Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
PEŁNA NAMIĘTNOŚCI POWIEŚĆ UKAZUJĄCA ZAKAZANĄ MIŁOŚĆ DO KSIĘDZA.
Alicja jest mężatką z dwójką dzieci i wiedzie ustabilizowane życie rodzinne. Mariusz jest wikarym w parafii i przygotowuje jej młodszego syna do sakramentu I komunii świętej. Początkowe nieporozumienia i niesnaski pomiędzy nimi znikają w chwili, gdy znajdują wspólny temat, jaki stanowi malarstwo. Rozmowy o sztuce stają się punktem wyjścia do nawiązania nieoczekiwanej relacji, która budzi prawdziwe uczucia i emocje ukryte na dnie serc.
"Finezja splątanych uczuć" to powieść, która od pierwszej strony chwyta za serce, zaskakując sytuacjami, wzbudzając ciekawość i skłaniając do refleksji nad sednem miłości, a budzące się pytania i wątpliwości na długo pozostaną w pamięci czytelnika. Koniecznie poznaj historię Alicji, Adama i... Mariusza. Polecam!
Magdalena Hupało z bloga ZAGUBIENI W ŚWIECIE KSIĄŻEK
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Aneta Krasińska, 2025
WYDANIE TRZECIE POPRAWIONE I POSZERZONE
Projekt okładki
Justyna Knapik
Redakcja
Agata Bizuk
Korekta
Monika Malita-Bekier, Barbara Sacka
Łamanie i skład
Beata Kostrzewska/Grafika Słowa
Przygotowanie wersji elektronicznej
Karol Bociek
ISBN 978-83-68468-25-0
Kraków 2025
Wydawnictwo BOOKEND
www.bookend.pl
Capital Village Sp. z o.o.
ul. Gęsia 8/202, 31-535 Kraków
Majowe słońce odważnie zaglądało w okna szklanych biurowców, jakby chciało sprawdzić, który z pracowników ma jeszcze siłę wytrwać na swym stanowisku, a kto prędzej czy później się podda. Nikomu nie odpuszczało. W żaden sposób nie dało się zbyć. Flirtując z zaciągniętymi roletami, bezczelnie się przez nie przeciskało. Zachęcało do lenistwa i marzeń. Mamiło swymi złocistymi promieniami, które łakomie prześlizgiwały się po bladej cerze siedzących w biurze osób. Kusiło, obiecując odpoczynek od szarości dnia. Inspirowało do działania tych, którzy zwolnili tempo bądź całkowicie się poddali, nie mogąc dobiec do mety. Wyrywało z letargu miłośników kanap i ciepłych kapci. Stanowiło nieprzebrane bogactwo wysublimowanych smaków i nęcących zapachów, bezwzględnie igrających z ludzkimi zmysłami. Rzucało intrygujące wyzwania i motywowało do podejmowania kolejnych prób pokonania własnych słabości. Kryło w sobie życiodajną energię, dzieląc się nią z nieskrywaną rozkoszą. Stanowiło preludium do największego dzieła – do życia.
Właśnie minęła siedemnasta i Alicja myślała tylko o tym, kiedy będzie mogła wyjść z biurowca, w którym na drugim piętrze siedzibę miała jej firma. Kobieta była wyraźnie podenerwowana. Jak co wtorek, od początku maja, o godzinie osiemnastej powinna zjawić się w kościele, w którym jej młodszy syn miał niebawem przyjąć pierwszą komunię. Jednak, podobnie jak w ubiegłym tygodniu, szef zadbał o to, aby nie wyszła o czasie. Tym razem przed końcem pracy przyniósł faktury i kazał je pilnie zaksięgować. Natychmiast zabrała się do roboty, jednak nie mogła się skupić. Cały czas miała w pamięci poprzednie spotkanie w kościele i głos księdza, który – gdy wchodziła na palcach do świątyni – wymownie na nią patrząc, stwierdził, że niektórzy spóźnią się nawet na własny pogrzeb, bo praca jest dla nich najważniejsza.
Kiedy to usłyszała, poczerwieniała na twarzy, jeszcze mocniej zagryzła dolną wargę, ale nie miała siły, a może i odwagi, aby się odgryźć. A przecież bardzo starała się dotrzeć na czas. Nie zdążyła nawet zjeść kanapek przygotowanych przed wyjściem do pracy. Dopiero gdy po spotkaniu wróciła z Frankiem do domu, wybuchła, wylewając swe frustracje. Nie omieszkała nazwać męża gburem niemającym pojęcia o prawdziwym życiu. Za niewybaczalne uznała krytykowanie jej spóźnienia na forum, bo przecież to szef kazał jej dzwonić do wszystkich członków zarządu, żeby w jego imieniu przypomnieć im o planowanym na czwartek posiedzeniu rady nadzorczej. Poinformował ją o tym na godzinę przed wyjściem z biura. Co mogła zrobić? Musiała dokończyć pracę.
Wtedy postanowiła, że postara się już nie rzucać w oczy księdzu i obchodzić go szerokim łukiem.
Dzisiaj jednak obietnica odchodziła w zapomnienie, a czas działał na jej niekorzyść. Zostały jeszcze do wprowadzenia trzy faktury, a na zegarze było już grubo po siedemnastej. A przecież miała wstąpić po Franka, który nie chciał zrezygnować z treningów aikido.
Kolejny raz zerknęła na zegarek i postanowiła poprosić szefa, żeby pozwolił jej jutro dokończyć pracę. Szybko podniosła się zza biurka, nieopatrznie przewracając filiżankę z fusami po ostatniej kawie. Zanim się zorientowała, już miała na spódnicy plamę kształtem przypominającą Brazylię. Zamiast do gabinetu przełożonego pognała do łazienki, w drzwiach potrącając jedną z koleżanek niosącą stos segregatorów z dokumentami podatkowymi.
