Skrucha - Clark Eliza - ebook + książka

Skrucha ebook

Clark Eliza

3,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Nie wierz we wszystko, co przeczytasz

23 czerwca 2016 roku o godzinie 4.30 szesnastoletnia Joan Wilson zginęła w pożarze domku na plaży. Za zabójstwem stały trzy nastolatki, które znała z liceum. Co nimi kierowało? Dlaczego młode dziewczyny z dobrych domów zamordowały koleżankę w tak okrutny sposób?

Ta historia przez lata była pożywką dla miłośników sensacyjnych opowieści. Setki wątków na forach, tysiące komentarzy, dziesiątki podcastów. Prawda zaginęła gdzieś wśród teorii i clickbaitów.

Aby ukrócić domysły i oddać sprawiedliwość ofierze, dziennikarz Alec Z. Carelli postanowił zbadać tę sprawę. Przeprowadził wywiady ze świadkami i rodziną ofiary, drobiazgowo zbadał dokumentację i porozmawiał ze sprawczyniami. Jego książka to wciągające i zatrważające studium manipulacji, z którego dowiesz się, co wydarzyło się tamtej tragicznej nocy.

O ile tylko odkryjesz, komu w tej historii można tak naprawdę zaufać. 

Książka Elizy Clark przeraża i intryguje. Autorka balansuje na granicy prawdy i fikcji, bezkompromisowo demaskuje toksyczne zachowania internetowych społeczności i pokazuje skutki obsesji na punkcie true crime. Skrucha to odważna i napisana z rozmachem historia, która długo nie wyjdzie ci z głowy.

 

Mrożąca krew w żyłach, inteligentna i pochłaniająca bez reszty – „The Guardian”

Druga książka Clark to kolejna petarda – „Crack Magazine”

Skruchę można znaleźć na jednej z kluczowych literackich półek o nazwie „niezaprzeczalny sztos” – Megan Nolan, autorka książki Akty desperacji

Szalenie wciągająca – Sheena Patel, autorka książki Jestem fanką

Jeszcze nigdy nie czytaliście czegoś takiego – Julia Armfield, autorka książki Nasze podmorskie żony

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 537

Rok wydania: 2025

Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:



Ty­tuł ory­gi­nału: Pe­nance
Co­py­ri­ght © 2023 by Eliza Clark Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2025 Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Anna Fiał­kow­ska, 2025
Re­dak­torka ini­cju­jąca • Pau­lina Sur­niak
Re­dak­to­rzy pro­wa­dzący • An­drzej Szew­czyk, Agata Łu­gow­ska
Mar­ke­ting i pro­mo­cja • Marta Szczu­row­ska
Re­dak­cja • Ida Świer­kocka
Ko­rekta • Ka­ta­rzyna Dra­gan, Da­mian Paw­łow­ski
Skład i ła­ma­nie • ME­LES-DE­SIGN
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych • Flo­rian Ry­chlik
Ilu­stra­cja na okładce • John Eve­rett Mil­lais, Mę­czen­nik Sol­way, 1871
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
ISBN 978-83-68479-13-3
Wy­daw­nic­two Po­znań­skie Sp. z o.o. ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań tel. 61 853-99-10re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.plwww.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Geo­rge’a, za­wsze i wszę­dzie

Lecz zwy­kle opo­wia­da­łem kłam­stwa; to nie moja wina, nie po­tra­fi­łem so­bie przy­po­mnieć, bo to tak, jak­bym od­wie­dził któ­ryś z nie­ziem­skich zam­ków, w któ­rych by­wali bo­ha­te­ro­wie le­gend: gdy się stam­tąd wy­szło, nic się nie pa­mię­tało, po­zo­sta­wało tylko wid­mowe echo nie­da­ją­cych spo­koju cu­dów.

Tru­man Ca­pote, Por­trety i ob­ser­wa­cje. Esejeprzeł. Ra­fał Li­sow­ski

Ta książka jest próbą ana­lizy mor­der­stwa na­sto­latki, Joan Wil­son, do­ko­na­nego w 2016 roku przez jej trzy ko­le­żanki z li­ceum. Zo­stała na­pi­sana przez dzien­ni­ka­rza Aleca Z. Ca­rel­lego i po raz pierw­szy wy­dana w marcu 2022 roku.

Wkrótce po pu­bli­ka­cji kil­koro spo­śród roz­mów­ców pu­blicz­nie oskar­żyło Ca­rel­lego o znie­kształ­ce­nie lub na­wet sfa­bry­ko­wa­nie czę­ści ich wy­po­wie­dzi.

W wy­niku tych oskar­żeń ujaw­niono, że au­tor nie­le­gal­nie po­zy­skał no­tatki, które zo­stały spo­rzą­dzone w trak­cie te­ra­pii przez dwie z trzech oskar­żo­nych pod­czas od­by­wa­nia przez nie kary w jed­no­stce pe­ni­ten­cjar­nej.

Książka zo­stała wy­co­fana z księ­garń de­cy­zją pier­wot­nego wy­dawcy we wrze­śniu 2022 roku.

Te­raz, po za­koń­cze­niu sporu są­do­wego, uka­zuje się po­now­nie, przy czym nie­które na­zwi­ska zo­stały zmie­nione na prośbę za­an­ga­żo­wa­nych w sprawę osób.

Są­dzimy, że pi­sa­rze i pi­sarki (na­wet osoby two­rzące li­te­ra­turę non fic­tion) mogą wy­ra­żać sie­bie i przed­sta­wiać hi­sto­rie w taki spo­sób, jaki ich zda­niem naj­le­piej pa­suje do da­nej opo­wie­ści.

Głę­boko wie­rzymy, że czy­tel­nicy i czy­tel­niczki mają fun­da­men­talne prawo do sa­mo­dziel­nego czy­ta­nia i oce­nia­nia tek­stu – a pro­wo­ka­cyj­nych dzieł o nie­za­prze­czal­nych wa­lo­rach es­te­tycz­nych nie po­winno się wy­ma­zy­wać z kart hi­sto­rii tylko dla­tego, że mogą wy­wo­łać obu­rze­nie. Mimo kon­tro­wer­sji zwią­za­nych z tą książką zde­cy­do­wa­li­śmy się za­tem opu­bli­ko­wać ją po­now­nie w ory­gi­nal­nej for­mie.

