Retrospekcja - Chris Brookmyre - ebook + książka

Retrospekcja ebook

Brookmyre Chris

4,0

Opis

Minęło 16 lat od tamtych wakacji. A ona wciąż czeka…

Amanda, która właśnie zaczęła pracę jako niania, poznaje na pozór idealną rodzinę Temple’ów: byłą aktorkę i słynnego profesora oraz ich troje dorosłych dzieci. Jak w każdej rodzinie, również i w tej za fasadą uśmiechów i uścisków kryją się mroczniejsze emocje.
Szesnaście lat wcześniej w tym samym miejscu zginęła mała Niamh Temple.
Amanda poznaje rodzinę podczas ich wspólnych wakacji w nadmorskiej willi położonej w malowniczym zakątku Portugalii. Zaczyna podejrzewać, że jeden z członków rodziny może mieć coś do ukrycia.

A podejrzenia to bardzo niebezpieczna rzecz.

Cudownie mroczna, rozkosznie zawiła.
Clare Mackintosh

Wyjątkowo dobra.
"The Guardian"

Chris Brookmyre był dziennikarzem, ale od publikacji swojej pierwszej książki "Quite Ugly One Morning" cały swój zawodowy czas poświęca na pisanie powieści. Zalicza się obecnie do najpopularniejszych brytyjskich autorów kryminałów. Za książkę "Black Widow" z 2016 roku otrzymał Theakston Old Peculier Crime Novel of the Year Award oraz McIllwanney Prize. Tylko w Wielkiej Brytanii sprzedał już ponad milion książek, których bohaterem jest Jack Parlabane.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 397

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (61 ocen)
26
19
8
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
eziemezie

Nie oderwiesz się od lektury

Książka rewelacyjna, tłumacz mógłby poznać znaczenie słowa "bynajmniej" tak na przyszłość.
00
zaczytana_panna

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny thriller psyhologiczny! Myślałam, że powolna akcja mnie znuży, ale stało się zupełnie odwrotnie. Nie mogłam się oderwać od lektury. Autorowi udało się mnie wyprowadzić w pole, nie spodziewałam się takiego zakończenia. Szczerze polecam.
00
czytanienaplatanie

Nie oderwiesz się od lektury

Max Temple, znany psycholog, zasłynął z obalania teorii spiskowych. Czy to nie zakrawa na chichot losu, że i jego rodzina padła ofiarą spekulacji? Jednak nie powinno to nikogo dziwić, skoro tajemnica zaginięcia przed szesnastoma laty niespełna dwuletniej Niamh Temple nadal pozostaje niewyjaśniona. Po śmierci Maxa, cała rodzina spotyka się w pięknej portugalskiej wilii, w której przed laty doszło do tragedii. Tylko czy tak mocno nadszarpnięte relacje da się odbudować? I czy komukolwiek naprawdę na tym zależy? Wakacyjny klimat i beztroska kontrastują z brudem i hipokryzją wyzierającymi z każdego kolejnego rozdziału, każdego wspomnienia bohaterów. Mamy możliwość przyjrzeć się wydarzeniom sprzed lat z różnych perspektyw, co stopniowo tworzy obraz pełen rodzinnych tajemnic, manipulacji i zgnilizny. Współcześnie możemy spojrzeć na rodzinę nieco z boku, oczami Amandy, opiekunki do dziecka zamieszkującej w sąsiedniej wilii, zafascynowanej tajemnicą rodziny Temple’ów. Dwie przestrzenie czaso...
00

Popularność




 

 

Tytuł oryginału

FALLEN ANGEL

 

Copyright © Christopher Brookmyre 2019

First published in Great Britain in 2019 by Little, Brown

All rights reserved

 

Projekt okładki

www.blacksheep-uk.com

 

Zdjęcie na okładce

© Alamy/Indigo Images

 

Redaktor inicjująca

Magdalena Gołdanowska

 

Redakcja

Aneta Kanabrodzka

 

Korekta

Katarzyna Kusojć

Grażyna Nawrocka

 

ISBN 978-83-8234-763-0

 

Warszawa 2021

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Dla Marisy

 

 

PROLOG

Śmierć jest dla ludzi niezrozumiała. Pomimo całego dorobku cywilizacyjnego i ogromnej zgromadzonej wiedzy nigdy nie zdołali pojąć swojej skończoności, nie pogodzili się z nieuchronnością śmierci i z niezmiennym zdumieniem przyjmują jej kaprysy. Trudno się zatem dziwić, że nie potrafią czerpać pociechy z myśli, że niektórzy naprawdę na nią zasługują.

