Sekrety pralni w Yeonnam-dong - Kim Jiyun - ebook + książka

Sekrety pralni w Yeonnam-dong ebook

Jiyun Kim

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jedno miejsce, wiele historii. Wejdź do Pralni w Yeonnam-dong i odkryj moc prawdziwych relacji.

Dla tych, którzy pokochali książkę Witajcie w księgarni Hyunam-dong autorstwa Hwang Bo-reum, i dla tych, którzy jej jeszcze nie czytali, mamy kolejny podnoszący na duchu i pokrzepiający koreański bestseller. To historia pewnego tajemniczego dziennika, który – pozostawiony przez nieznanego właściciela w pralni samoobsługowej – połączył ludzi z różnych środowisk społecznych i zawodowych. Klienci pralni dzielą się swoimi szczerymi przemyśleniami i otwierają serca przed sąsiadami, którzy do tej pory byli tylko częścią anonimowego tłumu. Dziennik skrywa też pewną mroczną historię; stali bywalcy pralni łączą siły, by doprowadzić ją do szczęśliwego końca.

Powieść o bezcennej wartości relacji międzyludzkich i potędze ludzkiej solidarności w coraz bardziej nieczułej, ekspansywnej i wirtualnej rzeczywistości podbiła serca czytelników na całym świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 288

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



ZAOPIEKUJ SIĘ KRZAKIEM POMIDORA

Jindol zaskom­lał. Stary Jang miał go od śmierci żony, więc biały pies rasy jindo1 miał już pra­wie dzie­więć lat. Ponie­waż Jin­dol zała­twiał się tylko w ogro­dzie lub na spa­ce­rze, Stary Jang zazwy­czaj zosta­wiał lekko uchy­lone drzwi, lecz dzi­siaj silny podmuch póź­no­wio­sen­nego wia­tru zatrza­snął je z hukiem. Biedny Jin­dol przez długi czas cho­dził w tę i z powro­tem i popi­ski­wał. W końcu nie mógł już dłu­żej wytrzy­mać i potruch­tał do naj­bliż­szej rze­czy, która przy­po­mi­nała trawę: do leżą­cego na pod­ło­dze w salo­nie gru­bego, zie­lo­nego koca swo­jego pana.

Stary Jang, który zdrzem­nął się przed tele­wi­zo­rem, nie zda­wał sobie sprawy, co się dzieje. Obu­dził się dopiero wtedy, gdy poczuł wil­goć.

– Aigoo2, co tak zimno?

Otwo­rzył oczy i napo­tkał pełne żalu spoj­rze­nie psa. Poczuł się winny, więc natych­miast zerwał się na równe nogi.

– Oj, chyba wiatr zatrza­snął drzwi. Wiem, że nie chcia­łeś tu nasiu­siać. Nie martw się, wrzu­cimy koc do pralki i będzie jak nowy.

Jin­dol oży­wił się tro­chę, sły­sząc te uspo­ka­ja­jące słowa. Poma­chał ogo­nem i trą­cił nosem kolano swo­jego pana. Męż­czy­zna pod­niósł ciężki koc, wło­żył go do wysłu­żo­nej pralki i naci­snął wybla­kły przy­cisk zasi­la­nia. Kiedy nic się nie wyda­rzyło, jesz­cze raz dźgnął go pal­cem, wcze­śniej jed­nak wybrał pro­gram do pra­nia koców.

Było już bar­dzo późno, ale Stary Jang nie musiał się mar­twić, że zakłóci spo­kój sąsia­dom. Miesz­kał sam w bia­łym, dwu­kon­dy­gna­cyj­nym domu z dużym, wypie­lę­gno­wa­nym ogro­dem za wyso­kim ogro­dze­niem z nie­bie­ską bramą. Kiedy czter­dzie­ści lat temu wpro­wa­dził się tutaj, Yeon­nam-dong3 było cichą dziel­nicą z niską zabu­dową, ale gdy Hong­dae4 zmie­niło się w popu­larne i tęt­niące życiem miej­sce dla mło­dzieży, arty­styczna atmos­fera zaczęła się stop­niowo prze­no­sić rów­nież do sąsied­nich dziel­nic. Więk­szość sąsia­dów Sta­rego Janga posta­no­wiła się wypro­wa­dzić, a ich domy prze­ro­biono na powierzch­nie han­dlowe, w któ­rych powstały modne kawiar­nie i restau­ra­cje. Dom Sta­rego Janga z nie­bie­ską meta­lową bramą z cza­sem stał się w sąsiedz­twie rzad­kim wido­kiem, jed­nym z nie­wielu budyn­ków, które jesz­cze były zamiesz­kane.

Na par­te­rze były trzy pokoje, na pię­trze kolejne trzy; dom był o wiele za duży dla jed­nej osoby i psa. Po śmierci żony Stary Jang zaczął się zasta­na­wiać nad wypro­wadzką, lecz nie mógł znieść myśli o porzu­ce­niu cen­nych wspo­mnień. Nad każ­dym zakąt­kiem ogrodu uno­sił się duch jego żony – od krze­wów magno­lii, jujuby, per­sy­mony i morwy po rosnące w donicz­kach bal­sa­mowce, róże i pomi­dory kok­taj­lowe. Stary Jang dobie­gał osiem­dzie­siątki, więc sprzą­ta­nie domu i zaj­mo­wa­nie się ogro­dem spra­wiało mu coraz wię­cej trud­no­ści. Nie pod­da­wał się jed­nak, wie­dząc, że żona w nie­bie będzie z niego zado­wo­lona.

Wypił szklankę wody i się­gnął po pilota do tele­wi­zora. Miał nadzieję, że się roz­bu­dzi, oglą­da­jąc wia­do­mo­ści. Pralka grze­cho­tała, wiro­wała, potem wypu­ściła wodę i w końcu dała sygnał, że pra­nie dobie­gło końca. Stę­ka­jąc z wysiłku, Stary Jang wycią­gnął z bębna mokry koc. Powie­sił go w ogro­dzie na sznu­rze do susze­nia bie­li­zny, uwa­ża­jąc, by nie nadep­nąć Jin­dola. Na zewnątrz było jesz­cze ciemno, ale o tej porze roku słońce wsta­wało dość wcze­śnie. Posta­no­wił, że zostawi koc na dwo­rze z nadzieją, że do popo­łu­dnia zdąży wyschnąć. Teraz, kiedy koc był już wyprany i roz­wie­szony, Jin­dol w końcu się uspo­koił. Potruch­tał do krzewu per­sy­mony, zro­bił swoje, a potem wszystko sta­ran­nie zako­pał.

– Lepiej się czu­jesz?

Pies przy­drep­tał do swo­jego pana, w odpo­wie­dzi poma­chał entu­zja­stycz­nie ogo­nem i zaszcze­kał.

