Sługa ciemności. Tom 1 - Płaszewska Dominika - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Sługa ciemności. Tom 1 ebook i audiobook

Płaszewska Dominika

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

42 osoby interesują się tą książką

Opis

Astrid Bjornsdottir ucieka z rodzinnego domu, aby uniknąć zaaranżowanego małżeństwa z dużo starszym przyjacielem jej ojca.

Podczas kilkuletniej, samotnej wędrówki i ucieczki przed najemnikami ojca spotyka na swojej drodze potężnego wojownika Brynjolfa von Svena.

Jakie sekrety skrywają Astrid i Brynjolf?

 

Jak potoczą się losy dwojga młodych ludzi, których boginie Norny połączyły złotymi nićmi przeznaczenia, przywiązanymi do drzewa Yggdrasil?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 261

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 20 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Krzysztof Polkowski

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ksiazkowa_nutka

Dobrze spędzony czas

moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki zaliczam do udanych. polecam
00



DOMINIKA PŁASZEWSKA

SŁUGA CIEMNOŚCI

TOM 1

Popsuć da się wszystko, ale nie wszystko da się naprawić. Na tym polega przewaga zła nad dobrem.

Jarosław Borszewicz, Mroki

Od autorki

Drogi Czytelniku,

dziękuję, że sięgnąłeś po moją powieść. Przed Tobą podróż do świata tajemnic, mroku i namiętności, gdzie śmierć splata się z losem żywych, a miłość bywa równie niebezpieczna, co zbawcza.

Przedstawiona historia jest w pełni fikcyjna. Zarówno postaci, wydarzenia, jak i wszelkie odniesienia do mitologii nordyckiej są jedynie literacką interpretacją, stworzoną na potrzeby fabuły. W żadnym wypadku nie zachęcam do praktykowania politeizmu lub odprawiania guseł. Jeśli jednak odnajdziesz w niej emocje, które poruszą Twoje serce, to znaczy, że spełniła swoje zadanie.

Pamiętaj, że jest to książka przeznaczona dla dorosłych czytelników. Świat, do którego wkraczasz, nie zna granic moralności i nie stroni od brutalnych praw, jakimi rządzą się śmierć, władza czy pożądanie.

Życzę Ci niezapomnianych wrażeń.

Rozdział I

W zdewastowanej komnacie unosił się przykry odór stęchlizny. Po zbutwiałych, dębowych meblach lał się gorący wosk zapalonych świec, których blask wypełniał nieprzyjemną przestrzeń pożółkłym światłem. Sporadycznie płomieniami szarpały mocne podmuchy zimnego wiosennego wiatru, wdzierającego się do wnętrza przez wybite w oknach szyby. Wicher podrywał też wiszące pod sufitem amarantowe kotary, ciągnąc ich zakurzony, podziurawiony materiał. Tańczyły także gałęzie drzew, wesoło szeleszcząc ledwie rozwiniętymi liśćmi. Ich zieleń była jeszcze dziewicza, młoda i nieskalana trudami świata.

Podłoga wyłożona drewnianymi panelami w tym opuszczonym dworze sugerowała, że poprzedni właściciel zrujnowanego obecnie przybytku z pewnością należał do elity. Na środku podłogi zbryzganej zasuszoną ludzką krwią leżał mężczyzna z twarzą skierowaną na sufit. Jego długie do pasa kruczoczarne włosy rozpościerały się rozsypane dookoła. Nie był martwy, krew nie należała do niego. Posoka służyła tu jedynie za substytut farby, dzięki której namalował wcześniej pentagram.

Na ramionach gwiazdy znajdowały się magiczne runy: sowulo oznaczająca siłę, uruz – zdrowie, othilla – ojczyznę, nauthiz – determinację, oraz dagaz – przemianę. Otwierały portal łączący dwa równoległe sobie światy – demonów i zwykłych śmiertelników. Rytuał nazywany sakramentem ciemności sprawiał, że człowiek wybrany przez jedną z demonicznych istot mógł szczycić się gwałtowną poprawą kondycji, a także znajomością czarnej magii bez wcześniejszej nauki bądź posiadania wrodzonego daru. Powtarzanie sakramentu miało na celu swoiste dokarmianie demona, by ten dodatkowo wzmacniał magię swojego żywiciela na kolejne tygodnie.

Podniósł zmęczone powieki. Okrągłe źrenice zwęziły się pod wpływem światła świec, a szkarłatne tęczówki jego oczu spoglądały na rozsypujący się strop. Następnie zmieniły kolor na szaroniebieski z dyskretnym prześwitem zieleni. Westchnął cicho, gdy podniósł się z podłogi i przetarł dłońmi wyraźnie strudzoną twarz. Przez lewy policzek przebiegała blizna zaczynająca się na skroni, a kończąca w kąciku ust. Zasłonił ją pospiesznie grzywką sięgającą żuchwy. Blizna była jego największym kompleksem. Czuł się w jakiś sposób oszpecony, choć w rzeczywistości cieszył się dużym powodzeniem u kobiet. Niewiasty otwarcie obdarowywały go komplementami, kokietowały spojrzeniami, podziwiały jego urodę i wspaniale uformowaną sylwetkę, mimo wielu blizn zdobiących ciało.

brany był w szafirową bawełnianą tunikę z krótkim rękawem, spod której wystawały białe, długie rękawy koszuli. Jego ramiona zdobiło futro zwierzęce, najprawdopodobniej lisie bądź wilcze, i opadało na plecy. Pierś ochraniał metalowy pancerz, a nadgarstki – ochraniacze wykonane ze skóry. Dłonie mężczyzny ukrywały się pod czarnymi rękawiczkami bez palców. Natomiast skórzane spodnie w tym samym kolorze włożone w wysokie buty z cholewami spoiły jego wizerunek w jedną całość.

Srebrna przywieszka łapki niedźwiedzia zawieszona na skórzanym rzemieniu kołysała się niczym morskie fale na wyrzeźbionej klatce piersiowej. Wdech i wydech, wdech i wydech, oddychał miarowo.

Zanim zdecydował się opuścić dworek, jednym ruchem dłoni i cicho wypowiedzianym zaklęciem zgasił wszystkie zapalone w pokoju świece. Ciemność ogarnęła pomieszczenie, lecz na nim nie robiła żadnego wrażenia. Swobodnie poruszał się w mroku, widział dość wyraźnie zarysowane kontury przedmiotów znajdujących się w pomieszczeniu. Podniósł miecz, ciężki, mierzący około półtora metra, ważący cztery i pół kilograma, na którym magicznymi runami wygrawerowano jego imię – Brynjolf. Wytarł ją z krwi swej ostatniej ofiary i wsunął z powrotem w pochwę przypiętą do skórzanego pasa, u którego umocował również sakwę. Przed wyjściem przywdział granatową pelerynę z kapturem.