Frag­ment: Szczam na twój grób, od­ci­nek 341, 1.07.2018

Pro­wa­dzący: Ste­ven Doyle, An­drew Ko­ontz, Lloyd Alan 00:00:31-00:02:46

DOYLE: Hejka i wi­taj­cie w Szczam na twój grób, pod­ca­ście true crime. Je­stem Ste­vie Doyle, a ze mną jak za­wsze są...

KO­ONTZ: Ja, wielki Andy Ko­ontz.

ALAN: I ja, Lloyd Alan.

DOYLE: A dzi­siaj wy­bie­rzemy się na wy­cieczkę do sta­rej, we­so­łej An­glii.

KO­ONTZ: Och! [w cock­ney’u] Mała psze­jaszczka do An­glii?

ALAN: Boże, tylko nie to.

KO­ONTZ: [w cock­ney’u] Tylko nie co, pro­szem pana, je­stem tylko zles­bio­nom an­giel­skom uczen­ni­com, co nie?

DOYLE: [śmie­jąc się] Andy, prze­stań.

KO­ONTZ: [w cock­ney’u] Je­stem uczen­ni­com les­bom i nie no­szem gaci, co nie?

DOYLE: [śmie­jąc się] Andy, stary.

KO­ONTZ: [w cock­ney’u] Nie lu­bisz pan mo­jego ak­centu, pro­szem pana? Niu­nia, co mie wpie­niła, po­szła na pod­pał­kem, gdy­byś nie wie­dział.

ALAN: O rany, czy to spo­iler?

DOYLE: Nie, na szczę­ście to mój punkt wyj­ścia do tej hi­sto­rii.

KO­ONTZ: [w cock­ney’u] Całe szczen­ście, że nie mu­sisz pan mie skar­cić za ze­psu­cie od­cinka, pro­szem pana...

ALAN: Do­bra, stary, te la­ski miały ja­kieś czter­na­ście lat.

DOYLE: Tak na­prawdę miały mniej wię­cej szes­na­ście.

KO­ONTZ: No cóż, w An­glii to chyba ko­szerne, no nie? Mogę być tak po­je­bany i na­pa­lony, jak tylko ze­chcę.

DOYLE: [śmie­jąc się] No cóż... Chyba tak?

KO­ONTZ: [w cock­ney’u] Ga­cie nie wra­ca­jom na pupe, pro­szem pana... [prze­staje uda­wać ak­cent] Do­bra, dość. Więk­szość tych la­sek nie jest hot.

DOYLE: Nie, są cho­ler­nie obrzy­dliwe.

KO­ONTZ: Ale ta cała Do­ris to co in­nego.

ALAN: Do­ris?

DOYLE: Do­ris? Do­ris? Jak my­ślisz, który mamy rok w An­glii, stary?

KO­ONTZ: [w cock­ney’u] Jest ty­siąc osiem­set czter­dzie­sty trzeci, pro­szem pana! [śmie­jąc się, te­raz bez ak­centu] No do­bra, nie­ważne, Dolly, Do­ris, ona jest go­rąca jak wul­kan.

ALAN: Ale jest tro­chę star­sza, prawda?

KO­ONTZ: Co byś po­wie­dział, gdy­bym te­raz pal­nął: „Nie, stary, to ta naj­młod­sza”?

ALAN: A jest tak?

DOYLE: Nie, to ta hot.

[śmieją się]

KO­ONTZ: Naj­go­ręt­sze la­ski są za­wsze sza­lone. Nie mó­wię, że wszyst­kie go­rące la­ski są po­je­bane, bo sza­nu­jemy do­bre szpry­chy w tym pod­ca­ście, ale mó­wię, że naj­go­ręt­sze la­ski są sza­lone.

DOYLE: To dzięki sza­leń­stwu są wy­jąt­kowo go­rące. Sza­nu­jemy sza­lone szpry­chy.

KO­ONTZ: Tak, to na­prawdę prze­nosi je na wyż­szy le­vel. To nie jest sek­si­stow­ski; uwiel­biam po­je­bane go­rące la­ski. Po­zwo­lił­bym Go­rą­cej Do­ris użyć mnie jako pod­pałki.

[śmieją się]

ALAN: O mój Boże.

DOYLE: Czy mogę w końcu za­cząć od­ci­nek?

KO­ONTZ: Śmiało, śmiało, sorki. Będę po ci­chu wa­lił ko­nia, kiedy ty bę­dziesz czy­tał swoje in­tro.

[śmieją się]

DOYLE: Okej, no więc jest to cał­kiem nowa sprawa, tro­chę dla nas nie­ja­sna, ale na pewno cho­ler­nie in­te­re­su­jąca, ziomki. Dzi­siaj przyj­rzymy się mor­der­stwu szes­na­sto­latki z An­glii, Joan Wil­son, która zo­stała spa­lona przez swoje przy­ja­ciółki w dwa ty­siące szes­na­stym roku.

ALAN: Że co, kurwa?

DOYLE: No wła­śnie to! Spa­lona przez ko­le­żanki ze szkoły. Wszyst­kie miały po szes­na­ście, sie­dem­na­ście lat.

ALAN: Nie­moż­liwe. Ja­kim, kurwa, cu­dem o tym nie sły­sze­li­śmy?

DOYLE: To przez bre­xit, stary. Za­biły ją w noc ich pie­przo­nego re­fe­ren­dum. Mó­wimy o tym jako pierwsi. Nie mo­głem zna­leźć nic na te­mat tej sprawy.

KO­ONTZ: Czy to niu­sik na wy­łącz­ność?

DOYLE: No chyba, ra­czej? Lo­kal­nie coś się uka­zało, ale do­wie­dzia­łem się o tym wszyst­kim dzięki temu, że nasz wspa­niały słu­chacz, który chciał po­zo­stać ano­ni­mowy, przy­słał taki sza­lony, szcze­gó­łowy... hm... post z De­th­Jo­ur­nal na te­mat tej sprawy. Wpis za­wie­rał ar­chiwa blo­gów mor­der­czyń, które za­pi­sało kilka po­pie­przo­nych cre­epy fa­nek true crime, la­sek z Tum­blra. To mogą być OPki[1], ale rów­nie do­brze mogą nie być, nie wiem, w każ­dym ra­zie dzięki, ano­ni­mowy słu­cha­czu!

ALAN: Nie­na­wi­dzę sie­bie za to, że wiem, co to jest De­th­Jo­ur­nal.

KO­ONTZ: Bez, kurwa, prze­sady, stary. Czyli to coś to­tal­nie go­rą­cego, co?

