Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nie patrz w lustro. Nigdy nie wiesz, kiedy pojawi się w nim odbicie z przeszłości
Latem 2011 roku czworo młodych ludzi wyrusza na wyprawę w Bieszczady. Gubią drogę i w nocy błądzą po szlaku. Do Gdańska wraca tylko troje z nich.
Latem 2021 roku kamery pokazują obraz z ulicy Lublina. W tłumie turystów uczestnicy tamtej wycieczki dostrzegają zaginioną dziewczynę.
Gdzie była przez dziesięć lat i dlaczego postanowiła wrócić? Jaka tajemnica kryje się za jej zniknięciem?
W Bieszczadach życie całej czwórki rozsypało się na drobne kawałki. Z trudem udało się posklejać je na nowo. Komuś do tej układanki na pewno nie będzie pasować odnaleziona kobieta.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 291
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– No i kogo tu dzisiaj mamy? – zapytał pierwszego policjanta, z którym złapał kontakt wzrokowy.
– Kobieta, lat około trzydziestu – odpowiedział mężczyzna, podając rękę koledze po fachu.
Przeszli razem pod taśmami, które odgradzały gapiów od miejsca zbrodni.
– Dzień dobry, jestem Marek Poleczko i dowiem się, co się pani stało – powiedział, spoglądając na leżącą na ziemi kobietę.
Można byłoby podejrzewać, że po prostu potknęła się i upadła, gdyby nie krew, która wypłynęła z rany na potylicy i zaschła na długich czarnych włosach. Takiej nie nabywa się przez potknięcie.
Poleczko usłyszał głośne sapanie. Nie musiał nawet się odwracać, wiedział, kogo pokonała trasa na gdyński klif. Zastanawiał się, czy kolega będzie w ogóle zdolny do pracy po tym spacerze. Nie można było tutaj dotrzeć w inny sposób niż na własnych nogach.
– Przedstawiliście się już sobie? – zapytał Cezary Okrój, ledwo łapiąc oddech. Podszedł do Poleczki i oparł się dłonią o pień drzewa.
– Duet Marek i Czarek, nierozłączni od lat – usłyszeli czyjś głos. Pewnie ktoś nowy nie wiedział, kim są i po co tutaj przyszli.
Właściwie to w ogóle nie powinno ich tu być. Wyświadczali przysługę kolegom z Gdyni, którzy mieli braki kadrowe. Do tego urlopy wypoczynkowe, macierzyńskie i zdrowotne skumulowały się w jednym miesiącu. A jeszcze na głowę zwalił im się wydział wewnętrzny i przetrzepywał wszystkie papiery. Komendant osobiście do nich zadzwonił nad ranem, prosząc o wsparcie. „Mogę tam wysłać panią Marylę z firmy sprzątającej w parze z panem Lucjanem, który jest u nas konserwatorem. To są świetni ludzie, naprawdę, tylko nie wiem, czy umieją pisać raporty”, tłumaczył przez telefon.
Czarek i Marek byli znani w Trójmieście z rymujących się imion, z których wszyscy nabijali się za plecami policjantów, ale ani Okrój, ani Poleczko nie zwracali uwagi na te docinki.
Jedynie z tego koledzy po fachu mieli prawo się śmiać, bo nikt nie mógł pochwalić się taką skutecznością w rozwiązywaniu spraw co ci dwaj.
– Tak, wstępne formalności mamy już za sobą. – Poleczko zapalił papierosa.
Tego w pracy policjanta Okrój szczerze nienawidził. Wszyscy palili. Nienormowane godziny pracy, stres, krew, obrazy nawiedzające go w koszmarach. Psychopaci, gwałciciele, mordercy, których wolałby nigdy nie spotkać. Zło w najczystszej postaci, o którym wolałby tylko czytać w kryminałach.
Nic z tych rzeczy nie wkurzało go tak bardzo jak kłęby dymu nikotynowego unoszące się nad każdą sprawą, każdym dokumentem i spotkaniem.
Jeśli kiedyś dostanie raka płuc, nigdy nie wziąwszy do ust ani jednego papierosa, to wytoczy proces o odszkodowanie Skarbowi Państwa.
