Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Koszmarny mrok przyćmił okolicę.
Gdzie kończy się legenda, a zaczyna prawda?
Zagadkowy, utkany z tajemnic, misternie skonstruowany dreszczowiec.
Adam Wolny i Paulina Wermińska uzupełniają się doskonale, przede wszystkim w łóżku – seks nie ma przed nimi żadnych sekretów.
On jest zawziętym policjantem, ma potężne ciało. Jego umysł z trudem dźwiga jednak rany, których nie zdołał wyleczyć czas.
Ona jest dobroduszną nauczycielką historii, ma otwarty umysł, choć w swym ciele skrywa bolesne sekrety.
Pewnej nocy w Koprzywnicy ktoś odkopuje legendarną kryjówkę i wszystko wskazuje na to, że bezprawnie zabiera z niej skarb zakonu cystersów. Sprawa okazuje się poważniejsza, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, ponieważ obok wykopalisk odnalezione zostaje ludzkie oko.
By rozwikłać koszmarną zagadkę, Wolny postanawia rzucić wszystko i stanąć twarzą w twarz z legendą, która tak samo, jak jego rany, potrafiła przetrwać szmat czasu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 267
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– Straszna tragedia, nadal nie mogę w to uwierzyć. – Proboszcz westchnął i zmarszczył napuchnięte czoło. – Nie mogę też pojąć, że zjawił się pan akurat w takim momencie – przyznał zajmująco. – To nie może być przypadek! Jest pan rodzicem któregoś z uczniów, prawda?
Adam wnikliwie lustrował pączkowatą, pokrytą gustownym, choć siwawym zarostem twarz duchownego, z której nie chciało zejść zdumienie. Mimo wyrazu zbyt głębokiego uduchowienia, obcości i smutku, była to twarz skromna, myśląca, czujna i zapewne przeorana doświadczeniem życiowym. Właśnie dlatego od razu spodobała się Wolnemu. Lewczuk miał w sobie coś z mędrca, ale takiego na miarę aktualnych czasów. Zdawało się, że bije od niego charyzma, a tubalny, porywający głos idealnie pasował do posągowatych kształtów jego ciała, które uwydatniała czarna sutanna. Na dodatek ta łysiejąca głowa z ostro zarysowanymi zakolami – znikomej gęstości włosy czyniły tego człowieka poważniejszym i nadawały mu dostojeństwa.
– Zaczynam zastanawiać się nad nieprzypadkowością dzisiejszego przypadku – odrzekł zgnębiony komisarz. – Nie jestem rodzicem żadnego z uczniów. Przyszedłem tutaj w związku ze sprawą domniemanego odnalezienia skarbu cystersów.
– Spodziewałem się, że policja prędzej czy później zwróci się do mnie w tej sprawie – przyznał kapłan. – To jednak nie umniejsza mojego zdziwienia, że przybył pan do szkoły. Dlaczego nie na plebanię?
Pytanie lekko wyprowadziło Wolnego z równowagi, lecz jednocześnie czuł, że Lewczuk promieniuje niesłychanie pozytywną energią. Odniósł wrażenie, że może z nim szczerze porozmawiać. Swego czasu przyrzekł sobie, że nigdy nie będzie spoufalał się z osobami duchownymi, jednak ta sytuacja tętniła wyjątkowością.
– Nie wierzę w Boga i nie lubię zbliżać się do kościoła. Jestem z tych, dla których plebania to najgorsze miejsce na świecie – odpowiedział aluzyjnie.
Ksiądz utonął w myślach na dobre kilkanaście sekund, po czym odrzekł:
– Nie przestaje mnie pan zadziwiać, ale rozumiem tę aluzję. Naprawdę bardzo mi przykro.
– Przejdźmy do rzeczy – zapowiedział Wolny. – Chciałbym poznać księdza opinię, na temat tego, co wydarzyło się w lesie w nocy z piątku na sobotę.
– Nie dopatrywałbym się jakiejś większej intrygi, a już na pewno nie matactwa z udziałem kościoła – powiedział stanowczo Lewczuk. – Moim zdaniem – ciągnął dalej – to mogła być zwykła grabież. Dzisiejsza technika pozwala na wiele i dobrze pan o tym wie, komisarzu. Istnieją sposoby, by szybko sprawdzić, czy coś kryje się pod ziemią, nawet bardzo głęboko, a potem łatwo to wykopać. Z pewnością rozmawiał pan już z proboszczem Rajchelem i upatruje jakiejś teorii spiskowej, ale to strata czasu. Może lepiej byłoby poszukać skarbu u kogoś, kto ma koparkę? – Uśmiechnął się szeroko, wyszczerzając dwa równiuteńkie rzędy imponująco połyskującego uzębienia.
– Robię wszystko, co w mojej mocy, ale mam utrudnione zadanie – odrzekł szczerze Adam. – A ten chłopak, który się powiesił... – napomknął. – Zdaje się, że nie miał przy sobie legitymacji szkolnej ani telefonu. Wie ksiądz, kto to jest?
– Uczyłem go religii. Niedawno ukończył osiemnaście lat. Zaraz, zaraz! Niech sobie przypomnę, jak on się nazywał… – Kapłan zaczął drapać się po łysawej głowie. – Miał takie ładne, skrzydlate nazwisko... Kos! To Kacper Kos.