– Cicho! Ludzie jesz­cze śpią. – Stary Jang przy­ło­żył palec do ust i Jin­dol natych­miast zamilkł. – Aigoo, nasz Jin­dol to taki dobry pie­sek – zagru­chał męż­czy­zna. – Ale zimno. Chodź, wej­dziemy do środka!

* * *

Klub seniora popo­łu­dniami zwy­kle tęt­nił życiem. Teraz, kiedy dziel­nicę prze­jęli mło­dzi ludzie, nie­czę­sto można było gdzieś zoba­czyć taki spęd star­szych miesz­kań­ców.

– Dok­to­rze Jang, strasz­nie doku­czają mi kolana – powie­działa pani Hong, sącząc kawę roz­pusz­czalną, którą przy­nio­sła z domu w pla­sti­ko­wej butelce. – Kie­dyś bolały tylko pod­czas cho­dze­nia, a teraz kłują, nawet jak sie­dzę albo leżę. Dałoby się jakoś temu zara­dzić?

– A co może wie­dzieć na ten temat zwy­kły apte­karz? Powin­naś się zba­dać w szpi­talu! – wtrą­cił się Stary Woo, który z jakichś powo­dów uwa­żał Janga za rywala.

– W szpi­talu zaczną mi robić te wszyst­kie prze­świe­tle­nia i bada­nia, a ja nie chcę tra­cić całego dnia. Dok­to­rze Jang, co mi radzisz?

Stary Jang odchrząk­nął, igno­ru­jąc nie­uprzejmą uwagę Sta­rego Woo.

– Powody mogą być bar­dzo różne – odparł. – Może wiek daje ci się we znaki albo doszło do uszko­dze­nia chrząstki…

– Dok­to­rze? Jaki z niego dok­tor? – zadrwił Stary Woo. – Nie pamię­tasz, że po tym skan­dalu musiał zamknąć aptekę?

Woo nawią­zał do wypadku z zeszłego roku, kiedy Stary Jang błęd­nie odczy­tał receptę i wydał pacjen­towi złą dawkę leku. Po tej afe­rze posta­no­wił zamknąć aptekę, którą przez ponad pięć­dzie­siąt lat pro­wa­dził na sta­cji kole­jo­wej Sin­chon.

Stary Jang zakasz­lał.

– Póź­niej napi­szę ese­mesa i wszystko w nim wyja­śnię.

– Komuś tutaj się wydaje, że on na­dal jest far­ma­ceutą – prych­nął pogar­dli­wie Stary Woo, spo­glą­da­jąc z urazą na panią Hong.

– Stary Woo! Ranisz uczu­cia dok­tora Janga. Wszy­scy jeste­śmy u kresu życia, więc powin­ni­śmy wza­jem­nie o sie­bie dbać…

– Madame Hong, to ty ranisz moje uczu­cia. Dla­tego że jestem zwy­kłym Sta­rym Woo, a on jest dok­to­rem? Gar­dzisz mną?

Pani Hong zwró­ciła się do Sta­rego Janga i deli­kat­nie pocią­gnęła go za rękaw.

– Dok­to­rze Jang, chodźmy już. Jin­dol czeka na zewnątrz.

Na widok pani Hong pies, rado­śnie macha­jąc ogo­nem, rzu­cił się do przodu na tyle, na ile pozwo­liła mu smycz, by się z nią przy­wi­tać.

– Jin­dol, bie­dac­two. Tak mi przy­kro, że przez tego zawzię­tego sta­ru­cha nie mogłeś wejść do środka. Ale spójrz, mam dla cie­bie sma­ko­łyki.

Pani Hong otwo­rzyła czer­wony wore­czek, który sama zro­biła na szy­dełku, i wyjęła z niego paczuszkę pałe­czek do żucia o smaku woło­winy.

– Och, nie­po­trzeb­nie zada­łaś sobie tyle trudu. Jin­dol to praw­dziwy szczę­ściarz.

– Nie bierz sobie słów Sta­rego Woo do serca. Wyrzu­cili go z poprzed­niego klubu seniora i nie zmie­nił się ani na jotę. Potrafi tylko wsz­czy­nać awan­tury!

– Póź­niej do cie­bie napi­szę i polecę jakieś suple­menty na twoje kolana.

– Aigoo, będę nie­zmier­nie wdzięczna, dok­to­rze Jang.

– Ależ nie ma za co. Dobrze wie­dzieć, że jesz­cze nie jestem cał­ko­wi­cie bez­u­ży­teczny. Jedziesz teraz ode­brać swo­jego wnuka?

– Tak, powin­nam się zbie­rać.

Stary Jang poma­chał ręką, sygna­li­zu­jąc, że powinni poje­chać razem.

– Chęt­nie pójdę z chło­pa­kiem na spa­cer wokół szkoły.

– Och, nie. Nie pójdę aż do samej bramy…

– Ale prze­cież tam masz go ode­brać?

Madame Hong zawa­hała się, pocie­ra­jąc kikut palca ser­decz­nego, który jej czę­ściowo ampu­to­wano.

– Mój wnuk mówi, żebym nie cze­kała na niego przed szkołą – przy­znała cichym gło­sem. – Podej­rze­wam, że nie chce, by kole­dzy się dowie­dzieli, że jego bab­cia nie ma palca. Stra­ci­łam go w wypadku przy maszy­nie do szy­cia. Musia­łam pra­co­wać, żeby utrzy­mać jego ojca. Cóż mogę począć? Nie chcę, żeby wyśmie­wali się z niego z mojego powodu.

Pani Hong uśmiech­nęła się gorzko, głasz­cząc kikut. Pró­bo­wała zlek­ce­wa­żyć sytu­ację, żar­tu­jąc na temat marze­nia swo­jego życia, któ­rym było nało­że­nie obrączki ślub­nej na ten wła­śnie palec, lecz Stary Jang nie miał wąt­pli­wo­ści, że od wielu lat cierpi z tego powodu. Zaci­snął więc tylko usta i poki­wał głową.

* * *

Stary Jang i Jin­dol powę­dro­wali w stronę parku. Cho­ciaż dziel­nica Yeon­nam-dong popo­łu­dniami nie była aż tak zatło­czona jak wie­czo­rami, to jed­nak ulice były pełne ludzi. Nade­szła już wio­sna i robiło się coraz cie­plej. Stary Jang zauwa­żył nawet kilka osób w koszul­kach z krót­kim ręka­wem. Prze­cho­dząc przez ulicę, dostrzegł młodą kobietę z narę­czem ubrań wycho­dzącą z pralni samo­ob­słu­go­wej. Inni prze­chod­nie mieli słu­chawki na uszach albo wga­piali się w swoje smart­fony, a ta młoda dama uśmie­chała się od ucha do ucha, jakby wła­śnie doznała obja­wie­nia. Zacie­ka­wiony Jang pod­szedł bli­żej, by przyj­rzeć się pralni.