W tych nielicznych przypadkach ma ona w sobie coś magicznego, zabójstwo jest aktem wyzwolenia. Postać dotychczas tak potężna, że zdolna całkowicie zawładnąć czyimiś myślami, w jednej chwili ulega unicestwieniu. Zagrożenie, jeszcze niedawno ogromne, nagle znika. Niewybaczalne zło zostaje pomszczone.

Najbardziej zaś niesamowite jest to, że już nie muszę się go bać.

Będzie na pewno wracać do mnie wspomnieniem, jak echo, ale nic więcej mi już nie może zrobić.

Leży teraz na biurku, z prawą ręką wyciągniętą przed siebie, jakby sięgał po jeden z dokumentów ze stosiku przy monitorze. To było jego sanktuarium, tu zapewne czuł się nietykalny. A wynikało to pewnie z pychy właściwej komuś, kto gardzi innymi, ponieważ ma ich za głupich i jednocześnie bezsilnych.

Jak przystało na człowieka wykształconego, z głową wiecznie pełną pomysłów, wszędzie wokół ma książki i dokumenty. W ramkach na ścianach wiszą dyplomy dumnie potwierdzające jego liczne osiągnięcia. To oznaki powszechnego poważania, cegiełki fasady kryjącej prawdę o człowieku, jego czynach i jego podłości.

Gdyby ktoś go tu teraz zobaczył, gotów byłby pomyśleć, że tylko zasnął przy pracy albo może przeczytał jakąś wyjątkowo przygnębiającą wiadomość. Trzeba by podejść bliżej i spojrzeć mu w oczy, by się zorientować, że nie żyje.

To będzie wyglądało na zawał. Tego maleńkiego śladu po igle nikt nigdy nie znajdzie. Zważywszy na to, co mi zrobił i co mi odebrał, nie zasłużył sobie na taką szybką i łagodną śmierć.

Na zewnątrz panuje cisza, jakby świat wokół zatrzymał się w geście szacunku, ale też jakby godził się na to, co się właśnie stało. To dziwne, że zabójstwo dokonuje się w takiej ciszy, zwłaszcza gdy jednocześnie jest aktem zemsty i obrony słusznych racji. W prawdziwym życiu nie towarzyszą mu fanfary ani nawet wzywanie pomocy. Wszystko sprowadziło się do zdumionego westchnienia i spojrzenia pełnego rezygnacji. Zupełnie jakby dopiero w tym momencie zorientował się, że tak właśnie musi zakończyć swój żywot. Jakby przygniotła go świadomość, że sam taki los sobie zgotował.

O czym myślał, gdy osuwał się na mahoniowy blat, zanim w jego oczach zgasło światło i na zawsze pochłonęła go ciemność? Czy o tych, których kochał? Czy o tych, których zdradził? Czy może o swoim życiu, o karierze, dokonaniach, żalach? A może w ostatnim odruchu gasnący umysł przywołał w pamięci obraz błękitnego nieba i połyskującego morza – wspomnienie miejsca, gdzie kiedyś czuł się królem, ale gdzie też zasiał ziarno własnej zagłady.

 

Część pierwsza

 

Im mniejsza jest liczba uczestników spisku, tym jest on skuteczniejszy. Z natury rzeczy najmniej może być ich dwóch i zarazem jest to najbardziej odpowiednia liczba maksymalna.

Max Temple

 

2018. Ivy

Deszcz atakuje ją, gdy tylko wychodzi z metra, pod wpływem silnych podmuchów wiatru siecze niemal poziomymi strugami. Nieustępliwa i brutalna zima w końcu odpuściła, choć nie bez oporów, i ustąpiła miejsca absurdalnie gorącej i słonecznej późnej wiośnie. Tym bardziej wszyscy byli zaskoczeni, gdy poranek powitał ich ulewą.

