękitna suknia poszarzała, przypominając teraz raczej wyświechtany łachman.

– Zgaduję więc, że i tym razem rezygnacja z mieszania się w nie swoje sprawy nie powinna ci sprawić kłopotów – rzekła Nemeth cynicznie, przyglądając się z nagłym zainteresowaniem własnym paznokciom.

Dawna bogini życia spojrzała na pewne siebie bóstwo Ciemności rozszerzonymi z przerażenia oczami, jakby dopiero teraz dotarł do niej bezmiar okrucieństwa, które miało zalać kontynent. Zacisnęła pięści i wciągnęła głęboko powietrze.

– Tym razem będzie inaczej – odpowiedziała stanowczo. – Wkraczając ze swoim wpływem, zmieniasz ustalone reguły i dajesz mi prawo do opowiedzenia się po stronie wiernych Światłu.

Nemeth westchnęła. Skrzyżowała ręce na piersi i przechylając głowę lekko na bok, przyjrzała się Wszechmatce.

– Pozwól, że upewnię się co do twojej świadomości dzisiejszego stanu rzeczy. Może i byłaś kiedyś potężną boginią Światła, ale teraz jesteś już tylko cieniem przeszłości. Zachowanie resztek boskich przymiotów tu, w świecie śmiertelników, jest bez znaczenia. Dodatkowo, biorąc pod uwagę fakt, że twoje Źródło Mocy zostało, delikatnie ujmując, wyrżnięte w pień jakieś cztery wieki temu, z pewnością, cóż… sama rozumiesz. Gdy ty słabłaś przez te lata, odcięta od wpływu modlitw, ja wręcz przeciwnie, cały czas rosłam, zdobywając coraz więcej qi, dzięki paktowi ze sprzeniewierzonym błogosławionym. Każdego dnia setki ludzkich istnień płonie w moim ogniu. Jeśli spróbujesz mi się przeciwstawić, siostrzyczko, zapłacisz za to najwyższą cenę i, uwierz mi, nikt nie zdoła mnie powstrzymać, nawet twój kochany Horos. – Prychnęła wzgardliwie. – On zresztą wciąż nie wybaczył ci zdrady i odejścia z Kręgu Światła na rzecz tych głupich, kruchych, śmiertelnych istot. Ludzie byli, są i będą dla nas jedynie źródłem energii, a twój chory sentyment stał się przyczyną najgłupszej decyzji w nieskończonych eonach trwania bogów. – Mierzyła ją wzrokiem pełnym triumfu.

– Inni bogowie nie pozostaną obojętni, gdy zorientują się w tym, co knujesz – rzuciła Ea rozpaczliwie.

– A niby jak mają się o tym dowiedzieć, skoro dotąd udawało mi się zachować to w cieniu? Ty im doniesiesz? Przecież sama odebrałaś sobie możliwość kontaktu z nieśmiertelnymi w Arsum. – Uśmiechnęła się jadowicie. – A jak pamiętasz, oni wszyscy odwrócili się od ziemskich zdarzeń po zawarciu Paktu Odwiecznych. Obecnie ich uwaga skierowana jest zupełnie gdzie indziej.

Nemeth podeszła bardzo blisko z zimnym spojrzeniem.

– Wypowiem to na wszelki wypadek na głos. Jeśli staniesz po stronie tych cherlawych potomków Archontów, nie zawaham się. Pokonam cię i zadbam, byś nigdy nie doznała ukojenia.

Cała Czeluść Bez Dna na krótką chwilę wypełniła się tak potężną Mocą, jakby do Dwuświata zstąpił sam Dragen – bóg nienawiści, największy z Kręgu Mroku.

Węzeł przeznaczenia

– Beorze – rzekł Noran, odwróciwszy się w siodle do idącego tuż za jego koniem opancerzonego olbrzyma, mając nadzieję, że trafnie odróżnił jednego z bliźniaków. – Powiedz mi: skąd się wzięła nazwa „war burzy”? Zauważyłem, że wasi wojownicy zwykle zwracają się do dowódców stuosobowych lagów tytułem „gan-war”, ale między sobą często nazywają ich burzowymi.

– Jestem Zoar, panie. – Stawiający ciężkie kroki przyboczny skorygował imię z miną tak obojętną, jakby mylenie go z bratem było od zawsze na porządku dziennym. – Warowie burzy, obiegowo: burzowi, są tak nazywani z powodu rytuału, podczas którego mają szansę stać się przywódcami całego lagu.

Przerwał na chwilkę, poprawiając przytroczony do pleców ogromny topór. Ich kilkunastoosobowa grupa podążała gęsiego nieśpiesznym tempem wśród łagodnych wzgórz. Dzień był słoneczny, a lekki wietrzyk przynosił miłe zapachy wysokich traw.

– Rywalizacja o władzę odbywa się w czasie typowych wiosennych nawałnic nawiedzających co roku Wzgórza Orogońskie – dokończył i przetarł wierzchem monstrualnej dłoni spocone wysokie czoło.

Pod wydatnymi brwiami, typowymi dla jego rasy, kryły się głęboko osadzone, ciemne oczy rozstawione szeroko w ziemistoszarej twarzy. Niewiarygodnie grube blachy zbroi chrobotały przy każdym ruchu.

– Jak rozumiem, zmierzyć się z panującym gan-warem może ten, który pokona w boju pozostałych pretendentów – domyślił się odmieniec.

– Cóż, owszem, zdarza się czasem, że muszą też ze sobą walczyć o ten przywilej. – Widząc pytające spojrzenie Norana, Orog wzruszył ramionami i mruknął. – No, ci, co przeżyją burzę, docierając do określonego miejsca bez osłony, muszą jeszcze potem rozstrzygnąć swój los między sobą. Jak pewnie słyszałeś, huragany w naszych stronach są jedyne w swoim rodzaju na całym Amadal. Zdarza się, że nikt ze śmiałków nie ostaje się do końca wichury; bywa, że tylko jeden. Do zmagań między ocalałymi dochodzi niezwykle rzadko.

Noran trawił dziwną informację przez dłuższy moment, jadąc bez słów. Jakoś trudno mu było wyobrazić sobie burzę, której mógłby nie przeżyć ktoś tak solidnej budowy jak orogoński wojownik.

– A kim właściwie jest og? – kontynuował rozmowę.

– To proste. Ogami nazywamy wszystkich Orogonów niebędących oficjalnie warami.

– Czyli zasadniczo wyłącznie dzieci, starców i kobiety?

– I tych, którzy stracili honor. – Mówiący splunął mimowolnie i poruszył wzgardliwie szeroką, kanciasto zarysowaną żuchwą. – Tyle że tym dodaje się przydomek „far”.

Z pozoru błahe rozmowy z przydzielonymi mu do ochrony braćmi, jak również z innymi mieszkańcami Starego Kontynentu, stopniowo budowały wiedzę Norana o realiach świata, do którego trafił za sprawą Semaela. Ta kolebka ludzkości w przeciwieństwie do wciąż jeszcze prymitywnego Elise kipiała cywilizacyjną różnorodnością i rozmachem, a chłopak żarłocznie chłonął każdy szczegół otoczenia. Od przejścia przez portal Mitrys codziennie skwapliwie korzystał z wszelkich nadarzających się okazji, by pogłębić swoją orientację w sytuacji politycznej i specyfice relacji między rasami Amadal. Dotąd mógł jedynie o tym poczytać w historycznych opracowaniach, trudno dostępnych na Nowym Kontynencie. Mocna pozycja w gildii Ciemnych Noży Lwieszna otwierała mu wprawdzie w przeszłości niejedne drzwi, ale dowiadywanie się o czymś z kart ksiąg a doświadczanie tego na własnej skórze było jak zamienienie balii do kąpieli na wodospad. Potrzebował szybkiego, rzetelnego rozpoznania, jeśli chciał marzyć o cieniu szansy na pokonanie Semaela. Nie miał żadnych złudzeń, że ktoś tak przebiegły jak jego obecny pan i władca uwierzył w deklaracje lojalności i współpracy złożone pod przymusem. O braku zaufania świadczyło choćby uczynienie z Leśniada zakładnika, izolowanego w niedostępnej Twierdzy Nemedor. Jakikolwiek przejaw zdrady ze strony Norana oznaczał niechybną śmierć przyjaciela. Również Drakonion stanowił swoistą rękojmię posłuszeństwa odmieńca. Wprawdzie uwięziony w bransolecie Burghal chronił go, czyniąc praktycznie niepokonanym w walce, ale działo się tak tylko dlatego, że było to zgodne z wolą Semaela. Mroczny, będąc prawowitym właścicielem artefaktu, w praktyce mógł przejmować kontrolę nad ciałem chłopaka, a ozdoba była zespolona z noszącym i niezdejmowalna. Makabryczne uczucie bycia bezwolną marionetką, którego doznał już w trakcie konfrontacji w Kronogrodzie, na zawsze odcisnęło swoje traumatyczne piętno w pamięci Norana.

„Jak można mierzyć się z kimś tak cierpliwie i drobiazgowo planującym swoje intrygi?” – w umyśle zabójcy od kilku tygodni krążyła uporczywa myśl, stając się coraz bardziej desperackim poszukiwaniem, w miarę jak wyraźniej rozumiał ogrom potęgi i władzy Mrocznego. „Przyjęcie warunków tego popaprańca dało mi jedynie więcej czasu, ale granie na zwłokę nigdy nie leżało w mojej naturze” – przyznał sam przed sobą. „Tam, w cytadeli, to był chyba pierwszy raz w całym moim posranym życiu, gdy zrezygnowałem z radosnego rzucenia się wrogowi do gardła na rzecz wyrachowanej decyzji. Czyżbym jednak zaczynał przesiąkać upierdliwymi naukami Leśnego?”

Uśmiechnął się delikatnie na ciepłe wspomnienie swojego mentora z Gildii. To, że ocalił kompana, pokonując jakimś cudem odruch gorącej krwi berserka, podtrzymywało go na duchu. Był to jednak zaledwie promyk nadziei, biorąc pod uwagę całość wyzwań, których stawał się coraz bardziej świadom. Jednym z tych najtrudniejszych wydawał się Xorak. Z obecnej perspektywy Noran się domyślał, że ten niesamowity zmiennokształtny z łatwością mógł od samego początku śledzić poczynania Druwiana, a może nawet je prowokować. Wydawało się prawie pewne, że obserwował i analizował działania ich grupy, gdy razem z Leśniadem, a później i Gromirem przemieszczali się z Lwieszna do Koziej, by ostatecznie wmanewrować ich jak dzieci w zejście do podziemi warowni. Stało się jasne, że Cieniści nie zdobyli twierdzy ze względów militarnych, a Drakonion nie znalazł się na ramieniu mumii przypadkiem. Zawsze, gdy Noran myślał o tym wszystkim, ogarniała go ślepa furia. Nienawidził bycia manipulowanym.