PRALNIA W YEONNAM-DONG

Nazwa była nama­lo­wana z wielką sta­ran­no­ścią. Szyld oświe­tlały cie­płym bla­skiem żółte reflek­tory, a wiel­kie okno roz­cią­ga­jące się od sufitu aż do wyso­ko­ści talii pozwa­lało zaj­rzeć do wnę­trza. Cegły w kolo­rze kości sło­nio­wej nada­wały pomiesz­cze­niu przy­tulny wygląd i zapra­szały do środka. Przy oknie stał drew­niany sto­lik z auto­ma­tem do kawy, a przy ścia­nie nie­wielki, acz­kol­wiek zapeł­niony książ­kami regał.

– To wygląda raczej jak biblio­teka albo kawiar­nia. Cudowne miej­sce. Co o tym sądzisz, Jin­dolu?

Pies entu­zja­stycz­nie zamer­dał ogo­nem.

Po powro­cie do domu Stary Jang spraw­dził, czy koc już wysechł. Wpraw­dzie był jesz­cze odro­binę wil­gotny, ale nie było wąt­pli­wo­ści, że wkrótce będzie cał­ko­wi­cie suchy. Pro­ble­mem był tylko nie­przy­jemny zapach. Może powo­dem była ostra woń moczu psa, a może wie­kowa pralka nie dzia­łała już pra­wi­dłowo. Stary Jang skrzy­wił się, czu­jąc ten odór.

– Nie mam zapa­so­wego koca.

Jin­dol, świa­domy, że jego pan zna­lazł się w trud­nym poło­że­niu, poło­żył się przed donicz­kami z krza­kami pomi­do­rów i wygrze­wał się w pro­mie­niach słońca. Wła­śnie wtedy zabrzę­czał dzwo­nek do drzwi. Stary Jang otwo­rzył bramę i ujrzał swo­jego syna i synową. Synowa trzy­mała papie­rową torbę z mar­ketu, z któ­rej wysta­wał ogon suszo­nego dor­sza.

– Wejdź­cie, pew­nie jeste­ście zmę­czeni po podróży.

– Ani tro­chę. Przy­je­cha­li­śmy samo­cho­dem – odparł syn, wyma­chu­jąc klu­czy­kami z logo przed­sta­wia­ją­cym czar­nego mustanga.

Spo­tkali się, by wziąć udział w cere­mo­nii zwa­nej jesa na cześć zmar­łej żony Sta­rego Janga. Ponie­waż zgi­nęła w wypadku samo­cho­do­wym, nie mieli aktu­al­nego por­tretu, który mógłby posłu­żyć jako foto­gra­fia pamiąt­kowa. Musieli zatem wyko­rzy­stać zdję­cie pasz­por­towe, które zro­biła dwa­dzie­ścia lat temu, gdy miała mniej wię­cej pięć­dzie­siąt lat i wyglą­dała o wiele mło­dziej.

W związku z tym, że syn i synowa mieli jesz­cze ode­brać syna ze szkoły przy­go­to­wu­ją­cej do egza­mi­nów w języku angiel­skim, zakoń­czyli cere­mo­nię przed ósmą. W powie­trzu na­dal uno­sił się dym z kadzi­dełka, gdy oni już uprzą­tali wszyst­kie dary.

– Tak długo nie widzia­łem Suchana – ode­zwał się ze smut­kiem Stary Jang.

– To wcale nie było tak dawno – odparł jego syn. – Prze­cież świę­to­wał z nami Seol­lal5.

Synowa skoń­czyła zmy­wać naczy­nia i wyło­niła się z kuchni z tacą pełną gru­szek, a potem usia­dła obok Sta­rego Janga i zaczęła obie­rać owoce.

– Nie czu­jesz się samotny z Jin­do­lem, prawda? No i możesz w ciągu dnia wybrać się do klubu seniora i zła­pać tro­chę słońca.

– Tak, Jin­dol to dla mnie praw­dziwe bło­go­sła­wień­stwo. Lubimy razem zwie­dzać dziel­nicę. W sąsiedz­twie poja­wiło się sporo inte­re­su­ją­cych miejsc.

– Inte­re­su­ją­cych miejsc?

– Na przy­kład dzi­siaj natra­fi­li­śmy na pral­nię samo­ob­słu­gową, która wygląda jak kawiar­nia. Można się tam napić kawy i poczy­tać książkę. Mło­dzi ludzie w dzi­siej­szych cza­sach uwiel­biają pić kawę, dla­tego wszę­dzie są kawiar­nie. Ale od kofe­iny można się uza­leż­nić. Lep­sza jest her­bata z bam­busa albo zie­lona. Synu, powi­nie­neś pić zde­cy­do­wa­nie mniej kawy w tym swoim szpi­talu. Prze­staw się na her­batę.

– Bez obaw, teściu. On bar­dzo dobrze wie, jak zadbać o swoje zdro­wie.

– Tato, skoro już o tym mówimy… – Syn Sta­rego Janga gło­śno prze­łknął ślinę. – Ten… hm, dom…

– Wystar­czy.

– Nawet mnie jesz­cze nie wysłu­cha­łeś!

– Ale to chyba oczy­wi­ste, nie­praw­daż? Ta sama stara gadka, żebym prze­ro­bił dom na sklep, wyna­jął go i prze­pro­wa­dził się do małego miesz­ka­nia!

– Uspo­kój się, pro­szę, i mnie wysłu­chaj. Nawet moja szwa­gierka, wiesz, ta sce­na­rzystka, nie­dawno kupiła w pobliżu dom i kasuje cał­kiem nie­zły czynsz. Czy to nie wspa­niałe mieć stały dochód? Dla­czego twoim zda­niem nazy­wają to miej­sce Yeon­tral Park? To teraz naj­mod­niej­sza i naj­bar­dziej pożą­dana oko­lica. Prze­cież sam przed chwilą powie­dzia­łeś, że powstają tu atrak­cyjne miej­sca, czyż nie? Ludzie nie mogą się docze­kać, żeby czer­pać zyski z takiej loka­li­za­cji, na przy­kład otwo­rzyć pral­nie lub inne docho­dowe inte­resy! Dla­czego się upie­rasz, żeby miesz­kać w takim dużym domu?