Ivy podsłuchała w metrze, jak jakaś kobieta opowiadała o falach gorąca, które rekompensują atak Bestii ze Wschodu1. Powiedziała, że zimą zdążyła niemal zapomnieć, jakie to uczucie, gdy wystawia się plecy do słońca. Ivy stwierdza, że choć ona sama jakoś szczególnie nie tęskniła za wysokimi temperaturami, to dobrze ją rozumie. W Londynie raczej rzadko ma okazję przebywać na wolnym powietrzu. W biurze i w mieszkaniu działa klimatyzacja, którą można ustawić z dokładnością do jednej dziesiątej stopnia. Na cóż jej słońce?

Ludzie uważają, że rozżarzona kula na niebie działa jak środek odkażający. Zupełnie jakby wystawianie czegokolwiek na słońce było dobrym pomysłem i służyło wyłącznie zdrowiu. Zdaniem Ivy ma ono tylko tę zaletę, że rzuca cień – a ona lubi działać w cieniu.

Problem ze słońcem polega na tym, że gdy się pojawia, ludziom od razu się wydaje, że wszystko będzie dobrze. Ivy zajmuje się zawodowo PR-em i wie, że takie nastawienie słabo wpływa na jej wyniki finansowe. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, niespecjalnie też służy zawartości portfeli klientów. Powinni być w stanie wyobrazić sobie, jak spełnia się najczarniejszy z możliwych scenariuszy, bo tylko wtedy gotowi są podejmować stosowne kroki, by go uniknąć. A najstosowniejszym z tych kroków jest niezmiennie dalsze korzystanie z jej usług.

Dociera do Lincoln House przy Remnant Street, gdzie Cairncross Partnership zajmuje dwie kondygnacje. Pospiesznie wchodzi przez drzwi obrotowe, żeby się schować przed deszczem. Na podłodze przed sobą widzi mokre ślady prowadzące do kobiety, która przystanęła, by strząsnąć ociekający wodą parasol, ale okazało się to nieco problematyczne z uwagi na wygięcie jednego z drutów. Ivy szacuje jej wiek na nieco ponad czterdzieści lat. Na pierwszy rzut oka wygląda na matkę nastoletnich dzieci. Zajmuje niższe, ewentualnie średnie stanowisko kierownicze. Co najwyżej. Sprawia wrażenie zahukanej. Całą sobą zdaje się przepraszać świat za swoje istnienie. Wygląda tak, jakby w pewnym momencie życia uświadomiła sobie, że nigdy nie zazna tego wszystkiego, co kiedyś planowała i czego miała nadzieję doświadczyć. Przypuszczalnie przez ostatnich piętnaście lat wmawiała sobie, że dzieci jej to wszystko wynagrodzą, że bycie matką to już osiągnięcie samo w sobie, a potem jednego dnia – poniewczasie – dotarło do niej, jak bardzo dała się nabrać.

Gdzieś między obrotowymi drzwiami a punktem, w którym się aktualnie znajduje, biedna kobieta zorientowała się, że woli poświęcić swoją godność i próbować ratować zniszczony parasol na oczach innych ludzi, niż wydawać pieniądze na nowy.

Ivy spogląda na własny i konstatuje, że jeden z drutów też lekko się wygiął – pewnie z powodu mocnego podmuchu wiatru, który zaatakował ją zaledwie kilka metrów od wejścia. Trzyma w rękach parasol marki Aspinal, który wczoraj zabrała ze sobą do domu po obejrzeniu prognozy pogody. W branży, w której pozory mają absolutnie zasadnicze znaczenie, nie bardzo można przyjść do pracy przemoczonym, i to nie tylko dlatego, że świadczyłoby to o braku umiejętności przewidywania nadciągającej burzy.

Kobieta w holu spogląda na parasol Ivy i uśmiecha się jakby w geście solidarności. W tym momencie ona czuje, jak zalewa ją dobrze jej znana fala obrzydzenia. Nic z tego, suko, myśli. W jej świecie nie ma miejsca na żadne MeToo, niezależnie od tego, czy chodziło o wygięty parasol, czy o cokolwiek innego, co rzekomo miałoby zapewnić jej wspólnotę doświadczeń z kimkolwiek.

Ivy przez chwilę utrzymuje z nią kontakt wzrokowy, ale uśmiechu nie odwzajemnia. Potem zdecydowanym ruchem wciska wart dwieście funtów parasol do pobliskiego kosza na śmieci.