DOYLE: Do­kład­nie. My­ślę, że mamy tu do czy­nie­nia z go­rą­cym ziem­nia­kiem. Może to był zły do­bór słów...

[śmieją się]

.

Czy wiesz już, co się z nią stało? Udało ci się o niej prze­czy­tać w ga­ze­cie? Je­steś stąd? Wpa­dło ci coś w oko w sieci? A może in­for­ma­cja o niej po­ja­wiła się w wy­szu­ki­warce lo­kal­nych wia­do­mo­ści z naj­lep­szymi smacz­kami true crime? Czy ar­ty­kuł o niej wy­sko­czył ci z po­dej­rza­nej re­klamy? Po­ka­zała ci się ruda mo­delka ze stocka ze­sta­wiona ze sfo­to­szo­po­wa­nym zwę­glo­nym cia­łem i pod­pi­sem: „Nie uwie­rzysz, co jej zro­biono”? Znasz już pod­cast o niej? Czy pro­wa­dzący żar­to­wali? Udało ci się wczuć w ich czarny hu­mor? Dow­cipy były śmieszne? A może byli zbyt ostrożni? Czy roz­czu­lali się we wła­ści­wych miej­scach? Dali ostrze­że­nie o tre­ści? Trzeba było coś prze­wi­nąć?

Wi­dzia­łeś zdję­cia?

Szu­ka­łeś ich?

Około 4:30, 23 czerwca 2016 roku, szes­na­sto­let­nia Joan Wil­son zo­stała ob­lana ben­zyną i pod­pa­lona po kil­ku­go­dzin­nych tor­tu­rach w domku na plaży. Na­pa­dły na nią trzy inne na­sto­let­nie dziew­czyny – wszyst­kie cztery cho­dziły do tego sa­mego li­ceum.

Do zbrodni do­szło w ro­dzin­nym mie­ście Joan, Crow-on-Sea w North York­shire. Nad­mor­skie mia­steczko leży mię­dzy Scar­bo­ro­ugh a Whitby – wy­staje ze wschod­niego wy­brzeża An­glii jak mały pa­lec się­ga­jący w stronę kon­ty­nentu. Jedną plażę ma na pół­nocy, drugą – na po­łu­dniu.

Plaża Pół­nocna jest gło­śna. Ja­skrawo oświe­tlone sa­lony gier, prze­jażdżki na osioł­kach, sklepy z pa­miąt­kami i nie­wielki lu­na­park spra­wiają, że to ulu­bione miej­sce tu­ry­stów i miesz­ka­ją­cych w oko­licy ro­dzin. Plaża Po­łu­dniowa prze­zna­czona jest na­to­miast ra­czej dla wyż­szych sfer. Znaj­dziesz tam przy­tulne re­stau­ra­cje i skle­piki z rę­ko­dzie­łem, a wszystko to w cie­niu ruin zamku Crow-on-Sea.

Obie plaże są oto­czone tę­czo­wym kor­do­nem ład­nych, pa­ste­lo­wych bun­ga­lo­wów. Domki na Plaży Pół­noc­nej na­leżą do gminy i można je wy­na­jąć za przy­stępną cenę. Więk­szość ro­dzin w Crow mo­głaby po­zwo­lić so­bie na wy­na­jem ta­kiego domku na Plaży Pół­noc­nej – przy­naj­mniej w ra­mach jed­no­ra­zo­wej przy­jem­no­ści. Domki na Plaży Po­łu­dnio­wej są no­wo­cze­sne i dro­gie, naj­czę­ściej sta­no­wią pry­watną wła­sność. Joan umarła na po­łu­dnio­wej plaży.

W 2015 i 2016 roku za­równo domki pół­nocne, jak i te po­łu­dniowe stały się ce­lem se­rii pod­pa­leń. Dla­tego nie­liczni świad­ko­wie, któ­rzy zo­ba­czyli tam­tej nocy dym, ni­kogo o tym nie po­in­for­mo­wali. To był nie­wielki po­żar, a służby ra­tun­kowe z Crow już w 2015 roku w lo­kal­nych wia­do­mo­ściach okre­śliły wzy­wa­nie ich do pod­pa­leń dom­ków jako „mar­no­traw­stwo czasu”.

Pło­nący do­mek na plaży nie był ni­czym nie­zwy­kłym. Po­dob­nie jak pę­dzący po pu­stych uli­cach sa­mo­chód, któ­rym je­chały trzy na­sto­let­nie dziew­czyny o wpół do pią­tej rano. Dzie­ciaki w Crow nu­dziły się jak mopsy – drobne wy­kro­cze­nia wśród na­sto­lat­ków po pro­stu się zda­rzały.

Na­past­niczki na­zwano Dziew­czy­nami A, B i C, do­póki ich toż­sa­mo­ści nie zo­stały ujaw­nione przez lo­kalną ga­zetę. Dziew­czyna C (naj­star­sza) pro­wa­dziła, Dziew­czyna A sie­działa z przodu, a Dziew­czyna B z tyłu. Ich re­la­cje na te­mat at­mos­fery w sa­mo­cho­dzie znacz­nie się róż­nią. Róż­nią się także ich ze­zna­nia w spra­wie wszyst­kich po­zo­sta­łych szcze­gó­łów. Dziew­czyny nie zga­dzają się co do tego, czyj to był po­mysł, żeby skrzyw­dzić Joan, kto „za­czął” ani która z nich za­pró­szyła ogień. Dziew­czyna A ob­wi­nia Dziew­czynę C i vice versa. Dziew­czyna B cze­kała w sa­mo­cho­dzie. Nie pod­nio­sła ręki na Joan i spę­dziła tę noc, cho­dząc tam i z po­wro­tem z plaży do auta w sta­nie szoku, cał­ko­wi­cie zdez­o­rien­to­wana. Twier­dzi, że usi­ło­wała na­kło­nić inne dziew­czyny, aby prze­stały. One temu za­prze­czają – Dziew­czyny A i C twier­dzą, że pod­pa­le­nie było po­my­słem Dziew­czyny B.