Synowa, która ukła­dała na tale­rzu pokro­jone owoce, rów­nież wtrą­ciła się do roz­mowy:

– On ma rację. Nie­ła­two utrzy­mać samemu tak duży dom. Popy­ta­łam tro­chę tu i ówdzie i dowie­dzia­łam się, że jest wielki popyt na tę nie­ru­cho­mość. A czynsz za wyna­jem będzie o wiele wyż­szy, niż mógł­byś ocze­ki­wać nawet w naj­śmiel­szych snach. Szkoda, żeby mar­no­wało się całe pię­tro, któ­rego do tej pory nie zago­spo­da­ro­wa­łeś.

– Nie. I mówię to po raz ostatni.

Mimo że Stary Jang wypo­wie­dział te słowa oschłym tonem, syn i synowa nie ustę­po­wali.

– Suchan został przy­jęty do Fair­mont Prep Aca­demy w hrab­stwie Orange. Masz poję­cie, tato, jakie tam jest cze­sne? Co naj­mniej sto milio­nów wonów rocz­nie. A to nie pokrywa wszyst­kich kosz­tów: wyna­ję­cia domu dla mojej żony i Suchana, opłat za samo­chód i wydat­ków na życie.

– W hrab­stwie Orange? Wysy­łasz Suchana do Ame­ryki?

– Muszę. Jako absol­went miej­sco­wej szkoły publicz­nej nie pod­bije świata.

– Ty ukoń­czy­łeś szkołę publiczną i popatrz na sie­bie: jesteś pro­fe­so­rem w szpi­talu uni­wer­sy­tec­kim. Za moich cza­sów potrzebny był tylko ołó­wek, a zobacz, jak daleko zasze­dłem.

– Nie zaczy­naj – mruk­nął syn, a jego szyja pokryła się ciem­no­czer­wo­nymi pla­mami.

– Naprawdę uwa­żasz, że nie naj­le­piej ci się powo­dzi? Masz piękny apar­ta­ment w Gan­gnam, więc dla­czego jesteś nie­za­do­wo­lony? Mówi­łeś, że chcesz żyć tak dobrze jak inni. Dla­tego nie opo­no­wa­łem, kiedy się upar­łeś, żeby zamiesz­kać w naj­bo­gat­szej dziel­nicy, i popro­si­łeś mnie o pie­nią­dze na przed­płatę.

– Teściu, ale w dzi­siej­szych cza­sach nikt nie zado­wala się tym, że żyje tak jak inni. Powin­ni­śmy dążyć do tego, by osią­gać o wiele wię­cej. Dla­tego chcemy zapew­nić Sucha­nowi jak naj­lep­sze wykształ­ce­nie. Nasz syn…

– Wła­śnie o to mi cho­dzi. Dla­czego wy dwoje zawsze porów­nu­je­cie się z innymi? To was znisz­czy, a naj­bar­dziej ucierpi na tym Suchan. Wiesz, co się dzieje, gdy raniu­szek usi­łuje cho­dzić jak bocian?6

Ta roz­mowa pro­wa­dziła doni­kąd. Syn Sta­rego Janga tylko pokrę­cił głową, wstał i się­gnął po mary­narkę.

– Świet­nie, tato. Zostań tutaj na zawsze ze swo­imi dro­go­cen­nymi wspo­mnie­niami, które tak pie­lę­gnu­jesz, ale wierz mi, że są nic nie­warte. Chodź, kocha­nie. Suchan na nas czeka.

Synowa Sta­rego Janga odło­żyła gruszkę, którą wła­śnie kro­iła, lekko ski­nęła głową i podą­żyła za mężem. Jin­dol wsko­czył na kanapę i umo­ścił się obok swo­jego pana. Chwilę póź­niej usły­szeli trza­śnię­cie furtki.

– Jin­dolu, jak myślisz? Chyba będziemy musieli pozbyć się naszych bez­cen­nych wspo­mnień, bo nic na nich nie zaro­bimy.

Widząc smutne oczy swo­jego pana, Jin­dol poli­zał jego pomarsz­czoną dłoń.

Przed pój­ściem spać Stary Jang zawsze spraw­dzał, czy zażył wszyst­kie suple­menty. Wytrzą­snął więc na dłoń kap­sułki: omega-3, bio­tynę, wapń, magnez i mul­ti­wi­ta­minę i połknął je za jed­nym zama­chem. Potem, by zyskać pew­ność, że Jin­dol znowu nie zosta­nie uwię­ziony, zablo­ko­wał uchy­lone drzwi, ale naj­pierw przy­niósł z dworu koc i roz­ło­żył go na pod­ło­dze w salo­nie. Nie był już wil­gotny, ale nie­za­leż­nie od tego, jak go ukła­dał czy odwra­cał, czuł woń moczu.

– Sprze­dawca w super­mar­ke­cie zarze­kał się, że to naj­sil­niej­szy płyn do płu­ka­nia, ale ten zapach…

Stary Jang prze­wró­cił się na bok i uru­cho­mił YouTube’a na smart­fo­nie. Prze­wi­jał różne kanały, które zasub­skry­bo­wał, głów­nie te zwią­zane z poli­tyką i ogrod­nic­twem.

– Och! Prze­cież obie­ca­łem pani Hong, że do niej napi­szę.

Pra­wie o tym zapo­mniał. Spo­rzą­dził więc szybko listę sze­ściu suple­men­tów i wysłał ją pani Hong.

* * *

W ciągu pięć­dzie­się­ciu lat pro­wa­dze­nia apteki Stary Jang ani razu nie zamknął jej bez uprze­dze­nia lub wyraź­nego powodu. Żona nie pochwa­lała tego sztyw­nego har­mo­no­gramu, ale jed­no­cze­śnie podzi­wiała jego silne poczu­cie odpo­wie­dzial­no­ści i odda­nie pracy, ponie­waż apteka każ­dego dnia dzia­łała jesz­cze długo po zamknię­ciu przy­chodni. Jedy­nego wol­nego dnia w tygo­dniu wybie­rał się z żoną na targ kwia­towy w Goy­ang City, gdzie kupo­wali nasiona i rośliny donicz­kowe. Wiele lat póź­niej krzewy jujuby, które razem zasa­dzili, prze­ro­sły ota­cza­jący ogród mur. Owe krzewy i rośliny w donicz­kach były dla Sta­rego Janga wystar­cza­ją­cym powo­dem, by ni­gdy nie zamie­nić domu w sklep ani w inną formę dzia­łal­no­ści gospo­dar­czej.

Tej nocy nie mógł zasnąć z powodu smrodu. Potem przy­po­mniał sobie, że pral­nia samo­ob­słu­gowa jest otwarta przez całą dobę, wstał więc i z nie­ma­łym tru­dem upchnął zwi­nięty koc do dużej pla­sti­ko­wej torby, któ­rej uży­wał do przy­rzą­dza­nia kim­chi. Wziął Jin­dola na smycz i razem poma­sze­ro­wali do pralni.