– Zoarze. – Ściągnął lekko cugle, by maszerujący wielkimi krokami war zrównał się z nim. – Kim, czy raczej czym, jest ten zmiennokształtny w służbie Najmroczniejszego?

Zwalisty wojownik rzucił mu krótkie, ponure spojrzenie.

– Nikt nie zna tajemnic tego stwora. A też i niemądrze jest o nie rozpytywać.

– Cóż, większość zapewne nawet nie wie o jego istnieniu. Ale słyszałem, że ty i twój brat jesteście blisko Semaela od wielu lat, odkąd wasz lud obdarzył właśnie was tym wyjątkowym honorem. – Zabójca zdążył się już zorientować, że słowo „honor” w rozmowach z Orogonami ma szczególne znaczenie. – Nie sądzisz, że to wręcz niewiarygodne, jak doskonale jest w stanie przybrać czyjąś postać?

War szedł obok w milczeniu dłuższy moment, jakby nie miał zamiaru odpowiedzieć.

– Jest w stanie dokonać tego wyłącznie, jeśli sam osobiście zabije ofiarę w bestialskim rytuale – wymruczał w końcu. – Musi pożreć wciąż jeszcze bijące serce tego, w kogo ma zamiar się zmienić.

Noran poczuł piekące ukłucie bólu na wspomnienie młodej, fascynującej Zig. Wiedział, że nie zdradziła ich misji. Chciał wierzyć, że w te wszystkie namiętne noce to była jeszcze ona, bo na samo przypuszczenie, że w rzeczywistości współżył z tym przerażającym potworem, natychmiast zbierało mu się na wymioty. Chwilowo stracił ochotę na dalszą rozmowę i ponownie zanurzył się w męczących go przemyśleniach.

„Tak, mój żałosny gambit Quorka, że niby oczekuję tytułu namiestnika Elise jako nagrody za wierną służbę, nie mógł zmylić tak przebiegłego gracza” – skonstatował w myślach. „Może chociaż uzyskałem efekt otwartych możliwości, tak jak się dzieje w tej cenionej w całym Dwuświecie grze strategicznej?” Dobrze pamiętał, jak Leśniad takim ruchem w Quorku sprawiał, że przeciwnik wiedzący o możliwych scenariuszach nie mógł przewidzieć, który zostanie wybrany, do momentu, aż widoczne były pierwsze konsekwencje.

Mimo krótkiego jak dotąd obcowania z Semaelem Noran zdążył się zorientować, że dwoma ulubionym pomysłami maga na zmuszanie innych do uległości były zastraszanie lub kuszenie władzą i zaszczytami. W tym względzie mag nie silił się na zbyt wyrafinowane metody, ale też pewnie nie musiał, skoro te znane od wieków okazywały się wystarczająco skuteczne. Nie mógł jednak wiedzieć, że ze wszystkich przywilejów zabójca doceni tylko jeden: możliwość rozliczenia się z tymi, którzy na to zasłużyli. Mroczny może i miał sposobność, by od dawna obserwować i oceniać zachowania odmieńca, może skaził jego umysł wirem Mroku, ale nie wiedział, że chłopak ma też własną ciemność w duszy. Nie zdawał sobie również sprawy z daru, jaki Noran otrzymał od pani Śnieżnego Azylu. W ostatecznej rozgrywce ten niezrozumiały gest Bruneiry mógł się okazać kluczowy, choć młody zabójca wciąż nie miał pojęcia, jak go wykorzystać.

„Wasza Najmroczniejsza Mość właśnie dołączyła do swojej oranżerii wyjątkowy egzemplarz skorpeny, najbardziej jadowitej, zaciekłej i doskonale przeszkolonej” – mściwa myśl odmieńca nabierała morderczej siły. „Sram na twoją przemyślność i wiekowe knowania. Twoja klepsydra już zaczyna się przesypywać”.

Cmoknął na konia, by znaleźć się bliżej pojmanej przywódczyni ludzkiej rebelii. Czujnie obserwował zagadkową dziewczynę od momentu, gdy, ku zaskoczeniu towarzyszących mu zbrojnych, kazał rozdzielić oddział. Pozostałych jeńców poprowadzono dalej, do Nemedor, a jego grupa, wzmocniona kilkunastoma wojownikami, zabrała dziewczynę i skierowała się na spotkanie z Garem Okrutnym – przywódcą północnego lagu. Ostentacyjnie zlekceważył niezadowolenie tą decyzją widoczne zarówno u przybocznych bliźniaków, jak i u przydzielonych Arrakinów. Nie zareagował też na paniczny strach w oczach Azeka, jedynego w eskorcie arrakińskiego szamana w randze Ulun-bej, odpowiedzialnego za użycie nefrisu. Ostatecznie był czempionem Semaela i nie musiał nikomu się tłumaczyć ze swoich działań.

„Nie mam pojęcia, po coś ty mnie, pomroku, uczynił swoją prawą ręką” – wciąż zachodził w głowę nad motywami maga, który przecież niczego nie pozostawiał przypadkowi. „To pewne, że nie chodzi o umiejętności skrytobójcze ani odmienność, ani skazę Mroku, ani nawet Drakonion, które stały się moim udziałem przez ciebie. Ci giganci z tyłu są wprawdzie przybocznymi gotowymi oddać życie, by mnie osłonić, ale bez wątpienia są też strażnikami mojej lojalności. Z pewnością otrzymali w tej sprawiejasne instrukcje. Czempion i niewolnik w jednym. Kolejna drwina okrutnego, poplątanego przeznaczenia. Ale skoro muszę odgrywać rolę wybrańca Mroku, to mam zamiar korzystać z tego w pełni”.

Uśmiechnął się z drapieżną satysfakcją, obnażając mimowolnie kły. Zaraz jednak skupił się na intrygującej brance, rozważając, co może z nią ugrać. W końcu podobno stała na czele rebelii. Od pierwszej chwili, gdy dojrzał ją wśród eskortowanych buntowników, nie mógł się pozbyć prześladującego wrażenia, że skądś ją zna. Męczyło go też niezrozumiałe przeczucie, że ta dziewczyna jest mu z jakichś względów bliska, a ich los w pokrętny sposób się łączy. Zrównał się z jej koniem.

– Winea, tak? – zagaił, zobaczywszy, jak skrępowana więzami prostuje zgarbione plecy. – Czy raczej powinienem zwracać się do ciebie „Słoneczna Pani”, jak ci, z którymi cię schwytano?

Rzuciła mu jedynie zmęczone spojrzenie, apatycznie kołysząc się w rytm ruchów zwierzęcia.

– Czy to możliwe, że spotkaliśmy się już kiedyś? – zapytał.

– Nie miewam kontaktów ze sługami Mroku – odparła głosem chropowatym z powodu wysuszenia gardła.

W jakiś niezrozumiały sposób wyglądała jednocześnie na delikatną i niebezpieczną. Podał jej wodę. Przyjrzała mu się baczniej, po czym ujęła spętanymi dłońmi skórzany bukłak i wypiła kilka powolnych łyków, za każdym razem chwilę przytrzymując płyn w ustach.

„Trening i dyscyplina typowe dla wojownika” – ocenił Noran odruchowo w myślach.

– Dziękuję. – Zdumiała go szczerością i spokojem tonu.

– Więc to ty jesteś tą nadzieją ruchu oporu? – Nie miał żadnego przemyślanego planu na rozmowę. Wiedział jednak, że aby ocenić, czy dziewczyna może się stać ważnym ogniwem rodzącej się w jego umyśle koncepcji, musi nawiązać z nią jakąś sensowną relację. – Tą, o której mówią „spadkobierczyni błogosławionej krwi”?

Znów przyjrzała mu się badawczo. Otaksowała wzrokiem jedyny w swoim rodzaju czarny pancerz, który Noran otrzymał w darze od Semaela zaraz po przybyciu na Amadal.

– Dlaczego zabrałeś mnie ze sobą, zamiast odstawić z innymi do twierdzy? – zapytała cicho, mierząc go mocnym spojrzeniem błękitnych oczu. Wpatrywał się przez chwilę w ich fascynującą głębię.

– Mam swoje powody. – Rozejrzał się dyskretnie, próbując ocenić, czy ktokolwiek z konwoju może słyszeć ich rozmowę, ale było to raczej niemożliwe. – Być może dowiesz się o nich. Na razie przyjmijmy, że chcę cię wypytać, zanim zrobią to kaci z Nemedor.

– Jasne, pytaj. – Uśmiechnęła się zaskakująco ciepło. – Plany rebelii, imiona przywódców, lokalizacje ukrytych składów broni, tajne hasła. Opowiem ci tu o wszystkim w trakcie tej naszej miłej pogawędki. Piękna jesienna pogoda sprzyja przecież otwartości, nieprawdaż?

Noran poczuł ukłucie irytacji, a jednocześnie złapał się na spostrzeżeniu, którego w ogóle nie powinno być: „Ma takie urocze dołeczki, gdy się uśmiecha”.

– A czemu by nie? – Odwzajemnił jej uśmiech, specjalnie obnażając czubki kłów. – Gdy podzielisz się tym ze mną, tortury nie będą już potrzebne. A zakładam, że masz ich świadomość. W końcu to wojna.

– Wojna, która trwa od pokoleń. – Łagodność nie znikała z jej oblicza, choć na jej krańcach skrywała się gwałtowność. – Jak myślisz: czy ludzie, którzy przychodzą na świat w takich czasach, boją się tortur? Nie są na nie przygotowani? Nie wiedzą, że są im przeznaczone?

– Nie sądzę, by dało się przygotować na tego typu cierpienie – prychnął.

– A co ty możesz o tym wiedzieć? Jesteś przecież wyłącznie po stronie zadającego te katusze. – Wyraz jej twarzy stał się bardziej szyderczy. – Pewnie musiałeś nieźle wykazać się w tej materii, skoro największy plugawiec świata akurat tobie zawierzył dowództwo nad wszystkimi swoimi siłami. Mimo tak młodego wieku, jak widzę.

– Sama wydajesz się zbyt młoda, jak na uzurpowanie sobie pozycji ostoi całej ludzkiej rasy. Trochę to zastanawiające, że miliony powierzyły swój los takiej nieopierzonej dzierlatce.

Zabójca dostrzegł, że jego słowa musiały poruszyć jakąś bolesną strunę w umyśle dziewczyny, bo aż się skrzywiła, a w jej oczach pojawiły się błyski gniewu.

– Przeznaczenie i magia nie podlegają racjonalnemu rozumowaniu – warknęła. – Niczego sobie nie muszę uzurpować. Jednak ktoś, kto nie ma żadnego rozeznania w magii, i tak tego nie pojmie.