„Chociaż Alicja na tym skorzysta i będzie miała za co żyć, jak mnie pokona ten ich rakotwórczy smród”, powiedział do siebie w myślach.
– Mamy coś więcej oprócz danych osobowych i demograficznych? – zapytał Okrój, patrząc na policjanta, który wydawał mu się najmłodszy i najbardziej przejęty sytuacją, w jakiej się znalazł tego poranka.
– Ze wstępnych ustaleń i analiz wynika…
Mężczyźnie przerwał śmiech kolegów.
– Młody, nie mamy czasu na takie gadki. – Poleczko poklepał policjanta po ramieniu. – Mówisz tak: kiedy, jak, gdzie i kto doprowadził tę panią do tego, że tu leży. No to lecimy: kiedy?
– Dzisiaj, przypuszczalnie około czwartej rano.
– Jak?
– Prawdopodobną przyczyną jest uderzenie w tył głowy.
– Świetnie ci idzie! Doskonale podkreślasz, że nikt nic nie wie na pewno. Gdzie?
– Ze wstępnych ustaleń…
– Młody, no ja cię proszę. Gdzie? – Marek tracił cierpliwość.
– Tutaj. Denatki nie przenoszono ani nie przewożono – powiedział, wskazując ręką na miejsce, w którym leżała.
– Tego jesteśmy pewni?
Zdenerwowany policjant pokiwał nieśmiało głową.
– Rozumiem, czyli nie jesteśmy. To jeszcze może wspomnę, że naprawdę nie musiałeś pokazywać. Wszyscy tutaj zebrani wiedzą, gdzie leży martwa kobieta. To właśnie z jej powodu się tu znaleźliśmy. Ale brawo! Świetnie ci idzie. Czas na ostatnie pytanie. Najważniejsze. Jesteś gotowy? Kto to zrobił?
– Nie wiemy – odpowiedział przestraszony.
– I bardzo dobrze! Bo gdyby ktoś coś wiedział, to przecież nikt by mnie ani kolegi tutaj z rana nie ściągał. Nie mielibyśmy pracy, gdybyście już to wiedzieli! No to teraz, żeby dostać kolejnego plusa, bierzesz kajecik, długopis, ołówek czy co tam wolisz i lecisz na ploteczki do tych ludzi, co tu się nam tak tłumnie zebrali wokół taśmy. Tym razem role się odwrócą. Ty będziesz pytał, oni będą odpowiadać, a jak się czegoś dowiesz, to mi dasz znać, dobrze? Miałeś jakieś zajęcia z tego w tej szkole, co ją wczoraj skończyłeś? Tylko bardzo cię proszę, wróć z czymś istotnym, bo to, że nikt niczego nie widział ani nie słyszał, to ja wiedziałem, jak tylko wstałem dzisiaj z łóżka.
Młodszy policjant kiwnął głową, otarł pot z czoła i szybkim krokiem poszedł w kierunku gapiów.
Poleczko przykucnął obok kobiety. Podniósł głowę i rozejrzał się po okolicy. Denatka leżała w odległości kilku metrów od skraju klifu. Miejsca, które mieszkańcy i turyści chętnie odwiedzają latem, ale nie o tej porze dnia.
„Trudno będzie coś ustalić. Żeby tutaj dojść, trzeba przejść przez las. Kto i gdzie miałby zauważyć ją albo sprawcę? To nie będzie prosta sprawa” – przeszło mu przez myśl.
– Zaraz wszyscy pożałują, że przyleźli się tu gapić – powiedział sam do siebie, obserwując determinację młodszego kolegi.
Na widok zbliżającego się funkcjonariusza tłum się przerzedził, ale policjant zaczął wołać tych, którzy udawali, że wcale przed chwilą tutaj nie stali i nie próbowali dostrzec za policyjnym parawanem choćby fragmentu zbrodni popełnionej na orłowskim klifie.
– Jest całkiem zwyczajnie ubrana. Nie wygląda, jakby wracała z imprezy albo biegała. Co w takim razie robiła tu o czwartej rano? – myślał dalej głośno Poleczko.
Odpowiedziała mu cisza.