Była już jede­na­sta w nocy, ale dziel­nica była o wiele bar­dziej zatło­czona niż w ciągu dnia. Stary Jang przy­glą­dał się z zazdro­ścią mło­dym ludziom, któ­rzy sie­dzieli na tra­wie i popi­jali piwo z puszek. Ostat­nio zaczął doce­niać nie­wy­bredny dow­cip, że picie to aktyw­ność sta­no­wiąca wyzwa­nie fizyczne, ponie­waż sam był w sta­nie wypić ledwo dwie małe szkla­neczki che­on­gju7. Jin­dol szedł kilka kro­ków przed nim.

W mig zna­leźli się przed pral­nią. Stary Jang miał już przy­wią­zać psa do słupa, gdzie mógłby go widzieć przez okno, ale wtedy zauwa­żył tabliczkę: ZWIE­RZĘTA MILE WIDZIANE. Weszli więc razem do środka. Stary Jang postę­po­wał zgod­nie z instruk­cjami wypi­sa­nymi na tablicy. Były wyraźne i wydru­ko­wane dużą czcionką, która nad­zwy­czaj uła­twiała czy­ta­nie star­szym klien­tom, takim jak on.

Wło­żył koc do pralki, a kiedy maszyna ruszyła, umie­ścił w suszarce dwie saszetki zapa­chowe z logo pralni. Potem pod­szedł do sto­ją­cego przy ścia­nie małego regału z książ­kami. Miał nadzieję zna­leźć jakąś lek­turę, żeby zabić czas, ale żaden z tytu­łów nie przy­padł mu do gustu. Usiadł więc przy sto­liku i wyj­rzał przez okno. Nawet o pół­nocy park tęt­nił życiem.

– To wszystko sta­nie się kie­dyś naszym wspo­mnie­niem. Nie sądzisz, Jin­dolu? Nie­ważne, jak jesteś bogaty, nie zdo­łasz cof­nąć czasu. Nawet miliar­der jest młody tylko raz.

Pies poma­chał ogo­nem.

– Gdy­byś tylko potra­fił mówić!

Spoj­rze­nie Sta­rego Janga spo­częło na oliw­ko­wo­zie­lo­nym dzien­niku leżą­cym na stole. Czy ktoś zosta­wił go tutaj przy­pad­kowo? Już miał odło­żyć go na półkę z książ­kami, gdy dostrzegł, jak bar­dzo jest sfa­ty­go­wany. Zacie­ka­wiony zaczął prze­rzu­cać kartki.

Na pierw­szej stro­nie wid­niała w rogu sta­ran­nie wyka­li­gra­fo­wana sen­ten­cja:

Ku światu, w któ­rym możemy spo­koj­nie spać.

Litery były odci­śnięte na papie­rze, jakby ktoś bar­dzo mocno przy­ci­skał dłu­go­pis. Zeszyt nie wyglą­dał jak zwy­kły dzien­nik. Na następ­nej stro­nie data w kalen­da­rzu była zazna­czona czer­woną gwiazdką.

Dwu­dzie­sty piąty listo­pada. Może to uro­dziny wła­ści­ciela dzien­nika, zasta­na­wiał się Stary Jang.

Na kolej­nej stro­nie zapi­sano trzy słowa, które zapeł­niały połowę miej­sca.

REZYGNACJA, ODBIÓR, DOSTAWA

Poni­żej znaj­do­wał się dia­gram z sym­bo­lami, któ­rych Stary Jang ani tro­chę nie rozu­miał: strefa 1-1, strefa 1-2, strefa 1-3. Prze­rzu­cił jesz­cze kilka stron, aż natra­fił na por­tret męż­czy­zny pospiesz­nie nary­so­wany ołów­kiem. Wąskie oczy, jasne, krza­cza­ste brwi, nos z wyso­kim grzbie­tem i cien­kie, lekko wykrzy­wione wargi.

Gdzie widział tego czło­wieka? Zawodna pamięć nie dawała mu spo­koju. Przez chwilę wpa­try­wał się w por­tret męż­czy­zny, a potem prze­rzu­cił kilka kar­tek, żeby poszu­kać jakiejś wska­zówki, ale niczego nie zna­lazł. Może to autopor­tret? Stary Jang jesz­cze raz pogrze­bał w pamięci, lecz wspo­mnie­nia i tym razem były nie­uchwytne.

Posta­no­wił przej­rzeć dzien­nik do końca. W prze­ci­wień­stwie do pierw­szych kart zapi­sa­nych tą samą ręką, resztę stron zapeł­niały wia­do­mo­ści spo­rzą­dzone róż­nymi cha­rak­te­rami pisma. Od ledwo czy­tel­nych bazgro­łów z narze­ka­niami na nudę ocze­ki­wa­nia na koniec pra­nia, po pyta­nia o dobrą restau­ra­cję, w któ­rej w Yeon­nam-dong można samot­nie zjeść posi­łek. Zoba­czył nawet prośbę o radę:

Mam w week­end randkę w ciemno. Jak powin­nam się ubrać?

Pod spodem wid­niały różne pro­po­zy­cje. Stary Jang zasta­na­wiał się, kto zosta­wił tu ten dzien­nik. Może wła­ści­ciel pralni, a może po pro­stu ktoś go zgu­bił? Tak czy owak, z cza­sem dzien­nik zmie­nił się we wspólną prze­strzeń dla klien­tów, któ­rzy zapi­sy­wali w nim swoje myśli i zmar­twie­nia.

Nie chcę już dłu­żej żyć. Dla­czego życie jest takie trudne?

Sta­rego Janga zain­te­re­so­wał ten wpis. Nikt go nie sko­men­to­wał. Może ludzie nie chcą się wtrą­cać w cudze sprawy? Albo nie inte­re­suje ich życie innych? Zasta­na­wiał się nad tym przez chwilę, a potem się­gnął po leżący na stole dłu­go­pis i zaczął pisać, wkła­da­jąc całe serce w każde słowo.

W gle­bie żyją bak­te­rie, które mają wła­ści­wo­ści prze­ciw­de­pre­syjne. Wiem, że w dzi­siej­szych cza­sach mło­dzi ludzie nie zno­szą, gdy starsi mówią: „Za moich cza­sów…”, ale kie­dyś ludzie naprawdę kopali w ziemi i upra­wiali ją. Myślę, że prze­by­wa­nie na świe­żym powie­trzu i grze­ba­nie w ziemi poma­gają radzić sobie z depre­sją. Jeśli nie masz nic prze­ciwko mojej nie­pro­szo­nej pro­po­zy­cji, chciał­bym ci pole­cić uprawę roślin donicz­ko­wych. Dotknij gleby, pozwól, by ogrzały ją pro­mie­nie słońca, pod­lej ją. Robiąc to, roz­ko­szuj się świe­żym powie­trzem. Cza­sem myślę, że to może rośliny opie­kują się mną, ponie­waż w ogro­dzie czuję się o wiele szczę­śliw­szy.