Kiedy drzwi od łazienki zamknęły się za Alicją, drżącymi dłońmi wyciągnęła kilka papierowych ręczników i zaczęła je moczyć w wodzie. Usiłowała wyczyścić plamę, ale szło jej jak po grudzie. Wreszcie bezradnie opuściła ociekające wodą zmiędlone ręczniki i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Policzki miała zaróżowione, a oczy zdradzały zniecierpliwienie połączone ze strachem i rezygnacją. Odgarnęła niesforny kosmyk opadający jej na twarz. Czas naglił. Nie mogła tu tkwić wiecznie. Czekała na nią cała masa obowiązków. Głęboko odetchnęła i ze zdwojoną energią wzięła się do działania. Stwierdziła, że łatwiej jej będzie zdjąć spódnicę i uprać w umywalce.
Kiedy w końcu udało jej się to zrobić, niespodziewanie otworzyły się drzwi i do łazienki wszedł szef. Nieco od niej starszy, niewysoki mężczyzna z widocznym brzuszkiem, którego nie zdołała zamaskować luźniejsza koszula. Wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, choć nie zdołał wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Alicja zdrętwiała. Spróbowała okryć się mokrym materiałem, chlapiąc dookoła.
– Niezły performance – skwitował Godlewski, szybko zamykając drzwi, i wycofał się na korytarz.
Gdy nieco ochłonęła, podsunęła ubranie pod suszarkę i w myślach odliczała do dziesięciu, chcąc się choć trochę uspokoić. Czarna, idealnie dopasowana do sylwetki spódnica prawie wyschła, więc włożyła ją z powrotem. Alicja pośpiesznie obrzuciła krytycznym spojrzeniem swoje odbicie w zakrywającym całą ścianę lustrze. Nie miała już czasu na poprawienie makijażu, dlatego, choć była niezadowolona z własnego wyglądu, niezwłocznie wymknęła się z łazienki. Zamiast wrócić do biurka, skierowała się do gabinetu szefa. Minęła dwa inne pomieszczenia biurowe, z których dochodziły odgłosy rozmów pracowników. Nie zdążyła otworzyć drzwi do gabinetu przełożonego, gdy za plecami usłyszała znajomy głos:
–Pani Alicjo, widzę, że lubi pani swoją pracę, ale pranie proszę robić w domu.
– Przepraszam – bąknęła pod nosem i odwróciła się w stronę pracodawcy.
– Czy mogłabym już wyjść? – zapytała niepewnie. – Jutro przyjdę wcześniej, żeby wprowadzić resztę danych. Bardzo mi zależy na czasie, bo…
– Proszę już iść – przerwał jej niespodziewanie. – Jutro pani dokończy – stwierdził i uśmiechnął się do niej pojednawczo. – Też miewam gorsze dni – dodał, gdy już odchodziła.
Odetchnęła, choć ciśnienie znowu jej podskoczyło, gdy spojrzała na zegarek, którego wskazówki nieubłaganie podążały ku godzinie osiemnastej. Nie zważając na wysokie obcasy, pobiegła do gabinetu. Jednym ruchem ręki wsunęła dokumenty do szuflady biurka i zamknęła ją na klucz. Wzięła leżącą na krześle torebkę i pognała do windy. Jeszcze zanim z niej wysiadła, w czeluściach torby odszukała kluczyki do samochodu.
Na szczęście Franek już czekał na chodniku przed halą treningową. Kiedy więc podjechała pomarańczową micrą, wsiadł do samochodu z markotną miną.
– Znowu będzie jęczał – stwierdził synek.
– Przestań się przejmować. Nawet cię nie zauważy.
– Skąd wiesz?
– Staniemy z tyłu, to nas nie dojrzy, a później prześliźniemy się do środka – przedstawiła sprytny plan wymyślony w czasie podróży po dziecko.
Wkrótce przerwali rozmowę, bo właśnie podjechali pod kościół, gdzie na placu stali wszyscy kandydaci do pierwszej komunii. Alicja głośno westchnęła. Choć wcześniej pocieszała syna, sama nie miała pewności, czy tym razem ksiądz jej nie ośmieszy. Tak, dokładnie tak odebrała jego wcześniejsze przytyki i zastanawiała się, czemu ten człowiek jej to robi. Przecież początkowo był w stosunku do niej życzliwy. Z zamyślenia wyrwał ją głos Franka.
– Mamo, idziemy. – Pobladły na twarzy chłopiec pociągnął ją za rękaw.
Zrobiło jej się żal dziecka. Nie mogła narażać go na kolejny stres. W szkole miał ich dostatecznie dużo, a teraz jeszcze przygotowania do komunii. Bez zastanowienia złapała swoją torbę i wyskoczyła z auta. Kiedy zbliżali się do kościoła, usłyszała wyczytywane przez duchownego nazwisko swojego syna.
– Franciszek Mączyński – powtórzył duchowny, rozglądając się wśród dzieci.
– Obecny! – krzyknął Franek z daleka.
– Dobrze, że chociaż ciałem, bo duch pewnie jeszcze nie zdążył do nas dotrzeć – skwitował z przekąsem ksiądz Mariusz i ponownie zerknął na listę obecności.
– Mój duch jest za mną – wypalił Franek, pokazując Alicję, która zdołała się tylko głupio uśmiechnąć, słysząc żart syna.
Ksiądz zdawał się nie zwracać uwagi na chłopca i zaczął ustawiać dzieci przed wejściem do kościoła. Alicja zmięła przekleństwo w ustach i kwaśno uśmiechnęła się do syna, a potem popchnęła go w stronę innych dzieci.