– Wiemy, kto to jest? Mamy już kontakt do jej rodziny? – Powoli podniósł się z ziemi.
Znowu nikt nie odpowiedział na jego pytanie, więc mężczyzna powtórzył je głośniej, odwracając głowę w kierunku stojących kilka metrów od niego policjantów.
– Pracujemy nad tym – odparł jeden z nich, a reszta grupy milczała.
– Marek, nic tu po nas. Widzę, że panowie sobie świetnie radzą sami. Spadamy stąd – powiedział Okrój do kolegi.
Nadal czuł zmęczenie i nie rozumiał, dlaczego ludzie z własnej woli przychodzą tutaj, zamiast zostać na dole, na plaży. Wprawdzie z parkingu na klif szli pod górę nie dłużej niż piętnaście minut, mimo to nie uważał, że ma to jakikolwiek sens. „Widoki jak wszędzie w Trójmieście, tu jest tylko trochę wyżej”, pomyślał, patrząc przez chwilę na panoramę Gdyni, morze i pływające statki.
– Jak już któryś z was coś sensownego ustali, to wiecie, gdzie nas szukać. Weźcie się wreszcie do roboty, bo w ciągu trzech godzin dowiedzieliście się tyle, ile mój sześcioletni syn ustaliłby w pół godziny. – Poleczko przygniótł papierosa czubkiem buta i spojrzał na Okroja. – Zostajesz tu, żeby kontemplować swoje życie, patrząc na bezkres Bałtyku i słuchając szumu fal, czy spadamy? – Zaśmiał się ze swojego żartu, ale Czarek go chyba nie zrozumiał. – Spadamy? Klif? Z klifu można spaść? Kontaktujesz w ogóle? – Pomachał przed oczami koledze, który nadal nie zwracał na niego uwagi.
Okrój rzucił mu wymowne spojrzenie i ruszył przed siebie. Przynajmniej droga powrotna prowadziła w dół.
Milczeli, układając w głowie plan działania. Okrój wyciągnął z kieszeni telefon i zaczął wybierać numer do żony. Chciał jej powiedzieć, że jednak uda mu się odprowadzić dzisiaj córkę do przedszkola.
Nagle Poleczko się zatrzymał. Spojrzał skonsternowany na Czarka.
– Kurwa, stary, ty wiesz, kto to jest? – Zabrał mu telefon z ręki.
– Halo, Czarek? Słyszysz mnie? – Z telefonu Okroja odezwał się głos żony.
Poleczko rozłączył rozmowę.
– Kto to jest? Ta kobieta? Czy o kogo ci chodzi? Oddawaj mi ten telefon – powiedział zdenerwowany Okrój.
Nienawidził, gdy Marek zabierał mu komórkę, a kolega robił to notorycznie, kiedy chciał coś powiedzieć i uważał, że nie może poczekać ani chwili dłużej. Ich relacja była zawiła i skomplikowana. Pewnie jak każda, która trwa przez wiele lat.
– Ofiara. Widzieliśmy ją wczoraj.
– Gdzie ją widzieliśmy? – Okrój zmarszczył brwi i spojrzał badawczo na Marka.
Ten patrzył przed siebie pustym wzrokiem. Milczał.
– Poleczko, do cholery, odezwij się. Kto to jest?! – Czarek podniósł głos, ale zaraz zamilkł.
Zrozumiał, o czym mówił kolega. Wiedział, kim jest ofiara. Przypomniał sobie te długie czarne włosy, wczoraj nieubrudzone krwią, związane w kok na czubku głowy. Przerażony wzrok i bladą twarz. Teczkę, którą kobieta ściskała w rękach. Dlaczego pozwolili jej wyjść z komisariatu?
– Czarek, daliśmy ciała. Pierwszy raz od dwudziestu lat, rozumiesz to? Ona nie żyje przez nas.
Paulina siedziała na kanapie i wpatrywała się w rozłożone na podłodze rzeczy. Latarka, baterie, śpiwór, kosmetyczka, butelka na wodę, buty trekkingowe, apteczka, mapa, dwa swetry, ręcznik, kompas…
– Daj już spokój, masz wszystko – rzuciła Julia, przechodząc między łazienką a kuchnią. Zatrzymała się na chwilę w progu salonu i zobaczyła, że jej siostra znowu to robi: próbuje być przygotowana na każdą okoliczność. – Wiesz chociaż, jak się tego używa? – powiedziała, wskazując na busolę.