– Kos? To ciekawe, bo ostatnio zgłoszono zaginięcie niejakiego Joachima Kosa, wariata uważającego się za jasnowidza. Kojarzy go ksiądz?
– Naturalnie, że kojarzę. Przecież Kacper to jego syn!
– Jasna cholera – zaklął Wolny.
– Chłopiec nie miał łatwo. Ojciec pijak i szaleniec, a matka, jakby to określić... – zawahał się duchowny. – Erotyka i rękodzieło, ponoć w tym się specjalizowała! – wycedził przez zęby. – Pieniędzy im nie brakowało, ewidentnie mieli za co żyć, ale wie pan, jak to jest: to nie pieniądze dają szczęście – dodał wyraziście, jak na mędrca przystało.
– Rozumiem – przytaknął komisarz. – Czyli wszystko wskazuje na to, że targnął się na własne życie, bo w domu nie układało się najlepiej, była kasa, ale brakowało ciepła i miłości, i takie tam dyrdymały – wysnuł pierwszą, wielce prowizoryczną hipotezę.
– Jest to prawdopodobne, aczkolwiek Kacper sprawiał wrażenie silnego i dojrzałego nastolatka, cechował się odwagą, dziewczyny oglądały się za nim, miał u nich powodzenie. Był charakterny, raz nawet powiedział mi, że stroni od kościoła, bo nie ma czasu na abstrakcyjne pierdoły. Mimo to lubiłem go, chłopak nieźle się uczył i potrafił sobie radzić.
– Aż do dziś – podsumował smętnie Wolny. – Zanim tu przyszliśmy, zamieniłem słowo z patologiem. Zgon nastąpił prawdopodobnie dziś z samego rana. Wszedł do szkoły, wybijając okno. Bezprecedensowa decyzja, dziwne miejsce sobie wybrał.
– Ponoć szkoła to drugi dom – oznajmił dobitnie Lewczuk.
Nagle w znajdujących się w rogu obszernej świetlicy przeszklonych drzwiach stanęła podkomisarz Morawska, trzymająca w dłoni coś zapakowanego w woreczek foliowy ze strunowym zamknięciem. Zdecydowanym ruchem szarpnęła za klamkę i przyśpieszonym krokiem podeszła do stolika.
– To najprawdopodobniej Kacper Kos, syn zaginionego jasnowidza – oznajmiła z wyraźnym podenerwowaniem w głosie.
– Wiemy – odrzekł Wolny. – Ksiądz go znał.
Proboszcz skinieniem głowy potwierdził słowa komisarza.
– Zobacz, co miał ukryte w kieszeni w spodniach. – Katarzyna położyła woreczek z zabezpieczonym dowodem rzeczowym na stoliku. – To chyba wiadomość pożegnalna napisana tuż przed śmiercią.
W środku znajdowała się pobrudzona i wymiętolona biała kartka papieru. Widniał na niej zgrabnie i starannie wystosowany czarnym długopisem tekst:
Muszę opuścić ten nawiedzony port.
Pozostawiam na lądzie wszystkie skarby i odpływam w nieznane.
Kompas w moim sercu poprowadzi mnie.
Zamykam oczy, by ujrzeć raj.
Wolny przyjrzał się uważnie zawartości woreczka. Po przeczytaniu tekstu odrzekł:
– Psiakrew. Przerażająco ładnie napisane. Jakoś tak, kurwa, poetycko i upiornie zarazem. Rzuci ksiądz okiem?
Duchowny chrząknął głośno, zniesmaczony słownictwem dobranym przez komisarza, po czym chwycił woreczek w dłoń i osobiście wbił wzrok w tekst.
– Kacper na pewno nie był posiadaczem tak ładnego charakteru pisma – osądził, wyraźnie speszony treścią wiadomości.
– Bardziej interesuje mnie przekaz – odparł rzeczowo Adam. – Te wzmianki o skarbach i oczach niezaprzeczalnie są bardzo intrygujące. No, i ten nawiedzony port, brzmi jak jakieś nawiązanie do demonów i egzorcyzmu.
– Jednym z objawów opętania przez diabła jest znajomość tego, co nieznane – zareagował ksiądz. – Ale ja nie jestem egzorcystą, nie mam zielonego pojęcia, co o tym sądzić i co się tutaj wyprawia – nadmienił zachowawczo, dając do zrozumienia, że chce się odciąć od tematu.
Wiadomość pozostawiona przez nastoletniego samobójcę niewątpliwie wywarła na duchownym duże wrażenie. Na jego twarzy malował się niepokój, ale postanowił się zdystansować. Ot, nagła zmiana podejścia do sprawy.
– O co tu chodzi? Może chłopaka coś opętało? – zapytała złowieszczo Morawska.
– A może to nas coś opętało? – bąknął ironicznie Wolny i się zaśmiał. – Nie, na pewno nie. Nie spocznę, dopóki tego nie rozgryzę – poinformował ambitnie.
Lewczuk i Morawska zdusili te słowa w milczeniu, postawa komisarza zdecydowanie im się nie udzieliła. Oczy Katarzyny były tak wybałuszone, że przypominały piłeczki do ping-ponga.
– Będziemy mądrzejsi po sekcji – stwierdziła ozięble.