Zastanawiała się, dlaczego wikary był tak uszczypliwy. Przecież dopilnowała, żeby Franek zaliczył w wyznaczonym terminie wszystkie modlitwy. Poparła też apel kapłana o to, aby dzieci miały jednakowe stroje komunijne. Na zebraniu z rodzicami wygłosiła kilka trafnych argumentów przemawiających za tym, że ubiór nie powinien przyćmić samej uroczystości i ważnego sakramentu. Wydawało się, że wtedy ksiądz Mariusz patrzył na nią z wdzięcznością. Dlaczego więc teraz przy wszystkich się jej czepiał? Nie potrafiła tego zrozumieć, a w duchu powtarzała sobie, że zostały jeszcze tylko trzy spotkania, więc musi jakoś to przetrwać. Rozmyślania przerwał jej męski głos.
– Może pani Mączyńska poprowadzi do kościoła pierwszą parę, wtedy reszta ruszy za nimi – zasugerował ksiądz, uważnie przypatrując się kobiecie.
– Oczywiście – odpowiedziała zaskoczona i niczym w transie ruszyła w stronę dzieci patrzących na nią z zaciekawieniem.
Nie zauważyła, że tuż pod jej stopą znalazła się metalowa wycieraczka z dość dużymi oczkami. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że jej prawa stopa nie chce się oderwać od podłoża. Spróbowała szarpnąć, ale poczuła, że jest unieruchomiona, a co gorsza traci równowagę. Wokół niej nie było niczego, żeby mogła się złapać. Zacisnęła powieki i zdążyła tylko krzyknąć, zanim z impetem upadła.
Kiedy znowu zaczęła oddychać, stwierdziła, że podłoga wcale nie była taka twarda, jak się spodziewała. Powoli otworzyła powieki. Wtedy też poczuła, że to, na czym leży, dziwnie się porusza i wydaje osobliwe dźwięki. Spojrzała w dół i głośno przełknęła ślinę, patrząc w twarz wijącego się pod nią mężczyzny. Właśnie zdała sobie sprawę, że wylądowała na zmierzającym w jej kierunku księdzu. Leżąc, dotykała nosem gładko ogolonego męskiego podbródka. Wybałuszyła oczy, zastanawiając się, co zrobić. Rozglądała się nieporadnie i czekała na pomoc.
Tymczasem ksiądz niezdarnie usiłował wstać. Kilka osób wyciągnęło do niego pomocne dłonie, ale fakt, że Alicja się na nim znajdowała, nie ułatwiał mu zadania. W końcu i Mączyńska spróbowała się podnieść, ale przeszkadzał jej w tym but, którego cienki obcas utkwił w wycieraczce. Zaczęła się z nim mocować, bez wyraźnego efektu. Zdjęła więc obuwie i usiadła obok metalowej wycieraczki. Nie wiedziała, co ma zrobić i powiedzieć, żeby ratować resztki honoru. Na szczęście podbiegł Franek i pomagał jej stanąć. Ksiądz natomiast, kiedy wstał, spróbował wyciągnąć but z wycieraczki. Gdy odbierała czółenko z jego rąk, miała wrażenie, że się delikatnie uśmiechnął, ale natychmiast potem pogroził jej palcem.
– Ostrożnie. Proszę pamiętać, że pierwsi będą ostatnimi… – powiedział, a potem otrzepał sutannę.
– Przepraszam… – Błądziła wzrokiem, nie wiedząc, gdzie go podziać. – Nie zauważyłam tej wycieraczki – stwierdziła, siląc się na uśmiech, choć wewnątrz wszystko w niej drżało.
– Szkoda czasu, proszę wprowadzić dzieci do kościoła.
– Oczywiście, ale proszę się na mnie nie gniewać za…
Przerwał jej, przykładając palec do ust.
– Zaczynajmy – polecił, ale jego głos był zadziwiająco łagodny.
Choć wciąż nie miała pewności, czy wszystko zostało już wyjaśnione, z dużą ostrożnością ruszyła w stronę ołtarza. Wolała jednak nie rzucać się w oczy, dlatego kiedy dzieci stanęły przy swoich ławkach, na palcach wycofała się i usiadła w ostatnim rzędzie, czekając na zakończenie próby. Postanowiła, że następnym razem do kościoła z synem wyśle Adama.
Jej mąż mocno angażował się w swoją pracę. Lubił ją, był bardzo skrupulatny i precyzyjnie konstruował umowy kredytowe, które przedstawiał klientom. Zawsze dbał o interes banku, dlatego szybko awansował na kierownika pionu sprzedaży kredytów. Cieszył się z tego awansu, bo dawał mu gwarancję zatrudnienia i wzrost dochodów. A kiedy pojawiły się dzieci, wydatki wyraźnie się powiększyły. Pracował zatem więcej, przez co zwykle nie znajdował czasu na życie rodzinne.
Po ślubie przez pewien czas mieszkali u matki Alicji. Barbara miała silną osobowość i kiedy urodził się jej pierwszy wnuk – Antek, często ścierała się z córką w kwestiach jego wychowania. Babcia pozwalała pierwszemu wnukowi dosłownie na wszystko. Kiedy Alicja próbowała uczyć dziecko zasad, ono natychmiast protestowało i uciekało pod opiekuńcze skrzydła babci. Po każdej takiej kłótni z matką Alicja miotała się po domu, twierdząc, że muszą się jak najprędzej wyprowadzić, bo ona nie wytrzyma tego dłużej. Adam spokojnie wysłuchiwał jej narzekań i tłumaczył, ile pieniędzy oszczędzają, nie wynajmując mieszkania. I tak koło się zamykało. Napięcie rosło, a konflikt między córką i matką przybierał na sile.