– Zajmij się swoim plecakiem – odburknęła Paulina.
– Nie denerwuj się, podejrzewam, że zrobiłaś szybki kurs obsługi kompasu i nawet masz już na to certyfikat, co? Kilka filmików na YouTubie obejrzałaś, może nawet jakąś książkę kupiłaś? – Julia nabijała się z siostry, ale Paulinie nie było do śmiechu.
– Spakowałaś się? – zapytała zirytowana.
– Już dawno, plecak stoi w przedpokoju! – zawołała Julia, szukając w lodówce czegoś na kolację. – Idziemy na pizzę?
Paulina wywróciła oczami i westchnęła.
– Musimy zjeść to, co mamy, żeby nie zostawiać jedzenia – powiedziała, wchodząc do kuchni. – Nie będziemy niczego wyrzucać, a nie zabierzemy ze sobą pudełka jajek i jogurtów. – Zaczęła opróżniać lodówkę.
Teraz Julka przewróciła oczami.
– Okej, wyluzuj. – Jak zawsze musiała wypomnieć siostrze, że za bardzo się przejmuje. – Śpisz dzisiaj w domu czy u Szymona?
– W domu, jedziemy na dworzec razem. Wychodzimy szósta piętnaście. Autobus mamy o szóstej trzydzieści, dojedziemy z półgodzinnym zapasem. Musisz wstać najpóźniej o piątej dwadzieścia.
Julia się zaśmiała.
– Boisz się, że się spóźnię? Że zaśpię na pociąg? Paulina, ostatnio przechodzisz samą siebie. Nie musisz mnie ciągle pilnować.
– Dajesz mi ku temu powody.
– Jestem dorosła – powiedziała stanowczo Julia.
– Przepraszam, ale martwię się o ciebie. Wiesz, że chcę dobrze. – Paulina zdawała sobie sprawę, że za bardzo osacza siostrę, lecz obie wiedziały, dlaczego tak się dzieje.
– Nie musisz mnie przepraszać, po prostu się tak nie zachowuj. Więcej przestrzeni – powiedziała Julia, kreśląc dłońmi koło wokół siebie. – No chociaż tyle.
Paulina podeszła do siostry i objęła ją ramieniem.
– I co zrobisz z tą przestrzenią?
– Kogoś do niej zaproszę – zaśmiała się.
– Po moim trupie – odparła siostra. – Nie podzielę się tobą z żadnym facetem.
– Wiem, że żartujesz, a ja nie potrzebuję do szczęścia żadnego faceta. Po prostu przestań się tak o mnie martwić, dobrze?
– To śpię u Szymona. Widzimy się na peronie.
– Świetnie, to zamówię pizzę. – Julka znowu się zaśmiała.
Paulina zmrużyła oczy i spojrzała na nią, udając, że się złości. Wiedziała, że Julia nie zrobi niczego wbrew niej. Zastanawiała się, dlaczego siostra jest w tak dobrym humorze. Właśnie wyszła z kuchni, nucąc coś pod nosem.
– Szósta piętnaście, nastaw sobie budzik! – zawołała za nią, ale odpowiedziało jej trzaśnięcie drzwiami.
– Laba diena, kiek tai kainuoja?*
– Nie wygłupiaj się. I tak nie zrozumiesz odpowiedzi.
– Laba diena, kiek tai kainuoja? – powtórzył, wyraźnie akcentując każdą głoskę.
Paulina odeszła kilka kroków, żeby nie wybuchnąć śmiechem i nie wprawiać sprzedawcy w konsternację.
Szymon zawsze uczył się kilku zwrotów w języku kraju, w którym zamierzali spędzić wakacje, i usilnie próbował się nimi posługiwać. Witał się, dziękował, zamawiał jedzenie w restauracji, a nawet pytał o drogę. Chyba nigdy nie udało mu się dogadać i zazwyczaj kończyli, błądząc po mieście albo prosząc o pomoc kogoś, kto zna angielski.