Gotowy do drogi opuścił mury dworu, kierując swoje kroki w stronę głównej drogi, na której przystanął jeszcze, aby poprawić rękawiczki. Już miał ruszać dalej, gdy stanęło przed nim czterech uzbrojonych w kije i topory bandytów, którzy zaczepiali osoby podróżujące w zasięgu ich obozowiska. Tym razem nie było inaczej, bandziory liczyły na solidny łup, jaki udałoby im się wyciągnąć od samotnika. Miecz, lekki pancerz oraz sakwa zachęcały ich do ataku, więc szybko zaczęli agresywnie manifestować swoje zamiary.

– Ej! – zwrócił się jeden ze zbójów. – Wyskakuj z kosztowności – rozkazał ochrypłym tonem, mierząc wzrokiem swoją ofiarę.

Brynjolf posłał mu pogardliwe spojrzenie. Nie wykonał żadnych gwałtownych ruchów. Był spokojny i opanowany, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę ze swej przewagi nad mężczyznami.

– Wyskoczyć to ja mogę na piwo z przyjaciółmi… – burknął pod nosem z dezaprobatą, uśmiechając się zjadliwie.

Zaskoczeni jego pewnością siebie bandyci spojrzeli po sobie. Zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć, poczuli, jak ogień zaczynał boleśnie trawić ich ciała od środka. Podskakiwali, klęli w najbardziej wymyślny sposób, krzycząc i piszcząc na przemian. Pragnęli móc powstrzymać agonię. Nim upadli na ziemię, Brynjolf wyjął z pochwy miecz i jednym szybkim ruchem ściął im głowy. Krew buchnęła, zalewając mu twarz i pancerz. Skrzywił się z obrzydzenia i wytarł policzki przedramieniem. Czerwona plama natychmiast zabrudziła materiał koszuli. Magicznym zaklęciem ugasił płonące ciała, żeby dobrać się do przypalonych sakiewek z monetami.

– Kilkanaście fjolli… – Prychnął. – Ten biznes powoli przestaje się opłacać.

Za taką sumę mógł kupić najwyżej kilka kufli miodu, na który tak bardzo miał ochotę. Najpierw musiał dotrzeć do najbliższej gospody, znajdującej się w pobliskim miasteczku Eyrr, położonym w środkowej części Cesarstwa Eyjarfell.

***

Gospodarz tawerny, do której zawitał Brynjolf, znał go dość dobrze, gdyż od zawsze wyróżniał się z tłumu swym introwertycznym zachowaniem. Samotny, nieobecny, pogrążony w myślach. Nigdy nie sprawiał kłopotów. Wiedzieli, że jest im przychylny. Za jego sprawą znikały liczne obozowiska bandziorów. Okolica stopniowo zmieniała swój status na bezpieczną.

Szedł powoli spokojnym, acz lekko chwiejnym krokiem. Nie spał już od trzech dni, by móc dopełnić sakramentu. Pragnął jedynie kąpieli, ciepłego posiłku, kufla złocistego miodu i snu w miękkiej, świeżej pościeli. Życzyłby sobie towarzystwa jakiejś pięknej kobiety, ale na miejscu mógł korzystać tylko z usług pań lekkich obyczajów. Płatna przyjemność nigdy nie smakowała mu tak bardzo jak tradycyjne zdobywanie chętnej panny. Nie był typem mężczyzny chodzącym na łatwiznę. Zadowalał się polowaniem oraz zdobywaniem, czerpał z tego więcej przyjemności.

W trakcie marszu do miasteczka rozpętała się potworna ulewa, drzewami szarpał wiatr, kładąc długie źdźbła trawy na przemoczonej ziemi. W powietrzu unosił się charakterystyczny, wręcz duszący zapach kurzu. Jaskrawe błyskawice co rusz rozdzierały granatowe, ciężkie chmury, a zaraz po tym rozlegał się pusty, dudniący łomot.

W czasie nawałnicy zdążył całkiem przemoknąć. Materiał peleryny nie był wodoodporny, więc woda przedostała się przez włókna i zmoczyła jego włosy. Grube krople spływały po grzywce, która mimo wszystko spełniała swe zadanie ukrywania szpecącej blizny. Kapryśna pogoda wyprowadziła go z równowagi, sprawiła, że diametralnie pogorszył mu się nastrój. Nie znosił deszczu i towarzyszącej mu wilgoci.

Zanim wszedł do gospody, usłyszał melodyjną pieśń dochodzącą z wnętrza. Rytmiczna muzyka miała zabawiać gości. Przyspieszył kroku, pragnąc jak najszybciej złożyć zamówienie. Miał nadzieję na spokojny i udany wieczór. Skierował się w stronę bufetu, za którym pieczono baraninę wraz z ziemniakami zakopanymi w popiele. Kiedy podchodził do kontuaru, coś uderzyło z impetem w jego lewy bok. Odruchowo złapał wpadającą mu w ramiona enigmatyczną postać o drobnej budowie ciała i zorientował się, że była to najpewniej kobieta.

Nieznajoma uniosła twarz i nieśmiało spojrzała na Brynjolfa, którego wyróżniał ponadprzeciętny wzrost. Mierzył dwa metry, a ona z ledwością sięgała mu piersi.

Dostrzegł w pierwszej kolejności złote tęczówki podkreślone czarnym cieniem nałożonym na górne i dolne powieki. Z mocnym makijażem współgrały rumiane policzki pokryte piegami i różowe usta, kuszące swoim idealnym kształtem. Więcej szczegółów nie zdążył wychwycić, ponieważ natychmiast opuściła głowę, jakoby chciała ukryć zawstydzenie wywołane jego przejmującym spojrzeniem.

W nozdrza Brynjolfa uderzył zapach ekstraktu z bergamoty, świeży i choć niewyraźny, czuł go intensywniej niż przeciętny człowiek. Woń sprawiała mu drobny dyskomfort, lecz po czasie zdążył się do niej przyzwyczaić.

– Najmocniej przepraszam! – Nieznajoma odskoczyła na bok, naciągając na głowę kaptur, który się zsunął i odkrył jej włosy.

– Wszystko w porządku? – zapytał głębokim głosem, koncentrując na niej uwagę.

Starał się wychwycić wszystkie wyróżniające ją szczegóły, dzięki czemu zauważył, że jej szczupłą sylwetkę podkreślał obcisły gorset wiązany na przodzie, spod którego wystawała fioletowa lniana bluzka.

– Tak, przepraszam… – Naciągnęła pelerynę na ramiona, kiedy zauważyła, że się im przygląda.