– Nefris, który kazałem ci zdjąć, nie ogranicza cię już od dobrych kilku dni – wycedził zimno. – Jakoś nie widzę, byś chociaż próbowała zrobić użytek z tej całej swojej magii. Czyżbyś potrzebowała do tego jakiegoś specjalnego nastroju? A może to nie ten dzień miesiąca?

W postawie dziewczyny pojawiły się wyraźne sygnały wściekłości. Odmieniec podejrzewał, że gdyby nie sznury i tuzin wojowników, mogłaby go zaatakować.

– Ciesz się, pyszałku, z takiego stanu rzeczy. Głupota jest przywilejem młodych, ale tylko, gdy nie zależą od nich istnienia wielu niewinnych.

Noran wciągnął głośno powietrze, zaciskając w złości dłonie. „Ty wredna…” – nagle złapał się na pewnej rzeczy. Ich rozmowa nie dość, że nie prowadziła do niczego konstruktywnego, to w dodatku przypominała bardziej pyskówkę dwojga smarkaczy niż dialog ludzi dźwigających brzemię losów Amadal. A prawdopodobnie też i Elise.

„Jeszcze kilka miesięcy temu po prostu bym się zjeżył i jej przylał” – pomyślał, uspokajając się zadziwiająco szybko i skutecznie. Łatwość, z jaką nadeszło opanowanie, zaskoczyła nawet jego.

Przyjrzał się jej ponownie, tym razem uważniej, usiłując wyczytać z buzujących emocji jeńca jak najwięcej prawdy. Z jakichś irracjonalnych względów nie mógł się oprzeć odruchowemu podziwianiu jej urody. Coś w tej zagadkowej dziewczynie urzekało go coraz bardziej. „Groźna i odważna” – postanowił sobie zapamiętać.

– Dokończymy tę fascynującą rozmowę w innym czasie – uciął, wskazując ręką przed siebie. – Widać już zabudowania fortu północnego lagu. Muszę teraz skupić się na czymś bardziej… przydatnym.

Spiął konia i podjechał na czoło kolumny. W oddali pojawił się widok zapierający dech. Wielokątna, potężna palisada poprzetykana licznymi masywnymi wieżami okalała obszar wielkości niedużego miasta. Grube bale obite gdzieniegdzie metalowymi wzmocnieniami pozwalały domniemywać o wyjątkowej obronności garnizonu gromadzącego zaledwie setkę warów. Godzinę później, gdy byli już w zasięgu strzału z łuku, szerokie wrota się uchyliły i ruszyło ku nim czterech wojowników. Jeden z nich niósł wysoki sztandar z karminową gwiazdą przebitą mieczem.

– Pozwól, panie, że my przemówimy w twoim imieniu – zasugerował jeden z przybocznych, podchodząc do Norana.

Odmieniec jak zwykle nie miał pojęcia, który to z bliźniaków. Kiwnął głową na znak zgody. Zbrojni z fortu zatrzymali się przed konwojem w swobodnych pozach. Trudno było stwierdzić, czy ich ziemistoszare, poznaczone bliznami oblicza cokolwiek wyrażały. Duże twarze z wielkimi, kanciastymi żuchwami i szeroko rozmieszczonymi oczami skrywanymi w głębokich oczodołach zdawały się świadectwem waleczności niezłomnych wojowników.

– Beorze, Zoarze, sława wam. – Przewodzący grupie łomotnął solidnie pięścią w krwisty emblemat namalowany na środku napierśnika.

– Sława i zwycięstwo dla ciebie, Garze, ganie północy. – Bracia gruchnęli w swoje blachy równie mocno, gdyż siła gestu odzwierciedlała wielkość szacunku dla rozmówcy. – Przybywamy z posłaniem od naszego pana, Najmroczniejszego Semaela, wiedzeni przez jego czempiona.

Mówiący wskazał na chłopaka w czarnej, specyficznej zbroi, obserwującego ich z wysokości konia.

– Garze, oto Noran, Syn Nocy, czempion Semaela i wybraniec Mroku.

Najmasywniejszy z czwórki przeniósł spojrzenie na chłopaka. Milczał przez jakiś czas, patrząc na niego. W końcu stuknął kolczastą rękawicą w pierś jakby od niechcenia.

– Przyjmij me powitanie… czempionie. – Ostatnie słowo zabrzmiało tak, jakby nie chciało mówiącemu przejść przez gardło.

– Niech Mrok cię osłania, wodzu warów. – Odmieniec wymyślił słowa naprędce, ledwie panując nad rosnącym wzburzeniem.

„Jestem zwierzchnikiem wszystkich sił z nadania samego Najmroczniejszego, a ten watażka setki Orogonów według zwyczajów swojej rasy właśnie jawnie mnie zlekceważył” – pomyślał ze złością.

– Gan-warze północy… – Jeden z przybocznych przeniósł uwagę dowódcy fortu na Wineę. – …nasz wybraniec Mroku prowadzi ze sobą wyjątkowego jeńca. To ta, którą wołają Słoneczną Panią.

Gar łupnął stalową pięścią w pancerz.

– To zaszczyt dla mnie poznać największego z wrogów. – Wypowiedział te słowa z wielką mocą.

Towarzyszący mu zbrojni powtórzyli gest honorowego powitania.

Noran zmarszczył brwi, nie mogąc zrozumieć sytuacji. Spoglądał ze zdziwieniem to na Orogonów, to na dziewczynę, zastanawiając się, jak to możliwe, by jeniec w powrozach mógł się cieszyć taką estymą wśród swoich śmiertelnych przeciwników. Winea podjechała bliżej i ukłoniła się dumnym gestem głowy, zachowując milczenie.

– Jakie jest twoje posłanie, czempionie? – zwrócił się komendant lagu wprost do Norana.

Chłopak zsiadł z wierzchowca, ledwo hamując buzującą w nim irytację. Podszedł bez słowa i z zimnym wzrokiem podał Garowi pergamin specjalnie opieczętowany błękitną sygnaturą. Magia takiego zabezpieczenia pozwala otworzyć dokument wyłącznie tej osobie, do której został skierowany. Gdy zwalisty wojownik naciął kciuk i kapnął krwią na znak Semaela, pieczęć pękła. Czytał powoli. W miarę lektury wydatne brwi Orogona ściągały się coraz bardziej w gniewnym wyrazie. Spojrzenie, którym obdarzył Norana znad listu, było tak przepełnione nienawiścią, że zabójca natychmiast zrozumiał, z czego wynikał przydomek gan-wara północy. Weteran przebiegł wzrokiem wiadomość ponownie, jakby chciał się upewnić, czy wszystko dobrze zrozumiał.

– Noranie, Synu Nocy i wybrańcu Mroku, czy zechcesz zatrzymać się w moim obozie na noc? Rad będę, jeśli dołączysz do mnie dziś podczas wieczornej uczty, by przy jadle i trunku omówić kwestie poruszone przez Najmroczniejszego.

Odmieniec przyglądał się z czujnością wyższemu o głowę olbrzymowi.

„Szkoda, że nasz pieprzony Najmroczniejszy nie raczył mnie wtajemniczyć w treść posłania. Wydaje tylko suche polecenia, tłumacząc jedynie to, co najbliższe. A ten pancerny okrutnik dodatkowo pewnie zdaje sobie z tego sprawę” – gorzkie myśli podsycały frustrację.

– Rad będę zasiąść przy twym stole, Garze, ganie północy – odpowiedział na tyle spokojnie, na ile był w stanie.

– A czy ty, Słoneczna Pani, zechcesz dziś zasiąść wśród mężów mego ludu?

– Ale to więzień! W dodatku niebezpieczny. – Zszokowany Noran zareagował tak gwałtownie, że aż cofnął się o krok.

Gigant rzucił okiem na przybocznych z wyrazem współczucia, po czym przyjrzał się chłopakowi z paskudnym przesłaniem w oczach.

– Tradycja rasy Orogonów sięga samych początków Amadal.

Zbliżył się niebezpiecznie.

– Kto pokonał wara w walce, ten ma prawo mówić za sobą; kto pokonał dwóch lub więcej orogońskich wojowników w bitwie, ten ma prawo wybrać rodzaj śmierci; a ten, kto pokonał wara w Pojedynku Honoru, ma prawo odejść swobodnie i o sobie stanowić – mówił monotonnym głosem, nieuwzględniającym żadnego sprzeciwu. – To więzień Semaela, nie nasz. Może być wrogiem, ale jeśli da słowo, że uszanuje naszą gościnność, zasiądzie przy stole wojownika, będzie pił i posilał się jak równy z równym między innymi mężami.

– Ale to Semaelowi jesteście winni posłuch, czyż nie?! – Noran napiął mięśnie, czując, że w jego umyśle ocknął się mroczny wir emanujący nieskończonym głodem mordu. – A ja jestem jego namiestnikiem.

– Nie musisz unosić głosu, czempionie, mam dobry słuch. – Gar zmrużył nieznacznie oczy, zaciskając przy tym mimowolnie pięści. – Ciebie nie znam, a ją owszem, i to bardzo dobrze. Opowiadają o niej liczne trupy synów mego ludu.

– Garze, twoja propozycja jest dla mnie zaszczytem. – Mocny głos Winei przebił się czystym dźwiękiem przez napięcie rosnące między mężczyznami. – Ale obecnie jestem podległa woli Syna Nocy. Moja niewola, moja dola.

Orogon skinął powoli głową, akceptując jej decyzję. Noran zgrzytnął zębami i wciągnął głęboko powietrze. Spojrzał na Zoara i Beora. Nie dało się nic wyczytać z ich twarzy, ale i tak wiedział, co sądzą o sytuacji.

– W porządku, gan-warze. Twoje terytorium, twoje reguły. Nie sądź, że lekceważę wasze obyczaje. Dalekim od tego. Tyś gospodarzem i uszanuję również tę decyzję, jeśli zaprosisz jeńca, by siadł obok ciebie.

Odwrócił wzrok w kierunku dziewczyny. Miał wrażenie, że uchwycił w jej oczach zaskoczenie i zadumę.

– Wineo, Słoneczna Pani, jeśli przyrzekniesz wrócić w pęta, nie będę ograniczał twojej wolności na czas wieczerzy.

– Przysięgam – rzekła stanowczo.

O ile umocnienia fortu budziły respekt swoją solidnością, o tyle zabudowania wewnątrz ujmowały porządkiem i stanem zadbania. Wszędzie czuło się dyscyplinę dobrze wyszkolonego żołnierza. W powietrzu królowała woń naoliwionej stali i zahartowanego drewna wymieszana z ostrym zapachem potu specyficznego dla orogońskiej rasy. Dzień chylił się ku końcowi, a umiarkowany harmider garnizonu zaburzał jedynie huk uderzeń kowalskiego młota. Zanim dotarli do szerokich baraków, w których mieli się rozgościć, wielu z mijanych warów przystawało, zawieszając wzrok na Winei. Niektórzy przykładali dłoń do piersi. Wszyscy byli zwaliści, ogromni i monstrualnie umięśnieni. Mimo swojego wysokiego wzrostu Noran czuł się wśród nich niczym karzeł w krainie gigantów.