Po kolejnej niemiłej wymianie zdań Alicja podjęła decyzję, że musi wrócić do pracy, którą przerwała, gdy zaszła w ciążę. Planowała w ten sposób przyspieszyć moment, kiedy wraz z mężem będą mogli wybudować własny dom. Wiedziała, że nie wygra z matką, gdyż jest na jej terytorium. Postanowiła to wykorzystać i poprosiła ją o opiekę nad dzieckiem w czasie, gdy sama będzie pracować. Barbara nie oponowała i z dużą ochotą zajęła się swym ulubieńcem. Alicja często gryzła się w język, patrząc, jak jej matka rozpieszcza jedynego wnuka, ale miała nadzieję, że kiedy się w końcu wyprowadzą, zdoła to wszystko naprawić.
Nie było problemu z powrotem do pracy w księgowości. Szef ją cenił za skrupulatność i choć na początku obawiał się jej częstych nieobecności, to szybko okazało się, że Alicja unikała zwolnień lekarskich. Nawet jeśli syn był chory, chętnie zostawała z nim babcia, która z czystym sumieniem dogadzała wnukowi i pozwalała rozrzucać w salonie wszystkie zabawki. Kiedy nie chciał wypić gorzkiego syropu, kusiła go cukierkami i czekoladkami. A gdy Antoś się uparł, że nie zaśnie w swoim łóżeczku, ścieliła kanapę.
Alicja pozostawała skoncentrowana na codziennych czynnościach, jednak, wbrew oczekiwaniom szefa, nie przyjęła awansu, który jej zaproponował. Mogłaby zostać główną księgową, ale oprócz obowiązków związanych z zawodem miałaby również nadzorować pracę koleżanek, które lubiła, ale też znała na tyle, aby wiedzieć, że nie przepadają za swoim zajęciem.
Dominika i Natalia specjalnie wydłużały przerwy na drugie śniadanie. Zanim jeszcze weszły do biura, już rozmawiały o tym, kiedy minie szesnasta i gdzie wieczorem będą się bawiły. Wiedziała, że są młode, samotne, bez zobowiązań, więc nie muszą się spieszyć do rodziny, ale zdawała sobie sprawę z tego, jak trudno będzie je zaangażować do zadań, które zamierzał powierzyć im szef.
Trochę się przestraszyła odpowiedzialności i zarządzania ludźmi. Nie rozpamiętywała tego zbyt długo, ciesząc się, że mimo wszystko nie ucierpiały na tym jej relacje z przełożonym i Godlewski nadal doceniał jej zaangażowanie, co roku przyznając pokaźną premię, z której nie uszczknęła ani grosza na własne potrzeby. Całość przeznaczała na spłatę kredytu. Tylko czasem z tęsknotą patrzyła na nowe fatałaszki Dominiki i kolejne torebki Natalii, którymi bezlitośnie uwielbiały się popisywać. W takich chwilach zaciskała zęby i tłumaczyła sobie, że jeszcze tylko kilka lat i też będzie wolna od finansowych zobowiązań, a wtedy… Wtedy zacznie czerpać z życia całymi garściami. Tak bardzo pragnęła podróżować i zwiedzić z rodziną Zachodnią Europę.
Na razie mogła tylko marzyć o zagranicznych wyjazdach. Często widziała zmęczenie i rezygnację na twarzy powracającego z pracy męża. Wiedziała, że niekiedy zamiast wymóc działanie na swoich pracownikach, wolał coś zrobić samodzielnie, aby uniknąć partaniny. Wtedy powtarzała mu, że wybrał najgorsze wyjście i kiedyś się to na nim zemści.
Gdy więc rozmawiała z Godlewskim o swojej przyszłości w firmie, podziękowała za ofertę, ale odmówiła jej przyjęcia. Nie dodała tylko, że zamierzają mieć z mężem jeszcze jedno dziecko, a dla niej samej największą wartością jest rodzina. Uznała, że nikogo obcego nie powinno to interesować.
I tak po trzech latach od narodzin Antoniego na świat przyszedł Franciszek. Zarówno Alicja, jak i Adam mieli już doświadczenie rodzicielskie, dlatego tym bardziej zaangażowali się w opiekę nad noworodkiem. Adam, zaraz po narodzeniu drugiego syna, wziął dwutygodniowy urlop i otoczył opieką żonę oraz malucha. Dzielnie wstawał w nocy i przynosił jej Franka do karmienia. Przyjął też na siebie obowiązek kąpania i usypiania starszego synka. Alicja czuła się spełniona jako matka i ze wzruszeniem, a często z niedowierzaniem, patrzyła na obciążonego domowymi obowiązkami męża.
Sielanka rodzinna nie trwała jednak zbyt długo. Urlop szybko się skończył i Adam znowu znikał z domu na całe dnie, a ona sama radziła sobie z kolką Franka, zieloną kupą i sprzątaniem po jego wymiocinach. Niekiedy, gdy przysypiała podczas karmienia synka, myślała, że ma już tego serdecznie dość i musi czym prędzej wrócić do pracy. Uważała, że w innym razie grozi jej szaleństwo. Dodatkową motywacją do powrotu do firmy była rzeczywistość, w której co miesiąc trzeba było przelać pieniądze z tytułu spłaty kredytu hipotecznego. Wtedy też rozglądała się po świeżo umeblowanym domu, do którego zdołali się wprowadzić rok po narodzinach drugiego dziecka, i starała się cieszyć tym, co udało im się osiągnąć w czasie pięciu lat ich małżeństwa.
– Mamo, śpisz? Już się skończyło. – Jej rozmyślania przerwał Franciszek, który nerwowo przestępował z nogi na nogę. W jego szarych oczach czaiła się ciekawość.
– Trochę się zamyśliłam – odpowiedziała, jednocześnie podnosząc się z twardej i niewygodnej ławki.