Stary Jang odło­żył dłu­go­pis i prze­czy­tał swój sta­ran­nie spo­rzą­dzony wpis. Tym­cza­sem suszarka, do któ­rej prze­ło­żył koc, rów­nież zakoń­czyła swój cykl.

Mam nadzieję, że to pomoże.

Stary Jang wyjął koc i pową­chał go. Ani śladu po przy­krej woni moczu ani po sła­bym zapa­chu sta­rego czło­wieka, który cza­sem wyczu­wał na swo­ich ubra­niach. Wygląda na to, że będę tutaj czę­sto zaglą­dać, pomy­ślał. Wpa­ko­wał koc z powro­tem do torby i się­gnął po smycz Jin­dola.

W małym skle­piku obok pralni zatrzy­mał się przed lodówką, żeby wybrać jakiś napój. Poza pozo­sta­wie­niem odpo­wie­dzi chciał zro­bić coś jesz­cze dla osoby, która napi­sała tę roz­pacz­liwą wia­do­mość, może poda­ro­wać jej coś pożyw­nego. Zde­cy­do­wał się na napój wita­mi­nowy i się­gnął po naj­więk­szą butelkę.

Wró­cił do pralni i kiedy sta­wiał butelkę obok dzien­nika, do środka weszła kobieta sporo po trzy­dzie­stce. Było już po pół­nocy. Pierw­szą rze­czą, jaką zauwa­żył, były jej pod­krą­żone oczy. Potem zer­k­nął w dół na różową piżamę w tru­skawki, która wysta­wała z kosza na pra­nie. Kiedy ich spoj­rze­nia się spo­tkały, kobieta pod­sko­czyła ze stra­chu. Sta­remu Jan­gowi wpa­dła do głowy pewna myśl. Może to wła­śnie ona napi­sała tę dra­ma­tyczną wia­do­mość?

W aptece od czasu do czasu miał stycz­ność z oso­bami, które cho­ro­wały na depre­sję. Żaliły się, że przez cały czas wali im serce i czę­sto czują lęk. Pro­siły, by pole­cił im jakieś środki, które uśmie­rzą lęki i popra­wią nastrój. Stary Jang mógł im zaofe­ro­wać zio­łowy pre­pa­rat na bazie dziu­rawca łago­dzący objawy depre­sji, lecz nie był skory do wyda­wa­nia leków, bo jego zda­niem nie były naj­lep­szym roz­wią­za­niem. Zamiast nich zale­cał włą­cze­nie do diety małży, które mają dobro­czynny wpływ na tar­czycę, a także miodu, który pomaga regu­lo­wać nastrój. Pro­sił takie osoby, żeby przy­szły ponow­nie, jeśli nie zauważą poprawy, a wtedy zaor­dy­nuje im lek. A potem z uśmie­chem wrę­czał im dar­mowy napój wita­mi­nowy.

Stary Jang oba­wiał się, że jeśli zachowa się nie­zbyt deli­kat­nie, ta kobieta – jeżeli rze­czy­wi­ście jest autorką wia­do­mo­ści – już nic wię­cej nie napi­sze w dzien­niku. Na wszelki wypa­dek pocią­gnął Jin­dola i szybko opu­ścili pral­nię. Gdy zna­leźli się na zewnątrz, jego myśli na­dal krą­żyły wokół nie­zna­jo­mej. Miał nadzieję, że kobieta prze­czy­tała jego wia­do­mość. Odniósł wra­że­nie, że zda­wała sobie sprawę z jego obec­no­ści, bo gdy uru­cho­miła pralkę, ostroż­nie wyj­rzała przez okno.

* * *

– Mamu­siu, posiu­sia­łam się…

Nahee stała przy łóżku i sztur­chała mamę, żeby ją obu­dzić. Głę­bo­kie zmarszczki pobruź­dziły czoło Miry, jakby ktoś prze­cią­gnął jej po skó­rze trój­zę­bem. Kiedy nie zare­ago­wała, Nahee prze­szła na drugą stronę łóżka, żeby obu­dzić tatę.

– Mira-ya8, Jung Miro9. Nahee zmo­czyła łóżko. – W gło­sie Woochula zabrzmiała iry­ta­cja.

Mira wydała nie­ar­ty­ku­ło­wany dźwięk.

Męż­czy­zna potrzą­snął ramie­niem żony, która z jękiem pod­nio­sła się do pozy­cji sie­dzą­cej. Nahee stała nie­śmiało przy łóżku.

– Nasiu­sia­łaś? – Głos Miry był ochry­pły od snu.

– Prze­pra­szam, mamu­siu. Myśla­łam, że jestem w łazience. Chyba mi się śniło. Prze­ście­ra­dło jest całe mokre.

– W porządku, kocha­nie. Chodźmy do łazienki – powie­działa Mira, bio­rąc córeczkę na ręce.

Dziew­czynka ostat­nio czę­sto moczyła się w nocy i za każ­dym razem budziła matkę. W przy­szłym roku miała pójść do szkoły pod­sta­wo­wej, więc Mira mar­twiła się tym, że córce na­dal przy­tra­fiają się takie wypadki. W maleń­kiej łazience nie było wanny, rzu­ciła więc brudną pościel na płytki i spłu­kała ją prysz­ni­cem.

Z jej ust wyrwało się cięż­kie wes­tchnie­nie. Nahee spoj­rzała na nią pokor­nie.

– Mamu­siu, prze­pra­szam…

– Nie martw się, skar­bie. Mamu­sia jest tylko tro­chę śpiąca.

Nie­mal conocne pobudki były bar­dzo męczące. Mira zasta­na­wiała się, czy nie zacząć znów zakła­dać Nahee pie­luszki, ale oba­wiała się, że to tylko pogor­szy sprawę. Pomo­gła jej zmie­nić maj­teczki i wło­żyć piżamkę w tru­skawki. Potem zaczęła czy­tać córce bajkę na dobra­noc, ale mała natych­miast zasnęła. Mira patrzyła przez chwilę, jak klatka pier­siowa dziew­czynki rów­no­mier­nie unosi się i opada, a potem zmę­czo­nym gestem prze­su­nęła dło­nią po jej policzku. W końcu powę­dro­wała do sypialni i wyczer­pana padła na łóżko.

– Powin­naś coś z tym zro­bić. Jeśli tak dalej pój­dzie, będziesz jesz­cze bar­dziej zmę­czona. I tak już cały czas narze­kasz – powie­dział Woochul następ­nego ranka, gdy przy­wdzie­wał swój służ­bowy uni­form kon­ser­wa­tora insta­la­cji grzew­czych i boj­le­rów.