Mężczyzna odpowiedział Szymonowi szybko, uśmiechając się pod nosem.
– Nesuprantu**. – Szymon nie dawał za wygraną. – Ne-su-pran-tu. – Znowu wyraźnie wyartykułował każdą sylabę. – Idon’t understand, please repeat it slowly*** – dodał zniechęcony.
Paulina wyciągnęła telefon, żeby nagrać tę komiczną sytuację, ale Szymon zrezygnował już z próby dogadania się ze sprzedawcą. Pokazał palcem na ceramiczny magnes w kształcie Ostrej Bramy, z napisem „Vilnius”. Handlarz napisał cenę na kartce.
Telefon zawibrował. Paulina zobaczyła na ekranie informację o nowej wiadomości.
– Mówił tak szybko i niewyraźnie, że nic nie zrozumiałem. Odrobina dobrej woli i moglibyśmy się dogadać – powiedział rozczarowany.
– Może poprzestaniesz na doskonaleniu angielskiego. – Uśmiechnęła się i objęła narzeczonego w pasie. Schowała komórkę do kieszeni.
– Pamiętasz, jak zgubiliśmy się w Barcelonie? Kogokolwiek pytaliśmy, nie znał angielskiego. Tych kilka zdań, które umiałem po hiszpańsku, uratowało nam życie – przypomniał z dumą.
– Doceniam, że się starasz, ale chodźmy już stąd. Facet dziwnie na nas patrzy. A w Barcelonie ostatecznie pomógł nam taksówkarz, bo pomyliłeś prawą stronę z lewą.
Odeszli kilka kroków od straganu z pamiątkami. Paulina spojrzała na zegarek.
– Spieszy ci się gdzieś? – zapytał Szymon.
Od kiedy przyjechali do Wilna, cały czas padało. Dzisiaj był pierwszy słoneczny dzień, oni zaś spędzali tutaj ostatnie godziny wakacji. Od rana włóczyli się uliczkami i korzystali z dobrej pogody.
– Nie, po prostu jutro wyjeżdżamy, a chciałabym jeszcze tyle zobaczyć.
Szymon ze zrozumieniem kiwnął głową. Wiedział, że Paulina ma wszystko zaplanowane i że będzie zła, jeśli nie odhaczą atrakcji z listy. Ona z kolei nie zdawała sobie sprawy, że na dzisiejszy wieczór zaplanował dla nich romantyczną kolację w ogrodzie Bernardyńskim, podczas której znowu chciał poruszyć temat ślubu. Od czasu zaręczyn Paulina unikała tego tematu, a on uważał, że cztery lata to wystarczająco długi okres, żeby zastanowić się, czy wziąć ślub kościelny, czy cywilny, i w jakiej sukni. Ostatnio zakończyli rozmowy na tworzeniu listy gości. Żadne z nich nie mogło się pogodzić z tym, że ich rodziny nie pojawią się na ślubie w komplecie, ale dobrze wiedzieli, że to już nigdy nie będzie możliwe.
Szymon nie chciał dłużej czekać. Wstępnie zarezerwował salę i rozeznał się w dostępności terminów u fotografa i wodzireja, który mógłby poprowadzić zabawę weselną. Dzisiaj postanowił porozmawiać o tym z Pauliną.
Bał się jej reakcji, ale jednocześnie liczył na to, że narzeczona doceni jego inicjatywę.
– To co mamy dalej w planach? Jest trzynasta, może najpierw ten portal?
Paulina kiwnęła głową. Szymon odniósł wrażenie, że wcale nie jest zadowolona z jego pomysłu. Nie lubił, kiedy musiał się domyślać, co tak naprawdę sądzi.
– Jakiś inny plan? Portal na koniec? Może zobaczymy go jutro przed wyjazdem, skoro stoi przy dworcu?
– Nie, może być teraz, wszystko mi jedno – powiedziała szybko i ruszyła przed siebie.
Szymon zmarszczył brwi. Podbiegł kilka kroków i złapał ją za rękę.
– Co się dzieje? – Spojrzał jej w oczy.