Nieoczekiwanie w jej świadomości pojawił się przejmujący ból, który dopiero po chwili udało się zlokalizować. Przesunęła dłonią po nodze. Widocznie w czasie upadku uderzyła się w lewe kolano, które rzeczywiście wyglądało na spuchnięte. Po pierwszej próbie podniesienia się ciężko opadła na drewnianą ławkę, ale po kilku głębokich wdechach wstała i utykając, wyszła z kościoła. Franek dzielnie ją podtrzymywał, ale jego niski wzrost sprawił, że Alicja musiała się nieco pochylić.
– Mamo, daj torbę, to wyjmę kluczyki – poprosił syn, kiedy zbliżyli się do samochodu, a widząc niewyraźną minę matki, dodał: – A może zadzwonić po tatę?
– Chyba tak będzie najlepiej. Podaj mi telefon z torebki – poleciła, po czym wybrała numer komórki męża.
– Adam, mam problem… – syknęła przez zęby, bo znowu poczuła przejmujący ból, który zdawał się pulsować aż do pachwiny.
– Dzień dobry, pani Alicjo – usłyszała uprzejmy damski głos.
Początkowe zaskoczenie ustąpiło miejsca zrozumieniu, że to głos asystentki Adama. Nie przepadała za tą wyfiokowaną dziewczyną z uśmiechem na ustach i wieczną chęcią pomocy Adamowi w każdym przedsięwzięciu. Perlisty głos Moniki brzmiał sympatycznie i to jeszcze bardziej rozdrażniło udręczoną Alicję opierającą się o micrę.
– Witam, pani Moniko. Czy mogę rozmawiać z mężem? – spytała, próbując skupić się na rozmowie, a nie na wciąż nasilającym się bólu.
– Przykro mi, ma spotkanie z zarządem i nie będzie osiągalny aż do dwudziestej. Może ja mogę pani jakoś pomóc? – zaproponowała ochoczo.
Alicja pomyślała, że jeszcze moment i zwymiotuje od tego nadmiaru słodyczy. Szybko jednak zganiła się w myślach i siląc się, by w jej głosie nie zabrzmiała żadna fałszywa nuta, odezwała się:
– Nie, ale dziękuję za dobre chęci. Dam sobie radę. Do widzenia. – Szybko zakończyła rozmowę, bo dopiero teraz sobie przypomniała, że rano rozmawiała z Adamem o jego dzisiejszym grafiku.
– I co teraz zrobimy? – zapytał ze smutkiem w głosie Franek.
– Nie wiem, kochanie. Muszę pomyśleć. Na razie wsiądźmy do samochodu. Może mi przejdzie ten cholerny ból… – syknęła i niemal natychmiast z przerażeniem spojrzała na dziecko, poniewczasie zdając sobie sprawę, że użyła mało wyrafinowanych słów, by określić aktualne samopoczucie.
Siedziała za kierownicą ze spuszczoną głową, głęboko oddychając i myśląc, co robić dalej, gdy nagle usłyszała pukanie w szybę. Odwróciła się i zobaczyła, że to ksiądz Mariusz nachyla się nad ich samochodem. Uchyliła okno.
– Czy postanowiliście zaczekać na spotkanie do przyszłego tygodnia? Wtedy rzeczywiście będziecie mieć pewność, że się nie spóźnicie – zażartował, uśmiechając się, ale w jego głosie nie wyczuła kpiny.
– Nie. Czekam na męża.
– To życzę państwu miłego wieczoru – odpowiedział i odwrócił się, by odejść.
– Mamę boli noga i nie możemy jechać! – wypalił Franek, wychylając się przez okno, które właśnie zdążył otworzyć.
Wzrok matki z pewnością by go unicestwił, gdyby tylko miał taką moc. Nie chciała nikomu robić kłopotu, a już na pewno nie powinna wspominać głupiego wypadku i obecnego problemu z puchnącym kolanem. Przenosząc wzrok z Franka, który nic sobie nie robił z jej groźnego wyrazu twarzy, omiotła spojrzeniem nogę i wyraźne zaczerwienienie widoczne nawet przez czarne rajstopy. Następnie uniosła głowę, spojrzała na mężczyznę stojącego na zewnątrz i powtórzyła:
– Czekam na męża.
– Za ile będzie? – spytał duchowny.
– Jak tylko skończy spotkanie w firmie – odpowiedziała, bębniąc palcami o kierownicę.
– W takim razie to może jeszcze potrwać. Odwiozę panią do domu.
– Absolutnie nie ma takiej potrzeby! – zaoponowała, po czym nieco łagodniej dodała: – Poczekamy. Na pewno niedługo się zjawi.
– Owszem, jest potrzeba – oświadczył ksiądz spokojnym tonem. – A poza tym czuję się winny, bo nie zdążyłem pani pomóc – podsumował, patrząc jej prosto w oczy i delikatnie się do niej uśmiechnął.
– Naprawdę czuję się niezręcznie, sprawiając księdzu kłopot.
– Nie mógłbym sobie wybaczyć, gdyby siedziała tu pani aż do przyszłego tygodnia – zażartował.
– W takim razie chyba nie mam wyjścia – odezwała się z rezygnacją w głosie i uśmiechnęła z wdzięcznością.
– Proszę się przesiąść do tyłu – zasugerował i jednocześnie otworzył drzwi od strony kierowcy, a potem pomógł kontuzjowanej wstać i wyjść z samochodu, następnie posadził ją na tylnej kanapie.
Mączyńska doskonale wiedziała, że sama nie poradziłaby sobie z prowadzeniem auta. Podczas podróży ulicami Grodziska Mazowieckiego nie uczestniczyła w toczącej się rozmowie, gdyż ból nie odpuszczał, a ona nie miała ochoty udawać dobrego samopoczucia. Ksiądz rozmawiał z Frankiem o aikido, gdyż okazało się, że w młodości trenował wschodnie sztuki walki, ale zaniechał tego, gdy wstąpił do seminarium duchownego.