Idzie dalej w kierunku windy, przeciąga kartą przez czytnik i mija recepcję. Ani na moment nie odrywa wzroku od barierek, ale jej gest okazuje się niedostatecznie jednoznaczny i nie powstrzymuje osoby za ladą od wypowiedzenia słów powitania.

– Dzień dobry, pani Roan.

Odpowiada na to możliwie zdawkowym, przelotnym mikrouśmiechem. Pobieżność i chwilowość tego gestu ma dać całemu światu jasno do zrozumienia, jaki to ona ma stosunek do tego typu uprzejmości.

Jedzie windą na dwunaste piętro i prężnym krokiem maszeruje prosto do swojego biura. Pokonując zakręt na korytarzu, spostrzega, że jeden z młodszych accountów właśnie ją zobaczył i poinformował kolegów o jej przybyciu. Z oddali nie słyszy, co dokładnie powiedział, ale nawet bez wysoko rozwiniętej umiejętności czytania z ruchu warg potrafi odgadnąć hasło ostrzegawcze: „Poison Ivy”2.

Niby wszyscy pracują w branży kreatywnej, a mniej pomysłowego przezwiska nie dało się już chyba wymyślić. Mimo wszystko Ivy nie narzeka, że do niej przylgnęło. Nie zależy jej na niczyjej sympatii. Ta praca polega na tym, by nakłaniać ludzi do lubienia innych ludzi, a ci tutaj mają jej tylko w tym pomagać.

Mija właśnie kolejne rzędy biurek, gdy w jej ręku zaczyna wibrować telefon. Na ekranie pojawia się informacja o nadawcy połączenia: pojedyncza litera L. Ivy wie, że on za chwilę ma wsiąść do samolotu i że to nie będzie nic ważnego. „Tak tylko dzwonię, żeby usłyszeć twój głos” – albo coś w tym stylu. Wzdycha i odrzuca połączenie. Po raz kolejny zresztą. Chwilę później przychodzi esemes z informacją, że jego samolot ma wylądować o czasie. Dobrze wiedzieć.

Skinieniem głowy Ivy przywołuje swojego asystenta, Jamiego. Kończy rozmowę telefoniczną, którą właśnie prowadzi, i wchodzi za nią do gabinetu.

Jamie jest lojalny i można na nim polegać. Nie nazywa jej Poison Ivy, nawet przy kolegach. Ona to wie, ponieważ od czasu do czasu podsłuchuje i asystent zawsze mówi o niej „pani Roan”.

W sumie Ivy sama nie wie, czy szanuje go z tego powodu bardziej czy mniej.

Jamie w skrócie informuje, jak się mają sprawy z klientami. Ivy nie dowiaduje się od niego niczego, czego by już wcześniej nie wiedziała, ale ten raport to okazja, aby spojrzeć na poszczególne kwestie przez pryzmat bieżących wydarzeń i uporządkować priorytety. Teoretycznie mogłaby w tym momencie delegować zadania do swoich podwładnych, ale ani myśli tego robić. Tylko by się wszystko niepotrzebnie pokomplikowało.

Kiedy Jamie mówi, jej wzrok odpływa w kierunku komórki. Na wyświetlaczu pojawiło się kilkanaście nowych powiadomień, ona jednak nie może przestać myśleć o wiadomości od L i o informacji o planowanej godzinie przylotu. Przed oczami staje jej mężczyzna, który przekonuje, że koniecznie powinna przerzucić na innych część odpowiedzialności albo choćby tylko niektóre żmudne zadania, żeby mogli spędzać razem trochę więcej czasu w ciągu dnia. Poniekąd ona też by tego chciała, a jednocześnie się tego boi. Nie może sobie pozwolić na żadne przeoczenie. W tej robocie kontrola to podstawa.

L można policzyć na plus, że nigdy nie nazwał jej pracoholiczką, ona jednak doskonale wie, że akurat do niej to określenie pasowałoby jak mało do kogo. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że praca to jej nałóg. Ivy o tym wie, bo różne nałogi już przerobiła: alkohol, narkotyki, jedzenie i niejedzenie, kradzieże i oczywiście seks. Ktoś kiedyś powiedział o alkoholu, że istota sprawy sprowadza się do tego, by czerpać z niego więcej, niż on czerpie z nas. W odniesieniu do pracy ta zasada się sprawdza. Ten nałóg zawsze dobrze jej służył.