– Domyślam się, że pijana hołota zdążyła ci się naprzykrzyć? Chcesz, żebym się z nimi rozprawił? – Wskazał palcem na jeden ze stołów, przy którym siedziała grupka kilku pijanych i głośnych mężczyzn.

– Nie chciałabym sprawiać panu problemu – zaczęła niepewnie.

Drżała w obawie o to, co miało nastąpić za chwilę. Targał nią strach, gdy zrozumiała, że spięcie może zwrócić uwagę straży, a przecież tego pragnęła uniknąć za wszelką cenę.

Objął ją ramieniem i z zadowoleniem przesunął w bezpieczniejsze miejsce, obok szynku, za którym usługiwała żona właściciela gospody.

– Zaczekaj tutaj i nigdzie się nie ruszaj. Pani Ditte zaopiekuje się tobą w razie kłopotów, prawda? – zwrócił się do kobiety.

– Czyń swą powinność, synu!

– Przy okazji pani da porcje kolacji dla mnie, takie same jak zawsze, i dla tej młodej, do tego jedną czystą i cztery piwa.

– Ale ja… – Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, uciszył ją, kładąc palec na jej ustach.

– Te chłopy już od kilku godzin tak mącą nam tutaj! – odparła gospodyni, przecierając blat mokrą szmatą. – Pozbędziesz się ich? Za piwko. – Podała mu kufel.

– Słowo wam daję, że już ich nie zobaczycie. – Uśmiechnął się. – Za piwko.

– Bogom dzięki, że nam was tu zesłali.

Podszedł pewnym krokiem do stołu, przy którym biesiadowali natrętni pijacy. Pochylił się nad nimi, podparł dłonie o blat i z cynicznym uśmiechem malującym się na jego twarzy obserwował towarzystwo.

– Doszły mnie słuchy, że któryś z was nietaktownie potraktował tamtą damę. – Wskazał palcem w stronę przestraszonej dziewczyny, która z zaciekawieniem przyglądała się sytuacji.

Biesiadnicy solidarnie milczeli, kiedy Brynjolf uważnie im się przyglądał, wyczekując odpowiedzi.

– Nikt się nie przyzna?

– Bo to pomacać nie wolno? Chyba że panna twoja, to żeśmy nie wiedzieli… – odezwał się jeden, ten najbardziej pijany z nich wszystkich. Gorzałka najwyraźniej rozwiązała mu język.

– Panna moja – skłamał. – Wy nie wiedzieliście, więc prawdę o was mówią we wsi! Że jesteście pijacy i szubrawcy! Bez krzty honoru! – prowokował ich słownie.

Spoważniał raptownie, chwycił pijaka za czuprynę, podniósł go wysoko, a następnie przeciągnął przez salę i z całej siły cisnął nim pod nogi nieznajomej. Cofnęła się gwałtownie, łapiąc głęboki oddech, żeby po chwili pisnąć z przerażeniem. Muzyka ucichła, kiedy Brynjolf prawą stopą dociskał nieszczęśnika do podłogi. Pijak nie był w stanie się podnieść pod naporem ciężkich butów z cholewami.

– A teraz przeproś damę.

– Kurwę mam przepraszać?! – bełkotał ochryple pod nosem, kompletnie nieświadomy swych słów.

Brynjolf zdjął nogę z pleców pijaka, a w zamian kopnął go brutalnie w żebra, aż ten splunął krwią. Do bójki ruszyli koledzy biesiadnika, ale Brynjolf wycelował w nich miecz. Zrozumieli, że nie mieli z nim żadnych szans. Swą broń zostawili przy koniach, rozsiodłanych na zewnątrz gospody. Szybko pożałowali tej decyzji.

– Daję ci ostatnią szansę. Jeśli jej nie wykorzystasz, twa krew poleje się w tym miejscu. Przeproś – rzekł stanowczo.

Walka z pijakiem nie usatysfakcjonowała go, od początku czuł się wygranym.

Biesiadnik otrzeźwiał w sekundę, wstał i pokłonił się nisko przed dziewczyną i donośnym, drżącym głosem przeprosił.

Kobieta spojrzała na kajającego się pijaczynę, po czym zerknęła na stojącego obok wybawiciela, który z dumą obserwował tę scenę. Przestraszona dociskała dłonie do piersi.

– Zabierzcie go, niech wytrzeźwieje poza tawerną i nie pokazuje tutaj więcej tej swojej parszywej mordy. – Jak gdyby nigdy nic, wrócił do bufetu po odbiór zamówionych dań. – Weź kufle i butelkę, czuj się zaproszona! – Głęboki głos brzmiał teraz nieco przyjemniej, choć przez swój wygląd Brynjolf sprawiał wrażenie raczej nieprzystępnego samotnika.

– Dziękuję, ocalił pan mój honor…

Zdjęła z głowy kaptur, a turkusowe, długie włosy opadły na jej pierś i ramiona, sprawiając, że z trudem odrywał od niej wzrok. Prosta, acz bujna grzywka zakrywała czoło. Nagle zrozumiał, dlaczego skrzętnie próbowała ukryć swoją urodę pod obszernym materiałem. Opadający na twarz kosmyk prostych włosów zaczesała dłonią za lekko szpiczaste ucho, będące dowodem na to, że geny miała mieszane, elfie i ludzkie.

– Obawiam się, że nie mogę tutaj zostać, czas ucieka. – Wyglądała na zdezorientowaną i zagubioną. Nerwowo rozglądała się dookoła.

Odłożył talerze na blat, objął ją ramieniem i podprowadził do krzesła. Poniekąd wymusił, żeby usiadła, ale nie robił tego agresywnie. Był przy tym uprzejmy.

– Wiem, że odpycham wyglądem, ale w drodze złapała mnie ulewa i trochę czasu minie, zanim zdążę się osuszyć.

– Myślę, że nie o wygląd chodzi, lecz o to, że ja naprawdę się spieszę i…

– Z tej dziury wszędzie daleko. Za chwilę zapadnie zmrok, a w dodatku pogoda nie jest najlepsza na spacer, co zresztą widać. – Rozłożył ręce, by się nieco zaprezentować. – Zjedz w moim towarzystwie. Niechaj to będzie nagroda za tamtego pijaka. Chyba mi nie odmówisz? – zapytał z nadzieją, że zdoła ją przekonać do wspólnej kolacji.

Propozycja złożona przez wojownika kusiła ją, tym bardziej że od kilku dni odczuwała potworny głód, a jednak obawiała się zaufać nieznajomemu. Nie była przecież dzieckiem i wiedziała, że w zamian za pomoc mógł oczekiwać od niej czegoś więcej niż kolacji we dwoje. Paraliżował ją strach, zauważalny w złocistych, dużych oczach.