– Nic, po prostu jestem dzisiaj trochę zmęczona.
– Od rana jesteś nieobecna. Myślałem, że się na mnie złościsz. Tylko nie wiem, z jakiego powodu.
– Szymon, możesz nie drążyć tematu? Po prostu się nie wyspałam i koniec. Idziemy?
*Laba diena… (lit.) – Dzień dobry, ile to kosztuje?
**Nesuprantu (lit.) – Nie rozumiem.
***Idon’t understand… (ang.) – Nie rozumiem, proszę powtórzyć powoli.
– Pociąg osobowy ze stacji Gdynia Główna do stacji Kraków Główny przez stacje Tczew, Warszawa Gdańska, Piotrków Trybunalski, Częstochowa wjedzie na tor pierwszy przy peronie drugim. Podróżni proszeni są o zachowanie ostrożności i odsunięcie się od krawędzi peronu.
– Odłóż ten telefon, mamy jeszcze piętnaście minut – powiedział Szymon, widząc, że jego dziewczyna coraz bardziej się denerwuje.
– Umawiałyśmy się, że będzie pół godziny temu. Nie znasz jej, może nawet nie słyszała budzika. Skoro nie odbiera… – Urwała na chwilę, słysząc w słuchawce jakiś dźwięk. – Julka?! Nie, to tylko poczta głosowa. Świetnie! Pewnie jeszcze rozładował się jej telefon, a ona przewraca się teraz w łóżku na drugi bok. Nie dotrze na czas. Sama ma pokonać trasę z Gdańska w Bieszczady?
Jarek stał oparty o filar peronu na dworcu Gdańsk Główny i studiował mapę szlaków. Zerkał na swoją rozpiskę tras i kolejny raz dokładnie analizował w myślach, czy wszystko dobrze zaplanował.
„Pierwszego dnia Połonina Caryńska, na rozgrzewkę. Jeśli dobrze pójdzie, to drugiego dnia Bukowe Berdo, potem Rozsypaniec i Halicz. Nie pamiętam, które podejście było prostsze, muszę to jeszcze przeanalizować. Czwartego dnia wejdziemy na Tarnicę, chyba że Szymon będzie nalegał, żeby zrobić to wcześniej, to możemy spróbować zamienić dzień piąty z szóstym. Chociaż nie, trzeba się trzymać planu. Nie ma żadnych odstępstw, bo jak się za bardzo zmęczą podejściem na Tarnicę, to następnego dnia…”.
– Julka! Gdzie ty byłaś?! – Krzyk Pauliny przerwał Jarkowi analizowanie trasy wyprawy.
– Przecież zdążyłam – powiedziała spokojnie, stawiając swój plecak obok nóg siostry.
Jarek uśmiechnął się pod nosem. Opanowanie tej dziewczyny zawsze wzbudzało w nim podziw. Była wulkanem energii, ale jednocześnie potrafiła zachować zimną krew wtedy, kiedy wymagała tego sytuacja. Szczególnie w kontaktach ze starszą siostrą.
– Miałaś być pół godziny temu! Dzwoniłam do ciebie! – Paulina swoim podniesionym głosem zwracała uwagę coraz większej liczby osób stojących na peronie.
– Nie wzięłam telefonu.
– Jak to nie wzięłaś?! Jak my się będziemy komunikować w górach?! Czy ty oszalałaś!? Mówiłam ci, że jesteś nieodpowiedzialna! Zgubisz się gdzieś i jak cię znajdziemy?!
– Przecież nie będziemy się rozdzielać. Teraz to już nawet na pewno jesteś skazana na swoją siostrę przez najbliższy tydzień. – Julia uśmiechnęła się szeroko.
Paulina przymknęła oczy i zaczęła odliczać w myślach od jednego do dziesięciu. Nie miała pojęcia, dlaczego tak bardzo się od siebie różnią.
Łączyły je więzy krwi, a dzieliło wszystko inne.
Pociąg wtoczył się na peron. Szymon wziął plecaki swój oraz Pauliny i stanął pierwszy przy drzwiach do ich wagonu. Jarek podszedł powoli do Julki. Przywitał się z nią i zaproponował, że poniesie jej bagaż. Nie protestowała. W końcu zapakowała wszystko z listy, którą przygotowała jej siostra, i plecak ważył pewnie prawie tyle co jego właścicielka.
Szymon szedł kilka kroków za Pauliną i cały czas patrzył w ekran telefonu. Kiedy zatrzymała się, żeby na niego poczekać, powiedział jej, że musi załatwić coś ważnego i żeby szła swoim tempem.
– Zaraz do ciebie dołączę. – Nawet nie oderwał wzroku od smartfona, gdy to mówił, co zirytowało jego narzeczoną.
Przyspieszyła kroku i stanęła na wprost portalu – potężnego betonowego okręgu, wewnątrz którego znajdowało się lustro. Właściwie to ekran, bo instalacja zamontowana na starym mieście, w pobliżu dworca kolejowego, nie służyła do oglądania własnego odbicia. Wyświetlała obraz pochodzący z takiej samej konstrukcji znajdującej się w Lublinie, na placu Litewskim. Kamery pokazywały na żywo to, co się działo na ulicach w obu miejscowościach. Instalacja miała łączyć ludzi podczas pandemii koronawirusa, która ograniczyła możliwość spotkań i podróży. Podobno mieszkańcy Lublina i Wilna umawiali się nawet na wspólne wypicie kawy na ulicach swoich miast.
Paulina minęła portal i weszła do budynku dworca. Czytała, że w środku mieści się muzeum kolejnictwa, i chciała sprawdzić, czy wystawa jest warta zobaczenia. Rozejrzała się naokoło, ale liczba ludzi, którzy przechodzili obok niej z walizkami, dźwięk nadjeżdżającego pociągu i komunikaty nadawane przez megafon zniechęciły ją.
Wyszła z budynku. Zobaczyła, że Szymon przechodzi właśnie przez przejście dla pieszych. Koszulka z napisem „Jestem z Gdańska” wyróżniała go z tłumu przechodniów.
Paulina spojrzała na ekran telefonu. Było po trzynastej. Wolnym krokiem ruszyła w kierunku narzeczonego, który zdążył już schować smartfon do kieszeni. Uśmiechnął się do niej czule.
– Przepraszam, to nie mogło czekać. Obiecuję, że do wieczora jestem już tylko dla ciebie – powiedział, łapiąc Paulinę za rękę. – W sumie to niesamowite, że człowiek potrafi wymyślić coś takiego. My jesteśmy w Wilnie, tamci w Lublinie i możemy widzieć się na żywo. Ludzie mają niezwykłe umysły. Wszystko w porządku? – zapytał, widząc, że jego narzeczona znowu jest nieobecna.
– Tak, wszystko dobrze, zamyśliłam się – odpowiedziała zirytowana. Ile jeszcze razy o to dzisiaj zapyta?
– To co? Nagrywamy coś na kanał czy odpuszczamy? – Nie czekając na jej reakcję, zaczął wyciągać z plecaka statyw do aparatu.
Westchnęła. Od kiedy zaczęli wrzucać wideo z podróży na kanał na YouTubie, zwiedzanie nowych miejsc mniej ją cieszyło. Szymon ciągle coś nagrywał, a potem wieczorami siedział przed komputerem i montował filmy. Początkowo ich to bawiło i kilka razy dziennie sprawdzali, ile osób obejrzało już materiał. Udało im się nawet trochę zarobić na współpracach z firmami, których ubrania, herbatę czy buty pokazywali na nagraniach, ale w tej zabawie w ogóle nie chodziło o pieniądze. Dla Szymona była to odskocznia od pracy, hobby, któremu poświęcał coraz więcej czasu. Tymczasem początkowy entuzjazm Pauliny przerodził się we frustrację.
– Kilka kadrów, przejdziesz przez to przejście, potem staniesz przy ekranie, nagramy to od tyłu… – Nagle zamilkł. Wpatrywał się w instalację pokazującą, co dzieje się w Lublinie.
– Co jest? – zapytała i podeszła kilka kroków w kierunku portalu.
– Czy to… Czy ona… Ale jak to? Przecież… – Szymon nie potrafił powiedzieć niczego sensownego. – Wydaje mi się… Ale to nie jest możliwe, żeby…
– Julia? – Paulina pierwszy raz od wielu lat wypowiedziała na głos imię siostry.
Paulina otworzyła oczy, kiedy pociąg zaczął hamować. Zbliżali się chyba do kolejnej stacji, bo w przedziale co chwila robiło się jasno od świateł ulicznych latarni.
Julka spała z głową na jej kolanach. Paulina spojrzała na łagodną twarz siostry i pogładziła ją po czarnych włosach. Gdyby jej nie znała, pomyślałaby, że nie ma jeszcze skończonych dwudziestu lat. Wyglądała tak niewinnie.
Jakby nigdy nie zrobiła niczego złego.
Martwiła się o nią. O to, co będzie robić po skończeniu studiów na politechnice. Martwiła ją jej lekkomyślność. To, czy wytrzyma w pracy na etacie dłużej niż miesiąc? Jaka czeka ją przyszłość? Czy poradzi sobie z dorosłością? Zbyt szybko wszystko ją nudziło. Zbyt łatwo ulegała wpływom innych. Miała sto pomysłów na minutę i większości nie doprowadzała do końca. Przez kolejne egzaminy na studiach przeszła dzięki pomocy Pauliny, bo ta mobilizowała ją do nauki, pilnowała terminarza i przypominała jej o zaliczeniach. „Co ty byś beze mnie zrobiła?”, pomyślała.
Jarek też otworzył oczy i spojrzał na Paulinę, a potem przeniósł wzrok na Julię i wpatrywał się w nią dłuższą chwilę. Później znowu popatrzył na starszą z sióstr Wrońskich. Nic nie mówił.
Paulinie zrobiło się nieswojo. Odwróciła głowę w stronę okna.
Cały czas czuła na sobie wzrok Jarka.
Oboje mieli wrażenie, że czas się zatrzymał. Jakby przebywali w zupełnie innej rzeczywistości. Nie w Wilnie, ale w jakiejś przestrzeni, w której znaleźli się tylko we troje.
Nie było ludzi, ulicznego zgiełku, a czas nie płynął. Byli tylko Szymon, Paulina i Julia.
Albo kobieta łudząco do niej podobna.
Stała dokładnie naprzeciwko nich. Ona patrzyła w ekran w Lublinie, oni robili to samo w Wilnie. Szymon intensywnie wpatrywał się w jej twarz, szukając potwierdzenia, że to Julka. Nie był pewien.
– Julia? Czy to jest Julia? – Paulina nie odrywała wzroku od kobiety.
– Jakim cudem? – zapytał Szymon, chociaż dobrze wiedział, że odpowiedź na to pytanie zna tylko jedna osoba. Ta, na którą teraz patrzyli. Oddalona od nich o kilkaset kilometrów.
Kobieta w Lublinie nie ruszała się, dokładnie tak jak oni. Trudno było stwierdzić, czy jest tak samo zaskoczona. Obraz nie był najlepszej jakości.
– Co robimy? – zapytała cicho Paulina. Stała krok za Szymonem, jakby jego plecy mogły stanowić barierę chroniącą przed tym, co się właśnie działo.
– Musimy się upewnić, że to ona. – Szymon poczuł, że wraca do rzeczywistości. Początkowy szok ustąpił jak zawsze logicznemu myśleniu i metodycznemu działaniu. – Masz jakąś kartkę? – Nie czekając na odpowiedź, zaczął przeszukiwać ich plecak.
Paulina nie ruszyła się ani o krok. Intensywnie wpatrywała się w ekran.
Patrzyła tamtej kobiecie prosto w oczy i zastanawiała się, co będzie dalej.
Redakcja: Adrianna Hess
Korekta: Katarzyna Skwark, Karolina Przybył
Projekt okładki i stron tytułowych: Mariusz Banachowicz
Zdjęcia wykorzystane na okładce: archiwum Mariusza Banachowicza
Skład i łamanie: Dariusz Ziach
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.
03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210
www.wydawnictwomieta.pl
tel. +48 505 636 224
ISBN 978-83-68371-36-9