Do obszernego, dwupiętrowego budynku ulokowanego w centralnej części pozwolono wejść tylko Noranowi, jego przybocznym oraz oswobodzonej z więzów rebeliantce. W środku przy masywnym, długim stole ustawionym na kształt podkowy zasiadało kilkunastu warów. Zabójca ze zdziwieniem odnotował, że nawet przy wieczerzy większość z nich wciąż miała na sobie elementy pancerza. Wskazano mu miejsce obok Gara, a Winea, Zoar i Beor zasiedli blisko niego, przy jednym z boków.

Uczta rozpoczęła się bez żadnego oficjalnego zaproszenia. Wystarczyło, że dowódca sam zaczął się posilać, by wszyscy rzucili się ochoczo na wspaniale pachnące i wyglądające jadło.

– Jak wiele wiesz o tej dziewczynie, czempionie? – zapytał Gar półgłosem, wskazując przy tym ruchem brody w kierunku Winei. Ta, siedząc między bliźniakami, pałaszowała pieczyste z zadziwiająco błogą miną. Wszyscy wokoło sporo pili. Jedynie przyboczni Norana ograniczyli się do posiłku, zachowując wyraźną czujność. Gwar sali sprawiał, że bezpośrednie rozmowy pozostawały między rozmówcami. Intensywne aromaty przyrządzonych na ogniu mięs mieszały się z obiecującą wonią ostrych przypraw.

– Podobno jest przywódczynią całej rebelii. – Noran również przyglądał się wysokiej, szczupłej blondynce w męskim odzieniu. – Słyszałem, że włada potężną magią błogosławionych, a cały ruch oporu ufa jej mocy.

– „Podobno”? Widzę, że jesteś ostrożny w osądach. – War upił potężny łyk jasnego, spienionego płynu przypominającego nieco elizjańską arraki.

– Cóż, jak by nie patrzeć, została schwytana i właśnie wiodę ją spętaną do Nemedor, a tam pewnikiem spłonie w błękitnym ogniu mrocznej bogini. – Odmieniec wytarł rękawem sos spływający mu po brodzie i odłożył na półmisek ogryzione kości jakiegoś zwierzęcia, którego pochodzenia nie chciał poznawać. – Sam więc musisz przyznać, że to, co o niej prawią, nie wygląda z tej perspektywy zbytnio wiarygodnie.

– Hmmm. – Olbrzym zajrzał z niesmakiem na dno opróżnionego pucharu. – A jednak umykała kilka dobrych lat nie tylko naszym sieciom, ale też magii paskudnego Zakonu Nefrisów. Zabiła w walce kilkunastu warów i pewnie setki północniaków. Do tego mamy mnóstwo świadków pojedynku w Tryborgu, gdzie pokonała na arenie samego Galiona.

Czknął, dolał trunku z dzbana i dodał smutniejszym głosem:

– Znałem go bardzo dobrze. To był niewiarygodnie niebezpieczny rywal. Natchniony łowca, niedający się zwieść żadnym pozorom czy wybiegom.

Noran się zamyślił, wydłubując przy tym resztki mięsiwa spomiędzy zębów. Początkowo nadmierny szacunek, jaki wobec Winei wyrażali ci ogromni wojownicy, mocno go irytował. Szybko jednak złapał się na tym, że to małostkowe, a on sam gardził przecież taką postawą.

– A jednak ciężko mi jakoś sobie wyobrazić, by taka wiotka niewiasta mogła się równać z prawdziwym wojownikiem w bezpośredniej walce. – Starał się przyglądać dziewczynie dyskretnie, ale ta upolowała go chytrze ostrym spojrzeniem. – Zakładając oczywiście, że nie użyje magii.

Mimo wysiłków, by myśleć o niej jak o więźniu, nie mógł równocześnie nie podziwiać jej urody. Nie potrafił też odmówić jej mocnego charakteru widocznego w nieziemsko błękitnych oczach.

– Cóż, to akurat łatwo można sprawdzić – rzekł gan-war z tajemniczym uśmieszkiem i podniósł się niespodziewanie. – Ha! Czas na pokazowy pojedynek! – ryknął. – Kto dzisiejszego wieczoru ma dostarczyć nam dowodów swojego fechtunkowego kunsztu, co?! A może damy dziś okazję niebywałym gościom naszego garnizonu?! Noran, Syn Nocy, czempion samego Semaela i wybraniec Mroku, przeciw Słonecznej Pani!

– Doskonale! Niech walczą! Pojedynek Zwycięzcy! – Entuzjastyczne porykiwania dobiegały z różnych miejsc sali.

Noran zmarszczył brwi, patrząc ze zgrozą na Gara. Odruchowo rzucił okiem na Wineę, ale ta obserwowała go w spokojnym skupieniu, jakby chciała rzucić mu w ten sposób wyzwanie.

– To niedorzeczne. – Chłopak pokręcił przecząco głową. – Nie mogę walczyć z… jeńcem Semaela.

– A niby dlaczego? Nie bój się, nasze zwyczaje zakładają zmagania jedynie tępym drewnem. – Gan-war zarechotał rubasznie. – W najgorszym wypadku wyniesiesz z tego kilka siniaków.

– Nie chodzi o mnie. – Noran poczerwieniał na twarzy. – Walka z kobietą…

– …uwłacza dumnemu mężczyźnie? – Dziewczyna, przeskoczywszy błyskawicznie swój stół, stanęła naprzeciw miejsca, przy którym siedział zaskoczony zabójca. Opierając się o zastawiony jadłem blat, pochyliła się z gniewnym wzrokiem w stronę odmieńca. – A może boisz się wstydu porażki z niewiastą, pyszałkowaty czempionie?

Noran podniósł się powoli, gotując się z wściekłości.

– Mylisz się, zbyt pewna siebie dziewko – wysyczał, również pochylając się w jej stronę, tak że ich twarze były teraz w odległości łokcia od siebie. – Każdy dzień jest dobry, by nauczyć bliźniego pokory. Jak widać, czas twojej nauki nadszedł właśnie dziś.

– Ha! – ryknął znów dowódca garnizonu, unosząc ramiona w stronę warów w geście triumfu. – Zróbcie mi tu zaraz więcej miejsca i przynieście jakieś… patyki mniejszych rozmiarów. Żadnej magii, żadnego nastawania na życie rywala. – Ostatnie zdanie skierował wprost do obojga rozjuszonych pojedynkowiczów. – Czy to zrozumiałe? Walczycie tylko dla zwycięstwa, więc nie dostaniecie ostrej broni.

Oboje przytaknęli, nie odrywając od siebie zajadłych spojrzeń.

– Przynajmniej to ta sama waga i rasa. – Ktoś zanosił się gromkim śmiechem.

Noran przyjrzał się bacznie Zoarowi i Beorowi. Wyraźnie zachowywali skupienie i gotowość do szybkiej interwencji. Jeden z nich dał mu dyskretny sygnał, jakby chciał potwierdzić: „Sprawa jest w porządku, ale w razie czego będziemy tuż obok”.

Zgromadzeni wojownicy ochoczo rozsunęli stoły, tworząc całkiem sporą arenę dla śmiałków. Wręczono im krótkie, jak na orogońskie standardy, drewniane miecze. Winea od razu zaczęła się poruszać po kole, ważąc w dłoni nietypowe, dość szerokie niby-ostrze. Zabójca obserwował jej kroki i postawę szermierczą.

„Trenowana do walki na szybkość, zaskoczenie i spryt. Ma pecha, bo to również mój styl” – analizował Noran na gorąco.

Na razie czekał. Z reguły wolał zaczynać od obrony i od oceny, na co stać drugą stronę. Ale jego przeciwniczka też pewnie była tak szkolona.

„Najwyraźniej widzi we mnie głównie pyszałka i zarozumialca” – układał w głowie strategię. „A taki powinien się zachowywać lekceważąco, atakując z gwałtownością, przekonany o swojej skuteczności. A skoro tak, to dam jej to, czego się po mnie spodziewa”. – Uśmiechnął się do swoich myśli.

Zaatakował agresywnie i ostro, tnąc i kłując raz za razem z dużym impetem. Dziewczyna zbijała ciosy zgrabnie i oszczędnie.

„Łaaa, dobra jesteś!” – przyznał w myślach z podziwem. „Dobra, zobaczymy, jak prędko się zmęczysz i jakie wybiegi urodzą się w tej twojej ślicznej blondwłosej głowie”.

Napierał coraz intensywniej, starając się zostawiać jej jak najmniej przestrzeni i czasu na złapanie oddechu, a przy tym nie podejmując nadmiernego ryzyka. Wymiany ciosów przestały mieć jakiekolwiek przerwy. Zabójca spychał rywalkę coraz bardziej, aż w końcu musiała wskoczyć na jeden ze stołów. W stronę odmieńca natychmiast poleciały kopnięte miski i puchary, oblewając go sosem i spienionym trunkiem. Nie dał się jednak zaskoczyć, chroniąc przede wszystkim oczy. Musiał jednak na chwilę odstąpić i cofnąć się na bezpieczną odległość. Dziewczyna dała susa i wyszła z przewrotu podstępnym uderzeniem w nogi. Tylko raptowny manewr uratował piszczele odmieńca. Znów pochłonęły ich długie sekwencje ciosów, ale teraz już w bardziej równomiernym rytmie: atak i obrona. Pojedynek przeciągał się w czasie. Obserwującym trudno było jednoznacznie zawyrokować, który z szermierzy ma większe szanse.

Dopiero po dobrym kwadransie morderczego gonienia się po całej sali w ruchach rebeliantki pojawiły się pierwsze objawy zmęczenia. Delikatnie osłabła i stała się wolniejsza, reagując z minimalnym opóźnieniem.

– Mam większy zasięg i jestem od ciebie szybszy – szepnął jej w zwarciu zimnym tonem. – Odpuść, jeśli nie chcesz mnóstwa upokarzających siniaków.

– Nie mam w zwyczaju – tchnęła mu wściekle w twarz, pryskając przy tym drobinkami śliny, i odskoczyła.

Jej pierś unosiła się coraz cięższym oddechem. Noran doskonale wiedział, że to może być teatralnie tkana iluzja nastawiona na ośmielenie przeciwnika i niepotrzebne odsłonięcie. Sam często stosował tego typu zmyłki. Jednocześnie ostatnie dni w roli niewygodnie spętanego jeńca ze skromnymi racjami żywieniowymi z pewnością nie sprzyjały odpoczynkowi.

„W porządku, czas na sprawdzenie twojej prawdziwej kondycji”. Wciągnął głęboko powietrze i natarł z morderczym natężeniem.