Jamie od razu przynosi jej „lunch”, to znaczy jabłko i butelkę wody niegazowanej. Kładzie te nędzne dary na biurku i przez chwilę spogląda na nie, jakby zbierał się na odwagę, by wyrazić swoje zdumienie. Niby od niechcenia, żeby jakoś usprawiedliwić to, że wtrąca się w nie swoje sprawy, w końcu wydusza z siebie:

– Ja to nie wiem, jak pani funkcjonuje na tak niewielkiej liczbie kalorii.

Gdyby ktokolwiek inny pozwolił sobie na taką uwagę, Ivy dorzuciłaby parę kalorii do posiłku, odgryzając mu głowę, ale Jamiego akurat lubi. Zdaje sobie przy tym sprawę, że to niedobrze, a już na pewno niedobrze dla niego. Ten chłopak zasługuje na coś lepszego. Jest szczery i zaangażowany, ma zapał do pracy. Sam się prosi o to, by ktoś go wykorzystał.

– Bardzo wydajnie je spalam – odpowiada Ivy.

To parafraza zdania, które usłyszała kiedyś od L. On w ten eliptyczny, a jednocześnie troskliwy sposób próbował dać jej do zrozumienia, że jest chorobliwie chuda.

– Nie podobałabym ci się, gdybym była gruba – powiedziała mu wtedy, starając się sprowadzić sprawę do banału i w ten sposób zakończyć temat.

– A kto powiedział, że mi się podobasz? – odparował.

Ona jednak wie, że mu się podoba. I na tym polega problem.

I pomyśleć, że pierwszy raz poszła z nim do łóżka, bo wydawało się to bezpieczną opcją – przy czym myśląc o bezpiecznej opcji, wcale nie chodziło jej o kogoś, kogo kilka godzin później będzie miała ochotę ściągnąć do siebie ponownie. Raczej o kogoś, kogo po sprawie spławi bez mrugnięcia okiem. Kogoś, kto nie chciałby mieć z nią później do czynienia, tak samo jak ona nie miała ochoty mieć do czynienia z nim. Chodziło jej o seks bez zobowiązań.

Tym razem się pomyliła i trochę ją to martwiło. Zakładała jednak, że L pójdzie w ślady poprzedników. Spotykali się już prawie dwa miesiące, a mniej więcej tyle czasu faceci potrzebowali, by się zorientować, z kim mają do czynienia. Ale częściej to ona ich rzucała, zanim zdążyli się połapać.

Jamie zwleka z wyjściem. Ivy doskonale wie, co to wahanie oznacza i co on w związku z tym myśli. W końcu z jego ust padają konkretne słowa, wypowiedziane imponująco neutralnym tonem. Mleko się jednak rozlało. Nawet gdyby się nie ociągał, ona i tak wychwyciłaby nietypową intonację, i tak zwróciłaby uwagę na króciutką, bezwiedną pauzę przed nazwą potencjalnego klienta.

– Sir Jock chciałby się z panią spotkać, żeby jeszcze przed kolacją z klientem zapytać o dodatkowe przemyślenia na temat DKG.

Dodatkowe przemyślenia. Jej szef, sir Jock Davidson, jak zwykle sprawnie zabezpiecza sobie tyły. W branży nazywają go Raffles, przypinają mu łatkę złodzieja gentlemana, a to z powodu wysokich rachunków, które wystawia klientom. Tak samo jak Ivy, sir Jock wie, co się o nim mówi. On też w pełni to akceptuje, większą wagę przywiązuje bowiem do innych aspektów reputacji. To dlatego chce, by to ona podejmowała za niego decyzje – a w konsekwencji aby również wzięła na siebie winę w razie niepowodzenia.

Ich firma wykazuje się niezbędną elastycznością w kwestii pochodzenia etnicznego klientów i środków stosowanych w celu skutecznego reprezentowania ich interesów. Mimo to oczekiwania wystosowane wobec nich przez DKG stały się w wewnętrznych rozgrywkach kością niezgody. Niektórzy, w tym Jamie, wzdrygają się na samą myśl o obsłudze takiego klienta. Sir Jock i pozostali partnerzy obawiają się co najwyżej potencjalnych negatywnych skutków tej decyzji dla reputacji firmy.