Słuchając tych słów, Alicja przez chwilę przestała myśleć o bólu pulsującym w nodze. Zaczęła się zastanawiać, co wie o tym człowieku. Od matki kolegi Franka słyszała, że jest to jego kolejna parafia. Podobno lubił pracować z dziećmi i to dla niech organizował sobotnie rajdy rowerowe za miasto.
Przerwała rozmyślania dopiero, gdy się zatrzymali. Wyjrzała przez okno i stwierdziła, że właśnie podjechali pod dom. Otworzyła drzwi, ale miała wyraźne trudności z samodzielnym opuszczeniem auta. Mężczyzna pośpieszył z pomocą. Nie czekając na jej zgodę, chwycił ją za ramię i ostrożnie podtrzymał. Choć w pierwszej chwili poczuła się skrępowana dotykiem obcego mężczyzny, zdawała sobie sprawę, że samej byłoby jej trudno dokuśtykać do domu.
Niewielki jednopiętrowy budynek otoczony był niewysokim płotem. Na ganku stało kilka doniczek z kolorowymi bratkami. Parapety zdobiły pelargonie, które dopiero zaczynały rozkwitać. Skraj trawnika porastały budzące się do życia byliny. Wąski chodnik prowadził wprost do drzwi. Alicja wsparta na ramieniu duchownego doczłapała do ganku. Kiedy stanęli na schodach, nieco się odsunęła, chcąc się pożegnać.
– Nie zostawię pani samej w takim stanie, bo może pani upaść i co wtedy? Nie chcę mieć nikogo na sumieniu – stwierdził z przekorą w głosie.
Przez moment zastanawiała się, co zrobić. Dostatecznie jej pomógł. Nie musiał robić z niej kaleki. Nie wypadało odmówić, ale wolała unikać kolejnych niezręcznych sytuacji. Wciąż miała przed oczyma upadek w kościele. Odruchowo dotknęła kolana i syknęła z bólu. Wreszcie zrobiła głęboki wdech i się odezwała:
– Dobrze, w takim razie zapraszam do środka.
– Może do salonu? – zasugerował, kiedy pchnął drzwi.
– To na wprost – wyjaśniła i pokuśtykała we wskazanym kierunku, kurczowo trzymając się jego ramienia.
Zanim weszli do pomieszczenia, zdążyła się rozejrzeć, czy przypadkiem z okna nie patrzy na nią któraś z sąsiadek. Ksiądz wciąż miał na sobie sutannę, co na pewno nie umknęłoby uwadze starszych kobiet kochających ploteczki.
Alicja doskonale pamiętała moment, gdy właśnie wprowadzali się z rodziną do upragnionego domu. Nie zwróciła wtedy uwagi na to, że jeszcze tego samego dnia odwiedziły ją wszystkie najbliższe sąsiadki. W swej naiwności powtarzała sobie, że to takie miłe z ich strony, świadomie pomijając ich komentarze na temat skromnego wystroju salonu i kuchni. Dopiero zaczynali gromadzić meble. Mieszkając u matki, nie musiała kupować kanapy czy stołu. Po przeprowadzce zdała sobie sprawę, że popełniła błąd w kalkulacjach, przeznaczając wszystkie pieniądze z kredytu na budowę domu. Cóż, miała nauczkę. Musiała jak najprędzej uzyskać drugą pożyczkę.
– Proszę wygodnie usiąść i podłożyć poduszkę pod nogę – polecił ksiądz.
Alicja usadowiła się na kanapie i z ogromnym trudem podniosła obolałą kończynę. Dopiero kiedy podłożyła pod nią drugą poduchę, odetchnęła, choć ból wciąż nie ustępował.
– Czy macie lód? – Ksiądz zwrócił się do zaskoczonego Antka, który zszedł z góry, słysząc, że ktoś wrócił do domu.
– A po co? – zdziwił się Franek, siadając tuż obok matki i z troską patrząc na jej opuchnięte kolano.
– Żeby schłodzić obolałe miejsce, może obrzęk ustąpi – wyjaśnił ksiądz. – W każdym razie na pewno waszej mamie nie zaszkodzi. Chyba chcecie, żeby jak najszybciej stanęła na nogi?
Obydwaj chłopcy zgodnie pokiwali głowami. Franciszek z pietyzmem poprawił poduszkę, wsuwając ją jeszcze głębiej pod nogę matki.
– Zaraz sprawdzę – oświadczył Antek i pobiegł do kuchni, a po chwili wrócił, niosąc woreczek lodu.
– Jeszcze jakaś ściereczka do owinięcia torebki – poprosił ksiądz, biorąc od niego foliową torebkę.
– Na górze, w pierwszej szafce od okna – wtrąciła Alicja, próbując się uśmiechnąć.
Gdy duchowny przyłożył lód, delikatnie poprawił jej nogę tak, aby okład nie spadał. Ten dotyk sprawił Alicji przyjemność. W myślach się za to złajała. Ukradkiem spoglądała na blisko czterdziestoletniego, przystojnego mężczyznę. Odruchowo przymknęła powieki, czując otaczający go delikatny zapach perfum. Nagle doznała nieodpartej ochoty, by dotknąć jego twarzy. Wzdrygnęła się na samą myśl i czym prędzej szeroko otworzyła oczy. Najwidoczniej jednak ksiądz Mariusz nie zwracał na nią uwagi i w dalszym ciągu skoncentrowany był na tym, by właściwie umiejscowić okład.
Kiedy lód już bezpiecznie spoczywał na jej kolanie, duchowny wyjął z kieszeni komórkę i na chwilę zniknął w niewielkim przedpokoju nieco zagraconym szafą i wysoką komodą na buty. Tych było w ich domu zatrzęsienie. Chłopcy wciąż potrzebowali nowej pary obuwia to do gry w piłkę nożną, to do biegania, to znów do zajęć na sali sportowej. Tym sposobem kilka półek w szafie zostało w mig zapełnionych, a jej szpilki poniewierały się w przedpokoju. Któregoś dnia, wracając z pracy, zajrzała do sklepu meblowego i na drugi dzień razem z synami skręciła nową szafkę.
