Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
[OPIS KSIĄŻKI]
„Po pierwsze twierdzę, że kobietom i dziewczynom przez setki lat systematycznie i rozmyślnie przypisywano choroby psychiczne, wmuszano leki, przymusowo poddawano je terapiom i izolowano od społeczeństwa; praktyki te kontynuowane są w ochronie zdrowia psychicznego aż do chwili obecnej.
Po drugie, że najważniejsze instytucje – w tym: edukacja, media, wymiar sprawiedliwości i ochrona zdrowia – wspierają przypisywanie chorób kobietom i dziewczynom i przyczyniają się niego; ponadto regularnie rozpowszechniają mizoginiczne dezinformacje na temat życia psychicznego kobiet i dziewczyn.
Po trzecie, że przypisywanie chorób jest jednym z narzędzi patriarchatu, ściśle powiązanym ze stereotypami i rolami płciowymi, uprzedmiotawianiem, seksualizacją i dehumanizacją kobiet i dziewczyn w celu ich dyskredytowania i umniejszania kobiecych przekazów, doświadczeń i idei.
Po czwarte, że feminizm jest nie do pogodzenia z psychiatrią, a właściwe zrozumienie podejścia uwzględniającego traumę i społecznego modelu zdrowia psychicznego wymaga przyjęcia do wiadomości, że narracje, diagnozy i terapie wywodzące się z psychiatrii nie działają na korzyść praw kobiet ani wyzwolenia kobiet”.
[BLURB]
„Opowieść przypominać może momentami nawet niskobudżetowy horror, ale Taylor nie pozwala nam zapomnieć, że opisuje jak najbardziej prawdziwe praktyki stosowane wobec kobiet, które patriarchalny porządek uznał za zagrażające męskiej dominacji. Terapie polegające na wierceniu dziur w czaszce, usuwaniu macic, infekowaniu malarią, poddawanie przeciążeniom poprzez szybkie obracanie na specjalnych „maszynach terapeutycznych” (maszynach tortur?)... Kobiety umieszczano w zakładach dla obłąkanych z wielu błahych powodów: za bycie zbyt zmęczoną, zbyt aktywną, zbyt „rozwiązłą, zbyt „oziębłą”, za nieposłuszeństwo wobec męża; każdy pretekst był dobry. Mogłoby się wydawać, że to pieśń przeszłości, ale książka przekonuje nas, że z podobnymi zjawiskami mamy do czynienia także w ramach nowoczesnej psychiatrii”.
dr Radosław Stupak
***
Dr Jessica Taylor – brytyjska psycholożka, autorka i aktywistka feministyczna, znana z pracy na rzecz zrozumienia i poprawy sytuacji kobiet doświadczających przemocy, traumy i systemowej niesprawiedliwości. Autorka książek Why Women Are Blamed for Everything (2020), Seksowna, ale szalona. O systemowym etykietowaniu psychiatrycznym kobiet i dziewczyn (2022) oraz Underclass: A Memoir (2024).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 420
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dr Jessica Taylor, Seksowna, ale szalona.O systemowym etykietowaniu psychiatrycznym kobiet i dziewczyn przełożyli Aleksandra Małecka i Miłosz Biedrzycki, Kraków 2025
Copyright © VictimFocus and Dr Jessica Taylor, 2022 Copyright © for the translation by Aleksandra Małecka i Miłosz Biedrzycki, 2025 Copyright © for this edition by Wydawnictwo Ha!art, 2025 Copyright © for Afterword by Radosław Stupak, 2025
Wydanie I
ISBN 978-83-67713-81-8
Redaktor serii · Piotr Marecki
Redakcja, korekta · Weronika Klimowicz-Kozłowska
Projekt okładki · Michalina Jurczyk
Obraz na okładce · Magdalena Sawicka
Projekt typograficzny · Marcin Hernas
Skład i łamanie · By Mouse | www.bymouse.pl
E-book · eLitera s.c.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
566. publikacja wydawnictwa
Wydawnictwo Ha!art ul. Konarskiego 35/8, 30-049 Kraków tel. 795 124 [email protected]
Wydawnictwo Ha!art
@wydawnictwohaart
@wydhaart
@wydhaart
SERIA ESEJ
W SERII UKAŻĄ SIĘ:
Louise Perry, Rozprawa przeciwko rewolucji seksualnej. Nowy przewodnik po seksie w XXI wieku, przełożył Tomasz SikoraEdward Abbey, Pustynna samotnia. Sezon w dziczy, przełożył Miłosz BiedrzyckiNiniejszą książkę dedykuję tysiącom kobiet i dziewcząt, które w ciągu ostatnich dwunastu lat opowiedziały mi – osobiście bądź korespondencyjnie – o tym, jak etykietowano je, dyskryminowano i diagnozowano u nich schorzenia psychiatryczne. Dosłownie każda z nich została w przeszłości skrzywdzona przez kogoś albo ucierpiała w następstwie jakichś wydarzeń, mówiono im jednak, że ich trauma i cierpienie są objawami choroby psychicznej, którą należy wyleczyć lub zaleczyć.
Uważam za swój wielki przywilej, że mogłam się tak wiele nauczyć od tak wielu z was; to wy ze swoimi przeżyciami ukształtowałyście moje priorytety i moją determinację, żeby kontynuować pracę. Nie zrezygnuję ani nie stanę z boku, dopóki wiem, że tak wielu z was wciąż mówi się, że coś z wami jest nie w porządku.
Dziękuję, że powierzyłyście mi historie swojego życia, swoje najskrytsze myśli i lęki.
Mam nadzieję, że ta książka przyczyni się do zakwestionowania i zmiany sposobu, w jaki obecnie traktuje się oraz przedstawia kobiety i dziewczyny.
Pragnę złożyć podziękowania i wyrazy najwyższego szacunku kobietom, o których napisałam w niniejszej książce; kobietom, które straciły życie, które dyskryminowano, kierowano na przymusowe leczenie, którym przypisywano choroby psychiczne i które zmuszano do przyjmowania leków – za to, że są kobietami. Oto one:
Anushka
Valerie
Megan
Brianna
Natalie
Diana
Naomi
Hannah
Jade
Helen
Alice
Danielle
Rachel
Noa Pothoven
Lucy Dawson
Aurelia Brouwers
Maya
Keira
Nicky
Zoe
Emilia
Eleanor Riese
Britney Spears
Demi Lovato
Lindsay Lohan
Miley Cyrus
Ariana Grande
Selena Gomez
Amy Winehouse
Whitney Houston
Kate Spade
Carrie Fisher
Anna Nicole Smith
Peaches Geldof
Bobbi Kristina Brown
Tina Turner
Pragnę także złożyć podziękowania i wyrazy szacunku specjalistkom i specjalistom, którzy wypowiedzieli się – anonimowo bądź nie – na temat systemowej praktyki przypisywania chorób psychicznych kobietom i dziewczynom. Byli to:
Rose
Lauren
Nora
Shona
dr Alexis Palfreyman
Selina
Thalia
Tom
Keir
Masuma
Leah
Claire
Kieran Sturgess
Rooshan Alam
Marianne
Penny
Maryam
Bethan
Matthew Morris
Kellie Anne Ziemba
Emma Mitchell
Uwaga od autorki: dane rozmówczyń zostały zmienione, chyba że wyraźnie zaznaczono inaczej.
Psychiatria to patriarchat wyposażony w bloczek recept i pióro pełne atramentu.
Zapamiętajcie moje słowa: niewiele osób na tym świecie w pełni zdaje sobie sprawę z tego, że psychologia, psychiatria i system ochrony zdrowia psychicznego są w istocie narzędziami ucisku kobiet – pomimo tego, że życie milionów kobiet i dziewczyn naznaczone jest przez przypisywanie im chorób psychicznych.
Przeczytanie tej książki na zawsze zmieni wasze spojrzenie na problematykę zdrowia psychicznego kobiet i dziewczyn.
Ta książka nabierała kształtu w moim umyśle przez całe lata.
Wydobycie jej stamtąd, przelanie na papier i pokazanie światu wiąże się dla mnie równocześnie z ulgą i lękiem.
Z ulgą dlatego, że w ciągu tych lat obserwowałam, jak coraz więcej specjalistów zaczyna kwestionować przypisywanie chorób psychicznych kobietom i dziewczynom i związane z tym etykietowanie. Dobrze wiedzieć, że nie jestem w tym sama.
Z lękiem dlatego, że w miarę wzmagania się krytyki narasta również rozmyślnie organizowany ruch opowiadający się za utrzymaniem obecnego systemu diagnozowania psychiatrycznego kobiet i dziewczyn. Kiedy tylko próbuję podważyć to stanowisko, jestem wyśmiewana, nękana, uciszana i zastraszana. Kobieta kwestionująca system przypisywania chorób psychicznych działa na wiele osób jak czerwona płachta na byka.
Lektura tej książki nie będzie jednak komfortowa dla nikogo. Pytanie, które chce zadać, jest następujące:
Dlaczego na całym świecie rozmyślnie przypisujemy choroby psychicznie kobietom i dziewczynom, etykietujemy je, poddajemy przymusowemu leczeniu i przepisujemy im leki?
Obecnie, kiedy kobiety i dziewczyny zgłaszają gwałt, przemoc, jakiś rodzaj traumy czy cierpienia psychicznego, powszechnie diagnozuje się u nich szereg zaburzeń psychicznych, podaje się im leki, a następnie je dyskredytuje. Dzieje się tak nie tylko w Wielkiej Brytanii – z prośbami o pomoc codziennie piszą do mnie kobiety z całego świata. Ich wiadomości są przygnębiająco podobne do siebie; tak podobne, że mogłaby je wciąż od nowa pisać ta sama kobieta.
Takie właśnie historie i doświadczenia przedstawię w tej książce. Pokażę, w jaki sposób kobietom wmawia się, że są chore psychicznie; a także dlaczego nierozerwalnie wiąże się to z uprzedmiotawianiem, seksualizacją i mizoginią.
Piszę tę książkę – i tym samym rozpoczynam dyskusję, która bez wątpienia nastąpi – z kilku powodów. Jestem kobietą, której przypisywano choroby psychiczne, a zarazem specjalistką pracującą z kobietami, które spotyka to samo. Jedyną rolą, której nigdy nie odgrywałam, jest rola specjalistki przypisującej choroby. Jestem za to niezmiernie wdzięczna losowi; choć tak naprawdę nie wiem, jak to się stało, że nie dałam się wciągnąć w mizoginiczny świat dziedziny, w której się kształciłam i w której pracuję.
W ciągu całej mojej edukacji w szkołach i na uczelniach – i całej socjalizacji wdrażającej mnie do roli kobiety w społeczeństwie – wmawiano mi te same kłamstwa i dezinformacje na temat zdrowia psychicznego kobiet, co wszystkim innym. Ale z jakiegoś powodu tego nie kupowałam.
Może tym powodem było zdarzenie z 2009 roku.
Był wczesny, słoneczny poranek, kiedy do moich drzwi zapukało dwoje policjantów. Pół godziny wcześniej obudzili mnie telefonem z wiadomością, że wybierają się do mnie, bo musimy porozmawiać. Czekałam na tę chwilę przez kilka miesięcy.
Była to chwila, kiedy wreszcie został wyznaczony termin rozprawy przeciwko mężczyźnie, który przez pięć lat gwałcił mnie, dręczył i zastraszał.
Jako nastolatka dwukrotnie zaszłam z nim w ciążę. Pierwsza ciąża zakończyła się poronieniem, kiedy zepchnął mnie ze schodów. Druga, w którą zaszłam zaledwie kilka miesięcy później, zakończyła się narodzinami dziecka; miałam wtedy siedemnaście lat. Dochodzenie prowadzono skandalicznie, byłam miesiącami ignorowana. Kiedy próbowałam się skontaktować z policjantem prowadzącym sprawę, mówił mi, że czekają na wyznaczenie terminu rozprawy. Później odkryłam, że wpisał do akt, że jestem „skarżypytą”.
„Skarżypytą”, bo dzwoniłam na policję, kiedy byłam bita, zastraszana i dręczona.
„Skarżypytą”, kiedy on rozwalił drzwi wejściowe kopniakiem i oświadczył, że mnie zabije.
„Skarżypytą”, bo zadzwoniłam na numer alarmowy, kiedy leżałam na podłodze z wybitym barkiem i zerwanym ścięgnem w szyi, kurczowo przytulając swoje dziecko, po tym, jak przerzucił mnie przez stół w jadalni.
Czekałam na wyznaczenie terminu rozprawy rok i dwa miesiące, a policjanci prowadzący sprawę często traktowali mnie jak natręta. W ciągu tych długich, przerażających miesięcy byłam śledzona, nękana, zastraszana, bita, włamano się na moje konta w mediach społecznościowych; każdego dnia bałam się o swoje życie. Przeprowadziłam się siedemdziesiąt kilometrów od domu rodzinnego, żeby mnie nie znalazł. W wieku osiemnastu lat miałam roczne dziecko z gwałcicielem i, żeby je ochronić, dawałam z siebie wszystko – czyli, tak naprawdę, głównie determinację.
Policjant prowadzący moją sprawę stanął w drzwiach w towarzystwie kobiety, którą widziałam pierwszy raz w życiu. Spodziewałam się, że przekażą mi dobrą wiadomość: że w końcu odbędzie się rozprawa sądowa. Usiedli na tapczaniku obitym skajem, po czym policjant zabrał głos:
– Sprawa została umorzona. Zniesiono rygory zwolnienia warunkowego.
Były to dwa najbardziej przerażające zdania, jakie usłyszałam od dłuższego czasu. Nie tylko umorzono trwające ponad rok postępowanie, ale zlikwidowano też ograniczenia związane ze zwolnieniem sprawcy z aresztu, które przynajmniej minimalnie chroniły mnie przed zagrożeniem.
Oczywiście się rozpłakałam.
Policjant i policjantka zrobili wtedy coś bardzo dziwnego; nie zapomnę tego do końca życia.
Sięgnęli do torby i wyjęli ulotkę na temat zaburzeń psychicznych i farmakoterapii. Fioletową, składaną ulotkę opisującą zaburzenia osobowości i chorobę afektywną dwubiegunową. Kobieta, którą widziałam pierwszy raz w życiu, uśmiechnęła się do mnie protekcjonalnie i zaczęła delikatnie tłumaczyć, że policja uważa, że jestem chora psychicznie i powinnam zacząć zażywać leki.
Byłam energiczną, dociekliwą osiemnastolatką, więc natychmiast zaczęłam ich wypytywać, na jakiej podstawie uważają, że jestem chora psychicznie, skoro policjant ostatnio widział mnie ponad rok wcześniej, a policjantka – pierwszy raz w życiu.
Wyjaśnili, że według nich „mam obsesję” na punkcie sprawy sądowej i że zbyt często dzwonię na policję, żeby zgłaszać nękanie i groźby ze strony sprawcy. Powiedzieli też, że spotykali się z oskarżonym co miesiąc, w ramach jego zwolnienia warunkowego, i „wygląda na dobrego chłopaka” – najwyraźniej to ze mną jest problem.
Odpowiedziałam, że zachowałam czterdzieści siedem SMS-ów, w których groził mi śmiercią, oraz niektóre wiadomości z poczty głosowej. Opowiedziałam im o mężczyznach, których wysłał do mojego domu, żeby mnie pobili, i o tym, jak razem z moim dzieckiem kryłam się pod stołem, kiedy walili w drzwi i okna, próbując wejść do środka.
Zasugerowali, że być może te zdarzenia nie miały miejsca, a ja powinnam zwrócić się do kogoś o pomoc. Nie chcieli czytać SMS-ów ani słuchać wiadomości głosowych. Nie interesowało ich to, zaczęli mnie traktować jak chorą psychicznie nastolatkę.
Był to jeden z takich momentów, kiedy zaczynasz się zastanawiać, czy to nie sen i czy dzieje się naprawdę.
W jednej chwili desperacko czekałam na termin rozprawy, a w następnej – usłyszałam, że rozprawy nie będzie, a policja (z którą wcześniej spotkałam się może dwa albo trzy razy) uważa, że jestem psychicznie chora.
Wstałam, wciąż płacząc, i spokojnie kazałam im wyjść. Nie powiedziałam nic więcej. Patrzyłam tylko spode łba i pokazałam im drzwi.
Nie poszłam do psychiatry i nie zaczęłam zażywać leków, nie postawiono mi diagnozy. Ulotkę wyrzuciłam. Zamiast tego słuchałam muzyki, czytałam książki, szukałam informacji o przemocy i traumie, dzwoniłam na telefony zaufania i do ośrodków dla kobiet. Prowadziłam pamiętnik, pisałam wiersze i próbowałam dojść do ładu z tym, co mnie spotkało.
Uważam, że miałam wyjątkowe szczęście, że mnie i mojej traumy nie wciągnęła machina psychiatryczna. Za każdym razem, kiedy dostaję list albo mail od kobiety, którą to spotkało, zdaję sobie sprawę, jak niewiele brakowało, żebym i ja znalazła się w jej sytuacji.
Nie będę udawać, że poradzenie sobie z tym wszystkim na własną rękę było łatwe. Przeciwnie. Rozwinęły się u mnie fizjologiczne reakcje na traumę; rozpoznanie ich zajęło mi całe lata. Miałam ataki paniki, które sprawiały, że traciłam przytomność, czasami po osiem razy dziennie. Często lądowałam w szpitalu. Nikt nie wiedział, co ze mną jest nie tak, i niekiedy uznawano, że usiłuję zwrócić na siebie uwagę, że jestem histeryczką udającą, że mdleje na środku dyskontu spożywczego albo w kuchni, kiedy przygotowuje kaszkę dla dziecka.
Dopiero po kilku latach zrozumiałam, że trauma oprócz objawów psychicznych ma również objawy fizyczne. Byłam w stanie to sobie uporządkować dopiero w wieku mniej więcej dwudziestu pięciu lat. Ataki paniki następowały wtedy już bardzo rzadko, może kilka razy w roku. Przestałam mieć koszmary senne. Przeczytałam ogromną ilość literatury traktującej o zrozumieniu swojego ciała i umysłu.
Od dziewiętnastego roku życia pracowałam w sądach i ośrodkach dla kobiet. Przekonałam się, że moje doświadczenia z przypisywaniem chorób, ignorowaniem, lekceważeniem i uznawaniem, że mam zaburzenia psychiczne albo wyolbrzymiam swoje dolegliwości fizyczne, są naprawdę powszechne.
W mojej pierwszej pracy, kiedy miałam dziewiętnaście lat, co tydzień obserwowałam, jak kobiety i dziewczyny zeznają przed sądem w sprawach o przemoc domową przeciwko mężczyznom, którzy je atakowali, dręczyli i kontrolowali. Te przesłuchania były do siebie bardzo podobne, czasem do tego stopnia, jakby się odbywały według tego samego scenariusza. Obwinianie ofiar, oczernianie ich, a na koniec ostateczny cios: komentarze albo insynuacje na temat stanu ich zdrowia psychicznego, czasami z pomocą starej dokumentacji medycznej, notatek z terapii albo wystawionych recept na leki.
Byłam obecna na rozprawie szesnastoletniej dziewczyny, którą ciężko pobił dwudziestodwuletni mężczyzna. Po tym, jak zerwali ze sobą, włamał się do jej domu. Przygwoździł ją do podłogi i jedenaście razy uderzył „z byka” w twarz. To nie był pierwszy raz, kiedy ją pobił albo zgwałcił, ale wtedy po raz pierwszy komuś o tym powiedziała.
Kiedy stała na środku sali sądowej, obserwowana przez sprawcę i jego rodzinę, obrońca zaczął opowiadać o „historii jej choroby psychicznej”. Była zdezorientowana. Ja ukryłam twarz w dłoniach.
Znowu to samo.
Adwokat spytał dziewczynę, czy jako dziecko korzystała z opieki psychiatrycznej. Zawahała się, najwyraźniej nie rozumiejąc dokładnie, czym jest „opieka psychiatryczna”. Adwokat wyjaśnił, że obrona dysponuje dowodami na korzystanie przez dziewczynę z opieki psychiatrycznej, kiedy miała dwanaście lat, po tym, jak jej ojciec odszedł od rodziny. Dodał, że cierpiała na zaburzenia odżywiania, a także że cięła się po rękach i nogach.
Patrzyła na niego ze zdumieniem, ale potwierdziła, że tak było. Adwokat następnie stwierdził na tej podstawie, że jego klient jest niewinny. Dziewczyna prawdopodobnie uderzała twarzą o ścianę i sama spowodowała wszystkie swoje obrażenia, bo „jest jasne, że ma problemy psychiczne”.
Dziewczynie opadła szczęka. Do oczu napłynęły jej łzy. Poczerwieniała. Nie była w stanie odpowiadać na pytania adwokata.
Siedziałam tam, pragnąc z całego serca, żeby sędzia zainterweniował. Ale tak się nie stało.
Zamiast tego adwokat dalej naciskał na dziewczynę pytaniami o rozwód jej rodziców, nawyki żywieniowe i samookaleczanie. Nie miało to nic wspólnego z tym, co cztery lata później zrobił jej tamten mężczyzna.
Słuchałam, jak szesnastolatkę przedstawiano jako chorą psychicznie osobę, która sama u siebie spowodowała ciężkie obrażenia, jako że cztery lata wcześniej uczestniczyła w dwóch sesjach w przychodni psychiatrycznej dla dzieci w następstwie samookaleczenia po odejściu ojca od rodziny.
To była kupa bzdur. Wszyscy na tej sali wiedzieli, że to kupa bzdur.
A jednak obserwowałam ten sam przebieg zdarzeń setki razy, w setkach różnych spraw sądowych. Normalnie dzień świstaka.
Jest niewiarygodna. Przejawia autoagresję. Ma autyzm. Manipuluje. Ma chorobę dwubiegunową. Jest skryta. Ma borderline’a. Jest szalona. Jest złośliwa. Ma obsesję. Jest rozwiązła. Ma urojenia.
W niektórych sprawach nie było starej dokumentacji medycznej, której można by użyć przeciwko kobietom i dziewczynom. Obrona w takich przypadkach sugerowała, że poszkodowana cierpi na dotychczas niezdiagnozowane zaburzenia psychiczne. W wielu sprawach obrona wnosiła o badania psychiatryczne kobiet i dziewczyn, żeby je w ten sposób zdyskredytować.
W każdej dziedzinie, jaką później się zajmowałam, było tak samo. Pracowałam w ośrodkach dla ofiar gwałtu, poradniach, organizacjach pomocowych dla molestowanych dzieci i innych. Wszędzie kobietom i dziewczynom przypisywano choroby psychiczne.
Codziennie jakąś kolejną kobietę przedstawiano jako szaloną, zazdrosną, psychotyczną, paranoiczną byłą dziewczynę z urojeniami, z obsesją zemsty i zaburzeniami osobowości.
To było przygnębiające. Wciąż takie jest.
Nie dalej jak tydzień temu rozmawiałam z kobietą, u której zdiagnozowano zespół urojeniowy, bo zgłosiła służbom socjalnym, że jej córka co jakiś czas wspomina o tym, że jest molestowana seksualnie. Zamiast potraktować to poważnie, specjaliści zasugerowali, że matka ma urojenia i zmyśla opowieści córki. Kobieta, żeby udowodnić, że nie ma urojeń, nawet nagrała, jak jej córka mówi o molestowaniu, ale kiedy przedstawiła nagrania, specjaliści zmienili swoją opinię: stwierdzili, że matka na skutek swoich urojeń poinstruowała córkę, co ma mówić.
Problem z urojeniami jest taki, że wszystko, co zrobisz albo powiesz, można uznać za skutek twoich urojeń.
Mówisz, że mąż stosował przeciwko tobie przemoc? Urojenie. Zgłaszasz, że twój były partner poprzedniej nocy próbował włamać się do twojego domu? Wytwór wyobraźni. Zgromadziłaś dowody, że student z tej samej uczelni cię nęka? Obsesja. Ujawniłaś gwałt dokonany przez byłego? Złośliwość. Przedstawiasz dowód, że twoje dziecko opowiada o molestowaniu? Wyszkoliłaś je.
Zjawiska, które tu opisuję, są powszechne. Często ze zgrozą czytam albo słucham o podobnych sprawach, bo wiem, że te relacje są prawdziwe, a te dziewczynki kiedyś dorosną i spytają, dlaczego nikt ich nie ochronił. Mogą nawet z biegiem czasu uznać, że to, co je spotkało, jest czymś normalnym albo że ich matki wszystko zmyśliły.
Wiele lat po tym, jak w 2009 roku próbowano przypisać mi chorobę psychiczną, byłam odnoszącą sukcesy badaczką na prestiżowym uniwersytecie. Miałam dwadzieścia siedem lat i kończyłam pracę nad doktoratem; sądziłam, że znalazłam się tysiące kilometrów od miejsca, gdzie byłam wcześniej. Ale i tam wepchnięto mnie prosto do szufladki z podpisem „histeryczka”, kiedy próbowałam zgłosić nękanie i dręczenie.
Mężczyzna, który nie zgadzał się z wnioskami z moich badań i z moją działalnością feministyczną, zaczął mnie z zatrważającym zapałem prześladować w internecie. Po tym, jak kilkakrotnie zgłosiłam to jego pracodawcy i na policję, władze uniwersyteckie zaczęły dostawać maile z żądaniami wszczęcia wobec mnie postępowania dyscyplinarnego czy wręcz usunięcia mnie ze studiów doktoranckich. Miałam poczucie, że te sprawy są powiązane, ale nikt nie chciał pomóc mi w połączeniu kropek. Maile przybierały coraz bardziej dramatyczny ton i zaczęto mnie wzywać na rozmowy w sprawie „mojego dobrostanu”.
Jako doktorantka z doskonałymi wynikami, dodatkowo zatrudniona przez uniwersytet w badaniach i dydaktyce, nie sądziłam, że ktoś potraktuje maile na mój temat poważnie. Zwłaszcza że były w oczywisty sposób złośliwe, a ja miałam świetny kontakt z resztą zespołu. Nie miałam szczególnych powodów do niepokoju.
Podczas jednej z tych rozmów przedstawiono mi jednak kobietę, której nigdy wcześniej nie widziałam: psycholożkę kliniczną z mojego wydziału. Zapewniono mnie, że jest tam tylko po to, żebyśmy „sobie pogadały”. Ale szybko zaczęła zadawać pytania o moje zdrowie psychiczne, dzieciństwo i przebieg życia. Natychmiast wzbudziło to moją nieufność, bo zorientowałam się, o co chodzi – podobnie jak poprzednim razem, jako nastolatka.
Dopiero później odkryłam, że obcy ludzie, badacze i specjaliści, którzy byli krytyczni wobec mojej pracy, przysyłali maile z sugestiami, że mam niezdiagnozowane zaburzenia osobowości i wymagam leczenia. Autorzy maili na podstawie historii mojego dzieciństwa, o której przeczytali w internecie, zdiagnozowali u mnie na odległość chorobę psychiczną, a mój feministyczny aktywizm uznali za „dowód”, że jestem niestabilna emocjonalnie.
Nawet gdy dołączyłam do społeczności akademickiej, jednym z najbardziej szkodliwych i niszczących działań, jakie mogli podjąć przeciwko mnie jako młodej kobiecie inni członkowie tej społeczności, było przedstawienie mnie jako chorej psychicznie, a przez to – zbyt niestabilnej, by uzyskać stopień doktora. Cokolwiek bym powiedziała, mogło być wykorzystane jako dowód, że mają rację.
Kiedy wniosłam oficjalną skargę, nazwano mnie „wyznawczynią teorii spiskowych” i wyśmiano. W trakcie dochodzenia jeden z pracowników uczelni słuchał, jak opowiadam o przebiegu wypadków, i nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Powiedział do mnie: „To niesamowite, prawda? Cała teoria spiskowa, że wszyscy ci naukowcy zmówili się, żeby pani zaszkodzić”.
Na szczęście, dzięki wytężonym działaniom śledczym i mojej wielkiej determinacji, pół roku później wygrałam przed uniwersytecką komisją odwoławczą postępowanie o dyskryminację i dręczenie. W oparciu o regulacje prawne, które wcześniej przestudiowałam, powołałam się na prawo do dostępu do informacji i korespondencji na mój temat. W ramach tego prawa uzyskałam wgląd do maili o mnie, które przesyłali sobie wzajemnie badacze i specjaliści. Przedstawiłam komisji sto dziesięć stron dowodów, że od początku miałam rację.
Dostałam odszkodowanie i oficjalne przeprosiny.
Kiedy, siedząc w kawiarni, przeczytałam wiadomość, że wygrałam, rozpłakałam się.
Przez całe miesiące zastanawiałam się, jak wielką moc ma nazwanie kobiety psychicznie chorą. Nikt nie przedstawił żadnych dowodów, a jednak wszyscy potraktowali tę sugestię bardzo poważnie. Jednego dnia byłam zdolną doktorantką i doświadczoną specjalistką, a następnego – niestabilną, nieprzewidywalną, zaburzoną młodą kobietą z osiedla biedoty, którą powinno się wyrzucić ze studiów doktoranckich, bo za bardzo pyskuje. W jednym z maili napisano, że gdyby pozwolić komuś takiemu, jak ja (w kilku miejscach powtórzono, że chcę zwrócić na siebie uwagę, jestem chora psychicznie i wychowałam się na osiedlu socjalnym) zostać psychologiem ze stopniem naukowym, rzuciłoby to złe światło na całą dyscyplinę.
To było jak gwałtowna pobudka i kubeł zimnej wody w jednym.
Najprostszym i najszybszym sposobem działania na szkodę kobiet i uciszania ich jest wykorzystanie przeciwko nim psychiatrii.
Nie myślałam o tym wcześniej w taki sposób. Stereotyp „szalonej eks” śmieszył nawet mnie. Nawet ja wierzyłam w opowieści o wariatkach jak z Fatalnego zauroczenia. Nawet ja używałam w odniesieniu do kobiet takich określeń, jak „psychiczna”, „wariatka”, „histeryczka”, „chora umysłowo”.
W ciągu następnych lat pracowałam z tysiącami kobiet i dziewczyn; wielu z nich postawiono diagnozę psychiatryczną i przyczepiono etykietę chorych psychicznie. Robiłam, co w mojej mocy, żeby obronić je przed tą nierzetelną, opresyjną praktyką i żeby uświadomić specjalistom, w jaki sposób używa się psychiatrii i systemu ochrony zdrowia psychicznego, żeby działać na szkodę kobiet i dziewczyn.
W szerszym kontekście (a szczególnie w mediach i w trendach kulturowych) zauważam tendencję do gloryfikacji i seksualizacji „szalonych” kobiet, traktowanych w kategoriach sensacji. Jeżeli dodać do tego fakt, że kobiety i dziewczyny są od urodzenia odczłowieczane i uprzedmiotawiane, a całe gałęzie przemysłu służą przekonywaniu ich, że cała ich wartość polega na byciu seksowną i wzbudzaniu pożądania – otrzymujemy niebezpieczny nowy trend postrzegania kobiet i dziewczyn jako seksownych, ale szalonych.
Niekiedy kobiety są wręcz zachęcane do określania się jako „wariatki” i przyjmowania persony „szalonej eks”. Tysiące notek i filmików w internecie mówią o tym, że kobiety są atrakcyjnymi wariatkami, pięknymi manipulantkami, że są seksowne, ale szalone.
Dlatego ta książka nosi taki, a nie inny tytuł.
Czasami nie mogę się oprzeć wrażeniu, że mówimy kobietom i dziewczynom: Bądź seksowna. Ładnie wyglądaj. Zachowuj się kobieco. Bądź dostępna seksualnie. Bądź zabawna. Bądź kokieteryjna. Bądź miła.
Ale nie zabieraj głosu. Nie miej opinii. Nie miej ambicji. Nie kwestionuj norm. Nie mów o swoich traumach. Nie ujawniaj przemocy. Nie zgłaszaj przestępstw.
Jeśli to zrobisz, dostaniesz etykietę szalonej, psychotycznej, kłamliwej wiedźmy, którą pod seksowną powierzchownością byłaś od początku.
Możesz być albo seksowna, albo szalona.
Albo: seksowna, ale szalona.
Natomiast z zapisów historycznych, badań naukowych i licznych relacji kobiet wynika, że kobiety i dziewczyny w ostatecznym rozrachunku są jednak postrzegane głównie jako szalone. Zwłaszcza, gdy ujawniają i zgłaszają przemoc ze strony mężczyzn.
Tak, jakby kobiety i dziewczyny, które zgłaszają przemoc, były postrzegane jako obiekty seksualne, które zasłużyły na przemoc i same się o nią prosiły, a kiedy zaczynają o niej opowiadać, są natychmiast dyskredytowane jako psychopatki i psychicznie chore. A następnie uznaje się je za seksowne, bo są szalone. I cały cykl się powtarza.
Nieprzypadkowo.
Pewnego dnia w 2017 roku odebrałam mail od dziewiętnastolatki, która napisała do mnie z prośbą o pomoc.
Droga Jess,
piszę, bo może będzie mi mogła Pani pomóc. W przeszłości byłam wykorzystywana seksualnie i zmuszana do prostytucji. Było o tej sprawie w gazetach. Potem służby socjalne skierowały mnie do psychiatry i dostawałam coraz więcej leków, aż w końcu nie byłam w stanie wstać z łóżka. Włożyłam mnóstwo pracy i odbyłam całą masę psychoterapii, ale nikt nie wierzy, że mi się poprawiło. Teraz mam przydzieloną pracownicę socjalną, która nie pozwala mi samodzielnie wynająć mieszkania ani pójść na studia. Jest taki kierunek, na którym bardzo chciałabym studiować, ale ona mówi, że to zły pomysł. Złożyłam podanie tak czy siak, ale ona napisała do uczelni, żeby mnie nie przyjęli ze względu na moją chorobę psychiczną. Nie wiem, co im powiedziała, ale na uczelni nie zgadzają się, żebym tam studiowała. Czuję się jak w pułapce, jakbym miała już nigdy nie pójść do pracy albo na studia, albo mieszkać samodzielnie. Utkwiłam w schronisku, a oni mówią, że nie mogę mieszkać sama, bo mam zaburzenie osobowości typu borderline. Kiedy odpowiadam, że nie sądzę, żeby tak było, mówią, że to po prostu wypieram, i zapisują mi więcej leków. Co mam robić? Chciałabym studiować.
Danielle*
Pamiętam, że musiałam to przeczytać kilka razy. Oto inteligentna, elokwentna i zdecydowana młoda kobieta, której odbiera się dostęp do wykształcenia, bo specjaliści uznali, że jest „zbyt chora psychicznie”, żeby studiować albo mieszkać samodzielnie. Zamiast tego przetrzymują ją w pełnym innych osób schronisku dla kobiet i dzieci uciekających przed agresją ze strony mężczyzn, mimo że ona sama ma traumę spowodowaną męską przemocą.
W ciągu następnych tygodni rozmawiałam z Danielle i chciałam się zorientować, dlaczego specjaliści w jej otoczeniu stawiają tyle przeszkód. Ustaliłam, co następuje: dziewczyna potrzebuje bardzo niewielkiej asysty w codziennym życiu i spotyka się z pracownicą socjalną tylko raz w miesiącu przez około godzinę. Do psychiatry chodzi jedynie po to, żeby odnowić recepty. W schronisku sama dba o siebie, a personel często prosi ją o pomoc w zajmowaniu się nowo przyjętymi kobietami i dziećmi. Powiedziała mi, że sytuacje tam często wywołują w niej dezorientację i przestrach, ale specjaliści nie podejmują żadnych działań, żeby pomóc jej się usamodzielnić. Dowiedziałam się, że przepisuje się jej coraz więcej środków uspokajających i leków przeciwpsychotycznych, po których Danielle czuje się bardzo źle. Kiedy skarży się na skutki uboczne, słyszy, że to niewielka niedogodność, jeśli wziąć pod uwagę, że leki „regulują” jej zaburzenia osobowości i schorzenia psychiczne. Zaburzenia i schorzenia, z którymi – jak jej powiedziano – będzie żyć już zawsze.
Chciałabym w tym miejscu bardzo jasno wyrazić swoje stanowisko, jeśli chodzi o Danielle i jej historię.
Uważam, że Danielle nie była chora psychicznie. Przeżyła traumę w związku z trwającym przez lata wykorzystywaniem seksualnym, kiedy była dzieckiem, i kilkoma postępowaniami sądowymi. Jej trauma była naturalna i uzasadniona.
Podawano jej leki, które jej szkodziły, wbrew jej woli i nie zważając na poważne skutki uboczne. Uniemożliwiano jej zamieszkanie w sprzyjających warunkach i podjęcie nauki. Jej przeżycia w związku z męską przemocą i traumę nimi spowodowaną ewidentnie wykorzystano do przypisania zaburzeń psychicznych i przedstawiania jej jako niestabilnej. Nie widziała przed sobą przyszłości i nie miała pojęcia, jak się usamodzielnić.
Danielle bynajmniej nie jest odosobniona w swoich doświadczeniach. W dalszych częściach tej książki znajduje się wiele historii kobiet i dziewczyn, którym wmuszano leki, które skierowano na przymusowe leczenie, dyskredytowano, dręczono, krzywdzono, doprowadzano do rozstroju zdrowia i kontrolowano przy użyciu języka psychiatrii i diagnoz psychiatrycznych, przedstawianych jako pomocne i pożyteczne.
Zanim bardziej szczegółowo przedstawię swoje argumenty i tezy, chciałabym odnieść się do używanego przeze mnie języka i zdefiniować najważniejsze pojęcia.
Zdecydowałam, że w swoich tekstach, w szerzej pojętej pracy zawodowej, jak i w życiu prywatnym nie będę w odniesieniu do kobiet i dziewczyn używać określeń: „chora psychicznie”, „zaburzona” czy „nienormalna”. Postanowiłam również nie stosować kategorii takich jak „przetrwanka” czy „ofiara” do opisu kobiet i dziewczyn, które doznały przemocy ze strony mężczyzn, ani słowa „doświadczyć”, kiedy mowa o nadużyciach seksualnych, przemocy czy przestępstwach. Wybory te są świadome i celowe.
Nie uważam, żeby kobiety i dziewczyny, których sposób zachowania, myślenia czy odczuwania zmienia się po przeżyciu męskiej przemocy, były chore, zaburzone, problematyczne czy nienormalne. Twierdzę natomiast, że wstrząs, trauma czy wyżej wymienione zmiany są najzupełniej naturalnymi i normalnymi reakcjami na przestępstwa, które przeciwko nim popełniono.
Choć wiele feministek używa terminu „przetrwanka”, badania przeprowadzone w ostatnim dziesięcioleciu wyraźnie pokazują, że termin ten wzbudza w kobietach niechęć niemal taką samą, jak określenie „ofiara”. To istotne ustalenie, nie tylko dlatego, że „przetrwanka” sugeruje, że dana kobieta przetrwała, pozostawiła za sobą przemoc i traumę i rozpoczęła nowe życie; termin ten jest również silnie powiązany z koncepcjami będącymi tematem niniejszej książki, takimi jak medykalizacja, choroba czy „leczenie”. Kobiety często mówią badaczkom, że kiedy nazywamy je „przetrwankami”, mają wrażenie, że oczekuje się od nich, żeby przeżyte traumy przestały je dotykać; z drugiej strony, kiedy określamy je jako „ofiary”, mają wrażenie, że już zawsze powinny czuć się ofiarami.
Zdecydowałam, że kiedy to tylko będzie możliwe, w zdaniach i opisach dotyczących molestowania, gwałtów czy przemocy będę wymieniać osobę sprawcy. To oznacza, że zarówno w mowie, jak i w piśmie świadomie unikam określenia „doświadczyć” czy wyrażeń takich jak „doświadczyła gwałtu” czy „doświadczyła przemocy domowej”. Jest to ważna zmiana perspektywy językowej, bo w istocie, żeby kobiety i dziewczyny „doświadczyły” gwałtu czy przemocy, musi istnieć ich sprawca. Na przykład: żadna kobieta ani dziewczyna nie doświadcza gwałtu w sposób bierny czy przypadkowy; jakiś mężczyzna musi podjąć decyzję, że zgwałci ją dla swojego zaspokojenia, a następnie wymusić na niej udział w tym akcie.
Podjęłam też decyzję, że napiszę swoją drugą książkę jak najbardziej przystępnym językiem. Postaram się jasno definiować terminy i wyrażenia, wyraźnie formułować tezy oraz ilustrować twierdzenia na przykładach. Odwołania do źródeł będę umieszczać w tekście ciągłym [w systemie „autor – rok” – przyp. tłum.], żeby przypisami nie zaburzać płynności lektury.
Podstawowe pojęcia
Model medyczny
„Model medyczny” to skrótowe określenie teorii zdrowia psychicznego, która postuluje, że choroby i zaburzenia psychiczne powinny być rozpoznawane, leczone i monitorowane w ten sam sposób, co fizyczne obrażenia, urazy i choroby. Model medyczny w dużej mierze zakłada, że powodem problemów psychicznych są problemy biologiczne i neurologiczne w mózgu. Model ten jest najczęściej stosowany w psychiatrii, ale obecnie rozpowszechnił się również w psychologii i niektórych nurtach psychoterapii.
Model społeczny
„Model społeczny” to skrótowe określenie teorii zdrowia psychicznego, która przyjmuje, że na ludzi wpływają ich doświadczenia i kontekst środowiskowy. Zamiast uznawać, że określone zachowania, odczucia i myśli są objawami chorób czy zaburzeń psychicznych, model społeczny postuluje, żeby w celu wyjaśnienia dolegliwości psychicznych danej osoby wziąć pod uwagę czynniki obecne w jej otoczeniu. Model społeczny zwykle nie idzie w parze z diagnozami psychiatrycznymi, ale jest czasem wykorzystywany do argumentowania, że czynniki społeczne „powodują” chorobę psychiczną. Podejście to nie jest szeroko stosowane w psychiatrii, częściej stosuje się je w psychologii i psychoterapii.
Model biopsychospołeczny
Model biopsychospołeczny jest interdyscyplinarnym podejściem do zdrowia psychicznego, biorącym pod uwagę wzajemne oddziaływania czynników biologicznych, środowiskowo-społecznych i innych; pod tym względem łączy w sobie własności modeli medycznego i społecznego.
Psychiatria, psychologia i psychoterapia
Te trzy terminy są często mylone ze sobą albo używane zamiennie, pomimo że odnoszą się do trzech różnych dziedzin teorii i praktyki.
Psychiatrzy są dyplomowanymi lekarzami specjalizującymi się w psychiatrii, czyli – ogólnie mówiąc – w „diagnozowaniu, profilaktyce i leczeniu zaburzeń psychicznych u ludzi”. Mogą stawiać diagnozy i przepisywać leki oraz kierować na terapie.
Psycholodzy mają wykształcenie psychologiczne (może to być na przykład doktorat z psychologii klinicznej albo sądowej). Pracują na wielu różnych stanowiskach w różnych środowiskach pracy. Niektórzy z nich mogą diagnozować choroby i zaburzenia psychiczne, nie mogą jednak przepisywać leków. W swojej pracy wykorzystują cały szereg podejść, teorii i metod, od bardzo zbliżonych do tych stosowanych w psychiatrii po takie, które odrzucają teorie i terapie psychiatryczne.
Psychoterapeuci są specjalnie wyszkolonymi terapeutami i konsultantami, którzy oddziałują na psychikę głównie poprzez rozmowy na temat dolegliwości psychicznych i doświadczeń życiowych, stosując przy tym szeroki zakres metod i podejść. Nie mogą i nie powinni diagnozować schorzeń psychicznych ani nawet sugerować takich diagnoz. Nie mogą przepisywać leków.
Trzeba w tym miejscu podkreślić, że psychiatria wywiera znaczący wpływ na dwie pozostałe dziedziny. Psychologia z biegiem czasu zaczęła się coraz bardziej skłaniać w stronę medykalizacji i stawiania diagnoz, a program studiów psychologicznych obejmuje psychopatologię, zaburzenia psychiczne, „psychologię anormalną”, zaburzenia osobowości i psychometrię diagnostyczną. Wykładałam na tym kierunku na wszystkich poziomach studiów, łącznie z doktoranckimi, i wciąż byłam zadziwiona, w jak dużym stopniu studenci psychologii kierują się modelem medycznym; wydaje się, jakby nigdy nie mieli do czynienia z nieprzychylnymi wobec tego modelu, konkurencyjnymi podejściami do zdrowia psychicznego oraz chorób i zaburzeń psychicznych. Niektórzy z nich po raz pierwszy zapoznają się z tymi krytycznymi podejściami dopiero na studiach doktoranckich.
Psychoterapia i poradnictwo psychologiczne tradycyjnie odnosiły się do modelu medycznego z rezerwą, w zamian stosując bardziej humanistyczne i kompleksowe podejścia do dolegliwości psychicznych. Jednakże obecnie szkolenia i kursy dla psychoterapeutów i konsultantów psychologicznych obejmują koncepcje z zakresu psychiatrii oraz wiadomości o rozpoznawaniu i diagnozowaniu zaburzeń psychicznych. Powszechnie oferuje się na przykład kursy o nazwach w rodzaju „Postępowanie z pacjentami z zaburzeniami typu borderline”; tym samym zakłada się nie tylko, że psychoterapeuci i konsultanci mają prowadzić jakieś „postępowanie” z problematycznymi osobami, ale również że ich podopieczni są „pacjentami” cierpiącymi na zaburzenia psychiczne.
Choroby psychiczne i zdrowie psychiczne
Ewolucja języka używanego do mówienia o zdrowiu psychicznym jest interesującym zagadnieniem, do którego będę bardziej szczegółowo powracać w całej treści tej książki. Ewolucję tę może najlepiej wyobrazić sobie w postaci stopniowego procesu, zarysowanego poniżej:
OPĘTANIE/KLĄTWA/ZNIEWOLENIE/DIABELSTWO
|
OBŁĘD/SZALEŃSTWO/WARIACTWO/OBŁĄKANIE
|
CHOROBA UMYSŁOWA
|
ZABURZENIA PSYCHICZNE
|
PROBLEMY PSYCHICZNE
|
ZDROWIE PSYCHICZNE
Jak widać z powyższego schematu, język odnoszący się do zdrowia psychicznego z biegiem czasu stawał się coraz bardziej rzeczowy i coraz mniej obraźliwy.
Trzeba przy tym jednak zdawać sobie sprawę z tego, że cała literatura zawodowa i naukowa (w tym na przykład międzynarodowe klasyfikacje medyczne DSM i ICD) w dalszym ciągu opisuje wszystkie problemy ze zdrowiem psychicznym w kategoriach chorób, schorzeń i zaburzeń. Pomimo publicznych kampanii informacyjnych, mających na celu odejście od określeń uznawanych za obraźliwe i skupianie się w zamian na „zdrowiu”, ta zmiana języka jest bardzo powierzchowna. Niezależnie od kampanii na rzecz zakończenia stygmatyzacji cała dziedzina w dalszym ciągu opiera się na założeniu, że ludzie, którzy zachowują się, czują lub myślą w sposób odbiegający od pewnego wzorca, mają jakieś zaburzenie czy zespół, który należy poddać terapii lub monitorowaniu. „Zakończenie stygmatyzacji” jest tylko czczym hasłem wobec systemu, który opiera się właśnie na stygmatyzacji ludzi, a następnie – wmuszaniu im leków. Stygmatyzacja to podstawa. Stygmatyzacja utrzymuje system w ruchu. Zmiana nazewnictwa z „chorób psychicznych” na „zdrowie psychiczne” jest zatem jedynie strategią marketingową. Teoria i praktyka prawie wcale się nie zmieniły; u milionów ludzi wciąż diagnozuje się, a następnie poddaje terapii, zaburzenia psychiczne.
Na samej górze schematu widać, że źródła języka odnoszącego się do chorób psychicznych wywodzą się z wierzeń religijnych. Warto o tym pamiętać podczas czytania tej książki, bo te źródła na dobrą sprawę nigdy nie zostały poddane krytyce ani zanegowane. Przez całe wieki ludzie, którzy nie stosowali się do norm albo zachowywali w niezwykły sposób, byli oskarżani o to, że zostali opętani, przeklęci albo zniewoleni przez złego ducha. Z perspektywy czasu możemy stwierdzić, że były wśród nich osoby z nierozpoznanymi albo nierozumianymi chorobami, urazami, trudnościami, niepełnosprawnościami czy odmiennościami. Z naszego, współczesnego punktu widzenia możemy więc założyć, że stosunkowo łatwo można było narazić się na oskarżenie o opętanie albo zniewolenie przez zło.
„Choroby umysłowe” pozostawały przez stulecia niezmiennie domeną Kościoła, aż do momentu, kiedy na znaczeniu zyskali naukowcy i lekarze. Choć to ostatnie mogłoby być zmianą na lepsze, również punkt widzenia lekarzy i naukowców był ukształtowany przez magię, religię, dychotomię dobra i zła. Kościół miał duży udział w zakładaniu pierwszych przytułków i szpitali. Następnie zaś sposób mówienia o osobach odbiegających od normy zmieniał się w kierunku pojęć choroby umysłowej, obłąkania i szaleństwa. Wielu z tych określeń używamy do dziś. O ile nazwanie kogoś „chorym na głowę” mogłoby być obecnie uznane za obraźliwe, nigdy tak naprawdę nie zrezygnowaliśmy z koncepcji „chorób” i „schorzeń” w odniesieniu do stanu psychicznego. Koncepcja choroby psychicznej przetrwała przez wiele dziesięcioleci.
W dalszej części diagramu widać, jak z biegiem czasu zmieniliśmy określenie „choroba umysłowa” na „zaburzenia psychiczne” – to ostatnie wyrażenie również zostało z nami na dłużej i jest aż do dziś używane we współczesnej psychologii, psychiatrii i ochronie zdrowia psychicznego. Może się to wydać zaskakujące, bo w przestrzeni publicznej coraz częściej odnosimy się do zaburzeń psychicznych bez świadomości, że to robimy. Odchodzimy nawet od samego słowa „zaburzenie”. [Wydaje się, że w języku angielskim proces ten jest bardziej zaawansowany niż w polskim – przyp. tłum.]
Interesujące w związku z powyższym schematem jest to, że kolejne dwa określenia – „problemy psychiczne” i „zdrowie psychiczne” – są powszechnie używane w kampaniach społecznych w celu przesłonienia terminów medycznych w rodzaju „zaburzenia” czy „choroby”.
Mający dobre intencje specjaliści i aktywiści postulują, żebyśmy w języku, którego używamy, skupiali się na „zdrowiu psychicznym” zamiast na „chorobie psychicznej”, tak jakby to miało wystarczyć do zmiany perspektywy koniecznej do odejścia od stygmatyzowania osób, które zachowują się lub myślą odmiennie od nas, i przypisywania im chorób psychicznych. Rzeczywistość jest mniej postępowa: o ile w przestrzeni publicznej upowszechnia się mówienie o „zdrowiu psychicznym”, o tyle lekarze i służby socjalne nigdy nie zaprzestali postrzegania ludzi jako zaburzonych, problematycznych, chaotycznych i psychicznie chorych.
Zaburzenie definiuje się jako „nieprawidłowość w działaniu”, a w medycynie termin ten oznacza „stan odbiegający od normy w czynnościach fizjologicznych lub umysłowych organizmu”.
O ile sama nie posługuję się tym terminem w swojej działalności, ani teoretycznej, ani praktycznej, o tyle jest on niestety wciąż używany w psychiatrii i psychologii na określenie „nienormalnych” zachowań, myśli i emocji. Litera „D”, często pojawiająca się w angielskich skrótach nazw problemów psychicznych, takich jak PTSD, oznacza właśnie disorder, czyli zaburzenie. Trzeba to mieć na uwadze, bo podczas gdy przekonuje się nas, że różnorodność w zakresie zdrowia psychicznego jest we współczesnym społeczeństwie czymś normalnym i akceptowanym, poszczególne jej przejawy wciąż nazywa się i klasyfikuje w kategoriach zaburzeń psychiatrycznych, czyli nieprawidłowości w funkcjonowaniu.
Nie da się uznawać czegoś za normalne, naturalne i akceptowane i jednocześnie klasyfikować tego jako zaburzenie i chorobę umysłu, wymagającą leczenia i nadzoru.
DSM
DSM to skrót od angielskiego tytułu Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders, czyli Diagnostyczny i statystyczny podręcznik zaburzeń psychicznych. Jest to, jak sugeruje tytuł, oficjalna klasyfikacja i zestaw kryteriów służących do identyfikowania i diagnozowania osób z zaburzeniami psychicznymi. Pierwsze wydanie podręcznika ukazało się w 1952 roku, a kolejne jego wersje są publikowane w odstępach od dziesięciu do piętnastu lat. Piąte wydanie (oficjalnie zatytułowane DSM-5) ukazało się w 2013 roku, więc kolejnego, szóstego można się spodziewać pomiędzy rokiem 2023 i 2028. DSM ma fundamentalne znaczenie w procesie klasyfikowania, kategoryzowania i diagnozowania osób z zaburzeniami psychicznymi; tę publikację często nazywa się „biblią zdrowia psychicznego”.
Podejście uwzględniające traumę
Jest to podejście do dolegliwości psychicznych i problemów ze zdrowiem psychicznym, które zakłada, że zmiany w zachowaniu, myśleniu bądź odczuwaniu powstają na skutek dawnych lub bieżących traum. W tym ujęciu traumę rozpatruje się jako zmienną i dynamiczną. O ile dawniej uznawano traumę za skutek pojedynczego, zagrażającego życiu wydarzenia, to obecnie uważa się, że trauma może powstać w następstwie dowolnego zdarzenia lub ciągu zdarzeń, które wiążą się z głębokim stresem, zakłóceniem funkcjonowania, strachem, krzywdą bądź urazem fizycznym.
Podejście oparte na deficytach
Jest to podejście do problemów społecznych, zdrowia psychicznego, przemocy i ucisku, które posługuje się negatywnymi wydarzeniami i doświadczeniami oraz tak zwanymi deficytami w życiu człowieka w celu określania stopnia jego zagrożenia oraz przewidywania przyszłych zachowań, myśli lub okoliczności życiowych. Podejście to wzbudza mój zdecydowany sprzeciw; swoim słuchaczom odradzam ocenianie czy osądzanie kogoś albo przewidywanie jego przyszłości na podstawie negatywnych zdarzeń z jego życia.
Podejście oparte na mocnych stronach
Jest to przeciwieństwo podejścia opartego na deficytach. Podejście do problemów społecznych, zdrowia psychicznego, przemocy i ucisku oparte na mocnych stronach skupia się na atutach, umiejętnościach, zdolnościach i mądrości danej osoby, zamiast określać ją poprzez jej „deficyty”. Obecnie podejście oparte na mocnych stronach zyskuje na popularności w takich dziedzinach, jak opieka społeczna, działania policji czy ochrona zdrowia psychicznego.
Patriarchat
System (zarówno w życiu prywatnym, jak i publicznym), w którym władza i kontrola należą do mężczyzn; obejmuje między innymi kontrolę nad społeczeństwem, politykę i władzę polityczną, normy, przywileje i obowiązujące narracje. Świat do chwili obecnej pozostaje zorganizowany według zasad patriarchatu; dotyczy to większości instytucji, w tym religii, edukacji, prawa, polityki, rozrywki, mediów, finansów i tak dalej.
Mizoginia
Nienawiść, pogarda i ucisk w stosunku do kobiet, mające charakter systemowy. Nie ulega wątpliwości, że mizoginia jest problemem ogólnoświatowym i pozostaje nim od tysięcy lat.
Przypisywanie chorób psychicznych
Traktowanie zachowań, myśli lub odczuć jako nienormalnych pod względem medycznym lub psychologicznym. Prowadzi to do uznawania tych zachowań lub myśli za objawy chorób bądź zaburzeń psychicznych.
W niniejszej książce chcę przedstawić i uzasadnić kilka kluczowych stwierdzeń dotyczących seksualizacji i uprzedmiotawiania kobiet i dziewczyn oraz przypisywania im chorób.
Po pierwsze twierdzę, że kobietom i dziewczynom przez setki lat systematycznie i rozmyślnie przypisywano choroby psychiczne, wmuszano leki, przymusowo poddawano je terapiom i izolowano od społeczeństwa; praktyki te kontynuowane są w ochronie zdrowia psychicznego aż do chwili obecnej.
Po drugie, że najważniejsze instytucje – w tym: edukacja, media, wymiar sprawiedliwości i ochrona zdrowia – wspierają przypisywanie chorób kobietom i dziewczynom i przyczyniają się niego; ponadto regularnie rozpowszechniają mizoginiczne dezinformacje na temat życia psychicznego kobiet i dziewczyn.
Po trzecie, że przypisywanie chorób jest jednym z narzędzi patriarchatu, ściśle powiązanym ze stereotypami i rolami płciowymi, uprzedmiotawianiem, seksualizacją i dehumanizacją kobiet i dziewczyn w celu ich dyskredytowania i umniejszania kobiecych przekazów, doświadczeń i idei.
Po czwarte, że feminizm jest nie do pogodzenia z psychiatrią, a właściwe zrozumienie podejścia uwzględniającego traumę i społecznego modelu zdrowia psychicznego wymaga przyjęcia do wiadomości, że narracje, diagnozy i terapie wywodzące się z psychiatrii nie działają na korzyść praw kobiet ani wyzwolenia kobiet.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że stwierdzenia zawarte w niniejszej książce okażą się wyzywające, kontrowersyjne i niespotykane dla wielu czytelników i czytelniczek. Wiem, że kiedy poruszam te tematy publicznie, spotyka się to z mieszanymi uczuciami i reakcjami u tysięcy osób. Oczywiście nie dzieje się tak bez powodu. Narracje, teorie i przekonania dotyczące zdrowia psychicznego odgrywają bardzo ważną rolę w życiu wielu ludzi. Badania statystyczne sugerują, że w ciągu każdego roku jedna na cztery osoby w Wielkiej Brytanii doświadcza „zaburzenia zdrowia psychicznego” [Mind, 2021], a jedna na pięć otrzymuje diagnozę depresji lub zespołu lękowego.
Zdaję sobie również sprawę, że od autorek takich jak ja oczekuje się „wyważonych argumentów” czy „bezstronności”. Czy nawet – „obiektywizmu”. Jak słusznie zauważyły osoby zajmujące się tą tematyką przede mną, nie wymaga ona więcej obiektywizmu, więcej bezstronności ani więcej książek napisanych tak, jakby system ochrony zdrowia psychicznego był neutralny niczym kolor beżowy. John Read i Jacqui Dillon stwierdzili w 2013 roku, że na temat psychiatrii i ochrony zdrowia psychicznego potrzebujemy nie „wyważonych argumentów”, ale argumentów, które będą stanowić przeciwwagę dla stuleci krzywdzących i szkodliwych praktyk w tych dziedzinach. Dlatego Seksowna, ale szalona została napisana właśnie z takiej perspektywy. Będę chciała przedstawić argumenty, prawdziwe historie i wymowne dowody świadczące o tym, że psychiatria od zawsze była i jest mizoginiczna, a społeczeństwo dążyło i dąży do przedstawiania kobiet jako obiektów seksualnych, które są chore psychicznie, niepełnowartościowe, niebezpieczne i niewiarygodne.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