Dodatkowe przemyślenia. Ivy, owszem, ma ich całe mnóstwo. Między innymi takie, że kiepska to firma PR-owa, która nie wierzy, że cokolwiek się wydarzy, zawsze zdoła się wybielić.

– Jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji – informuje Jamiego.

On próbuje ukryć swoje prawdziwe odczucia, ale na jego twarzy maluje się cień smutku. Przypuszcza, że szefowa już podjęła decyzję. I prawdopodobnie się nie myli.

 

Budzi się i widzi L stojącego w drzwiach. Wypiła trochę, ale mimo to spała lekko. Wiedziała, że wróci jakoś w nocy. Siada w łóżku. Ciągle jeszcze kręci jej się w głowie, ciekawe tylko, czy to wciąż efekt alkoholu, czy już kac. Na jego widok odzyskuje przytomność umysłu. Zaczęło się. Ivy prostuje się w łóżku, aby on z daleka mógł zobaczyć, że jest naga. Ruch jej ciała rozbudza lekko postać, która leży obok niej. On chyba ma na imię Peter. Pracuje dla DKG, poznali się wczoraj wieczorem na służbowej kolacji.

Biły od niego pewność siebie i wyrachowanie, którym Ivy trudno się było oprzeć. Miał w sobie analityczny chłód i zaczął badać grunt, gdy tylko biznesowa część spotkania dobiegła końca. W rezultacie w pewnym momencie ich oczy się spotkały i dla obojga było jasne, że trafił swój na swego. Ona celowo się nachyliła, niby w celu wyjęcia czegoś z torebki, a tak naprawdę po to, aby lekko jej się rozchyliła bluzka. Zauważyła, że zdołała przyciągnąć jego wzrok. Mogła to wykorzystać wedle własnego upodobania – i na przykład wprawić go w zakłopotanie, udając oburzenie. Dziś jednak miała w głowie myśl o L i w jednej chwili podjęła decyzję: najwyższy czas, by to zrobić.

Najpierw jednak wypiła kilka martini i kilka kieliszków wódki.

Ivy czuje, że łomocze jej w głowie, szczególnie za oczami. Próbuje sobie wmawiać, że to kac, ale doskonale wie, że to objawy czegoś innego – stresu.

Peter dostrzega postać stojącą w drzwiach i podrywa się do pozycji siedzącej.

– O kurwa!

Dość szybko orientuje się w sytuacji. Strach i panika błyskawicznie ustępują miejsca zażenowaniu i wyrzutom sumienia. Przenosi wzrok z L na nią i z powrotem. Na plus trzeba mu zaliczyć, że przynajmniej wie, komu w tej sytuacji powinien współczuć.

L za to wygląda jak rażony gromem. Zupełnie nie rozumie, co się stało. W ogóle się czegoś takiego nie spodziewał. Zresztą dlaczego miałby się spodziewać? Kod do drzwi dostał od Ivy zaledwie tydzień temu, tuż przed wyjazdem. Dzisiaj użył go po raz pierwszy. Traktował to jako jednoznaczną zachętę, jako naturalny kolejny krok. Może ona gdzieś w głębi duszy też tak to wtedy traktowała, tyle że aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z prawdziwych pobudek swojego działania: pewnego dnia mógł do niej przyjść i zastać właśnie taką sytuację. Nie po raz pierwszy kończyła w ten sposób związek.

On nadal nic nie mówi. Większość jej dotychczasowych facetów na tym etapie ulegała już zranionej męskiej dumie. Niektórzy w takich chwilach płakali, co niekiedy ją nawet bawiło – dziś chyba jednak by tego widoku nie zniosła.

– Może po prostu sobie idź – oznajmia.

Peter wstaje i sięga po ubrania. Ivy mówiła do L, ale Peter też może się zawijać.

Ivy czuje, że robi jej się niedobrze. To nie jest przyjemne uczucie, ale przynajmniej znajome i w sumie dość adekwatne do sytuacji. Jej organizm też próbuje pozbyć się problemu. Pozbyć się zagrożenia.

W końcu L odnajduje język w gębie.

– Coś jest z tobą nie tak.

– Wielka mi nowość. A nie słyszałeś czasem, że jak ktoś ci mówi prawdę o sobie, to warto go posłuchać?

L odsuwa się nieco, a Peter niezręcznie przeciska się obok niego ze zwitkiem ubrań w ręku. Pobladły ze strachu, od razu znika za drzwiami. Najwyraźniej woli ubrać się na korytarzu.