Alicja nie mogła zająć się gościem, co wprawiało ją w niemałe zakłopotanie. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś jej usługiwał. To zwykle ona opiekowała się domownikami, gdy niedomagali.
– Może się ksiądz czegoś napije? – zapytała, nie wiedząc, co począć w tak niezręcznej sytuacji.
– Proszę się mną nie przejmować – odpowiedział. – Teraz najważniejsze jest to, żeby pani odpoczęła i zadbała o siebie, a w szczególności o nie. – Wskazał jej opuchnięte kolano, którego kolor robił się coraz bardziej niepokojący i teraz przybrał ciemnobordową barwę.
– To żaden kłopot, zaraz przygotuję herbatę – zaoferowała, próbując wstać z kanapy, ale przeszywający ból skutecznie przypomniał jej, dlaczego leży.
– Rzadko pijam herbatę, a cały lód, który był w lodówce, jest teraz na pani kolanie, dlatego na nic naprawdę zimnego nie mogę liczyć – odpowiedział, a jego twarz pojaśniała.
– To fakt – stwierdziła skonsternowana, jednocześnie zastanawiając się nad tym, kiedy przyjedzie zamówiona przez wikarego taksówka, a ona poczuje się swobodniej. Na razie jednak nie mogła się odprężyć, tym bardziej że chłopcy poszli na górę, a ona została sama ze swym gościem.
Tymczasem mężczyzna odsunął się o dwa kroki od kanapy i z zainteresowaniem przypatrywał się ścianie tuż za jej głową. Wciąż milcząc, postąpił do tyłu jeszcze kolejny krok. Kątem oka obserwowała jego twarz, na której malowało się ogromne skupienie i coś jeszcze. Alicja początkowo nie potrafiła zrozumieć, co takiego dostrzegła. Zastanawiała się, o czym świadczy ów spokój. Jednego była pewna: oliwkowe oczy księdza rozbłysły radością.
– Jaki tytuł nosi ten obraz? – Usłyszała pytanie i podążyła za wzrokiem gościa.
– Nie pamiętam – odpowiedziała, patrząc na zawieszony nad jej głową niewielkich rozmiarów malunek.
W rzeczywistości rzadko mu się przyglądała, bo nie bardzo rozumiała sztukę współczesną. Przypominał jej kłęby unoszącego się ciemnoszarego dymu. Wolała pejzaże, ale nikt jej nie pytał o gust, gdy kupował ten obraz. Później, gdy otrzymali go z okazji ślubu, nie wiedziała, co z nim zrobić, a że prezent pochodził od teściów na co dzień mieszkających w Kanadzie, nie było możliwości zwrotu do galerii. Gdy wraz z mężem przeprowadzili się do własnego domu, zawiesiła go w salonie, co zostało dostrzeżone przez sporadycznie odwiedzających ich rodziców Adama. Sama na tyle przyzwyczaiła się do obecności obrazu, że nie zwracała uwagi na wygląd, tytuł czy autora. Teraz czuła się zawstydzona, bo nie pamiętała metryczki płótna.
– Ale to na pewno jakiś współczesny malarz. – Bardziej stwierdził, niż zapytał, nie spuszczając wzroku z dzieła.
– Tak, tylko jego nazwisko zupełnie wypadło mi z głowy. – Próbowała wybrnąć z sytuacji, usilnie przekopując swoją podświadomość w poszukiwaniu właściwego nazwiska. Najwidoczniej jednak jej umysł się uparł i nie zamierzał ułatwić jej zadania.
– Może na odwrocie jest tytuł? – zasugerował.
– Proszę sprawdzić.
– To Bujnowski! – Zachwycił się, kiedy zdjął obraz i przeczytał informację. – Nigdy nie widziałem tego płótna. Zazdroszczę. Świetny gust – skwitował, wieszając malowidło z powrotem nad kanapą.
– Dziękuję – bąknęła pod nosem, zastanawiając się, kim jest ów Bujnowski, że tak ujął wikarego.
Nic jednak nie przychodziło jej do głowy. Dotychczas nie interesowała się malarstwem współczesnym. Nie rozumiała tego rodzaju sztuki. Na szczęście ksiądz kontynuował swój monolog.
– To chyba wczesny Bujnowski, bo aktualnie swoje prace wystawia w galeriach, a tego obrazu nigdy nie spotkałem na żadnej wystawie – ciągnął. – Przepraszam za wścibstwo, ale skąd pani go ma?
– Dostaliśmy w prezencie ślubnym od moich teściów – wytłumaczyła szczęśliwa, że może udzielić choć jednej odpowiedzi na jego liczne pytania.
– Mają państwo inne prace artysty? – zapytał, z zainteresowaniem rozglądając się po salonie.
– Nie. To jego jedyny obraz.
– W takim razie zapraszam do siebie.
– Po co? – zdziwiła się, usiłując nieco się podnieść, jednak natychmiast tego pożałowała, bo ból tylko się wzmógł.
– Mam ciekawe płótna innych współczesnych malarzy – wyjaśnił. – Może coś się pani spodoba.
Alicja nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż w tej chwili podjechała zamówiona przez duchownego taksówka, a kierowcy widocznie bardzo się spieszyło, bo nerwowo naciskał klakson. Ksiądz podszedł i wyciągnął dłoń na pożegnanie.
– Do zobaczenia za tydzień i proszę pokazać to kolano lekarzowi – powiedział i mrugnął do niej porozumiewawczo. – Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Raczej bym nie bagatelizował tego upadku. Być może doszło do pęknięcia rzepki albo jeszcze do czegoś poważniejszego.
– Dziękuję za pomoc – odparła, odwzajemniając uścisk.
– Szczęść Boże i dobranoc – dodał i skierował się do drzwi.
– Dobranoc! – odkrzyknęła.
Gdy wikary wychodził, na schodach minął się z Adamem. Mąż Alicji, oszołomiony widokiem duchownego, nie zdążył się odezwać. Obejrzał się tylko, po czym zamknął drzwi i od progu zapytał:
– Co jest grane? Co tu robił ksiądz?
– Miałam wypadek… – zaczęła Alicja, słysząc pytanie.
– Jaki wypadek? – spytał, zaglądając do salonu.
– W kościele…
– W kościele?!
– Przewróciłam się, bo obcas utknął w wycieraczce – wyjaśniła.
– Nic ci się nie stało?
– Stłukłam kolano. Napuchło i nie byłam w stanie prowadzić samochodu. Ty miałeś spotkanie, a on zaproponował, że mi pomoże, dlatego odwiózł nas do domu – opowiadała, choć świadomie pominęła fakt, że upadek mógł się zakończyć o wiele gorzej, gdyby przewróciła się bezpośrednio na kamienną posadzkę.
Adam przysiadł na kanapie i popatrzył na opuchnięte kolano żony. Pocałował ją w czoło. W jego oczach odnalazła skruchę.
– Przepraszam, Aluś.
– Daj spokój, przecież to ja jestem łamagą – odparła wzruszona troską męża i chwyciła jego dłoń, a potem przycisnęła ją do policzka.
W tym, że okazała się niezdarą, nie było żadnej winy Adama. Może gdyby tak bardzo się nie spieszyła, teraz nie musiałaby cierpieć. Cóż, czasem po prostu nie ogarniała tego, co się działo wokół niej. Żyła za szybko, myślała zbyt intensywnie i oczekiwała od siebie zbyt wiele.
– Powinienem lepiej o ciebie dbać.
– Rozumiem, że twoja praca wymaga zaangażowania. Zgodziłam się na to, że ty zarabiasz na dom, a ja zajmuję się jego sprawnym funkcjonowaniem. Mamy jasny podział obowiązków, więc nie ma co marudzić.
– Jesteś kochana, ale jutro poproszę o dzień wolny i zawiozę cię do lekarza – zaoferował pośpiesznie i nie czekając na jej odpowiedź, sięgnął po telefon.
Jednak zanim zadzwonił, Alicja zdążyła go poprosić o tabletki przeciwbólowe, obawiała się bowiem, że nie zdoła zasnąć w nocy.
– Zaprowadzę cię do łóżka – zaproponował, wsuwając telefon do kieszeni spodni od garnituru.
Dopiero teraz Alicja zwróciła uwagę, że nie miał na sobie marynarki. Krawat też zdążył zdjąć. Jego koszula po całym dniu pracy była pomięta, rękawy niedbale podwinięte, a kołnierzyk rozpięty. Zrobiło jej się żal męża, że tak się poświęca dla rodziny.
Kiedy tylko spróbowała postawić nogę na pierwszym schodku, natychmiast poczuła przeszywający ból. Zaklęła pod nosem. Skończyło się tym, że Adam musiał wnieść żonę na górę. Gdy kolejno mijali pokoje chłopców, przez uchylone drzwi zerknęła do środka. Franek oglądał w telewizji jakąś kreskówkę, zaś Antek właśnie rozgrywał mecz piłki nożnej, śledząc poczynania swoich ulubionych piłkarzy na monitorze komputera.
– Panowie, macie piętnaście minut na wieczorną toaletę, a potem tata przychodzi, żeby zgasić światło – poinformowała rzeczowo.
– Ale ja nie zdążę dokończyć meczu – mruknął Antek, nie odrywając wzroku od monitora.
– A mogę się dzisiaj nie myć? – Franek wyskoczył z pokoju i w dwóch susach znalazł się w sypialni rodziców.
– Miałeś dzisiaj trening, więc nie ma mowy – upierała się, szukając piżamy pod kocem.
– Prawie się nie spociłem – przekonywał, przekrzywiając głowę w taki sposób, że grzywka opadła mu na oczy.
Alicja z czułością odgarnęła niesforne kosmyki, gdy syn przysiadł obok niej i już zamierzała po raz wtóry wyjaśnić, dlaczego musi się wykąpać, gdy do rozmowy dołączył Adam.
– Do kąpieli marsz! – zagrzmiał nieczuły na jęczenie syna. – Mama miała wypadek i musi odpocząć, a nie słuchać waszego marudzenia!
– Ale ja nie marudzę… – protestował Franek, a jego oczy na zawołanie się zaszkliły.
– Synku, jest już późno, a jutro masz zajęcia na basenie, więc chyba powinieneś się wyspać – zauważyła, chcąc nieco złagodzić polecenie wydane przez męża.
Franciszek najwidoczniej pojął, że dzisiaj nie osiągnie niczego więcej swym marudzeniem, dlatego poczłapał do łazienki.
Alicja wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego synowie nie są w stanie zapamiętać prostych zasad, które konsekwentnie wpajała im od najmłodszych lat. Mycie się i sprzątanie pokoju traktowali jako zło konieczne i czynili najróżniejsze wykręty, żeby się wykpić.
Doskonale pamiętała, jak zwlekali z kąpielą, wypraszając kolejne minuty, a kiedy wreszcie zaglądała do ich pokojów, okazywało się, że już smacznie śpią. Wyglądali wtedy tak słodko, że nie miała sumienia ich budzić. Jednak powtarzalność tych poczynań wkrótce została przez matkę dostrzeżona, a pobłażliwość zastąpiła konsekwencja.
Tego wieczora Alicja zdołała tylko umyć zęby i po zażyciu dwóch tabletek przeciwbólowych zapadła w głęboki sen.