– Zapomniałem się przedstawić, Brynjolf von Sven. – Zdjął rękawicę i wyciągnął rękę w jej stronę.

– Astrid Bjornsdottir. – Podała mu dłoń, którą ku jej zaskoczeniu pocałował szarmancko. Nie wyglądał na kogoś, kto zna się na nienagannych manierach, lecz na kogoś, kto bardzo lubi kłopoty.

W rzeczywistości traktował kobiety w bardzo specyficzny sposób. Kiedy dostrzegał ich zainteresowanie, stawał się nieprzystępny i szorstki. Nie lubił być stawiany w roli zdobyczy. Ale w przypadku nowo poznanej panny było zupełnie inaczej. Nie goniła za nim, a raczej bała się go, co zdążył wyczuć. Ponadto obok strachu czuł także ogromne pokłady energii magicznej, którą emanowała.

Usiadł naprzeciw niej i przesunął kufel z piwem w jej stronę. Obok postawił butelkę wódki, którą zamierzał skonsumować jako ostatnią. Dla przeciętnego człowieka tak duża ilość alkoholu oscylowała na granicy upicia się do nieprzytomności, lecz dla niego nie stanowiło to wyzwania. Najwyżej mógł odczuć lekki szum w głowie.

– Astrid – wyszeptał pod nosem. – Uczeni twierdzą, że niewiasta o tym imieniu jest niebiańsko piękna – flirtował, mając nadzieję, że odwzajemni jego umizgi.

– Tak? Mówią też, że Brynjolf to osoba o porywczym charakterze.

– Naprawdę? Przyznaj, że nigdy nie widziałaś mojego porywczego charakteru na żywo. – Zaśmiał się, po czym upił łyk schłodzonego piwa.

– Za to pan nigdy nie widział pięknej dziewczyny o imieniu Astrid.

– Byłbym rad, gdybyś zwracała się do mnie na „ty”. Chyba nie wyglądam tak staro, żeby tytułować mnie per „pan”? – Mrugnął, posyłając jej szelmowski uśmiech, co wprawiło ją w zakłopotanie.

Tam, skąd pochodziła, uczono dzieci, aby zwracały się do starszych osób z szacunkiem, per „pan” lub „pani”. To samo dotyczyło relacji damsko-męskich, ale bez względu na różnicę wieku swego rozmówcy.

– Nie pochodzisz z Cesarstwa Eyjarfell, masz inny akcent – zauważył, choć to nie jedyny szczegół, który przykuł jego uwagę.

Przy posiłku przyglądał się jej uważniej, w końcu mowa ciała mogła zdradzić znacznie więcej informacji o niej samej. Zajadała kolację z apetytem, spieszyła się tak, jakby jutro miało nigdy nie nastać. Nie wiedział, że nie miała w ustach porządnego jedzenia od kilku dni i jedyne, co przeszło przez jej żołądek, to garstka owoców leśnych i kozie mleko, które otrzymała dzięki uprzejmości pewnej chłopki.

– Pochodzę ze Skogar. – Przerwała przeżuwanie posiłku, od którego z trudem potrafiła się oderwać. Ciepła baranina, ziemniaki i warzywa wręcz błagały ją, aby nie przestawała.

– Przecież to tysiące kilometrów stąd…

Zastanawiał się, w jakim celu gościła w cesarstwie, zwłaszcza że podróżowała sama, do tego głodna i zmęczona. Nie wyglądała na ubogą, lecz już wcześniej zauważył, że upięta u jej pasa sakiewka smętnie zwisała obciążona przez zaledwie kilka monet. Nieznajoma nie była zaniedbana. Odzienie nosiła schludne, wykonane z porządnego materiału, co mogło świadczyć o tym, że pochodziła raczej z mieszczaństwa. Przekonał go do tego również fakt, że z gracją trzymała w dłoniach sztućce. Smukłe, długie palce przesuwały się gładko po rączce kufla. Pospólstwo nie słynęło z kurtuazji.

Brynjolf skończył swą porcję, następnie sięgnął po kolejny talerz i butelkę. Rozlał trunek do dwóch kieliszków, z czego jeden podał Astrid.

– Dziękuję, nie piję tak mocnego alkoholu…

– Wypij dla towarzystwa, tylko jeden kieliszek, a później odeśpisz wszystko i wstaniesz niczym nowo narodzona. Dziś wolny wieczór, chyba że zatrudniłaś się w wiosce? – Tym podstępnym pytaniem chciał poznać jej cel pobytu w cesarstwie.

– Nie pracuję. W Eyjarfell jestem zaledwie przejazdem. Nie mam punktu docelowego.

Spojrzała na kieliszek wypełniony przezroczystym trunkiem. Nagle zapragnęła dodać sobie animuszu i pozbyć się bezsilności, strachu i wątpliwości. Opróżniła go niezdarnie, plamiąc przy okazji bluzkę. Paląca ciecz rozdzierała jej przełyk, sprawiając chwilowe trudności z oddychaniem i połykaniem. Astrid wykrzywiła twarz z obrzydzeniem. Natychmiast pożałowała, że w ogóle sięgnęła po wódkę.

– Jesteś tutejszy? – Podświadomie chciała poznać go bliżej.

– Pochodzę z Drangavik, ale na stałe osiedliłem się w Eyjafjoll. Podróżuję samotnie tu i ówdzie, odkąd przeszedłem na emeryturę.

– Emeryturę? Jesteś przecież młody. Ile masz lat?

– Dwadzieścia siedem – odparł i upił łyk piwa. – Jestem generałem cesarskiej armii, dowodziłem przy głównej granicy z królestwem Hafrafell podczas wojny czteroletniej. Zasługi przyczyniły się do wczesnej emerytury, lecz nie chcąc wpaść w rutynę, wykonuję zlecenia dla cesarza. Na ten moment pozbywam się okolicznych bandytów.

Słuchała opowieści rozmówcy, ale wzrok miała nieobecny. Drżącymi dłońmi sięgała po kolejne kieliszki, czując, że stopniowo nabierała odwagi. Potrzebowała tylko więcej czasu, żeby otworzyć się przed zupełnie obcym człowiekiem.

– Wszystko w porządku? Wyglądasz na wyjątkowo zmęczoną.

– Przepraszam… Nie mogę się skupić… – przyznała łamiącym się głosem. – Wiesz, nie do końca byłam z tobą szczera…

Brynjolf zamarł w oczekiwaniu na wyznanie.

– Uciekłam z rodzinnego domu. Ukrywam się. – Wyznanie prawdy, o dziwo, przyniosło jej ulgę.

– Ucieczka? Przed czym? Przed kim?

– Przed swoim nędznym losem… – Pod osłoną drobnej dłoni zniknęła zmęczona twarz kobiety.

Sięgnąwszy po kolejny kieliszek, Astrid poczuła, jak ręka Brynjolfa ją powstrzymała. Po chwili odstawił butelkę i kieliszki w bezpieczne miejsce, poza jej zasięgiem. Zależało mu, żeby pozbierała myśli i zrzuciła balast ciążący na sercu, a nie mogłaby tego zrobić, będąc kompletnie pijaną.

– Nie pij więcej, zaszkodzi ci.

Położyła na stole dłoń wnętrzem do góry. Zdjęła rękawiczkę bez palców, odsłoniwszy magiczne znamię w postaci runy. Wyglądała niczym wypalona w skórze. Wkrótce wypełnił ją intensywny blask, poświata w kolorze bieli. Lecz jak szybko rozbłysła, tak szybko zgasła i pozostała w swojej pierwotnej formie. Dziwne zjawisko zdumiało Brynjolfa.

– Widzisz runę? Jestem prestidigitatorką – przyznała, a on skrzywił się na obce mu słowo, w milczeniu wyczekując dalszych wyjaśnień. – Czarodziejką. – Przewróciła oczami, widząc jego zdezorientowaną minę. – Korzystam z magii białej i wszystkich żywiołów z wyjątkiem ognia.

Jej tłumaczenia wydały mu się dziwne, tym bardziej że w cesarstwie nie prześladowano nikogo ze względu na praktyki magiczne. Podczas Ery Chaosu tępiono magów, lecz nękania miały miejsce ponad trzysta lat temu i od tamtej pory sporo się zmieniło w kwestii zaufania do istot władających magią. Zatem dlaczego uciekała? Nie znalazł żadnej sensownej odpowiedzi, a z minuty na minutę przybywało coraz więcej pytań.

– Czy możesz to wyjaśnić tak, abym mógł zrozumieć, dlaczego uciekasz?

– Więcej nie piję… – wybełkotała, przecierając dłońmi strudzoną twarz.

Próbowała wstać od stołu, lecz alkohol całkowicie zamroczył jej umysł. Czuła, jak całe otoczenie wirowało w zwolnionym tempie, a ona wraz z nim. Obraz rozpraszał się, więc patrzyła na kilku Brynjolfów naraz.

Pilnował jej, nie spuszczając z oczu, aby nie zrobiła sobie krzywdy, gdyby nagle upadła na posadzkę. Podeszła bliżej mężczyzny, trzymając się blatu. Próbowała zachować równowagę, którą straciła przy stawianiu kolejnego kroku. Najwyraźniej los chciał, żeby swoją wieloletnią podróż zakończyła w ramionach nowo poznanego. Zdążył ją złapać w ostatnim momencie i uchronić przed bolesnym upadkiem.

Uchyliła powieki i nietrzeźwym wzrokiem spojrzała mu prosto w twarz. Przez chwilę widziała jego czerwone tęczówki, lecz kiedy zamknęła oczy i otworzyła je ponownie, nie było już po nich śladu. Choć wydało jej się to dziwne, uznała, że to zwykłe przywidzenie.

– Chyba musimy dokończyć rozmowę później. – Westchnął, spoglądając na bezwładną czarodziejkę w jego ramionach.

Wziął w dłoń butelkę z alkoholem, przechylił ją i wypił duszkiem resztę tego, co w niej zostało. Przetarł dłonią mokre usta.

Rozdział II

Melodyjny świergot ptaków z uporem wdzierał się do uszu śpiącej Astrid. Ze złością zacisnęła palce na poduszce. Naciągnąwszy ją na głowę, próbowała zakryć nią uszy. Ściągnęła brwi, gdy ledwie przytłumione dźwięki wciąż drażniły jej słuch. Zmuszona do pobudki uchyliła powieki i rozejrzała się po zupełnie obcym pomieszczeniu. Zerknęła w stronę otwartego okna. Na poczekaniu uderzyły w nią agresywne promienie słońca, chcące przedostać się do środka za wszelką cenę. Gdyby nie zawieszona pod sufitem kotara, pewnie światło raziłoby intensywniej. Spragniona i z tępym bólem głowy zsunęła się z łóżka. Męczyły ją mdłości, które nie pozwalały skupić się na czymkolwiek. Myślała tylko o nich.

Cholera… Za dużo wypiłam… Co się działo wczorajszego wieczoru?

Nagle zrozumiała, że pamięcią sięgała jedynie do momentu, w którym rozmawiała z nowo poznanym mężczyzną. Przeraziła się, ponieważ długie postoje w jednym miejscu nie wchodziły w rachubę i już dawno powinna być w drodze do Eyjafjoll. Tymczasem ona świetnie się bawiła i spała do późna w wygodnym łóżku.

Łóżku!?

Ocknęła się, gdy wreszcie dotarło do niej, gdzie się znajduje.

Sytuacja wydała się jeszcze dziwniejsza, gdy Astrid odkryła, że była w samej bieliźnie. Bluzka, gorset i spodnie leżały zarzucone na oparcie krzesła stojącego w kącie pokoju. Nieopodal na wieszaku wisiała peleryna, a wysokie do kolan buty na obcasach stały obok, ułożone według wojskowej musztry.

Bezskutecznie próbowała przypomnieć sobie, w jaki sposób znalazła się w pokoju, lecz nie miała nawet pewności, czy nadal znajdowała się w gospodzie. Muzyka i rozmowy ucichły, panowała ogólna cisza, wypełniona tylko ćwierkaniem i śpiewem ptaków. Przerażona, zerknęła ponownie na łóżko, na którym spostrzegła półnagie, męskie ciało w połowie przykryte kołdrą. Długie włosy opadały na poduszkę, materac, kołdrę i jego plecy. Wzdrygnęła się, czując, jak przez kręgosłup przechodzi silny, niekontrolowany dreszcz.

Na bogów! Spałam z mężczyzną?!

Nie bacząc na okoliczności, gwałtownie poderwała się w stronę krzesła, zapominając całkiem o okropnym i dobijającym samopoczuciu. Pospiesznie wkładała poszczególne części garderoby, ignorując hałas, który wytwarzała wokół siebie.

Zamieszanie sprawiło, że Brynjolf wybudził się ze snu, podniósł niechętnie głowę z poduszki i uniósł ciężkie powieki. Cicho jęknął z niezadowoleniem. Potrzebował znacznie dłuższej drzemki.

Zamarła na chwilę w bezruchu.

– Dzień dobry – odezwał się zachrypniętym głosem.

– Czy byłbyś tak uprzejmy wyjaśnić mi, co zaszło między nami zeszłego wieczoru?! – podniosła głos, nie zwracając uwagi na to, że zaledwie przed sekundą się wybudził. – Wytłumacz, dlaczego byłam rozebrana?! – Jej złość nie miała żadnych granic, przez co Astrid była gotowa użyć przedmiotu, który znalazła pod ręką. Niedużego flakonu wypełnionego świeżymi kwiatami.

– Zamierzasz wymienić wodę w wazonie? – skwitował krótko tę jakże niebezpieczną broń. – Naprawdę myślisz, że mógłbym cię wykorzystać? Byłaś kompletnie pijana. Ja z zasady nie sypiam z niewiastami wbrew ich woli – mruknął z niezadowoleniem. – Przy okazji przestań krzyczeć, boli mnie głowa…

– Nie wiem, co myśleć. Niczego nie pamiętam! – Nerwowo chodziła z kąta w kąt, stukając głośno obcasami o podłogę, co męczyło wrażliwy słuch trzeźwiejącego Brynjolfa.

Rozdrażniony, nie wytrzymał, zerwał się z posłania, zdecydowanym krokiem podszedł do niej. Zlekceważył przerażenie Astrid, agresywnie wsunął dłonie pod jej uda, uniósł ją, a następnie posadził na wolnostojącej toaletce i docisnął swym ciałem tak, aby nie mogła się poruszyć.

– Gdybym chciał cię wykorzystać, nie musiałbym cię upijać. Już mówiłem, mam swoje zasady.

– Co nie zmienia faktu, że skończyliśmy w jednym łóżku! – Ściągnęła brwi.

– Miałem zostawić cię samą, żeby ktoś inny mógł cię skrzywdzić? Nie widziałaś, w jak tragicznym byłaś stanie. Ledwo stałaś na nogach, a potem straciłaś przytomność. Mówiłem ci, byś nie piła, i zabrałem kieliszek, ale tego już nie pamiętasz. – Bronił się przed oskarżeniem.

Milczała, próbując opanować emocje. Argumenty Brynjolfa przemawiały do niej.

– Masz rację, zachowałam się nieodpowiedzialnie, przepraszam, ale – zawahała się, nie wiedząc, co zrobić – naprawdę się spieszę, ponieważ od kilku godzin powinnam być w drodze. – Próbowała się uwolnić z niezręcznego uścisku, chociaż nieśmiało zaczynała się przyznawać przed samą sobą, że ekscytowała ją ta nagła bliskość. Było w tym coś pociągającego.

– Astrid, dlaczego uciekasz? Jesteś w niebezpieczeństwie? – wypytywał, nie przestając blokować jej drogi.

– Ja naprawdę powinnam już iść. – Nerwowo przygryzła dolną wargę, a przyspieszone bicie jej serca odbijało się wyraźnym echem w jego uszach.

– Zaczekaj. Jeśli jesteś w niebezpieczeństwie, mogę ci pomóc.

– Bezinteresownie? Nie mam pieniędzy, żeby zapłacić za twoją usługę, a poza tym nie jestem pewna, czy poradzisz sobie z takim wyzwaniem.

Uniósł brew.

– Zapewniam, że przy mnie nic ci się nie stanie. – Uwolnił ją z niekomfortowego objęcia.

– Obawiam się, że tobie może coś się stać, jeśli zaczniesz mi pomagać.

Jako istota obdarzona magicznymi zdolnościami, posiadała dar wyczuwania podobnej energii u innych. Nie potrafiła jednak odnaleźć jej w Brynjolfie. Była przekonana, że umiejętnie władał tylko mieczem, co niekoniecznie wystarczyło, aby rozwiązać problemy, z którymi mierzyła się każdego dnia.

Podeszła do okna, oparła się o ścianę i wyjrzała na zewnątrz.

– Nie bardzo rozumiem… – odezwał się po chwili, wkładając tunikę.

Odwróciła głowę, by móc podziwiać wyraz jego twarzy, gdy wreszcie wyzna mu prawdę o sobie. Pragnęła ujrzeć wszystkie emocje: zaskoczenie, przerażenie, o ile to w ogóle możliwe. Wcześniej jednak zobaczyła znikające pod materiałem tuniki liczne blizny na plecach. Niektóre wyróżniała długość, inne zaś głębokość. Zastanawiała się, skąd pochodziły i dlaczego miał ich tak wiele. Zdobiły również ramiona, przedramiona oraz dłonie.

– Jarl Astrid Bjornsdottir, córka władcy Skogar – przedstawiła się.

Na jego twarzy istotnie pojawiło się zaskoczenie i niedowierzanie, ale odpowiedział jej jedynie długotrwałym milczeniem. Wydawać się mogło, że cisza, która zapadła między nimi, trwała wieczność. Stał przed nim jarl, osoba sprawująca władzę na konkretnym obszarze, a on jako podwładny cesarza powinien okazywać jej szacunek.

– Twoje milczenie jest… wymowne.

– Przyznaję, że nie wiem, jak mam się zachować. – Czuł się niezręcznie w obecności członka królewskiej rodziny.

– Wolałabym, żebyś nie zmieniał stosunku do mnie. Nie chcę zdradzać swojej tożsamości każdej napotkanej osobie.

– Zdajesz sobie sprawę, w jakie wciągnęłaś mnie kłopoty? – zapytał z wyrzutem.

– Ja?! Przecież to ty mnie namawiałeś na wspólną kolację. Przyznaję, że było miło i na moment zapomniałam o problemach, lecz nie planowałam zostawać tu na dłużej.

– Gdybym wiedział, kim jesteś, z całą pewnością zachowałbym się inaczej. Nie dałbym ci alkoholu i zapewnił jeszcze większą ochronę.

– Jestem ci wdzięczna, że tego nie zrobiłeś. Otrzymałam namiastkę normalności, a przy okazji pokazałeś mi, kim naprawdę jesteś, chociaż nie znam wszystkich twoich sekretów. Domyślam się, że masz ich sporo. – Usiadła na łóżku i pogładziła miękką pościel. – Ileż bym dała, żeby znów móc się położyć, zasnąć i odpocząć!

– Jeżeli chcesz, odpocznij. – Położył się z powrotem na materacu, opierając bose stopy o ramę łóżka.

– Nie rozumiesz mojej sytuacji. Najwyraźniej jestem ci winna wyjaśnienia, ale mam za mało czasu, więc postaram się streścić.

– Zamieniam się w słuch.

Zdjąwszy buty, odstawiła je w kąt. Położyła głowę na poduszce i podobnie jak Brynjolf oparła stopy o ramę łóżka. Spojrzała na pusty sufit, po czym zaczęła opowiadać historię swego życia.

***

Astrid wychowano w zimnych murach zamku, w stolicy Skogar – Skoberg. Była jedyną córką króla Bjorna i jego trzeciej żony, królowej Asgard. Z dwóch wcześniejszych małżeństw władca posiadał jeszcze dorosłych synów: Rodmara, Arnthora, Hallbjorna oraz Asbjorna. Każdy z nich otrzymywał od swojego ojca tytuł jarla, z którym wiązało się zarządzanie jedną z pięciu wysp. W przypadku Astrid nie było inaczej. Ona również odziedziczyła tytuł i zobowiązano ją, żeby sprawowała władzę na wyspie Otyg.

Jako jedyna z rodzeństwa odziedziczyła zdolności magiczne i nietypową urodę po swej matce, która pochodziła z królestwa elfów, Shana Dorei, gdzie piastowała stanowisko księżnej regionu Aethel. Elfia władczyni przekazała córce geny, które spowodowały, że trafiła do gildii magów, elitarnej szkoły skogarskiej, gdzie szlifowała talent magiczny pod okiem najlepszych nauczycieli pochodzących z różnych zakątków Heimur.

Jednakże chłodny i nieprzystępny charakter ojca sprawił, że Astrid niechętnie wracała za mury twierdzy Kastalaberg. Większą przyjemność sprawiała jej nauka w gildii, gdzie mogła wyrażać swoje emocje za pomocą zaklęć. Przy gardzącym magią ojcu czuła się niedoceniona, nie mogła też swobodnie wyrażać swojej miłości do pasji – magii i alchemii.

W przeciwieństwie do swojego małżonka królowa Asgard wierzyła w córkę i wspierała ją w nauce. Król natomiast głęboko wierzył, że miejsce Astrid jest u boku silnego i szanowanego męża, który zapewni jej stabilizację i bezpieczeństwo, a także umocni pozycję wysp.

Odmienne poglądy na wychowanie córki sprawiły, iż małżeństwo przeżywało poważny kryzys, lecz nie tylko to wpływało negatywnie na ich związek. Królowa zarzucała mężowi, że prowadził szemrane interesy z nieuczciwymi ludźmi, którzy przewijali się przez zamkowe korytarze. Stałym gościem był poszukiwany listem gończym na terenie wszystkich królestw, z wyjątkiem Almadiru oraz Skogar – Thorvald z rodu Tyrkir. Poszukiwania mężczyzny rozpoczęły się zaraz po zakończeniu czteroletniego konfliktu, kiedy zachodnią granicę Królestwa Hafrafell i stolicę przejęło Cesarstwo Eyjarfell, tym samym wygrywając wojnę. Zarzuty postawione mężczyźnie dotyczyły między innymi podżegania do wojny i finansowych nadużyć wobec hafrafellskiego skarbca narodowego.

Przebiegły i dobrze zorganizowany Thorvald, doskonale wiedział, że Skogar okaże się dla niego bezpiecznym schronieniem. Choć Zjednoczone Wyspy Skogar wiązano konkordatem „fioletu i szafiru” z Cesarstwem Eyjarfell, a władców łączyły przyjacielskie stosunki, Thorvald pozostawał nieuchwytny. Cesarz Osvald nie mógł prosić króla o zdradę swojego przyjaciela. Takie posunięcie z całą pewnością mogłoby naruszyć przyjazną relację i być może przyczynić się do kolejnego poważnego konfliktu.

Thorvald bardzo szybko i ochoczo rozpanoszył się na królewskim dworze, podsuwając nowe pomysły monarsze. Zasugerował odważnie, że wydanie Astrid za mąż w młodym wieku przyniesie królestwu sukces, ale tylko wtedy, gdy to on stanie z nią na ślubnym kobiercu. Udało mu się przekonać Bjorna do takiego rozwiązania, nawet wbrew odmiennej opinii Asgard.

– Najdroższy, czy naprawdę nie widzisz, jak tobą manipuluje?! – krzyczała, nerwowo przemierzając komnatę.

– Według ciebie posiadanie silnego męża i zarządzanie wyspą u jego boku jest jedynie manipulacją? – Bjorn przeglądał dokumenty, nie racząc spojrzeć na zdenerwowaną małżonkę.

– Zrozum, nie mam nic przeciwko małżeństwu. Nasza córka jest emocjonalnie dojrzała, z powodzeniem może założyć własną rodzinę, lecz nie chcę, żeby wiązała się z nim! Na miłość, nie rób jej tego! Ten mężczyzna tylko ją skrzywdzi!

– Dramatyzujesz, Asgard! – Uderzył pięścią w stół, a głuchy dźwięk niósł się echem po przestronnej komnacie. Stojący na blacie złoty kielich przewrócił się i zalał winem ważne dokumenty. – Psiakrew!

– Dramatyzuję?! Powiedz mi, dlaczego Thorvald jest poszukiwany listem gończym we wszystkich królestwach? Dlaczego dopuścił się malwersacji finansowej oraz podburzał Boruga przeciwko cesarstwu? – pytała, chociaż doskonale wiedziała, że nie uzyska żadnej odpowiedzi z wyjątkiem wymijającego bełkotu.

– Moja droga, każdy ma własne powody do działań, a one nie zawsze znajdują zrozumienie u innych. Osobiście popieram mojego przyjaciela i czy ci się podoba, czy nie, Astrid go poślubi.

– Nie zgadzam się i zrobię wszystko, aby nie dopuścić do tego przeklętego ślubu!

Niedługo potem we dworze doszło do tragedii. Ukochana królowa narodu skogarskiego zmarła niespodziewanie. Znachor podczas oględzin ciała monarchini potwierdził, że odeszła z przyczyn naturalnych, co było ogromnym ciosem dla osamotnionej Astrid. To w matce zawsze znajdowała ostoję, mogła z nią otwarcie rozmawiać na każdy temat i czuła się otoczona troską, ciepłem oraz miłością. Nie mogła tego samego powiedzieć o ojcu, nie czuła z nim żadnej więzi, odkąd Thorvald pojawił się w ich życiu.

– Prędzej żywota dokonam, niźli za starucha wyjdę! – Zrozpaczona roniła rzewne łzy. W furii rozrzucała przedmioty po komnacie ojca.

– Matka cię na niewdzięcznicę wychowała! – krzyczał, wykrzywiając twarz w pełnym gniewu szale.

Odpiął pas, złożył go w pętlę i rozkazał strażnikom, żeby przytrzymali Astrid. Naciągnął jej suknię aż pod pachy i z całej siły uderzał pasem w drobne plecy oraz pośladki córki.

– Nie wspominaj imienia mojej matki – wycedziła przez zęby – była wspaniałą kobietą! Nie chciała mnie krzywdzić, tak jak ty! Jesteś potworem! Potworem!

– Robię to dla twojego dobra!

Solidarność i oddanie względem przyjaciela wręcz opętały króla. Bjorn zaczął się zmieniać z troskliwego i dobrodusznego w bezwzględnego i szorstkiego władcę. Nawet jego czterej synowie nie ośmielali się kwestionować wyborów ojca, zwłaszcza że wielokrotnie ich szantażował odcięciem od wpływów ze skarbu państwa. W ten sposób zamierzał zmusić ich do poparcia formalizacji małżeństwa Astrid i Thorvalda.

Tymczasem pod groźbą pozbawienia wolności Astrid w desperacji zdecydowała się na ucieczkę z rodzinnego domu. Nieoficjalnie w podjęciu tej decyzji wspierali ją wszyscy bracia, przekazując jej pewne sumy pieniędzy, aby mogła przetrwać jakiś czas na obcej ziemi.

– Astrid, nie jesteśmy w stanie pomóc ci w inny sposób. Sytuacja na wyspach wymyka się spod kontroli. Gdyby ojciec dowiedział się o naszym udziale w organizowaniu ucieczki, z całą pewnością odebrałby nam statusy, pieniądze i wyspy, a dopóki jesteśmy u władzy, możemy jakkolwiek ci pomagać – zapewnił najstarszy z braci, Rodmar. – Weź ze sobą kałamarz, pióro i papier. Informuj nas na bieżąco, gdzie jesteś i czy jesteś bezpieczna.

– Dziękuję, bracie. Poradzę sobie. Najważniejsze, byście pozostali u władzy. Kiedyś tu wrócę, lecz muszę mieć do kogo.

W pomoc przy ucieczce zaangażowała się najlepsza przyjaciółka Astrid – Syllia Daeris, mistrzyni strzelecka oraz wojowniczka wywodząca się z rasy mrocznych elfów, pochodząca z Królestwa Morkland. Podjęła bardzo ryzykowną decyzję o odprawieniu Astrid przez Cieśninę Skogarską, aż do Królestwa Alfarland, z którym wyspy dzieliła granica morska.

– Jesteś pewna, że sobie poradzisz? – Syllia odwiązała węzeł liny trzymającej łódź przy starym pomoście. Śnieżnobiałe, proste, długie włosy skrzyły się w świetle Silfur. – Przeprawa przez Alfarland nie należy do najłatwiejszych. Wszędzie pełno lasów, gór…

– Czy jestem pewna? – powtórzyła, jakby chciała spytać samą siebie o to samo. Zamyśliła się na chwilę. – Nie. Nie mam żadnej pewności, że ta decyzja jest słuszna. – Wzruszyła ramionami, siadając na ławce starej łodzi. – Ale nie mam też wyboru, Syllio.

– Martwię się o ciebie. – Obrzuciła przyjaciółkę smutnym spojrzeniem. Jej purpurowe oczy zaszkliły się od łez.

– Wiem. – Astrid spuściła wzrok. – Jeśli nie zaryzykuję, mogę stracić wszystko… Nawet życie.

– Wierzę, że zdołasz znaleźć schronienie, ale obawiam się o twoje bezpieczeństwo. Na obcych terenach przyjdzie ci się zmierzyć z nowymi wyzwaniami i niebezpieczeństwami. Obyś nie trafiła na nieuczciwych ludzi. – Sięgnęła dłonią do sakwy i podała Astrid kawałek papieru z zapisanym na nim adresem. – Wracam do rodziny w Morkland. Kiedy emocje opadną, wiesz, gdzie mnie szukać.

– Przepraszam, że wmieszałam cię w to wszystko. Wiem, jak bardzo chciałaś zostać na Skogar i dla kogo. – Czuła się winna.

– To bez znaczenia, moje uczucia w tej chwili są najmniej ważne. Pogoń za iluzoryczną miłością nie przyniosła mi żadnych korzyści, a jedynie cierpienie. Nie traćmy czasu, ruszajmy. – Spojrzała jeszcze raz w stronę wyspy Skalavik, gdzie zostawiła swoje serce dla mężczyzny, którego jak uważała, posiąść nie mogła.

Dziewczęta wreszcie dobiły bezpiecznie do brzegu Alfarland po dwóch długich dniach dryfowania na słonych wodach cieśniny. Za nimi wyruszył w pogoń mniejszy drakkar należący do floty królewskiej, który w znacznie krótszym czasie zdążył je dogonić. Pospiesznie opuściły łódź, biegnąc w stronę pobliskiego lasu, gdzie planowały schronić się przed nadciągającą flotą. Na pokładzie znajdowali się magiczni sternicy i za pomocą zaklęć tropili każdego maga władającego białą magią.

– Jak widzisz, mój ojciec nie próżnuje! Na głowie stanie, a wyda mnie za mąż za tego… tfu! Potwora!

– Zaczynam wątpić, czy ucieczka ma jakikolwiek sens. Proszę, uważaj na siebie i jeżeli będziesz w stanie, wysyłaj mi listy z informacją, że jesteś bezpieczna. – W jej oczach tlił się strach.

– Syllio, obiecuję, że będziemy się komunikować i… – Umilkła, gdy dostrzegła na plaży kręcących się skogarskich tropicieli. Jeden z nich wykrył magiczną energię i wskazał dłonią w stronę lasu.

– Uciekaj! – Syllia odepchnęła przyjaciółkę z całej siły, a następnie ruszyła w stronę północy, ku granicy z Królestwem Shana Dorei.

Ich drogi się rozeszły. Astrid w natłoku myśli zapomniała, dokąd powinna biec, zatem podążała na oślep, w stronę wschodu. Początkowy plan zakładał, że powinna udać się do Królestwa Almadiru i poszukać pomocy u krasnoludów, ponieważ informacje, którymi dysponowała, przydałyby się ich władcy, królowi Hordrikowi Brewgripowi, wielkiemu przeciwnikowi wysp i elfich królestw na czele z cesarstwem.

Hordrik nie dbał o listy gończe albo przewinienia obywateli innych królestw, lecz mógł wykorzystać Thorvalda do osiągnięcia własnych celów. Najbardziej zależało mu na skłóceniu ze sobą Skogar oraz Eyjarfell, by obie strony zerwały konkordat. Szczęście w nieszczęściu, że Astrid nie ruszyła na południe, chociaż nie zdawała sobie nawet sprawy, co stałoby się, gdyby przekazała informacje królowi Hordrikowi.

© Dominika Płaszewska

© Wydawnictwo Black Rose, Zamość 2025

ISBN 978-83-68442-22-9

Wydanie pierwsze

Redakcja

Anna Łakuta

Korekta

Kinga Dąbrowicz

Danuta Perszewska

Skład i łamanie

Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Projekt okładki

Melody M. – Graphics Designer

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki i wydawcy.