Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Pełna emocji, poruszająca powieść o determinacji i poświęceniu kobiet walczących o wolną Polskę.
Wybuch II wojny światowej i wieloletnia okupacja Polski krzyżuje plany dobrze zapowiadającej się pianistce – Amelii Bogdańskiej. Talent odziedziczony po brutalnie zabitym przez nazistów ojcu nie może rozkwitnąć. By zarobić na utrzymanie, kobieta ima się różnych zajęć, choć wciąż marzy o koncertach w wolnej Europie. Za sprawą młodszych braci, którzy decydują się przystąpić do powstania, zaczyna zastanawiać się, w jaki sposób może ich chronić. To prowadzi do rozlicznych kłótni między rodzeństwem i do podjęcia przez Amelię zaskakującej decyzji, która na zawsze odmieni jej los…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 331
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PROLOG
Nagły huk ją ogłuszył. Wszędobylski pył szczelnie wypełnił przestrzeń wokół, nie pozwalając złapać tchu. Świat wokół zawirował, a jej ciało bezwiednie upadło na ziemię. Przed oczyma miała ciemność. W jej umyśle tliła się tylko jedna myśl: to koniec.
ROZDZIAŁ I
milkną dźwięki pianina
w takt niepokoju i strachu
pozostaje tylko rzeka
dobrych wspomnień
AGNIESZKA KRIZEL
Siedem tygodni wcześniej
Czerwcowe przedpołudnia bywały upalne. Słońce bez ogródek przeciskało się przez grube zasłony, zaglądając do domów mieszkańców Warszawy zmęczonych blisko pięcioletnim jarzmem narzuconym im przez niemieckiego okupanta. Pełni obaw o to, co przyniesie kolejny dzień, przemykali ulicami stolicy jak niechciane gryzonie. Ich los pozostawał w rękach żądnego krwi mordercy, który dla realizacji chorego planu każdego dnia podpisywał kolejne ustawy mające na celu jedno: śmierć niewinnych ludzi.
Warszawiacy każdego dnia drżeli o życie najbliższych, nie mając pewności, czy dzisiejsze spotkanie nie było ostatnim. Dzieci pozbawione właściwej edukacji szwendały się po ulicach, skwerach i podwórkach, nie znajdując dla siebie miejsca. Dorośli skupieni na walce o przetrwanie popadali w apatię i coraz trudniej było im się zmotywować do obrony przed okupantem, który bezlitośnie wykorzystywał najmniejszą słabość podbitego narodu. Drwił z jego praw. Wyszydzał przyzwyczajenia. Oczerniał ludzi nauki i kultury. Mordował, bez względu na wiek czy płeć. Zakładał stworzenie nowego ładu opartego na służalczości wobec tych, którzy go wprowadzili. Reszta nie miała prawa głosu.
W mieszkaniu rodziny Bogdańskich, usytuowanym na parterze okazałej kamienicy przy Alejach Ujazdowskich, rozbrzmiewały dźwięki starego, choć doskonale nastrojonego pianina, zakupionego przez seniora rodu zaraz po narodzinach córki, którą jako profesor w konserwatorium muzycznym zamierzał kształcić na pianistkę.
Dochodzące z pokoju dwudziestoczteroletniej Amelii dźwięki nie wskazywały na wielki talent grającej na pianinie osoby, jednak znać w nich było determinację i obowiązkowość, które według opinii Adama Bogdańskiego, wybitnego muzykologa, stanowiły podstawę wykształcenia każdego dobrego artysty.
Amelia podeszła do okna i rozsunęła zasłony, by wpuścić do środka nieco powietrza. Zalewająca pokój jasność tylko na moment oślepiła siedzącego na taborecie wyrostka, który szybko powrócił do grania Nokturnu c-moll Chopina. Od blisko miesiąca szlifował swe umiejętności, ale Amelia wciąż nie była zadowolona z brzmienia utworu. Jako wytrawna pianistka najpierw musiała pogodzić się z faktem, że jej uczniowie nie będą mieli szansy uczyć się gry na fortepianie. Sama doskonale pamiętała czasy, gdy delektowała się dźwiękami idealnie dostrojonego instrumentu ustawionego w sali koncertowej konserwatorium, w którym jej ojciec od kilku lat piastował stanowisko dyrektora.
Początkowo sam uczył ją gry na instrumencie. Jeszcze dobrze nie potrafiła biegać, gdy po raz pierwszy posadził ją sobie na kolanach i kolejno naciskał białe, a potem czarne klawisze. Jego rodzicielskie serce radowało się, widząc zainteresowanie w oczach dziecka. Tym chętniej każdego wieczoru, po powrocie z konserwatorium, siadywał przy pianinie i wydobywał z niego dźwięki. Amelia uwielbiała te wspólnie spędzane chwile. Z rosnącym podziwem patrzyła na szybko przeskakujące po klawiszach długie palce ojca i towarzyszący temu uśmiech na jego mądrej i nad wyraz spokojnej twarzy. Ona zwykle chichotała, nawet kiedy coś jej nie wychodziło. Adam Bogdański słynął ze swej cierpliwości, dlatego uczniom zależało na tym, by trafić pod jego skrzydła. Amelia również ceniła tę cechę w ojcu i początkowo udzielane jej lekcje traktowała jak swoistą zabawę. Wówczas nie sądziła, że pokocha muzykę, a jej talent zostanie dostrzeżony na forum krajowym. Gdyby nie wybuch wojny zapewne upomniałyby się o nią sceny europejskie.
Tymczasem musiała zatroszczyć się o zarobienie na utrzymanie, dlatego zamiast ćwiczyć do występów przed publiką, udzielała wskazówek tym, którzy wciąż liczyli na to, że wojna wkrótce się skończy, a wtedy powróci normalność i zapotrzebowanie na muzyczne talenty.
– Boguś, na dzisiaj wystarczy – zarządziła Amelia i ciężko opadła na krzesło, gdyż w czasie lekcji nigdy nie siadała. – Do przyszłego tygodnia dopracuj zakończenie, by wybrzmiała każda nuta. Musisz zapamiętać, że wszystkie są ważne i nie ma znaczenia czy to ćwierćnuta, ósemka, czy szesnastka – wyjaśniła zasłuchanemu w jej słowa dziesięciolatkowi.
– Postaram się, pani profesor – oświadczył, po czym zsunął się z taboretu i zaczął zbierać wysłużone karty z nutami, które następnie schował do teczki i starannie zawiązał tasiemki, by niczego nie zgubić po drodze do domu.
– Pamiętasz, że to mój tato był profesorem, a ja... – Zamyśliła się, bo wciąż miała kłopot z określeniem tego, kim była z wykształcenia. Wprawdzie rozpoczęła naukę w konserwatorium, ale wojna przerwała jej edukację. Zaraz po wejściu Niemców do Polski myślała, że uda jej się dokończyć studia. Później przez wiele miesięcy ta myśl trzymała ją przy zmysłach, ale nadszedł czas zwątpienia. Mroczny czas, którego wolałaby nie pamiętać. Teraz już nie miała takiej pewności co do przyszłości swojej i swoich bliskich.
– To do zobaczenia w przyszły wtorek! – Słowa Bogusia wyrwały ją z zamyślenia i nakazały powrót do rzeczywistości.
– Tylko ćwicz codziennie – dodała zdławionym głosem, w którym pobrzmiewała melancholia.
– Dobrze, pani profesor! – zakrzyknął malec w przedpokoju.
Trzaśnięcie frontowych drzwi sprawiło, że podskoczyła na krześle i przypomniała sobie o kolejnej wizycie. Tym razem potrzebowała nieco inaczej zaaranżować przestrzeń. Zwykle ustawiony pod oknem stół pchnęła bliżej bocznej ściany, pozostawiając więcej miejsca. Zajmowała największe pomieszczenie, bo do żadnego z reszty pokoi pianino by się nie zmieściło. Dzięki temu, gdy ktoś przychodził skorzystać z jej usług, nie musiała szukać większego lokum.
Właśnie skończyła przygotowywać pomieszczenie, gdy usłyszała pukanie do drzwi frontowych. Odruchowo poprawiła sięgające ramion złociste loki, które co noc kręciła na papilotach, i podreptała do przedpokoju. W lustrze omiotła wzrokiem swe odbicie. Jedynym plusem obecnej sytuacji w kraju było to, że wraz z wybuchem wojny i tragedią, jaka spadła na jej rodzinę, znacznie straciła na wadze, jej sylwetka stała się smukła, a wcięcie w tali bardziej widoczne. Gdyby tylko umiała się tym cieszyć. Kiedyś miała problem z fałdkami, które niezbyt dobrze prezentowały się w sukniach z dużym dekoltem czy odkrytymi plecami, jakie zwykła zakładać na występy. Wówczas wymyśliła, że długie włosy nieco przysłonią jej krągłości. Teraz już nie było sensu nosić tak wymagającej fryzury.
– Zapraszam do środka – odezwała się, gdy tylko otworzyła drzwi.
Niewiele od niej starsza kobieta weszła do korytarza, popychając przed sobą dwóch chłopców. Starszy zwykł się przechwalać, że niebawem pójdzie do szkoły. Młodszy z zazdrością patrzył na brata i na palcach jednej ręki pokazywał, ile sam ma lat.
– Wchodzić, wchodzić – ponaglała matka. – Już i tak długo zwlekałam z tą wizytą.
– Parę dni w tę czy we w tę, co mamusi zaszkodzi... – jęknął starszy z synów.
– Nie ma dyskusji – żachnęła się.
Amelia wskazała drogę, choć wszyscy troje doskonale ją znali, bo należeli do grona jej najwierniejszych klientów. Idący jak na skazanie chłopcy podreptali do pokoju i stanęli w rogu, jak najdalej od ustawionego przy oknie krzesła.
– Franiu, siadaj pierwszy – poleciła matka i lekko popchnęła syna na zachętę.
Chłopak niepewnie podszedł do siedziska i lekko na nim przycupnął.
– Na łyso? – zapytała Amelia, spoglądając to na syna, to na matkę.
– Tak.
– Nie.
Odpowiedzi padły niemal równocześnie, dlatego Amelia stała z podniesionymi do góry rękoma, trzymając w nich grzebień i nożyczki.
– Jeśli zetniemy włosy na łyso, to dłużej nie będziecie musieli przychodzić do pani Amelii – przekonywała matka, patrząc to na młodszego, to na starszego z synów.
– Ale będą się z nas śmiać na podwórku, że wszy po nas łażą i dlategośmy łysi – zachlipał Franciszek i spojrzał na matkę błagalnym wzrokiem.
– Dobrze, ale następnym razem nie chcę słuchać narzekań, że trzeba ostrzyc czuprynę! – Kobieta pogroziła palcem, a potem nieznacznie uśmiechnęła się do Amelii. Jak dotąd opracowany przez nie patent wciąż działał i chłopcy, choć nie cierpieli podcinać włosów, ostatecznie z własnej woli zasiadali na krześle.
Amelia ochoczo ruszyła do pracy. Wiedziała, że ma niewiele czasu, zanim pierwszy z maluchów nie zacznie grymasić. Nie lubiła, gdy przychodzące do niej dzieci płakały, a ona musiała się dwoić i troić, żeby przystrzyc im włosy. Wolała, gdy spokojnie siedziały i czekały, aż skończy. Na początku nie szło jej to zbyt szybko, ale przez cztery lata zdążyła się nauczyć fryzjerskiego fachu i w ten sposób, oprócz nauki gry na pianinie, zarabiała na utrzymanie.
Krystyna Wojtasik należała do jej wiernej klienteli, wychodziła bowiem z założenia, że wojna wojną, ale człowiek nie może przestać o siebie dbać. To byłoby jak poddanie się bez najmniejszego oporu. Wyrazem tego oporu były według niej mydło, grzebień i nożyczki. Każdego z tych elementów ekwipunku używała z różnym natężeniem i w różnej kolejności, ale nie odpuszczała ani sobie, ani swoim synom. Tylko mąż, który jeszcze we wrześniu trzydziestego dziewiątego zawędrował wraz ze swoim odziałem wojska do Puszczy Kampinoskiej, był usprawiedliwiony i mógł się kąpać i golić wtedy, gdy nadarzyła się ku temu okazja.
– Franio w tym roku zaczyna naukę – pochwaliła starszego syna i z czułością, która zastąpiła wcześniejszą nieustępliwość, uśmiechnęła się do pierworodnego.
– Gdyby nie było wojny, to mógłby chodzić normalnie do szkoły – zafrapowała się Amelia, ścinając kolejny długi kosmyk ciemnych włosów chłopca.
– A może do tego bliżej niż dalej...
Amelia spojrzała ponad głową chłopca. Krystyna, z racji tego, kim był jej mąż, należała do dobrze poinformowanych osób. Jeżeli więc rozpoczynała jakiś temat, to warto było jej posłuchać.
– Coś się kroi?
– A kroi, i to na dużą skalę.
– Cały kraj?
– Ponoć od nas ma się wszystko zacząć.
Amelia zamarła w bezruchu. Czy słowa Krystyny mogły dać nadzieję na lepsze jutro? Ileż to razy wszyscy spodziewali się nadejścia ofensywy z południa Europy. Tak bardzo wierzyli, że Francja i Wielka Brytania nie odwrócą od nich oczu, martwiąc się o swoje dobro. A jednak czas płynął, a Polska leżała rozłożona na obydwie łopatki, nie mogąc się podnieść, by zawalczyć o wolność.
– Wierzysz, że to się uda? – dopytywała Amelia, powracając do strzyżenia.
– Szala porażek się przechyliła i nikt już nie liczy na to, że dostaniemy wolność na tacy. Sowieci na pewno nam jej nie podarują. Musimy sami o nią zawalczyć.
Amelia ledwie widocznie wzruszyła ramionami. Owszem, chciałaby znów być wolnym człowiekiem, bez przeszkód podróżować i jak najszybciej powrócić na studia, ale to wszystko zdawało jej się mało realne. Wojsko polskie, rozproszone po lasach, bez odpowiedniego uzbrojenia mogło co najwyżej prowadzić działania dywersyjne, a nie otwartą walkę. Rzecz jasna, zdawała sobie sprawę, jak ważne są wszystkie akcje sabotażowe wobec okupanta. To wzmacniało morale, ale zdrowy rozsądek nie pozostawiał złudzeń, jak dalekosiężne są to plany.
– Myślę, że już niedługo to wszystko potrwa... – dodała Krystyna, sadzając na stołku młodszego syna, który nie zamierzał puszczać jej spódnicy. – I wreszcie dzieci przestaną się wszystkiego bać, a dorośli skupią się na odbudowie kraju.
– Oby... – odparła Amelia, ale w jej głosie wyczuwalne było powątpiewanie.
– Nie wierzysz, że powstanie ma sens?
– Chyba jestem realistką.
– A mówi się, że artyści chodzą z głową w chmurach – zażartowała Krystyna.
– Od wybuchu wojny stałam się chałturnicą.
– Jeszcze wrócisz do robienia tego, co kochasz.
– Najlepsze lata już za mną. Brak odpowiedniej ilości ćwiczeń na zawsze przekreślił moją karierę. Nigdy już tego nie nadrobię...
Niezręczna cisza zawisła nad głowami zebranych, którzy ze względu na upał coraz łapczywiej łapali oddech.
Po chwili Amelia pomogła chłopcu wstać i otrzepać resztki obciętych włosów. Jego miejsce zajęła Krystyna Wojtasik, którą znała ze szkolnych korytarzy gimnazjum. Krystyna zawsze miała powodzenie u chłopców. Ładna aparycja w połączeniu z figlarnym uśmiechem szybko przyniosła efekt w postaci męża. Amelia większość wolnego czasu poświęcała żmudnym ćwiczeniom gry na pianinie, dlatego sama nie miała pojęcia, jak udało jej się poznać Ignacego. Wówczas myślała, że to ten jedyny i to na całe życie. Wojenna zawierucha to także zweryfikowała.
Kiedy troje klientów ze skróconymi włosami opuściło mieszkanie Bogdańskich, Amelia posprzątała rozrzucone po podłodze włosy i wrzuciła je do kubła na śmieci ustawionego pod zlewem. Mieli ten przywilej posiadania w mieszkaniu bieżącej wody. To znacznie ułatwiało życie i choć bywało, że w czasie działań wojennych kurek zakręcano, to obecnie nie było z tym problemu.
Bogdańska nalała wodę do miski i zaczęła do niej wrzucać obrane, a w zasadzie oskrobane młode ziemniaki, które wczoraj kupiła na targowisku na placu Kercelego od zaprzyjaźnionego chłopa. Kiedyś zwykła chodzić tam z matką albo z braćmi. Teraz, ze względu na rodzaj wykonywanej pracy, to ona zazwyczaj robiła zakupy. Lekcje ustalała nie wcześniej niż na dziesiątą, a klienci do strzyżenia przychodzili popołudniami, gdy skończyli pracę. Tej akurat było jak na lekarstwo, więc ludzie imali się różnych zajęć. Jej bracia pracowali w terenie. Jeden jeździł rikszą po Śródmieściu, drugi zaś służył pomocą podróżnym przyjeżdżającym do Warszawy. Za niewielką opłatą nosił ich walizki albo pokazywał, gdzie najlepiej przenocować za niewielkie pieniądze. Ich matka niedawno znalazła zatrudnienie w placówce pocztowej, ale wciąż drżała o to, jak długo zdoła się utrzymać na stanowisku.
Amelia rozpaliła ogień w kuchni, choć upał nie zmalał. Nie miała jednak wyjścia, jeśli jej rodzina miała zjeść ciepły posiłek.
Ziemniaki właśnie się dogotowywały, gdy doszły ją odgłosy z klatki schodowej. Chwilę później drzwi do mieszkania się otwarły i korytarz wypełnił śmiech, przepychanki i uszczypliwości, jakich jej bracia bliźniacy nigdy sobie nie szczędzili, za każdym razem korzystając z okazji, by podkreślić swoją wyższość jeden nad drugim. Czasem miała dość tych ciągłych awantur. Szczególnie drażniły ją w chwilach, gdy szykowała repertuar na występy. Teraz, choć sytuacja uległa zmianie, nadal nie lubiła, gdy jej szesnastoletni bracia dokazywali.
– Czy choć przez chwilę możecie się przyzwoicie zachowywać? – Spojrzała na chłopców z politowaniem.
– Nudzisz – odezwał się Władek, który jako drugi przyszedł na świat, ale znacznie więcej mówił i szybciej reagował niż starszy bliźniak.
– I marudzisz – dodał Zygmunt, sadowiąc się przy stole, na którym już stały cztery gliniane kubki ze zsiadłym mlekiem.
– O wy, mądrale! – zaperzyła się, gdyż nie lubiła, jak wyśmiewali jej opiekuńczość czy nadmierne wymagania. – Jeśli zaraz nie przestaniecie hałasować, to zamiast miski kartofli dostaniecie wiązką pokrzyw po plecach.
– Wolałbym koper do tych kartofli – natychmiast podjął Władek.
– Kopru brak, ale pokrzyw pod dostatkiem – ostrzegła i wymownie pogroziła trzymaną w ręku ścierką, którą chwilę później położyła na pokrywce, i chwyciła garnek, by odcedzić ziemniaki. – Zjadać i nie gadać – zarządziła, podsuwając braciom dwie czubate miski z wciąż jeszcze parującymi warzywami.
– Nie czekamy na mamę? – zainteresował się Zygmunt, nieco poważniejąc.
– Powinna wrócić lada moment – wyjaśniła i odruchowo wyjrzała przez okno, by się upewnić, czy matka wraca. W tej samej chwili drzwi do mieszkania otworzyły się i ujrzeli szarą twarz Joanny Bogdańskiej, która wyglądała znacznie poważniej, niż powinna. Wprawdzie od czterdziestych piątych urodzin dzieliły ją jeszcze trzy miesiące, ale jej zmęczone oczy, mysi kolor włosów i zwykle smutna twarz dodawały jej lat. Nawet latem jej skóra pozostawała blada. Sińce pod oczami już dawno przestała pudrować.
– Zdążyłam? – spytała i odłożyła torebkę na parapet, ucałowała bujne, choć krótko przystrzyżone ciemne czupryny synów, po czym zmęczona opadła na krzesło.
– Jeszcze nie zaczęliśmy – potwierdziła Amelia i nałożyła porcję dla matki.
Kiedy wreszcie zasiedli do posiłku, na chwilę zapadła cisza. Od śniadania niczego nie mieli w ustach, a południe już dawno minęło.
– Jak ci minął dzień? – spytała matka, gdy skończyli posiłek.
– Szybko i pracowicie – odparła córka zdawkowo.