Przy­naj­mniej nie­które sprawy są ja­sne. Prze­bieg wy­da­rzeń nie bu­dzi wąt­pli­wo­ści. Po tym, jak dziew­czyny wznie­ciły ogień, po­bie­gły z Plaży Po­łu­dnio­wej po be­to­no­wych scho­dach w stronę po­jazdu Dziew­czyny C, fiata 500, pod­pro­wa­dzo­nego wcze­śniej jej star­szej sio­strze. Dziew­czyna C brała lek­cje jazdy przez cały po­przedni rok. Nie zdała eg­za­minu w stycz­niu ani póź­niej w marcu. Miała go po­wtó­rzyć za parę ty­go­dni. Re­gu­lar­nie po­ży­czała sa­mo­chód od sio­stry, ale tam­tego wie­czoru wzięła auto bez po­zwo­le­nia.

Trójka dziew­czyn po­je­chała do naj­bliż­szego ca­ło­do­bo­wego McDo­nalda przy sta­cji ben­zy­no­wej od­da­lo­nej o mniej wię­cej trzy­dzie­ści mi­nut jazdy au­to­stradą na za­chód. W sa­mo­cho­dzie Dziew­czyna A wy­ra­ziła na­dzieję, że Joan spło­nie ra­zem z dom­kiem, tak aby po­li­cja nie zo­ba­czyła in­nych ob­ra­żeń. Li­czyła też, że to na Joan spad­nie wina za pod­pa­le­nie. Wów­czas uznano by jej śmierć za nie­szczę­śliwy wy­pa­dek. Joan Wil­son zo­sta­łaby za­pa­mię­tana jako na­sto­let­nia pi­ro­manka, tra­gicz­nie za­bita przez swoje dzi­waczne hobby.

Ale Joan Wil­son nie umarła.

Nie­wielki ogień za­pró­szony przez dziew­czyny wy­gasł bar­dzo szybko. Uszko­dze­nia domku oka­zały się mi­ni­malne. Ben­zyna, którą wy­lały na Joan, była resztką z ka­ni­stra wo­żo­nego w ba­gaż­niku na wy­pa­dek sy­tu­acji awa­ryj­nej. Pa­liwo spa­liło ubra­nia Joan i spo­pie­liło pod­łogę wo­kół niej. Ogień po­pa­rzył jej twarz i ciało, aż stała się nie­roz­po­zna­walna. Ale wy­gasł. Joan nie prze­żyła ob­ra­żeń.

Dziew­czyny nie wie­działy, jak trudno jest spa­lić ciało. Po­dob­nie jak w przy­padku więk­szo­ści rze­czy w ży­ciu, po­zby­cie się zwłok nie jest tak ła­twe, jak wy­gląda to na fil­mach. Mó­wię: po­zby­cie się zwłok, po­nie­waż one my­ślały, że Joan nie żyje. My­ślały, że już ją za­biły. Po­żar nie miał na celu uczy­nie­nia śmierci Joan tak bo­le­sną, jaką się stała – był pa­niczną próbą ukry­cia „nie­uda­nego pranka”.

Co to był za prank?

Kilka go­dzin wcze­śniej Joan zo­stała we­pchnięta do sa­mo­chodu. Dziew­czyny A, B i C za­brały jej te­le­fon i zwią­zały ręce. Rzu­ciły w nią ce­głą, kiedy pró­bo­wała uciec. Póź­niej za­mknęły ją w domku na plaży na­le­żą­cym do ojca Dziew­czyny A. Dziew­czyna C zro­biła zdję­cie Joan i wrzu­ciła je na Tum­blra.

Mimo kosz­mar­nej nocy i licz­nych ura­zów głowy Joan wciąż żyła, gdy pod­pa­lały do­mek, a w pew­nej chwili od­zy­skała przy­tom­ność.

To cał­kiem praw­do­po­dobne, że Joan i do­mek wciąż tra­wił ogień, kiedy ona wy­peł­zła na plażę. Jej skóra była po­kryta pia­skiem i le­ka­rze za­sta­na­wiali się, czy się ta­rzała, żeby uga­sić pło­mie­nie.

Na­pę­dza­nej ad­re­na­liną Joan udało się sta­nąć na nogi. Ludz­kie ciało jest w ta­kich mo­men­tach zdolne do nie­sa­mo­wi­tych wy­czy­nów. Dziew­czyna wdra­pała się po be­to­no­wych scho­dach na ulicę, zo­sta­wia­jąc za sobą krwawe ślady stóp. Parła w dół drogi, za­ta­czała się, szu­ka­jąc po­mocy. Szła boso i bez ubra­nia. Jej ciało było ob­le­pione pia­skiem. Ka­mery mo­ni­to­ringu uchwy­ciły, jak po­ra­nio­nymi dłońmi resztką sił puka do drzwi pen­sjo­na­tów i dom­ków wa­ka­cyj­nych, a po­tem znaj­duje otwarte drzwi ho­telu. Bu­dzi re­cep­cjo­nistkę.

Dzie­więt­na­sto­let­nia Lucy Bar­row, jesz­cze kilka mi­nut wcze­śniej drze­miąca za biur­kiem, po­cząt­kowo są­dziła, że śni jej się kosz­mar. Za­dzwo­niła pod 999, ma­jąc na­dzieję, że to tylko sen. Kiedy osoba od­bie­ra­jąca po­łą­cze­nie za­py­tała, czy opa­rze­nia Joan są „więk­sze niż twoja dłoń”, Lucy od­po­wie­działa: „Ona jest cała po­pa­rzona, jest po­ra­niona, odarta ze skóry; czuję jej za­pach, a stoję od niej dość da­leko”.

Lucy po­wie­działa Joan, że za pięć mi­nut przy­je­dzie ka­retka, a Joan po­pro­siła o wodę. Mo­gła mó­wić, ale trudno ją było zro­zu­mieć. Jej głos był szorstki i su­chy. Jej wargi zo­stały spa­lone. Raz po raz pro­siła o wodę.

Nie mo­gła utrzy­mać szklanki, więc Lucy po­mo­gła jej wy­pić pół li­tra wody. Zro­biła to wbrew za­le­ce­niom dys­po­zy­torki po­go­to­wia ra­tun­ko­wego, Eve Wells, która po­wie­działa dziew­czy­nie, aby nie do­ty­kała Joan – żeby się do niej na­wet nie zbli­żała. Przy tak po­waż­nych opa­rze­niach ry­zyko za­ka­że­nia było wy­so­kie i śmier­telne.