– Nie dla­tego jestem zmę­czona. Dla­czego ty choć raz nie wsta­niesz do małej, nie posprzą­tasz i nie poło­żysz jej spać? Dla­czego to zawsze muszę być ja?

– Dla­tego że Nahee chce tylko do mamusi. A ja pra­cuję od świtu.

– A jak było, kiedy ja rów­nież pra­co­wa­łam? Poma­ga­łeś mi wtedy? Lepiej wymyśl jakąś bar­dziej wia­ry­godną wymówkę. Albo przy­naj­mniej bądź uczciwy. Przy­znaj, że po pro­stu ci się nie chce! – wybuch­nęła Mira.

Kiedy uro­dziła się Nahee, nie byli w sta­nie zwią­zać końca z koń­cem bez dru­giego dochodu, wysłali więc córkę do żłobka, żeby nie rezy­gno­wać z pracy. Przed ślu­bem Mira pra­co­wała przez kilka lat w skle­pie wol­no­cło­wym na obrze­żach Hong­dae, gdzie sprze­da­wała kosme­tyki chiń­skim tury­stom. Gdy wró­ciła z urlopu macie­rzyń­skiego, dotarło do niej, jak bar­dzo wzro­sły koszty życia. Wyna­ję­cie niani na pełen etat kosz­to­wa­łoby milion osiem­set tysięcy wonów na tydzień, o wiele wię­cej, niż wyno­siło jej mie­sięczne wyna­gro­dze­nie, więc kon­ty­nu­owa­nie pracy zawo­do­wej mijało się z celem. Osta­tecz­nie pod­jęli decy­zję, że Mira na razie zosta­nie w domu i będzie się opie­ko­wać Nahee, a przez ten czas spró­bują żyć ze skrom­nych docho­dów Woochula.

Usły­szeli, że w sąsied­nim pokoju Nahee zaczyna się wier­cić.

– Zacho­wu­jesz się zbyt gło­śno – syk­nął Woochul. – Wybacz, moja droga, ale ja muszę ciężko pra­co­wać, żeby­śmy mieli co wło­żyć do garnka!

Patrząc na przy­gar­bione plecy męża, Mira poczuła ukłu­cie żalu i wyrzuty sumie­nia z powodu swo­jego wybu­chu. Powin­nam się była powstrzy­mać, pomy­ślała, przy­go­to­wu­jąc śnia­da­nie dla córki. Słodki aro­mat chiń­skiej zupy z jaj­kiem i mocno przy­pra­wioną cuki­nią roz­niósł się po pokoju i obu­dził dziew­czynkę.

– Mamu­siu! Jak pysz­nie pach­nie!

– Tak, to twoja ulu­biona zupa. Idź się umyć. Nasza Nahee potrafi sama umyć ząbki, prawda?

– Tak! Nahee ma już pra­wie sześć lat!

Dziew­czynka była dzi­siaj w rado­snym nastroju. To dobrze. Łatwiej będzie wypra­wić ją do przed­szkola.

Mira machała do chwili, gdy żółty auto­bus znik­nął w oddali, a potem poczła­pała wąskimi ulicz­kami w stronę domu. Miesz­kali w dwu­po­ko­jo­wym, niskim miesz­ka­niu na obrze­żach Yeon­nam-dong, w pew­nej odle­gło­ści od słyn­nego Yeon­tral Parku. Był to stary budy­nek z prze­suw­nymi oknami wycho­dzą­cymi na zabu­do­waną werandę, która słu­żyła jako pro­wi­zo­ryczny maga­zyn, więc zawsze pozo­sta­wały zamknięte. Ponie­waż weranda nie znaj­do­wała się od strony połu­dnio­wej, słońce świe­ciło na nią tylko do jede­na­stej.

Mira wło­żyła mokre prze­ście­ra­dło oraz inne brudne rze­czy do bębna, wlała sporą ilość deter­gentu i uru­cho­miła pralkę. Gdy sprzą­tała kuch­nię, usły­szała ryt­miczny łoskot i nie­wy­raźny cichy jęk. Poczer­wie­niała na twa­rzy. Zachi­cho­tała, zasta­na­wia­jąc się, kto upra­wia rano taką namiętną miłość. Skoń­czyła zmy­wać naczy­nia, a jęki na­dal nie usta­wały. A rytm był zadzi­wia­jąco jed­no­lity. A może to…? Popę­dziła do pomiesz­cze­nia gospo­dar­czego i zna­la­zła źró­dło tajem­ni­czych dźwię­ków. Wino­waj­czy­nią była pralka!

Wpro­wa­dzili się tutaj cztery lata temu. Mira chciała wziąć pożyczkę – innymi słowy, zaprze­dać duszę ban­kowi – na miesz­ka­nie w budynku wie­lo­pię­tro­wym. Jej wnio­sek został jed­nak odrzu­cony, gdyż nie miała żad­nych docho­dów. Ponie­waż zale­żało im na cza­sie, nie mieli innego wyboru, jak szybko zna­leźć coś tań­szego i w ten spo­sób skoń­czyli w obec­nym miesz­ka­niu. Wła­ści­cielka twier­dziła, że lokal jest w pełni ume­blo­wany oraz wypo­sa­żony w cał­kiem nową pralkę i kli­ma­ty­za­cję. Mira była ura­do­wana i zado­wo­lona, że nie będzie musiała wyda­wać dodat­ko­wych pie­nię­dzy na sprzęty i meble. Taka inwe­sty­cja wyda­wała się ryzy­kowna, ponie­waż mogłyby nie paso­wać do nowego miesz­ka­nia, jeżeli kie­dy­kol­wiek będzie ich na nie stać. W każ­dym razie ich budżet był tak nie­wielki, że nie mogli sobie pozwo­lić na wybrzy­dza­nie.

Kiedy się wpro­wa­dzili, Mira zaczęła wąt­pić w zapew­nie­nia wła­ści­cielki na temat nowych sprzę­tów. Psuły się tak czę­sto, iż zaczęła podej­rze­wać, że gospo­dyni nabyła je za bez­cen na rynku wtór­nym. Woochul pró­bo­wał napra­wić pralkę, ale to chyba tylko pogor­szyło sytu­ację, sądząc po tych nie­przy­zwo­itych odgło­sach!

Ding-dong!

Ktoś zadzwo­nił do drzwi. Mira ode­brała domo­fon. To była sąsiadka z dołu, która pra­co­wała zdal­nie i dźwięki z miesz­ka­nia Miry utrud­niały jej tele­kon­fe­ren­cję.

Mira była zawsty­dzona.

– Prze­pra­szam. Pro­szę mi wie­rzyć, że nie robimy nic złego. To nasza pralka…

Odwie­siła słu­chawkę domo­fonu i poszła wyłą­czyć urzą­dze­nie.