L odzywa się ponownie dopiero wtedy, gdy drzwi się za nim zamykają.

– Chciałaś, żebym to zobaczył.

– Cóż za błyskotliwa dedukcja. Wychodzi na to, że plotki o twoim wybitnym zmyśle obserwacji nie są przesadzone.

W głosie Ivy pobrzmiewa beztroski chłód. Zwykle przychodzi jej to zupełnie naturalnie, ale tym razem wypada jakoś sztucznie. Może się dzięki temu zdystansować, odgrodzić od swoich uczuć. Dziś szczególnie jej się ta umiejętność przydaje, ponieważ jej uczucia lekko ją przerażają.

– Słuchaj, słabo to wygląda, ale to nie musi się tak skończyć – mówi L. – Możemy porozmawiać. Tymożesz mi coś powiedzieć. Ja będę słuchać. Wierz mi, potrafię słuchać.

Ivy głośno przełyka ślinę.

– Wal się…

Zdanie zawisa w próżni, pozostaje niedokończone. Ona nie wypowiada jego imienia, ponieważ dotychczas zawsze zwracała się do niego czułym i pieszczotliwym określeniem. Od samego początku posługiwała się – w ramach prywatnego żartu – inicjałem drugiego imienia: L. Ostatnio, gdy ta litera wyświetlała się jej na ekranie telefonu, rodziła się w niej niepokojąca myśl, że to może być skrót od zupełnie niewłaściwego słowa. Dlatego musiała z tym skończyć.

Nie trzasnął drzwiami. Gdyby trzasnął, byłoby o wiele łatwiej, tymczasem zamknął je spokojnie i ostrożnie, tak samo jak robi wszystko inne.

Ona powtarza sobie, że tak będzie dla niego lepiej; że L zasługuje na lepszy los. To poniekąd prawda. Sobie natomiast powtarza, że ona nie zasługuje na niego. I to też poniekąd prawda.

Wmawia też sobie, że tego właśnie chce. I to już nie jest prawda.

Spogląda na telefon, by sprawdzić, która godzina. Jest wpół do czwartej, co oznacza, że musi zdecydować, czy zaparzy kawę i wstanie, czy jednak naleje sobie glenmorangie z nadzieją, że uda jej się zdrzemnąć jeszcze na parę godzin. Tak czy owak, po tym, co się właśnie wydarzyło, bez prysznica się nie obędzie. I to nie z powodu seksu.

Stojąc pod strugami wody w pomieszczeniu stopniowo wypełniającym się parą, Ivy słyszy buczenie dobiegające od strony ściany, na której w wodoodpornych kieszeniach czuwają jej iPad i telefon. Nawykowo oblicza, która jest teraz godzina w różnych miastach i kto może do niej dzwonić. Już zaczyna myśleć o pracy, już ucieka myślami od tego szamba, z którego się właśnie wydostała. Praca zawsze jej służy.

Przeciera skropliny nagromadzone na powierzchni plastiku i dostrzega na wyświetlaczu imię. Dzwoni Marion. Ivy od trzech lat do niej nie oddzwania i bez odsłuchiwania kasuje wszystkie wiadomości, które siostra od czasu do czasu zostawia na poczcie głosowej. W pierwszym odruchu odrzuca połączenie, zaraz potem zaczyna się jednak zastanawiać, dlaczego Marion miałaby do niej dzwonić o tej porze.

Nagle staje się dla niej jasne, że jest tylko jedna prawdopodobna odpowiedź na to pytanie.

Wyłącza wodę, wyjmuje telefon z kieszeni i już ma oddzwonić, gdy telefon odzywa się ponownie. Ivy odbiera połączenie i przykłada aparat do ucha.

Marion cały swój komunikat zawiera w jednym słowie:

– Tata.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

1 Określenia „Bestia ze Wschodu” (Beast from the East) używano w odniesieniu do ataku zimy, który miał miejsce w Wielkiej Brytanii w lutym 2018, a także na początku 2021 roku – przyp. tłum.

2Poison ivy to nazwa rośliny, której liście zawierają substancję działającą drażniąco na skórę. Poison Ivy (Trujący Bluszcz) to także postać z historii o Batmanie – przyp. tłum.