– Bez ekscesów? – dopytywała Joanna, wiedząc, kogo dzisiaj miała strzyc.
– Jakbyś nie znała Wojtasików – westchnęła przeciągle i z rezygnacją machnęła dłonią. – Na szczęście ich matka ma już sposoby na tych ancymonów.
– Matki zawsze mają swoje sposoby na dzieci – zauważyła, a ledwie widoczny uśmiech zatańczył na jej ustach, gdy mimochodem spojrzała na kręcących się na krzesłach synów.
– My jesteśmy wyjątkowo grzeczni i zdyscyplinowani, więc mama nie ma z nami kłopotów – odparł Władek, siląc się, by zachować pokerową twarz.
Amelia wymownie przewróciła oczyma, bo osobiście miała odmienne zdanie na ten temat, ale co innego zaprzątało jej głowę.
– Krysia wspomniała o jakimś ogólnym poruszeniu – wyznała zamyślona. – Niby coś się szykuje, ale kto to wie...
– A szykuje, szykuje – podchwycił Zygmunt i pokiwał głową z miną znawcy.
– A ty skąd możesz wiedzieć? – zainteresowała się Amelia.
– Łazimy tu i tam – zaczął Zygmunt.
– Gadamy z tym i z tamtym – dorzucił Władek.
– Ale w żadnych tam akcjach harcerzy czy innych ochotników nie bierzecie udziału? – Upewniła się matka, czujnie przenosząc wzrok z jednego syna na drugiego.
– Mamuś, już nie jesteśmy dziećmi – zaczął nad wyraz spokojnie Zygmunt. – Wiemy, co w trawie piszczy, i czas najwyższy pokazać, że zależy nam na Polsce i na Warszawie.
– Ty mi tu nie mydl oczu tymi wzniosłymi hasłami, bo niejeden żołnierz przypłacił je życiem. Dość śmierci w tym domu, więc nie chcę słyszeć, że maczacie palce w jakichkolwiek działaniach, które mogą narazić was na niebezpieczeństwo – dodała nadspodziewanie twardo. W tak zdecydowany sposób mówiła tylko wtedy, gdy szło o życie jej dzieci. Amelia doskonale to rozumiała, ale jej bracia najwidoczniej mieli dość nadopiekuńczej matki, bo tym razem nie wyszli z domu, jak zwykli robić, gdy nie zgadzali się z matką, a nie chcieli się z nią kłócić.
– Szykuje się powstanie i mamy obowiązek wziąć w nim udział. – Władek odważnie wsparł brata.
– Nie chcę tego słuchać – wycedziła przez zęby Joanna.
– Mamuś, nikt tego nie chce, ale inni za nas niczego nie zrobią – tłumaczył Zygmunt.
– Nie możemy dłużej bezczynnie czekać, bo czas minie, a my nie zaznamy prawdziwego śmiechu czy zwyczajnego, sielskiego życia.
– Co wy bredzicie? – Amelia postukała się w czoło. – Jesteście dzieciakami, które jeszcze niejedno przeżyją, pod warunkiem że będą się trzymać z daleka od problemów.
– A czy to my się o nie prosimy? – żachnął się Władek, nie mogąc wytrzymać gderania kobiet. – Też chcielibyśmy normalnie móc chodzić do szkoły albo do majstra na nauki, ale szwaby nas nie pytają, czego chcemy. Mają to gdzieś.
– Wyrażaj się przy matce! – Amelia zgromiła brata wzrokiem. – A przede wszystkim słuchajcie jej, bo tylko ona nam została – dodała argument największego kalibru.
Z tymi słowami żaden z chłopców nie zamierzał dyskutować. Wiedzieli, że dzisiaj niczego więcej nie osiągną. Byli jednak dostatecznie zdeterminowani, by działać, nawet bez zgody rodzicielki.
Amelia czuła, że to jeszcze nie koniec dysputy, a zacięty wyraz twarzy braci nie napawał jej zbytnim optymizmem. Niekiedy zachodziła w głowę, po kim odziedziczyli swoje temperamenty. Żadne z rodziców nie wykazywało takich cech charakteru. Może gdyby byli bardziej uparci i odważniejsi, zdecydowaliby się opuścić miasto, jeszcze zanim wybuchła wojna, a wtedy kto wie, jak potoczyłyby się ich losy.