– Nie kochamy się już od sze­ściu mie­sięcy – mruk­nęła i z całej siły kop­nęła pralkę.

Wiro­wa­nie jesz­cze się nie zakoń­czyło, tak że musiała wyżąć mokre prze­ście­ra­dło rękami. Wiel­kie kro­ple spły­wały na popę­kane nie­bie­skie kafelki. Ból w nad­garst­kach spra­wił, że coraz trud­niej było jej wyci­skać wodę, przez co była jesz­cze bar­dziej sfru­stro­wana. Roz­złosz­czona zadzwo­niła do agenta nie­ru­cho­mo­ści.

– Witam. Jestem loka­torką miesz­ka­nia na trze­cim pię­trze w Won­jin Villa. Moja pralka znowu się zepsuła, a prze­czy­ta­łam w Inter­ne­cie, że jeśli loka­tor przy pod­pi­sy­wa­niu umowy o dzier­żawę wpła­cił kau­cję za sprzęt, wów­czas za jego naprawę odpo­wie­dzialny jest wła­ści­ciel.

Emo­cje Miry nieco opa­dły i mówiła spo­koj­nie, ale agent jej prze­rwał.

– Rozu­miem, pro­szę pani. Wła­śnie mia­łem do pani dzwo­nić.

Agent zazwy­czaj był w rado­snym nastroju, więc jego przy­tłu­miony głos i ostrożne słowa dały jej do myśle­nia. Instynk­tow­nie wie­działa, że nie spodoba jej się to, co za chwilę usły­szy.

– Wła­ści­cielka poin­for­mo­wała mnie, że pla­nuje pod­nie­sie­nie kwoty kau­cji, kiedy tylko bie­żąca umowa dobie­gnie końca. Jestem prze­ko­nany, że wie pani, jak bar­dzo rosną ceny domów w obec­nych cza­sach, prawda? Nie mówiąc o tym, że pod­pi­sała pani umowę na względ­nie nie­wielką kwotę.

– Minęły już dwa lata od ostat­niego prze­dłu­że­nia umowy? Czas tak szybko pły­nie, zupeł­nie zapo­mnia­łam, że zbliża się ter­min. Mogę się dowie­dzieć, ile…

– Pięć­dzie­siąt milio­nów wonów.

– Pięć­dzie­siąt?!

Wstrzą­śnięta Mira aż krzyk­nęła. Spo­dzie­wała się naj­wy­żej trzy­dzie­stu milio­nów.

– Tak. Prawdę mówiąc, wspo­mniała o sie­dem­dzie­się­ciu i musia­łem zadać sobie sporo trudu, żeby ją prze­ko­nać do obniżki.

– Pięć­dzie­siąt milio­nów wonów to dla nas za dużo. Budy­nek znaj­duje się daleko od sta­cji metra, miesz­ka­nie ma tylko dwa pokoje. Mógłby pan z nią poroz­ma­wiać w naszym imie­niu?

– Zoba­czę, co się da zro­bić, kiedy zadzwo­nię do niej w spra­wie pralki.

– Nie! Jakoś sobie pora­dzimy. Pro­szę poroz­ma­wiać tylko o prze­dłu­że­niu umowy. Bar­dzo pro­szę. Nie możemy się prze­pro­wa­dzać co kilka lat. Trzeba prze­cież zapła­cić pro­wi­zję agen­towi i opła­cić ludzi od prze­pro­wa­dzek. Moja córka przy­zwy­cza­iła się już do miej­sco­wego przed­szkola, a w przy­szłym roku musimy zapi­sać ją do szkoły. Będę nie­zmier­nie wdzięczna za pomoc. Mógłby pan prze­ka­zać mi infor­ma­cję dziś wie­czo­rem?

Mira jesz­cze raz popro­siła agenta, by poroz­ma­wiał z wła­ści­cielką, a potem się roz­łą­czyła i ciężko wes­tchnęła do słu­chawki. Jej serce waliło jak młot. Woochul nie odbie­rał tele­fonu. Może był zajęty pracą. Na razie zajęła się więc wykrę­ca­niem pra­nia i roz­wie­sza­niem go na suszarce.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Rasa psa w typie szpica wyho­do­wana praw­do­po­dob­nie w śre­dnio­wiecz­nej Korei, acz­kol­wiek według nie­któ­rych teo­rii jej przod­ko­wie pocho­dzą z Chin lub Mon­go­lii. Wszyst­kie przy­pisy pocho­dzą od tłu­maczki. [wróć]

Odpo­wied­nik pol­skiego „mój Boże”. [wróć]

Szybko roz­wi­ja­jąca się dziel­nica Seulu. [wróć]

Dziel­nica Seulu sku­piona wokół Uni­wer­sy­tetu Hon­gik, znana ze sztuki miej­skiej, lokal­nej sceny muzycz­nej, klu­bów i street foodu. [wróć]

Kore­ań­ski Nowy Rok. [wróć]

Kore­ań­skie przy­sło­wie, które mówi, że jeśli pró­bu­jesz naśla­do­wać kogoś lep­szego od sie­bie, możesz ścią­gnąć na sie­bie kło­poty. W spo­łe­czeń­stwie kore­ań­skim „raniu­szek” sym­bo­li­zuje ludzi z niż­szej klasy spo­łecz­nej lub młode poko­le­nie, „bocian” to odnie­sie­nie do klasy wyż­szej lub star­szej gene­ra­cji. [wróć]

Kore­ań­ski alko­hol ryżowy, odpo­wied­nik japoń­skiej sake. [wróć]

Koń­cówkę -ya dodaje się w języku nie­for­mal­nym do imion bli­skich osób (szcze­gól­nie mło­dych). [wróć]

W kul­tu­rze kore­ań­skiej naj­pierw pisze się nazwi­sko, a potem imię. [wróć]

Tytuł ory­gi­nału

(Bub­bling Yeon­nam-Dong Laun­dry)

Copy­ri­ght © 2023 Jiyun Kim

English Lan­gu­age Trans­la­tion Copy­ri­ght © Shanna Tan

First publi­shed in KOREA by Sam & Par­kers Co., Ltd., 2023

All rights rese­rved inc­lu­ding the rights of repro­duc­tion in whole or in part in any form.

Publi­shed by arran­ge­ment with Eric Yang Agency c/o Ran­dle Edi­to­rial & Lite­rary Con­sul­tancy

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2024

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Elż­bieta Ban­del

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Michał Paw­łow­ski

Ilu­stra­cja na okładce: Ewa Skrzy­piec

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Sekrety pralni w Yeon­nam-dong, wyd. I, Poznań 2025)

ISBN 978-83-8338-995-0

WYDAWCA

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań, Pol­ska

tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer