Rosario Tijeras - Jorge Franco - ebook + książka

Rosario Tijeras ebook

Jorge Franco

3,9
27,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

 

To właśnie Franco spośród kolumbijskich autorów chciałbym przekazać pałeczkę.
Gabriel García Márquez


Zakochałem się w Rosario Tijeras. W bohaterce i w powieści.
Marcin Meller


Tytułowa Rosario Tijeras to urodziwa płatna zabójczyni, ciężko postrzelona podczas jednej ze swoich wypraw. Gdy walczy o życie w szpitalu, jej przyjaciel Antonio snuje opowieść o burzliwym życiu dziewczyny, utkaną ze wspomnień i strzępków zasłyszanych historii. Ujawnia przy tym namiętne uczucia, jakie żywi wobec Rosario. Głośna powieść Jorge Franco ukazuje obraz kolumbijskiego miasta Medellín w latach osiemdziesiątych – pełen brutalności, walk między członkami gangów narkotykowych, wszechobecnej biedy i dążenia za wszelką cenę do lepszego życia.
W 2005 roku książkę przeniósł na wielki ekran kolumbijski reżyser Emilio Maill.

Ponieważ Rosario została postrzelona w chwili, kiedy ją całowano, ból miłości pomylił jej się z bólem śmierci. Ale kiedy
oderwała swoje usta od tamtych ust i zobaczyła pistolet, zrozumiała.
– Poczułam dreszcz na całym ciele. Myślałam, że to pocałunek... – powiedziała, mdlejąc w drodze do szpitala.
– Nic nie mów, Rosario... – zacząłem, a ona ścisnęła moją rękę i poprosiła, żebym nie pozwolił jej umrzeć.
– Nie chcę umierać, nie chcę.

(fragment)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 181

Oceny
3,9 (7 ocen)
2
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Jorge Franco

ROSARIO TIJERAS

przełożył Tomasz Pindel

Tytuł oryginału: Rosario Tijeras

Copyright © 1999 Jorge Franco Ramos

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXVIII

Copyright © for the Polish translation by Tomasz Pindel, MMXVIII

Wydanie II

Warszawa MMXVIII

Modlitwa do Sędziego Sprawiedliwego

Jeśli oczy mają, niech mnie nie dojrzą,

Jeśli ręce mają, niech mnie nie dosięgną,

Jeśli stopy mają, niech mnie nie dogonią,

Nie pozwól, by mnie zaszli od tyłu,

Nie pozwól, by moja śmierć była nagła,

Nie pozwól, by moja krew się rozlała,

Ty, który wiesz wszystko,

Znasz moje grzechy,

Ale i moją wiarę,

Nie opuszczaj mnie.

Amen.

1

Ponieważ Rosario została postrzelona w chwili, kiedy ją całowano, ból miłości pomylił jej się z bólem śmierci. Ale kiedy oderwała swoje usta od tamtych ust i zobaczyła pistolet, zrozumiała.

– Poczułam dreszcz na całym ciele. Myślałam, że to pocałunek… – powiedziała, mdlejąc w drodze do szpitala.

– Nic nie mów, Rosario… – zacząłem, a ona ścisnęła moją rękę i poprosiła, żebym nie pozwolił jej umrzeć.

– Nie chcę umierać, nie chcę.

Chociaż próbowałem ją pocieszać, moja mina mówiła za siebie. Nawet umierając, wyglądała pięknie, bosko fatalna, wykrwawiała się, kiedy nieśli ją na salę operacyjną. Pędzące nosze, rozchybotane drzwi i stanowcze polecenie pielęgniarki oddzieliły mnie od niej.

– Daj znać mojej mamie – usłyszałem.

Jak gdybym miał pojęcie, gdzie mieszka jej matka. Nikt tego nie wiedział, nawet Emilio, który tak dobrze znał Rosario i miał szczęście z nią być. Zadzwoniłem do niego, żeby mu powiedzieć. Zaniemówił i musiałem powtarzać mu to, w co sam nie wierzyłem, ale przez to ciągłe powtarzanie – bo chciałem sprowokować go, żeby wreszcie coś powiedział – stanąłem nogami na ziemi i zrozumiałem, że Rosario umiera.

– Tracimy ją, stary.

Powiedziałem to tak, jakby Rosario należała do nas obydwu, choć może rzeczywiście kiedyś tak było – jeśli już, to przypadkiem albo w moich nieustających, pełnych pożądania marzeniach.

– Rosario.

Bez przerwy powtarzam jej imię, podczas gdy na zewnątrz zaczyna świtać, a ja czekam, aż przyjedzie Emilio, choć on na pewno nie przyjedzie, czekam, aż ktoś wyjdzie z sali operacyjnej i coś powie. Świta wolniej niż zwykle, widzę, jak jedno po drugim gasną światła w górnej dzielnicy, skąd kiedyś przyszła Rosario.

– Popatrz uważnie tam, gdzie pokazuję. Nad tym rządkiem żółtych świateł, trochę wyżej, był mój dom. Pewnie doña Rubi teraz siedzi tam i modli się za mnie.

Niczego nie widziałem, tylko jej palec wskazujący najwyższe partie wzgórz, ozdobiony pierścionkiem, jakiego wcześniej nie spodziewałaby się mieć, i jej śniade ramię, i jej zapach. Jej ramiona odsłonięte jak prawie zawsze, jej kuse koszulki i piersi, tak zadarte jak palec, którym pokazywała. A teraz umiera, choć tak długo udawało jej się wymykać śmierci.

– Mnie nie można – powiedziała kiedyś. – Jestem jak chwast, którego nie da się wyplenić.

Skoro nikt nie wychodzi, to znaczy, że wciąż żyje. Pytałem już kilka razy, ale niczego nie mówią; nie zarejestrowaliśmy jej, nie było czasu.

– Dziewczyna, ta z postrzałem.

– Tu prawie wszyscy trafiają z postrzałem – powiedziała mi recepcjonistka.

Myśleliśmy, że jest odporna na kule, nieśmiertelna, choć zawsze otaczali ją zmarli. Poczułem pewność, że któregoś dnia wszystkich nas to czeka, ale pocieszałem się słowami Emilia: ona ma pod skórą kuloodporną kamizelkę.

– A pod ubraniem?

– Jędrne ciało – odpowiedział Emilio niby żartem. – I ogranicz się do patrzenia.

Rosario podobała się nam wszystkim, ale tylko Emilio miał odwagę, bo trzeba przyznać, że to nie była wyłącznie kwestia szczęścia. Trzeba było mieć odwagę, żeby kręcić z Rosario, ale nawet gdybym się na nią zdobył, pojawiłem się zbyt późno. To właśnie Emilio miał Rosario naprawdę, to on odebrał ją poprzedniemu właścicielowi, on zaryzykował życie i wprowadził ją w nasze towarzystwo. „Zabiję jego, a potem ciebie” – tak, pamiętam, groził jej Ferney. Pamiętam, bo zapytałem Rosario:

– Co ci powiedział Farley?

– Ferney.

– Właśnie, Ferney.

– Że najpierw zabije Emilia, a potem mnie – wyjaśniła mi Rosario.

Znowu zadzwoniłem do Emilia. Nie pytałem, czemu nie przychodzi; musiał mieć swoje powody. Powiedział, że też nie śpi i że na pewno niedługo przyjdzie.

– Nie po to dzwonię. Masz telefon do mamy Rosario?

– Dowiedziałeś się czegoś?

– Nie. Wciąż są w środku.

– Ale co, co mówią?

– Nic, nic nie mówią.

– I powiedziała im, żeby dali znać matce? – zapytał Emilio.

– Powiedziała to, zanim ją zabrali.

– Dziwne – stwierdził Emilio. – Z tego, co wiem, nie widywała się ze swoją mamą.

– To wcale nie jest dziwne, Emilio, teraz to naprawdę poważna sprawa.

Rosario zawsze starała się zapomnieć o wszystkim, co za sobą zostawiła, ale przeszłość ciążyła jak balast, którego nie mogła się pozbyć nawet na sali operacyjnej, bo wpychał się między monitory i pojemniki z tlenem i czekał, aż odzyska przytomność.

– Jak pan mówi, że się nazywała?

– Nazywa – poprawiam pielęgniarkę.

– No to jak się nazywa?

– Rosario – wypowiadam jej imię z ulgą.

– A nazwisko?

Rosario Tijeras, powinienem był powiedzieć, bo tak ją znałem. Tijeras, nożyczki. Ale Tijeras to nie było jej nazwisko, to była raczej jej historia. Zmienili jej nazwisko, bez jej zgody czy wręcz przy sprzeciwie, a ona nigdy nie zrozumiała, że ludzie z dzielnicy wyświadczyli jej w ten sposób wielką przysługę, bo w tym kraju bękartów zastąpili panieńskie nazwisko matki przydomkiem. Potem się przyzwyczaiła i nawet polubiła tę nową tożsamość.

– Już samym nazwiskiem straszę – powiedziała mi w dniu, kiedy ją poznałem. – Podoba mi się to.

I widać było, że się jej podoba, bo wymawiała swój przydomek, akcentując każdą sylabę, i kończyła uśmiechem, jak gdyby białe zęby były jej drugim nazwiskiem.

– Tijeras – podyktowałem pielęgniarce.

– Tijeras?

– Tak, Tijeras – powtórzyłem, naśladując ruch ostrzy dwoma palcami. – Nożyczki, takie, co tną.

„Rosario Tijeras” – zapisała po chwili z głupim uśmieszkiem.

Tak przyzwyczailiśmy się do tego przydomka, że nie wyobrażaliśmy sobie, by mogła nazywać się inaczej. W ciemności korytarza myślałem o niespokojnej samotności Rosario na tym świecie, bez własnej tożsamości, która stanowiłaby jej oparcie, zupełnie od nas odmiennej: bo my możemy dokopać się do naszej przeszłości nawet na końcu świata, z nazwiskami zjednującymi nam aprobatę, a nawet przynoszącymi wybaczenie naszych zbrodni. Życie dla Rosario nie było takie łaskawe; dlatego tak bardzo się kryła, otaczając się zasiekami, bronią i nożyczkami, seksem i karą, rozkoszą i bólem. Jej ciało nas oszukiwało, myśleliśmy, że można znaleźć w nim przyjemność, tak sugerowała jej cynamonowa sylwetka, miało się ochotę jej zakosztować, poczuć delikatność jej czystej skóry, zawsze miało się ochotę wejść w Rosario. Emilio nigdy nam nie opowiadał, jaka ona jest. Miał o czym mówić, bo brał ją wiele razy, przez dłuższy czas, przez wiele nocy, podczas których słyszałem, jak jęczą w drugim pokoju, jak godzinami wykrzykują swoje długie orgazmy, ja w pokoju obok, rozpamiętujący moją jedyną noc z nią, tę głupią noc, kiedy wpadłem w jej pułapkę, jedyną noc, kiedy Rosario umierała z miłości.

– O której ją przyniesiono? – zapytała pielęgniarka z formularzem w ręku.

– Nie wiem.

– Ale mniej więcej która była?

– Chyba czwarta – powiedziałem. – A która teraz jest?

Pielęgniarka obróciła się, żeby popatrzeć na zegar wiszący na ścianie za nami. „Wpół do piątej” – zanotowała.

Ciszę panującą na piętrach przerywa co chwila jakiś krzyk. Nastawiam uszu, żeby sprawdzić, czy to nie Rosario. Żaden z krzyków się nie powtarza, to ostatnie odgłosy tych, którzy nie zobaczą już poranka. Żaden głos do niej nie należy; przepełnia mnie nadzieja, bo myślę, że Rosario już nieraz wychodziła z takich sytuacji, historii, z którymi nie miałem nic wspólnego. Opowiadała mi o nich tak, jak opowiada się jakiś dobry film, z tą różnicą, że to ona była bohaterką swoich krwawych opowieści, bohaterką z krwi i kości. Ale między historią opowiedzianą i przeżytą jest spora różnica, a w tej, której byłem świadkiem, Rosario przegrywała. Słuchać, jak opowiada o litrach krwi utoczonej innym, a widzieć ją wykrwawiającą się na chodniku – to nie to samo.

– Nie jestem taka, jak myślisz – powiedziała mi kiedyś, na początku.

– No to jaka jesteś?

– To długa historia, parcero1 – powiedziała z załzawionymi oczami – ale poznasz ją.

Mimo że rozmawialiśmy dużo i o wszystkim, myślę, że poznałem ją tylko częściowo; a chciałbym poznać całą. Ale to, co mi opowiedziała, co widziałem i czego zdołałem się dowiedzieć, wystarczyło, żeby zrozumieć, że życie nie jest takie proste, jak się mówi, ale że warto byłoby żyć, jeśliby się miało gwarancję, że w którymś momencie natkniemy się na taką kobietę jak Rosario Tijeras.

– Skąd się wziął ten przydomek, nożyczki? – zapytałem którejś nocy z wódką w ręku.

– Od jednego faceta, którego wykastrowałam – odpowiedziała, patrząc na kieliszek, którego zawartość wlała sobie zaraz do gardła.

Nie miałem ochoty pytać dalej, przynajmniej tym razem, bo potem ciągle skręcało mnie z ciekawości i bombardowałem ją pytaniami; na niektóre odpowiadała, przy innych mówiła, żebyśmy je zostawili na później. Ale odpowiedziała mi na wszystkie, na każde w swoim czasie, czasami nawet dzwoniła do mnie w środku nocy i odpowiadała mi na jakieś nigdy niezadane. Odpowiedziała na wszystkie z wyjątkiem jednego, choć powtarzałem je wiele razy.

– Byłaś kiedyś zakochana, Rosario?

Zamyślała się, patrzyła gdzieś w dal, a za całą odpowiedź starczał jej uśmiech, najpiękniejszy na świecie, wobec którego traciłem mowę, niezdolny do stawiania innych pytań.

– Ty to mnie pytasz o głupoty – odpowiadała czasami.

Do sali, do której ją zawieźli, wchodzą i wychodzą zabiegani lekarze i pielęgniarki, pchają innych umierających albo rozmawiają ze sobą przyciszonymi głosami i z poważnymi minami. Wchodzą czyści i wychodzą z poplamionymi kitlami. Zastanawiam się, czy poznam krew Rosario; musi być inna niż pozostałe, krew, która krąży z prędkością dwieście na godzinę, krew gorąca i pełna jadu. Rosario zbudowana była z czegoś innego, Bóg nie miał nic wspólnego z jej stworzeniem.

– Jeśli chodzi o mnie i Boga, to nasze stosunki są kiepskie – powiedziała kiedyś, gdy rozmawialiśmy o Bogu.

– Nie wierzysz w Niego?

– Nie – powiedziała. – Generalnie nie wierzę w mężczyzn.

Specyficzną cechą Rosario było to, że mało się śmiała. Ciągle się uśmiechała, ale rzadko kiedy słyszeliśmy jej śmiech czy jakiś inny dźwięk wyrażający emocje. Przy żartach i nawet w najbardziej groteskowych sytuacjach zachowywała powagę, nie ruszały jej ani czułe łaskotki, którymi Emilio próbował ją rozśmieszyć, ani całusy w pępek, ani muskanie paznokciami pod pachami, ani język przebiegający jej skórę aż po podbicie stóp. Mogła, co najwyżej, zaofiarować uśmiech, ale za to taki, że rozjaśniał ciemności.

– Boże, Rosario, ile ty masz zębów?

Inną zagadką, której nigdy nie rozwiązaliśmy, był jej wiek. Kiedy ją poznaliśmy, kiedy poznał ją Emilio, miała osiemnaście lat; ja pierwszy raz zobaczyłem ją kilka miesięcy później, dwa albo trzy, i powiedziała mi, że ma dwadzieścia; potem słyszeliśmy, jak mówi, że dwadzieścia dwa, dwadzieścia pięć, potem znowu osiemnaście, i tak to szło, zmieniała wiek jak ubranie, jak kochanków.

– Ile masz lat, Rosario?

– A ile mi dajesz?

– Jakieś dwadzieścia.

– Właśnie tyle mam.

Prawda była taka, że wyglądała na te wszystkie lata, o których mówiła. Czasami przypominała dziewczynkę, dużo młodszą, niż mówiła, zaledwie podlotka. Kiedy indziej wydawała się bardzo dojrzała, dużo starsza niż te dwadzieścia parę, z doświadczeniem większym od każdego z nas. Najgorzej, fatalnie i staro, wyglądała Rosario, kiedy uprawiała seks.

Raz widziałem ją starą, zniedołężniałą, po wielu dniach picia i ćpania, wychudłą, skóra i kości, zmęczoną, jakby dźwigała brzemię wszystkich lat świata, skurczoną. Emilia też pociągnęła ze sobą. Biedak prawie się zatracił. Pogrążył się tak jak ona i póki nie sięgnęli dna, nie mogli przestać. W tych dniach ona kogoś zabiła, tym razem nie nożyczkami, ale z pistoletu, chodziła z bronią, na wpół oszalała, ogarnięta paranoją, z poczuciem winy, a Emilio towarzyszył jej w ucieczce do tego domku w górach, bez innych zapasów niż alkohol i narkotyki.

– Co wam jest, Emilio? – To była pierwsza rzecz, o jaką zapytałem.

– Zabiliśmy jednego faceta – powiedział.

– Zabiliśmy, to dużo powiedziane – odezwała się ona, w ustach jej zaschło, język miała jak kołek. – Ja go zabiłam.

– Wszystko jedno – powtórzył Emilio. – To, co zrobi jedno, dotyczy obojga. Rosario i ja zabiliśmy faceta.

– Kogo, na miłość boską? – zapytałem z oburzeniem.

– Nie wiem – odpowiedział Emilio.

– Ja też nie – stwierdziła Rosario.

Nie dowiedzieliśmy się też nigdy, ilu tak naprawdę zabiła. Wiedzieliśmy, że już zanim ją poznaliśmy, miała kilku na koncie, że podczas gdy była z nami, „położyła”, jak mawiała, jednego czy drugiego. Nie wiem, czy od dnia, kiedy zostawiliśmy ją trzy lata temu, do tej nocy, kiedy znalazłem ją konającą, nie „położyła” kogoś jeszcze, jednocześnie namiętnie go całując.

– Widział pan tego, który strzelał?

– Było bardzo ciemno.

– Złapano go? – pytała pielęgniarka.

– Nie – odpowiedziałem. – Kiedy tylko skończył ją całować, uciekł.

Za każdym razem, kiedy Rosario kogoś zabijała, tyła. Zamykała się i, przerażona, jadła, nie wychodziła tygodniami, prosiła o słodycze, desery, zjadała wszystko, co się nawinęło. Czasami widywano ją, jak wychodzi, ale za chwilę wracała obładowana paczkami z jedzeniem, z nikim nie rozmawiała, ale wszyscy, widząc, jak przybiera na wadze, wiedzieli, że Rosario ma kłopoty.

– Te linie to rozstępy. – Pokazała nam je na brzuchu i nogach. – Bo byłam gruba wiele razy.

Po jakichś trzech, czterech miesiącach od zabójstwa przestawała jeść i zaczynała tracić na wadze. Chowała dresy, w których kryła swoje kilogramy, i wracała do ciasnych dżinsów, krótkich koszulek pokazujących pępek i odsłoniętych ramion. Znowu stawała się tak piękna, jaką się ją pamięta.

Tej nocy, kiedy ją spotkałem, była szczupła; dlatego myślałem, że jest spokojna, pozbierała się, zapomniała o swoich starych problemach, ale widząc, jak pada bez sił, w sekundzie straciłem złudzenia.

– Od dziecka byłam bardzo zuchwała – mawiała dumnie. – Nauczyciele się mnie bali. Kiedyś skaleczyłam nauczycielkę w twarz.

– I co się stało?

– Wyrzucili mnie ze szkoły. Powiedzieli mi też, że wsadzą mnie do więzienia, takiego dla dziewczynek.

– I cała ta afera o zwykłe skaleczenie?

– Skaleczenie nożyczkami – wyjaśniła.

Z nożyczkami miała do czynienia na co dzień: jej matka była krawcową. Dlatego Rosario przyzwyczaiła się, że w domu zawsze były dwie, trzy pary; poza tym widziała, że mama używa ich nie tylko do cięcia materiału, ale także do krojenia kurczaka, mięsa, podcinania włosów, paznokci i że często groziła nimi mężowi. Jej rodzice, tak jak wszyscy z tej dzielnicy, przywędrowali tu ze wsi, szukając tego, czego wszyscy szukają, a ponieważ niczego nie znaleźli, zamieszkali w najwyżej położnej części miasta i żyli z dnia na dzień. Jej mama zatrudniła się jako służąca, wychodne miała w niedzielę, żeby pobyć trochę z dziećmi i mężem. Uzależniła się od telenowel i przez ciągłe ich oglądanie w domu pracodawców została zwolniona. Ale miała szczęście, w kilka dni znalazła taką pracę, że mogła spać w domu i oglądać telenowele, leżąc w łóżku. Z Esmeraldy, Zbuntowanego anioła i Luz Maríi dowiedziała się, że można wyjść z nędzy, ucząc się krawiectwa; ciężko było znaleźć wolne miejsce na kursie, bo wszystkie służące w mieście miały te same marzenia. Ale krawiectwo nie wyciągnęło jej z biedy, ani jej, ani żadnej innej, i zarobiły na nim tylko właścicielki szkół szycia.

– Facet, który mieszka z moją mamą, to nie jest mój tata – wyjaśniła nam Rosario.

– To gdzie jest twój ojciec? – zapytaliśmy, Emilio i ja.

– Nie mam bladego pojęcia – oświadczyła Rosario.

Emilio uprzedzał mnie, żebym nie rozmawiał z nią o ojcu; ale to właśnie ona poruszyła wtedy ten temat. Alkohol sprawiał, że robiła się nostalgiczna, i myślę, że po prostu wzruszyła się, słysząc, jak rozmawiamy o naszych starych.

– To musi być dziwne: mieć tatę – zaczęła.

Potem odsłaniała swoją historię po kawałku. Powiedziała, że ojciec zostawił ich zaraz po jej urodzeniu.

– Przynajmniej tak twierdzi doña Rubi – powiedziała. – Ja tam jej w ogóle nie wierzę.

Doña Rubi to była jej matka. Ale to właśnie Rosario nie można było wierzyć. Umiała przekonywać bez potrzeby uciekania się do zbyt wielu wymysłów. Jeśli jednak pojawiała się jakaś wątpliwość co do „prawdziwości” jej słów, uderzała w płacz, żeby ukryć kłamstwo pod wywołanym łzami współczuciem.

– Jestem z kobietą, o której nie wiem nic – powiedział mi Emilio – zupełnie nic. Nie wiem, gdzie mieszka i kim jest jej matka, czy ma rodzeństwo, czy nie, niczego o jej ojcu; nie wiem, czym się zajmuje ani ile ma lat, bo tobie mówiła co innego.

– No to co ty z nią robisz?

– Lepiej ją zapytaj, co ona robi ze mną.

Każdy mógłby zwariować na punkcie Rosario i jeśli ja nie wpadłem, to dlatego, że ona na to nie pozwoliła. Ale Emilio… Na początku zazdrościłem mu, wściekało mnie, że ma takie szczęście, zawsze zdobywał te najlepsze, najładniejsze; mnie natomiast przypadały koleżanki dziewczyn Emilia, nie takie fajne, nie takie ładne, bo pięknej kobiecie prawie zawsze towarzyszy jakaś brzydka. Ale ponieważ wiedziałem, że jego przygody nie trwają długo, czekałem cierpliwie z tą moją brzydulą, aż on znajdzie sobie inną, i ja wtedy też zmieniałem dziewczynę w nadziei, że tym razem trafi mi się coś lepszego. Ale z Rosario było inaczej. Jej nie chciał zmieniać, a ja nie chciałem wiązać się z żadną z jej przyjaciółek: mnie też podobała się Rosario. Ale muszę przyznać: bałem się bardziej niż Emilio, bo w jej przypadku nie chodziło o gust, miłość czy szczęście, w jej przypadku chodziło o odwagę. Trzeba było naprawdę mieć jaja, żeby wiązać się z Rosario Tijeras.

– Ta kobieta robi, co chce – mówiliśmy Emiliowi.

– Właśnie to mi się w niej podoba.

– Zadawała się z naprawdę twardymi typami – powtarzaliśmy.

– Teraz jest ze mną. I to się liczy.

Zadawała się z facetami, którzy teraz siedzą w więzieniach, z prawdziwymi twardzielami, których długo ścigano, za których oferowano nagrody, którzy sami się poddali, a potem uciekli, a wielu z nich leży teraz w ziemi. To oni wyciągnęli ją z dzielnicy, pokazali cuda, jakie mogą zdziałać pieniądze, jak żyją bogaci, jak zdobyć to, co się chce, bez wyjątku, bo wszystko można zdobyć, jeśli naprawdę się chce. Sprowadzili ją do nas, dali nam ją zobaczyć, pokazali ją nam, jak gdyby mówiąc: patrzcie, cieniasy, my też mamy niezłe laski, i to bardziej napalone niż wasze, a ona, spokojnie i na luzie, dawała się oglądać, wiedziała, kim jesteśmy – zamożnymi ludźmi, typami z dobrych domów, i spodobało się jej, i podsunęła się Emiliowi, który ją połknął, bez przeżuwania.

– Ta kobieta doprowadza mnie do szaleństwa – powtarzał Emilio, ni to zmartwiony, ni to szczęśliwy.

– Ta kobieta jest jak wystrzał – mówiłem, ni to zmartwiony, ni to zżerany zazdrością.

Obydwaj mieliśmy rację. Rosario to jedna z tych kobiet, które są jednocześnie trucizną i antidotum. Kogo chce wyleczyć – wyleczy, kogo chce zabić – zabije.

2

Od kiedy Rosario weszła w życie, nigdy nie przestała z nim walczyć. Czasami wygrywała ona, czasami jej przeciwnik, a czasem remisowali, ale gdyby trzeba było robić zakłady, koniec łatwo można by przewidzieć: Rosario przegra. Ona na pewno powiedziałaby mi, tak jak zawsze mówiła, że życie pokonuje nas wszystkich, że tak czy inaczej w końcu nas zabija, a ja na pewno musiałbym powiedzieć, że owszem, ale co innego przegrać walkę na punkty, a co innego przegrać przez nokaut.

Im szybciej pozna się seks, tym bardziej prawdopodobne, że człowiekowi źle się w życiu ułoży. Dlatego twierdzę, że Rosario urodziła się przegrana, bo zgwałcono ją grubo za wcześnie, kiedy miała osiem lat, kiedy człowiek jeszcze nawet sobie nie wyobraża, do czego służy to coś między nogami. Ona nie wiedziała, że tamtędy można jej zrobić krzywdę, przez to miejsce, o które w szkole kazali dbać i myć starannie każdego dnia, ale zaatakowano ją właśnie tam, gdzie najbardziej boli: jeden z wielu facetów mieszkających z jej matką którejś nocy zatkał jej usta, wlazł na Rosario, rozchylił jej nogi i zadał pierwszy ból w życiu.

– Tylko osiem lat, nie więcej – wspominała z wściekłością. – Nigdy tego nie zapomnę.

Najwyraźniej nie była to kwestia jednej nocy, facetowi spodobała się ta podłość. Z tego, co mówiła Rosario, nawet po tym, jak doña Rubi zmieniła mężczyznę, ten poprzedni dalej jej szukał, w domu, w szkole, na przystanku autobusowym, aż ona nie wytrzymała i opowiedziała o wszystkim bratu, chyba jedynemu, który naprawdę ją kochał.

– Johnefe wszystkim się zajął, nic nie mówił – powiedziała Rosario. – Opowiedział mi o tym jego przyjaciel dopiero wtedy, jak mi zabili Johnefe.

– I co zrobili tamtemu facetowi?

– Jemu? Załatwili go tak, że nie miał już czym posuwać.

Chociaż pozbawili tego typa jego przeklętego instrumentu, ból nigdy Rosario nie przeszedł, co najwyżej zmienił miejsce, bo przeniósł się do duszy.

– Osiem lat – powtarzała. – Co za skurwysyństwo.

Doña Rubi nie chciała uwierzyć w tę historię, kiedy Johnefe, w gniewie, opowiedział jej o wszystkim. Miała zwyczaj bronienia facetów, z którymi już nie była, i atakowania aktualnych. Ta osławiona mania kobiet: zawsze kochają faceta, którego nie mają.

– To wymysły dziecka, które ma za dużą wyobraźnię – stwierdziła doña Rubi.

– Za dużą to mama ma – odpowiedział Johnefe z wściekłością. – I nie mówię o wyobraźni.

Johnefe kochał Rosario, bo była jego jedyną prawdziwą siostrą: „dzieci tego samego taty i tej samej mamy”, tak twierdziła ich matka. Dziwiło ich, że przecież jest między nimi duża różnica wieku, a nie znali faceta, który tak długo utrzymałby się przy ich mamie. Ale mimo tych podejrzeń Johnefe tylko Rosario uznawał i nazywał siostrą, reszta to były po prostu „dzieci doñi Rubi”.

– Ile masz rodzeństwa, Rosario? – zapytałem na wszelki wypadek.

– Hmm… nawet nie wiem, ile nas jest – powiedziała – bo jak odeszłam, doña Rubi miała następne dzieci. Jak gdyby miała je za co wykarmić.

Rosario wyprowadziła się z domu, kiedy miała jedenaście lat. Zaczęła długą wędrówkę, w trakcie której nigdy nie zabawiła w jednym miejscu dłużej niż rok. Pierwszy przyjął ją Johnefe. Właśnie wyrzucili ją ze szkoły, do której udało się jej dostać mimo tej historii z okaleczeniem nauczycielki i kilku innych w tym stylu, ale ostatni wybryk – uprowadzenie innej nauczycielki i szalone obcięcie jej włosów nożyczkami – nie spotkał się ze zrozumieniem, tylko kolejnymi groźbami wysłania jej do poprawczaka.

– Skoro w więzieniu cię nie chcą – powiedziała jej doña Rubi w przypływie gniewu – w tym domu też nie. Wynoś się natychmiast.

Rosario, cała szczęśliwa, schroniła się u swojego brata. Nikt nie mógł wątpić, że kochała go bardziej niż matkę, bardziej niż kogokolwiek na tym świecie.