Eve miała dość spo­kojną noc. Pra­co­wała w po­go­to­wiu ra­tun­ko­wym w North York­shire, tuż za Yor­kiem. To do­świad­czona dys­po­zy­torka, ale do te­raz twier­dzi, że to był je­den z naj­bar­dziej nie­po­ko­ją­cych te­le­fo­nów, ja­kie kie­dy­kol­wiek ode­brała. Eve prze­pro­wa­dzała spa­ra­li­żo­wa­nych stra­chem ro­dzi­ców przez re­su­scy­ta­cję krą­że­niowo-od­de­chową ich dzieci, roz­ma­wiała z mał­żon­kami bez­po­śred­nio po za­mor­do­wa­niu przez nich swo­ich part­ne­rów, sły­szała przez te­le­fon, jak lu­dzie umie­rają. Ży­cie jej nie oszczę­dzało – była świad­ki­nią prze­mocy sek­su­al­nej, dzi­wacz­nych wy­pad­ków i ma­ka­brycz­nych zgo­nów. A mimo to roz­mowę z Lucy uważa za jedną z naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­cych, ja­kie od­była. Słowa „czuję jej za­pach” wy­wo­łały u niej dresz­cze.

Nie­czę­sto miała do czy­nie­nia z opa­rze­niami – a gdy już się tak działo, były one wy­ni­kiem wy­pad­ków prze­my­sło­wych, ku­chen­nych i in­nych ab­so­lut­nie zwy­czaj­nych sy­tu­acji. Ni­gdy nie zo­stały spo­wo­do­wane ce­lowo. Eve (prze­łą­czona na gło­śnik) za­py­tała Joan, czy miała wy­pa­dek. A Joan od­po­wie­działa, że nie. Jej głos był le­dwo sły­szalny. Lucy po­wta­rzała jej od­po­wie­dzi. Czy zro­biła to so­bie sama? „Nie”. Czy ktoś jej to zro­bił? „Taa”.

Po­li­cja przy­je­chała przed ka­retką. Eve po­le­ciła Lucy, żeby prze­ka­zała te­le­fon funk­cjo­na­riu­szowi. Nie chciała, żeby po­li­cjanci wtar­gnęli do nie­wiel­kiej re­cep­cji – wnie­śli za­razki, do­ty­kali pa­cjentki albo pró­bo­wali przy­kryć ją ko­cem. Je­śli opa­rze­nia miały być choćby w ułamku tak roz­le­głe, jak twier­dziła Lucy, Joan była bar­dzo po­datna na za­ka­że­nie.

Eve po­pro­siła po­li­cjan­tów, aby trzy­mali się z dala od Joan – po­wie­działa im, żeby nie wcho­dzili do ho­telu, po­cze­kali na am­bu­lans i wstrzy­mali się z py­ta­niami, aż Joan zo­sta­nie przy­wie­ziona do szpi­tala. Za­sto­so­wali się tylko do nie­któ­rych in­struk­cji. Na miej­scu zda­rze­nia za­cho­wali dy­stans i nie do­ty­kali Joan, ale we­szli do re­cep­cji i za­dali jej kilka py­tań. „Czy ktoś ci to zro­bił?” „Czy są w po­bliżu?” Joan niemo po­ta­ki­wała, nie pró­bo­wała już mó­wić. Po­go­to­wie przy­je­chało po dzie­się­ciu mi­nu­tach.

Joan wy­da­wała się przy­tom­niej­sza, kiedy za­pa­ko­wano ją do ka­retki. Sa­ni­ta­riusz Dave Fi­sher po­pro­sił ją o po­da­nie imie­nia i wieku (od­po­wie­działa: „Joan Wil­son, szes­na­ście lat”), a na­stęp­nie za­py­tał, czy ucie­kła z po­żaru. Czy miała wy­pa­dek? Na­sto­latki roz­pa­lały cza­sem ogni­ska na pla­żach – może wpa­dła w jedno z nich, pi­jana albo na­ćpana. Może jej zna­jomi spa­ni­ko­wali, roz­pro­szyli się i zo­sta­wili ją samą so­bie. Kilka mie­sięcy wcze­śniej za­bez­pie­czył po­pa­rzoną ofiarę w po­dob­nym wieku – dziew­czyna ba­wiła się z przy­ja­ciółmi. Pili na plaży, ska­kali na wy­ścigi przez ogni­sko, a w któ­rymś mo­men­cie jej dre­sowe spodnie za­jęły się od iskry. Dave miał na­dzieję, że Joan stało się coś po­dob­nego.

Za­py­tał: „Czy to był wy­pa­dek?”. Nie był.

Joan na­zwała swoje na­past­niczki. Trzy­krot­nie po­wtó­rzyła ich imiona i na­zwi­ska, a kiedy oka­zało się, że Dave nie ma przy so­bie kartki, za­pi­sała mu je dłu­go­pi­sem na we­wnętrz­nej stro­nie przed­ra­mie­nia.

Pierw­sza z nich zo­stała Dziew­czyną A, druga B i trze­cia C.

Po­tem Joan po­pro­siła o swoją matkę i stra­ciła przy­tom­ność. Ni­gdy już jej nie od­zy­skała.

Dziew­czyny A, B i C przy­szły do McDo­nalda zbyt wcze­śnie, żeby do­stać śnia­da­nie, na które bar­dzo li­czyły. Za­miast tego za­mó­wiły trzy razy duże frytki, colę zero, fantę i wa­ni­lio­wego szejka. Do tego zwy­kłego ham­bur­gera, dwa­dzie­ścia ka­wał­ków nug­get­sów, mcchic­kena i big maca.

Dziew­czyna A wło­żyła mcchic­kena do big maca i po­wie­działa resz­cie, że zro­biła mcgang­banga. Dziew­czyna B, która za­mó­wiła ham­bur­gera, długo roz­wo­dziła się w trak­cie prze­słu­cha­nia, jak obrzy­dliwe było oglą­da­nie, wą­cha­nie i słu­cha­nie tego.

Dziew­czyna C za­nu­rzała swoje frytki i nug­getsy w szejku.

Dziew­czyna A po­wie­działa, że na wpół zje­dzony mcgang­bang (z roz­sy­paną i ob­laną ma­jo­ne­zem i ke­czu­pem sa­łatą, z roz­mięk­czo­nym, prze­żu­tym mię­sem) wy­gląda jak ciało Joan. Zo­stało to wy­ko­rzy­stane pod­czas pro­cesu. Wszyst­kie śmiały się hi­ste­rycz­nie. Były po­bu­dzone i nie­obli­czalne, na­ła­do­wane ko­fe­iną, cu­krem i ad­re­na­liną. Wyły, wa­liły rę­kami po stole, z no­sów po­szła im cola. Dziew­czyna B po­wie­działa, że znaj­do­wały się na gra­nicy sza­leń­stwa, hi­ste­rii, nie były w sta­nie w pełni zro­zu­mieć ogromu i nie­od­wra­cal­no­ści tego, co zro­biły. Dziew­czyna A na­wet pod­czas pro­cesu wy­da­wała się roz­ba­wiona tym żar­tem. Dziew­czyna C twier­dziła, że nic z tego nie pa­mięta.

Amanda Wil­son, matka Joan, po­ja­wiła się w szpi­talu w szla­froku i kap­ciach. Freddy Wil­son pra­co­wał na plat­for­mie wiert­ni­czej; po­wrót do domu za­jąłby mu szes­na­ście go­dzin. Amanda po­cząt­kowo nie była w sta­nie zi­den­ty­fi­ko­wać córki. Jej odarta ze skóry, czer­wona twarz była wła­ści­wie po­zba­wiona ry­sów. Włosy Joan zo­stały ob­cięte przed pod­pa­le­niem, a te ko­smyki, które oca­lały, spło­nęły. Opa­rze­nia zaj­mo­wały około osiem­dzie­się­ciu pro­cent jej ciała. Amanda mu­siała przyj­rzeć się zę­bom Joan. Jej córka miała uby­tek w le­wym sie­ka­czu, na co dzień ukry­wany pod zdej­mo­walną pla­sti­kową plombą. Tej nocy od­pa­dła i dzięki temu Amanda mo­gła po­twier­dzić, że to jej córka. Po­tem za­uwa­żyła jesz­cze pa­zno­kieć ma­łego palca. Był po­ma­lo­wany na nie­bie­sko, a od­cień pa­so­wał do la­kieru, któ­rego ostat­nio uży­wała Joan: Blu­eberry Muf­fin marki Barry M. Matka zi­den­ty­fi­ko­wała Joan i zwy­mio­to­wała na szpi­tal­nym ko­ry­ta­rzu, bez szans na do­tar­cie do ła­zienki.

Dziew­czyna B rów­nież zwy­mio­to­wała – w to­a­le­cie na sta­cji ben­zy­no­wej. Dziew­czyny A, B i C wy­szły z McDo­nalda mniej wię­cej w tym sa­mym cza­sie, kiedy Joan zo­stała przy­wie­ziona do szpi­tala. Zo­sta­wiły po so­bie ba­ła­gan. Ob­sługa opi­sze je póź­niej jako gło­śne, aro­ganc­kie i roz­chi­cho­tane. Ann Brown, pra­cow­nica, która je ob­słu­gi­wała, ze­znała, że wy­glą­dało na to, że dziew­czyny piły przez całą noc na plaży i praw­do­po­dob­nie brały też nar­ko­tyki. Były roz­czo­chrane i po­kryte pia­skiem.

Dziew­czyna C pod­rzu­ciła do domu Dziew­czynę A, a na­stęp­nie Dziew­czynę B. Dziew­czyna A miesz­kała nieco poza Crow, naj­bli­żej sta­cji ben­zy­no­wej. Dziew­czyna B miesz­kała tuż obok Dziew­czyny C.

Dziew­czyna A od razu po po­wro­cie do domu za­snęła na ka­na­pie. Spała przez ja­kieś dwa­dzie­ścia mi­nut, aż przy­je­chała po­li­cja. Otwo­rzyła drzwi, pod­czas gdy jej oj­ciec jesz­cze spał. Na po­czątku była aro­gancka i spo­kojna, ale – we­dług funk­cjo­na­riu­szy – „za­lała się łzami jak bóbr”, kiedy tylko po­ja­wił się jej oj­ciec. On sam nie­dawno wró­cił do domu, wciąż był nie­trzeźwy po świę­to­wa­niu wy­niku re­fe­ren­dum. Gro­ził, że po­zwie po­li­cję za bru­tal­ność, gdy za­kuli jego córkę w kaj­danki i za­pro­wa­dzili do ra­dio­wozu.

Po tym, jak Dziew­czyna B do­tarła do domu, nie była w sta­nie za­snąć. Za­częła szlo­chać i cho­dzić po par­te­rze ma­łego domu, który dzie­liła z matką i jej part­ne­rem. Stłu­kła wa­zon. Matka zna­la­zła ją, jak wy­bie­rała nu­mer na te­le­fo­nie sta­cjo­nar­nym, a po­tem od­kła­dała słu­chawkę. Ro­biła tak w kółko, dzwo­niła i roz­łą­czała się. Po­kłó­ciły się, co do­pro­wa­dziło do po­ło­wicz­nego przy­zna­nia się do winy. Kiedy funk­cjo­na­riu­sze za­pu­kali do drzwi cał­ko­wi­cie nie­win­nej Dziew­czyny D, matka Dziew­czyny B wła­śnie od­wo­ziła ją na po­ste­ru­nek.

Błęd­nie oskar­żona Dziew­czyna D była zwią­zana z za­bój­czy­niami (i ofiarą), ale nie miała ab­so­lut­nie nic wspól­nego z mor­der­stwem. Nie zo­stała wy­mie­niona przez Joan Wil­son, ale miała to nie­szczę­ście, że była eks Dziew­czyny C (świeża sprawa) i po­cho­dziła z ro­dziny zna­nej lo­kal­nie jako „po­dej­rzana” („po­dej­rzana” – to słowo zo­stało użyte przez funk­cjo­na­riu­szy w są­dzie, kiedy po­pro­szono ich o wy­ja­śnie­nie po­wodu aresz­to­wa­nia). Sama Dziew­czyna D nie miała wcze­śniej do czy­nie­nia z po­li­cją, ale jej brat tak, po­dob­nie jak inni człon­ko­wie jej ro­dziny.

Matka Dziew­czyny D była zdez­o­rien­to­wana, kiedy otwo­rzyła drzwi trzem po­li­cjan­tom. Pró­bo­wała opa­no­wać stadko char­tów – psy za­częły szcze­kać i pa­ni­ko­wać na wi­dok po­li­cji. Ża­den z nich nie to­le­ro­wał ob­cych. Matka po­pro­siła o „na­kaz”, jakby to wszystko działo się na fil­mie. Funk­cjo­na­riu­sze prze­pchnęli się obok niej, a ona pu­ściła ob­rożę naj­bar­dziej nie­prze­wi­dy­wal­nego i po­bu­dli­wego charta. Psy sta­wały się szcze­gól­nie ner­wowe w obec­no­ści męż­czyzn – i dla­tego wpa­dły w szał na wi­dok ob­cych fa­ce­tów, któ­rzy krzy­czeli i po­py­chali ich pa­nią. Więk­szość char­tów była ła­godna z na­tury, tylko szcze­kała albo wyła ze stra­chu, ale wy­jąt­kowo spięty pies do­tkli­wie ugryzł jed­nego z po­li­cjan­tów. Do­stał z pa­ra­li­za­tora, a po­tem zdechł.

Matka Dziew­czyny D my­ślała, że po­li­cja zja­wiła się z po­wodu jej syna. Po­wie­działa im, że jesz­cze śpi i – je­śli da­dzą jej chwilkę na uspo­ko­je­nie psów – pój­dzie po niego. Ale funk­cjo­na­riu­sze zja­wili się po jej córkę. Była za­sko­czona. Oznaj­miła, że córka nie wy­cho­dziła przez całą noc – nie­da­leko domu był miej­ski mo­ni­to­ring, mo­gli to spraw­dzić. Ale po­li­cjanci cał­ko­wi­cie zi­gno­ro­wali jej słowa i wtar­gnęli na pię­tro.

Wy­cią­gnęli Dziew­czynę D z łóżka. Zdez­o­rien­to­waną i za­pła­kaną prze­słu­chi­wali przez pra­wie dwa­dzie­ścia cztery go­dziny, za­nim w końcu po­twier­dzono, że była przez całą noc we wła­snym łóżku – wtedy zo­stała wy­pusz­czona. Zro­biono jej jed­nak zdję­cie po­li­cyjne, które póź­niej zo­stało upu­blicz­nione przez lo­kalną ga­zetę „Post-on-Sea”.

Dziew­czyna C miesz­kała na tym sa­mym osie­dlu co Dziew­czyna B, ale nie wró­ciła do domu po od­wie­zie­niu ko­le­ża­nek. Jeź­dziła w kółko, a po­tem wró­ciła na au­to­stradę.

Jej sio­stra obu­dziła się tego dnia bar­dzo wcze­śnie, miała na rano do pracy. Była wście­kła, kiedy oka­zało się, że jej sa­mo­chód znik­nął. Po­szła do domu swo­jej matki „ab­so­lut­nie roz­ju­szona” i go­towa skon­fron­to­wać się z sio­strą. W tym mo­men­cie Dziew­czyny A i B po­wie­działy już po­li­cji, że to C była pro­wo­dyrką. Po­li­cja jed­nak była sku­piona na Dziew­czy­nie D, co zdez­o­rien­to­wało A i B i spo­wol­niło prze­słu­cha­nia.

Matka Dziew­czyny C ro­biła kawę, a star­sza sio­stra pró­bo­wała się do­dzwo­nić do niej na ko­mórkę. Jej oj­czym za­te­le­fo­no­wał na po­ste­ru­nek po­li­cji, kiedy funk­cjo­na­riu­sze po­ja­wili się przed ich drzwiami.

Zlo­ka­li­zo­wa­nie Dziew­czyny C za­jęło wła­dzom kilka go­dzin. Za­trzy­mała się na po­stoju przy au­to­stra­dzie i za­snęła za kie­row­nicą.

Dziew­czyny szybko przy­znały się do winy, ale ich opo­wie­ści brzmiały cha­otycz­nie. Nie było wąt­pli­wo­ści, że są winne, ale kto, co, dla­czego i jak – to już oka­zało się skom­pli­ko­wane. Dziew­czyny A, B i C po­da­wały in­fan­tylne po­wody, wy­mówki i dzi­waczne, mi­styczne uspra­wie­dli­wie­nia dla swo­ich dzia­łań (pod­czas gdy zdez­o­rien­to­wana i zroz­pa­czona Dziew­czyna D bła­gała o wy­pusz­cze­nie jej do domu). W róż­no­raki spo­sób przed­sta­wiały sie­bie na­wza­jem jako psy­cho­patki, sa­dystki, agre­sywne idiotki, ge­niuszki zła, ła­two­wierne na­śla­dow­czy­nie, przy­wód­czy­nie mi­kro­kul­tów i ma­łost­kowe drę­czy­cielki. Opo­wia­dały funk­cjo­na­riu­szom dzi­kie, roz­bu­do­wane hi­sto­rie, któ­rych po­czątki się­gały szkoły pod­sta­wo­wej.

„To było jak kosz­marny sen o po­wro­cie do szkoły”, po­wie­dział w są­dzie je­den z po­li­cjan­tów. „Nie mo­gli­śmy na­dą­żyć”.

Joan zmarła trzy dni póź­niej. Jej mor­der­stwo od­biło się nie­wiel­kim echem w ogól­no­kra­jo­wych me­diach z po­wodu wszech­obec­no­ści te­matu re­fe­ren­dum. Bre­xit kró­lo­wał w wia­do­mo­ściach przez wiele ty­go­dni, a w spra­wie mor­der­stwa Joan Wil­son nie było nic, co mo­głoby po­słu­żyć nar­ra­cji pra­wi­co­wej bry­tyj­skiej pra­sie. Wszyst­kie dziew­czyny z tej hi­sto­rii były bia­łymi An­giel­kami. Po­cho­dziły w więk­szo­ści z bar­dzo prze­cięt­nych so­cjo­eko­no­micz­nie śro­do­wisk – je­dy­nie Dziew­czyna A była z za­moż­nej ro­dziny, w do­datku do­brze zna­nej w oko­licy. Jej oj­ciec był pra­wi­co­wym „po­li­ty­kiem”, ren­tie­rem. Moż­liwe, że ga­zety, które wcze­śniej za­pra­szały go na swoje łamy, ce­lowo zde­cy­do­wały się nie pod­kre­ślać, że jego córka oka­zała się okrutną drę­czy­cielką i mor­der­czy­nią.

Crow za­gło­so­wało za opusz­cze­niem Unii – i nie miało to nic wspól­nego z mor­der­stwem. Nie można było nic zy­skać na re­la­cjo­no­wa­niu tej hi­sto­rii. Nie po­ja­wiały się w niej gangi ani imi­granci, któ­rych można by­łoby ob­wi­nić, nie było żad­nych okrut­nych na­sto­lat­ków z za­gra­nicy. Tylko cztery białe Bry­tyjki w zdo­mi­no­wa­nym przez bia­łych, bry­tyj­skim, chy­lą­cym się ku upad­kowi nad­mor­skim mia­steczku.

Toż­sa­mo­ści wszyst­kich trzech dziew­czyn (a także Dziew­czyny D) zo­stały szybko ujaw­nione przez „Post-on-Sea”. Naj­wy­raź­niej do­szło do nie­po­ro­zu­mień do­ty­czą­cych wieku nie­któ­rych z nich; uwa­żano, że Dziew­czyna C i Dziew­czyna D miały wów­czas osiem­na­ście, a nie sie­dem­na­ście lat. Ze względu na roz­po­zna­wal­ność ojca uznano, że Dziew­czyna A jest osobą pu­bliczną. Nie przed­sta­wiono żad­nego uza­sad­nie­nia ujaw­nie­nia per­so­na­liów Dziew­czyny B.

Za­sta­na­wia­łem się nad uży­ciem pseu­do­ni­mów, ale Dziew­czyny A i B opu­ściły już sys­tem pe­ni­ten­cjarny i obie otrzy­mały zu­peł­nie nowe toż­sa­mo­ści. Dziew­czyna C ma przed sobą wy­rok dla do­ro­słych; kiedy (je­śli) wyj­dzie z wię­zie­nia, z pew­no­ścią także bę­dzie po­trze­bo­wać no­wego na­zwi­ska. Ich praw­dziwe imiona są od dawna pu­blicz­nie do­stępne – więc po­zo­sta­łem przy nich. Roz­ma­wia­łem z Dziew­czyną D, która wy­ra­ziła ra­dość z przed­sta­wie­nia jej z imie­nia i na­zwi­ska. Chce, aby stało się ja­sne, że nie miała z tym wszyst­kim nic wspól­nego.

Dziew­czyna D, na­sza nie­winna przy­pad­kowa ofiara, to Jayde Spen­cer. Po­ko­le­nie wcze­śniej jej ro­dzina była sil­nie po­wią­zana z lo­kalną prze­stęp­czo­ścią zor­ga­ni­zo­waną. Te­raz po pro­stu pro­wa­dzą za­kłady buk­ma­cher­skie, a ich re­pu­ta­cja jako „po­dej­rza­nych” jest zu­peł­nie nie­uza­sad­niona.

An­ge­lica Stir­ling-Ste­wart to Dziew­czyna A. Na­zwi­sko jej ro­dziny jest nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zane z hi­sto­rią Crow-on-Sea. Trudno by­łoby od­ma­lo­wać jej sa­tys­fak­cjo­nu­jący por­tret bez uży­cia imie­nia i na­zwi­ska. Jej oj­ciec jest lo­kal­nym biz­nes­me­nem i au­to­rem ksią­żek, a nie­dawno pod­jął od­ra­ża­jącą próbę za­ist­nie­nia w pra­wi­co­wej po­li­tyce. An­ge­lica była roz­piesz­czoną ło­bu­ziarą i w szkole pod­sta­wo­wej ucho­dziła za drę­czy­cielkę. W li­ceum role się od­wró­ciły – za­częto uwa­żać ją za dość dziwną i prędko stała się obiek­tem okrut­nych żar­tów. W szkole na­le­żała do paczki przy­ja­ció­łek Joan, ale te dwie po­dobno ni­gdy się nie do­ga­dy­wały.

Vio­let Hub­bard to Dziew­czyna B. Ci­cha i do­bra uczen­nica. Jej matka jest pra­cow­nicą so­cjalną, a oj­ciec – urzęd­ni­kiem pań­stwo­wym miesz­ka­ją­cym w Lon­dy­nie. Vio­let była przy­ja­ciółką Joan przez całą szkołę pod­sta­wową. Cho­ciaż póź­niej ich re­la­cja się zmie­niła, czę­sto ze sobą pi­sały. Więk­szość ży­cia Vio­let to­czyła się w sieci. Przed po­zna­niem Dziew­czyny C nie miała przy­ja­ciół w praw­dzi­wym ży­ciu, była cho­ro­bli­wie nie­śmiała i zma­gała się z lę­kiem i de­pre­sją.

Pro­wo­dyrka, Dziew­czyna C, to Do­ro­thy „Dolly” Hart – dziew­czyna, która za­miesz­kała w Crow z matką i oj­czy­mem około pół­tora roku przed mor­der­stwem.

Jej bio­lo­giczny oj­ciec zmarł pięć lat przed pa­miętną nocą, a po jego śmierci Dolly po­sta­no­wiła prze­pro­wa­dzić się do babci, pod­czas gdy jej przy­rod­nia sio­stra (He­ather) zde­cy­do­wała się zo­stać z matką. Kiedy za­cho­wa­nie Dolly stało się zbyt trudne do znie­sie­nia dla star­szej pani, dziew­czyna prze­nio­sła się do Crow.

We­dług na­uczy­cieli była „cza­ru­jącą, cha­ry­zma­tyczną ło­bu­ziarą”. Uwa­żano ją za bar­dzo ładną i po­cząt­kowo cie­szyła się po­pu­lar­no­ścią – ale wy­my­ślała plotki, uwo­dziła chło­pa­ków i wsz­czy­nała bez po­wodu bójki. Była nie­prze­wi­dy­walna i okrutna, a jej re­pu­ta­cja le­gła w gru­zach za­le­d­wie mie­siąc po po­ja­wie­niu się w no­wej szkole. Dolly nie po­tra­fiła od­na­leźć spo­koju w no­wym domu, a jej po­ważne pro­blemy ze zdro­wiem psy­chicz­nym za­częły się na­si­lać.

Dziew­czyny tra­fiły na sie­bie dzięki se­rii zbie­gów oko­licz­no­ści. Więk­szą część roku po­prze­dza­ją­cego mor­der­stwo spę­dziły na bu­do­wa­niu dzi­wacz­nego świata na niby – wy­my­śliły coś w ro­dzaju re­li­gii, którą pod­sy­cały oso­bi­ste ob­se­sje i gniew. Joan Wil­son stała się ich ce­lem. Była winna tego, co zro­biła, i tego, co dziew­czyny za­ło­żyły, że zrobi.

To wszystko było na niby. A po­tem już nie.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] OP – ang. Ori­gi­nal Po­ster, twórca te­matu na fo­rum in­ter­ne­to­wym (przyp. tłu­maczki).