Brutalne ataki odmieńca zaczęły w końcu dosięgać ciała Winei broniącej się coraz rozpaczliwiej. Drewno boleśnie obijało trafione miejsca, a Noran z okrutną premedytacją wybierał te wrażliwsze. Osaczona w pewnym momencie potknęła się i zachwiała. Chłopak wyprowadził tak zwaną potrójną drapenę, jak nazywano w gildii Ciemnych Noży cios naśladujący śmiertelnie niebezpiecznego skalnego drapieżnika. Kant miecza trafił silnie w nadgarstek wybitej z rytmu buntowniczki. Z bolesnym jękiem wypuściła broń, chwytając się za szybko puchnący punkt. Po sali rozeszły się głosy uznania.

– Ha! Ostatecznie wygranym dzisiejszej próby oręża okazał się Syn Nocy. Chwała czempionowi Semaela! – Gar ogłosił zwycięstwo Norana gromkim okrzykiem, spoglądając przy tym na niego z tajemniczą miną.

Wokoło rozlegały się głośne pomruki podziwu dla walki i fachowe, żołnierskie komentarze wypowiadane nie zawsze w kulturalnej formie. Zabójca rozejrzał się po zaaferowanych olbrzymach. Miał wrażenie, że jego przyboczni uśmiechali się lekko, ale emocje na orogońskich twarzach nigdy nie były pewne. Zerknął na pokonaną. Stała oparta o jeden ze stołów, ze zbolałym grymasem rozcierając rękę. Gdyby wyraz oczu mógł ranić, Noran padłby trupem pewnie od razu. Przywódczyni ruchu oporu wręcz ziała nienawiścią.

„A nie mówiłem?” – pomyślał, współczując tej dumnej, nieodgadnionej dziewczynie.

Podniósł rękę, mając nadzieję, że zgromadzeni dobrze odczytają jego gest. Gdy zapadła cisza, przyłożył dłoń do piersi i przemówił mocnym głosem:

– Skoro mam zaszczyt przebywać w miejscu chwały i waleczności, to muszę coś uznać tu wszem wobec. Walczyłem przeciw wielu i nigdy nie przegrałem, odkąd skończyłem dziesiąty rok. Ta tutaj Winea zwana Słoneczną Panią okazała się jednym z najtrudniejszych i najgodniejszych przeciwników. Chcę oddać hołd jej umiejętnościom i nieugiętości.

Uderzył pięścią w mostek, zastanawiając się z niepokojem, czy czasem nie przekroczył zasad zarezerwowanych tylko dla warów.

Zgromadzeni kiwali głowami, mrucząc między sobą.

– To słowa godne honoru – przyznał gan-war, obserwując bacznie nastawienie swoich wojowników, a następnie zaprosił wszystkich skinieniem do powrotu do biesiadowania. – Serca nasycone dumą, a żołądki wciąż nie dość wypełnione jadłem. Wróćmy do uczty, by dni naszej chluby, gdy nadejdą, nie zastały nas wygłodniałymi!

Noran obejrzał się niepewnie na Wineę. Początkowo jej zmrużone oczy z uwagą doszukiwały się zawoalowanego szyderstwa. Potem jednak na obliczu rebeliantki odmalowały się zdziwienie i zaduma.

Kilka chwil później warowie znów pałaszowali pieczyste, między kęsami żywiołowo komentując pojedynek.

– Teraz dopiero czuję się godzien, by w pełni skosztować obfitości żołnierskiego stołu – zażartował rozluźniony odmieniec.

Podwinął rękawy koszuli, by z werwą odciąć sobie kilka sztuk soczystego mięsiwa. Ledwie zdążył nałożyć je do miski, a dotarło do niego, że w sali zapadła całkowita cisza. Potoczył wzrokiem po Orogonach, orientując się, że coś jest nie tak. Poza bliźniakami wszyscy patrzyli na niego z zaskakującą uwagą. Uniósł pytająco brwi w stronę Gara. Wódz północnego lagu hipnotycznie przyglądał się smoczej bransolecie ściśle oplatającej dopiero co odsłonięte ramię zabójcy.

– To Drakonion – stwierdził dziwnie nabożnym tonem. – Wybacz, nie miałem świadomości, że mam do czynienia z bohaterem.

W pamięci Norana wybrzmiały słowa Gromira, który wypowiadał się o mitycznym artefakcie z podobnym namaszczeniem i respektem. Chłopak milczał, nie mając za bardzo pojęcia, jak powinien zareagować. Siedział zesztywniały i czekał na rozwój sytuacji. Zerknął jedynie przelotnie na swoich przybocznych, ale ci sprawiali wrażenie, jakby sprawa ich nie dotyczyła. Najwyraźniej nie tylko wiedzieli o Drakonionie, ale też znali prawdę o nim.

– Teraz dużo lepiej rozumiem okrutne żądania Najmroczniejszego zawarte w liście – rzekł gan-war w zamyśleniu. – Czempionie Semaela, przejdźmy co rychlej do posłania, z którym tu przybyłeś.

Wstał i potoczył pewnym spojrzeniem po swoich podkomendnych.

– Warowie, czas ucztowania właśnie dobiegł końca! Nadszedł za to ten, gdy przyjdzie nam zapłacić daninę z krwi rasy najdzielniejszych wojowników.

„Kim tak naprawdę jest ten dziwaczny odmieniec?” – pomyślała Winea, leżąc na wznak na obszernej pryczy i patrząc w sufit wykonany w całości z grubych, drewnianych bali. Zamknięto ją wprawdzie na noc w solidnie zaryglowanej izbie, ale jej nie związano. „I jakie ten bezczelny typ ma wobec mnie zamiary? Bo że coś tam sobie knuje, to wiem na pewno”.

Podłożyła dłonie pod głowę, rozkoszując się swobodą ruchu. W pomieszczeniu królował łagodny, miły zapach żywicy. Próbowała przypomnieć sobie te fragmenty wizji doznanej u Wszechmatki, które dotyczyły złotookiego mężczyzny. Były to wprawdzie zaledwie przebłyski wspomnień, za to stanowiące nie tylko obrazy, ale też przy okazji stany emocji, które najwyraźniej na nią czekały w nieokreślonej przyszłości. Mimo że wydawały się w obecnej chwili całkowicie niewiarygodne, to gdy tylko po nie sięgała pamięcią, od razu rumieniła się zawstydzona odczuwaną intymnością kontaktu z Noranem.

„Nie wiem, co musiałoby się stać, bym miała mieć tego typu relacje z takim bezczelnym pomrokiem” – racjonalna część jej umysłu starała się nie dopuszczać możliwości głębszych uczuć do chłopaka, ale ta część, która lubiła marzyć, rozważała taki obrót spraw wręcz z lubością. „Może i dziś stoi po stronie Mroku, ale nie brak w nim dobrych odruchów. Jest wysoki, dobrze zbudowany, znakomicie walczy. Nawet te dzikie rysy twarzy i kły jak u jakiegoś demona są… dość niezwykłe i… pociągające”.

Aż potrząsnęła głową, żeby wrócić do realiów swojej obecnej sytuacji.

„Skup się, Szarim!” – skarciła się w myślach. „To nie czas na amory. Od twoich decyzji i działań zależy życie wielu wspaniałych ludzi, a prawdopodobnie nawet całych pokoleń. Wiodą cię na męki i spalenie, a ty nie możesz przestać rozważać jakiejś absurdalnej, romantycznej mrzonki?”

Trudno było jednak do końca ulec grozie, skoro sama bogini pokazała już przyszłe zdarzenia. Jeśli to faktycznie miał być jej los, to przecież nie umrze w najbliższym czasie. Przynajmniej dopóki nie wypełni się przeznaczenie odkryte w objawieniu.

„A co, jeśli ta wizja nie jest moim realnym jutrem, ale jedynie jakąś możliwością?” – subtelna wątpliwość delikatnie uchylała drzwi do paniki, lecz twardy trening na wyspie Orin kontrował zimną ripostą, brzmiącą niezmiennie jak głos Rejwana, bezlitosnego mentora walki: „Zapamiętaj sobie, szamanko. Śmierć jest naturalną i nieodłączną częścią każdego życia. I jako oczywisty pewnik nie ma dla wojownika żadnego znaczenia. To, co ma jedyną istotność, to cel i podejmowane zamierzenia”.

Wzięła głęboki oddech, by wyciszyć rozdrażnienie. Duży siniak na jednym z żeber przypomniał jej boleśnie o gorzkiej porażce.

– Niech cię wyrna porwie i rozszarpie na paseczki! – mruknęła gniewnie, wspominając znów Norana. Próbowała rozmasować zranione miejsce, ale każdy dotyk wyłącznie potęgował ból.

Sięgnęła po wyuczone metody wyciszenia i koncentracji umysłu. Myślami wróciła do najważniejszych pytań. A właściwie do tego kluczowego: „Jaki jest plan?”.

Jedyną wątpliwością, którą udało jej się ostatecznie rozwiać, była decyzja o niewracaniu na Elise. Poświęcenie się sprawie wyzwolenia Amadalczyków spod terroru maga Mroku było ważniejsze niż misja zlecona jej przez arcymaga. W głębi duszy czuła, że on sam tak by właśnie doradził, gdyby tu był i widział to co ona. Za to kwestia przejęcia schedy i pozycji po Zorianie wciąż budziła w niej głębokie rozterki. Nigdy nie potrzebowała uzurpować sobie niczyich sukcesów ani chwały, a takie postępowanie wydawało jej się wręcz obrzydliwe i uwłaczające godności. Jednocześnie doskonale rozumiała intencje Wielkiego Ghrella i Broczysława. Z ich perspektywy taka mistyfikacja mogłaby zostać oceniona jako usprawiedliwiona wyższą racją całego ludu. Na jednej szali osądu świadome kłamstwo, a na drugiej morze cierpienia i grozy przez kolejne wieki. Zaakceptowała ich tragiczną decyzję podjętą w celi w Tryborgu. W sytuacji, w której nie można było liczyć, że Gromir sprowadzi z Elise pomoc, a nawet że sam wróci poprowadzić rebelię do boju, przywódcom buntu nie zostało zbyt wiele kart w talii. Nagła śmierć Słonecznej Pani stoczyła ich na samo dno beznadziei. Nie mogła mieć im za złe, że zobaczywszy moc jej magii, postanowili wykorzystać nadarzającą się przypadkowo okazję. „Przypadkowo?” – zadała sobie to pytanie i sama od razu na nie odpowiedziała: „Z pewnością nie”.

Nie oszukiwała się. Jej zgoda, by odegrać legendarną spadkobierczynię błogosławionych, nastąpiła w dużej mierze pod wpływem tego, co ukazała jej Ea w jaskini Czeluści Bez Dna.

„Może i jestem bezpieczna, ale co ze schwytanymi?” – ponure myśli rodziły niepewność. „Jeśli oni zginą, ryzyko, że ktoś w końcu rozpozna, że nie jestem Zorianą, znacząco wzrośnie. Wprawdzie większość tych, którzy znali oblicze prawdziwej Słonecznej Pani, maszeruje w tej chwili do lochów Nemedor, ale z pewnością są jeszcze inni mogący dać świadectwo”.

Dalsze rozważania nie przyniosły żadnego efektu poza poczuciem, że obecny moment jej życia to same pytania bez odpowiedzi.

„Ech, chyba nic sensownego na razie nie wymyślę. Mam nadzieję, że kolejne dni przyniosą jakieś nowe możliwości”. Westchnęła smutno. „Chwilowo trudno nawet jednoznacznie zawyrokować, czy mam większe szanse pomóc uwięzionym, uciekając z konwoju, gdy i tak jestem obca na Amadal, czy dając się doprowadzić do Nemedor i próbując przedsięwziąć coś wtedy. Pewne jest jedynie, że dopóki nie zakładają mi tego cholernego naszyjnika z nefrisu, dopóty mam kilka rozwiązań”.

Jej umysł z niewiadomych przyczyn przywołał ponownie obraz młodego czempiona.

„Kto wie, może to właśnie odmieniec okaże się punktem zwrotnym mojego fatum”.

– Atak na Myriadów? Wszystkimi siłami waszego lagu? – Noran chciał się upewnić, czy dobrze zrozumiał treść posłania od Semaela przekazaną mu właśnie przez Gara.

Rozmawiali bez świadków w prywatnej izbie przywódcy warów, siedząc przy ogromnym stole. Na ścianach pomieszczenia oświetlonego jedynie migotliwym blaskiem sporego paleniska wisiały liczne skóry upolowanych zwierząt i stworów. Chłopak nie rozpoznawał większości z nich.

– Dokładnie. – Gan-war kiwnął głową. – Uderzymy o północy za dwanaście dni od teraz. Dołączą do nas trzy zagony Arrakinów z Północnych Pustkowi.

– Ponad półtora tysiąca zbrojnych. To spore siły.

– To sporo trupów – prychnął zwalisty Orog. – Pamiętaj, że walczymy nie tylko z leśnym ludem, ale przede wszystkim z samym lasem i jego potężną magią.

– Czyli w twojej ocenie mamy małe szanse na zwycięstwo? – Odmieniec próbował lepiej wyczuć kontekst rozkazu Mrocznego, nie ujawniając jednocześnie pełni swojej ignorancji.

– Małe?! Żartujesz? – Gar machnął ręką lekceważąco. – Nie mamy żadnych szans na nic poza wzniesieniem tam naszych kurhanów. Zrozum, Najmroczniejszy usiłował zdobyć Las Magii już w samych początkach podbijania Amadal. Bezskutecznie. W ostatniej z prób armia liczyła prawie dziesięć tysięcy pod jego osobistą wodzą. Oblegano, jeśli można tak to nazwać, to cholerne uroczysko dobrych kilka miesięcy. Potem odpuścił.

– Jaki cel ma w takim razie Semael, by ponawiać szturm, i to zaledwie jednym lagiem?

– Z pewnością mroczny. – Dowódca upił spory łyk z pucharu i zapatrzył się ze złą miną w gorejące grube polana.

– Może magia lasu w końcu osłabła? – zastanawiał się na głos chłopak. – Czy coś się zmieniło od tamtych dni?

Wielkolud zerknął na swojego gościa, wysuwając w zamyśleniu kanciastą żuchwę.

– Tego nie było. – Wskazał kielichem na Drakonion – Tak sądzę. Czasy to wprawdzie dość odległe, ale mój dziad walczył wówczas jako dowódca bana, a ja nic takowego nie słyszałem. Gdyby ktokolwiek posiadał wtedy ten legendarny, stworzony przez samych bogów artefakt, nie mogłoby to ujść uwadze naszego ludu. – Pokręcił głową. – Co jak co, ale z pewnością nie coś takiego.

Zamilkli, pogrążając się w usilnych rozważaniach. Noran ponownie pochylił się nad rozłożonym na stole listem. Czytał powoli z uwagą.

– „Utrzymacie natarcie aż do momentu, gdy czempion wykona przynależne mu zadanie i do was dołączy” – przytoczył jedno ze sformułowań.

– A jakież jest to twoje zadanie? – zainteresował się gan-war.

– Sęk w tym, że nie mam pojęcia. – Noran westchnął, decydując się przyznać do niewiedzy. – Jeszcze. Nasz Najmroczniejszy, jak widać, nie dzieli się swoimi zamierzeniami, tylko wydaje polecenia. Nie znam przywódcy, który by tak postępował.

– Semael nie jest przywódcą, tylko bezwzględnym władcą. – Orogon popił trunku i cmoknął. – Od służących mu nie oczekuje myślenia, a wyłącznie posłuszeństwa.

Odmieniec zmrużył oczy, koncentrując się na wizualizacji tego, co miało nadejść zgodnie z zamysłem maga.

– Chyba wiem, co może być intencją naszego rozdawcy rozkazów – wymruczał, prostując się. Spojrzał na twarde, zaintrygowane oblicze komendanta fortu. – Ale jeśli mam rację, nie spodoba ci się to.

– Mów. I tak chcę wiedzieć, dla jakiego powodu zginą dziesiątki mężów pod moją wodzą.

– Dywersja.

Orogon pokiwał głową, przygryzając górną wargę. Jego wielka dłoń coraz bardziej zaciskała się na kielichu, aż ten zaczął się wyginać.

– Mamy tylko odwrócić uwagę Myriadów, gdy ty wykonasz to, na czym w rzeczywistości zależy Mrocznemu. – Przeniósł pełne straszliwej ciemności spojrzenie na chłopaka. – Czempionie. Obyś osiągnął swój cel naprawdę szybko.

Noran nie pozwolił sobie żywić nadziei, że Gar Okrutny obarczy winą za wszystkich poświęconych wojowników wyłącznie Semaela.

Gdy opuszczali fort wczesnym przedpołudniem, ruszając ku Nemedor, Noran odnotował radykalną zmianę w nastawieniu warów do jego osoby. Zatrzymywali się i uderzali w pierś, patrząc na niego z uznaniem. A przynajmniej takie wrażenie odniósł, bo odczytywanie emocji z wyrazu orogońskich twarzy wciąż zdawało mu się balansowaniem na granicy iluzji. Do pierwszego popasu odmieniec trzymał się na uboczu konwoju, stroniąc od rozmów. Pogrążony w posępnych przemyśleniach rozważał różne możliwości.

„Jakkolwiek bym tego nie lubił, najwyraźniej jedyną szansą na pokonanie Semaela jest zdobycie wpływowych sojuszników lub chociaż zawiązanie jakichś układów” – przyznał gorzko w myślach. „Ech, szkoda, że nie ma ze mną Leśnego. Ten to by się czuł jak ryba w wodzie”.

Kolejny już raz przeniósł spojrzenie na kołyszącą się w siodle Wineę. Jechała swobodnie, bez więzów. Po tym, czego doświadczył na wieczerzy u Gara, wiedział, że krępowanie jej było bezzasadne. Na jej miejscu sam potrafiłby się ich pozbyć na tysiące sposobów.

„Muszę jakoś spróbować rozpoznać, czy ta narwana magiczka, mająca tak powszechne uznanie nawet wśród wrogów, może się stać moim sprzymierzeńcem. Mamy wspólnego wroga, ale czy ukształtowana od małego przez ból i udrękę w nienawiści do Mroku potrafiłaby zaufać komuś takiemu jak ja?” – roztrząsał kolejne wątpliwości.

Już miał podjąć rozmowę, gdy nagły, mrożący krew w żyłach ryk zagłuszył dotychczasowe, kojące dźwięki przyrody. Konie zarżały, stając dęba i szarpiąc wędzidła. Wojownicy natychmiast przyjęli pozycje obronne, wypatrując zagrożenia wśród stromych zboczy wysokich wzgórz, pomiędzy które niedawno wjechali.

– Wyrny! – Gardłowy krzyk Beora lub Zoara wskazującego toporem na odległą półkę skalną zasiał panikę wśród Arrakinów.

Obaj przyboczni doskoczyli do Norana w kilku susach. Jeden z nich złapał rwącego się konia za grzywę i dosłownie przytrzymał go przy ziemi.

– Te dwie bestie walczą ze sobą! – zagrzmiał drugi. – Zejdźmy im z widoku, bo w bojowym szale są niesamowicie niebezpieczne.

Odmieniec rozejrzał się nerwowo dookoła. Nie było gdzie się schować, bo zalesiony obszar opuścili dawno temu. Znajdowali się w dość rozległym, wypalonym słońcem wąwozie zwężającym się dopiero przed nimi. Spękane koryto dawnej rzeki, w którym błyszczał wartki, mieniący się blaskiem słońca strumyczek, stanowiło jedyne zagłębienie. Nie dawało ono jednak żadnej szansy na schronienie.

– Tam, do ściany! – zawołał donośnie. – Przywrzemy, na ile się da, zasłaniając się końmi – rozkazał, choć wiedział, że nie poprawi to ich bezpieczeństwa w jakiś znaczący sposób.

Kilkadziesiąt uderzeń serca później cały oddział obserwował monstra atakujące się zajadle w powietrzu. Wszyscy starali się przy tym jak najbardziej zniknąć za jakimikolwiek, choćby niewielkimi nierównościami terenu. Ogromne stworzenia ścierały się z rosnącą furią, wykorzystując na zmianę szerokie, straszliwie uzębione paszcze, szponiaste łapy, a nawet zakończone pazurem skrzydła i kolczasty ogon, co w locie wydawało się niewiarygodnie karkołomne. Mimo pokaźnych rozmiarów manewrowały niesamowicie sprawnie, raz za razem nacierając i wykonując uniki. Ich zacięty bój niepokojąco przenosił się coraz bliżej iluzorycznie przyczajonego konwoju. W pewnym momencie jedna z istot, zaskoczona silnym uderzeniem, spadła na osadzoną między skałami drewnianą konstrukcję starej zapory. Łupnęła w nią z takim impetem, że aż echo poniosło dźwięk nadwyrężonych przypór.

– Te wyrzygane przez Mrok gadziny rozpirzą tamę! – jęknął któryś z Arrakinów. – Jeśli ją uszkodzą, woda zaleje pobliską wioskę klanu Cichych Maraków.

– Kto był tak głupi, by pobudować się w miejscu dawnego biegu rzeki? – Noran zmarszczył brwi, spoglądając na przybocznych. Jeden z nich wzruszył ramionami.

– Nas nie pytaj. Nie podążamy za zamglonymi ścieżkami myśli północniaków.

Jakby na potwierdzenie wyrażonych obaw druga wyrna zaszarżowała z niepohamowaną dzikością, wbijając powalonego przeciwnika jeszcze głębiej w naruszone odeskowanie. Pobliskie łączenia zatrzeszczały złowrogo. Widok budowli, kiedyś pewnie solidnej, nie budził obecnie zaufania. Wyglądała na bardzo nadwyrężoną, a niektóre z mocowań pokryte były licznymi przebarwieniami wcześniejszych uszkodzeń. Zwycięski osobnik nie zadowolił się śmiertelnym zranieniem wroga. Wbił szpony w jego słabiej chroniony łuskami brzuch i rycząc triumfalnie, wzniósł się z wysiłkiem na kilkadziesiąt stóp. Upuszczone z wysokości ciało pokonanego stworzenia trafiło ponownie w newralgiczne miejsce tamy i zadziałało niczym pocisk machiny oblężniczej. Hukowi uderzenia towarzyszył pogłos pękających belek. Niedługo potem z wyszczerbionego fragmentu konstrukcji zaczęła wypływać niewielka struga wody. Początkowo sączyła się niemrawo, z każdą chwilą jednak zamieniała w intensywniejszą kaskadę, stopniowo rozsadzającą ścianę zapory.

– Gdzie ta osada?! – ryknął odmieniec do przerażonych podkomendnych. – Ktoś wie dokładnie?! Trzeba ich ostrzec!

– W dół dawnego koryta i w lewo za tamtym zarośniętym wzniesieniem! – Jeden z żołnierzy wskazał ręką, z szokiem patrząc na wskakującego już na rumaka dowódcę. – Ale panie, nawet konno to kilka modlitw nefrisów. Powódź niechybnie cię wyprzedzi.

Wysoki zbiornik właśnie uwalniał gwałtownie wzmagającą się falę żywiołu, szybko wypełniającą dawny szlak nurtu. Łoskot spienionej kipieli narastał złowieszczo.

– Zdążysz! – Ostry ton Winei stającej w rozkroku w kierunku zagrożenia i rozkładającej szeroko ramiona zamurował wszystkich na mgnienie oka. – Ale goń na złamanie karku, bo nie wiem, ile wytrzymam – dodała, jaśniejąc otaczającą ją pulsującą aurą Mocy.

Niewidzialna bariera wstrzymała większą część rozpędzającej się wody, skrząc się magicznie w powietrzu. Jej działanie było ograniczone, ale skutecznie wyhamowywało impet żywiołu. Zabójca z niepokojem rzucił okiem na wciąż unoszącą się nad ich głowami, ryczącą bestię.

– Zoar, Beor! Wyjątkowo zostajecie i chronicie wszystkich. – Zmierzył ich lodowatym spojrzeniem nieludzkich, złotawych oczu. – Wszystkich, czy to jasne?!

Obaj mocarze z niechęcią skinęli głowami. Chłopak spiął konia i popędził brzegiem zagłębienia. Gdy tylko wyminął wskazany pagórek, dostrzegł w oddali ciasno zgrupowane zabudowania. Pochylił się w siodle galopującego wierzchowca, modląc się w duszy, by ten nie potknął się na którymś z mijanych kamieni, korzeni czy zdradliwych muld piachu. Mimo całkowitego skupienia na szaleńczej jeździe słyszał jednak nadciągającą nieubłaganie za plecami niszczycielską siłę.

– Tama pękła! Uciekajcie na zbocza! – zaczął krzyczeć, zanim jeszcze ktokolwiek mógł go usłyszeć.

Widział, jak będący najbliżej Arrakinowie odwracali w jego kierunku głowy, starając się zrozumieć słowa. W końcu jeden z nich wyprostował się gwałtownie i sam zaczął wymachiwać w kierunku lichych schronień. Niedługo później setki sylwetek zaczęły biec panicznie w różne strony, coraz bardziej przypominając mrowisko, w które uderzy się kijem.

Gdy zabójca dopadł do pierwszych chat, w wiosce szalała już całkowita panika. Mieszkańcy znajdujący się obecnie w obrębie rzecznego wyżłobienia rzucali się w stronę obu skarp, a ci, którzy byli wyżej, popędzali innych. Wzmagający się ogólny tumult co raz przeszywały rozpaczliwe wrzaski kobiet nawołujących swoje pociechy. Wszechobecny chaos uniemożliwiał jakąkolwiek skoordynowaną pomoc. Odmieniec zdał sobie sprawę, że mimo ostrzeżenia część nieszczęśników nie wywinie się śmierci. Stopień pochylenia terenu w tej okolicy kazał się spodziewać potężnego uderzenia wody. Każdy, kto znajdzie się bezpośrednio na jej drodze, będzie mógł liczyć jedynie na cud.

W pewnym momencie jego wzrok przykuło małe dziecko, może kilkuletnie, płaczące samotnie przy jakimś ogrodzeniu w samym dole koryta. Sparaliżowane lękiem rozglądało się tylko rozszerzonymi oczami, trzęsąc się i tkwiąc w miejscu. Zeskoczył z konia i wystrzelił ku maluchowi jak z procy. W połowie dystansu instynkt kazał mu się obejrzeć. Kotłujący się żywioł nadchodził z hukiem niczym pięść rozjuszonego olbrzyma. Nie było już czasu, by komukolwiek pomóc. Jedyne, co Noran zdążył zrobić w odruchu, to chwycić się kurczowo wystającego fragmentu skały i zaprzeć nogami o pobliską bruzdę. Bezlitosne uderzenie odebrało mu dech z piersi, a bulgocząca toń zamknęła się wokół jego ciała. Zaskoczona jaźń natychmiast zawęziła się wyłącznie do mocowania się z prądem i pozostania w pionie. Ostre krawędzie kamienia, raniącego dłonie i wymykającego się palcom, stały się na moment jedyną rzeczywistością. Serce łomotało między żebrami, a w umyśle rozległ się złowrogi warkot ognistego demona. Wyłonił się ze swojej kryjówki na krańcach świadomości odmieńca i wyprostował, gotując do działania.

„Przemiana mnie uratuje” – pojedyncza myśl przemknęła przez jego głowę, niosąc ulgę i przywracając zachwianą pewność siebie. Wzmocnił chwyt, a zaraz potem poczuł raptowne zmniejszenie się naporu rzeki i wychynął nad powierzchnię otaczającej go wody. Parsknął i wziął zachłanny haust powietrza. Czoło fali przeszło i poziom strumienia opadł na tyle, że zabójca mógł zacząć brnąć w kierunku zostawionego wyżej wierzchowca. Gdy tylko do niego dotarł, ociekając z całego ciała, objął spojrzeniem teren zalanej osady. Gdzieniegdzie wystawały pojedyncze krokwie lub czubki drzew. Mieszkańcy stojący na brzegach patrzyli ze zgrozą i niedowierzaniem na dzieło zniszczenia. W jednej chwili zniknęło wszystko, co zgromadzili i co zapewniało im byt. Wiele z kobiet szlochało. Na płaskich twarzach Arrakinów malował się szok i rodziła się rozpacz.

Noran z niepokojem odwrócił wzrok w kierunku miejsca, gdzie zostawił oddział. Nie mógł wprawdzie z tej odległości dojrzeć swoich ludzi, za to kołująca nad wzgórzami wyrna była doskonale widoczna. W jego sercu rosło przeczucie, że bestia wciąż jest wściekła, ale tym razem upatrzyła sobie inny cel.

„Światłości! Ten stwór rozedrze wszystkich na strzępy” – zatrważająca wizja wzbudziła w nim strach i gniew jednocześnie.

Adrenalina ponownie napłynęła do zmarzniętych mięśni. Uderzył konia po zadzie i pomknął z powrotem. Ocenił sytuację jednym rzutem oka natychmiast po okrążeniu zarośniętego krzewami wzniesienia. Zwycięską wyrnę rzeczywiście opanował morderczy szał. Unosiła się nad głowami żołnierzy, rycząc wściekle i bijąc mocno skrzydłami. Wyraźnie szykowała się do ataku, wypatrując dogodnej okazji. Arrakinowie bojaźliwie wymachiwali w jej kierunku włóczniami i mieczami, poruszając się w kompletnym nieładzie. Zoar i Beor przyczaili się skupieni blisko siebie, z toporami w rękach, w napięciu oczekując natarcia. Przywódczymi rebelii leżała bez ruchu nieopodal na ziemi, ledwo przytomna, najwidoczniej krańcowo osłabiona wysiłkiem powstrzymywania powodzi.

Odmieniec zmusił wierzchowca do maksymalnego wysiłku. Bestia go dostrzegła, ale najwyraźniej zlekceważyła, bo ponownie skoncentrowała się wyłącznie na przerażonych ofiarach. W pewnym momencie zmieniła ułożenie skrzydeł i runęła w dół na zdobycze. W pierwszej kolejności zmiażdżyła swoim cielskiem dwóch wojowników, a zaraz później rozszarpała paszczą kolejnego. Obaj warowie dopadli do monstrum niemal równocześnie, tnąc w kierunku szyi i masywnego barku, ale drapieżnik okazał się zaskakująco czujny i momentalnie się uchylił. Szerokie ostrza zazgrzytały tylko po jego łuskach i nie uczyniły mu większej szkody. Smoczy kuzyn ryknął, wyciągając przed siebie straszliwe pazury przednich łap. Wielkość i szybkość tego osobnika nie pozwalały mieć większych złudzeń co do ostatecznego wyniku starcia.

„Jest tylko jedna sposobność, by cię wypatroszyć, parszywy bydlaku” – desperacka decyzja uruchomiła całą mroczną furię odmieńca. Dopadłszy w pobliże, ściągnął mocno cugle, zeskoczył z konia i natarł prosto na kreaturę, nie sięgając nawet po broń. Przyczajony w jego umyśle Burghal natychmiast zagrzmiał ostrzegawczo, ale samobójczy ruch chłopaka był jednoznaczny. Decyzja została podjęta.

„Mam w rzyci, co sądzisz, sługusie Mroku!” – wykrzyczał mentalne szyderstwo w stronę ognistego demona. „Czas sprawdzić, jakie rozkazy otrzymałeś od swego pana”.

Przeistoczenie dokonało się tym razem w piorunującym tempie. Ciało Norana przekształciło się dosłownie w biegu, stając się nagle ogromnym, potężnie zbudowanym stworem uzbrojonym w budzące grozę kły i szpony. Zaszarżował na zdezorientowaną wyrnę z gigantyczną siłą rozpędu i wbił imponujące rogi w jej brzuch. Trafiona bestia zawyła, rozpaczliwie szarpiąc się w tył. Z rozoranego tułowia chlusnęła struga ciemnej krwi, a zaraz potem śmiertelnie ugodzone monstrum padło ciężko na bok. Drgało jeszcze przez moment w agonii, aż w końcu zamarło, wydawszy ostatnie tchnienie.

Burghal wycofał się z ciała złotookiego zabójcy prawie tak samo szybko, jak się tam pojawił, pozostawiając go leżącego na piachu tuż obok truchła kreatury. Chłopak z ledwością utrzymał przytomność rozdarty potężną falą bólu wciąż piekącego we wszystkich mięśniach, ścięgnach i kościach. Konsekwencje tak błyskawicznego użycia Drakonionu przypominały wyrafinowaną, okrutną torturę składającą się głównie z rozdzierania i miażdżenia. Mimo przeszywającej go niewysłowionej udręki Noran pierwszy raz miał okazję docenić Zbroję Naznaczenia, jak Semael nazwał swój zaskakujący podarunek zaoferowany po przejściu przez Mitrys. Ten nietypowy, wykonany z bardzo wielu elementów pancerz najwyraźniej potrafił się dopasować do transformacji w Burghala i z powrotem. Dzięki temu chłopak nie był teraz nagi, jak przy pierwszym razie na przełęczy.

– Czempionie! – Jeden z przybocznych doskoczył do dowódcy próbującego się z wysiłkiem podnieść. – Całyś?!

– Nie, Beorze – wyjęczał Noran przez zaciśnięte z cierpienia zęby. – Nie widziałeś, że rozpadłem się na kawałeczki?

Na szerokiej twarzy wara pojawił się grymas będący najprawdopodobniej czymś na kształt uśmiechu.

– Jestem Zoar, panie. Z ulgą widzę, że nie ucierpiałeś ani na ciele, ani na umyśle.

Dźwigający się z jego pomocą zabójca sapnął i od razu się skrzywił. Chwiał się na nogach, podtrzymywany potężnym łapskiem Orogona.

– Co z nią? – Odmieniec wskazał na wciąż leżącą szamankę.

– Nie znam się na magii, ale… to wyglądało tak, jakby użyła zbyt dużo Mocy. – Olbrzym wzruszył ramionami, spoglądając na omdlałą. – Z początku zaczęła słabnąć, ale gdy wciąż utrzymywała zaklęcie, w końcu całkiem opadła z sił i osunęła się bezwolnie. Żyje.

– Być może nasz Ulun-bej, Azek, jest w stanie jej coś pomóc – rzekł zabójca chrapliwie i wziął głęboki, bolesny oddech. – Mam nadzieję, że ten tchórzliwy drań ocalał z całego zamieszania.

War prychnął i kiwnął głową. Oddalił się typowym dla siebie majestatycznym krokiem kolosa. Noran powoli odzyskiwał jasność umysłu, choć miał przeczucie, że dojście do siebie zajmie mu trochę czasu.

„No to teraz przynajmniej wiemy, na czym stoimy, płonący pomroku” – skonstatował w myślach, obserwując cień przyczajonego na powrót Burghala. „Jak to mawiają: ułapił chojrak za dupę olbrzyma, acz ten go za łeb wciąż trzyma”.

Wieczorem następnego dnia Noran postanowił podjąć bardziej konkretną rozmowę z rebeliantką. Wróciła do pełni sił, a czasu na składanie ewentualnych propozycji robiło się coraz mniej. Podszedł do mających na nią oko bliźniaczych warów. Pilnowali wyjątkowego więźnia niby niedbale, ale z całą pewnością wystarczająco czujnie.

– Mam zamiar wyciągnąć nieco informacji z naszego jeńca. Pora wziąć ją na spytki. Stańcie tak, by być w zasięgu reakcji, ale też tak, by zapewnić nam poufność.

– Zleć to nam, a dowiemy się, cokolwiek cię interesuje. Mamy ogromną wprawę w operowaniu bólem.

– I tym się właśnie różnimy my, ludzie, od was, Orogonów. Wy odruchowo myślicie wyłącznie krawędzią stali jako tym, co ma rozwiązać każdą niedogodność. My potrafimy wiele supłów rozplątać samym intelektem.

– Troczków – rzekł beznamiętnie jeden z przybocznych.

– Jakich znowu troczków? – Chłopak zmarszczył brwi zbity z tropu.

– Tak nazywamy te babskie sznureczki, które blokują jej niewieście względy przed wylaniem się z dekoltu.

Noran poczerwieniał, początkowo zaskoczony posądzeniem, a zaraz potem z gniewu na własną reakcję, zupełnie nieprzystającą do Ciemnego Noża, a tym bardziej zwierzchnika sił popierających Mrok.

– Nie wasza rzecz – warknął, przykrywając chwilowe emocje typową dla siebie nerwowością. – Stańcie sobie gdzieś i popilnujcie nieba, gdyby przypadkiem chciało nam spaść na głowy.

Zwaliści wojownicy odeszli leniwie w stronę obozowego ogniska. Dziwne grymasy na ich twarzach były najprawdopodobniej odpowiednikiem ludzkiego szyderczego uśmieszku.

Szamanka siedziała oparta o pień. Jej szyję okalał seledynowy kamień. Przyglądała się badawczo chłopakowi, gdy podchodził.

– Wybacz mi tę obrożę. Będziesz nosić nefris aż do Nemedor – rzekł cicho, unikając jej wzroku. – Uratowałaś mieszkańców wioski przed pewną śmiercią, lecz po tym, czego byliśmy świadkami, nie mogę ryzykować. Twoja moc jest… realnie niebezpieczna. Mogę być szalony, ale nie wolno mi lekceważyć zagrożenia.

– Albo to raczej oni wszyscy nie chcieliby, żebyś to robił. – Wskazała nieznacznym ruchem brody w stronę członków jego oddziału.

– Cóż. – Chrząknął wpatrzony w ziemię. – Wczoraj pokazałaś, że jesteś potężnym magiem. Takim, z którym zawsze trzeba się będzie liczyć.

– A ty, że potrafisz zmienić się w niezwyciężonego demona. – Dziewczyna mierzyła go przenikliwym spojrzeniem błękitnych oczu. – To ten artefakt, który nosisz na przedramieniu. Drakonion, tak? To on zapewnia ci tę zdolność?

Zwlekał z odpowiedzią. W końcu pochylił się ku Winei na odległość co najmniej intymną.

– Niezupełnie – szepnął jej do ucha. – Pan ze sprytem w zasadzie jedynie niewolnikiem.

Zmarszczyła czoło, nie rozumiejąc w pierwszym momencie sensu wypowiedzi. Powtórzyła sobie w myślach dziwne słowa i doszła do wniosku, że to najprawdopodobniej jakaś szarada. Czyżby czempion Mroku powierzył jej tym samym jakąś tajemnicę?

Odsunął się w milczeniu. Wpatrywali się w siebie, próbując jak najwięcej wyczytać wzajemnie z samego wyrazu oblicza, drobnych grymasów. Ostatecznie Noran zagryzł dolną wargę, ukazując koniuszki kłów.

– Słuchaj – zaczął z wahaniem w głosie. – Pojutrze w południe dotrzemy do twierdzy i sytuacja się zmieni. Potrzebuję informacji o ruchu oporu, ale nie dla Semaela, tylko przeciw niemu. Wiem, że ciężko ci będzie w to uwierzyć, ale w pewien pokręcony sposób stoimy po jednej stronie albo co najmniej mamy wspólny interes.

– Jaki wspólny interes mogę mieć z siepaczem Mrocznego? – zapytała chłodno.

– Zaskoczę cię. Moim celem jest unicestwienie maga. Za wszelką cenę. Czyż twoim nie jest?

– Aż tak wybujałe ambicje tobą targają? Ponoć wśród ludzi władzy króluje niezaspokojony pęd, by mieć jej wciąż więcej i więcej.

– Nic o mnie nie wiesz – burknął zniecierpliwiony.

– Wiem, co widziałam. Bez mrugnięcia okiem zabiłeś dwie dziesiątki zdesperowanych nieszczęśników będących wrogami tego, którego ponoć chcesz usunąć.

– Jakbyś nie zauważyła, oficjalnie jestem wodzem armii Semaela. Miałem z nimi tańczyć, gdy atakowali oddział Arrakinów? Niejeden już poległ, ścieląc moją drogę do celu, ale to jest wojna, a ta pożera ofiary, winne czy niewinne.

– Takie jak Gromir na przełęczy…? – Zacisnęła usta, zdając sobie sprawę, na jaką nieostrożność właśnie sobie pozwoliła. Wiedza o tym, że pochodzi z Elise, stała w jawnej sprzeczności z podawaniem się za Słoneczną Panią. Jakiekolwiek tropy prowadzące do jej prawdziwej tożsamości stawały się zagrożeniem.

Zmrużył oczy, początkowo jakby zbity z tropu. Po chwili widać było po nim, że połączył fakty i domyślił się kontekstu.

– Aha, czyli jednak miałem rację, że nie jesteśmy sobie aż tak zupełnie obcy – wymruczał niebezpiecznym tonem. – Tyle że nie pojmuję, jakim sposobem możesz o tym wiedzieć. To zdarzenie miało miejsce zaledwie kilka tygodni temu w Górach Zębatych, na kontynencie Elise, który od Amadal dzieli szmat oceanu.

Winea postanowiła zagrać w otwarte karty, skoro już i tak się nieopatrznie odsłoniła. Wystarczyło wykorzystać techniki przekierowania uwagi z mniej wygodnej prawdy na bezpieczniejszą, które mentorzy Orin wpajali wszystkim kandydatom na Szarim. Tego typu słowna iluzja wypowiedzi ćwiczona była już na samym początku nauki młodych adeptów magii. „Przyznać się do czegoś mało znaczącego, by zachować w tajemnicy coś istotniejszego”, jak zwykł mawiać mądry Tedor.

– W jednej z jaskiń Wzgórz Orogońskich ukrywa się wyjątkowy stwór zwany Pożeraczem Umysłów. Tuż przed pojmaniem nas ujarzmiłam mentalnie tę istotę i wykorzystałam jej niezwykłe umiejętności telepatyczne do wzmocnienia moich własnych. Celem było zdobycie informacji o Gromirze wysłanym na Nowy Kontynent z misją pozyskania wsparcia dla tutejszej rebelii. Mam nadzieję, że zagadka, skąd wiem o tym, że zabiłeś owego mocarza, stanie się teraz dla ciebie prosta do rozwikłania.

Odmieniec przyglądał się szamance dłuższy czas w zamyśleniu.

– Jak godowe sploty rusłaka – skwitował sarkastycznie.

Winea wzruszyła ramionami, doskonale znając zwyczaje wymienionego gatunku malutkiego płaza, który był jej ulubioną ciekawostką na zajęciach z fauny i flory Elise.

– Wiedziałbyś, jak skłonić to wspaniałe i zagadkowe zwierzę do odkrycia jego sekretów, gdybyś rozumiał jego naturę.